Szczęście od jutra (wydanie II) - Anna Balińska - ebook + książka

Szczęście od jutra (wydanie II) ebook

Balińska Anna

4,3

Opis

Kto zasługuje na szczęście? Czy można być szczęśliwym już dziś czy dopiero od jutra?  Wzruszająca opowieść o sile miłości, pomimo przeciwności losu i wbrew nieprzychylnym ludziom.

Po pięciu latach nieudanego małżeństwa, Hania rozstaje się z mężem, tracąc tym samym pracę, w której szefem jest jej teść. Młoda, piękna, ale nieufna kobieta zaczyna życie niemal od nowa. Wieloletni przyjaciel Jakub nabiera większej odwagi i otwiera przed Hanną swoje serce. Jednak na drodze bohaterki staje jeszcze Adam. Dosyć tajemniczy, zagadkowy, z bagażem doświadczeń, zabójczo przystojny i zapatrzony w nią jak w obrazek.

Co podyktuje Hannie serce? Kogo powinna wybrać? Charyzmatycznego biznesmena Adama, czy statecznego, sympatycznego Jakuba dzielącego swe troski o małą córeczkę, Milenkę?

Anna Balińska stworzyła postać Hanki, kobiety podobnej do każdej z nas, której życie nie zawsze układa się tak, jak powinno, nie szczędzi trosk, stawia przed nią wiele pytań i wątpliwości. Bohaterka długo nabiera w sobie pewności. Czy dokona właściwego wyboru?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektury Bożenka 2022
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Anna Balińska

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcia na okładkę: Między Kadrami – Zuzanna Wilamowska

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Marta Kosmaty – Korekto.pl

Redakcja: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: III, poprawione, Warszawa 2024

ISBN: 978-83-66945-73-9

Dziękuję wszystkim, którzy zawsze dzielnie mnie wspierali

i są przy mnie, gdy brakuje mi sił, by iść dalej.

Dziękuję Czytelnikom za ciepłe słowa i motywację do tego,

bym pisała dalej.

Anna Balińska

Och Szczęście! Czy istniejesz naprawdę, abym mogła Cię schwytać i zamknąć w złotej klatce, abyś nigdy nie odeszło? A może jesteś tylko po to, żeby ze mnie kpić? Wykrzywiasz twarz, kiedy tylko dostrzegasz, że się uśmiecham…

Och Szczęście! A może Cię w ogóle nie ma? Może nie istniejesz? Nie, to nie może być prawda. Szczęście, pokaż mi swoje oblicze. Szczęście, przyjdź proszę… chociażby od jutra.

3 stycznia

To był piękny, aczkolwiek mroźny poranek. Mimo pierwszych w tym roku promieni słońca każdy chodnik na ulicy szczelnie pokrywał biały puch. Ludzie pędzili do swoich obowiązków, myślami wciąż jeszcze trwając przy świątecznych stołach lub sylwestrowych pląsach.

Wnętrze biura, w którym pracowała Hania, wypełniał poświąteczny nastrój oraz zapach pomarańczy ozdobionych goździkami. Z radia dobiegały nostalgiczne dźwięki Hania usiadła za wielkim mahoniowym biurkiem, przesuwając swoimi delikatnymi dłońmi po jego blacie. Uśmiechnęła się ukradkiem. Lubiła swoją pracę i powroty do niej, nawet po długim świątecznym leniuchowaniu.

– Nareszcie w pracy… – westchnęła, powoli wypuszczając powietrze.

Kremowoszare biuro wypełniło się aromatem świeżo zaparzonej kawy. Dzień dopiero się rozpoczynał, Hania była w doskonałym humorze, czego nie można było powiedzieć o jej koledze zza sąsiedniego biurka.

– Oszalałaś?! Nareszcie w pracy? Dwa tygodnie wolnego strzeliło jak z bicza. Nawet się nie obejrzałem, a już z powrotem do roboty – narzekał Marek, który pracował w firmie najdłużej. Przesuwał swoimi nienaturalnie małymi dłońmi po klawiaturze.

– Nie zgłupiałam, tylko stęskniłam się za tobą. – Hanka puściła koledze oczko. Wiedziała, że nawet narzekania Marka nie uprzykrzą jej poranka. W jej życiu było zbyt wiele smutku, aby mogła pozwolić sobie na takie marudzenie jak on. Uważała, że nieustanne negowanie wszystkiego dookoła czy wszechobecnie panujące niezadowolenie niczego i tak w życiu nie zmienią. Chyba że dodadzą trosk. Każdego dnia, wychodząc z domu, zakładała maskę uśmiechniętej dziewczyny przykrywającą jej umęczoną twarz i zbolałe serce. – A tak poza tym pewnie bez przerwy imprezowałeś i dlatego nie zauważyłeś upływającego czasu – zażartowała.

Pracowała w niewielkiej agencji reklamowej, która projektowała m.in. ulotki, okładki czasopism oraz banery. W sumie ona jedna z całej tej firmy miała najmniej wspólnego z rzeczywiście wykonywaną pracą. Była asystentką, która na ogół pilnowała grafiku prezesa, zajmowała się parzeniem kawy oraz korespondencją. Praca być może nie idealna, ale za to lekka i dobrze płatna. No bo za coś rachunki trzeba było opłacić…

Marek, podobnie jak i Robert, był dobrym kolegą Hani, ale wyłącznie na gruncie zawodowym. Zawsze mogła na niego liczyć, zawsze był gotów jej pomóc. Marek miał tylko jeden mankament – był strasznym kobieciarzem. Od świtu do nocy uganiał się za dziewczynami, aplikacje randkowe miał obcykane jak nikt, więc Hania dla własnego bezpieczeństwa postanowiła, aby ich znajomość nie wykraczała poza progi biura.

– To się rozumie. Ja też tęskniłem, piękna! – Marek wyprężył się na swoim obrotowym fotelu tak, że aż coś w nim skrzypnęło.

– Uważaj, bo kiedyś spadniesz z tego tronu – ostrzegł introwertyczny Robert, niosąc kubek gorącej kawy. Pracował w agencji tak krótko jak Hania, ale nie przepadał zbytnio za Markiem. Odkąd kolega uwiódł jego siostrę, a potem ją ostentacyjnie porzucił, Robert nie mógł na niego patrzeć.

– Wiesz co… – Hanka chrząknęła z nieukrywanym żalem. – O sobie pomyślałeś, ale o tym, że może i ja miałabym ochotę na kawę, to już niekoniecznie… – westchnęła. Fakt, zapach kawy unosił się w powietrzu, nie pozwalając o sobie zapomnieć, zwłaszcza o poranku.

– Ja też poproszę… Jeśli można – dodał Marek, otwierając szufladę pełną zaległych dokumentów. Hania pokiwała tylko głową. Nie mogła pojąć, jak można tak wszystko odwlekać. Jednak Marek miał swoją taktykę. Wszystko, co dostawał od szefa, odkładał na później. Chował do szuflady, a potem albo gubił, albo o tym zapominał. Był chaotyczny, pogubiony i ze wszystkim spóźniony. Jednak gdy szef uporczywie się o coś upominał, wówczas Marek zostawał po godzinach i nadrabiał. Co robił w godzinach pracy? Otóż wertował wszystkie portale społecznościowe, aplikacje randkowe, czytał najświeższe informacje ze świata czy udzielał się na wielu forach internetowych, wszak był ekspertem od wszystkiego. Przynajmniej tak sądził

– A co ja jestem? Ekspres do kawy? – prychnął Robert, po czym postawił swój kubek na biurku i ruszył w drogę powrotną do socjalnego. Doskonale wiedział, jaką kawę lubi Hanka. Dwie łyżeczki rozpuszczalnej zalane wrzątkiem do połowy, drugą połowę stanowiło mleko. Czasem, gdy dostrzegał, że koleżanka była czymś przytłoczona, po prostu robił jej kawę. Gdy ktoś ma gorszy dzień, naprawdę niewiele potrzeba, aby poprawić mu humor. Wystarczy drobny gest, miły uśmiech lub jedno życzliwe spojrzenie, by jego świat stał się piękniejszy. Ta kawa Roberta zawsze szeptała – pamiętaj, jestem tu.

– Hani zrobię, ale ty rusz swoje dupsko i… – Przerwał, gdyż do pracowni wszedł właśnie prezes wraz ze swoim kontrahentem.

– Dzień dobry! – rzucił szef oschle i nie czekając na odpowiedź, zaprosił swojego gościa do drugiego gabinetu.

– Dzień dobry – odparła Hania, chowając torebkę pod biurkiem.

Kiedy panowie przeszli do gabinetu, Hania potulnie podążyła za nimi. Gość bez skrępowania zajął miejsce przy szklanej ławie, natomiast prezes wyjmował z szafy stertę papierów.

– Czy mogę zaproponować panom kawę, herbatę, wodę? – zapytała, spoglądając nieśmiało w stronę wysokiego, szczupłego bruneta o ciemnych, wręcz czarnych oczach. Miał może ze czterdzieści parę lat. I choć na pierwszy rzut oka widać było, że to ktoś ważny, ponieważ szef stał przed nim niemal na baczność, to jednak ubiór o tym zupełnie nie świadczył. Miał na sobie granatowy golf, czarne jeansy, czarne, krótkie glany oraz ciemną skórzaną kurtkę.

– Herbatę, jeśli można – odparł po krótkiej chwili namysłu.

Mężczyzna wpatrywał się w błękitne oczy Hani. To było dziwne uczucie. Jego spojrzenie było ostre i nieustępliwe, pełne zuchwałości. Jednak z drugiej strony Hania dostrzegła, że był nieco zaskoczony jej obecnością. W końcu pojawił się w agencji dopiero dziś, choć widać, że znał się z prezesem od lat. Pewnie zaskoczył go fakt, że Giżyński, bo tak nazywał się prezes, miał asystentkę albo że ktokolwiek w tej firmie miał ostatnie resztki szacunku i proponował mu coś do picia.

– Bardzo proszę. Zieloną, owocową, zwykłą? – kontynuowała, mimo swojego skrępowania.

Zapadła długa, niezręczna cisza. Mężczyzna znów wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany i nie wiedzieć czemu, długo rozważał, na jaką herbatę się zdecydować. Zachowywał się w tak, jakby decyzja o tym, czego się zaraz napije, miała zaważyć na całym jego dalszym życiu.

– Zwykłą proszę… – powiedział wreszcie, przenosząc mechanicznie wzrok na Giżyńskiego, który tradycyjnie poprosił o mocną, czarną kawę.

Hania szybko opuściła gabinet, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Włączyła czajnik, wyjęła z szafki herbatę, cukier oraz ulubioną kawę szefa i oparła się o blat. Poczuła przyspieszający puls i kompletną konsternację, która ujawniła się w postaci płomiennego rumieńca na jej twarzy.

– Co jest? – Usłyszała niski, bardzo męski głos Marka, który akurat przechodził tamtędy po swój ulubiony kubek.

– Ten facet jest jakiś nienormalny – mówiła ściszonym głosem. Nie chciała, aby ktokolwiek usłyszał ich rozmowę. Tym bardziej gość, którego właśnie uznała za wariata.

– Że Robert? No wiesz… ale to dobry chłopak. – Marek tradycyjnie kpił. Czy on nigdy nie mógł być poważny? Jego zachowanie było takie żenujące.

– Przecież nie mówię o nim – prychnęła zdenerwowana. Te infantylne teksty potrafiłyby wyprowadzić z równowagi świętego.

– A o kim? – Hania nie wiedziała, czy Marek udawał głupka, czy może rzeczywiście nim był. Obstawiałaby jednak drugą opcję, bo odkąd go poznała, mężczyzna ani razu nie doznał olśnienia i nie błysnął inteligencją, a jego wzrok wskazywał na ogromną tęsknotę za rozumem.

– O tym facecie, który przyszedł do Giżyńskiego – odparła, ukrywając w kieszeniach spódnicy drżące dłonie. Jego obecność mocno ją zdenerwowała. Nigdy dotąd nikt tak na nią nie patrzył… Z taką fascynacją… Być może z takim zauroczeniem. Nie… To absurd. Nie ma miłości od pierwszego wejrzenia. Nie mogło być to więc żadne zauroczenie. Po prostu ten facet to wariat. A może psychopata, morderca, gwałciciel? Hanka pokręciła głową. Nie, tacy ludzie nie współpracowali z Giżyńskim. Więc kim był ten facet?!

– Adam? – Marek wyrwał ją z zadumy.

– Ma na imię Adam? Skąd wiesz? – dopytywała.

– Bo odkąd tu pracuję, często robimy koncepcje reklam dla jego firm. Rzadko się tu pojawia. Na ogół wysyła swoją prawą rękę, Wojtka, więc może dlatego go jeszcze nie poznałaś – mówił, wsypując czwartą, kopiastą łyżeczkę kawy do wielkiego kubka przypominającego wiadro albo przynajmniej małą wannę. Marek pochłaniał hektolitry kofeiny każdego dnia. To cud, że nie nabawił się jeszcze nadciśnienia.

– To jest ten Adam Leśniewski? – niedowierzała. Ten człowiek był właścicielem kilku firm. Hankę jednak od początku intrygowało, dlaczego facet z taką kasą korzystał z usług tak małej firmy w tak małym mieście, zamiast udać się do światowej sławy specjalistów od reklam. – Fakt, Wojtka poznałam, ale inwestora we własnej osobie jeszcze nigdy – dodała, usiłując ukryć emocje.

– Tak, Haniutek! Brawo! – Marek położył dłoń na ramieniu Hani, kontynuując tym samym kpinę.

Hance zawirowało w głowie. Serce zaczęło bić coraz mocniej, jak gdyby chciało wyskoczyć z jej piersi. Teraz tym bardziej sparaliżował ją strach. Co ona sobie myślała? Że taki facet jak Adam Leśniewski będzie patrzył na nią z podziwem? Nigdy w życiu. Nie ta liga.

– Boże, ależ ty jesteś dziecinny – westchnęła, przewracając oczami. Szybko wypełniła filiżanki wrzątkiem. Już była gotowa. Już chciała zanieść tę cholerną herbatę i jak najszybciej opuścić gabinet prezesa, kiedy nagle okazało się, że nie mogła utrzymać filiżanek. Dłonie kompletnie odmówiły posłuszeństwa. To było okropne uczucie. Myśl, że szef wraz ze swoim gościem czekali już dosyć długo i kiedy wejdzie do jego gabinetu napotka przeszywające spojrzenie nieznajomego, nie pomagała i wprawiała w nie lada zakłopotanie. Nie należała do osób nieśmiałych, jednak Adam wywołał w niej nieznane dotąd emocje. Jego jedno spojrzenie sprawiło, że straciła pewność siebie. Wzięła głęboki oddech, nie mogła pozwolić sobie na brak profesjonalizmu. To nie w jej stylu. Ruszyła powoli w stronę gabinetu, otworzyła drzwi i skupiając się wyłącznie na filiżankach, dotarła do biurka prezesa. Choć czuła na sobie intensywny wzrok Leśniewskiego, usiłowała sobie z tym poradzić.

– Proszę… – szepnęła, stawiając herbatę obok dokumentów. Napar zakołysał się lekko w filiżance. Hania wystraszyła się, że zaraz upuści naczynie i wrzątek wyleje się, zachlapując stos papierów i samego gościa. Na szczęście po delikatnym kołysaniu, herbata uspokoiła się, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.

– Dziękuję – odparł nonszalancko.

Dziewczynie w tej samej chwili przemknęło przez myśl, że być może mężczyzna przygląda się tak wszystkim kobietom, jakie go otaczają, że być może jest takim samym kobieciarzem jak Marek, co tłumaczyłoby jego zachowanie. W końcu był przystojny i bogaty. Na pewno znał swoją wartość. Na pewno jeździł limuzyną i mieszkał w willi z basenem. A każdego miesiąca z inną dziewczyną wyjeżdżał na wakacje, np. na Bora-Bora. Zapewne latał pierwszą klasą, a jego bagaże nosili służący. I na pewno był bufonem. Każdy bogaty był bufonem. Nie szanował ludzi i robił, co mu się żywnie podobało.

Kiedy wyszła z gabinetu, była z siebie dumna. To dziwnie onieśmielające uczucie jakby minęło, a drżenie rąk ustało. Usiadła przy biurku, próbując skupić się na obowiązkach. Dziś musiała wyjść wcześniej, a więc całą robotę powinna była wykonać do południa. Na początku przejrzała służbowe e-maile, po czym zabrała się do odpisywania na nie. Usiłowała nie tracić cierpliwości, kiedy ujrzała autora jednego z nich. Rafał Dziewiński.

– Czego on jeszcze chce? – mruknęła.

Pod koniec minionego roku zamawiał w ich agencji katalog, a że projekt takiego katalogu był bardzo kosztowny, prezes zajął się nim osobiście. Wszyscy włącznie z Hanką byli zdziwieni, kiedy Giżyński pewnego grudniowego popołudnia poprosił ją, aby przekazała projekt klientowi osobiście i dopięła sprawę do końca. Marek z Robertem zazdrościli po cichu. Jednak w tamtej chwili zrozumiała, że nie było to wyróżnienie z rąk szefa, a jedynie wysłużenie się nią, gdyż sam nie miał ochoty spotykać się z tym klientem. Od tamtej pory Dziewiński nie odpuszczał. Tak było i teraz:

Szanowna Pani Hanno,

zwracałem się z prośbą o dosłanie w formacie PDF ostatniej strony katalogu, aczkolwiek pominęła ją Pani w ostatnim e-mailu.

Z oczekiwaniem i wyrazami niezwykłej sympatii

Rafał Dziewiński

– Blee… – prychnęła. – Obleśny facet.

– Kto? Dziewiński? – zapytał Marek, nie odrywając oczu od monitora. Zapewne oglądał relacje sportowe lub zdjęcia modelek na portalu plotkarskim, zamiast zajmować się pracą, by przed piętnastą móc rozpaczać nad swoją niedolą, że nic dziś nie zdążył zrobić.

– A któż by inny… – Hania pokiwała bezradnie głową. Miała dość nieustannych e-maili od niechcianego adoratora. Setki pytań, próśb, niejasności. Jeśli się zauroczył, powinien grać w otwarte karty, a nie zachowywać się jak gimnazjalista.

– Znowu uważa, że pominęłaś którąś stronę w katalogu czy może zapomniałaś przesłać mu fakturkę? – rzucił Robert z nieukrywanym rozbawieniem.

– Oj panowie, jak wy go doskonale znacie – podsumowała. – Tak. Sądzi, że nie wysłałam mu ostatniej strony, choć wysłałam mu cały katalog już ze dwieście tysięcy razy.

– Napisz mu tak: drogi padalcu… Tylko padalcu dużą literą, aby oddać mu należyty szacunek… – zaczął z właściwym sobie poczuciem humoru Marek, kiedy z gabinetu wyłonił się prezes. Nerwowo przemknął między biurkami, spojrzał na ekran monitora Hani i ruszył w kierunku ksero.

– Zaraz, zaraz – stanął jak wryty. Zrobił krok wstecz i zapytał – Czy to mail od Dziewińskiego?

– Tak, szefie – odsunęła się na obrotowym krześle, aby przełożony mógł zobaczyć wiadomość od klienta. Nigdy nie robiła tajemnic ze służbowej korespondencji, a wszelkie wiadomości, jakie dostawała, kopiowała i wysyłała szefowi, aby wiedział, co się dzieje.

– Czego on znowu od ciebie chce? – warknął nerwowo. Mimo że był to jego kluczowy klient, to jednak nie pałał do niego zbytnią sympatią, a codzienne e-maile do Hanny wręcz wyprowadzały go z równowagi.

– Uważa, że zabrakło ostatniej strony w katalogu.

– Co za dureń. Nie odpisuj mu nawet. Po co mu PDF?! Przecież jego katalog jest już w druku! – Prezes podrapał się po głowie, położył plik papierów przed Hanią i dodał: – Skseruj mi to trzy razy oraz wydrukuj oświadczenie… – wymieniał, po czym wyjaśnił: – Adam zwrócił się do nas z prośbą o baner dla jego firmy, ale bez tych dokumentów miasto nie wyda zgody na jego umieszczenie.

– Jasne, szefie, zaraz wszystko przygotuję – odparła, zamykając służbową pocztę jednym kliknięciem. Szybko ogarnęła powierzone jej dokumenty, jednak spotkanie z owym Adamem przedłużało się w nieskończoność. Hania zmuszona była je przerwać i z impetem wparowała do gabinetu szefa. – Panie prezesie, muszę wyjść koło południa. – I choć z całego serca chciała uniknąć spojrzeń Leśniewskiego, to jednak wciąż je napotykała. Poczuła się, jak małe dziecko bawiące w chowanego. Gdzie by się nie ukryła, tam i tak byłaby bacznie obserwowana przez Adama. Czy on nie miał nic innego do roboty? Czy on naprawdę musiał się tak gapić?

– Nie ma problemu – odparł Giżyński, gryzmoląc coś pieczołowicie na pomarańczowej, samoprzylepnej kartce. – Możesz iść – powiedział, skupiając się wyłącznie na swoich zapiskach.

– To ja już nie będę przeszkadzać – szepnęła, wycofując się w stronę drzwi. Jeszcze trzy, dwa kroki i byłaby już przy wyjściu… Gdyby nie to, że ni stąd, ni zowąd, zaplątała się w kabel i… runęła na podłogę jak długa. Giżyński wychylił się zza biurka i głośno roześmiał. Leśniewski natomiast spojrzał na dziewczynę z przerażeniem. Zerwał się i klęknął tuż obok.

– Nic się pani nie stało? – wyciągnął w jej stronę dłoń. Hania poczuła się upokorzona. I to na własne życzenie! Zamiast patrzeć pod nogi, wpatrywała się w Adama. Klęczała teraz przed obcym mężczyzną, czując pulsujący ból w lewym kolanie. Do jej oczu napłynęły łzy, a policzki zrobiły się rumiane. Jaki wstyd! Jak dziecko!

– Nie. Przepraszam… – wyszeptała tylko, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy.

Giżyński wstał, podszedł bliżej i szarpnął za kabel.

– Nie widziałaś, że ładuję laptopa? – zapytał, wirując wtyczką. Hania miała ochotę wstać i przyłożyć swojemu szefowi, ale się powstrzymała. „Tylko idiota rozkłada kable na podłodze” – pomyślała, usiłując jak najszybciej wstać.

– Pomogę pani – zaproponował Leśniewski. Prawą ręką chwycił jej dłoń, a lewą objął ją mocno w pasie. Spojrzała mu prosto w oczy. Odwzajemnił to uśmiechem. Wzięła głębszy wdech, wyczuwając tym samym jego wyraziste perfumy. Kiedy się wyprostowała, podziękowała tylko i pośpiesznie wyszła z gabinetu.

– Ależ się speszyłaś! – Aż podskoczyła, kiedy wpadła wprost na Marka przechodzącego tuż obok pokoju szefa.

– Nie jestem speszona – rzuciła, ostentacyjnie poprawiając marynarkę. Ukradkiem spojrzała w lustro. Całkiem przyjemnie dziś wyglądała. Rozpuszczone włosy, jasna marynarka i opięta, ołówkowa spódnica. Oczywiście, gdyby tylko nie zepsuła wszystkiego, zaplątując się w ten cholerny kabel i przewracając na podłogę. Teraz zapewne Adam uznał ją za ofiarę losu i już nigdy nie spojrzy na nią tak jak dzisiejszego poranka.

Kolano bolało coraz mocniej. Cóż w tym dziwnego. Na pewno było obite, a za kilka dni na nodze pojawią się siniaki we wszystkich kolorach tęczy.

– Przecież widzę, że gościu się na ciebie gapi, a ty się rumienisz.

– Nie kpij – prosiła, wciąż słysząc w uszach ironiczny śmiech Giżyńskiego i słowa: „Nie widziałaś, że ładuję laptopa?”. Nie widziała! Gdyby widziała, nie zrobiłaby przedstawienia w stylu rewii na lodzie. Gdyby widziała, ominęłaby go i zgrabnie wyszła z gabinetu, ocalając tym samym kolano i swój honor.

– Marek ma rację. Odkąd Leśniewski tu wszedł, zachowuje się jak debil. Gapi się na ciebie nieustannie – powiedział Robert, wyjmując kanapkę z pudełka. Dookoła rozszedł się przyjemny aromat świeżego chleba, kiszonego ogórka i pasztetu.

„Oczywiście, że się gapi” – pomyślała Hania. Jak miał się nie gapić, skoro przed chwilą padła do jego stóp. To było upokarzające. Chyba powinna zwolnić się z tej pracy, aby już nigdy nie musieć patrzeć na Leśniewskiego.

– Zresztą jak każdy facet, który przychodzi do naszego biura – podsumował Marek. – Haniutek, robisz na nich wrażenie! Giżyński powinien dać ci podwyżkę, bo jesteś naszą żywą reklamą.

Wyszła do toalety. Nie chciała być żywą reklamą firmy. Nie chciała, aby goście prezesa gapili się na nią. Nie chciała dłużej słuchać docinków Marka i Roberta. Koło południa zebrała rzeczy, pożegnała się z kolegami i wstąpiła na chwilę do gabinetu prezesa, w którym w dalszym ciągu trwało spotkanie. Nie miała na to ochoty, ale doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo zdenerwowałaby szefa, gdyby wyszła z biura bez słowa.

– I jak się pani czuje? – zapytał Leśniewski, kiedy tylko zdążyła otworzyć drzwi.

– Dobrze – odparła, wbijając wzrok w podłogę. A jak miała się czuć? Kolano nieco napuchło, a ona sama wstydziła się spojrzeć na Leśniewskiego.

– Może powinien zobaczyć panią lekarz? – dopytywał nadgorliwie. Hanka miała nadzieję, że nie pytał o lekarza psychiatrę, bo w jej przypadku na takiego było już zdecydowanie za późno.

– Nie. Dziękuję. Nic mi nie jest – wycedziła nerwowo przez zęby. – Szefie, to ja już uciekam. Do jutra.

– No cześć! – Giżyński machnął ręką.

– Do widzenia! – Usłyszała męski, wyrazisty głos Leśniewskiego, który znów musnął ją swoim onieśmielającym spojrzeniem. Nie powiedziawszy nic więcej, pospiesznie opuściła biuro. Nie zważała na opuchnięte kolano. Chciała jak najszybciej zaczerpnąć świeżego, zimowego powietrza.

Teraz czekała ją wizyta u stomatologa. Na szczęście stomatologiem była kobieta.

20 stycznia

– Do cholery jasnej! Przemek, czy mógłbyś mi pomóc? – Hanka krzyczała z łazienki.

– Co się dzieje? – Chłopak nawet nie ruszył się z kanapy. Po prostu zapytał, bo tak wypadało. Wypadało udawać zainteresowanie.

– Czy możesz pofatygować się tu do mnie, czy mam krzyczeć do ciebie przez całe mieszkanie? – Zdenerwowała się na męża.

Kran był zepsuty od miesiąca, a on nadal nic z tym nie zrobił. Nie pozwolił jej wezwać fachowca, bo uważał, że godzi to w jego dumę. A woda jak kapała, tak kapała. Coraz mocniej. Kropla po kropli uświadamiając Hannie, że jej rachunek za wodę robi się coraz większy.

– No czego ty chcesz? – rzucił nerwowo, stanąwszy w drzwiach łazienki. Wyglądał niczym obraz nędzy i rozpaczy. Bordowy, rozciągnięty T-shirt do połowy włożony był za pasek szarych dresów, na których dość mocno odznaczały się kolana. Gdyby go postawić wśród bezdomnych, zapewne niczym by się nie wyróżniał.

– Nie widzisz?! – Hania wskazała wannę, by nie musieć patrzeć na mężczyznę. Od jego widoku robiło jej się słabo. I choć nie była pewna, jak wyglądały inne, prawdziwe małżeństwa, to jednak przeczuwała, że w ich związku było coś nie tak. Być może gdyby nie płomiennoruda kobieta, która nagle pojawiła się w ich życiu pewnego wieczoru, dziś byliby zupełnie innym małżeństwem.

– Czego? – Przemek miał tępy, wręcz nieobecny wzrok, przez co przypominał zombie. Mętne spojrzenie, nieprzytomny umysł i brak pomysłu na życie… Na swoje życie, bo na życie każdego innego człowieka miał wiele pomysłów. W zasadzie był specjalistą od innych ludzi. Wszystko wiedział najlepiej i szastał radami, nawet gdy go o to nie proszono.

– Jestem cała mokra, a w dłoni mam kurek od kranu!

– Jak zepsułaś, to napraw… – powiedział bez emocji, po czym odwrócił się i poczłapał z powrotem do salonu.

Hania oparła się o brzeg wanny i rozpłakała. Miała dość. Czemu ich życie tak mocno się zmieniło? Dlaczego to, co budowali przez tyle czasu, legło w gruzach? Być może wszystko zmieniło się, gdy Przemek po raz pierwszy ją zdradził. Wybaczyła mu to, co zrobił. Chciała ratować małżeństwo, ale jemu jakby coraz mniej zależało. Wiedział, że dziewczyna kochała go do szaleństwa i zrobiłaby dla niego wszystko, więc z każdą kolejną zdradą, czuł się silniejszy i… odważniejszy. Wiedział, że panuje nad nią. Przemek, nie przejmując się dorosłym życiem, a tym bardziej swoim małżeństwem, coraz mniej pracował (wybrał pracę na pół etatu i rzucił studia), a coraz częściej zasiadał na kanapie, by pograć na konsoli, zaś poproszony o drobną naprawę czegokolwiek, zawsze odmawiał, tłumacząc, że zajmie się tym później… I później… I później…

Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że Hanka bała się od niego odejść. Bała się samotności, odrzucenia, tego, że nie poradzi sobie sama. Jednak czara goryczy sukcesywnie się wypełniała, a z każdą chwilą wręcz przelewała. Kobieta wiedziała, że tak być nie może. I nie o wygląd, brak ogłady czy oschłość ze strony męża chodziło, a o to, że Przemek ogólnie nie radził sobie w życiu, pogrążał się, spadał na dno, mocno ciągnąc ją za sobą. Nie chciała tak żyć. Nie chciała być jedynym punktem oparcia w tym małżeństwie. Czuła, że życie przelatuje jej przez palce. Czuła, że młodość powoli odchodzi w niepamięć, ustępując miejsca nieustannym smutkom, nerwom i troskom. Tak być nie mogło!

– Ty jesteś nienormalna… – Usłyszała nagle. Odruchowo spojrzała w stronę drzwi. W progu stał Przemek z wyrazem twarzy, który mówił wszystko. Z wyrazem, który wręcz krzyczał: jesteś żałosna!

– Że co? – spytała, ocierając łzy wierzchem dłoni.

– Czemu ryczysz? Kupimy nowy kran. – Wzruszył ramionami. – Histeryczka… – dodał arogancko.

– Ty myślisz, że ja płaczę przez kran? Ja płaczę, bo mam dość. Mam dość ciebie, siebie, tego domu, naszego małżeństwa.

– No i zaczęło się… – W bezradnym geście rozłożył ręce.

– Tak! Zaczęło się, więc posłuchaj! – krzyczała. – Nie kupimy żadnego kranu, bo nas nie stać. Wszystko jest na mojej głowie. Pranie, sprzątanie, gotowanie, naprawianie, płacenie rachunków…

– No nie przesadzaj. Nie trzeba płacić rachunków każdego dnia… – Przerwał mężczyzna, mechanicznie otwierając torbę chipsów.

– Codziennie nie, ale żeby starczyło na te rachunki, każdego dnia muszę się martwić i oszczędzać, bo tylko ja tu pracuję! A poza tym, skąd ty wiesz, kiedy się płaci rachunki, skoro nawet nie widziałeś ich na oczy? – wykrzyczała mu wszystko, co do tej pory w sobie skrywała.

– Nie przesadzaj. Też pracuję…

– Na pół gównianego etatu! Przynosisz do domu sześćset złotych, które nie starcza nawet na kredyt hipoteczny! A o tym, że kupiłeś głupią gierkę na raty bez mojej wiedzy, o tym, że bierzesz w spożywczaku browary na zeszyt, które potem ja spłacam, o tym, że wziąłeś od swojej matki dwa tysiące złotych, a potem przegrałeś na automatach, to już nawet nie wspomnę!

– No ja nic nie poradzę, że chcesz pławić się w luksusie. Jak jesteś taka mądra, to zarabiaj więcej! – rzucił bezczelnie.

– Ja? To ty jesteś facetem, to na twojej głowie powinno być utrzymanie domu, rodziny.

– Rodziny? Ty sobie kpisz? My nie jesteśmy rodziną, a ja i tak kiedyś od ciebie odejdę, zobaczysz, wariatko – zapowiedział z pogardą, po czym trzasnął drzwiami.

Hania rozpłakała się jeszcze rzewniej. Mimo że była z Przemkiem kilka lat, czuła, jakby straciła całe życie.

13 lutego

– Cześć kochana, dzwonię, żeby zapytać, czy tradycyjne walentynki jutro są aktualne? – Usłyszała przyjemny, damski głos. To była Kamila, przyjaciółka ze szkolnej ławy. Kamila pracowała jako stewardesa, więc rzadko miała czas na spotkania, ale kilka razy do roku robiła wszystko, aby zostać w kraju i spotkać się z Hanką.

– Jasne – odparła, zamykając segregator. – Z tobą każde walentynki są wyjątkowe – powiedziała i uśmiechnęła się do telefonu.

– To co, jutro o piątej w naszym klubie?

– Będę na pewno.

– W takim razie do zobaczenia moja Walentynko!

– Do zobaczenia – odparła uradowana Hania. Oparła głowę o dłoń i rozmarzyła się przez chwilkę. Tak bardzo lubiła towarzystwo Kamili. Ona zawsze wysłuchała, doradziła, rozweseliła. Przy niej nie można było się denerwować czy kłócić, bo robiła wszystko, aby wokół niej panował ład i harmonia. Ilka, bo tak też czasami zwracała się do niej Hanna, miała w sobie coś, co przyciągało do niej ludzi. Jakąś magiczną moc albo cudowny dar.

– No widzę, że w małżeństwie się poprawiło, a tak narzekałaś na Przemka – powiedział Marek, przypatrując się Hani badawczo. To był cios poniżej pasa. Owszem, może i kilka razy wspomniała coś o nieudanym małżeństwie, ale roztrząsanie tego na forum publicznym to już lekka przesada.

– To nie Przemek.

– No a kto? – dopytywał Robert. – Przecież umawiałaś się na walentynki.

– Ależ wy jesteście nieogarnięci. I jakim prawem mnie podsłuchujecie? – oburzyła się. – Dzwoniła Kamila, moja przyjaciółka. Co roku spędzamy razem walentynki, bo mój mąż tradycyjnie o nich nie pamięta, a Kamila nie ma ich z kim świętować.

– A ładna ta twoja Kamila? – zapytał Marek, prężąc się na swoim trzeszczącym fotelu.

– Najpiękniejsza na świecie, ma jasne, kręcone włosy, ciemne oczy i świetną figurę, ale nic z tego, Mareczku. Nie oddam ci jej za żadne skarby. Wiem, jak kończą twoje ofiary.

– No wiesz… Ładnie mnie oceniasz – dąsał się, poprawiając kołnierzyk różowej koszuli.

– Marku, oceniam na tyle, na ile zdążyłam cię już poznać… – wytłumaczyła. – A teraz wybaczcie, idę na pocztę.

***

Na poczcie kolejka była jak zawsze długa, pani w okienku była jak zawsze niemiła, a Hania, odkąd tu stała, dostała już trzy telefony, jak zawsze od szefa z pytaniami: gdzie jest, po co tam jest oraz kiedy będzie. Nie lubiła tej strony swojej pracy, ale cóż – między innymi za to dostawała wypłatę. Więc milczała i cierpliwie wykonywała swoje obowiązki.

Po powrocie do biura czekała ją nie lada niespodzianka:

– No, Hanusiu, twój Leśniewski czeka na kawkę. Biegnij w te pędy do socjalnego, a nie tak stoisz – rzucił prześmiewczo Marek.

– Że co? – spytała z niedowierzaniem, odwieszając płaszcz. Pomyślała, że to niemożliwe, że przecież do agencji na ogół wysyłał swojego pracownika, Wojtka, a sam osobiście był tu niespełna miesiąc temu. Dlaczego znów miałby fatygować się do firmy?

– Że to – Marek skrzywił się. Chyba zależało mu na tym, aby być zabawnym… Nie wyszło. Jak zwykle. – Do Giżyńskiego przyjechał Leśniewski i siedzi u niego w gabinecie. – Hania westchnęła głośno, poprawiła marynarkę i weszła do gabinetu szefa, czując, jak mróz odpuszcza jej skórze i zamienia policzki w płomienne róże. Tym razem spacer na pocztę był wyjątkowo mroźny i nieprzyjemny.

– Przepraszam, byłam na… – szepnęła, gdy oczy Leśniewskiego zwróciły się w jej kierunku, lśniąc gorącym blaskiem.

– Witam – odparł z elegancją. Hania nie potrafiła jednak odgadnąć, co ten mężczyzna czuł, gdy ją widział. Zawsze miał taki sam nieporuszony wyraz twarzy, z którego trudno było cokolwiek wywnioskować. Wydawał się bardzo poważnym, dystyngowanym człowiekiem. Jedynie jego oczy pozostawały wskazówką tego, co działo się w jego duszy.

– Czy mogę zaproponować panom kawę, herbatę, wodę…

– Ja proszę to samo co zawsze. A ty, Adam? Napijesz się czegoś? – Giżyński zwrócił się do swojego gościa, wyjmując z szafy jakąś grubą księgę.

– Ja poproszę herbatę. Taką jak ostatnio – podkreślił Leśniewski. Hania pośpiesznie opuściła gabinet, udając się do socjalnego. Tym razem jej dłonie drżały bardziej. Czyżby nie mogła się przyzwyczaić do obecności tego mężczyzny? Do jego niskiego, męskiego głosu, do tego przenikliwego spojrzenia, do srogiego wyrazu twarzy? Nie była pewna, ale wiedziała, że Adam wywoływał w niej nieznane dotąd emocje.

Ona wciąż jednak miała w pamięci swoją ostatnią wpadkę, której chciałaby uniknąć albo najlepiej o niej zapomnieć. Zdawała sobie sprawę, że po tamtej sytuacji w oczach Adama stała się po prostu ostatnią fajtłapą. Z drugiej strony coraz bardziej denerwowało ją to, że przeżywa wszystkie swoje wpadki. Przewrócenie się przez kabel urosło w niej do rangi wieloletniej traumy. Kamila na pewno powiedziałaby: „I czym ty się przejmujesz? Tym, kto coś o tobie pomyśli? Serio? Ile ty masz lat, żeby się tym przejmować!”. Motywowałaby: „Przewróciłaś się? To się podnieś. Nie możesz? To poleż”. Na tę myśl Hanka uśmiechnęła się. Kamila była niemal jej mentorką, nawet gdy nie było jej obok.

Nagle do socjalnego wparował Giżyński, przerywając tym samym jej rozmyślania:

– Haniu, muszę jechać do urzędu po dokumenty. Zajmij się naszym gościem – nakazał. Spojrzała na szefa przerażona. Nie miała ochoty spędzać ani minuty w towarzystwie Leśniewskiego. Dlaczego miałaby się nim zajmować. On nie był dzieckiem, a ona klaunem w cyrku.

– Może ja pojadę? – zapytała, chwytając się ostatniej deski ratunku. Nie chciała z nim zostać sam na sam. Nie żeby się go bała. W Leśniewskim nie było nic przerażającego. Przerażające było wyłącznie jej własne zachowanie przed tym poważnym, eleganckim facetem. Pomyślała, że jeśli jeszcze raz zrobi jakąś głupotę albo palnie coś nieprzemyślanego… po prostu umrze ze wstydu.

– Nie. Muszę odebrać je osobiście i podpisać. Niedługo będę. – To powiedziawszy, zniknął za drzwiami. Hania z filiżanką herbaty ruszyła do gabinetu szefa, modląc się, żeby mężczyzna jak najszybciej opuścił ich biuro. Im szybciej wyjdzie, tym lepiej. A w międzyczasie postanowiła, że poszuka sobie nowej pracy, żeby już nigdy nie musieć patrzeć w oczy gościa, przed którym tak się zbłaźniła.

Niby upadek to nic takiego, każdemu mogłoby się przytrafić. „Owszem, każdemu! Ale nie mnie!” – rozważała w myślach. – „Przecież ja rozpaczam nad każdym błędem. Każdą porażkę przerabiam po sto razy. Tylko w imię czego? Czy aby na pewno chcę być idealna, perfekcyjna. Czy po prostu moi rodzice sprawili, że wciąż nie czuję się wystarczająca?”.

Weszła po cichu do gabinetu szefa. Leśniewski stał przy oknie, wpatrując się w natężony o tej porze ruch uliczny. Adam miał sentyment do małych miejscowości. Każda była dla niego urokliwa i niepowtarzalna. Klimatu, jaki bywał w takich miejscach, nie dało się podrobić. Każda uliczka, każdy człowiek, każdy budynek niosły za sobą niesamowitą historię.

– Pańska herbata – powiedziała rzeczowo, stawiając na stoliku filiżankę i kremową cukiernicę.

– Dziękuję – odparł beznamiętnie.

– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać – dodała uprzejmie, na tyle, na ile potrafiła.

– Przepraszam… – rzekł, odwracając się nagle w jej stronę. – Czy mogłaby mi pani potowarzyszyć? Czuję się nieswojo w obcym gabinecie. Jeszcze coś zginie i będzie na mnie… – dorzucił pół żartem.

– Ja? – zapytała zaskoczona, jakby stała pośród miliona innych osób. „Wszyscy, tylko nie ja!”, chciała odrzec, czując jak w jej żołądku zawiązuje się supeł. Nagle przypomniała sobie szkolne czasy i to samo uczucie doskwierające jej podczas egzaminów.

– Jeśli przekracza to pani kompetencje, proszę mi wybaczyć – mówił z gracją.

– Nie, skądże… Jeśli pan sobie tego życzy… – odparła, siadając przy stoliku jak sparaliżowana. Leśniewski usiadł obok, sięgając po filiżankę. Ani przez chwilę nie przestawał przypatrywać się Hani, co bardzo ją deprymowało. Jej dłonie zaczęły mocniej drżeć, a serce łopotało, jak gdyby miało zaraz wyskoczyć. W gabinecie panowała taka cisza, że dało się słyszeć wyłącznie ich oddechy i przyspieszony puls.

Wokół Hani zawsze przewijało się wielu mężczyzn. Jedni przystojni, inni nieco mniej. Jedni ważniejsi, inni w ogóle. Jedni ją uwodzili, inni byli obojętni. Mijali ją na ulicy, mieszkali w domu obok, pracowali z nią… I choć do tego przywykła, bo na świecie są miliony facetów, to jednak zainteresowanie Leśniewskiego, które wyczytała w jego oczach, było nad wyraz ujmujące. Nikt nigdy nie interesował się Hanią tak jak on.

– Jak kolano? – spytał, przerywając tę okropną, przeszywającą na wskroś ciszę.

– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała, po czym dodała: – Proszę mi wybaczyć tamto potknięcie. Źle się z tym czuję… – mówiła, nerwowo pocierając dłonią drugą dłoń.

– Spokojnie – przerwał. – Najważniejsze, że nic pani nie jest.

Hanka spojrzała na mężczyznę zaskoczona. To ona od tylu tygodni wspominała, analizowała, a nawet śniła o tym, jak zaplątuje się w kabel, jak upada na podłogę, jak mężczyzna musi jej pomagać, jak pali się ze wstydu… A on tylko uznał, że wszystko w porządku? Odetchnęła z ulgą, ukrywając uśmiech. Taki szczery, mimowolny. Taki, który pojawił się wraz ze słowami Adama.

– Jest pani tu na stażu, prawda? – zapytał, odstawiając herbatę.

– Chyba mnie pan troszeczkę odmłodził – zaśmiała się. Tym razem nie poskromiła radosnego wyrazu twarzy. Ona na stażu? Chyba w poprzedniej epoce.

– Kobiet nie pyta się o wiek, ale na pewno jest pani bardzo młoda – powiedział z pewnością w głosie.

– Hmm… Mam trzydzieści lat.

– Czyli trafiłem. Jest pani młodą, piękną kobietą – skomplementował ją, po czym dodał: – Siedzimy tu razem, rozmawiamy, a ja nawet się nie przedstawiłem… Nazywam się Adam Leśniewski, jestem kolegą Sławka ze studiów.

– Hanna Miller. – Odwzajemniła uścisk. – Z całym szacunkiem, ale wygląda pan dużo młodziej niż Giżyński – rzuciła bez zastanowienia.

– Bo jestem trochę młodszy – odpowiedział Adam, ciesząc się, że to dostrzegła. – Sławka poznałem, będąc na pierwszym roku. On wówczas był już na ostatnim, więc jak sama pani widzi, dzieli nas pięć lat. Co prawda studiowaliśmy zupełnie inne kierunki, ale połączyły nas studenckie imprezy. – Uśmiechnął się.

Hania szybko policzyła w głowie, że skoro ojciec Przemka miał pięćdziesiąt trzy lata, to Leśniewski musiał mieć nie więcej niż czterdzieści osiem.

– Długo tu pani pracuje? Chyba nie widziałem pani wcześniej – przerwał jej usilne wyliczenia.

– Widział mnie pan – rzuciła, wspominając wypadek.

– Tak, pamiętam – podsumował krótko. – Miesiąc temu… a wcześniej?

– Pracuję tu ponad pół roku. W okresie studiów pracowałam w kobiecym czasopiśmie, w dziale „Dom i wnętrza”, ale po ślubie tata… – i tu zrobiła długą pauzę – zaproponował mi pracę u siebie.

– Sławek jest pani ojcem? – Leśniewski o mało nie zadławił się herbatą. Patrzył na Hanię i nie dostrzegał podobieństwa, jednak co miałaby robić dziewczyna po dziennikarstwie, bez protekcji w biurze reklam?

– Raczej teściem – sprostowała. – Rozwo… – Chciała mu powiedzieć, że już niebawem rozwiedzie się z Przemkiem, bo taki miała zamiar, gdy do gabinetu wszedł Giżyński.

– Już jestem. Dziękuję, Haniu – powiedział i odprawił ją.

Hanka usiadła za biurkiem, mrucząc pod nosem:

– Idiotka! Idiotka!

– Co ty tam burczysz? – zapytał Robert.

– Nic! – warknęła, wychodząc do łazienki.

Usiadła na opuszczonej desce sedesowej, zastanawiając się, co ją napadło. Skąd taka nagła ochota na zwierzanie się obcemu facetowi? Omotał ją. Na pewno. Przecież zachowywała się jak zahipnotyzowana. No idiotka! Tylko idiotki tak robią. Zwierzyłaby się Leśniewskiemu, że nie układa jej się w małżeństwie, on wypaplałby wszystko Giżyńskiemu, a Giżyński wściekłby się i ją zwolnił. A zwolniłby ją na pewno. Zawsze podkreślał, że pomaga się tylko rodzinie…

14 lutego

Po pracy Hania pędziła do domu jak szalona. Miała tylko dwie godziny na przygotowanie się do spotkania z Kamilą. Tak dawno jej nie widziała. Ostatnio chyba… Ach tak, ostatnio przed Bożym Narodzeniem. Widziały się w przelocie. I to dosłownie w przelocie, bo na lotnisku. Kamila przyleciała do Gdańska z Nowego Jorku po to, aby trzy godziny później lecieć już do Bostonu.

Szybki prysznic, makijaż, sukienka i gotowe! Kiedy dotarła do klubu, Kamila siedziała już przy barze. Wyglądała zjawiskowo, jak zawsze. Hanka, gdyby nie fakt, że Kamila była jej najlepszą przyjaciółką, zazdrościłaby jej figury, figlarnego uśmiechu i zalotnego spojrzenia. Kamila wyglądała seksownie nawet w rozciągniętym dresie.

– Cześć, Ilko! – rzuciła, podchodząc do przyjaciółki.

– Czeeeść, Hanusiu! – rozwrzeszczała się Kamila swoim amerykańskim zwyczajem. Mieszkała w Nowym Jorku od lat, gdzie wszystko było duże, bogate i głośne. W porównaniu z polskimi zwyczajami Kamila często wychodziła na hałaśliwą dziewuchę, czego Hanka często się wstydziła. Zrozumiałe było, że skoro Kamila mieszkała w Stanach od wielu lat, przesiąkła tamtą mentalnością, ale gdy przebywała w Polsce, powinna się zachowywać… po polsku.

– Cicho, wszyscy na nas patrzą – szepnęła Hanka, oblewając się rumieńcem.

– A niech patrzą. Mam tylko dwa dni w roku, kiedy mogę spokojnie spędzić czas z przyjaciółką i mam się tym nie cieszyć? To nie fair! – marudziła skarcona.

– No dobrze, niechże cię uściskam! Opowiadaj, co u ciebie, ty mój obieżyświacie.

– Hmm… – Zastanowiła się, przygryzając dolną wargę. – Miesiąc temu… miałam lot do Kanady. Leciałam z pewnym stewardem… – zaczęła swoją historię podszytą erotyzmem i zmysłowością.

– I… – ponaglała Hanka. Wiedziała, że za tą opowieścią z pewnością kryje się jakiś tajemniczy, przystojny facet. To było tak bardzo w stylu Kamili.

– Ma na imię James. Mieszka w Nowym Jorku, ale jego rodzice są Nigeryjczykami. Jest pięć lat starszy ode mnie, wysoki, dobrze zbudowany. Czekaj, pokażę ci jego zdjęcie… – Kamila zaczęła szukać telefonu w torebce. – O, mam! – powiedziała, usiłując przekrzyczeć muzykę. Na telefonie widniało zdjęcie ciemnoskórego, bardzo przystojnego mężczyzny. Czarne niczym węgiel oczy, mięsiste, namiętne usta i śnieżnobiały uśmiech. Chłopak wyglądał niczym model z reklamy. Miał na sobie granatowy uniform ze złotym logo linii lotniczych, dla których pracował.

– Jesteś pewna, że nie gej? – Hanka zapytała badawczo, gdyż Kamila miała szczęście do panów, którzy kochali innych… panów. Albo panów, którzy mieli żony. Albo panów, którzy zapominali, że są w związku. Często romanse Kamili kończyły się fiaskiem i totalną rozpaczą dziewczyny. Jednak ze względu na swój wygląd, urok osobisty oraz zawód, jaki wykonywała, nazbyt często poznawała eleganckich mężczyzn i przyciągała ich do siebie niczym magnes.

– Jestem pewna, bo po locie umówiliśmy się na drinka, a potem odprowadził mnie do pokoju i pocałował.

– I nie ma żony? – Hania niczym Sherlock Holmes musiała poznać wszystkie szczegóły.

– Nie ma. Podpytałam wśród innych stewardów, którzy z nami pracują.

– No i co dalej?

– Odprowadził mnie, pocałował i zaproponował kolejne spotkanie. Potem w każdej wolnej chwili umawialiśmy się na kolację albo kolację połączoną ze śniadaniem… – roześmiała się. – Ale wiesz… Z tyloma facetami się spotykałam. – Skrzywiła się, upijając łyk mocnego martini z lodem. – Nawet nie mogę nazwać ich facetami. To były zwykłe gnojki. Samce chcące się zabawić. A przy Jamesie czuję się inaczej… Nie wiem, jak to opisać… Czuję się wyjątkowa. Gdy mnie całuje, zapominam o świecie. Gdy na mnie patrzy, mrowi mnie… wiesz gdzie. – Puściła do Hanki oczko. – Potrafi powiedzieć do mnie: „kochanie” przy znajomych, chwyta mnie za rękę, gdy idziemy ulicą, oddaje miswoją marynarkę, gdy marznę… – wymieniała podekscytowana.

– Jak romantycznie. – Hania rozmarzyła się na chwilę. Choć raz chciałaby być na miejscu Ili.

– Nooo… On jest taki romantyczny – ekscytowała się dziewczyna. – Przez jakiś czas mieliśmy osobne loty, ale zamienił się z kolegą i teraz latamy razem – rozczulała się.

– Jest z tobą w Polsce?

– Tak.

– To czemu go nie przyprowadziłaś?! Są walentynki! – Hania zganiła przyjaciółkę.

– Głuptasie. Spokojnie. Jestem z nim umówiona po spotkaniu z tobą. Przecież każde walentynki spędzamy razem, bo kocham cię jak rodzoną siostrę, a ten twój mężulek nawet nie pamięta, jakie dziś święto…

– Nic nie mów. – Hanka nie chciała myśleć o Przemku. Wolała zmienić temat i wznieść toast. Uniosła szklankę z drinkiem: – Za przyjaźń!

– Za przyjaźń! – zawtórowała jej ochoczo Kamila. – A co u ciebie, jak Przemek? – drążyła, więc Hanna postanowiła krótko streścić historię nieudanego małżeństwa i mieć to już za sobą.

– Nie pytaj. Rozwodzimy się – powiedziała to, czując, jak gorycz zalewa jej serce. Ból i upokorzenie, jakie do tej pory tłumiła w sobie, znalazły tylko jedno ujście. Rozwód. Rozstanie. Ostateczne pożegnanie. Tu już nie było czego zbierać, czego naprawiać. Nie można posklejać porcelany, jeśli zbyt wiele elementów zostało zapomnianych, zgubionych czy zniszczonych. Tak było z małżeństwem Hanki i Przemka. Czuła, że z każdą chwilą brakuje jej tlenu, że Przemek beznamiętnie ciągnie ją ze sobą na dno. I mimo iż bała się samotności, to jednak postanowiła zawalczyć o siebie, o swoją godność. Nawet jeśli miałaby umrzeć samotna.

– Że jak? – Ilka o mały włos nie zadławiła się drinkiem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że między Hanką i Przemkiem nie działo się dobrze, ale nie przypuszczała, że przyjaciółka jest w stanie podjąć tak radykalną decyzję. W końcu Hanka panicznie bała się tego, że zostanie sama, przez co była od Przemka niejako uzależniona.

– Tak. Mam już dość. Przecież sama mnie namawiałaś…

– Wiem… To nie jest facet dla ciebie. To leniwy, wredny, śmierdzący typ. – Ilka zacisnęła usta. I choć przestrzegała przyjaciółkę przed tym mężczyzną, to jednak Hanka była nieugięta i postawiła na swoim. Wyszła za Przemka, a potem zaczęła tego żałować. A przecież od początku widać było, że ten chłopak to duże dziecko i że się nie zmieni. Tylko cóż Kamila miała zrobić? Rzucić się niczym Rejtan pod drzwi kościoła i nie pozwolić młodej parze przekroczyć progu? Gdyby tak zrobiła, uchroniłaby Hankę od największego błędu jej życia. Jednakże nie zrobiła tego, bo straciłaby przyjaciółkę. Więc teraz nie pozostało nic innego, jak wspierać ją i jak najszybciej pomóc jej odejść od tego człowieka.

– No właśnie. Ciągle się kłócimy… Kamila… – Oczy Hani zalśniły gorzkimi łzami. – Dwa miesiące temu on mnie znów zdradził.

– Która by go chciała? Przecież on jest obleśny! – prychnęła przyjaciółka, zaciskając pięść.

– Do jednej zdrady sam mi się przyznał, a o ilu jego wyskokach ja nie wiem? – Pokręciła głową. – Sąsiedzi i znajomi mówią, że kiedy jestem w pracy, on biega do dziewczyny z piekarni na osiedlu. Najgorsze jest to, że jedna sąsiadka, do której mam zaufanie, powiedziała mi, że nakryła ich na całowaniu. Myślałam, że zwymiotuję z nerwów, gdy mi o tym mówiła.

– Mój Boże… – westchnęła ciężko przyjaciółka. – Co zrobiłaś?

– Przeprosiłam ją i uciekłam do domu.

– Przeprosiłaś?!

– Tak. Powiedziałam: przepraszam. Ila! Nie wiedziałam, co mam zrobić. Było mi tak cholernie wstyd, że kobieta prawie z setką na karku widziała, jak mój mąż obmacuje jakąś dziewuchę. Nawet nie chcę myśleć, co jeszcze mogli robić.

– To nie ty powinnaś przepraszać… – Kamila upiła łyk mocnego drinka.

– Wiem. Już wiele osób mówiło mi, że widuje go czasem na mieście z jakąś dziewczyną. – Hanka przymknęła powieki, spod których znów wypłynęły łzy. – A on nie dość, że mnie zdradza, nie dość, że co rusz upokarza, to jeszcze straszy, że odejdzie – dodała po chwili.

– A niech idzie w cholerę! Zrobi ci tym tylko przysługę – podsumowała Kamila. – Poza tym, Haniu – zaczęła spokojnie – nie można nikogo zmusić do miłości. Jeśli on nie odwzajemnia tego, co mu dajesz, nie jest ciebie wart. Jeśli mówi, że odejdzie, to i tak to zrobi prędzej czy później. Tylko ktoś, kto kocha naprawdę, zadba o to, aby z twoich oczu płynęły wyłącznie łzy szczęścia.

– Wiem, że masz rację. Czuję, że już dłużej nie wytrzymam. Wiem, że przysięgałam mu aż do śmierci, ale to nie jest życie… To pusta egzystencja. Zresztą podczas ostatniej kłótni krzyczał, że jak mi się nie podoba, to mam się wynosić, że nie jesteśmy rodziną, bo nie urodziłam mu dzieci i że on musi bzykać panienki na ulicy, bo jego żona nie umie go zaspokoić. Rozumiesz? Dosłownie tak powiedział: „muszę bzykać panienki, bo nie umiesz zrobić mi dobrze!”. Tak mi mówił… „Że jestem beznadziejną żoną…”. – Łzy napłynęły jej do oczu.

– A to palant – podsumowała Kamila. Nie mogła wybaczyć Przemkowi tego, jak traktował jej przyjaciółkę. Od początku ten chłopak miał zły wpływ na Hanię, która wszystko mu wybaczała. – Tak mi przykro. – Mocno ujęła dłoń przyjaciółki. – Boże, jak ja żałuję, że nie mogę być blisko ciebie.

– Nie przejmuj się tym. Najważniejsze, że układasz sobie życie i że czasem jednak znajdujesz chwilę i dla mnie …

– Ale to za mało – rzuciła Kamila. – Wiesz, ostatnio rozmawiałam z moim przełożonym o planach firmy itd. No i uznał, że jeśli będę chciała, to przydzieli mnie do linii krajowych.

– A co z Jamesem?

– On również będzie latał na naszych krajowych. Oboje chcemy się ustatkować i założyć tu rodzinę.

– Nie sądzisz, że to zbyt szybko na podejmowanie takich decyzji? W końcu znacie się od niedawna…

– Wiem i dlatego jeszcze nie podjęłam decyzji, a co będzie dalej, czas pokaże. O! Napisał… On jest cudowny, zobacz: KOACHAM CIUEBRE KAMYLA! Dla mnie uczy się polskiego. Jest fantastyczny – wyjaśniła, szybko zmieniając temat.

– Cieszę się. Napisz mu, żeby wsiadł w taksówkę i tu przyjechał. Chcę go poznać.

– Naprawdę? – Oczy Kamili rozbłysły milionem iskierek. Była bardzo podekscytowana.

– Jasne! – Hania dopiła swojego drinka, po czym zamówiła następną kolejkę.

Nie minęło pół godziny, gdy do klubu wszedł mężczyzna ze zdjęcia. Stanął przy drzwiach, po czym zaczął się nerwowo rozglądać. Najwyraźniej szukał Kamili.

– To chyba twój rycerz. – Hanka wskazała chłopaka.

– James! – zawołała Kamila, machając w jego stronę. – Poznajcie się. To jest James, a to moja przyjaciółka Hania – mówiła swoim znakomitym angielskim.

– Witam, miło cię poznać. – James wyciągnął rękę.

Na pierwszy rzut oka wydawał się miłym, sympatycznym facetem. Po kilku drinkach Hania Miller stała się po prostu Haną, dostała zaproszenie do ich domu, który wybudują za wiele lat w Krakowie, usłyszała, że będzie matką chrzestną ich ośmiorga dzieci, a tak poza tym to James na jej miejscu kopnąłby Przemka w… nieważne w co, ale już dawno by to zrobił. Mimo że życie nauczyło Hankę, aby nie snuć planów, to jednak głęboko wierzyła, że marzenia przyjaciółki i jej nowego chłopaka naprawdę się urzeczywistnią. Tego im życzyła.

– Fajny z ciebie gość. – Hanka poklepała Jamesa po ramieniu.

– Ne, Hana, to z tebe fajny goszcz – odparł James, który podczas tego wieczoru nauczył się tylu polskich słów, że żaden kurs językowy by temu nie podołał.

– Do zobaczenia, kochanie, dzwoń, pisz. Mam nadzieję, że niebawem się zobaczymy. – Kamila żegnała Hanię ze łzami w oczach.

20 lutego

Hanna poprzez adwokata złożyła pozew o rozwód. W sumie nie spodziewała się, że rozstanie z mężem może ją tyle wynieść. Same koszty sądowe pozwu przyprawiły ją o ból głowy, a co dopiero honorarium adwokata. Wiedziała, że czas, który miała przed sobą, z pewnością nie będzie należał do łatwych – czekała ją walka o wszystko. Była przekonana, że za moment może stracić pracę. Przecież Giżyński nie zechce zatrudniać byłej synowej. A jeśli straci dochody, nie będzie miała za co utrzymywać mieszkania. O kredycie hipotecznym nawet nie ma sensu wspominać. Zostanie bezrobotną, bezdomną kobietą po rozwodzie.

Hania całymi dniami myślała wyłącznie o tym, co ją czeka, ale wiedziała również, że jeśli nie podejmie kolejnego kroku, to będzie żyła jak do tej pory – nieszczęśliwa, poniżona, stłamszona przez męża. Tak być nie mogło. Na szczęście miała u swojego boku Kamilę i Jakuba, którzy dzielnie ją wspierali.

Czekając właśnie na Jakuba oraz jego córeczkę Milenkę, wspominała, w jakich okolicznościach się poznali. To było jakieś dwa lata temu na weselu jej kuzynki Sandry. Przyjęcie odbyło się w pięknym pałacyku, z dala od miejskiego zgiełku. Doskonale pamiętała też, że para młoda wyglądała bajecznie. I choć chciała zapomnieć o swoim mężu, to jednak istniał w owych wspomnieniach. Najpierw musiała prosić, aby w ogóle tam z nią poszedł, a kiedy już się zgodził, krytykował wszystko i wszystkich po to tylko, by po chwili móc ją zostawić i upić się z ojcem pana młodego. I choć Hania uwielbiała tańczyć, to siedziała przy stole, rozgrzebując na talerzu resztki sałatki. Wtedy przysiadł się do niej Jakub, DJ.

– Nie sądzi pani, że grają tu kiepską muzykę? – rzucił niezobowiązująco.

– Słucham? – Nie zrozumiała. – Dlaczego?

– Dlatego, że pewna sympatyczna blondynka siedzi sama przy stole i nie ma zamiaru się bawić… – odparł z czarującym uśmiechem.

– Ma pan rację, kiepska ta muzyka – złapała żart.

– Jakub Krzemiński. – Wyciągnął rękę.

– Hanna Miller – odpowiedziała uściskiem.

– To w takim razie, pani Hanno, dlaczego się pani nie bawi?

– Myślałam, że właśnie przeszliśmy „na ty” – rzuciła, ukradkowo przypatrując się swojemu rozmówcy. Zdecydowanie nie wyglądał jak każdy DJ. Miał na sobie białą koszulę, złote spinki przy mankietach, a spod kołnierzyka zamiast krawatu wystawały drewniane koraliki. Twarz miał bardzo sympatyczną: ciemne oczy, nieco orli nos oraz uroczy uśmiech skrywający się pod kilkudniowym zarostem.

– Pani Hanno, przed chwilą to my się sobie przedstawiliśmy, ale żeby przejść „na ty”, staropolskim obyczajem należy wypić bruderszaft – odparł niczym poważany kulturoznawca.

– Ale ja nie lubię wódki, to po pierwsze, a po drugie jest pan w pracy – napomniała mężczyznę.

– Ja do niczego nie będę pani zmuszał, przecież to pani wyszła z inicjatywą, to po pierwsze – Hania miała wrażenie, że Jakub troszkę ją parodiuje. – Po drugie nie pijam w pracy, proszę zważyć mój pusty kieliszek. Tylko dla pani chciałem zrobić wyjątek, a po trzecie – ciągnął dalej – do bruderszaftu możemy użyć innego trunku niż wódka.

– Czerwone wino może być? – zapytała z entuzjazmem. W końcu gdyby nie Jakub, nie miałaby tu towarzystwa. Do rodziny ze strony męża kuzynki bała się podejść, a swoją rodzinę omijała szerokim łukiem, aby nie musieć się tłumaczyć, dlaczego jej mąż się upił i podrywał kelnerki.

– Jasne. – Wstał i ruszył w kierunku stolika z alkoholem, by po chwili wrócić z butelką czerwonego wina. – Czy może być półsłodkie?

– Oczywiście, piję wyłącznie półsłodkie – odparła z rozbawieniem. Tym razem mężczyzna udawał kelnera z wykwintnej, co najmniej francuskiej restauracji.

Po miłym akcencie zapoznawczym Jakub wrócił do swojej konsolety, aby dalej zabawiać gości. W tym czasie Hanię do tańca porwał świadek państwa młodych, którego znała od wielu lat. Świetnie się z nim bawiła aż do północy, kiedy na salę wjechał wspaniały wielopiętrowy tort.

– Powiedziałem temu kiepskiemu DJ-owi, żeby zmienił muzykę, bo pewna pani się nudzi… – Usłyszała głos Jakuba.

– Tak? I co, posłuchał? – zapytała.

– Widziałem, że świetnie się bawiłaś, więc pewnie posłuchał – odparł, posyłając jej swój uroczy uśmiech. – Ale nie mów nikomu, że znam DJ-a.

– Czemu? – spytała, wbijając widelczyk w ostatni kawałek tortu.

– Bo wszyscy będą chcieli potem, żebym z nim pogadał, aż w końcu chłopak nie będzie wiedział, co grać – żartował dalej.

– OK – pochyliła się nad nim. – Nikomu nie powiem, że to ty jesteś tym rewelacyjnym DJ-em – szepnęła.

– Już tak nie chwal, bo moja żona będzie zazdrosna.

– Ups, przepraszam. – Uśmiechnęła się. – Masz żonę?

– Tak. Ma na imię Eliza. Mamy też dwuletnią córeczkę.

– Wspaniale. Masz ich zdjęcie? – Hania, mimo iż znała tego mężczyznę zaledwie kilka godzin, czuła, jakby znała go od zawsze. Był taki spontaniczny, zabawny i rozmowny. A atmosfera, jaką roztaczał, wyjątkowo swobodna.

– Jasne – wyjął telefon, na którym widniało zdjęcie pięknej brunetki tulącej małą córeczkę. – To one. Kocham je nad życie.

– Mają szczęście – westchnęła.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Bo słyszę, z jaką pasją o nich opowiadasz. Widać, że są dla ciebie najważniejsze. Zazdroszczę – odparła bez namysłu, spoglądając w stronę swojego męża. Przemek ledwo siedział za stołem. Pijany usiłował pokroić kawałek kotleta na swoim talerzu, co mu niezbyt wychodziło. Zdenerwowany chwycił go więc w dłoń i wcisnął do ust. To był nieapetyczny widok, a Hania miała ochotę zapaść się pod ziemię i nie przyznawać, że w ogóle zna tego człowieka.

– A czy ty nie masz przypadkiem męża? Widziałem, jak wchodziłaś tu z pewnym facetem – zagadnął błyskotliwie Jakub.

– Jasne. Jesteśmy rok po ślubie – odparła bez entuzjazmu.

– To gratuluję! Pierwszy rok jest wspaniały! – ekscytował się Kuba, przypominając sobie swoje pierwsze sielankowe lata małżeństwa.

– Oczywiście – westchnęła, wpatrując się w Przemka wypijającego kolejne kieliszki wódki.

– Posmutniałaś… – spostrzegł Jakub.

– Nie, po prostu liczę, że kiedyś coś się zmieni w tej kwestii. – Hannie najłatwiej zwierzało się osobom obcym. Była przekonana, że za chwilę o niej zapomną, w końcu już więcej się nie zobaczą. Tak, obcym naprawdę najprościej opowiada się o sobie.

– Na pewno. Jestem dobrej myśli. A teraz zatańczymy? – Wstał od stołu i wyciągnął dłoń w jej stronę.

– Twoja żona nie będzie zazdrosna? – zażartowała.

– Ufa mi. Bez zaufania nie ma małżeństwa – stwierdził. – A ja nigdy nie zrobię nic głupiego – dodał. O wszystkim, o czym mówił, mówił w taki mądry, oczywisty sposób. Nie dość, że był przystojnym mężczyzną, to jeszcze inteligentnym i wrażliwym. Wspaniały człowiek. Hania po cichu zazdrościła owej Elizie i ich córeczce – takiego mężczyzny nie spotyka się często.

Podążyła na parkiet za Jakubem. Już po kilku krokach spostrzegła, że był znakomitym tancerzem. Poddała się lekko jego dotykowi, a on prowadził ją tak miękko i delikatnie, jakby po prostu płynęli. Po dwóch tańcach Hanka poprosiła o przerwę, ponieważ nie miała kondycji tak dobrej jak Jakub. Kiedy usiadła, jej męża już nie było na sali.

– Przepraszam, nie wie pan może, co stało się z moim mężem? Siedział przy tamtym stole razem z ojcem pana młodego? – zapytała przechodzącego kelnera.

– Wyszedł, proszę pani. – Chłopak wskazał na drzwi.

– Dziękuję – odparła i zabrawszy torebkę, wyszła na zewnątrz. O tej porze było już dość chłodno. Minęła grupę mężczyzn, którzy dyskutowali zawzięcie na temat polityki przy tradycyjnym „dymku”, ale Przemka wśród nich nie było.

– Przemek! – zawołała, choć w ciemności nie dało się nikogo zauważyć. Martwiła się coraz bardziej. Dookoła były tylko lasy, bagna i łąki, a kilka metrów dalej przebiegała droga. Bała się, że Przemek mógł się zgubić albo nie daj Boże, wpaść pod samochód. Przecież był kompletnie pijany. Szła coraz szybciej i szybciej, wyobrażając sobie najgorsze. W końcu usłyszała jakieś głosy. Dochodziły zza wiaty na drewno. Stanęła i zawołała:

– Halo! Przepraszam!

– Hania, zaczekaj! Hania, nie idź tam! – przestrzegający ją głos należał do Jakuba. Co on tam robił? Dlaczego za nią poszedł?

– Halo! – kontynuowała, nie zważając na mężczyznę. Nagle wyjęła telefon z torebki, włączyła latarkę, by móc zobaczyć, z kim ma do czynienia. Przy wiacie z zadartą spódnicą stała niewysoka, rudowłosa dziewczyna, a poniżej jej bioder klęczał pijany Przemek. Był wręcz przyssany do jej łona, jakkolwiek obleśnie to nie wyglądało.

– Jak mogłeś! – krzyczała zszokowana. – Ty draniu! Jak mogłeś!

Spłoszona rudowłosa opuściła sukienkę. Popatrzyła na oboje, wzruszyła ramionami, po czym udała się do sali weselnej.. Hania łkała, powstrzymując odruch wymiotny. Przemek bełkotał i klął na przemian:

– Zostaw mnie, ty dziwko!

– Ja jestem dziwką?! – Hanka była u kresu wytrzymałości.

– A kto obmacywał się na środku sali z tym pajacem?! – wrzeszczał, wskazując Jakuba.

– Jesteś chory! My tylko tańczyliśmy! A ty?! – Łzy płynęły po policzkach Hanny. Jej ciało rozpaczliwie drżało z nerwów i z zimna. Przed oczyma miała wciąż ten obrzydliwy widok.

– Jasne! A ja tylko pocieszałem koleżankę… – sapał, ledwo utrzymując się na nogach. Wytarł rękawem koszuli twarz i otrzepał spodnie z trawy, na której przed chwilą klęczał. Odór alkoholu unosił się wokół niego niczym obrzydliwa aura.

– Ty… Ty… – Hani zabrakło słów. Podłość, jaką wyrządził jej mąż odebrała jej sprawność logicznego myślenia i mowę. Zawsze w trudnej sytuacji zaczynała się jąkać i czuła pustkę w głowie. Nie potrafiła być tak bezczelna i wulgarna jak on. Czuła się zdradzona, zraniona i upokorzona.

– Taaa, jak wymyślisz coś mądrego, to wróć do środka. – Przemek ruszył w kierunku hotelu. – Głupia idiotka… – syknął i w tym samym momencie, jęknąwszy, padł na ziemię. Jakub, który do tej pory biernie przypatrywał się tej sytuacji, wymierzył mu mocny cios. Pięścią prosto w twarz. Przemek wił się na trawie, krzycząc coś, że jak tylko wstanie, to go zabije.

– Pilnuj się, bo jeszcze jeden tekst, a pożałujesz – zagroził Jakub, po czym zwrócił się do Hani. – Chodźmy, odprowadzę cię do hotelu.

– A twoja praca? – pytała, zachowując resztki zdrowego rozsądku.

– Muzyka ustawiona jest jeszcze na dobre dwadzieścia minut – szepnął, okrywając ją swoją marynarką. – Nawet nie zauważą, że mnie nie ma.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj. Nic nie zrobiłem. Wołałem, żebyś tam nie szła, bo widziałem, jak razem wychodzą i szczerze mówiąc, domyślałem się, że to, co zobaczysz, może nie być miłe.

– I co by to dało? – zapytała ponuro.

– Zaoszczędziłbym twoich łez, Haniu – powiedział, odprowadzając ją pod same drzwi pokoju.

– Ale to nie mój pokój – powiedziała, przypatrując się numerowi na drzwiach.

– Jest mój. Proszę, to klucz. Wszystkie rzeczy, jakie znajdziesz, zrzuć gdzieś na fotel, a ja pogadam z obsługą, żeby dostarczyli tu twoje.

– A ty gdzie będziesz spał? – martwiła się.