Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Święta to czas, kiedy dobre rzeczy zdarzają się częściej. Ludzie stają się życzliwsi, a świat trwa w oczekiwaniu na przemianę. Czy i tym razem zdarzy się świąteczny cud?
Zbiór opowieści z najróżniejszych zakątków świata łączy ten sam motyw, ale realizacje są zaskakująco nieoczywiste – niektóre pełne nostalgii, przekornych puent, inne prosto spod ciemnej gwiazdki. Srogie, śnieżne zimy mieszają się tutaj ze świętami spędzanymi w gorętszym klimacie. Jest też miejsce na nieoczekiwane prezenty, rozbłyskujące tu i ówdzie światełka i wzruszenie, które niespodziewanie ściska za gardło. Małe świąteczne cuda przeplatają się z chwilami, które na zawsze zapadają w pamięć. Bo do odkrycia magii świąt nie zawsze potrzeba mnóstwa prezentów. Czasem wystarczy samotny spacer.
Opowiadania pozwalają odkryć klasyków literatury na nowo – od Hansa Christiana Andersena i Antoniego Czechowa, przez Elizabeth Bowen i Dylana Thomasa, po Tove Jansson i Grace Paley. Choć autorzy posługują się różnymi językami, to łączy ich jedno – patrzą na świat oczami wiecznie zaciekawionego dziecka, pełnego zachwytu i zdziwienia, choć świat wokół zdaje się coraz bardziej szalony.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
HANS CHRISTIAN ANDERSEN (1805–1875) urodził się na duńskiej wyspie Fionia, w rodzinie szewca i praczki. Czytelnicy na całym świecie znają go przede wszystkim jako autora baśni nie tylko dla dzieci. Inspiracją dla niezapomnianych utworów Andersena – takich jak Mała syrenka, Brzydkie kaczątko czy Królowa śniegu – były podania ludowe, które w dzieciństwie słyszał od babci. Choinka ukazała się drukiem po raz pierwszy w 1844 roku. Rok później autor przeczytał ją na głos podczas przyjęcia gwiazdkowego, w którym uczestniczył jeden z braci Grimm.
HANS CHRISTIAN ANDERSEN
CHOINKA
Z duńskiego przełożyła Bogusława Sochańska
Stała sobie w lesie piękna choinka; rosła w dobrym miejscu, gdzie dochodziło słońce, było dużo powietrza, a wokół liczne towarzystwo większych od niej świerków i sosen; ale ją interesowało tylko to, żeby urosnąć, nie myślała o ciepłym słoneczku ani o świeżym powietrzu, nie obchodziły jej dzieci ze wsi, które chodziły sobie po lesie i rozmawiały, zbierając poziomki lub maliny; często zjawiały się z pełnym garnuszkiem albo sznurem poziomek nanizanych na źdźbło trawy, siadały pod choinką i mówiły: – O, jaka śliczna ta mała! – Tego choinka wcale nie miała ochoty słuchać.
Po roku była większa o długi przyrost, a po kolejnym – większa o jeszcze jeden; po tych wszystkich przyrostach zawsze można poznać, od ilu lat drzewo rośnie.
– Och, gdybym była takim wielkim drzewem jak inne – wzdychała choinka – mogłabym szeroko rozpościerać gałęzie i czubkiem oglądać wielki świat! Ptaki budowałyby w moich gałęziach gniazda, a przy wietrznej pogodzie mogłabym się kłaniać tak pięknie jak inne drzewa!
Żadnej przyjemności nie sprawiało jej słoneczne światło, ptaki ani różowe obłoki, żeglujące nad nią rano i wieczorem.
A kiedy była zima i wokół leżał iskrzący się bielą śnieg, nadbiegał często zając i przeskakiwał przez małą choinkę – och, jakie to było denerwujące! Ale minęły dwie zimy i gdy nadeszła trzecia, drzewko było tak wysokie, że zając musiał je omijać. „Ach, urosnąć, urosnąć, być wielkim i starym drzewem, tylko to jest piękne na tym świecie” – myślała choinka.
Jesienią zjawiali się drwale i wycinali niektóre spośród największych drzew, było tak co roku, i młoda choinka, która teraz już całkiem wyrosła, drżała na ten widok, bo wielkie, wspaniałe drzewa upadały na ziemię z trzaskiem i hukiem, gałęzie odrąbywano, a wtedy wydawały się nagie, długie i chude, niemal nie można ich było poznać. A potem wrzucano je na wozy i konie wywoziły je z lasu.
Dokąd je zabierano? Co je czekało?
Wiosną, gdy przyleciały jaskółki i bociany, choinka zapytała: – Wiecie, dokąd je zabrali? Spotkałyście je?
Jaskółki nie wiedziały, ale bocian zrobił poważną minę, skinął głową i powiedział: – Tak, chyba tak. Kiedy leciałem z Egiptu, widziałem wiele nowych statków, było na nich dużo wspaniałych masztów, śmiem twierdzić, że to one, pachniały świerkiem, przynoszę od nich pozdrowienia, wysoko się trzymają, oj wysoko!
– Och, gdybym i ja była dość duża, żeby móc wyruszyć na morze! Jakie właściwie jest to morze, do czego jest podobne?
– O, długo by mówić – powiedział bocian i poszedł sobie.
– Ciesz się swoją młodością! – mówiły promienie słoneczne. – Ciesz się z tego, że rośniesz, z tego młodego życia, które w sobie masz.
Wiatr całował choinkę i rosa wypłakiwała nad nią łzy, ale ona tego nie rozumiała.
Gdy nadchodziła Gwiazdka, wyrąbywano całkiem młode drzewka, często nawet mniejsze i młodsze od niej, a ona nie mogła zaznać spokoju, wciąż marzyła, by ruszyć w świat. Te młode drzewka, a były to zawsze najpiękniejsze choinki, zachowywały swoje gałęzie. Kładziono je na wozy i konie wywoziły je z lasu.
– Dokąd je wiozą? – pytała choinka. – Nie są większe niż ja, jedna była nawet dużo mniejsza. Dlaczego nie odrąbano im gałęzi? Dokąd pojechały?
– My wiemy, my wiemy! – zaćwierkały wróble. – Zaglądałyśmy w mieście do okien, wiemy, dokąd pojechały! O... czekają tam na nie wspaniałości, jakie tylko sobie można wyobrazić! Zaglądałyśmy do okien i widziałyśmy, ustawiają je na środku ciepłego pokoju i ozdabiają cudnymi rzeczami, złoconymi jabłkami, pierniczkami, zabawkami i setkami świeczek.
– A potem? – spytała choinka, a wszystkie jej gałązki drżały. – A potem, co się dzieje potem?
– No, więcej nie widziałyśmy. Ale to było coś niesamowitego!
„Czyżbym przyszła na świat, by pójść tą wspaniałą drogą? – emocjonowała się choinka. – To jeszcze lepsze niż pływanie po morzu! Jak ja cierpię z tęsknoty! Żeby tak już była Gwiazdka! Teraz jestem wysoka i rozłożysta jak choinki, które wywieźli zeszłego roku. Och, żebym już leżała na wozie, żebym tak mogła stać na środku tego ciepłego pokoju wśród tych wszystkich wspaniałości! A potem? O, potem nadejdzie coś jeszcze lepszego, jeszcze piękniejszego, w przeciwnym razie po co mieliby mnie tak stroić? Musi nadejść coś jeszcze większego, jeszcze wspanialszego! Ale co? Och, jak ja cierpię, jak tęsknię! Sama nie wiem, co się ze mną dzieje”.
– Ciesz się nami! – mówiły powietrze i słoneczne światło. – Ciesz się młodością na łonie natury!
Ale choinka wcale się tym nie cieszyła; rosła i rosła, latem i zimą była zielona, ciemnozielona; ludzie, którzy ją widzieli, mówili: „To piękne drzewo!”. A krótko przed Gwiazdką wyrąbano ją pierwszą w lesie. Siekiera wcięła się głęboko w rdzeń, choinka opadła na ziemię z westchnieniem. Poczuła ból, bezsilność, nie była w stanie myśleć o szczęściu, zasmuciła ją rozłąka z domem, z miejscem, w którym wyrosła; wiedziała przecież, że nigdy więcej nie zobaczy drogich, starych przyjaciół, małych krzewów i kwiatów, które rosły dokoła, a może nawet i ptaków. Wyjazd wcale nie był przyjemny.
Przyszła do siebie dopiero, kiedy wyładowana z wozu razem z innymi drzewami na podwórko, usłyszała słowa jakiegoś człowieka: – Ta jest pierwszorzędna, bierzemy ją!
Nadeszło dwóch służących w pełnej gali i wnieśli choinkę do dużego, pięknego salonu. Na ścianach wisiały portrety, a przy wielkim kaflowym piecu stały chińskie wazy z lwami na pokrywach; były tam bujane fotele, jedwabne sofy, duże stoły pełne książek z obrazkami i zabawek wartych sto razy po sto talarów – w każdym razie tak mówiły dzieci. Choinkę umieszczono w dużym kuble wypełnionym piaskiem, ale nikt nie widział, że to kubeł, bo obciągnięto go zielonym suknem i postawiono na dużym, kolorowym dywanie. Och, jak choinka drżała! Co też będzie dalej? Ubierali ją służący i pokojówki. Na jednej gałęzi zawiesili małe koszyczki wycięte z kolorowego papieru, każdy był pełen słodyczy, pozłacane jabłka i orzechy wyglądały, jakby na choince rosły, a do gałązek przymocowano ponad sto czerwonych, niebieskich i białych świeczek. Wśród gałęzi kołysały się podobne do ludzi laleczki – choinka nigdy jeszcze takich nie widziała – a na szczycie umieszczono wielką gwiazdę ze złotka; było to piękne, niezrównanie piękne.
– Dziś wieczorem – mówili wszyscy – dziś wieczorem będzie się świeciła.
„Och – pomyślała choinka – żeby już był wieczór, żeby wreszcie zapalili świeczki! A co będzie potem? Czy przyjdą mnie zobaczyć drzewa z lasu? Czy do okna przylecą wróble? Czy tak przystrojona będę tu rosła latem i zimą?”.
Wiedziała, że będzie to coś niezwykłego i aż ją kora bolała z niecierpliwości, a ból kory jest tak samo niedobry dla drzewa jak ból głowy dla nas, ludzi.
Wreszcie świeczki zapalono. Co za blask, co za wspaniałość! Choince drżały wszystkie gałązki, aż jakaś świeczka podpaliła igły, oj, jak zapiekło.
– Boże ratuj! – zakrzyknęły pokojówki i pośpiesznie ugasiły ogień.
Teraz choinka nie śmiała nawet drżeć. To było okropne! Tak się bała zgubić którąkolwiek ze swych ozdób, była zupełnie oszołomiona całym tym blaskiem – nagle otwarto oba skrzydła drzwi i do pokoju wpadła gromadka dzieci z takim impetem, jakby chciały przewrócić drzewko; dorośli statecznie weszli za nimi; dzieci zatrzymały się w milczeniu, ale tylko na chwilkę, i zaraz znów zaczęły szaleć z radości, aż dudniło; tańczyły wokół drzewka i wyciągały prezent za prezentem.
„Co one robią? – pomyślało drzewko. – Co będzie dalej?”. Świeczki wypaliły się aż do gałązek, a jak już się wypaliły, to je zgaszono, i wtedy dzieciom wolno było ogałacać drzewko. Och, wpadły na nie, aż zatrzeszczały wszystkie gałązki, gdyby czubek z gwiazdą nie był przywiązany kawałkiem gałganka do sufitu, choinka przewróciłaby się.
Dzieci tańczyły dookoła ze swoimi wspaniałymi zabawkami, na choinkę nie patrzył nikt poza starą niańką, która przechadzała się, od czasu do czasu zaglądając między gałązki, ale tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie zostało tam jeszcze jakieś jabłuszko albo figa.
– Bajkę, bajkę! – zawołały dzieci i przyciągnęły do choinki małego, okrągłego jegomościa, który usiadł tuż przy niej. – Tym sposobem będzie nam jak w lesie – powiedział – a drzewku bardzo się przyda posłuchać razem z wami, ale opowiem tylko jedną historię. Chcecie posłuchać tej o Ivede-Avede czy tej o „Klumpe-Dumpe, który spadł ze schodów, a mimo to dostał tron i księżniczkę”?
– Ivede-Avede! – zawołała część dzieci. – Klumpe-Dumpe! – zawołały inne; był krzyk i rwetes, tylko choinka stała w milczeniu i myślała: „A ja nie mam brać w tym udziału? Nic nie mam robić?!”. – A przecież brała we wszystkim udział, zrobiła to, co do niej należało.
I mężczyzna opowiedział o „Klumpe-Dumpe, który spadł ze schodów, a mimo to dostał tron i księżniczkę”. A dzieci klaskały w dłonie i wołały: – Jeszcze, jeszcze! – Chciały także o Ivede-Avede, ale mężczyzna opowiedział tylko o Klumpe-Dumpe. Choinka stała cichutko, zamyślona; ptaszki w lesie nigdy nie opowiadały takich rzeczy. „Klumpe-Dumpe spadł ze schodów, a mimo to dostał tron i księżniczkę za żonę! Tak, tak to bywa w życiu!” – pomyślała i uwierzyła, że to prawda, bo historię tę opowiadał bardzo porządny człowiek. „No, no, kto wie, może i ja spadnę ze schodów i dostanę księcia za męża”. – I cieszyła się na następny dzień, kiedy znów ją ubiorą w świeczki, zabawki, złotka i owoce.
„Jutro nie będę się trząść – pomyślała. – Będę się cieszyć moją urodą. Jutro znów posłucham opowieści o Klumpe-Dumpe, a może nawet i o Ivede-Avede”. I stała przez całą noc spokojna, zatopiona w myślach.
Rano do pokoju weszło dwoje służących.
„Zaraz zacznie się strojenie” – pomyślała choinka, ale chłopak i dziewczyna wyciągnęli ją z pokoju, schodami w górę na strych i upchnęli w ciemny kąt, gdzie nie zaglądał dzień. „Co to ma znaczyć?! – zdziwiła się choinka. – Co ja mam tu robić? Czego mam słuchać?”. Oparła się o ścianę i myślała, myślała. A miała dużo czasu, bo mijały noce i dnie i na strych nikt nie przychodził, a jeśli w końcu kto przyszedł, to po to, żeby stawiać w kącie jakieś wielkie skrzynie; drzewko stało całkiem schowane, wydawało się, że zupełnie o nim zapomniano.
„Tam jest teraz zima – myślało. – Ziemia jest twarda, przykryta śniegiem, nie mogli mnie zasadzić i pewnie dlatego muszę tu stać pod dachem do wiosny; nieźle pomyślane! Ludzie są bardzo dobrzy. Gdyby tylko nie było tu tak ciemno i tak straszliwie samotnie, nie ma nawet zajączka! W lesie było tak wesoło, kiedy spadł śnieg, a dookoła kicały zajączki, nawet gdy przeze mnie skakały, chociaż wtedy mi się to nie podobało. Tutaj jest strasznie samotnie”.
– Pi, pi – zapiszczała w tej samej chwili jakaś myszka i wyskoczyła z dziurki. A potem jeszcze jedna. Powąchały choinkę i śmignęły między jej gałęziami.
– Strasznie zimno! – zawołały. – Ale cudownie jest być tutaj, prawda, stara choinko?
– Wcale nie jestem stara! – odparła choinka. – Wiele choinek jest ode mnie dużo starszych!
– Skąd jesteś? – zapytały myszki. – I co wiesz? – Były okropnie ciekawskie. – Opowiedz nam o najpiękniejszym miejscu na ziemi. Byłaś tam? Byłaś w spiżarni, gdzie na półkach leżą sery, pod sufitem wiszą szynki, gdzie się tańczy na łojowych świecach i gdzie wchodzi się chudym, a wychodzi grubym?
– Nie znam tego miejsca – powiedziała choinka. – Ale znam las, gdzie świeci słońce i śpiewają ptaki. – I opowiadała o czasach swojej młodości, a ponieważ myszki nigdy czegoś podobnego nie słyszały, więc przysłuchiwały się uważnie i orzekły: – Och, jak ty dużo widziałaś, jaka byłaś szczęśliwa!
– Ja? – zdziwiła się choinka i zaczęła rozmyślać nad tym, o czym opowiadała. – Tak, to były w gruncie rzeczy wesołe czasy! – A potem opowiedziała o wigilii Bożego Narodzenia, gdy ją ozdobiono ciasteczkami i świeczkami.
– Och – powiedziały myszki – ty to masz szczęście, stara choinko!
– Wcale nie jestem stara! – odparła choinka – przecież przyjechałam z lasu tej zimy. Jestem w najlepszym wieku, dopiero niedawno urosłam.
– Pięknie opowiadasz! – powiedziały myszki, i następnej nocy przyprowadziły cztery inne myszy, żeby też posłuchały jej opowieści, a im więcej opowiadała, tym wyraźniej wszystko sobie przypominała, i myślała: „To były bardzo ciekawe czasy! Ale mogą wrócić, mogą wrócić! Klumpe-Dumpe spadł ze schodów i mimo to dostał księżniczkę za żonę, może i ja dostanę księcia”. I choinka pomyślała o pewnym rosłym modrzewiu z lasu, dla niej był naprawdę pięknym księciem.
– Kto to jest Klumpe-Dumpe? – spytały myszki. I choinka opowiedziała całą bajkę, pamiętała każde słowo. A myszki ze śmiechu podskakiwały prawie do jej czubka.
Następnej nocy przyszło dużo więcej myszek, a w niedzielę także szczury, ale one stwierdziły, że opowieść nie była zabawna, a to zasmuciło myszki, bo teraz i im mniej się podobała.
– Zna pani tylko tę jedną historię? – spytały szczury.
– Tylko tę jedną – powiedziała choinka. – Usłyszałam ją w najpiękniejszy wieczór mojego życia, ale wtedy nie myślałam o tym, jaka jestem szczęśliwa.
– To bardzo nieciekawa historia. Nie zna pani jakiejś o boczku, o świecach z łoju albo o spiżarni?
– Nie – odparło drzewko.
– No to dziękujemy – odpowiedziały szczury i poszły do swoich spraw.
Myszki też w końcu znikły i wtedy drzewko westchnęło:
– Całkiem było miło, kiedy otaczały mnie te wesołe myszki i słuchały moich opowieści. Teraz i to minęło. Ale będę o tym pamiętać, żeby się cieszyć, kiedy mnie stąd zabiorą.
A kiedy to się stało? Otóż pewnego poranka przyszli ludzie i zaczęli przetrząsać strych. Wynieśli skrzynie, wyciągnęli z kąta choinkę, cisnęli trochę za mocno na podłogę, ale jakiś służący pociągnął ją zaraz do schodów, gdzie jaśniał dzień.
„Życie znów się zaczyna!” – pomyślała choinka. Poczuła świeże powietrze, pierwszy promień słońca – i już była na podwórzu. Wszystko odbyło się tak szybko, choinka całkiem zapomniała popatrzeć na siebie, tak wiele było do oglądania dokoła. Podwórze przylegało do ogrodu, a tam wszystko kwitło; przez niewielki płot przewieszały się świeżo zakwitłe pachnące róże, rozchylały pąki lipy, a dookoła latały jaskółki i wołały:
– Kwire-wire-wit, wróciła moja ukochana! – Ale nie miały na myśli choinki.
– Teraz będę żyć! – cieszyła się choinka i szeroko rozpostarła gałęzie. Ach! Wszystkie były uschnięte i żółte, leżała w kącie pośród chwastów i pokrzyw. Na jej czubku wciąż tkwiła złota gwiazda i połyskiwała w ostrym słońcu.
Na podwórku bawiło się kilkoro spośród tych wesołych dzieci, które w Boże Narodzenie tańczyły wokół drzewka i tak się nim cieszyły. Jedno z najmniejszych podbiegło i zerwało złotą gwiazdę.
– Patrzcie, co jeszcze tkwi na tej okropnej, starej choince! – zawołało i zaczęło deptać po gałęziach, aż trzeszczały pod jego butami.
A drzewko spojrzało na całą świeżość i rozkwiecone wspaniałości ogrodu, spojrzało na siebie i zapragnęło być w swoim ciemnym kącie na strychu; myślało o radosnej młodości w lesie, o wesołym wieczorze wigilijnym i o małych myszkach, które z takim zainteresowaniem słuchały opowieści o Klumpe-Dumpe.
– Minęło! Minęło! – westchnęła biedna choinka. – Czemu nie cieszyłam się tym, co miałam! Minęło, minęło!
I nadszedł służący, i porąbał ją na kawałki, na ziemi leżała spora kupka drewna. Wspaniale buzowało pod wielkim kotłem i wzdychało tak głęboko, a każde westchnienie było jak cichy strzał; dlatego bawiące się dzieci przybiegły i usiadły przed ogniem, patrzyły w niego i wołały: – Pif, paf! – A drzewko przy każdym trzasku, który był jak głębokie westchnienie, myślało o letnim dniu w lesie, o zimowej nocy, kiedy świeciły gwiazdy, myślało o wieczorze wigilijnym i o Klumpe-Dumpe, jedynej baśni, jaką znało i potrafiło opowiedzieć – i wypaliło się do końca.
Na podwórku bawili się chłopcy, najmniejszy miał na piersi złotą gwiazdę, tę, którą choinka była ozdobiona w swój najszczęśliwszy wieczór; wieczór minął, choinka przeminęła i opowieść o niej też; minęło, minęło, i tak przeminą wszystkie historie.