Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książkowe wydanie kultowej rubryki "New York Timesa", na podstawie której powstał znakomity serial "Modern Love".
Kolekcja najlepszych tekstów z kultowej rubryki " The New York Times".
Młoda kobieta przeżywa pięć etapów żałoby po odrzuceniu. Obiecująca czwarta randka pewnego mężczyzny kończy się na pogotowiu. Prawniczka z chorobą afektywną dwubiegunową doświadcza wzlotów i upadków randkowania. Wdowiec ma opory przed przedstawieniem dzieciom nowej partnerki. Siedemdziesięcioletnia rozwódka wspomina piękno i zgliszcza dawnych związków.
"Modern Love" to zbiór najbardziej poruszających opowieści o miłości, którymi podzielili się czytelnicy „The New York Timesa”. Miesza się w nich nowojorskość z uniwersalnością, happy endy z "real endami". Wszystkie łączy głęboka szczerość. To idealna lektura dla każdego, kto kochał i był kochany, stracił, cierpiał, śledził swe dawne miłości w mediach społecznościowych albo tęsknił za prawdziwym uczuciem. Innymi słowy, dla wszystkich tych, których ciekawią zagadki ludzkiego serca.
Na podstawie "Modern Love" powstał zbierający świetne recenzje serial, w którym wystąpili m.in. Anne Hathaway, Tina Fey, Andy Garcia, Catherine Keener i Andrew Scott. Można go oglądać na platformie Amazon Prime. W przygotowaniu kolejny sezon serialu.
Daniel Jones jest redaktorem jednej z najpopularniejszych rubryk "The New York Timesa" - "Modern Love", którą prowadzi od 2004 roku. Jest autorem kilku książek, m.in. "Love Illuminated: Exploring Life's Most Mystifying Subject with the Help of 50,000 Strangers","The Bastard on the Couch: 27 Men Try Really Hard to Explore Their Feelings About Love, Loss, Freedom, and Fatherhood", a także powieści "After Lucy", która była finalistką Barnes & Noble Discover Award. Jones prowadzi również bardzo lubiany podcast "Modern Love". Mieszka w Nowym Jorku i w Northampton.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Tytuł oryginału
MODERN LOVE:
True Stories of Love, Loss, and Redemption
Copyright © 2007, 2019 by The New York Times Company
All rights reserved.
This translation published by arrangement with
Broadway Books, an imprint of Random House,
a division of Penguin Random House LLC
The essays in this work were originally published
in the „Modern Love” column of The New York Times
Projekt okładki
Tomasz Majewski
Zdjęcie na okładce
© Greens87/istockphoto.com
Redaktor inicjująca
Milena Rachid-Chehab
Opieka redakcyjna
Magdalena Gołdanowska
Redakcja
Kinga Szafruga
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8234-740-1
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
PRZEDMOWA
Czym właściwie jest historia miłosna? Jako dziennikarz prowadzący kolumnę ModernLove nieustannie zadaję sobie to pytanie. Dostaję od czytelników ponad osiem tysięcy osobistych zwierzeń rocznie i co chwilę staję przed dylematem: Czy dana opowieść traktuje o miłości? Dziennik „New York Times” rzetelnie sprawdza swoje źródła, czy to nakłada na mnie obowiązek popierania każdej historii dowodami? W takim razie przydałaby się przynajmniej jakaś robocza definicja.
W 2004 roku, kiedy wystartował cykl esejów ModernLove, zdecydowaliśmy (my, jego pomysłodawcy, czyli Trip Gabriel prowadzący sekcję lifestylową, moja żona Cathi Hanauer i ja), że potraktujemy pojęcie miłości szerzej, nie ograniczając się do miłości romantycznej. Mieliśmy nadzieję zgłębić zarówno mroczne, jak i jasne strony trwającego całe życie dążenia do bliskości z innymi ludźmi, chcieliśmy pokazać szczęście, ale także ból, który często towarzyszy relacjom.
Najbardziej poruszające okazały się opowieści o związkach z pewnym stażem: dotkniętych kryzysem wieku średniego, trudnościami rodzicielstwa i utratą bliskich (dzieci, partnerów, rodziców, przyjaciół). Zazwyczaj nie ma w nich zbyt wiele wzmianek o kwiatach i pocałunkach, ale czy to czyni je mniej romantycznymi? Absolutnie nie.
Podatność na zranienie stanowi napęd każdej historii miłosnej i może się przejawiać na rozmaite sposoby. Niemniej jednak w każdym przypadku oznacza wewnętrzną gotowość do stawienia czoła stracie, jak również – to kluczowe! – gotowość do budowania bliskości z drugim człowiekiem. Nie można mieć jednego bez drugiego. Stawki bywają oczywiście różne: czasem odwagą jest zanurzenie palca w wodzie, a czasem skacze się z wysokiego klifu z opaską na oczach.
Autorka eseju Ghosting: Pięć stadiów żałoby drobiazgowo opisuje narastający niepokój po wysłaniu pierwszego SMS-a o lekkim zabarwieniu erotycznym mężczyźnie, z którym zaczęła się spotykać, i tortury oczekiwania na odpowiedź. Wielogodzinne tortury, które wydawały się wiecznością. Natomiast Amy Krouse Rosenthal przywołuje inny rodzaj podatności na zranienie w tekście Być może zechcesz poślubić mego męża,napisanym w końcowym stadium choroby nowotworowej. To swoisty profil randkowy stworzony dla ukochanego mężczyzny, którego nie chce zostawić bez wsparcia po swojej śmierci.
Aby ustalić, czym jest historia miłosna, należy zacząć od zdefiniowania, czym jest miłość, a to może się okazać jeszcze trudniejsze. Miłość często kojarzy się z bukietami kwiatów i czekoladkami. Jednakże z mojego punktu widzenia – kogoś, kto na przestrzeni ostatnich piętnastu lat przeczytał, przejrzał oraz w inny sposób zetknął się z setkami tysięcy opowieści o miłości – miłość w jej najlepszym wydaniu bardziej przypomina taczki niż różę: jest konkretna, funkcjonalna, wytrzymała, ale często wcale nie piękna. Wciąż wymyka się słowom.
Podczas jednego z wywiadów radiowych przedstawiono mnie jako redaktora rubryki ModernLove i zapytano na wstępie: „Czym jest miłość?”.
– Naprawdę? To pani pierwsze pytanie? – zapytałem, śmiejąc się nerwowo. Jednak prowadząca pozostała poważna i zapadła niezręczna cisza, po której wydukałem jakieś komunały o potrzebie bliskości.
Szkoda, że nie przypomniałem sobie we właściwym momencie swojej odpowiedzi sprzed kilku lat opublikowanej w rubryce ModernLove, gdy postanowiłem podzielić się kilkoma spostrzeżeniami po objęciu funkcji redaktora prowadzącego tuż przed walentynkami. Miłość najlepiej widać na przykładach, nie w definicjach. Dlatego też jestem zdania, że kalejdoskop doświadczeń, jakim jest ModernLove – rubryka i książka – odpowiada na pytanie, czym jest miłość, lepiej niż jakikolwiek słownik.
Gdybym był doktorem Spockiem ze StarTreka, powiedziałbym, że ludzka miłość jest kombinacją trzech emocji i impulsów: pożądania, otwartości i odwagi. Pożądanie czyni człowieka otwartym na zranienie, a to z kolei wymaga odwagi.
Jako że nie jestem doktorem Spockiem, podzielę się zamiast tego pewną historią.
Wyobraź sobie, że postanawiasz adoptować dziewczynkę z Chin. Dostajesz zdjęcie niemowlęcia, przypinasz je magnesem do lodówki i zerkasz na nie codziennie, gdy mijają kolejne miesiące. Wreszcie jedziesz po nią na drugi koniec świata i bierzesz ją w ramiona, a łzy spływają ci strumieniami po policzkach.
Później wracacie do hotelu i przebierając dziecko, dostrzegasz pewne niepokojące obrażenia na jego ciele, z których największe obawy budzi blizna na kręgosłupie. Telefonujesz do lekarza, po czym wyruszacie do szpitala na szereg badań i prześwietleń. Następnie dowiadujesz się, że dziecko przeszło nieudaną operację kręgosłupa, podczas której uszkodzone zostały połączenia nerwowe. Wkrótce trwale utraci kontrolę nad zwieraczami. Aha, i będzie sparaliżowane do końca życia. Tak nam przykro.
Agencja adopcyjna stawia cię przed wyborem: możesz zatrzymać okaleczone dziecko albo wymienić je na zdrowsze.
Nie masz jeszcze pojęcia o tym, że po powrocie do domu czekają na was kolejne okropne diagnozy, że dziecko będzie się zmagać z okropnymi atakami. Nie jesteś też w stanie przewidzieć happy endu, od którego dzielą was lata. Nie wiesz, że wyjdzie z tego obronną ręką, całkiem zdrowa. Musisz podjąć decyzję w jednej chwili. To twoja chwila próby. Co robisz?
Jeżeli masz w sobie coś z Elizabeth Fitzsimons, która opowiedziała tę historię na łamach naszej gazety w Dzień Matki, powiesz: „Nie chcemy innego dziecka. Chcemy nasze, to, które tutaj śpi. Ona jest naszą córką”.
To właśnie miłość. Każdy może jej doświadczyć. Wystarczy do tego odrobina odwagi. Albo cały ocean.
Na kolejnych stronicach znajdziecie mnóstwo przykładów tego rodzaju odwagi, w tym opowieść Elizabeth. Przykładów, które szokują i uczą. Wywołują śmiech i łzy. Cofają nas do przeszłości. Wszystkie otwierają jak ostrygę skorupkę ludzkiej miłości, odsłaniając mroczne piękno schowane w środku.
DANIEL JONES
KIEDYŚ CIĘ ZNAJDĘ
JAK BYĆ SOBĄ BEZ PRACY I FACETA
MARISA LASCHER
Miałam trzydzieści siedem lat, straciłam pracę, chłopaka i wpadłam w depresję z powodu czekającej mnie za parę miesięcy przeprowadzki z kawalerki na Manhattanie do domu mojej matki na Brooklynie. Pobrawszy odprawę z byłej firmy na Wall Street, poświęciłam się dwóm aktywnościom: szukaniu nowej pracy i uprawianiu ćwiczeń fizycznych. Poza tym spędzałam większość czasu w mieszkaniu.
Podobnie jak trzech świeżo upieczonych absolwentów college’u zajmujących sąsiedni lokal. W każdy piątek o wpół do jedenastej wieczorem przez naszą wspólną ścianę przenikał basowy łomot. W okolicach jedenastej (wcześnie, nawet podług moich „emeryckich” standardów) dzwoniłam do ich drzwi w dresie, bez makijażu, z włosami zamotanymi w węzeł na czubku głowy, aby poprosić o przyciszenie muzyki.
Otwierał mi jeden z gospodarzy, wstawiony i poirytowany, po czym obiecywał, że zaraz wyłączą odtwarzacz. Zazwyczaj dotrzymywali słowa. A kiedy działo się inaczej, dzwoniłam do dozorcy budynku, administracji, a raz nawet wezwałam policję. Hałasy wciąż się jednak powtarzały.
W okolicy mojego mieszkania przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy mieściły się trzy college’e. Wynajmując ten lokal, nie zdawałam sobie sprawy, ilu studentów mieszka po sąsiedzku. Cóż, studenci lubią imprezować i jest to zupełnie zrozumiałe. Niemniej ja sama przechodziłam właśnie najmniej towarzyski etap swojego życia. Większość moich koleżanek była zamężna. Nie miałam pracy. Płaciłam za mieszkanie trzy tysiące dolarów na miesiąc. Nie umawiałam się na randki głównie dlatego, że nie miałam pomysłu, jak uniknąć mówienia o utracie pracy.
Pewnego popołudnia spotkałam w windzie jednego z sąsiadów z mieszkania obok, ubranego w dżinsy i T-shirt. Miał ciemne włosy z nieznacznymi zakolami na czole.
– Zawsze jesteś w domu w środku dnia? – zapytał.
– Owszem, od kilku miesięcy. Szukam pracy – wyjaśniłam.
– Ja też – odparł. – W tym roku skończę prawo.
– Nigdy nie rzucaj pracy, jeśli nie masz już nagranej następnej – przestrzegłam go, tak jak mnie wcześniej przestrzegano. Dopiero po fakcie zrozumiałam, jak wiele w tym racji. – Niedługo się wyprowadzam, więc będziecie mogli do woli słuchać swojej muzyki tak głośno, jak dusza zapragnie. Pozbędziecie się uciążliwej starszej pani – dodałam, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi naszych mieszkań.
– Dlaczego? – zainteresował się.
– Nie stać mnie na czynsz. Przeprowadzam się do mamy, na Brooklyn.
– Najgorzej – rzekł ze współczuciem, po czym zapewnił: – To nie ja puszczam głośno muzykę, tylko moi współlokatorzy.
Byłam skłonna w to uwierzyć. Zawsze zachowywał się najuprzejmiej z nich trzech i odpowiadał ze zrozumieniem na moje gniewne reprymendy.
– Po ile wy macie lat? Pewnie jakieś dwadzieścia trzy?
– Tak. To znaczy ja tyle mam.
– A ja trzydzieści siedem. Mam nadzieję, że następnym razem trafi wam się młodsze sąsiedztwo.
– Nigdy bym nie zgadł, że masz tyle lat. Dawałem ci dwadzieścia sześć.
Czyżby brał mnie pod włos? Wyglądałam na swój wiek, tak jak moje koleżanki rówieśniczki. Cóż, może zwiodła go panująca wokół atmosfera akademika. Wpadliśmy na siebie ponownie jeszcze tego samego popołudnia; tym razem sąsiad był w drodze na rozmowę kwalifikacyjną i miał na sobie garnitur. Życzyłam mu powodzenia.
Dwa tygodnie później siedziałam z koleżanką w pobliskim barze. Diana i ja popijałyśmy wódkę z lemoniadą i przeglądałyśmy Tindera, kiedy na ekranie jej telefonu pojawił się profil mojego dwudziestotrzyletniego sąsiada.
– Przesuń w prawo! – zawołałam. – Napisz mu, że jesteś ze mną.
Przesunęła w prawo, dostała powiadomienie o nowej parze i napisała mu, że jesteśmy razem. Potwierdziłam to SMS-em, dumna, że nie siedzę w domu w sobotni wieczór. Oto dowód, że i ja potrafię się bawić. Wymieniliśmy kilka wiadomości; właśnie wracał do domu. Zapytałam, czy chciałby się przyłączyć do kontynuowania imprezy w moim mieszkaniu. Przyjął zaproszenie.
Po dwudziestu minutach wróciłyśmy do mnie, a on zapukał do drzwi z butelką wódki i kilkoma puszkami coca-coli bez cukru.
– Moi współlokatorzy cię nie znoszą – mówił po chwili ze śmiechem. – A ja zachodziłem w głowę, czemu dziewczyna raptem kilka lat starsza od nas tak nienawidzi imprez. Uznałem, że jesteś po prostu nad wiek dojrzała.
Diana i ja ruszyłyśmy do tańca w rytm kawałka Jump zespołu Pointer Sisters, którego nie znał nasz młody kolega. Diana wyszła o czwartej nad ranem, szepnąwszy mi wcześniej do ucha:
– Podobasz mu się. Bierz go do łóżka.
Zaprotestowałam wzburzonym szeptem. Jest dla mnie za młody, stwierdziłam. Niemniej jednak więź międzysąsiedzka zdążyła najwyraźniej nabrać erotycznego charakteru, gdyż rzuciliśmy się do całowania, kiedy tylko zamknęły się drzwi za Dianą.
Ocknęliśmy się skacowani po kilku godzinach i zaczęłam go błagać, żeby nie mówił współlokatorom. Ta nagła metamorfoza z purytańskiej strażniczki miru domowego w panią Robinson wprawiła mnie w zażenowanie. „Co tu się wydarzyło?”, wrzeszczał mój mózg.
Jednocześnie, nie będę ukrywać, moje ego zostało bardzo podbudowane. Cóż z tego, że nie miałam pracy i byłam sama? Spodobałam się rozkosznemu dwudziestotrzyletniemu chłopcu.
Kolejne tygodnie upłynęły nam na intensywnym kontakcie SMS-owym i spotkaniach, podczas których wymienialiśmy się doświadczeniami randkowymi i opowiadaliśmy sobie o perypetiach podczas szukania pracy, a także baraszkowaliśmy. Zapytałam, czy teraz wydaję mu się starsza.
– Właśnie nie – odparł. – Głównie dlatego, że nie pracujesz i zawsze jesteś w pobliżu.
– Kiedy ja kończyłam szkołę średnią, ty miałeś cztery latka – zauważyłam.
Pewnej niedzieli o piątej nad ranem miał okazję doświadczyć na własnej skórze rozkosznej pobudki, którą zafundował nam zapijaczonym głosem jego współlokator wyśpiewujący Oops… I Did It Again.
– To naprawdę wkurzające – krzyknął, nakrywając głowę poduszką.
– Zemsta jest słodka – stwierdziłam. – Teraz rozumiesz, przez co muszę przechodzić.
Nie czułam przy nim lęków, które zatruwały inne moje związki z mężczyznami. Zamiast projektować na niego swoje kompleksy i zadręczać się wątpliwościami, czy jestem wystarczająco dobra, po prostu świetnie się bawiłam, ponieważ nasz związek tak czy inaczej nie miał przyszłości z powodu różnicy wieku. Poza tym niedługo miałam się wyprowadzić.
Nie żebym była całkowicie wolna od zmartwień. Martwiłam się, że wzbudzamy śmieszność. Ale kiedy powiedziałam o swoich obawach przyjaciółkom, one zgodnie zakrzyknęły, że mi zazdroszczą.
– Przynajmniej używasz życia – stwierdziła jedna z dziewczyn, która właśnie się rozwodziła. – Czego nie można powiedzieć o żadnej z nas. Pod koniec nie miałam ochoty nawet dotknąć swojego męża.
Mimo wszystko rozziew pomiędzy mną a moim nowym przyjacielem nie mógłby być bardziej oczywisty niż w chwili, kiedy zakomunikował radośnie:
– Randkowanie to świetna zabawa. Można poznać tyle ciekawych osób!
Dla mnie randkowanie było równie przyjemne jak szukanie pracy. Miałam dokładnie takie samo podejście do jednego i drugiego. Opracowywałam strategie, robiłam tabelki i drżałam przed ujawnieniem jakichkolwiek słabości. Przy nim było inaczej.
Wyznał, że rozmawiając z kobietami, często nie ma pojęcia, co robi, i musi improwizować. To się nie zmieni, powiedziałam mu, każdy tak ma.
Nasza wzajemna szczerość była niezwykle odświeżająca. Mężczyźni w moim wieku zwykle maskowali kompleksy arogancją. Jeden przechwalał się liczbą erotycznych podbojów po godzinie znajomości, inny uprzedził mnie na drugiej randce, że wiele związków nie wytrzymuje przekleństwa jego gigantycznego przyrodzenia. Jak to miło z jego strony, że mnie ostrzegł!
Kiedy jakaś znajomość sprawiała wrażenie rokującej na przyszłość, za bardzo skupiałam się na własnym wizerunku, stawałam się sztuczna i pełna lęku przed porażką. Tak samo jak oni mnie, raczyłam ich opowieściami o wyolbrzymionych sukcesach z udawaną pewnością siebie. A sąsiadowi powierzałam troski o znalezienie pracy i miłości, zmęczenie trudnym rokiem. Nie mając nic do stracenia, mogłam być rozbrajająco szczera.
– Fiksujemy się na wymarzonej pracy albo na aktualnym partnerze, bo myślimy, że nie będzie drugiej szansy. Ale przecież za zakrętem zawsze coś jest – powiedział pewnego wieczoru, kiedy leżeliśmy przytuleni na mojej kanapie, a ja nadawałam o kłopotach z mężczyznami i lękach związanych z pracą.
To takie prawdziwe, pomyślałam. A nawet mądre. O ileż jednak łatwiej o takie nastawienie do pracy i miłości, gdy się ma dwadzieścia trzy lata, a nie trzydzieści siedem.
Jakiś czas później wróciłam do domu późnym wieczorem, wypiwszy nieco za dużo na mieście, i spotkałam go na korytarzu. Zaczęłam mu wypominać, że spotykamy się wyłącznie, kiedy on tego chce, i że to niesprawiedliwe, gdy jedna osoba cały czas dyktuje warunki. Przyparłam go do muru, powracając do najgorszych starych nawyków. Uciekł do swojego mieszkania.
Następnego dnia dostałam SMS-a: Może powinniśmy trochę z tym wyluzować. Jesteś dobrą przyjaciółką… trochę to jednak za bardzo skomplikowaliśmy haha.
Ten śmiech na końcu to taki młodzieżowy sposób złagodzenia ciosu, domyśliłam się. Rzecz w tym, że ten nasz niezobowiązujący związek pozwolił mi się odsłonić ze wszystkimi niedoskonałościami, dać komuś naprawdę poznać, kim jestem, czego nigdy wcześniej nie zrobiłam. Przy nim byłam naprawdę sobą. To było dla mnie istne objawienie.
A także prawdziwa zagadka. Ponieważ najwyraźniej nie umiem być w pełni sobą, kiedy szukam miłości na serio i koncentruję się wyłącznie na przyszłości. Wydaje nam się, że aby zdobyć czyjeś serce (albo dostać pracę, skoro już przy tym jesteśmy), musimy pokazać idealną wersję siebie. Gdy kładziemy na szali tak wiele, otwartość może się wydawać niemożliwa.
Rok później pokazałam wystarczająco idealne oblicze, żeby ktoś przyjął mnie do pracy. Wciąż pracuję nad tym, aby pozwolić sobie na bycie dostatecznie nieidealną, żeby znaleźć miłość.
Marisa Lascher mieszka na Manhattanie. Zawodowo zajmuje się opracowywaniem empatycznych strategii wzmacniania kultury organizacyjnej i poprawy wydajności pracowników. Niniejszy tekst został opublikowany w październiku 2017 roku.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
PRZEDMOWA
KIEDYŚ CIĘ ZNAJDĘ
JAK BYĆ SOBĄ BEZ PRACY I FACETA
KOCHANIE, WYPADŁAŚ Z ROLI
NIEBYWAŁA ODWAGA
OLŚNIENIE NA IZBIE PRZYJĘĆ
GHOSTING: PIĘĆ ETAPÓW ŻAŁOBY
NIEDOLA LUBI TOWARZYSTWO I SMAŻONEGO KURCZAKA
BYŁ PODOBNY DO MOJEGO TATY
WYKLUCZONE? TO ZNACZY, ŻE JEST SZANSA?
PILNE WIADOMOŚCI POZOSTAJĄ BEZ ODPOWIEDZI W NOCE DZIKIEGO SEKSU
POWIEDZ ŁADNIE, CZEGO CHCESZ
CHYBA CIĘ KOCHAM
JAK WŚCIBSKA DZIENNIKARKA ZOSTAŁA KUPIDYNEM
SYPIAJĄC Z GITARZYSTĄ
W RYTMIE MARSZA WESELNEGO
OSTATNIE MISTRZOWSKIE OKRĄŻENIE
KOCHAĆ, STRACIĆ I WYGRAĆ
WOLNA I OTOCZONA WIANUSZKIEM MĘŻCZYZN
EWA I EWA W RAJU
CZY MOJE SERCE UMKNIE SWEJ PRZEŚLADOWCZYNI?
MIŁOŚĆ I POCZUCIE WINY
CO TO ZA PANI W TWOIM ŁÓŻKU, TATUSIU?
BYĆ MOŻE ZECHCESZ POŚLUBIĆ MOJEGO MĘŻA
TRZYMAJĄC SIĘ NA ZAKRĘTACH
BLIZNY PO URATOWANYM MAŁŻEŃSTWIE
BEZDOMNA MAMA DJ-A
UCIEC PRZED MCCARTNEYEM
TRZYMAJ SIĘ MOCNO NA ZAKRĘTACH
POZOSTAĆ W GRZE
WYDOSTAĆ SIĘ SPOD WPŁYWU
KURCZAK W PIEKARNIKU, MĄŻ ZA DRZWIAMI
KOCHAJ MNIE, KIMKOLWIEK JESTEM
DOJRZEWANIE BEZ INSTRUKCJI
MÓJ MĄŻ JEST TERAZ MOJĄ ŻONĄ
ŻYCIE RODZINNE
COŚ W RODZAJU MACIERZYŃSTWA
OJCOSTWO NA OPAK
KIEDY OPIEKUN POTRZEBUJE OPIEKI
PIERWSZA LEKCJA MACIERZYŃSTWA
DWÓCH FACETÓW, DZIECKO W DRODZE I JA
NIEZAWODNA MATCZYNA INTUICJA
DWA GRUDNIE: ŚMIERĆ I NOWE ŻYCIE
DOTRZYMANA OBIETNICA
JEDNA TRZECIA PARY
GRZECHY SZESNASTOLATKI
MÓJ ANIOŁ STRÓŻ
INFORMACJE O ZGODACH AUTORSKICH
PODZIĘKOWANIA