Miłość jak wino - Mirosława Kubiak - ebook + książka

Miłość jak wino ebook

Kubiak Mirosława

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pewnego dnia Marta odkrywa, że zdradził ją chłopak. Porzuca więc Kraków i wraca do rodzinnego Grybowa, gdzie jej rodzina zajmuje się uprawą winorośli. Dziewczyna ma nadzieję, że pośród nasłonecznionych stoków odnajdzie równowagę i spokój, ale jeszcze nie wie, że znajdzie tu także prawdziwą miłość.

Do miasteczka przyjeżdża młody lekarz, Marcin Rowiński. Jego znajomość z Martą rozpoczyna się bardzo pechowo, ale już wkrótce oboje odkrywają, że nie są sobie obojętni.

Ich uczucie kwitnie, i jak wino - coraz bardziej dojrzewa.

Ale licho nie śpi. W ślad za Marcinem w Grybowie pojawia się jego dziewczyna, Karolina…

Jednak to tylko początek całej serii dramatycznych wydarzeń, z którymi zakochani będą musieli się zmierzyć, jeśli zechcą ocalić tę miłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 318

Oceny
3,9 (29 ocen)
15
4
5
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iza156

Nie polecam

Bardzo słaby warsztat. Płasko, bez emocji, bez głębi. Nabrałam się na ciekawy opis i czuję się oszukana. Pomijam już bohaterów, którzy działają bez najmniejszego sensu. Książka wydana przez wydawnictwo powinna być napisana na poziomie wyższym niż wypracowanie nastolatki. Nie przeczytałam do końca, szkoda mi czasu. Jest tysiąc lepszych książek. Nie każdy powinien pisać, ale czasem pokory brak.
31
jolantamazzurek
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wciąga już od początku i nie daje ani chwili wytchnienia! Książka jest pełna zwrotów akcji. Bohaterowie realistyczni, możemy zobaczyć relacje między wszystkimi postaciami. Lekka i przyjemna lektura. Pozytywne zaskoczenie!
11
estrojkowska2023

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czyta.
00
statnik

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka książka, przyjemnie się słucha polecam
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Mirosława Kubiak

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Marta Nowak

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

ISBN 978-83-67639-74-3

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

 

Marta zamknęła szafę. Postawiła walizkę pod ścianą tuż obok drzwi prowadzących do łazienki, po czym z westchnieniem przeczesała długie i gęste jasnobrązowe włosy.

Dawid w białej koszulce bokserce i krótkich dresowych spodenkach, z rozczochranymi ciemnymi włosami i lekkim zarostem, oparł się o futrynę.

– Okej, mam chyba wszystko. – Spojrzała na chłopaka i wygładziła sukienkę na biodrach.

– Na pewno nie chcesz, żeby odwiózł cię na dworzec?

– Przecież podjadę sobie taksówką. Mówiłeś, że masz mnóstwo pracy, więc nie będę ci zabierać cennego czasu – odparła, zawieszając mu się na szyi i muskając go w usta.

Uśmiechnął się szelmowsko, a w jego policzkach pojawiły się dołki, które tak kochała.

– Poczekaj chwilę – szepnął, znikając w sypialni.

Marta zamówiła taksówkę i schowała telefon do plecionego plecaczka z pomponami, w stylu boho.

Dawid wyjrzał z sypialni, trzymając małego, półrocznego kotka na rękach.

– Zobacz, kto chce się z tobą pożegnać. – Przekazał kociątko wprost w ramiona Marty.

Dziewczyna pobawiła się chwilę z szylkretowym kotkiem, który szczerzył zęby i wyciągał pazury. Dźwięk esemesa w telefonie raptownie ją otrzeźwił.

– Oho, to moja taksówka! Będę tęsknić za wami. – Rzuciła się Dawidowi w ramiona.

– Przecież jedziesz tylko na tydzień. Będziemy do siebie dzwonić na wideorozmowy – rzucił, patrząc w jej ciemne oczy.

– Ale ja już tęsknię. Kocham cię – powiedziała, patrząc maślanym wzrokiem w niebieskie oczy swojego chłopaka.

– Ja ciebie też – mruknął i pocałował ją krótko, lecz zdecydowanie. – No, uciekaj, bo się spóźnisz. O tej porze mogą być korki. Aha, i pamiętaj przywieźć jakieś wino. Tylko nie żadne wytrawne sikacze – zaznaczył, marszcząc brwi.

Marta pociągnęła za rączkę walizki. Teleskopowa rurka płynnie się wysunęła. Wychodząc, dziewczyna rzuciła jeszcze krótkie, pełne tęsknoty spojrzenie na Dawida i małego kociaka, który niczego nie podejrzewając, mył swoje futerko.

Taksówkarz pomógł zapakować jej niewielką walizkę do bagażnika.

Wsiadła i spojrzała z dołu na starą krakowską kamienicę, gdzie przez całe studia wynajmowała mieszkanie. Od zeszłego roku wprowadził się tam Dawid.

Poznali się przez Tindera, choć Marta była raczej staroświecka i wolała wieczorami poczytać książki, niż scrollować zdjęcia w aplikacji. Początkowo wcale nie była nim zainteresowana, uznała go za jednego z tych kolesi, którzy szukają rozrywki i panienki na raz. A ona szukała stałego i romantycznego związku. Trochę księcia z bajki na białym koniu. Dlatego gdy uzmysłowiła sobie, że te wyobrażenia sprawdzą się jedynie w powieściach Jojo Moyes lub Nicolasa Sparksa, postanowiła dać mu szansę.

Początkowo trzymała się wersji, że seks jest przereklamowany, ale coś drgnęło. Miesiąc później całkowicie zmieniła zdanie. A mgliste wspomnienie swojego pierwszego razu w starym, zapleśniałym pokoju w akademiku, ze spoconym studentem Markiem, znienacka prysnęło.

Jej romantyczna dusza została skutecznie zakopana przez miejskie realia. I choć ich związek daleki był od ideału, Marta miała kim się opiekować, z kim dzielić sukcesy i troski.

Wreszcie obroniła pracę dyplomową na kierunku zarządzanie i marketing. Postanowiła pochwalić się tym w rodzinnym domu, w Grybowie, gdzie jej rodzina prowadziła winnicę, do której Marta z ochotą wracała.

W połowie drogi na dworzec nagle coś sobie przypomniała.

– Przepraszam, możemy zawrócić? – powiedziała do młodego taksówkarza w granatowej bejsbolówce. – Zapomniałam czegoś zabrać z domu.

Taksówkarz zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu.

Marta wysiadła i wbiegła na trzecie piętro. Złapała za klamkę, licząc na to, że przez dwadzieścia minut, które minęły od jej wyjścia, Dawid nie zdążył jeszcze zamknąć drzwi na klucz.

Wpadła do mieszkania, wołając od wejścia:

– Dawid! Zapomniałam najważniejszego!

Wbiegła do kuchni. Na stole, obok brudnego kubka po kawie i talerza z ostatnią kanapką z żółtym serem i pomidorem, leżała jej praca magisterska. Sięgnęła po nią szybko.

– A co ty tu robisz? – zapytał Dawid, wychodząc z sypialni.

– Zapomniałam… tego! – Uniosła czerwoną teczkę.

– Spóźnisz się na pociąg. – Rozłożył ręce, wyraźnie zdenerwowany.

– Wiem, dlatego już uciekam. – Pocałowała go w policzek i odwróciła się w stronę wyjścia.

Nagle z sypialni dobiegł skrzypiący dźwięk starej podłogi. Oboje spojrzeli na zamknięte drzwi. Dawid natychmiast zaczął tłumaczyć:

– To pewnie Ruduś. – Pokiwał głową z szerokim, niespokojnym uśmiechem.

Marta zawróciła.

– Ruduś jest w kuchni na parapecie – powiedziała twardo i złapała za klamkę drzwi od sypialni.

Dawid wybałuszył oczy i próbował jeszcze przekonać Martę, że z każdą kolejną sekunda obniża swoje szanse, by zdążyć na pociąg.

Mimo to bez wahania otworzyła drzwi na oścież.

– Cześć – powiedziała przestraszona młoda blondynka, okryta satynową pościelą.

– To nie tak jak myślisz – rzucił nerwowo Dawid, przebierając palcami u rąk.

To jedno zdanie wystarczyło, aby uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytanie, które wyrastały jak grzyby po deszczu w głowie Marty.

Chłopak rozpaczliwie próbował wymyślić jakąś wymówkę, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Ty… – Zmrużyła oczy, które dzisiaj starannie podkreśliła granatową kreską. – Nienawidzę cię!

– Marta! – krzyknął, lecz zdążyła już wyjść na klatkę schodową. – Zaczekaj, no! – zawołał jeszcze, gdy zbiegała schodami.

Stanęła przed bramą prowadzącą do kamienicy. Poczuła pod powiekami łzy. Spływały bezwiednie po policzkach, mieszając się z marcowym, niemrawym deszczem. Nie zważała na to, łapała powietrze i zbierała siły. W tej chwili przypomniała sobie, jak często Dawid powtarzał, że brakuje jej temperamentu.

Pognała na trzecie piętro i walnęła pięścią w drzwi.

Otworzyły się powoli. Stanął w nich Dawid z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Kochanie, daj mi to wytłumaczyć – powiedział spokojniej, jakby miał już w głowie dokładnie obmyślony plan.

Marta uderzyła go otwartą dłonią w policzek.

Nawet nie jęknął, choć minę miał zaskoczoną. Złapał się za twarz.

Przez chwilę sama była w szoku, a potem odwróciła się i pobiegła schodami w dół. Ruduś wypadł z mieszkania i podążył za nią.

– Dziwka! – krzyknął Dawid i z impetem zatrzasnął drzwi.

Marta na chwilę zamieniła niepokój w ulgę. Gdyby ktoś zapytał ją, czy uderzyłaby go ponownie, bez zastanowienia odpowiedziałaby twierdząco.

W taksówce przytuliła wystraszonego kociaka i znowu się rozpłakała.

Przykuło to uwagę taksówkarza, który co chwila spoglądał na nią we wstecznym lusterku, potem z troską zapytał, czy wszystko w porządku.

Na dworcu zacisnęła wargi i powieki, by nie rozpłakać się po raz kolejny, po czym wzięła głęboki wdech i wsiadła do pociągu.

Po niemal trzech godzinach podróży wysiadła na dworcu w Grybowie. Z daleka machała do niej Ewa.

Trzymając w jednej ręce walizkę, w drugiej kota, Marta, jak nigdy przedtem, rzuciła się w ramiona starszej siostry.

– Jak dobrze cię widzieć, siostrzyczko. – Ewa przywitała ją serdecznym uśmiechem.

Szybko dotarły na przedmieścia, gdzie rodzina Burzyńskich miała swój dom. Opleciony winobluszczem, we włoskim stylu, ze zwartą, murowaną bryłą i łagodnie nachylonym dachem. Część okien zamknięta była przez drewniane, błękitne shuttersy. W zaokrąglonej bramie wejściowej czekał ojciec Marty, Julian.

Marta potarła zaczerwienione oczy. Zamrugała, bo nie chciała płakać, a jednak czasami nie była w stanie walczyć z napływającymi łzami. Rzuciła się w ramiona siwego sześćdziesięciolatka.

– Kochanie… – powiedział ojciec przez zaciśnięte zęby.

Nie dało się ukryć, że najmłodsza z trójki dzieci była oczkiem w jego głowie. Urodą przypominała swoją matkę, z każdym rokiem tylko się w tym upewniał.

Ewa zabrała z auta walizkę i wniosła ją na niewielki dziedziniec, który prowadził do dwóch stojących naprzeciwko siebie budynków. W jednym mieszkał Julian, w drugim, większym, Ewa z dziewięcioletnią córką, Olą.

– Tak się cieszę, że jesteś – powiedział Julian, trzymając Martę za ciepłe, delikatne dłonie. Był tak uszczęśliwiony jej wizytą, że nie zauważył podpuchniętych, smutnych oczu córki.

Siedzieli przy stole w rustykalnej kuchni. Ewa zalała zieloną herbatę wodą i postawiła na drewnianym stole trzy filiżanki w towarzystwie ciasta drożdżowego.

– Brakowało mi was – powiedziała cicho Marta, w jej głosie był wyczuwalny smutek.

– My za tobą też tęskniliśmy – odpowiedział szybko podekscytowany Julian.

– Mamy nadzieję, że trochę z nami zostaniesz – wtrąciła Ewa, przykładając parujący kubek do ust.

Marta spojrzała w stronę siostry, później chwilę na ojca, potem znów na siostrę. Przez jej głowę przetoczyła się armia myśli o tym, co przyniesie przyszłość. Sama nie wiedziała, co ma robić. Wydawało się, że decyzję podjęła dokładnie w tej chwili.

– Zostaję na stałe – oznajmiła nieoczekiwanie.

Ewa chrząknęła i wszyscy zamilkli. Słychać było wyłącznie nieprzyjemnie siąpiący deszcz.

Ruduś wskoczył na blat i pociągnął nosem, wdychając herbaciany napar. Na chwilę odwrócił uwagę od zaskakującego komunikatu Marty.

– Jak to na stałe? – zapytał po chwili Julian.

– Jeśli mogę, oczywiście. – Spuściła głowę ze wstydem.

– Oczywiście, że możesz! Co to w ogóle za pytanie! Ale co się stało córeczko? – dopytywał.

– Tato. Marta musi być zmęczona podróżą. Przyniosę świeżą pościel, zaniosę walizkę do pokoju, a ty sobie odpoczywaj – zwróciła się Ewa do siostry. – Pokaż ojcu swoją pracę dyplomową. – Zmieniła temat, ratując Martę przed gradobiciem pytań.

Wieczorem Marta oswoiła się z tym, co ją spotkało. Czy pogodziła się ze zdradą? O dziwo – tak. Już od dawna nie była szczęśliwa z Dawidem. I choć wiedziała, że do siebie nie pasują, trwała w rutynie, która była zwyczajnie bezpieczna.

Ruduś z radością obwąchiwał nowe miejsca, a Marta siedziała z ojcem, który nie odstępował jej na krok, popijając czerwone wino własnej produkcji. Obserwowała, jak za kuchennym oknem lodowaty marcowy wiatr spycha na bok deszcz. Wcześniej nie odczuwała tak wyraźnie upływu czasu jak teraz. W mieście nie dostrzegała z taką precyzją, jak piękne, a zarazem bolesne są zmiany pór roku, jak nieuchronnie toczy się wielkie koło natury.

– Położę się spać – oznajmił Julian, obracając obrączką na palcu.

– Dobrze, tato. – Marta uśmiechnęła się delikatnie.

Julian podszedł do córki i pocałował ją w czoło. Przytulił ją do siebie i przypomniał sobie Mirkę, swoją żonę.

– Mama byłaby dumna z ciebie – oznajmił, spoglądając na leżącą na stole pracę dyplomową.

– Brakuje mi jej. – Marta oparła głowę na spracowanej, szorstkiej dłoni ojca.

Juliana dławiło w gardle ze wzruszenia.

– Mnie też bardzo jej brakuje. – Rozpłakał się jak dzieciak.

– Tato, już późno – wtrąciła Ewa, stając w progu z założonymi rękoma.

Julian wyszedł, przecierając oczy.

Ewa spojrzała na Martę i usiadła obok niej.

– Minął już ponad rok, a on nadal nie pogodził się z jej śmiercią – powiedziała smutno.

– Wiesz, jak bardzo się kochali.

– Tak. Ja niestety nie wiem, jak to jest kochać kogoś tak mocno. – Ewa oparła łokieć o stół i położyła na otwartej dłoni twarz.

– Ja niestety też nie wiem. – Marta westchnęła.

– Rozstałaś się z Dawidem, prawda?

– Tak. – Westchnęła jeszcze głośniej.

– Wybacz, że to powiem, ale on mi się od początku nie podobał. Zachowywał się jak typowy babiarz.

Marta uśmiechnęła się szeroko i szczerze, więc siłą rzeczy Ewa odpowiedziała w ten sam sposób.

– Donżuan za dwa grosze – dorzuciła jeszcze.

– Zwykły złamas – mruknęła Marta pod nosem.

Zaczęły się tak głośno śmiać, że nawet nie usłyszały, jak do środka weszła Ola.

– A co ty tu robisz? Już dawno powinnaś spać. – Ewa odwróciła się do dziewięciolatki i obrzuciła ją zabójczym spojrzeniem.

– Zapomniałam powiedzieć cioci dobranoc – wydukała zaspana dziewczynka, przecierając oczy.

– Choć się przytulić. – Marta wyciągnęła ręce i po chwili wylądowała w nich długowłosa blondynka.

– Dobranoc, ciociu – powiedziała i grzecznie wybiegła z kuchni.

– Ty przynajmniej masz wspaniałą córkę, a ja… – Marta spojrzała na kota bawiącego się papierkiem po cukierku.

– Może Kraków wcale nie był ci przeznaczony? – Ewa wstała i sprzątnęła ze stołu talerze. – Może to właśnie tu, w naszej winiarni znajdziesz szczęście…

– I miłość. – Marta uniosła swój kieliszek i wypiła do dna jego zawartość.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

Powrót do domu rodzinnego wyszedł Marcie tylko na dobre. Dawid nigdy już się nie odezwał. Widocznie uznał, że to idealna okazja, aby wreszcie się rozstać. Oboje myśleli o tym od dłuższego czasu, ale trwali w tej, jak się wydawało, bezpiecznej rutynie. Resztę rzeczy, które Marta zostawiła w Krakowie, odebrała kilka dni później Ewa.

Marta szybko zaaklimatyzowała się w rodzinnym Grybowie. Od razu zaczęła pracę w rodzinnej winiarni, zajmując się marketingiem, który, notabene do tej pory wcale nie istniał.

Winiarnia Amour, która swoją nazwę wzięła od francuskiego słowa miłość, prosperowała od kilkunastu lat, produkując kilka rodzaji win i sprzedając je głównie lokalnie, do pobliskich hoteli i restauracji.

W nowym miejscu zadomowił się także kot Ruduś, który teraz każdego dnia mógł odkrywać wiejskie okolice.

Dla Marty był to też idealny moment na zmianę diety. W Krakowie nie mogła uniknąć szybkich, gotowych dań. Najczęściej niezdrowych i kalorycznych. W ciągu ostatnich trzech miesięcy nie tylko schudła, ale także dzięki większej ilości owoców i warzyw czuła większą energię i miała lepsze samopoczucie.

W długi majowy weekend rodzina Burzyńskich planowała corocznego grilla. Rankiem Marta postanowiła przygotować dla wszystkich zdrowe śniadanie. Wstała wcześniej niż zwykle. Założyła sandałki z rzemykami, na cienkich skórzanych podeszwach, tiulową, plisowaną spódnicę w kwiaty i biały top.

Do sklepiku prowadziła bardzo długa, wysadzana drzewami polna droga, która otaczała ogromną posiadłość Burzyńskich i odległe pola winogron. W wędrówce towarzyszyło Marcie słońce wychodzące zza chmur, a także ciekawy wszystkiego Ruduś. Poranny zapach budzących się do życia roślin przypominał dziewczynie, jak ważna jest natura i jak bardzo zgubiła miłość do niej, żyjąc w dużym mieście.

Kupiła maślane rogaliki, sałatę, rzodkiewki i pomarańcze, z których planowała wycisnąć świeży sok dla wszystkich. Zapakowała wszystkie zakupy w ekologiczną torbę i zarzuciła ją na ramię.

Ruduś biegł za Martą, co chwila zatrzymywał się i wąchał rosnące kwiatki. Marta skręciła w piaszczystą drogę pełną kocich łbów. Poranna cisza pozwoliła jej się wyciszyć i odprężyć.

Nagle zza zakrętu z impetem wynurzył się biały kabriolet. Zwolnił, dopiero gdy ujrzał idącą środkiem drogi Martę, a potem raptownie zahamował. Dziewczyna odwróciła głowę, ale było już za późno. Upadła na ziemię tuż przed maską niewielkiego Volkswagena.

Ruduś nastroszył ogon i wspiął się na drzewo, gdzie poczuł się bezpieczny.

– Nic się pani nie stało!?

Podnosząc się z ziemi usłyszała niski, zakłopotany i wystraszony głos. Podbiegł do niej mężczyzna w jasnoróżowej koszuli i granatowych chinosach. Pewny i zarazem delikatny chwyt pomógł jej podnieść się z ziemi. Dłonie, które ją chwyciły, były ciepłe, zadbane i męskie. Zdecydowanie męskie. Podniosła głowę. Patrzyły na nią ciemnobrązowe, wręcz czarne oczy. Nad nimi falowała kasztanowa czupryna.

– Przepraszam, ja… – Mężczyzna próbował się tłumaczyć, gładząc drobną ranę na jej prawym nadgarstku.

– Niech pan uważa, bo kiedyś kogoś pan zabije. – Zdenerwowana przełknęła ślinę.

– Przepraszam. Proszę pokazać ranę, jestem lekarzem.

– To nic takiego, zwykłe zadrapanie – odburknęła, zabierając rękę.

– Ile widzi pani palców? – Pomachał jej przed twarzą złączonymi palcami, wskazującym i środkowym.

– Dwa.

– Wie pani, jaki dziś dzień, miesiąc? Jak się pani nazywa?

– Tak. Nic mi nie jest, to tylko zadrapanie – powtórzyła z irytacją.

Kiedy zdenerwowanie ustąpiło, mężczyzna spojrzał na Martę nie jak na ofiarę wypadku, lecz jak na kobietę.

– Może w ramach przeprosin da się pani zaprosić na kawę?

– Słucham?! – Zmrużyła oczy, przyglądając mu się surowo.

– Kawę – powtórzył z wilczym uśmiechem na twarzy.

– Nie, dziękuję. Niech pan po prostu w ramach przeprosin jeździ ostrożniej.

Mężczyzna pomógł Marcie zebrać pomarańcze rozsypane na poboczu. Stanął przy aucie i włożył ręce w kieszenie spodni.

Kiedy się oddalała, czuła, że na nią patrzy. Uśmiechał się lekko, a jego wzrok błądził po jej całej sylwetce, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.

Złapała za klamkę bramy wejściowej i zniknęła za nią, odprowadzana spojrzeniem nieznajomego.

 

*

 

Biały kabriolet zaparkował przed żółtą, dwupiętrową rezydencją. Pewnym, zniecierpliwionym krokiem Marcin zmierzał w stronę patio. Z oddali ujrzał dwie osoby siedzące przy drewnianym stole nad basenem. Starszy siwy mężczyzna łapczywie zajadał coś ze swojego talerza, a szczupła kobieta z włosami do ramion popijała parujący trunek, z zaangażowaniem gestykulując.

– Wiedziałem, że tu was znajdę! – zawołał z daleka.

– Marcin! – krzyknęła radośnie kobieta i wstała raptownie z krzesła.

– Co za niespodzianka! – powiedział siwowłosy mężczyzna, przeżuwając śniadanie.

Marcin przyśpieszył kroku. Przywitał się ze swoimi rodzicami. Najpierw uściskała go matka, nie kryjąc zaskoczenia.

– Synku, jak dobrze cię widzieć. – Ucałowała go jeszcze w policzek.

– Was także – odparł. – Cześć, tato!

Przywitali się silnym, męskim klepnięciem w plecy.

– Dlaczego nie powiedziałeś, że przyjedziesz? – zapytała Wanda, wpatrując się w syna.

– Bo wtedy nie byłoby niespodzianki. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując równe, śnieżnobiałe zęby.

– Siadaj. Na pewno jesteś głodny. – Stanisław poklepał syna po ramieniu.

– A gdzie babcia? – Marcin rozejrzał się na boki.

– U siebie w pokoju. Wybiera kapelusz. – Wanda nie umiała ukryć ironii.

– Pójdę się przywitać. – Marcin wstał z krzesła i ruszył w stronę przeszklonych drzwi tarasowych.

– Marcinku! – krzyknęła na jego widok starsza kobieta w plecionym kapeluszu, stojąc na ganku.

Marcin ucałował nieco flegmatycznie jej obydwa policzki, po czym przytulili się na chwilę, zastygając w jej ramionach.

Babcia Anna była niezwykle radosną i zadowoloną z życia kobietą. Ponad wszystko ceniła sobie uśmiech i szczerość. Mimo swojego wieku dbała o wygląd, starannie dobierając strój i malując usta szminką w ognistym kolorze czerwieni.

– Jak ślicznie wyglądasz, babciu – skomplementował ją Marcin, wywołując u niej rumieńce.

– Ty też jesteś bardzo przystojny, wnusiu. To po mnie – powiedziała ze śmiechem.

Nie mogła oderwać wzroku od wnuczka, za którym bezapelacyjnie tęskniła. Była z niego dumna. Marcin na co dzień był lekarzem anestezjologiem w warszawskiej Klinice Intensywnej Terapii Dzieci. Zamiłowanie do zawodu odziedziczył po ojcu, uznanym chirurgu. Wyjechał na studia do Warszawy, gdzie mimo trudności, na dobre się zaaklimatyzował.

– Toż to taka okazja, że trzeba napić się po lampce dobrego wina – powiedziała, uśmiechając się wesoło. – Stasiu, przynieś to wino, co stoi na kredensie, wiesz które. No, co tak siedzisz? – Ponagliła swojego syna.

– Babciu, ale nie ma jeszcze ósmej. Może napijemy się go trochę później? – zaproponował, spoglądając zrozumiale na rodziców.

– A co godzina ma wspólnego z lampką wina? Gdybym tak myślała, to już by mnie na tym świecie nie było – wzruszyła ramionami.

– Chętnie napiję się tego wina, ale trochę później, babciu. Za to teraz wypiłbym jakąś mocną kawę.

– Dobrze. To zrób dziecku kawę, Wandziu. – Starsza pani machnęła ręką na synową i zwróciła się do wnuka: – Pewno jesteś zmęczony po podróży. Musiałeś wyruszyć w środku nocy z tej Warszawy.

– Wyjechałem po trzeciej nad ranem.

– Matko Boska. – Złożyła ręce jak do modlitwy.

– Spokojnie, babciu. Z racji mojego zawodu jestem przyzwyczajony do bycia na nogach nawet dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Rodzina Rowińskich cieszyła się swoim towarzystwem. Wieczorem zorganizowali z okazji przyjazdu Marcina małą biesiadę, na którą zaproszony został także jego starszy brat Piotr z żoną Darią i dwunastoletnim Jakubem. Przy winie, klasycznej muzyce puszczanej przez melomana Stanisława i grillowanych przekąskach bawili się do późna.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

Po południu Ewa zaczęła wyrabiać ciasto na pierogi. Wykrawała niewielkie okręgi w rozwałkowanym cieście, a Marta nadziewała je twarogiem na przemian z mięsnym farszem. To była idealna okazja na siostrzane pogaduszki.

– Ciągle robisz te herbatki, obiadki, serniczki… Kiedy ostatnio byłaś na randce? – zapytała z ironią Marta.

– Na randce? Ja? – Ewa wybuchła krótkim śmiechem.

– A co? Dlaczego nie?

– Mam mnóstwo papierkowej roboty z fakturami w winiarni, a Ola wymaga teraz szczególnej uwagi – powiedziała, wykrawując kółka z ciasta ze zdwojoną energią.

– Ola już jest dużą dziewczynką. Od czasu twojego rozwodu minęły ponad cztery lata.

– Dzięki Robertowi mam awersję do mężczyzn. Ale ty jak najbardziej powinnaś zacząć się umawiać. – Ewa odbiła piłeczkę.

Marta pokiwała smętnie głową.

– Na razie chyba spasuję.

Pierogi wskakiwały do gotującej się wody. Ewa z dokładnością odliczała im czas, a Marta, podparłszy brodę dłonią, sprawdzała aktualności na tablicy facebookowej.

„Ewa!” – usłyszały donośny, męski krzyk. Po chwili ciszy powtórzył się głośniej.

Siostry spojrzały na siebie zaskoczone. Marta go nie poznawała, lecz Ewa natychmiast wiedziała kto to. W jej oczach pojawił się paraliżujący strach.

– Który dzisiaj jest? – Rzuciła drewnianą łyżką o blat i podbiegła do zawieszonego na ścianie kalendarza.

– Ewa? Co się dzieje? – Marta odłożyła telefon, widząc niecodzienne poruszenie siostry.

– Zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj! – Ewa miała spocone ręce, zaczynała być coraz bardziej zdenerwowana.

Marta wstała, widząc jej niepokój.

Męski głos pod bramą krzyknął po raz trzeci.

Dźwięk z impetem uderzył w bębenki Ewy, docierając wprost do mózgu z informacją o zbliżających się problemach.

– To Robert – powiedziała, przełknęła głośno ślinę i zamilkła wpatrzona w Martę.

– To on nie jest w więzieniu?

– Dzisiaj wyszedł… – Ewa wypowiadała słowa z pewną trudnością.

– A zakaz zbliżania? Już go nie obowiązuje? Co on tutaj robi?

Marta była równie zdenerwowana, co jej siostra. Robert należał do tych osób, których pojawienie się zwiastowało tylko kłopoty. Obie wiedziały, że nie przyszedł tu z dobrymi intencjami. Marta gorączkowo próbowała zachować spokój.

– Porozmawiam z nim. – Ewa ruszyła do wyjścia.

– Idę z tobą!

– Nie! Pójdę sama.

Ewa odwróciła się na pięcie, była już opanowana, a przynajmniej taką włożyła zbroję. Jej serce waliło jak perkusista podczas rockowego koncertu.

Przed bramą ujrzała byłego męża. Miał niezbyt zdrowy wygląd i zmęczone oczy. Zataczał się, co sugerowało, że jest pijany.

– Co ty tu robisz? Miałeś się do nas nie zbliżać? – odezwała się cicho.

– Ewuniu! – Mężczyzna rozłożył ręce, jakby chciał ją przytulić.

Odskoczyła gwałtownie. Trochę ze strachu, a trochę z odrazy. Robert krótko po ślubie zaczął używać wobec niej przemocy. Kilka lat to znosiła, powołując się na przysięgę składaną przed Bogiem. Bała się rozwodu i bała się reakcji Roberta. Pięć lat temu uderzył nią o futrynę drzwi i tylko dzięki interwencji Juliana udało się uratować jej życie. Robert został skazany na trzy lata więzienia i dostał zakaz zbliżania się do niej i córki. Oczywiście Ewa otrzymała również rozwód.

– Idź stąd! – krzyknęła, próbując opanować strach. Była spięta do granic możliwości.

– Stęskniłem się – wyznał, próbując spojrzeć jej w oczy.

– Ja nie. Nie masz prawa tu być. Odejdź, proszę. – Zamachała rękoma.

– Chcę zobaczyć córkę – powiedział dość poważnie.

– Oli nie ma. Ty i tak masz zakaz zbliżania się do niej.

– To moja córka! Mam prawo ją zobaczyć! – Podniósł głos i zawołał głośno imię córki.

– Ola jest w szkole! Nie krzycz!

– Więc jedziemy po nią. Chcę zabrać córkę na lody.

Nagle zbliżył się do Ewy i złapał ją za nadgarstek. Ścisnął tak mocno, że natychmiast przypomniała sobie o całym bólu i wszystkich aktach przemocy, jakie stosował wobec niej w przeszłości.

Zmroziło ją, a pijany Robert pociągnął ją za sobą do taksówki, którą przyjechał.

– Zostaw ją! – Z bramy wybiegła Marta, dzierżąc w ręku drewniany wałek do ciasta.

– Oho! Kogo ja widzę? – Robert puścił byłą żonę i oparł się o auto.

Ewa pobiegła i schowała się za siostrą.

– Spieprzaj, albo… – Marta uniosła wałek do góry.

– Ej! Ej! – Spojrzał na wystraszoną Ewę, potem na wściekłą Martę. – Dobra, ale nie myślcie, że ja tak zostawię moją córkę. Jeszcze tu wrócę. – Otworzył drzwi do taksówki i zaczął nieudolnie do niej wsiadać.

– Ani się waż! Następnym razem wezwiemy policję – rzuciła jeszcze Marta.

Taksówka odjechała, a Marta odwróciła się do Ewy i ją przytuliła. Ewa rozpłakała się bezradnie. Łzy eksplodowały jak podczas erupcji wulkanu.

– On tu wróci. Ja to wiem, znam go – zamartwiała się, szlochając wtulona w Martę.

– Nic się nie martw. Nie pozwolę was skrzywdzić. – Marta próbowała ją uspokoić, choć sama chyba nie była pewna tego, co mówi.

Ewa przez resztę dnia była nieobecna. Obawiała się powrotu Romana. Traumatyczne wspomnienia wróciły niczym bumerang. Dopiero kolejnego poranka odetchnęła z większą ulgą, ale wciąż była czujna.

Marta uwielbiała nostalgiczne spacery po winnicach. Gdy mieszkała w Krakowie, właśnie tego jej brakowało. W zwiewnej sukience w kolorze dojrzałych piwonii i balerinach krzątała się późnym popołudniem między winoroślami, rozmyślając o przyszłości.

– Dzień dobry. – Z zadumy wyrwał ją niski głos, którego w pierwszej chwili nie poznała.

– Dzień dobry – odpowiedziała, gdy przed jej oczami pojawił się wysoki szatyn.

– Jak miło panią widzieć. Zwłaszcza w nieco innej sytuacji niż ostatnio.

– Jak dobrze wiedzieć, że tym razem mnie pan nie potrąci.

Rozbawiła go.

– Skończymy z tym oficjalnym językiem. Marcin jestem. – Wyciągnął do niej dłoń.

– Marta – odparła już nieco śmielej, przyglądając mu się z zaciekawieniem.

Wyglądał modnie: proste dżinsy, idealnie skrojona marynarka w kolorze chabrowym, starannie odprasowana koszula, i trampki. Wyraz twarzy miał przyjacielski, więc Marta szybko zmieniła nastawienie. Potrafiła czytać ludzi jak instrukcje. W ludzkich oczach można było zobaczyć prawdę, smutek lub arogancję. Zazwyczaj się nie myliła, choć parę razy (jak w przypadku Dawida) zdarzyło się jej zbłądzić w ocenie.

– Co tu robisz? – spytała i ruszyła przed siebie krajobrazem niczym z Toskanii.

– Spaceruję. To moja ulubiona forma relaksu – odparł, dotrzymując jej kroku.

– Tak? A już myślałam, że motoryzacja – powiedziała ironicznie, dotykając krzewu winorośli.

– Odpuść mi. Chętnie ci wynagrodzę moją nieostrożność. Propozycja wspólnej kawy, lub wina, jeśli wolisz, jest nadal aktualna – odparł, uśmiechając się dość natarczywie.

Marta spojrzała na nowego znajomego i uznała, że ma dwie opcje do wyboru: zgodzić się i dać mu znać, że jest nim zainteresowana, lub odmówić i być może spisać na straty ciekawie zapowiadającą się znajomość. Wybrała trzecią i zmieniła temat.

– Mieszkasz tutaj? Nigdy wcześniej cię nie widziałam.

– Obecnie mieszkam w Warszawie.

– Czym się zajmujesz?

– Jestem lekarzem, pediatrą.

– Czyli przyjechałeś tu tylko na urlop?

– Tak, a właściwie to odwiedzić rodziców. Mieszkają tuż obok winnic. – Wskazał przeciwny kierunek do domu Marty.

Wzdrygnęła się. Skojarzyła fakty, bo Rowińscy od lat byli w konflikcie z jej rodziną.

Wszystko zaczęło się bardzo dawno. Julian, ojciec Marty, rozwijał swoją winiarnię. Fałszował dokumenty, dzięki czemu udało mu się szybko wzbogacić i zapewnić swojej rodzinie byt. O nielegalnych interesach wiedział tylko jego wieloletni przyjaciel, Stanisław. Kiedy fałszerstwa wyszły na jaw, pojawiło się podejrzenie, że to Stanisław mógł je zgłosić. Julian trafił do więzienia na kilka lat, zostawiając rodzinę samą z ogromnym winnym biznesem. I choć Stanisław zarzekał się i zapewniał przy każdej okazji, że nie zdradził Juliana, rodziny pozostały w niezgodzie.

– Jesteś synem Stanisława Rowińskiego? – zapytała z nadzieją, że chłopak zaprzeczy.

– Zgadza się. Znasz mojego ojca?

– Znam. – Nagle jej dobry nastrój prysł. – Przepraszam, muszę wracać do domu. – Spuściła głowę i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.

– Czekaj! Coś się stało? – Marcin uniósł brew ze zdziwienia.

– Nie powinniśmy więcej się spotykać.

– Jak to? Dlaczego? – zapytał z rozgoryczeniem.

Odwrócił się i złowił spojrzenie Marty. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, a potem schyliła głowę zawstydzona.

– Nasze rodziny… – zaczęła cicho.

– Tylko mi nie mów, że jesteś córką Burzyńskiego od tych winnic?

– Tak, jestem córką Juliana Burzyńskiego. Pójdę już.

– Czekaj! – Chwycił ją stanowczo za nadgarstek.

Spojrzała mu głębiej w oczy. Zrobiły się błyszczące i wędrowały nerwowo w prawo i lewo.

Uratował ją telefon. Zadzwonił w małej, kolorowej torebce z bawełnianej przędzy, którą miała zawieszoną na ramieniu.

– Halo?

– Marta?! Ola! Miała wypadek! – usłyszała zdenerwowany głos Dominika, pracownika winiarni.

– Spokojnie, jaki wypadek?! Co się stało?

– Nie wiem. Chyba spadła ze schodów. Znalazłem ją na dziedzińcu – mówił chaotycznie.

– Co?! Wezwałeś karetkę? – spytała, łapiąc się za czoło.

– Tak, ale nie wiem, co mam robić.

– Oddycha?

– Nie wiem.

– Co się stało? – wtrącił Marcin.

– Moja siostrzenica spadła ze schodów – odpowiedziała pobladła.

– Daj mi to! – Marcin oderwał jej telefon od jej ucha i wypytał Dominika o kilka istotnych szczegółów.

Marta patrzyła na mężczyznę, który spokojnie, lecz zdecydowanie dopytywał Dominika o oddech i puls Oli.

– Dobra. Słuchaj, nie mamy czasu. Musisz przeprowadzić resuscytację.

– Ale ja nie umiem. – Ze słuchawki dobiegł przerażony głos.

– O Boże! – krzyknęła Marta.

– Spokojnie. Włącz telefon na głośnik i umieść dłonie jedną na drugiej na środku klatki piersiowej dziewczynki – instruował Marcin spokojnie, lecz zdecydowanie. – Ramiona wyprostowane. Musisz uciskać trzydzieści razy. Będę odliczał. Gotowy?

– Tak. Chyba tak. – Dominik był przerażony.

Marcin zaczął odliczać do trzydziestu.

Marta była kompletnie roztrzęsiona. Powierzyła los Oli, swojej chrześniaczki, obcemu facetowi. W dodatku największemu rodzinnemu wrogowi, Rowińskiemu. W tej chwili nie miało to większego znaczenia. Teraz był dla niej przede wszystkim lekarzem.

– Oddycha? – zapytał, gdy doliczył do końca.

– Chyba nie.

– Odchyl jej głowę i zatkaj nos, a potem dwa razy wdmuchaj jej powietrze do ust. Jeśli to nie pomoże, powtarzaj te czynności na przemian. My z Martą już do was biegniemy!

Oddał Marcie telefon i ruszyli w stronę domu Burzyńskich.

W uszach wył im dźwięk syren ratunkowych. Marta miała nieodparte wrażenie, że biegną bez końca, a droga wcale się nie skracała. Przecież nie odeszli tak daleko. Dotarli na dziedziniec niemal równo z przyjazdem karetki.

Widok leżącej na betonie dziewięciolatki wywołał w Marcie płacz, który do tej pory skutecznie tłumiła, udając opanowaną.

Ratownicy natychmiast podbiegli do Oli. Dominik przerwał prowadzoną resuscytację i odskoczył. Otumaniony, złapał się za głowę.

– Panowie, co z nią? – spytał Marcin.

– Wróciło krążenie. Zabieramy ją do szpitala – powiedział jeden z ratowników, nie przerywając swojej pracy.

– Czy ona wyzdrowieje? – Zdenerwowana Marta podbiegła do mężczyzn.

– Tak. Dzięki temu panu. – Ratownik spojrzał na Dominika, którego szybka reakcja prawdopodobnie uratowała Oli życie.

Marcin poklepał go po plecach i zwrócił się do medyków:

– Do jakiego szpitala ją zabieracie?

– W Nowym Sączu. – Lekarz zapiął nieprzytomną Olę na noszach i skierował się w stronę karetki.

– Idę po auto. Zostań tu, pojedziemy razem. – Marcin spojrzał na Martę, która wyglądała, jakby była w transie.

– Okej – odpowiedziała tylko, wtulona w Dominika.

 

*

 

Szpitalny korytarz był wyjątkowo długi. Marta oparła się o ścianę tuż przy oknie. Mrugająca rytmicznie jarzeniówka drażniła jej spojówki. Rozkojarzona szpitalnym zamętem myślała jedynie o Oli. I choć lekarz zapewnił ją przed momentem, że jej stan został ustabilizowany, to nerwy jakby wyparły tę wiadomość.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział po raz kolejny Marcin, który krążył w pobliżu.

Marta tylko skinęła głową. Robiła wrażenie nieobecnej. W drodze do szpitala powiadomiła Ewę, która była na zakupach z ojcem.

Poczuła powiew chłodu, a potem gwar oddziału ratunkowego nieco umilkł. Zobaczyła, jak ogromne szklane drzwi się otwierają i zamykają, a kolejni ludzie w chaosie szukają recepcji.

Wśród nich była Ewa. Podbiegła do Marty, gdy tylko ją ujrzała.

– Co z Olą!? – zapytała, poprawiając skórzaną torebkę, która uporczywie zsuwała się z jej barku.

– Lekarze mówią, że jej stan się poprawił.

– Ale co się właściwie stało? – zapytał Julian.

– Prawdopodobnie spadła ze schodów.

– Co?! Boże… Jak to możliwe?! – Ewa chwyciła się za głowę, z trudem łapiąc powietrze.

– Nie wiem, jak to się stało! Dominik zadzwonił, byłam kompletnie roztrzęsiona… Gdyby nie Marcin… – Pokrótce opowiedziała, co się zdarzyło, dość nieskładnie i płaczliwie.

Marcin pojawił się za plecami Ewy.

– Dzień dobry – przywitał się.

Ewa i Julian obrócili się w tym samym momencie. Julian z uwagą przyjrzał się młodemu mężczyźnie.

– Proszę się nie martwić. Ola jest w dobrych rękach – zapewnił Marcin, czując na sobie świdrujący wzrok.

– Kim pan jest? – spytała zaniepokojona Ewa i spojrzała na siostrę. – Znasz go? – zwróciła się do Marty, ściszając głos.

– To Marcin. To on poinstruował Dominika jak reanimować Olę.

– Reanimować?! – krzyknęła Ewa.

– Tak. Niestety uderzyła głową o krawężnik. Na szczęście poradził sobie wzorowo – wtrącił Marcin z lekkim uśmiechem.

– Ja pana skądś znam. – Julian wciąż przyglądał mu się badawczo.

– Marcin Rowiński. – Chłopak wyciągnął rękę na powitanie.

– Syn Stanisława? – Julian zmarszczył brwi.

– Tak, zgadza się. – Marcin cofnął dłoń wiszącą w powietrzu, gdy zorientował się, że nikt jej nie uściśnie.

– Niech pan stąd idzie – powiedział Julian rozdrażnionym tonem, trzymając jeszcze emocje w ryzach.

– Tato, Marcin bardzo nam pomógł – wtrąciła Marta.

– Nie jest tu mile widziany. Do widzenia – rzucił Julian ostro i odwrócił się w stronę wyjścia.

Marcin odszedł onieśmielony. To nie były czas i miejsce na wyjaśnienie dawnych rodzinnych konfliktów. Rzucił Marcie wyjątkowo ciepłe spojrzenie.

Choć je odwzajemniła, było pełne wstydu.

Ola musiała zostać w szpitalu na obserwacji. Jej stan był już stabilny, odzyskała przytomność, ale była osłabiona i rodzina pozwoliła jej odpocząć.

– Tyle razy jej mówiłam, żeby nie bawiła się na schodach – wycedziła Ewa, siedząc przy ogromnym kuchennym stole i wyglądając na dziedziniec.

– Wystarczy chwila nieuwagi. Wiesz, jak to jest z dzieciakami… – Marta westchnęła.

– Dobrze, że nic poważnego się nie stało. Mogę spokojnie pójść spać. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nikt jej nie pomógł. Gdyby tam leżała do mojego powrotu – powiedziała Ewa jakby z pretensją do samej siebie.

– Dobrze, że Dominik był na miejscu, a Marcin potrafił go poinstruować – odparła Marta, zalewając gorącą herbatę.

– A ten Rowiński co tak naprawdę robił w szpitalu? – zapytała Ewa, gdy siostra wróciła do stołu z dwoma kubkami zielonej herbaty.

– Ach, spotkałam go przypadkiem w winnicy, a wtedy zaczęło się całe to piekło.

– On? W naszej winnicy?

– Spacerował – odpowiedziała krótko Marta.

– Dobrze, że ojciec o tym nie wie. – Ewa się zaśmiała, upijając łyk gorącej wciąż herbaty.

– Słuchaj… tato nadal jest w konflikcie z jego rodziną?

– Tak. Niezmiennie. Znasz ojca, musiałby stać się cud, aby wybaczył Rowińskiemu, że wpakował go do więzienia – wyjaśniła siostrze.

– Ale to było ponad dwadzieścia lat temu.

– Ojciec ma długotrwałą pamięć.

Marta spuściła wzrok i zatopiła go w ceramicznym kubku zielonej herbaty.

– Tylko mi nie mów, że wpadł ci w oko – rzuciła głośno Ewa.

– Nie! Coś ty.

– Jezusieńku! On ci się podoba – powiedziała Ewa, a Marta uśmiechnęła się wstydliwie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej