Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autorka bestsellerowej "Angelologii" powraca z nowym tytułem.
"Mistrz zagadek" to thriller psychologiczny, reklamowany jako połączenie "Kodu Da Vinci" oraz "Cichego pacjenta".
Hasło przewodnie powieści brzmi: Cały świat jest łamigłówką.
Dwudziestoośmioletni Mike Brink, uznany, genialny twórca łamigłówek, wskutek urazu zyskuje cechy sawanta. Ma umysłowe supermoce, dostrzega wzorce, błyskawicznie rozwiązuje równania. Zarazem jednak nie jest w stanie w pełni budować relacji społecznych, czuje się samotny. Próbuje więc uczynić ze swojego niespodziewanego talentu przepustkę do świata innych ludzi.
Jess Price została skazana na 30 lat pozbawienia wolności za morderstwo. Przebywa w więzieniu już od pięciu lat i dotychczas nie odezwała się ani słowem. Gdy rysuje zdumiewającą łamigłówkę, jej psychiatra wierzy, że wyjaśni to zbrodnię, którą popełniła, i prosi Mike’a, aby spotkał się z Jess w więzieniu. To, co rodzi się z pragnienia rozwiązania zagadki, zmienia się w obsesję na punkcie jej twórczyni. Jess ujawnia, że milczy, ponieważ czuje się zagrożona, a Mike stawia sobie za punkt honoru rozwiązać zagadkę i dowiedzieć się prawdy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
„Istotą Najwyższą jest ten, kto stworzył i rozpracował wszystkie możliwe gry”.
GOTTFRIED WILHELM LEIBNIZ
24 grudnia 1909
Paryż, Francja
Do czasu, kiedy będziesz to czytać, spowoduję wiele cierpienia, i błagam cię za to o wybaczenie. Jak wiesz, moje dziecko, przez lata toczyłem walkę z demonami. Choć mocno mnie wyniszczyła, udało mi się doprowadzić do zgody z tym, co nie daje mi spokoju. Nie piszę tego, szukając usprawiedliwienia dla swoich czynów. Wiem aż za dobrze, że wybaczenia nie będzie – ani przed Bogiem, ani przed ludźmi. Piszę jednak o moich odkryciach z potrzeby upamiętnienia niesamowitych, strasznych i wspaniałych wydarzeń, które zmieniły moje życie, a jeśli zechcesz zagłębić się w tajemnice, o których opowiem, zmienią również twoje.
Zapytasz, co jest odpowiedzialne za takie cierpienie? Powiem ci, ale zważ, że kiedy poznasz prawdę, nie zapomnisz jej tak łatwo. Nie dawała mi spokoju ani przez minutę, ani jednego dnia. Nie dało się jej zignorować. Tajemnica przyciągała mnie jak ćmę zataczającą kręgi dookoła ognia – In girum imus nocte et consumimur igni1. I choć miałem szczęście dożyć możliwości opisania prawdy, stojąc na krawędzi przepastnej nicości, wzdrygam się na myśl o powierzeniu ci tak niebezpiecznego sekretu.
Cierpiałem, ale było to cierpienie człowieka, który sam sobie stworzył salę tortur. Miałem nadzieję, że mogę posiąść wiedzę, która nie jest dla mnie przeznaczona. Chciałem wejrzeć w tajemnice, więc uchyliłem zasłonę między tym, co ludzkie, a tym, co boskie, i spojrzałem prosto w oczy Boga. Na tym polega natura zagadki: aby na przemian zadawać ból i sprawiać rozkosz. Prawda, którą przed tobą ujawnię, może cię oszołomić, ale jeśli da choćby promyk nadziei, moja wiadomość odegra swoją rolę.
9 czerwca 2022
Ray Brook w stanie Nowy Jork
Mike Brink skręcił w polną drogę, przejechał przez wiecznie zielony gęsty las i zatrzymał się przed wysoką metalową bramą więzienia. Jego pies, roczna jamniczka o imieniu Conundrum2 – zdrobniale Connie – spała ukryta na podłodze ciężarówki. Leżała tak nieruchomo, że gdy ochroniarz wszedł do środka i się rozejrzał, nie zauważył jej. Sprawdził tylko prawo jazdy Brinka i skierował go w stronę imponującego ceglanego budynku, który bardziej pasował do filmu grozy niż do dnia wypełnionego czerwcowym światłem słonecznym.
Mike Brink był umówiony z doktor Thessaly Moses – naczelnym psychologiem w New York State Correctional Facility, więzieniu dla kobiet o minimalnym rygorze, znajdującym się w osadzie Ray Brook. Zadzwoniła do niego tydzień wcześniej i zaprosiła go na rozmowę. Jedna z więźniarek narysowała zdumiewającą zagadkę i doktor Moses potrzebowała jego pomocy, aby ją zrozumieć. Układane przez niego zagadki sprawiły, że magazyn „Time” nazwał go najbardziej utalentowanym w tej dziedzinie człowiekiem na świecie. Przez to trzydziestodwuletni Mike Brink był bombardowany zagadkami, których większość rozwiązywał natychmiast. Ale z opisu doktor Moses wynikało, że akurat ta była dziwaczna, niepodobna do żadnej, którą do tej pory widział. Kiedy poprosił ją o zrobienie zdjęcia i wysłanie go mejlem, odpowiedziała, że to zbyt ryzykowne. Dane więźniów były poufne.
– W ogóle nie powinnam z panem o tym rozmawiać – wyznała. – Ale ta pacjentka jest wyjątkowa i stała się dla mnie ważna.
Właśnie dlatego, nie zważając na naglące terminy i trzystumilową drogę do przebycia, Mike Brink zgodził się pojechać na północ i przyjrzeć się sprawie. Zagadki były jego pasją i sposobem rozumienia świata i tej nie mógł się oprzeć.
Więzienie wyglądało złowieszczo, miało wieżyczki i ciemne, wąskie okna. Czytając o jego historii, dowiedział się, że zostało zbudowane w roku 1903 jako sanatorium dla chorych na gruźlicę. Na lecznicze właściwości okolicy składały się czyste powietrze, położenie na dużej wysokości i bezkresne lasy. Ośrodek stał się sławny za sprawą powieści Sylvii Plath Szklany klosz. Autorka opisała go, odwiedziwszy w nim swojego partnera dochodzącego do zdrowia po przebytej gruźlicy. Teraz w tym samym budynku przebywało kilkaset więźniarek. Z parkingu Mike zobaczył dziedziniec otoczony metalową siatką zwieńczoną drutem żyletkowym, a dalej współczesną przybudówkę z pustaków, niepasującą do gotyckiego stylu głównego budynku. Wszystko to było otoczone bezkresnym morzem wiecznie zielonego lasu, stanowiącego naturalną barierę między mieszkańcami więzienia a resztą świata. Podejrzewał, że taka izolacja była zaplanowana: nawet jeśli więźniarka przedostałaby się przez płot, nawet jeśli uwolniłaby się ze zwojów drutu żyletkowego, znalazłaby się na odludziu.
Brink zaparkował w cieniu, napełnił wodą plastikową miskę Connie, podrapał ją za długimi, miękkimi uszami i podłączył przenośny wentylator do gniazda zapalniczki w samochodzie, uchylając przy tym okno, aby suce było chłodniej. W zwykłych okolicznościach nie zostawiałby jej samej, ale nie wybierał się na długo, a górskie powietrze było rześkie, zupełnie inne niż ciężkie, parne gorąco Manhattanu.
– Zaraz wracam – powiedział i ruszył w stronę więzienia.
Przy głównym wejściu zatrzymał się przy stanowisku kontroli, odłożył torbę do plastikowego pojemnika, pokazał ochroniarzowi prawo jazdy i dowód szczepienia na covid, po czym przeszedł przez bramkę wykrywacza metalu. Dostał wcześniej pozwolenie na wzięcie ze sobą torby, w której miał laptop, telefon, notatnik i długopis, i poczuł ulgę, że ochroniarze nie chcieli mu jej odebrać. Kobieta w luźnej ciemnoniebieskiej sukience stała po drugiej stronie, czekając. Była wysoka i szczupła, miała ciemnobrązowe oczy, ciemną skórę i włosy ostrzyżone na boba. Przedstawiła się jako doktor Thessaly Moses, naczelna psycholog.
Brink nie musiał się przedstawiać. Wiadomo było, że go wygooglowała. Jednak wpatrywała się w niego zbyt długo i wiedział, że jest zaskoczona jego wyglądem. Miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, był muskularny, smukły, silny i – tak mu mówiono – przystojny, a nie takiego wyglądu ludzie spodziewali się po (jak drocząc się, nazywała go matka) „maniaku zagadkowym”. Nosił swoje ulubione trampki marki Converse All Stars, czarne spodnie Levi’s, sportową kurtkę i koszulkę z napisem NIECH KTOŚ COŚ ZROBI.
Oprócz zdjęć wyszukanie hasła Mike Brink w Google pokazałoby fragment jego wystąpienia na Zoomie w The Late Show with Stephen Colbert, nagranego podczas pandemicznego lockdownu w 2020 roku. Oprowadził wówczas Colberta po swojej kolekcji zagadek i otworzył jedno z japońskich pudełek-układanek, skąd wziął się żart o sushi. Pokazałoby też stronę Wikipedii z linkiem do podstrony „New York Timesa” o grach, których był stałym twórcą, a także listę turniejów zagadkowych, które wygrał, link do profilu na stronie „Vanity Fair” z pełną historią jego życia: zwyczajne dzieciństwo na Środkowym Zachodzie, tragiczny wypadek, który doprowadził do zmian w mózgu, i cudowny talent, który w ten sposób powstał.
– Dziękuję za tak szybkie przybycie – powiedziała doktor Moses. – Podjechałabym do miasta, ale nie mogłam zostawić moich pacjentów.
– Z całą pewnością mnie pani zaciekawiła – rzekł. – Z pani opisu wynika, że to coś naprawdę nietypowego.
– Jeśli mam być szczera, ani trochę tego nie rozumiem – stwierdziła. – Ale jeśli ktoś może to wyjaśnić, to tylko pan.
Jej wiara w jego możliwości go niepokoiła. W miarę jak stawał się coraz sławniejszy, ludzie często zakładali, że ma nadludzkie zdolności. Nie tylko że umie wyrecytować piętnaście tysięcy cyfr liczby pi czy stworzyć szczególnie złośliwą krzyżówkę, ale że potrafi przewidywać przyszłość. Nie miał jednak supermocy i nie mógł dokonywać rzeczy niemożliwych. Był zwykłym człowiekiem z bardzo szczególnym, wąskim talentem – nazywanym przez jego lekarza „wyspą geniuszu”. Mógł przynajmniej spróbować.
– Ma pani to ze sobą? – zapytał, zauważywszy teczkę, którą trzymała pod pachą.
– Chodźmy tędy, wtedy będziemy mogli porozmawiać sam na sam – powiedziała doktor Moses, wskazując Brinkowi, aby poszedł za nią korytarzem.
Chociaż wiedział, że to więzienie zostało zbudowane inaczej niż obecne tego typu budynki, spodziewał się betonowych cel i zakratowanych okien, jak w filmach. Jednak doktor Moses prowadziła go przez miejsce spokojne, prawie przyjemne, tradycyjne – okna były zbrojone – ale ludzkie. Przy wykrywaczach metalu były drzewka w doniczkach, na ścianach wisiały obrazy, podłogę korytarza pokrywała wykładzina. Sanatorium dla gruźlików zostało przerobione na współczesne więzienie w taki sam sposób, w jaki stary kościół mógłby być zaadaptowany na ośrodek medytacji zen: symbole i zdobienia zmieniono, ale zasadnicza struktura pozostała nienaruszona.
Doktor Moses wprowadziła go do jasnego, gustownie urządzonego gabinetu i zamknęła drzwi. Znalazł się w skrupulatnie uporządkowanym pomieszczeniu: nieskazitelne biurko, oznaczone kolorami segregatory na półce, komputer stacjonarny Mac; wszystko było doskonale zwyczajne, aż jego oczy spoczęły na kostce Rubika leżącej na parapecie. Był to nowszy model, w którym kolor małym kosteczkom nadawał plastik, z którego były wykonane, a nie naklejki. Stanowiły mozaikę niebieskiego, zielonego, żółtego, pomarańczowego, czerwonego i białego. Były poprzestawiane w sposób, który wskazywał na nieskuteczne próby ułożenia, trwające tygodnie, a może nawet miesiące, przez które ktoś – zakładał, że to Thessaly Moses – męczył się z ułożeniem sześciu kolorów. Postukał palcami w udo, przeniknęła go nerwowa energia. Samo spojrzenie na kostkę w stanie takiego nieuporządkowania wypełniało go przytłaczającą potrzebą ułożenia jej jak należy.
Zauważywszy jego zainteresowanie, Thessaly wzięła kostkę i zakręciła nią na czubkach palców.
– Wygrałam ją na służbowej imprezie wakacyjnej w zeszłym roku – oznajmiła. – Miałam nadzieję na magiczną kulę bilardową z cyfrą osiem. Próbuję ją ułożyć, ale to cały czas droga pod górę. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, dlaczego to robię. Po co marnować czas na rzeczy bezużyteczne?
Brink ocenił każdą ścianę kostki, kiedy Thessaly ją obracała. Trzy ruchy naprzód zgodnie ze wskazówkami zegara, dwa ruchy wstecz w przeciwnym kierunku, jeden w prawo, pięć w lewo… Oczami wyobraźni widział kolejne kroki prowadzące jeden po drugim do idealnego ułożenia każdej ściany w jednym kolorze.
– Chodzi o to – zaczął, odrywając oczy od kostki i napotykając spojrzenie Thessaly – że istnieją czterdzieści trzy tryliony kombinacji i tylko jedno rozwiązanie. – Zauważył jej zaciekawienie i kontynuował: – Nie chciałaby pani doświadczyć czegoś tak niesamowicie wyjątkowego?
– Proszę – powiedziała, rzucając mu kostkę. – Niech mi pan pokaże.
Złapał ją lewą ręką, zerknął na każdą ścianę, ułożył kolory w głowie, uporządkował kostkę w dwudziestu ruchach i jak oszacował, w piętnaście sekund. Nie był w tym najlepszy – mistrz świata Mats Valk mógł tego dokonać w pięć i pół sekundy – ale wciąż całkiem dobry. Dostał zastrzyk adrenaliny, kiedy umieścił ułożoną kostkę w dłoni Thessaly. Dokładnie to było powodem, dla którego rozwiązywał zagadki – uczucie, że wszystko we Wszechświecie ma sens. To było jak zwycięskie przyłożenie, jak dobiegnięcie do mety w maratonie, jak wspaniały seks.
– Mam talent do rzeczy bezużytecznych – wyznał.
Thessaly zrobiła wielkie oczy.
– Na to wygląda – stwierdziła, przesuwając palcem po jednokolorowych ściankach, i przyjrzała się idealnemu ułożeniu kostki przed odłożeniem jej na biurko. Chciała o coś zapytać, zawahała się, ale ciekawość wzięła górę. – Jestem pewna, że ciągle pana o to pytają, i przepraszam, jeśli jestem wścibska, ale jak pan to zrobił?
Miała rację. Słyszał różne wersje tego pytania tysiąc razy. Na czym naprawdę polega ta zdolność do rozwiązywania zagadek? Czy to instynkt? Intuicja? Geniusz? Magia? Czy ma w głowie komputer, który wypluwa rozwiązania? Na czym polega sztuczka? Ale prawda była taka, że nie wiedział, jak to się dzieje. Nie umiał tego wytłumaczyć. Jego mózg robił to sam, tak jak serce pompowało krew czy płuca nasycały komórki tlenem. Chwytał wzory i ciągi bez jego pozwolenia, a czasem i świadomości, i wypełniał mu umysł natłokiem liczb i obrazów. Kiedy chciał rozwiązać zagadkę, wystarczyło mu ją sobie wyobrazić. Czasami, kiedy recytował z pamięci tysiące cyfr liczby pi, w jego umyśle pojawiała się struktura, splątane kolory prowadziły go naprzód dokładnie tak, jak to się stało, gdy układał kostkę Rubika. Niektórzy lekarze wierzyli, że przenikanie się zmysłów, czyli synestezja, było odpowiedzią jego mózgu na uszkodzenie i kluczem do jego zdolności. Ale on nie był pewien. Najczęściej to było jak otwarcie drzwi: informacje po prostu napływały.
Thessaly poszła na drugi koniec gabinetu, wskazała mu, żeby usiadł na kanapie, i zajęła miejsce naprzeciwko. Odpowiedziała na jego spojrzenie z uważnością charakteryzującą wyszkolonych terapeutów. Po wypadku spotykał ich mnóstwo i wiedział, czego się spodziewać: współczującego tonu głosu, prób nawiązania więzi emocjonalnej. Nie podobała mu się w tym pretensjonalność i sztuczność, ale Thessaly Moses sprawiała wrażenie szczerej. W końcu sprowadziła go tu z konkretnego powodu.
Wyciągnęła z teczki złożoną kartkę i podała mu.
– To jest ten rysunek. Jestem ciekawa, co on według pana znaczy.
Kartka była lekka i cienka, niemal przezroczysta. Kiedy ją rozłożył, zobaczył duży krąg namalowany czarnym tuszem. Rozchodziły się z niego promienie jak ze Słońca, a zewnętrzny brzeg okolony był liczbami od 1 do 72. W samym środku znajdował się ciąg hebrajskich liter namalowanych grubymi pociągnięciami pióra. Bez wysiłku, nawet nie zauważając, że to robi, zaczął rozkładać krąg na czynniki pierwsze, jego umysł wypatrywał wzorów, szukając szczególnego sposobu uporządkowania, który odróżniał zagadkę od wszystkiego innego na Ziemi: jej symetrii i elegancji, jej ukrytego skarbu, potrzeby bycia rozwiązaną. To działo się za każdym razem, gdy stawał twarzą w twarz z zaskakującym lub nietypowym wzorem: coś w nim iskrzyło i skwierczało, rozpalając płomień ciekawości i pragnienia, od którego nie dawało się odwrócić.
Ale ta zagadka – jeśli to w ogóle była zagadka – była niepełna, tylko w dziesięciu procentach wypełniona liczbami i symbolami, i tajemnica tych braków wciągała go, drwiąc z niego. Czego nie zauważył? Co znaczyły puste miejsca? Położył kartkę na stoliku między sobą i Thessaly.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
– Ale może mi pan powiedzieć, co to jest, prawda?
Zerknął na hebrajskie litery, na wir liczb. Było jasne, że to początek czegoś… ale czego?
– Niewiele się tutaj dzieje. Żadnego wyraźnego wzoru, żadnych oczywistych ciągów, nic, na czym mógłbym się zaczepić.
Doktor Moses wydawała się zawiedziona. Było dokładnie tak, jak się spodziewał: oczekiwała od niego, że machnie czarodziejską różdżką i odkryje prawdę schowaną pod iluzją.
– Ale to niemożliwe – stwierdziła. Odwróciła kartkę, na drugiej stronie były napisane odręcznie dwa słowa: „Mike Brink”. – Chciała, żebym pana odnalazła. Na pewno jest pan w stanie mi coś na ten temat powiedzieć.
– Kto chciał?
– Mówi panu coś imię i nazwisko Jess Price?
Był bliski uznania tego nazwiska za nieznaczące, ale przed oczami jego wyobraźni pojawił się fragment gazety. Zobaczył czarno-białą fotografię kobiety z rękami skutymi kajdankami za plecami, a powyżej nagłówek: JESS PRICE, CENIONA PISARKA, ARESZTOWANA POD ZARZUTEM MORDERSTWA. Tak, pamiętał Jess Price. Kilka lat wcześniej wszędzie było o niej głośno. Była oskarżona o zabicie człowieka w rezydencji z pozłacanego wieku na północy stanu. Gdy ją aresztowano, nie chciała rozmawiać z policją, prawnikami ani mediami i została skazana za zabójstwo, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa na swoją obronę.
– Ma pani na myśli pisarkę Jess Price?
– W sumie od dawna nic nie napisała – powiedziała doktor Moses. – Jest tu od prawie pięciu lat i nie porozumiewała się ze mną w żaden sposób aż do ostatniego tygodnia, kiedy narysowała ten krąg i powiedziała, żeby go panu przekazać.
– Dlaczego akurat mnie? – zapytał, chociaż nietrudno było się domyślić. Sława, której przysporzyły mu jego zagadki, trwała już od dziesięciu lat.
– Jess Price zdaje sobie sprawę z pana zdolności. I chociaż nie mam pojęcia, dlaczego namalowała ten krąg, wierzę, że może on być kluczem do zrozumienia najbardziej tajemniczej i frustrującej pacjentki, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. W ciągu lat, kiedy próbowałam się z nią porozumieć, widziałam rzeczy, od których zaczęłam wątpić w swoje umiejętności. Zrobiłabym wszystko, żeby do niej dotrzeć. A jednak ona prosi o pana.
Spojrzał ponownie na krąg, odczuwając przemożne pragnienie, by w niego wpaść, chcąc obnażyć jego tajemnicę, niczym promień światła obnaża róg pokoju ukryty w cieniu. Zamiast tego odsunął go od siebie.
– Rozwiązywanie zagadki to jedno – odparł. – Ale angażowanie się w coś takiego? Nie mam specjalnej ochoty.
Doktor Moses wytrzymała przez chwilę jego spojrzenie, po czym otworzyła teczkę i położyła ją przed nim.
– To jest dokumentacja dotycząca Jess Price – powiedziała. – Proszę rzucić na nią okiem. Może zobaczy pan coś, co wyjaśni, dlaczego o pana pytała.
Znalazł tam stos raportów klinicznych, z których każdy był podpisany na dole, stertę zdjęć i kilka wycinków z gazet. Spomiędzy kartek wypadł na stół jakiś artykuł. Była to kserokopia strony gazety „Hudson Valley” zawierająca fotografię Bracken House, rezydencji położonej niedaleko rzeki Hudson, gdzie dwudziestopięcioletni Noah Cooke został brutalnie zamordowany. Tuż obok zamieszczono zdjęcie Jess Price zrobione po jej aresztowaniu, które widział pięć lat temu, a nad nim pogrubiony nagłówek. Przypatrzył się zdjęciu z bliska, porównując je ze swoją pamięcią. Było identyczne: Jess Price, z rękami w kajdankach, prowadzona do sądu. Oprócz artykułów z gazet w teczce było też zdjęcie portretowe Jess Price – prawdopodobnie z okładki jej książki – i kilka urywków z mediów społecznościowych. Przeglądając je, zobaczył kobietę z szeroko rozstawionymi niebieskimi oczami, blond fryzurą pixie i wyrazistymi, delikatnymi rysami. Zrobiła na nim wrażenie osoby niezdolnej do skrzywdzenia kogokolwiek, a co dopiero zabicia człowieka.
– Ona nie wygląda na… – był bliski powiedzenia „szaloną”, ale ugryzł się w język. – Zaburzoną.
– Wszystko wskazuje na to, że nie była. Przed nocą, kiedy zostało popełnione morderstwo, była zrównoważoną młodą kobietą prowadzącą względnie normalne życie. Teraz cierpi na cały zespół chorób psychicznych, z których żadnej nie byłam w stanie w pełni zdiagnozować. Zdaje się miewać halucynacje słuchowe, czyli słyszy rzeczy, których nie ma. Cierpi na ciężkie zaburzenia lękowe, prowadzące do samookaleczania — drapie się po rękach do krwi, nie chce jeść, ciągnie się za włosy i je wyrywa. W zeszłym tygodniu ogryzła sobie paznokcie, aż palce zaczęły krwawić.
– I w ogóle się z panią nie porozumiewa? – zapytał, zastanawiając się, jak mogła funkcjonować bez możliwości komunikowania swoich potrzeb.
Dr Moses otworzyła szarą kopertę zawierającą zeszyt.
– Dałam to Jess na początku naszej znajomości. Zakładałam, że w ten sposób uda się pokonać mur, za którym się schowała. Pisanie może być świetnym narzędziem terapeutycznym. Jej poprzedni terapeuta, doktor Ernest Raythe, zostawił notatki, w których twierdził, że udało mu się w ten sposób coś wskórać. Ale nie takich wyników się spodziewałam… – Otworzyła zeszyt. Był pełen liczb i kształtów, siatek i list słów, zagadek wyciętych z gazet i wklejonych na wielu kolejnych stronach zeszytu. – Ona żyje w zagadce.
Brink wziął zeszyt i przejrzał go. Zobaczył swoje własne zagadki, a były ich setki, wszystkie rozwiązane niebieskim tuszem.
– Widzi pan – zaczęła doktor Moses, napotkawszy jego wzrok – pana gry są jedynymi rzeczami, które ją interesują.
– Zagadki – sprostował, czując ucisk w klatce piersiowej. – Ja projektuję zagadki, a nie gry.
Rzuciła mu rozbawione spojrzenie, tak jakby pocieszała dziecko.
– To jest jakaś różnica?
– Zagadki składają się ze wzorów. One służą do tego, by je rozwiązywać. Mają zawsze ustalony porządek i jednoznaczną odpowiedź. Gry się wygrywa często za sprawą szczęścia lub okoliczności losowych. Jest w nich element nieprzewidywalności. Można być najbardziej utalentowaną i zdeterminowaną osobą na świecie, ale nigdy nie wygrać żadnej gry. Różnica jest ogromna.
Doktor Moses wytrzymała jego spojrzenie przez chwilę i powiedziała:
– Tak więc pana zagadki stały się dla niej w pewnym sensie obsesją. Jess rozwiązała wszystko, co pan kiedykolwiek opublikował, między innymi pańskie cotygodniowe zagadki w niedzielnych wydaniach „Timesa”. Przy nich wychodzi na zewnątrz. Kiedy pracuje nad jedną z tych zagadek, wygląda na prawie szczęśliwą. Nie jest przesadą twierdzenie, że pana zagadki ocaliły jej życie.
Nigdy nie myślał o swoich dziełach jako o czymś innym niż stawiających wyzwanie odskoczniach, zabawnych sposobach na spędzenie leniwego niedzielnego poranka – kawa, bajgle i zagadka od Brinka. Oczywiście tworzył je z myślą, żeby do kogoś trafiły, ale ten człowiek był abstrakcyjny, niezdefiniowany przez żadne konkretne cechy. A tu miał Jess Price, prawdziwą osobę, przedstawioną na fotografii. To, że jego zagadki były dla tej kobiety tak ważne, to, że uratowały jej życie, sprawiło, że poczuł wielką odpowiedzialność.
– Cieszę się, że mogły jej pomóc – powiedział w końcu.
– Istotnie, pomagają – potwierdziła doktor Moses, łagodząc ton głosu. – Jej nieumiejętność wyrażania siebie bardzo jej szkodziła, może nawet bardziej niż uwięzienie w celi. Pańskie zagadki dały jej coś, na czym mogła się oprzeć. Pozwoliły jej komunikować się ze światem. I proszę, jej pierwsza próba nawiązania z kimś kontaktu dotyczyła pana. – Doktor Moses zamknęła zeszyt i schowała go z powrotem do koperty. – I tu pojawia się drugi powód, dla którego pana zaprosiłam. Miałam nadzieję, że może chciałby się pan z nią spotkać.
– Spotkać? – zapytał zbity z tropu. – Ma pani na myśli teraz?
– To będzie krótkie spotkanie, ale może mieć ogromne znaczenie dla jej powrotu do zdrowia – powiedziała.
– Proszę posłuchać, rozumiem, że to dla pani ważne, i chciałbym pomóc, ale nie mogę zostać dłużej. Mam przed sobą długą drogę z powrotem do miasta. Obiecałem redaktorowi jedną zagadkę na jutro i drugą po weekendzie. I mój pies został w ciężarówce.
– Może się pan z nią zobaczyć teraz. To zajmie najwyżej piętnaście minut. Tak naprawdę wszystko jest już ustalone. Ma pan pozwolenie na widzenie. – Wyciągnęła identyfikator z kieszeni sukienki i podała mu go. – I przygotowałam ciche, spokojne miejsce, w którym będziecie mogli porozmawiać. Proszę się nad tym zastanowić. Nie dość, że spotka pan swoją największą fankę, to jeszcze może dowiedzieć się czegoś o tym rysunku.
Krąg faktycznie go intrygował i czuł silne pragnienie, aby go zrozumieć, ale coś ostrzegało go, żeby się w to nie angażować.
– Nie wiem – powiedział. – Nie jestem pewny, czy w ogóle się na coś przydam.
– Panie Brink, jeszcze nigdy nie zaprosiłam nikogo, żeby spotkał się z jedną z moich pacjentek – oznajmiła. – Ale Jess Price nie jest po prostu zwykłą pacjentką. Tu dzieje się coś dziwnego. Coś, czego nie umiem wytłumaczyć. Czasem w jej towarzystwie czuję się… nie wiem, jak to dokładnie wytłumaczyć. Przestraszona. A nawet bardziej. Przerażona. Tak jakbym była blisko czegoś potężniejszego ode mnie. Czegoś groźnego. Ten rysunek może powiedzieć nam dlaczego.
Zerknął na rysunek, niezdecydowany. Mógłby powiedzieć „nie” i być z powrotem w swoim mieszkaniu przed kolacją. Albo mógłby zostać, spotkać Jess Price i rozwiązać jedną z najdziwniejszych zagadek, jakie kiedykolwiek widział.
Doktor Moses wyczuła jego wahanie i naciskała.
– Rozumiem, że proszę o wiele. Szanse, że w ogóle przyjedzie pan do Ray Brook, a co dopiero pomoże kobiecie, której nigdy wcześniej pan nie spotkał, były małe. Ale jest pan jej jedyną nadzieją.
Na dźwięk słowa „szanse” zamilkł. Rozumiał lepiej niż ktokolwiek inny, jak to jest walczyć z niemal niemożliwymi do pokonania przeciwnościami. Szansa, że w ogóle przeżyje wypadek, była jedna na milion, a że uraz doprowadzi do rozwoju umiejętności, które ma, jedna na miliard. Ale stało się: Mike Brink wygrał z losem. Jak mógł odmówić komuś innemu szansy na dokonanie tego samego?
Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął srebrnego dolara. Od czasu wypadku nosił go ze sobą wszędzie i wierzył w niego – w ustrukturyzowaną losowość wyników osiąganych z prawdopodobieństwem pół na pół, jego brutalną jasność w momentach niezdecydowania – wierzył bardziej niż w cokolwiek innego. Religię czy naukę, fikcję czy fakt, wychowanie czy czynniki wrodzone. Nic nie było tak stabilnie niemożliwe do przewidzenia, jak rzut monetą.
Umieścił monetę na czubku kciuka, przygotowując ją do rzutu.
– Jeśli wypadnie orzeł, spotkam się z nią – powiedział. – Jeśli reszka, jadę do domu. Umowa stoi?
Doktor Moses spojrzała na niego zdezorientowana. Było to dziwne, ale gdyby go wygooglowała, wiedziałaby o wszystkich jego dziwactwach. Pewnego dnia rzucił swoim srebrnym dolarem przed ważnymi zawodami zagadkowymi i zgodnie z wynikiem oddał starcie walkowerem i odszedł. Doktor Moses skinęła głową, zgadzając się na jego warunki.
Moneta błyszczała na jego palcu, zadrżał w oczekiwaniu, poczuł dreszcz niepewności. Nie był człowiekiem przesądnym, wierzył w siłę wzorów, subtelne piękno liczb i symetrię rozsądku, ale jednak ta moneta miała szczególny wpływ na jego los. Służyła mu jako kanał, portal, przez który przybywała przyszłość, pewnego rodzaju wyrocznia.
Wypoziomował monetę i wystrzelił ją do góry. Poleciała wysoko, obróciła się raz, dwa razy, a potem jeszcze raz i wylądowała na jego dłoni. Odwrócił ją, przycisnął zimny metal do skóry i czując napięcie w klatce piersiowej, podniósł dłoń i spojrzał.
Doktor Moses wyjęła z kieszeni pęk kluczy i otworzyła drzwi więziennej biblioteki. Brink wszedł za nią do przestronnej sali wypełnionej regałami i długimi drewnianymi stołami. Potrójnej wysokości okna na samym końcu pomieszczenia wychodziły na ogród, gdzie więźniarki usuwały chwasty z kwietników. Każde okno składało się ze szklanych kwadratów i licząc je, podziwiał wzór: dwadzieścia siedem kwadratów na okno, stos idealnych sześcianów. Doktor Moses zaprowadziła go do stołu pod oknami.
– Pójdę teraz po Jess – powiedziała z uśmiechem. – Wracam za pięć minut.
Brink podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec. Była tam ścieżka, którą szły kobiety w szarych kombinezonach, a dalej parking. Jego pokiereszowana ciężarówka pasowała do hond, fordów i chevych, błyszczących w późnoporannym słońcu, jak pięść do nosa. Jego wóz był fordem z 1991 roku, czerwonym jak pomidor, z rdzą na krawędziach, który z trudem w ogóle dotoczył się do Ray Brook. Drżał i przechylał się, kiedy jechał szybciej niż sto kilometrów na godzinę, a przełączony na piąty bieg wydawał ostrzegające skrzeczenie. Ciężarówka była już w nie najlepszym stanie w 2008 roku, kiedy jechał nią z Cleveland do Bostonu na studia, ale należała do jego ojca – była to jedna z nielicznych rzeczy, które zostały mu po jego śmierci, i nie mógł się z nią rozstać. Psuła się bez przerwy, ale Brink akceptował jej wady w ten sam sposób, w jaki akceptuje się niedołężność ukochanego starego psa: z tolerancją i poczuciem końca, smutnego, lecz nieuniknionego, widocznego coraz bliżej na horyzoncie.
Ciężarówka towarzyszyła mu we wszystkich najważniejszych chwilach nastoletniego życia: w niej nauczył się jeździć, upijał się ze znajomymi, uprawiał pierwszy w życiu seks w śpiworze na tylnym siedzeniu. Jechał nią tego dnia, kiedy wszystko się zmieniło, 12 października 2007 roku, w dniu mistrzostw szkół średnich w futbolu w stanie Ohio. Zaparkował ją niedaleko boiska futbolowego. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że kilka godzin później będzie odjeżdżał stamtąd karetką. Wysłużone winylowe siedzenia, ostra woń kurzu i potu, a nawet źle działająca skrzynia biegów – to wszystko przypominało mu, kim kiedyś był: rozgrywającym i kapitanem mistrzowskiej drużyny, przystojnym i pewnym siebie, wyluzowanym i mającym szczęście chłopakiem, który szedł przez życie bez większych trudności.
Zawsze było mu trudno się skupić przed ważnym meczem, ale tej nocy okazało się to jeszcze trudniejsze niż zwykle. Mieli być tam łowcy głów, bacznie obserwujący grę, i jego przyszłość zależała od tego, jak mu pójdzie. Wygrana zapewniłaby mu mnóstwo ofert w pełni opłaconych studiów na najlepszych futbolowo college’ach, a przegrana pozostawiałaby go z ofertami z drugorzędnych placówek, które i tak się już do niego zgłosiły. Tak czy tak, po tym wieczorze wybierał się gdzieś na stypendium sportowe.
Nawet bez tego stypendium rodzice pomogliby mu przejść przez college. Wspierali go zawsze, nawet kiedy coś sknocił, jak na przykład gdy dostał mandat za przekroczenie prędkości albo zawalił w szkole historię Stanów Zjednoczonych. Sięgając wzrokiem poza boisko, wypatrzył ich w drugim rzędzie trybun, tuż za drużyną, osłaniających sobie kolana wełnianym kocem. Jego mama, gdy zobaczyła, że ją dostrzegł, pomachała do niego, a tata skinął głową, dodając mu otuchy, i Mike poczuł się przez moment dumny. Teraz w końcu mógł im się odwdzięczyć. Za wszystko, co dla niego zrobili, za wszystkie mecze za miastem, na których byli, za cały sprzęt, który kupili, za całe wsparcie, które od nich dostał. Tego wieczoru będą z niego dumni.
Hałas był ogłuszający. Tupot stóp, staccatowe skandowanie cheerleaderek, pierwotny rytm orkiestry dętej – próbował tego wszystkiego nie słyszeć i skoncentrować się na grze. Zimna, brutalna pogoda końca sezonu przenikała boisko i obawiał się rzucenia piłki pod wiatr. Szczęśliwie jego drużyna wygrała rzut monetą. Przeciwna drużyna wybrała reszkę, a sędzia wyrzucił orła, dając Mike’owi przewagę grania z wiatrem. Po kopnięciu z powietrza jego drużyna miała silną pozycję, więc zdecydował się przejąć inicjatywę. Zarządził zagranie, które wycięło drogę przez środek boiska, pozwalając mu przebiec z piłką aż do samego końca. To był nietypowy pomysł, ryzykowny przy tej odległości od bramki, ale przeciśnięcie się rozgrywającego wytrąciłoby przeciwników z równowagi i dowiodłoby jego zwinności i szybkości. Przyłożenie w pierwszej minucie pokazałoby im, kto tu rządzi.
Chwycił piłkę, wycofał się, zamarkował podanie i ruszył przed siebie tak szybko, jak potrafił. Dziesięć jardów, dwadzieścia jardów, trzydzieści. Czuł piłkę przyciśniętą do boku. Czuł chłodny podmuch wiatru na plecach. W oddali widział pole punktowe, szeroko otwarte, czekające na niego. I wtedy nastąpiło uderzenie. Przewrócił się gwałtownie, jego głowa uderzyła o wnętrze hełmu i wszystko pochłonęła ciemność.
Obudził się przywiązany do drewnianej deski w karetce. W pierwszej chwili pomyślał, że coś sobie złamał, ale okazało się, że oprócz rozmazanego widzenia i guza rozmiaru gęsiego jaja nic mu się nie stało. Po szczegółowych badaniach na izbie przyjęć lekarz powiedział mu, że doznał wstrząśnienia mózgu, i odesłał go do domu, polecając chłodzić głowę lodem i odpoczywać.
Pierwsze oznaki, że uraz był poważniejszy, pojawiły się po kilku dniach. Dochodził do siebie w domu, kiedy zauważył, że wszystko dookoła niego wydaje się jakieś dziwne. Bardziej uporządkowane, bardziej spójne niż wcześniej. Zdumiony stwierdził, że widzi wzory we wszystkim. Marmurowa podłoga w kuchni – szachownica czarnych i białych pól – była geometrycznym cudem, trójwymiarową układanką wypełnioną niekończącymi się korytarzami. Pewnego popołudnia spędził czterdzieści pięć minut pod prysznicem, po prostu przypatrując się ruchowi wody i jej trajektorii od główki prysznica do kafelków, gdzie kręciła się spiralą przy odpływie. Woda układała się w wyszukane struktury – tęcze i fraktale, matematyczne wzory, które otwierały się przed nim w kolorowych falach. Kiedy patrzył na grę wzorów w wodzie, coś zaskoczyło. Nie wiedział jak, ale rozumiał te struktury. Istniał system, podstawowy porządek świata, i on go widział.
Z czasem zauważył więcej zmian w swoim postrzeganiu świata. Kiedy myślał o pewnych liczbach lub literach, pojawiały się w jego umyśle w żywych kolorach, jasnych i nasyconych, niemal migoczących: cyfra 9 była czerwona jak wiśnie, 6 żółta jak kanarek, 3 intensywnie błękitna jak stal. Dwucyfrowe liczby ukazywały się jako mieszanki kolorów, tak więc 63 stało się zielone, 93 głęboko ultrafioletowe, 69 jasnopomarańczowe. Dźwięki również wypełniały jego świadomość kolorami, czyniąc piosenkę pokazem rozbryźniętych kolorów, namalowanym koncertem w tle jego umysłu.
Te zmiany w doświadczaniu rzeczywistości były tak dziwne, że na początku nikomu o nich nie mówił. Wiedział jedynie, że regularnie doświadcza wysoce uporządkowanych geometrycznych halucynacji, i chociaż zdawał sobie sprawę, że to, co widzi, jest prawdziwe, nie był pewien, że ktokolwiek by mu uwierzył, gdyby próbował to wyjaśnić. Był przekonany, że wzory i kolory odejdą, kiedy guz na jego głowie zniknie. Zdecydował, że to przeczeka, da temu trochę czasu i zobaczy, co się stanie.
Ale nie przeszło. Minęły cztery miesiące od wypadku, a jego stan się nie poprawił. Był na nogach przez całe noce, a całe dnie przesypiał. Ucierpiały na tym przyjaźnie, a jego dziewczyna, którą podejrzewał o to, że lubiła jego futbolową koszulkę bardziej niż jego samego, już nawet nie próbowała się z nim skontaktować. Nękany paniką nie był w stanie chodzić do szkoły. Aż w końcu pewnej nocy miał już tego dość. Liczby, wzory i kolory zalewały jego umysł z siłą wodospadu, tak wiele obrazów i kształtów, że obawiał się utonięcia. Poszedł do kuchni, usiadł przy stole śniadaniowym i się rozpłakał. Potrzebował pomocy, ale nie potrafił powiedzieć komukolwiek, co się dzieje.
Jego matka usiadła obok niego przy stole. Uparła się, żeby opowiedział, o co chodzi. Mike zwierzył się jej, że od miesięcy widzi wzory i boi się o tym mówić. Powiedział, że podejrzewa, iż traci zmysły, i rozważa zabicie się, żeby tylko się to skończyło. Matka słuchała, kiedy opowiadał jak czarno-biała mozaika podłogi kuchennej otworzyła się przed nim, jak stworzyła ogromną różnorodność wzorów – szachownicę, potem krzyżówkę, potem tablicę liczb – czarno-białą macierz nieskończenie zmieniających się możliwości. Słuchała, jak opisywał zagadkę, która pojawiała się w jego głowie i znikała tylko po to, żeby za chwilę powrócić.
Matka znalazła kartkę i ołówek i podała mu je.
– Pokaż mi, co widzisz – powiedziała, a on namalował zagadkę: tabelkę z liczbami, o której później dowiedział się, że to klasyczny kwadrat magiczny nazywany kwadratem Luoshu: układ dziewięciu liczb, w którym suma liczb w każdej kolumnie, wierszu i przekątnej jest równa 15. Ten kwadrat magiczny został po raz pierwszy stworzony w Chinach około 2300 roku przed naszą erą. Mike nie miał pojęcia o jego historii, kiedy narysował go dla swojej mamy o trzeciej nad ranem pewnej zimnej lutowej nocy 2008 roku. Przyglądała się kwadratowi uważnie i zauważywszy, że skonstruował coś niesamowitego, powiedziała:
– Otrzymałeś dar. Możesz go zignorować albo możesz zrobić z niego użytek. Ale nie możesz przed nim uciec.
Dopiero po rezonansie magnetycznym zrozumiał, że miała rację. Nie było powrotu do tego, kim był przed wypadkiem. Neurochirurg wyjaśnił, że kiedy uderzył w ziemię, wewnątrz jego czaszki powstało ciśnienie ośmiuset funtów na cal kwadratowy. Odrzut jego mózgu w drugą stronę uszkodził lewą półkulę. I choć nie miał zwykłych objawów uszkodzenia mózgu – żadnych napadów padaczkowych, żadnych zaników pamięci, żadnych urazów neurologicznych, żadnego bólu – Mike Brink zmienił się na zawsze.
Strażnik zaprowadził Jess Price do stołu przy oknach, zdjął jej kajdanki i wycofał się do korytarza, gdzie stanął przy drzwiach.
– Jeśli będzie działo się coś niedobrego… – Doktor Moses wskazała na strażnika, szybko skinęła głową Brinkowi i zamknęła za sobą drzwi.
Jess Price siedziała przy stole skąpana w świetle z okna. Podchodząc bliżej, Brink szybko na nią zerknął, porównując ją ze zdjęciami pokazanymi mu przez Thessaly. Choć fotografie były zrobione zaledwie pięć lat wcześniej, nie przypominały więźniarki przy stole. Kobieta na zdjęciu z okładki była psotna i figlarna i jej mina wyrażała pewność siebie. Na kobiecie, na którą patrzył teraz, trauma odcisnęła swoje piętno. Wydawała się złagodzona, jak posąg, którego ostre krawędzie poddały się działaniu żywiołów. Była bardzo chuda, włosy miała długie i słabe, a na czubkach jej palców znajdowały się półksiężyce zaschniętej krwi świadczące o samookaleczaniu, o którym wspominała doktor Moses.
A jednak było w niej coś pociągającego. Tajemnicza aura, która nie miała nic wspólnego z jej wyglądem. To było uchwytne, ciężkie jak grawitacja. Nie umiał tego wyjaśnić, ale coś się zmieniło, kiedy do niej podszedł. To było jak stanie na krawędzi morskiego wiru, mroczna i niemożliwa do odparcia siła, zarówno ekscytująca, jak i niebezpieczna.
Powiesił torbę na oparciu krzesła, zdjął kurtkę i usiadł naprzeciwko Jess. Patrzyła na niego oczami pełnymi ciekawości i czegoś trudniejszego do określenia – intensywnego zainteresowania, podszytego ostrożnością. Był gotowy na ciszę, ale siedzenie naprzeciwko niej wywoływało w nim lęk. Pustka między nimi była szeroka i głęboka. Aby dotrzeć do Jess, musi pierwszy wyciągnąć rękę.
– Doktor Moses mówiła mi, że lubisz zagadki – powiedział w końcu, czując się niezręcznie.
Jej spojrzenie było wypełnione inteligencją, spokojną uważnością, która wykluczała jakąkolwiek możliwość, że jest umysłowo niestabilna. Wręcz przeciwnie, za jej niebieskimi oczami wyczuł jasność, uwięzioną i lśniącą niczym złota moneta zawieszona w bryle lodu.
– Dała mi to. – Brink położył między nimi kartkę i spojrzał na krąg jeszcze raz, chociaż nie musiał. Widział oczyma wyobraźni zagadkę ze wszystkimi szczegółami. Był to efekt uboczny wypadku, a może najlepsza rzecz, która z niego wynikła: mógł widzieć wzór przez kilka sekund i zapamiętywał go na zawsze. Ale mimo zdolności wyobrażenia jej sobie, ta zagadka wprawiała go w zakłopotanie. Przenosiła go w czasy studiów na MIT, kiedy jego profesor i mentor, doktor Vivek Gupta, dał mu zadanie tak trudne, że wydawało się nie do rozwiązania. Nie spał przez całą noc, przyglądając mu się z każdej strony, odwracając je, składając, skręcając i obracając w każdej możliwej permutacji, aż coś przestawiło się w jego myśleniu – jak otwarcie okna pozwalające światłu wpaść do ciemnego pokoju – i natrafił na wejście. Od tego momentu mógł tylko patrzeć, jak ścieżka odkrywa się sama. Znalezienie rozwiązania było jak błogosławieństwo, jakie dla niektórych mogłoby być łaską, ale dla Brinka było czymś więcej. Było ratunkiem, jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed utonięciem.
Ale kiedy próbował powtórzyć to samo z kręgiem, zobaczył jedynie pytania: Skąd ta liczba w tym miejscu? Skąd hebrajskie litery w środku? Jakie znaczenie miała liczba 72? Odchrząknął i spróbował jeszcze raz.
– Chciałaś, żebym to zobaczył, i przyznam, że jestem zaintrygowany. Umieram z ciekawości. Ale potrzebuję więcej informacji. Czy możesz pomóc mi zrozumieć, co mam przed sobą?
Patrzyła na niego w ciszy. Robiła to w denerwujący sposób. Nagle powietrze stało się wrogie i duszące. Naciskało na niego, gorące i mdlące. Czuł, jak skóra mu wilgotnieje. Przebywanie w pobliżu Jess wywoływało w nim zmiany chemiczne, zupełnie jak sól zmienia temperaturę wrzenia wody.
– Posłuchaj – powiedział, przysuwając się bliżej. – Nie mam pojęcia, co oznacza ten rysunek ani dlaczego jest dla ciebie ważny, ale doktor Moses wierzy, że ma coś wspólnego z tym, co się z tobą stało. Chcę pomóc, ale musisz mi dać coś, czego mógłbym się chwycić.
Dalej badała go wzrokiem.
– Na przykład, gdzie pierwszy raz zobaczyłaś ten krąg? Czy to oryginał? Czy to kopia? – zapytał.
Cisza.
– Tarcza liczb od 1 do 72 i hebrajskie litery. To nietypowe połączenie. Wygląda, jakby brakowało niektórych liczb i liter. Czy wiesz, dlaczego ich nie ma?
Kiedy nie odpowiedziała, odłożył kartkę na bok. Zadawanie bezpośrednich pytań nie działało. Było widać, że chciała się z nim porozumieć – z jakiego innego powodu napisałaby jego nazwisko na odwrocie zagadki? – ale coś ją powstrzymywało. Objęła się ramionami, jakby chciała się chronić, tak jakby pytania sprawiały jej ból. Patrząc na nią, poczuł ukłucie współczucia. Przypominała mu jego samego po wypadku: przestraszonego, zdezorientowanego, uwięzionego tak głęboko we własnej głowie, że nie był w stanie wyjaśnić, przez co przechodzi. Potrzebował tylko jednej osoby, która przebiłaby się przez jego mur. Jednej osoby, która uwierzyłaby mu, kiedy opisywał to, co niewiarygodne. Tą osobą była jego matka i jej cierpliwość go uratowała. Może on mógłby być tą osobą dla Jess Price.
– Kiedyś przydarzyło mi się coś złego – powiedział, bacznie się jej przyglądając. – Doświadczałem rzeczy, które wydawały się zupełnie… szalone. Wszędzie widziałem wzory, liczby i kolory. Byłem przerażony. Chciałem znaleźć wyjaśnienie, ale nikt, kogo znałem, by mi nie uwierzył. Pomyśleliby, że zwariowałem. Znaczy, do diabła, sam myślałem, że jestem szalony. Czy wiesz, co to zmieniło?
Lekko pokiwała głową. Była to ledwie zauważalna reakcja, ale wystarczyła. Poczuł triumf: odpowiedziała mu.
– To… – Sięgnął do torby i wyłowił z niej notatnik i swój ulubiony długopis – czterokolorowy mechaniczny długopis kulkowy marki BiC, i narysował kwadrat, który pokazał swojej matce tej nocy, gdy powiedział jej prawdę.
Przyjrzała się liczbom, po czym jej pytające spojrzenie wróciło do Brinka.
– To starożytny matematyczny kwadrat, kwadrat Lo Shu. Po raz pierwszy narysowano go około czterech tysięcy lat temu w Chinach. Z jakiegoś powodu po wypadku nie mogłem się od niego uwolnić. Pojawiał się w mojej głowie, wszystkie liczby płonęły kolorami, a potem znikał. Nie miałem pojęcia dlaczego i tak naprawdę ciągle nie wiem. Moi lekarze wysuwają różne hipotezy, ale nie mają one dla mnie zbyt dużego znaczenia. Naprawdę liczy się to, że jakkolwiek dziwne by to było, to, co odczuwałem, było prawdziwe.
Jess patrzyła na kwadrat Lo Shu, analizując go.
– Ludziom od zawsze zdarzały się przerażające rzeczy – stwierdził. – Nie jestem jedyny. Ani ty nie jesteś.
Kiedy spojrzała na niego, oczy miała pełne łez.
– Powiedz mi, o co chodzi – dodał, przesuwając rysunek okręgu pomiędzy nich. – Uwierzę ci. Obiecuję.
Jess powoli odwróciła wzrok od Brinka i popatrzyła w kąt pomieszczenia. Podążał za jej spojrzeniem do kamery umieszczonej na suficie biblioteki, a potem spojrzał na Jess. Jej twarz zadrżała i przemknął przez nią lęk.
– Boisz się, że jesteśmy obserwowani? – zapytał, ściszając głos do szeptu.
Przytaknęła i wtedy wszystko zaczęło się układać w spójną całość. Każdy zakamarek więzienia był pod obserwacją. Chciałaby coś powiedzieć, ale bała się, że zostanie podsłuchana. I nagle przyszedł mu do głowy pomysł. Było jasne, że mogła zapisywać liczby, litery i wykresy – rozwiązała przecież prawie wszystkie zagadki, które kiedykolwiek stworzył. Wziął swój długopis i napisał: „Nie musisz mówić, a i tak cię usłyszę”.
Podał jej zeszyt. Na moment zastygła w bezruchu, wahając się. Wzięła długopis i namalowała szubienicę do słownej gry w wisielca. Przeszedł go dreszcz, kiedy to zobaczył. Wisielec działa na tej samej zasadzie, co jego ulubiona gra słowna Wordle. Grał w Wordle’a każdego ranka, zazwyczaj rozwiązując je, zanim kawa mu wystygła. Zasady były proste: trzeba znaleźć słowo, odgadując położenie liter. Jest sześć prób i każde poprawne odgadnięcie przybliża do odpowiedzi. W grze w wisielca z każdym błędnym wskazaniem fragment ludzika jest rysowany na szubienicy. Po odpowiednio wielu złych trafach ludzik zostaje powieszony, a gra jest przegrana.
Jess zrobiła miejsce na sześć liter pod szubienicą. Brink wiedział ze swojego doświadczenia z Wordle’a, że wystarczyło mu odgadnąć położenie tylko jednej litery, aby rozwiązać zagadkę. Wszystkie możliwe ustawienia słów z tą literą na tej pozycji przebiegały przez jego umysł, porównywał je z poprzednimi rozwiązaniami – a pamiętał każde – i przed oczami pojawiała mu się właściwa odpowiedź. Zawsze zgadywał właściwe słowo. To było proste, za proste, i w osiemdziesięciu procentach przypadków znał odpowiedź po dwóch próbach.
Spojrzał na zagadkę Jess i rozpoczął od najczęstszej litery w angielskim alfabecie. Wziął długopis i napisał literę A.
Jess prawie niedostrzegalnie pokręciła głową. Żadnego A. Narysowała głowę wisielca.
Spróbował z dwiema następnymi literami w kolejności częstości występowania: I, O, a Jess narysowała ciało wisielca i jedną rękę. Poczuł narastające napięcie. Może to przez bliskość Jess Price, bo nigdy nie miał problemów z zagadkami słownymi. To prawda, to była bardziej zgadywanka niż zagadka, ale i tak nie powinna być trudna. Zerknąwszy na szubienicę, zobaczył, że została mu już tylko jedna próba, żeby odgadnąć słowo. Wybrał literę E. Jess uśmiechnęła się i zapisała literę E na drugiej pozycji.
Poczuł triumf, kiedy słowo zapłonęło w jego umyśle. To było jak złapanie tęczy w słoiku. Każda litera wybuchała kolorem, nieuchwytna i migocząca. PEWNYŚ?3
– Chcesz wiedzieć, czy możesz mi zaufać – wyszeptał.
Spojrzała mu prosto w oczy i wszystko, co czuł wcześniej, powróciło. Miał rację, nie musiała mówić, żeby ją zrozumiał. Czuł jej każdą myśl.
– W wielu rzeczach jestem kiepski, ale zawsze dotrzymuję słowa. Jeśli powiesz mi, czego potrzebujesz, obiecuję pomóc najlepiej jak potrafię – oświadczył.
Zastanawiała się, patrząc na zeszyt tak intensywnie, że spodziewał się, iż stanie w płomieniach. Przewróciła kartkę i na następnej czystej stronie zapisała coś, przykrywając to dłonią. Kiedy skończyła, ugryzła pokryty strupami paznokieć, otwierając ranę. Krew zebrała się w szkarłatną kroplę na czubku palca i Jess odcisnęła ją na papierze, plamiąc go tak, jakby chciała wytrzeć skórę do czysta. Wyrwała stronę z zeszytu, zmięła ją w kulkę i wcisnęła mu do ręki.
Jej dotyk sprawił, że poczuł się jak sparaliżowany. To było elektryczne, wypełnione pulsującą, gorącą energią uczucie, tak przytłaczające, że ledwo mógł oddychać. Wydało mu się, że czas zamarzł, kiedy przechyliła się nad stołem i pocałowała go lekko w usta. Biblioteka osunęła się w niebyt i nagle znalazł się wewnątrz zagadki, jej wiry liczb i symboli układały się w ciąg zazębiających się ścieżek dookoła niego, a w środku była Jess Price, kobieta uwięziona w labiryncie. Przyciągnął ją blisko, odwzajemniając pocałunek i czując, jak zapada się w nią głębiej i głębiej, kiedy nagle stanął nad nimi strażnik więzienny.
– Żadnego kontaktu fizycznego z więźniami – powiedział szorstko, odciągając Jess, skuł jej z powrotem nadgarstki kajdankami i wyprowadził ją.
Drzwi do biblioteki się zamknęły i Brink został sam. Czuł pulsowanie w całym ciele i kiedy sięgnął po swoją torbę, zauważył, że drży mu ręka. Co do diabła się ze mną dzieje? Po spotkaniu z Jess Price kręciło mu się w głowie, tracił równowagę, serce biło mocno, a jego umysł był wypełniony pytaniami. Czuł się tak samo, kiedy wykańczające zawody – dziesięć godzin zagadek liczbowych lub szachów – jednocześnie napełniły go energią i usmażyły mu mózg.
Rozejrzał się po bibliotece, szukając jakiegoś ustronnego miejsca. Półki były ustawione dokładnie tak, aby to uniemożliwić, dając nadzorowi kamer pełen obraz całego pomieszczenia. Przerzuciwszy torbę przez ramię, zabrał kurtkę z oparcia krzesła, otarł pot z czoła i podszedł do rzędu okien na samym końcu biblioteki. Odwrócił się tyłem do kamery, rozwinął kartkę, którą wcisnęła mu Jess. Była pognieciona i pokryta plamami krwi. Wygładził ją najlepiej, jak potrafił i zobaczył pięć wierszy nabazgranych na środku. Jess Price napisała wiadomość. Przeczytał:
Pycha, trudno o czerwoneJabłka, i w ogrodziegolden delicious,gloster,kosztela, rubin, papierówka.
To było wszystko. Pięć linijek… czego? Poezji? Przeczytał je jeszcze raz, próbując przeanalizować ich znaczenie. Nie miały absolutnie żadnego sensu. Ta kobieta nie porozumiewała się z nikim od lat, a kiedy się w końcu na to zdecydowała, napisała tajemniczy wiersz o odmianach jabłek? Miał ochotę zmiąć kartkę i wyrzucić do kosza, ale wiedział, że kryje się tu coś więcej. Jess obawiała się, że jest podsłuchiwana, więc bałaby się też, że ktoś może odczytać jej wiadomość. Ten wiersz mógł być łamigłówką.
Zazwyczaj łamigłówka opiera się na powszechnym zasobie wiedzy, pewnym wspólnym punkcie odniesienia, który rozumieją obie strony. Ale jego i Jess Price nie łączyły żadne wspomnienia i na pewno nigdy nie rozmawiali o jabłkach. Zerknął przez okno, tak jak gdyby na zewnątrz rosły jabłonie, ale nie było tam niczego oprócz pokrytej kurzem drogi.
Sięgnął do lewej kieszeni i wyczuł swojego srebrnego dolara. Był to dolar Morgana, wybity w 1899 roku, kolekcjonerska moneta warta kilkaset dolarów. Tą właśnie monetą rzucił sędzia na początku meczu o mistrzostwo stanu, zaledwie kilka minut przed wypadkiem Brinka. Tradycyjnie moneta przechodziła w ręce zwycięskiego zespołu. Jego drużyna wygrała bez niego i jednogłośnie zdecydowała, aby mu ją przekazać.
Nabrał zwyczaju pocierania jej między kciukiem i palcem wskazującym, kiedy się zastanawiał, przez co jej krawędź była wygładzona niczym rzeczny kamień. Zwykle pomagało mu się to skoncentrować, ale nie tym razem. Czytał na głos sylaby napisane przez Jess, mając nadzieję, że znajdzie jakąś wskazówkę w ich rytmie, ale nie był to rytm regularny. Ustawił słowa jedno za drugim w linii, usuwając spacje, próbując zobaczyć, czy nie ukaże mu się jakaś wiadomość. Nic z tego. To nie miało sensu nawet jako łamigłówka.
Ale wtedy zauważył coś niezwykłego: plamy krwi znajdowały się w konkretnych miejscach na kartce. Nie były, jak na początku myślał, rozrzucone, ale uporządkowane, każda kropla wypadała na literze. Jess przycisnęła czubek palca do ośmiu liter w pierwszym rzędzie, ośmiu w drugim, czterech w trzecim i tak dalej. W ten sposób zaznaczyła dwadzieścia osiem liter.
Natychmiast przeszukał różne matematyczne własności liczby dwadzieścia osiem: jest drugą liczbą doskonałą, liczbą o dzielnikach harmonicznych, liczbą trójkątną. Jest liczbą Størmera i czwartą magiczną liczbą w fizyce, jednak czytając ponownie wersy, zobaczył, że sama liczba dwadzieścia osiem nie znaczy w tym kontekście nic.
I nagle zaskoczyło. Oczywiście liczby nie miały z tym nic wspólnego. Jess Price była pisarką i porozumiewała się słowami, a nie liczbami. To nie była łamigłówka, ale szyfr, zakodowana wiadomość, i to całkiem bezpośrednia. Oznaczyła litery krwią i właśnie te litery były kluczem do wiadomości.
Pycha, trudno o czerwone Jabłka, iw ogrodzie golden delicious,gloster, kosztela, rubin, papierówka.
Wyzwanie obudziło w Mike’u Brinku coś żywiołowego, pierwotne dążenie, wymieszane z ciekawością i pragnieniem. Chciał chwycić tajemnicę i oswoić ją, rozebrać na czynniki pierwsze i odkryć jej sekrety jeden po drugim, aż jej nieuchwytność rozkruszy się w jego rękach. Krótko mówiąc, zagadka go pochwyciła. Nie miał wyboru – musiał ją rozwiązać.
Schował srebrnego dolara do kieszeni, wyjął z torby długopis i wynotował oznaczone litery w każdym wierszu:
P
y
c
ha
,
tr
u
d
no o cze
r
won
e
YHATRDRE
Jab
ł
k
a
,
i
w
ogro
dzie
ŁAIWDZIE
golde
n
del
i
c
io
us,
NIIO
g
l
o
ster.
GO
kos
z
te
l
a, ru
bi
n, p
a
p
i
erówka.
ZLBIAI
Oczywiście litery były pomieszane. Musiał ułożyć je we właściwej kolejności, aby zrozumieć ich znaczenie. Ułożenie liter w wyobraźni i poprzestawianie ich, aż utworzyły słowa, nie zajęło Brinkowi więcej niż kilka sekund. Zapisał słowa w trzeciej kolumnie obok szyfru i spojrzał na nie.
P
y
c
ha
,
tr
u
d
no o cze
r
won
e
YHATRDRE
Dr Raythe
Jab
ł
k
a
,
i
w
ogro
dzie
ŁAIWDZIE
wiedział
golde
n
del
i
c
io
us,
NIIO
i oni
g
l
o
ster,
GO
go
kos
z
te
l
a, ru
bi
n, p
a
p
i
erówka.
ZLBIAI
zabili.
Zapisał zdanie i odczytał: „Dr Raythe wiedział i oni go zabili”4.
Mike Brink zapukał do drzwi gabinetu doktor Thessaly Moses dwoma silnymi uderzeniami, silniejszymi, niż zamierzał. Nie odpowiedziała. Spróbował jeszcze raz, czując palącą potrzebę, żeby z nią porozmawiać. Spotkanie z Jess odebrało mu równowagę, tak jakby przesunął się jego środek ciężkości. Nie mógł usunąć z pamięci jej twarzy ani mrocznego przyciągania, które przy niej czuł. Całe ciało wciąż mrowiło go od ich pocałunku. Nie chciał przyznać, nawet przed samym sobą, że jest do głębi poruszony. Może doktor Moses mogłaby mu powiedzieć, jak na to wszystko patrzeć.
– Panie Brink – dobiegł z korytarza głos doktor Moses. Na ciemnoniebieską sukienkę narzuciła białą kurtkę, na ramieniu niosła torebkę marki Louis Vuitton, z której wystawały dokumenty. Miała też w ręce kubek ze Starbucksa, więc można było zakładać, że właśnie wraca z lunchu.
– Doktor Moses – powiedział. – Czy przyszedłem o właściwej porze?
– Mów mi Thessaly. Jasne, zapraszam – rzekła, otwierając gabinet. Przytrzymała mu drzwi, a potem je za nim zamknęła. – Jestem niezmiernie ciekawa, co się stało w bibliotece.
Nie był pewny, jak dużo powinien ujawnić z tego, co się wydarzyło między nim i Jess Price. Spędził z nią w sumie tylko pół godziny, a już miał wrażenie, że powinien być wobec niej lojalny, i po tamtym pocałunku odczuwał niepokojącą potrzebę zrozumienia jej. Chciał jej pomóc. Ale jak? Fakt, że zaszyfrowała wiadomość, nie pozostawiał wątpliwości, że to, co przekazała, ujawniła tylko jemu i nie może to trafić w ręce pracowników więzienia. Ale nie mógł pomóc jej sam. I jeśli na tym świecie ktokolwiek był po jej stronie, była to Thessaly Moses. W zasadzie Jess zaangażowała już Thessaly w całą sprawę, mówiąc jej, żeby go znalazła. Samo to czyniło ją godną zaufania.
Thessaly odłożyła torebkę na biurko i wypiła łyk kawy.
– I jak poszło?
– Delikatnie mówiąc, nie tego się spodziewałem.
Posłała mu spojrzenie pełne ciekawości.
– Jak to?
– I tak dowiesz się od strażników, więc równie dobrze mogę powiedzieć ci od razu: pocałowała mnie – oznajmił.
– Pocałowała cię? – zdumiała się Thessaly.
– Ponad stołem. Strażnik ją wyprowadził.
– Jasne, że tak zrobił – rzekła, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Kontakt fizyczny jest zabroniony, a całowanie jest absolutnie…
– Nie tylko to się stało – dodał.
– Co? – zapytała, krzyżując ręce na piersi, tak jakby się przygotowywała.
– Coś napisała.
Thessaly zmrużyła oczy.
– Porozumieliście się na piśmie?
– Tak jakby. Narysowała kolejną zagadkę. Szyfr.
Thessaly oparła się o biurko.
– Podejrzewałam, że dobrze na ciebie zareaguje, ale jestem zadziwiona, że otworzyła się tak szybko.
– Nie jestem pewny, czy będziesz tak samo zachwycona, kiedy się dowiesz, co napisała.
Thessaly wyglądała na zakłopotaną.
– Dlaczego?
– Mówiłaś, że jak nazywał się jej poprzedni terapeuta?
– Doktor Raythe – odparła zaskoczona Thessaly. – Dlaczego pytasz?
– Mówiłaś, że doktorowi Raythe’owi udało się do niej dotrzeć – powiedział, uważając na słowa. – Że jego metody na nią działały.
– Opierając się na raportach, które zostawił, wierzę, że to prawda – oznajmiła. – Ale na krótko. Cokolwiek się wydarzyło, nie trwało długo.
Przypomniał sobie rozwiązanie szyfru Jess: „Dr Raythe wiedział i oni go zabili”. Co takiego dokładnie wiedział?
– Czy miał na jej temat jakieś szczególne informacje?
– Nie mam pojęcia – stwierdziła, wyraźnie zdezorientowana.
– Jeśli miał, to czy nie powinno być na ten temat jakiejś dokumentacji? Notatki medyczne albo coś podobnego?
– Oczywiście. To nasza praca – powiedziała obronnym tonem, marszcząc brwi, tak jakby sugerował, że pominęła coś ważnego. – Ale przeczytałam wszystkie jego notatki i nie było tam nic, co by wskazywało, że wiedział o niej coś nowego lub nadzwyczajnego.
– Mogłabyś spojrzeć na nie jeszcze raz?
– Cóż, nie wiem, czy to cokolwiek da. Przejrzałam wszystko, co napisał. Doktor Raythe zostawił po sobie dokumentację w stanie kompletnego chaosu i moje pierwsze tygodnie na tym stanowisku spędziłam, próbując ją uporządkować. Nie był szczególnie zorganizowany, ale wątpię, że pozostawiłby nieudokumentowane coś tak ważnego jak informacja o Jess Price… Zaraz, czekaj. Muszę coś sprawdzić.
Przeszła na drugą stronę biurka.
– Hurtowa cyfryzacja danych o więźniach odbywała się mniej więcej wtedy, gdy zastąpiłam doktora Raythe’a. Jeśli część jego dokumentacji nie była w pełni wprowadzona do systemu, może być w magazynie. – Wpisała coś do komputera, zatrzymała się na chwilę, żeby przeczytać, co udało jej się wyszukać, i odwróciła się do Brinka. – Wygląda na to, że to możliwe. Doktor Raythe mógł trzymać część swoich dokumentów w starym magazynie. Pójdę się tam rozejrzeć i powiem ci, co znalazłam.
– Byłoby świetnie – odparł coraz bardziej podekscytowany Brink. Gdyby udało jej się coś znaleźć w dokumentach Raythe’a, może potrafiłby odgadnąć, co Jess Price próbowała mu przekazać. – Jeszcze jedno: mówiłaś, że zastąpiłaś doktora Raythe’a. Dlaczego?
Spojrzała na niego dziwnie, próbując zrozumieć, do czego zmierzają jego pytania.
– Stanowisko się zwolniło, ponieważ doktor Raythe umarł.
– I to się zdarzyło tak nagle?
– Tak, to była nagła śmierć. Proces zatrudnienia mnie przebiegł bardzo szybko i między innymi dlatego jego dokumentacja była tak nieuporządkowana.
– Myślę, że powinnaś to zobaczyć – stwierdził, wyciągając szyfr Jess z torby i pokazując go Thessaly: „Dr Raythe wiedział i oni go zabili”. – Jess Price uważa, że doktor Raythe został zamordowany.
Przyglądał się, jak na twarzy Thessaly niedowierzanie zmieniło się w czysty szok.
– Ale to absolutnie, absolutnie niemożliwe – powiedziała przerażona. – Jego samochód wpadł w poślizg na oblodzonej autostradzie trzydzieści dwa i przeleciał przez barierkę. To był wypadek. Wszyscy to wiedzą.
– Wszyscy oprócz Jess Price.
Thessaly ponownie obejrzała kartkę i złożyła ją na pół.
– Nie rozumiem – odezwała się w końcu. – Dlaczego wybrała ten sposób komunikacji?
– Bo się kogoś boi. To dlatego chciała, żebyś mnie tu ściągnęła. Jestem w stanie dostrzec rzeczy, których inni nie widzą. Nie myślisz, że jest w dokumentach doktora Raythe’a coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego ona się tak czuje?
– Przyjrzę się, ale to może trochę potrwać – oznajmiła Thessaly. – Stare dokumenty są przechowywane w części więzienia wyłączonej z użytkowania i będę musiała dostać zezwolenie. Jeśli odezwiesz się do mnie jutro rano, powiem ci, jak mi idzie.
Brink planował wrócić do miasta od razu – nie miał ubrania na zmianę ani nawet szczoteczki do zębów, a karma dla Connie została w domu – ale nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby odjechać, zanim zrozumie, co Jess Price próbowała mu powiedzieć.
– Znajdę jakiś hotel, ale chciałbym jeszcze raz zobaczyć się z Jess. Czy mogłabyś załatwić kolejne widzenie?
Thessaly zagryzła wargę, zastanawiając się, jak to zrobić.
– Nie mogę nic obiecać. Nie było łatwo zorganizować to spotkanie i moi przełożeni mogą nie zgodzić się na kolejne. Tak czy inaczej, to, co stało się dzisiaj, było ogromnym przełomem. Udało ci się skłonić Jess Price do porozumienia się z tobą, a to więcej, niż dokonał ktokolwiek inny, więc zobaczę, co da się zrobić. Trzymaj się, Brink. Zadzwonię, jak tylko się czegoś dowiem.
Jaskrawy, wielki jak billboard neonowy szyld motelu Starlight w stylu retro mrugał na czerwono i niebiesko napisami POKOJE Z KLIMATYZACJĄ i BRAK WOLNYCH POKOI. Brink zaparkował i wyłączył silnik. Była to trochę mordownia, ale szyld przypominał mu jego rodzinne strony – stare motele i kina samochodowe rozrzucone po całym Środkowym Zachodzie. Nie odwiedzał Ohio od lat, ale było nierozerwalnie związane z jego przeszłością.
Zameldował się w recepcji w głównym budynku, gdzie wisiało około tuzina kluczy, co nie pozostawiało wątpliwości, że wolne pokoje jednak są. Upewnił się, że Conundrum będzie mile widziana i zapłacił za późniejsze opuszczenie pokoju, żeby Connie mogła w nim zostać, kiedy on następnego dnia odwiedzi więzienie. Wziął jabłko z miski ze stoiska z kawą i poszedł do swojego pokoju.
Zakwaterował się pod numerem trzy, który przypominał bardziej ciemne pudło niż pokój: z niskim sufitem, wielkim łóżkiem i starym szafkowym klimatyzatorem. Wykładzina w kolorze zielonego mchu rozciągała się aż do łazienki w stylu lat pięćdziesiątych, której turkusowe kafelki i umywalka wielkości poidła dla ptaków pachniały chlorem. Budynek był w nie najlepszym stanie i Brink spodziewał się, że neon nie pozwoli mu zasnąć, ale to nie miało znaczenia. Nie zostawał na długo, a motel był blisko więzienia.
Rzucił torbę na biurko i zabrał się do przygotowania jedzenia, które kupił dla Conundrum w supermarkecie przy autostradzie: ćwierć funta siekanej polędwicy, różyczki brokuła i tarta marchewka. Connie była mięsożercą stworzonym do polowania, więc karmił ją świeżym mięsem, kiedy tylko mógł. Bardzo się o nią troszczył i śledził, ile każdego dnia jadła białka i tłuszczu, dbał, żeby miała kości do gryzienia dla wzmocnienia zębów, i zapewniał jej mnóstwo filtrowanej wody. Nieliczni z jego przyjaciół, którzy poznali Connie, stwierdzali, że dba o nią bardziej niż o samego siebie, i była to prawda: dieta Connie była lepsza i zdrowsza niż jego własna.
Opiekowanie się nią stało się ważną częścią jego życia. Zaadoptował Conundrum jako szczeniaczka podczas pandemii, kiedy był samotny i potrzebował przyjaciela. W czasie wielomiesięcznego lockdownu organizował swoje życie według jej potrzeb – wyprowadzał ją na spacery, rzucał jej gumową piłkę w parku, uczył ją sztuczek. Nauczyła się wszystkich, które zazwyczaj umieją psy – aportowania, odwracania się brzuchem do góry i podawania łapy – ale też kilku nietypowych, jak na przykład łapanie kilku frisbee naraz i (co lubił najbardziej) udawanie martwej. Nigdy sobie nie wyobrażał, że mógłby spędzać tyle czasu z dwudziestofuntowym krótkowłosym jamnikiem, ale to właśnie się działo: Conundrum była jego najbliższym przyjacielem.
Kiedy Connie jadła, Brink wyjął laptop i otworzył nową zagadkę, nad którą pracował. Było to triangulum, geometryczna łamigłówka z piekła rodem, którą robił dla „New York Timesa”. Zaczął tak jak zwykle: od odpowiedzi. Kiedy już wiedział, jak ma się skończyć proces rozwiązywania, odtwarzał go wstecz, układając wyzwania i wskazówki w sposób, który miał się wydawać zarówno nieunikniony, jak i niespodziewany. Zazwyczaj było to proste, intuicyjne. Ale z jakiegoś powodu triangulum mu nie wychodziło. Wyzwaniem dla Brinka nigdy nie było samo stworzenie zagadki – mógłby to zrobić nawet we śnie – ale skonstruowanie zagadki wspaniałej, w której idealnie równoważyły się wszystkie elementy. Powinna stawiać wyzwanie, ale nie frustrować, powinna być nieuchwytna, ale nie niejasna, a ponad wszystko wspaniała zagadka powinna dawać poczucie satysfakcji z każdego kroku podczas jej rozwiązywania. Tworzenie takiej zagadki było sztuką, a Mike Brink był artystą.
Aby rozwiązać triangulum, należy umieścić liczby od 1 do 6 w każdym okrągłym polu, tak aby wzdłuż szarych linii liczby się nie powtarzały. Umieścił trzy liczby w trójkątach w trzech polach. Dodawały się one do większej liczby. Było to eleganckie, logiczne i ambitne, a takie zagadki lubił najbardziej.
Kiedy skończył, podłączył się do motelowego wi-fi i wysłał zagadkę mejlem do swojego redaktora. Nie wspomniał, że ukrył w niej własne nazwisko, ale nie musiał. Jego redaktor wiedział, że Brink uwielbiał zostawiać Easter eggs5 w swoich zagadkach – jego inicjały, nazwisko, jakąś swoją tajemnicę – ukryte wśród rozwiązań.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Łaciński palindrom „Krążymy w nocy i pochłania nas ogień”. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). [wróć]
2.Conundrum (ang.) – zagwozdka. [wróć]
3. W oryginale słowem do odgadnięcia było TRUST, czyli ZAUFANIE. Pierwszymi pięcioma literami były E, A, I ,N, O, a pierwszą trafioną – T. [wróć]
4. W oryginale również było 28 liter, zakodowanych za pomocą odmian jabłek:Thus we eat redapples, every THERDARY Dr RaytheWonderful kind, WEKN knew Pink Lady, NAD andHokuto, Early Gold, Liberty, HKTELYDLIE they killedMcIntosh. MIH. him. [wróć]
5. Dosłownie „jajka wielkanocne”; termin pochodzący z gier komputerowych, oznaczający ukrytą treść, najczęściej o charakterze humorystycznym i odnoszącą się do innej gry lub dzieła artystycznego. [wróć]