Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość, przyjaźń i rodzinne tajemnice w malowniczym otoczeniu Osady w Słonecznej.
Gdy młodziutka Antosia Krawczyk traci rodziców zmuszona jest przejąć rodzinny interes – karczmę „Osadę” w malowniczej Słonecznej. Problemów dokłada dziewczynie jej siostra Tosia, która koniecznie chce spieniężyć biznes, oraz narzeczony z przyszłą teściową, którzy myślą o przejęciu „Osady”.
W tym trudnym czasie Antosię wspierają wierni przyjaciele i jej ukochane zwierzęta.
Pewnego dnia w życiu Tosi pojawia się Marek, intrygujący, tajemniczy mężczyzna, który sprawia, że dziewczyna odzyskuje radość życia i zaczyna spoglądać w przyszłość z nadzieją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 227
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Nowy początek
Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Wracając z pogrzebu rodziców, Tosia Krawczyk zdała sobie sprawę, że życie już zaplanowało dla niej nowe wyzwania.
Tymek otoczył ją ramieniem i spojrzał w jej zapłakane oczy. Nawet ich nie kryła pod ciemnymi okularami jak inni. Pozwoliła sobie na łzy. Straciła rodziców, dlaczego miałaby się z nimi ukrywać. Ubrana była w czarną bluzkę, na którą nałożyła jeszcze czarne bolerko, a włosy miała niedbale spięte w długi kucyk.
Żałobnicy drogę z cmentarza do gospody pokonywali w milczeniu, przerywanym przez szum drzew, wzmagany przez coraz mocniejszy wiatr. Zmierzali do Osady.
Gospoda Osada była miejscem stworzonym przez rodziców Tosi, gdzie znajdowała się zagroda ze zwierzętami gospodarskimi oraz karczma, a na jej piętrze – pokoje gościnne i mieszkalna część prywatna.
Zaraz po pożegnalnym poczęstunku Dobromiły i Waldemara, kiedy wszyscy goście opuścili już gospodę, Tosia zwołała w kuchni zebranie pracowników.
W tym miejscu zazwyczaj panowały harmider i chaos, ale zawsze było czysto i schludnie. Wnętrze było w kolorze piaskowym, gdzieniegdzie na ścianach wisiały obrazy przedstawiające okres powstawania Osady. W małym oknie ustawiono zioła w ceramicznych doniczkach. Stoły robocze ze stali nierdzewnej ustawione były w ciągu pod ścianą, zapełnione sprzętem AGD, przyprawami i przyborami kuchennymi. Na środku pomieszczenia znajdował się mały stół jadalniany, tuż za nim większy, służący jako część robocza, a obok niego dwie kuchenki gazowe.
Na wezwanie Tosi zjawili się wszyscy pracownicy karczmy, na czele z Elżbietą, szefową kuchni. Pracowała ona w gospodzie od początku istnienia tego miejsca. To niezwykle ciepła i empatyczna osoba, która zawsze wysłucha i doradzi. Dla Tosi była jak babcia i przyjaciółka w jednym.
Artur, skryty, postawny mężczyzna, trafił tu zaraz po wyjściu z więzienia. Spędził tam niemal osiem lat po tym, jak pod wpływem alkoholu spowodował wypadek samochodowy, w którym zginął młody mężczyzna. Pracuje jako złota rączka i opiekun zwierzyńca.
Róża, szczupła blondynka, która przez kilkanaście lat swojego życia trudniła się prostytucją, nadal boryka się z demonami przeszłości, a teraz w Osadzie zajmuje się porządkami.
Tymek, który jest najlepszym przyjacielem Tosi, pracuje za barem, a gdy potrzeba, pomaga w opiece nad zwierzętami i w kuchni.
Antosia do tej pory pracowała jako pomoc kuchenna i kelnerka, w wolnej chwili doglądała ukochanych zwierząt. Jednak teraz będzie się to musiało zmienić.
Usiadła na krześle pod oknem w drewnianej, niebieskiej ramie i spojrzała po kolei na wszystkich. Przy stole siedziała czwórka niecierpliwie wpatrzonych w nią osób. W tej przejmującej ciszy Tosia poczuła na sobie presję, jaka spadła na nią znienacka, i strach przed zbliżającą się rozmową.
Mama zawsze powtarzała jej, że cisza w kuchni wojnę wróży. Dlatego tutaj zwykle panowała gwarna atmosfera pełna radości, bezustannie toczyły się rozmowy o wszystkim i o niczym, śpiewano klasyczne polskie piosenki i grano w karty. Wszystko to w towarzystwie zapachu wyśmienitych dań i deserów przygotowywanych przez Elżbietę. Kuchnia w Osadzie była sercem tego miejsca, a teraz jakby na moment przestało ono bić.
– Dziękuję, że jesteście – zaczęła, choć głos jej drżał i w żaden sposób nie dało się tego ukryć.
Kiedy Tosia miała kontynuować, do kuchni przez wahadłowe drzwi weszła Magda. Stanęła obok siostry i odgarnęła idealnie wyprostowane brązowe włosy na plecy. Nikt nawet nie chrząknął.
Tosia spojrzała na starszą siostrę przez chwilę i znów na moment ścisnęło jej gardło. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekali wpatrzeni w przerażoną do granic możliwości Tosię.
– Słuchajcie… – zaczęła. – Wiem, że bardzo boicie się o siebie i przyszłość tego miejsca – dodała drżącym głosem, znów rozglądając się po wszystkich.
– To oczywiste, że się boimy. W jednej chwili nasza przyszłość i przyszłość Osady zawisła na włosku – wtrącił Artur, uderzając nerwowo palcami o blat stołu.
– Rozumiem. Dlatego poprosiłam was o spotkanie od razu po pogrzebie. Chciałabym, abyśmy mieli jasność, na czym stoimy.
– A zatem słuchamy. – Artur zdjął czapkę z głowy i położył ją przed sobą.
Tosia spojrzała na Elę, bo choć i ona była mocno zaniepokojona, posłała jej ciepły uśmiech, dodający odrobinę otuchy. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała:
– Rodzice budowali to miejsce przez wiele lat. Było dla nich niezwykle ważne. Z kilku powodów. – Przełknęła głośno ślinę. – Mieli tu dom, pracę i rodzinę. W jednym miejscu. Osada była dla nich całym życiem.
– Wiemy o tym – burknął Artur, a Róża trąciła go łokciem.
– Z miłości do nich i z szacunku do tego miejsca chcę nadal je tworzyć i rozwijać – powiedziała nadzwyczaj spokojnym tonem. – Razem z wami oczywiście – dodała z uśmiechem.
Magda krótko parsknęła śmiechem.
Antosia odwróciła się w stronę siostry, a ta szybko obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem. Gotowała się, aby coś powiedzieć. Była jak tykająca bomba, a Artur postanowił ją odpalić:
– Magda też tego chce? Czy ma odmienne zdanie?
– Dziękuję, że pytasz, bo moja siostra nawet nie raczyła tego ze mną omówić. – Skarciła ją spojrzeniem i splotła ręce na klatce piersiowej.
Tosia zerknęła na Magdę, dosłownie przez sekundę. Przeraził ją jej zabójczy wzrok, więc szybko spuściła głowę i wbiła go w podłogę.
– Oczywiście, że nie zwolnimy was z dnia na dzień. Natomiast uważam, że Osada nie ma perspektyw. Nie widzę tu szans na rozwój ani na to, aby to miejsce mogło przynosić zyski. Już dawno mówiłam rodzicom, że powinni to rzucić w cholerę.
– To co chcecie zrobić?! – Artur wsunął czapkę na głowę i oparł się o krzesło.
– Osadę dzielimy w równej części. Będziemy musiały ją sprzedać, bo nie sądzę, żeby Antosia miała tak duże oszczędności, aby spłacić moją część.
Tosi zbierało się na łzy, chociaż za wszelką cenę chciała tego uniknąć. Poczuła na sobie wzrok całej piątki, lecz nie była w stanie nawet unieść głowy.
– Myślę, że to milczenie tylko potwierdza, że nic w tej kwestii się już nie zmieni. – Magda przerwała ciszę z triumfalnym uśmiechem na ustach.
– Nie szkoda ci tego miejsca? Spędziłaś tu prawie całe życie. Nie masz w sobie ani odrobiny nostalgii, kiedy o nim myślisz? – odezwał się Tymon z zaciśniętymi pięściami.
– Nie. Ani trochę. – Wzruszyła ramionami.
Tymek zacisnął usta równie mocno jak dłonie.
Magda popatrzyła na ich skwaszone miny i przewróciła oczami.
– Nie przeżywajcie tak tego. To tylko wiejska karczma. We Wrocławiu jest tyle możliwości na rozwój. Polecam wam się tam przenieść.
– To wszystko? Bo ja już dłużej nie mogę jej słuchać – powiedział wściekle Tymek i spojrzał na Tosię.
– W sumie tak. Jesteście wolni – rzuciła Magda z wyczuwalną złośliwością w głosie.
Wszyscy w tym samym momencie odsunęli krzesła i bez słowa opuścili kuchnię. Jedynie Tosia została na miejscu, a Ela zabrała się do porządków.
– Elu, zrób mi kawę. Mocną, czarną, i przynieś do mojego pokoju. – Magda odgarnęła włosy z ramion i rozkazującym tonem zwróciła się do Eli.
– Dobrze. – Kobieta skinęła posłusznie głową.
– Ela nie jest twoją służącą! Tu masz ekspres. Sama możesz zrobić sobie kawę! – warknęła Tosia.
– Ooo, siostrzyczka szybko pokazuje pazurki. Może jednak nie jesteś taką memeją, za jaką cię miałam.
– Magda! – krzyknęła Ela i skarciła ją wzrokiem.
– Czekam, Elu, na kawę w moim pokoju. – Kiwnęła głową, po czym wyszła z kuchni.
– Przepraszam za nią. Nie wiem, czemu ona taka jest. – Tosia wzruszyła bezradnie ramionami.
– Magda jest dobrym człowiekiem. Czasem słowa zmieniają dobrych ludzi w złych. – Ela mrugnęła jednym okiem, z uśmiechem, choć bolało ją to, jak traktowała ją Magda.
Tosia dłużej już nie mogła powstrzymać łez. Siedziała z pochyloną głową i przygarbionymi ramionami. Schowała twarz w dłoniach i zawyła. Ela podeszła do niej i przytuliła ją do siebie.
– No już, nie płacz – powiedziała ciepłym głosem, starając się ją uspokoić.
– Co mam zrobić?! – Tosia rozłożyła bezradnie ręce. – Nie chcę sprzedawać tego miejsca. Nie chcę się z wami rozstawać. Chcę żyć tu, w Słonecznej, w Osadzie! To jest moje miejsce na ziemi!
– Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Tylko już nie płacz. Dosyć dzisiaj wylałaś łez.
Płakała bezgłośnie. Łzy spływały jej po policzkach, spadając na bluzkę.
– Mama powiedziała mi, że czasami trzeba wypłakać wszystkie łzy, aby zrobić miejsce dla uśmiechu. – Wtuliła się w Elę i jeszcze przez chwilę zastygły w szczerym uścisku. – Tęsknię za nimi – wycedziła przez łzy.
– Wiem, kochanie, wiem. – Przytuliła ją do siebie jeszcze bardziej. – Gdy się kogoś traci, ta osoba już nigdy nie zniknie z naszych wspomnień. Już na zawsze pozostanie ból w sercu. Ważne, aby nie dać się przygnieść smutkowi i pielęgnować wyłącznie dobre wspomnienia.
– Nie wiem, czy potrafię. Czuję w sobie tylko smutek i nie jestem w stanie pogodzić się z tym, że już ich z nami nie ma, że tata nie rzuci jakimś cytatem z książki, a mama nie zrobi więcej tej ziołowej herbatki.
Tosia wreszcie przestała płakać, przetarła podkrążone i poczerwieniałe oczy rękawem od bluzy i westchnęła głośno. Ela usiadła na moment przy niej i wzięła ją za rękę.
– Trudno jest się pożegnać z bliskimi. Zawsze tak jest, ale częścią naszego życia jest uczenie się odpuszczania.
– Chciałabym, aby zostało tak, jak było, ale wiem, jaka jest moja siostra. Magda nie odpuści.
– Poradzimy sobie. Nie z takimi kłopotami radzili sobie twoi rodzice. – Mrugnęła i uśmiechnęła się w kierunku Tosi.
Chciała za wszelką cenę podnieść ją na duchu, choć sama wiedziała, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdują. Magda będzie chciała otrzymać jak najszybciej swoją część majątku po rodzicach. Nie cofnie się przed niczym, aby uzyskać pieniądze. Na nic sentymenty ani prośby, więc sprzedaż Osady właściwie była już przesądzona.
Zachód słońca Tosia postanowiła obejrzeć z ławeczki, na której zwykła siedzieć z tatą, rozmawiając o trudnych sprawach. Zawsze mogła na niego liczyć, zwierzyć się mu i otrzymać wsparcie. Tym razem na pytania, które kłębiły się w jej głowie, tata nie był w stanie odpowiedzieć. Zasmucona schowała dłonie w rozciągnięte rękawy swetra i znów zaczęła płakać. Tęsknota wybijała łzami za każdym razem, kiedy pomyślała o rodzicach.
– Mogę się przysiąść? – zapytał Tymek, cicho się skradając.
– Jasne. – Przetarła oczy.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Tymek zerkał na Tosię od czasu do czasu. Serce mu pękało, gdy widział, jak przyjaciółka cierpi. Przechodził straszne katusze. Nie była gotowa na tak wielką dawkę bólu. Nie zasłużyła sobie na taki los.
– Dlaczego to się musiało stać? – rzuciła, unosząc głowę do nieba.
– Mówisz o wypadku?
– Tak – odpowiedziała posępnym głosem.
Tymek westchnął, chwytając Tosię za dłoń.
– Życie jest po prostu niesprawiedliwe, wredne i czerpie przyjemność z dręczenia nas kolejnymi przeszkodami.
– W jednej chwili zmienił się cały dotychczas znany mi świat – westchnęła, patrząc przed siebie, na budynek karczmy. – Gdyby nie pojechali tam… Gdyby nie to, że zabrakło mleka. Gdyby nie…
– Przestań!
Krzyk wyrwał ją z powracającej retrospekcji tego feralnego dnia. Stała z Tymkiem za barem, rozmawiając o czymś wesołym, bo cała była czerwona od śmiechu. Podała ojcu klucze do auta i posłała im tylko przelotny uśmiech, nie mogła przewidzieć, że już ich nie zobaczy. W gospodzie zjawili się goście, więc nie odliczała czasu od ich wyjazdu. Pojawienie się policjantów wywołało w niej dreszcze. O wypadku poinformowali ją na zapleczu, w towarzystwie Eli.
Jechali przepisowo, kierowca z naprzeciwka, który wyprzedzał tira, nie zdążył wykonać tego manewru i uderzył w nich czołowo z dużą siłą. Tosia nie mogła złapać tchu, kiedy usłyszała, że mama zmarła na miejscu, a ojciec podczas długotrwałej reanimacji tuż pod szpitalem. Nic do niej nie docierało, obraz z kolejnych godzin był zupełnie zamazany. Pamięta, że byli przy niej wszyscy najbliżsi, głównie Ela i Tymek, wspierali ją i dbali, by się nie odwodniła, bo całkowicie straciła chęci do życia. Nie wymaże z pamięci tej chwili, na zawsze zachowa to przykre wspomnienie.
Tymek objął ją ramieniem. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym złości pomieszanej z rozpaczą. Ma przecież prawo być zła, obwiniać wszystko i wszystkich o śmierć rodziców. Przecież to nieodłączna część żałoby.
Pokiwał smętnie głową i zrobił smutną minę.
– To na nic. To się wydarzyło, to już jest przeszłość. Trzeba ją zostawić za sobą, bo życie biegnie dalej. Musisz mu dorównać, nie możesz zostać w tyle.
Tak, miał rację. Tosia doskonale wiedziała, że nie ma czasu na rozpacz i żałobę. Życie nie robi sobie przystanków i przerw. Pędzi bez hamulca, nie zważając na przeszłość, zmęczenie czy smutki.
– Ja nie mogę pogodzić się z tym, że już ich nie zobaczę – odpowiedziała, tłumiąc płacz – To niesprawiedliwe, mieli zaledwie po pięćdziesiąt lat. Nigdy się z tym nie pogodzę.
– Na zawsze zostaną w twojej pamięci. Tylko od ciebie zależy, jak ich zapamiętasz.
Przysunęła się do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Przytuliła się jak do ulubionej poduszki, zamykając na chwilę oczy, z nadzieją, że w ten sposób znikną z jej głowy negatywne myśli.
Zawsze mogła na niego liczyć. Wiele razy jego rady uwalniały ją od problemów i dodawały upragnionej otuchy. Zazwyczaj były okrutnie szczere, lecz właśnie to sprawiało, że od lat są najlepszymi przyjaciółmi. Znają się od piaskownicy. Razem chodzili do szkoły, siedzieli w jednej ławce, razem spędzali czas wolny i razem pracowali. Od dziecka byli nierozłączni i jeszcze nigdy się nie pokłócili.
Tymek był wysoki i szczupły. Nie stosował żadnej diety, była to zasługa genów. Cerę miał idealną, to już zasługa licznych kosmetyków, jakich używał każdego dnia. Miał tak przystrzyżony zarost, jakby spędzał kilka godzin na wymuskaniu każdego włoska. Przesadnie dbał o swoje kasztanowe włosy, codziennie układając je przed lustrem długimi godzinami. Jego twarz budziła w ludziach miłe uczucia, takie miał również wnętrze, pełne życzliwości, dobra i empatii.
– Dziękuję – powiedziała, nie odrywając głowy od jego ramienia.
– Za co?
– Za to, że przy mnie jesteś. Za to, że mnie wspierasz, i za to, że jesteś najlepszym przyjacielem.
– Kocham cię – odpowiedział jej pełnym szczerości wyznaniem i przyciągnął do siebie jeszcze mocniej.
Spojrzeli na siebie na moment i tylko się uśmiechnęli. Tymon był lekarstwem na wszystkie jej problemy. Nawet dzisiaj w tej trudnej sytuacji potrafił wyrwać ją z otchłani smutku i niepokoju.
– Co dalej z Osadą? – zapytał po chwili z odrobiną niepewności w głosie.
Odchyliła głowę i przetarła jeszcze twarz rękawem.
– Dla mnie było oczywiste, że musi dalej funkcjonować. Nie wzięłam pod uwagę tego, że Magda ma też coś do powiedzenia, że po śmierci rodziców obie jesteśmy właścicielkami tego miejsca. – Wciągnęła powietrze. – Porozmawiam z nią. Może uda mi się ją przekonać do tego, że warto dbać o Osadę i rodzinną tradycję.
– Wiesz, że ona nie odpuści. Zależy jej tylko na kasie.
– To prawda, ale może zgodzi się, aby zamiast całkowitej sprzedaży rozliczać się co miesiąc z zarobku. – W jej głosie pojawiła się iskierka nadziei, której niestety nie zobaczyła w oczach przyjaciela.
– Tośka… Mówisz tak, jakbyś nie znała własnej siostry.
– Miałaby stały dochód. Może to ją nakłoni do zmiany zdania? – mówiła to z coraz mniejszym przekonaniem.
– Ona nienawidzi tego miejsca. Nigdy nie lubiła ani nas, pracowników, ani zwierząt. Już to ją mocno dyskwalifikuje w moich oczach. – Zmarszczył gniewnie brwi. – Odkąd wyprowadziła się na studia do Wrocławia, przyjeżdżała tu jedynie na święta. Prawda jest taka, że śmierć waszych rodziców działa na jej korzyść.
– Nie mów tak! – warknęła na niego.
– Kiedy to sama prawda.
– Nigdy nie była wylewna w okazywaniu uczuć, ale nie znaczy, że nas nie kochała. – Założyła włosy za uszy i pokiwała głową.
– Przecież wcale tego nie powiedziałem. Chodzi mi raczej o to, że dla niej bardziej niż rodzina liczą się pieniądze, a dzięki sprzedaży Osady będzie ich miała do oporu.
Tosia idealizowała swoją siostrę, bo nie chciała dopuścić do siebie myśli, że ta pozbawiona jest sentymentów w stosunku do tego miejsca. Wszak obie się tu wychowywały. W pewnym momencie jednak Magda zmieniła się i znienawidziła Osadę. Rodzice zrzucili wszystko na okres dojrzewania, miała wtedy trzynaście albo czternaście lat. Nagle z wesołej, otwartej dziewczynki stała się markotna, krnąbrna i wycofana.
– To niemożliwe, aby ona nie była adoptowana! – rzucił żartem Tymek.
– Przestań już. – Walnęła go pięścią w bark.
– No co?
– Jutro z nią porozmawiam. Wierzę, że ze względu na rodziców i na mnie zmieni zdanie i zgodzi się na moją propozycję – powiedziała stanowczo i wyprostowała się na krześle.
Tymek był realistą, podczas gdy Tosia ponadprzeciętną optymistką. Miała nadzieję, że zlodowaciałe serce siostry pod naporem wspomnień i tęsknoty wreszcie się rozpuści i pozwoli na zachowanie Osady. Nie było wątpliwości, że od decyzji Magdy zależała przyszłość wszystkich w gospodzie. Trzymała ich w garści i doskonale o tym wiedziała, co ją dodatkowo napędzało.
– Przejdziemy się wieczorem na cmentarz? – zapytała Tosia.
Tymek odwrócił głowę lekko w jej stronę i zmrużył oczy.
– Na pewno tego chcesz?
– Tak – odpowiedziała z niezachwianą pewnością w głosie.
* * *
We wrocławskim biurowcu, niemal w ścisłym centrum, w siedzibie Dobosz Investment trwało świętowanie wielkiego sukcesu. Firma podpisała intratny kontrakt na budowę dwóch hoteli nad samym morzem, do którego to kontraktu negocjacje trwały niemal rok.
Dumny właściciel, Ireneusz Dobosz, dzierżąc w ręku szklankę z szesnastoletnią szkocką whisky, zabawiał swoich kontrahentów zaangażowanych w tę inwestycję. Byli to wyłącznie mężczyźni w drogich garniturach i z jeszcze droższymi zegarkami.
– Gdzie Marek? – zapytał jeden z mężczyzn, rozglądając się po sali.
– Nie mógł się dzisiaj pojawić. Zatrzymały go problemy osobiste. – Ireneusz chrząknął, wymachując niespokojnie dłonią.
– Szkoda. To także jego sukces. Negocjował niezwykle zażarcie i do tego ma świetną aparycję. Robi dobre pierwsze wrażenie, a to już spory sukces w naszej branży. Szykuje ci się godny zastępca – powiedział drugi, upijając łyk złocistego trunku.
– Ja nigdzie się jeszcze nie wybieram, panowie – zachichotał Ireneusz, przeczesując gęste, farbowane włosy.
Przeprosił rozmówców i odszedł na bok, po czym wyjął z kieszeni spodni telefon. Wybrał numer do syna i przebierając niespokojnie nogami, odczekał kilka sygnałów. Dobrze wiedział, jaki jest powód nieobecności Marka. Dwa dni temu syn podjął decyzję o rozstaniu ze swoją partnerką, z którą był prawie pół roku, ale Ireneusz nie spodziewał się, że przez to zaniedba event w firmie.
– Cholera jasna! – zacisnął zęby, gdy Marek odrzucił jego połączenie.
Po skończonym przyjęciu Wojtek, osobisty kierowca szefa, zawiózł go pod najwyższy budynek w mieście, gdzie na czterdziestym czwartym piętrze swój apartament wynajmował Marek. Mężczyzna dotarł windą do mieszkania syna i zignorowawszy dzwonek, zaczął walić w drzwi zaciśniętymi pięściami.
– Dlaczego nie pojawiłeś się na dzisiejszym bankiecie w firmie? – zaczął od razu, gdy drzwi się otworzyły.
– Nie jestem w nastroju do zabawy – burknął młody blondyn z rzadkim, niechlujnym zarostem.
Marek nie wyglądał najlepiej. Włosów nie mył od kilku dni, były w kompletnym chaosie. Był blady, oczy miał podkrążone i podpuchnięte. Wyglądał na bardzo zmęczonego i załamanego.
Ireneusz swoje pierwsze kroki skierował do barku, który stał w rogu kuchni. Nalał sobie ulubionej whisky, a potem dorzucił kostki lodu, drugiego drinka przygotował dla syna.
– Masz. – Podał mu szklankę.
– Dzięki. Wszystko dobrze? – zapytał z czystej ciekawości i wziął mały łyk, po czym obaj usiedli przy stole.
– Tak! Wszyscy zadowoleni. Bardzo cię chwalili. Niedługo ruszamy z tą inwestycją. To dopiero będzie jazda bez trzymanki. – Nabrał sporo powietrza w płuca. – Nie chcę mieć opóźnień ani żadnych innych problemów po drodze! Zrozumiano?!
– Dopilnuję wszystkiego. Obiecuję – rzucił Marek w zamyśleniu.
– Nie brzmisz przekonująco. Jak chcesz, oddam ten projekt komuś innemu.
– Powiedziałem, że dopilnuję, to tak będzie! – powtórzył głośno i dobitnie.
Ireneusz podniósł wzrok na syna, a gdy ujrzał smutek na jego twarzy, zmienił ton:
– Coś taki skwaszony?
– Dobrze wiesz. Rozstałem się z Agatą.
– Tak, wiem. Szkoda, to śliczna dziewczyna, ale przecież szybko znajdziesz sobie nową. Zresztą mogę cię przedstawić córce Janusza Woźniaka. To istny anioł! – Gestem rąk dał mu do zrozumienia, że piersi ma ponadprzeciętnej wielkości.
– Tato… Nie mam nastroju na takie rozmowy. To nie było dla mnie łatwe rozstanie.
– Gdybym ja płakał za każdą panienką, z jaką spałem…
– Agata nie była zwykłą panienką! To było coś więcej! – przerwał ojcu, oburzony do granic możliwości.
– To dlaczego się rozstaliście? – Wstał, by zrobić kolejne drinki, choć gdy się zachwiał przed barkiem, pomyślał o tym, że ten będzie ostatni na dziś.
– Już od dłuższego czasu nie było tej iskry. Zresztą odniosłem wrażenie, że jesteśmy z zupełnie różnych światów – zaczął się zwierzać ojcu, który wrócił z dwiema napełnionymi szklankami alkoholu. – Ona chciała się bawić, imprezować, a ja już wolałbym się ustatkować.
– Jesteś jeszcze młody. Po co zaraz brać ślub, wychowywać dzieci? Masz okazję jeszcze się wyszaleć z fajnymi dupami. – Szturchnął syna ramieniem, podając mu szklankę. – Twój tatuś zna fajne miejsca we Wrocławiu. Jutro możemy sobie zrobić męski wypad na miasto. – Mrugnął do niego dziwacznie.
– Ty w ogóle mnie nie słuchasz! – Marek wypuścił powietrze z płuc i wbił wzrok w podłogę.
– Przestań się mazgaić. Jak nie ta, to inna. – Chrząknął, kończąc temat. – Mam dla ciebie nowe zadanie.
– Kolejne? Mam jeszcze dwie niezamknięte inwestycje we Wrocławiu, plus te hotele. Może lepiej daj to komuś innemu? – zasugerował Marek.
– Nie. Właśnie to idealna sprawa dla ciebie – powiedział tajemniczo i odstawił pustą szklankę na stół.
– Co to za zlecenie? – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i niezadowolony popatrzył na ojca.
– W miejscowości Słoneczna, na wzgórzu od strony Wrocławia, jest sporych rozmiarów działka. Lekko na obrzeżach, ale z ciekawym widokiem, cisza, spokój i przede wszystkim dobra cena. – Mrugnął. – Wybudujemy tam osiedle szeregowców z ogródkami, zrobi się drogę do miasta, może jakiś sklep i atrakcyjną cenę za metr.
Klasnął w dłonie i oczyma wyobraźni już był w tym miejscu, choć do tej pory widział je tylko na zdjęciach.
– Okej, a gdzie haczyk? – spytał Marek.
– Jaki haczyk?
– No musi być jakieś „ale”, skoro chcesz mnie tam wysłać.
Ireneusz zawsze przydzielał Markowi inwestycje, które nie należały do najłatwiejszych. Sam zajmował się już tylko zbieraniem laurów. Marek nie miał wątpliwości, że teraz nie jest inaczej.
– Chodzi o to, że stoi tam jakaś rudera, karczma, motel czy coś takiego, i dostałem cynk, że właściciel tej ziemi zmarł kilka dni temu – mówił, coraz bardziej podekscytowany. – Jest okazja, aby pogrążoną w żałobie rodzinę namówić na sprzedaż i zarobić na tej działce maksimum!
– Skoro ten mężczyzna dopiero co zmarł, może to nie najlepszy pomysł, abym jechał tam teraz, gdy majątek jeszcze nie jest prawnie uregulowany? – Gęste brwi zmarszczyły się i nadały twarzy wrogiego wyglądu.
– Przecież to najlepszy moment! Działka pewnie należy do jego dzieci, a więc będą chciały ją szybko sprzedać i podzielić się kasą. Musimy być pierwsi z ofertą. To zwiększy nasze szanse, a ja już wstępnie jestem dogadany z urzędem miasta, że zbudują drogę prosto do Wrocławia. To będzie inwestycja na lata!
– No nie wiem, tato. – Podrapał się po zaroście, który okalał jego usta.
– Nie odmawiaj mi, synku! To dla mnie niezwykle ważna inwestycja! Nikt poza tobą nie jest w stanie dobrze tego rozegrać. Masz w sobie naturalną empatię. Ludzie cię lubią. Zaufają ci. – Pochylił się lekko w stronę syna, patrząc na niego bez mrugnięcia, jakby chciał go zahipnotyzować wzrokiem.
– Sam nie wiem. Nie czuję tego. To trochę żerowanie na ludzkiej tragedii – obruszył się, wzdychając głośno.
– A skądże! Widocznie los tego dla nas chciał – dodał spokojnie i przełknął ślinę. – Chociaż jedź tam, zobacz to miejsce i zdaj mi relację. Nikomu nie ufam tak jak tobie, synku – wypalił ckliwie na koniec.
Ireneusz zrobił maślane oczy i jak zwykle kupił sobie tym syna. Doskonale wiedział, jak rozmawiać z Markiem, znał jego czułe punkty.
Zaległa cisza. I choć wcale nie padły słowa zgody, to delikatny uśmiech Marka miał być swojego rodzaju przytaknięciem. Ireneusz odetchnął z ulgą.
– Muszę do toalety. – Mężczyzna wzdrygnął się i pognał do łazienki.
Marek w tym czasie sięgnął po telefon, który leżał na drugim końcu stołu, i poprosił Wojtka, kierowcę, który czekał na parkingu, aby przyszedł odebrać ojca i zawieźć go do swojego mieszkania.
– Obadaj teren, kto i co, a dopiero później się ujawnij. – Ireneusz wyszedł z łazienki, zapinając rozporek.
– Dobrze, tato. – Potaknął głową.
– Wojtek? – zdziwił się Irek na widok stojącego w wejściu kierowcy.
– Jedziemy do domu, panie Dobosz – powiedział szczupły i bardzo wysoki mężczyzna w granatowej marynarce.
Marek wstał, a ojciec objął go ramieniem i chwiejnym krokiem doszli pod drzwi wejściowe.
– Już mnie wyganiasz, synku? – Spojrzał nieobecnym wzrokiem. – Chcesz jutro pójść na dziewczynki w miasto? – dorzucił na koniec z zawadiackim uśmiechem.
– Nie, tato. Ty jutro odpocznij, a ja podjadę do tej Słonecznej.
– Dziękuję, synku! Jesteś najlepszy!
Ireneusz stanął przy drzwiach do windy, ale zachowanie równowagi w jego stanie nie było najłatwiejszym zadaniem. Podparty jedną dłonią o ścianę, mruczał coś pod nosem, a nawet chyba zaczynał śpiewać jakieś pijackie piosenki.
– Pojedziesz jutro ze mną do tej miejscowości, o której mówił ojciec? To niedaleko. Obadamy teren, może zostaniemy tam na noc. Przyda mi się odetchnąć poza miastem. – Marek zatrzymał Wojtka przy drzwiach.
– Nie ma sprawy – odparł tamten bez zastanowienia.
– Super. To do jutra. – Marek już prawie zamknął drzwi, kiedy Wojtek spojrzał na niego, mrużąc oko.
– A ty na pewno niczego nie potrzebujesz? – zapytał, patrząc na niego z jeszcze większą uwagą.
– Nie, dzięki. Mam wszystko.
– To przynajmniej się wykąp, bo capisz jak gnijące baranie flaki.
Marek zamknął drzwi. Pociągnął nosem, wąchając własną koszulkę, i przyznał przed samym sobą, że faktycznie powinien bezzwłocznie wskoczyć pod prysznic.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Mirosława Kubiak, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcie główne: wygenerowane za pomocą AI (Midjourney, wersja premium, licencja komercyjna. Magnific (detale)).
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Joanna Pawłowska, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-680-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.