Mój Tarzan - Przebłysk Anna - ebook + książka

Mój Tarzan ebook

Przebłysk Anna

2,1

Opis

W afrykańskiej dżungli zostaje odnaleziony młody mężczyzna rasy białej. Jest nagi, nie mówi, za to trzyma sztamę ze stadem szympansów, a potrafi się postawić nawet gorylom. Po testach DNA okazuje się, że to zaginiony ponad dwadzieścia lat temu dziedzic szkockiego klanu Murray. Od tej pory rozpoczyna się wytężona praca na rzecz ucywilizowania Tarzana i przywrócenia go na łono ludzkiego społeczeństwa. Pod okiem doktora MacDonalda Anna Przebłysk podejmuje się trudnej roli bezpośredniego uczestnictwa w edukacji seksualnej mężczyzny, który dotąd nie widział kobiety. W swej pracy młoda nauczycielka seksu nie cofnie się przed niczym, aby ona i jej wychowanek otrzymali to, co im się należy i czego pragną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,1 (43 oceny)
7
1
4
7
24
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewqa83

Nie polecam

Dno
80
madlenna1

Nie polecam

Kolejny wydawniczy koszmarek .... z szacunku do czytelnika .... niech autorka zacznie robic na drutach
81
JuliaChmiel

Nie polecam

Szanującym swój czas - nie polecam.
50
Ruddaa
(edytowany)

Nie polecam

Wszyatkich w WasPos powinni zwolić ze skutkiem natychmiastowym!!!! Bosz co za DNO!!!! To pseudonwydawnictwo wydaje same gnioty! Jacyś imbecyle tam pracują i zarządzają ta firmą.
szasias

Nie polecam

czegoś takiego jeszcze nie czytałam. może się nie znam ale jestem ogromnie zdziwiona, że ta książka została wydana...

Popularność




Copyright © by Anna Przebłysk, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Arthur-studio10/Shutterstock

Projekt okładki: Adam Buzek

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje w środku książki: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-116-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

XIII

XIV

XV

XVI

I

Zapowiedziana przygoda

Kawiarnia na Rynku Starego Miasta. W jej zadaszonym parasolkami ogródku zasiadam na białym krzesełku w skwarze lipcowego dnia. Jest tak gorąco i ja jestem gorąca, rozgrzana słońcem imłodością.

Moja nóżka założona jest na nóżkę. Obie eksponuję wzdłuż stolika. Są smukłe i każda wydaje się dłuższa oddrugiej.

W najeżonej tipsami dłoni trzymam delikatną filiżankę, z wymalowanymi na niej czerwonymi różami. Zakręcone ucho naczynia pieszczę między kciukiem a wskazującym palcem. Opuszki moich pozostałych palców prześlizgują się łagodnie po rozrysowanych na porcelaniepłatkach.

Gdy niesforny wiatr zaczesuje mi na twarz kosmyk długich blond loków, z równą gracją próbuję zapanować nadfryzurą.

Lśniące w słońcu pasemka odgarniam z takim pietyzmem, jakbym odkrywała pod wierzchnią warstwą obrazu zaginione dzieło MichałaAnioła.

Jestem właśnie takim dziełem, doskonałym i kobiecym aktem samej natury. Piękna jak boski anioł. Brakuje mi jedynie skrzydeł. Czyżnie?

Podziwiam swój promienny uśmiech w leżącej na blacie srebrzystej łyżeczce, w której przeglądam się. Nie omieszkam też omieść wzrokiem łabędziej szyi i wyeksponowanego biustu. Opina go błękitna bluzeczka naznaczona lekkąkoronką.

W takiej prezencji każdemu bez wątpienia podobam się. Jaśnieję niczym złociste słońce na bezchmurnym niebie, którego każdy pragnie dla siebie ciepłych promieni. Oczywiście, że towiem.

To jednak nie czas na odbieranie podziwu ze strony otaczających mnie adoratorów. Takich, którzy zwykle suną za mną niczym po posadzce długi materiał weselnej sukni. Ów czas zawłaszcza bowiem dla siebie Jagoda. Moja najlepsza przyjaciółka przylepa, z którą spotkanie to zwykle przygoda. Nie tym razem, ponieważ właśnie na dłużej zamierzam powiedziećjej…

– Pa, kochana, trzymajsię.

Jagodzianka, jak ją pieszczotliwie nazywam, nie daje za wygraną, nie mogąc pogodzić się z moim wyjazdem. Odstawia colę z takim animuszem, aż kostki lodowe niemal wyskakują z naczynia, podobnie jak jej powiększony biust ze skąpego stanika. Ta cięta brunetka robi równie zaciętą minę, po czym wytykając mnie palcem z diamentowym pierścionkiem, ostrzegawczoposykuje:

– Takie seksogłoszenie z zagranicy, na które odpowiedziałaś, to praktycznie zawsze podpucha. Na miejscu wrzucą ci coś do drinka i ockniesz się w burdelu bez klamek. No… no, Anka. Nie wygłupiajsię!

– Wszystko dokładnie sprawdziłam, znasz mnie. – Z nieschodzącym mi z twarzy uśmieszkiem pokazuję na smartfonie skan dyplomu uznanego seksuologa. Następnie recytuję z pamięci zapisaną tam treść. – Doktor MacDonald ukończył uniwersytet w Londynie. Szczyci się nienaganną reputacją i udaną praktyką lekarską na przestrzeni wielu lat. To doświadczony, zaangażowany i uczciwy profesjonalista w swoimfachu.

– No co ty! To jakiś napalony na młódki, stary zbok! – Jagoda podskakuje na krześle i tak faluje biustem, aż wytwarza orzeźwiający podmuchwiatru.

Jej jazgot na niewiele się jednak zdaje. Pokazuję jej na smartfonie przysłany mi już lotniczybilet.

– Nie polecisz. Nie wolno ci mnie zostawić! Nie wolno, rozumiesz? Zabraniam. A… a tak właściwie to… dokąd miałabyś się wybrać? – Śliczną twarz mej przyjaciółki zalewają wymuszona obojętność i kiepsko skrywanezainteresowanie.

– Bilet jest do Edynburga – oświadczam.

– To Niemcy ten Edynburg, tak? – upewnia się niezbyt lotna z geografiiJagódka.

– To Szkocja – koryguję. – Ale tylko… spójrz. No sama popatrz. To właśnie tu będzie kręcić się cała impreza. – Zagryzam z lekka dolną wargę, wysuwam z ust koniuszek różowego języczka i wyświetlam na ekranie obraz więcej niż okazałejbudowli.

– O ja pierniczę… Co ty mi pokazujesz? To jest zamek! Najprawdziwsze zamczysko! – Nagle Jagodzianka nie może ukryćpodziwu.

Kiwam jej na potwierdzenie główką, delikatnie i z taktem, niczym sama królowa. Ona, niczym ciastka z kremem, które ledwie uszczknęła, próbuje byćcyniczna.

– I co, będziesz tam jakby księżną Dianą z kochankami? A może będziecie kręcić erotyczną wersjęBraveheart?!

Wobec jawnej zazdrości ze strony przyjaciółki myślę, że już czas odsłonić przed nią wszystkie znane mi karty. Takie, w których ja jestemdamą.

– Odpowiedziałam na ogłoszenie. Wygrałam casting online i podpisałam umowę na, uwaga, seksualnąsocjalizację.

– A co to za diabeł-atrakcja, ta… seksualnasocjalizacja?!

– Cicho. Słuchaj, bądź grzeczna, to ci powiem. – Przekładam nóżki, biorę łyk cappuccino i niby leniwie, choć sama czuję podekscytowanie, wyjaśniam: – Sprawa jest na wysoką skalę i po części jest tajemnicza, bo nie chcą tego rozgłaszać. Przez to szczegółów mam się dowiedzieć na miejscu. Cała akcja ma służyć, jak napomknięto, cytuję: „wspieraniu i rozwojowi życia seksualnego”. Wezmę zatem udział w działalności naukowej. To ważne – zaznaczam cnotliwie, po czym na uspokojenie dodaję: – Wszystko będzie odbywać się pod kuratelą doktora MacDonalda. Mam mieć wyłącznie jednego partnera w łóżku, zdrowego, po trzydziestce. Poza tym nie ma przymusu. W każdej chwili mogę rozwiązać kontrakt. Choć jeśli tego nie zrobię, to honorarium rośnie z tygodnia natydzień.

– Czekaj… poczekaj. – Jagoda przyjmuje tak zadumaną minę, jakby nagle pozyskała zdolność używania komórek mózgowych do czegoś więcej niż tylko poprawiania makijażu. Następnie z satysfakcją, ale i bezczelnie, wypala: – A pamiętasz, jak miałyśmy po szesnaście lat, a ty dałaś się naciągnąć na badania tego studencika? Adaś mu było, tak?

Na wspomnienie tej żenującej historii słońce na niebie zakrywają ciemne chmury, a mój promienny uśmiech blaknie. Nawet cappuccino staje się jakby nazbyt gorzkawe wsmaku.

– Cóż… Nie, nic nie pamiętam. – Uciekam wzrokiem w bok, żałując jednocześnie, że nie mogę uciec od pewnych aspektów mojego burzliwego okresudorastania.

Osoba będąca świadkiem tamtych chwil nie zna nade mną litości. Skubana jeszcze siępastwi!

– Już sobie przypomniałam! On, ten Adamus, twierdził, że robi badania do magisterki. Ponoć analizował ilość śliny wytwarzanej podczas pocałunku z języczkiem. A tak naprawdę chciał się z każdą naiwniarąlizać!

Czasem, jak w moim przypadku, na lizaniu się nie kończyło, ponieważ pseudobadanie przeprowadzane było nieraz nie tylko podczas pocałunku, ale także pełnowymiarowego… stosunku. Tego Jagoda, na szczęście, niewie.

Ocieram kropelkę potu z czoła i z powagąmówię:

– Z doktorem MacDonaldem to zupełnie inna sprawa. – Jak tonący ostatniej deski ratunku, chwytam się jedynego tematu, który mojemu nieskazitelnemu image może zapewnić ocalenie. By nie być gołosłowna, uderzam w niezawodną zwykle skarbonkę. – Tym razem podpisałam profesjonalny kontrakt. Za pierwszy tydzień… pracy otrzymam, uwaga, tysiącfuntów.

– Że jak? W ramach pracy naukowej tysiąc funciaków za bzykanko z ponad trzydziestoletnim ogierem?! O Matko BoskaDziewicza!

Bingo, mam ją. Chmury się rozstępują, słońce znów świeci, me oblicze jaśnieje. Wiem, że żadna gradowa chmura w postaci docinków Jagody już mi nie zagraża. Nic już nie będę sobie robić z tego, jeżeli będzie próbowała ciskać na mnie gromy. A jeszcze, desperacko, próbuje.

– Dziwka.

– Zazdrośnica – ripostuję.

– Sprzedajnalala.

– Zawistnica.

– Szczęściara… być może. – Jagódka wreszcie zmienia ton rozmowy i sama się sprytnieuśmiecha.

Odpowiadam jej mym przewrotnym uśmieszkiem i wznoszę do toastu resztęcappuccino.

Brunetka naprzeciw odwzajemnia gest zmrożonącolą.

– Za twoją Szkocję, szczęściaro! – krzyczy.

– Za… doktora MacDonalda. – Staram się jeszcze zachować powściągliwość. Zaraz puszczają mi hamulce i radośnie piszczę. – Za mego dzianego kochanka dosocjalizacji!

– Za jurnego Bravehearta! – wydziera się Jagoda, skupiając na swym uniesionym biuście uwagę wszystkich kelnerów. – Za płomienne bzykanko i tysiące funciaków płynących nalovekonto!

– Ciszej, wariatko. – Szczerze roześmiana nachylam się nad stolikiem i próbuję zasłonić Jagodowe usta dłonią. Z moich z kolei płyną już na dobre rozbudzone marzenia. – Może się nawet zakocham i… już tamzostanę…

– Wzamku?!

– Aha…

– Jako księżnamoże?!

– No raczej nie ichnia królowamatka.

– Ech, Anku. Chodź, kupimy ci coś na podbój książęcychserc!

– Jestem nadebecie…

– Ciągle? Znowu?!

– Wiesz, jak jest… – Rozkładamręce.

– Oddasz z pierwszejwypłaty.

– Pewnie, przecież mnieznasz.

– Dobra, to ci pożyczę. Skoro już jutro odlatujesz, to tę noc ze mną przetańcujesz. Pójdziemy doklubu.

– Chętnie potańczę, przecież… mnieznasz.

Moje usta stają się wydęte jak do pocałunku. Jagody także. Nasze wargi przybliżają się do siebie. Jeszczechwila…

Obserwujący nas od dłuższego czasu kelnerzy, z rozdziawionymi szczękami zastygają w napięciu. Jeden przechyla zamówiony kufel piwa, aż złocisty napój leci ciurkiem na chodnik. Drugi gość z obsługi prawie upuszcza tacę. Zsuwają się z niej metalowe sztućce i szklanenaczynia.

Przy wtórze brzdęku metalu i dźwięku tłuczonego szkła, trzymając się za ręce, uciekamy biegiem z miejsca, gdzie nieco broimy. Jak tomy!

– Zapłaciłaś? – rzucam doprzyjaciółki.

Ona beztroskopokrzykuje:

– Coś tam na blaciezostawiłam!

– Aleco?

– Zapach perfum i pamięć o naszym wdzięku, ha!

Niebawem odwiedzamy galerię handlową, w której do jej zamknięcia robimy zakupy. Naszym łupem padają ubrania i kosmetyki zarówno z firmowych sklepów, jak i mniej okazałychbutików.

Na noc idziemy do klubu. Przy blasku wielobarwnych świateł, do skocznej i melodyjnej muzyki trance, do upojenia tańczymy, tańczymy i jeszcze raz tańczymy. Bawimysię!

Tak mija mi ostatni dzień wWarszawie.

Jutro zaś postawię swoje stopy w nowych szpilkach już na szkockiej ziemi. Czuję, że ta erotyczna przygoda będzie inna niż wszystkie mi znane i odmieni me życie. Przeczucie połączone z przyjemnym mrowieniem w podbrzuszu nie zwykło zwodzićmnie…

II

Samolotowe ekscesy

Na Okęciu wsiadam do samolotu. Mam miejsce przy oknie i po raz pierwszy nie w klasie ekonomicznej, a tak jak powinno być, czyli w biznesowej. Wszak wyruszam na Wyspy Brytyjskie w interesach, czyż nie? O mój angielski u celu podróży się nie martwię. Kilka razy odwiedzałam już znajomych w Manchesterze, by przekonać się, że licealna nauka i brane wtedy korepetycje z języka nie poszły namarne.

Myślę, że baczniejszą uwagę muszę mieć na pasażera, który zasiada koło mnie. Nie odrywa bowiem wzroku od mego głębokiego wcięcia w dekolcie. Wręcz zagląda bezczelnie do środka na me krągłości, łakomie jak na dwie półkule lodów waniliowych. Niemal cieknie muślinka.

Osobiście tylko przelotnie taksuję go wzrokiem. To facet około czterdziestki w nienagannie skrojonym garniturze, szarym w ciemnepasy.

Dalsza ode mnie ręka pasażera spoczywa na czarnejteczce.

Z kolei bliższa cóż… Leży ona na jegomościa kolanie niebezpiecznie blisko mego odsłoniętegouda.

Ta wymuszona bliskość mobilizuje mnie, abym bardziej przyjrzała się, z kim takim mam do czynienia. Niestety ciemne okulary na męskiej twarzy milczka skutecznie maskują jego oczy, przez co pozostaje on dla mnie dośćtajemniczy.

Nic to, samolot właśnie startuje, a podróż potrwa raptem poniżej trzech godzin. Sądzę, że tak krótki czas spokojnie bym przetrzymała, mając za współpasażera nawet pawiana. Za to mężczyzna koło mnie, muszę przyznać, pachnie nad wyraz dobrymi, nieco kwaskowatymi perfumami. W każdym razie lepiej niż pawian, dajmy na to, słodkimibananami.

Trochę odurzona markowym zapachem zapadam się w fotelu. Opuszczam powieki na błękitne oczęta, wkładam do uszu słuchawki i oddaję się pochłanianiumuzyki.

Uśmiecham się i piętą w wysokim obuwiu wystukuję żywiołowy rytm. Akurat płynie do mnie melodia, przy której do białego rana tańczyłam zJagodą.

Na potańcówce poznała niejakiego Roberta. Szczęścia życzę nowej parze. Ja swojego poszukam może nie za oceanem, ale zamorzem.

Na chwilę otwieram oczy, by zerknąć przez okno. Chmurzy się, więc widoczność nie jest klarowna. Obstawiam, że właśnie lecimy nad Morzem Północnym – wielkim basenem słonejwody.

Z powodu narastającego rozmarzenia mój uśmiech poszerza się. Odlatuję myślami aż hen do zamku, gdzie niebawem zamieszkam. Raczono mnie już korespondencyjnie poinformować, że w czasie wolnym na brak atrakcji nie będę tamnarzekać.

Co mnie zatem czeka na miejscu? A jakże, kryty i otwarty basen. Również stadnina koni. Pole golfowe i możliwość jeżdżeniaquadami.

Osobiście wybrałabym się jeszcze nad jezioro Loch Ness, aby zapolować tam na wodnego potwora. Coś jednak mi podpowiada, a raczej mnie łaskocze, że najpierw będę musiała się uporać z lotniczym monstrum tuż kołomnie.

Muskanie zewnętrznej części mego uda staje się coraz bardziej natarczywe. Ja zaś, po ponownym otwarciu oczu, upewniam się, że bynajmniej nie obmacuje mnie spacerującamucha.

Widzę na sobie mały paluszek pasażera, na którego serdecznym palcu połyskuje złota obrączka, jak nic ślubna. Za kogo niby ten karaluch mniema?!

Z trudem, ale jeszcze biorę na wstrzymanie. Mówię sobie w myślach, że nie ma co przejmować się małym paluszkiem i pewnie równie małą zawartością w gaciachwspółpasażera.

Ujmuję cudzą dłoń, po czym taktownie odkładam ją na męskie krocze, gdzie materiał ubioru podejrzanie wybrzuszasię.

Uf, przez chwilę mam spokój. Już zaraz bezczelna dłoń na mnie powraca i to cała. Chociaż tym razem bez złotej obrączki, cwaniara.

Czy ten wypachniony koleś zamiast grzecznie podrywać, właśnie próbuje zawłaszczyć sobie mnie? Takim praktykom prawdziwa dama mówi… nie!

Otwieram moją białą torebkę i przegrzebuję wnętrze pełne kosmetyków. Natrafiam na ostatnie podarunki od zapobiegawczej Jagody. To para moich nowych przyjaciół, których skuteczność zaraz wypróbuję – gaz pieprzowy i paralizator. Ale pokolei…

Najpierw wprowadzam mężczyznę w istny błogostan, odpinając mu pasek od spodni i odchylam u góry ich materiał. Czynię to jednak tylko po to, by przejść do punktu drugiego, konkretnejakcji.

– Chryste! – wyje lotniczy amant, gdy pod spodniami wciskam mu iskrzący paralizator prosto wkrocze.

Zszokowany koleś naprędce zdejmuje z twarzy ciemne okulary. Wtedy do kompletu spryskuję mu gazem pieprzowymoczy.

Chaos, krzyki, trochę paniki na pokładzie, niemal turbulencja. Po wyjaśnieniach udzielonych stewardessie, co i jak, ta puszcza mi ona tylko oko. Widać kobieca solidarność czasem ma się całkiemdobrze.

Potraktowany przeze mnie ostro tani podrywacz zostaje odprowadzony gdzieś na oślą ławkę. Znów odprężona nie spodziewam się więcej niespodzianek w czasie lotu. Tak samo nie oczekuję, że ktoś się do mnie jeszczedosiądzie.

Nieoczekiwanie czyni to młody mężczyzna wyglądający na arabskiego szejka. Myślę sobie, że to kolejny adorator, który szuka wrażeń. Nie inaczej, bo niebawem jego dłoń sunie nad moim udem prosto podspódniczkę.

Tylko przewracam oczami i znów sięgam po paralizator. Arabska ręka jednak szybko zostaje wycofana. Przy czym uprzednio odczułam na majteczkach ledwie minimalne tarcie. Wsuwam tam dłoń, a wyjmuję banknot o nominale stueuro.

W pierwszej chwili nie bardzo rozumiem, co to za arabska gra, w której facet sypie mi między nogi kasę, ale zaraz jużtak.

„Zrób sobie dobrze, to dostaniesz pięćset. Sfilmuję to pod twojąspódnicą”.

Taką treść czytam na przystawionym mi przed twarz elektronicznymczytniku.

Wprowadzona zostaję w stan pewnego szoku spowodowanego niecodzienną i zarazem bezczelną propozycją. Zaraz dominują we mnie ciekawość i zaintrygowanie wzbudzone w mej przewrotnej naturze. W rezultacie moja dłoń na paralizatorze to zaciska się, to rozluźnia, rozluźnia izaciska.

Rachuję w główce, jak bardzo niestosowne byłoby przyjęcie pieprznej propozycji. Bo jakby nie patrzeć, będzie mi milutko, facet nawet mnie nie dotknie, a dostanę piękny pieniądz. No i co z tego, że sfilmuje moją pękniętą brzoskwinkę, jak puszcza soki. Przecież nie ma na niej podpisu, że to moja, a nie będzie mnie widać od pasa wgórę.

Z burzy mózgu z piorunami wychodzi mi, aby ulec. Następnie podniecenie całkiem wyłącza mi mózg. Pozostaje we mnie już tylko pragnienie przeżycia pieprznejprzygody.

Unoszę lekko pupę na siedzeniu, po czym powoli ściągam z siebie minimajteczki w kropeczki. Pod spódnicę, która kończy mi się wysoko na udach, zagłębiam dłoń. Odnajduję mój rowek rozkoszy i zaczynam wzdłuż niego wodzićpaluszkiem.

W tym momencie Arab wkłada mi pod mini smartfon i trzyma go kilka centymetrów przed mym kroczem. Czując pewien rodzaj dyskrecji, a z tego tytułu komfort, w całej krasie pokazuję mu, co mam, mój skarb. Rozchylam szerzej uda, palcami rozsuwam na boki moje różowe płatki i swoją muszelkę Wenus obszerniemasuję.

Przyjemność jest początkowo prawie niezauważalna. W miarę pieszczenia się jednak wzrasta. Dzieje się to szczególnie, gdy kątem oka zerkam na Araba. W tym przypadku nawet nie chodzi o to, że to przystojniak i pod spodniami ma widoczną erekcję. Otóż w drugiej ręce na swych kolanach trzyma on elektroniczny ekran, dzięki któremu na żywo odbiera serwowany mu z kamery obraz. Dzięki temu widzę, jak z mojej tarmoszonej palcami brzoskwinki coraz obficiej płyną soki. Przezroczyste, ale i białe, będące oznaką silnegopobudzenia.

Wzdycham i nawet się nie orientuję, a już faluję biodrami. Palce zagłębiam w siebie coraz mocniej, moje ruchy stają się bardziej żywiołowe. Jak baletnica na lodzie kciukiem kręcę piruety wokół mojego guziczka rozkoszy. Z czasem poświęcam mu coraz więcej uwagi, ponieważ zaczynamdochodzić.

Wiję się na siedzeniu wężowym ruchem i nie panuję nad głośną artykulacją jęków. Moja ręka gwałtownie porusza się w ramieniu. Jej dłoń serwuje mi wielką przyjemność. Wiem, że jeżeli chcę osiągnąć szczyt, to między nogami ciągle mi czegośbrakuje.

Nagle prostuję się i posykuję doAraba.

– Chodź. – Wymijam go i idę, prawie biegnę, do toalety. Wskakuję do niej, a zaraz za mną przybywa tu zwabiona przeze mnie męskapostać.

Natychmiast zdejmuję bluzkę i stanik, prawie zrywam. Siadam na półce, a nogi rozrzucam na boki. Mężczyzna do mnie przywiera całym ciałem. Całuje mą szyję, rękami ściska biust. Pracuję przy jego arabskiej tunice, by jak najszybciej ją odwinąć i wyciągnąć z niej to, czego moje kobiece wnętrze teraz bezkreśniepotrzebuje.

Niemal drżącymi dłońmi odnajduję twardy jak z kamienia podłużny element. W pośpiechu wpycham go sobie w całości w miękką waginę. Nareszcie wypełniona czuję niewysłowione ukojenie, ale chcę mocniej i więcej. Gdy Arab bierze mnie pod uda i rozpoczyna mocną pracę biodrami, ja czynię to samo. On napiera na mnie, a ja na niego. Odpychamy się od siebie i znów do głębiłączymy.

Podczas tej erotycznej młócki przeżywam obłędny orgazm. Nawet nie wiem, kiedy się zaczął. Może jeszcze na moim siedzeniu w samolocie? Szczytowe swędzenie w miednicy w ogóle nie zamierza się z niej ulotnić, zupełnie jakby rozkosz stała się tam stałym lokatorem. Wszystkie moje zmysły stapiają się w wielką ekstazę, która kipi ogniem przyjemności jak erupcjawulkanu.

W końcu jednak ten ogień się wypala. Nareszcie, bo od nadmiaru przyjemności chybabym zwariowała. Rozanielona na szafce już ze spokojem patrzę, jak dochodzi mój partner. Z dużą amplitudą ruchów wciąż wbija się we mnie do oporu, to niemal w całości wysuwa. Penis tonie w moich sokach, aż dorzuca własne w ramach męskiegoszczytowania.

Arab stęka w urywany sposób, a ja pozwalam mu skończyć głęboko w sobie. Nie ma co, zasłużył. Tak oceniam jego samolotową inicjatywę, z której szczęśliwie skorzystałam. W rewanżu więc z przyjemnością daję mu skorzystać z siebie. Zerkam na stojący z boku sedes, choć o sobie mam oczywiście o wiele większemniemanie.

„Chcesz więcej zarobić, to pobaw się zesobą”.

Po skończonym numerku przed zamglonymi oczyma widzę jeszcze jedną wiadomość. O wspomnianych pieniądzach nie jestem teraz w stanie myśleć. Ogólnie to po przeżytym orgazmie ciągle mam totalną pustkę w głowie. Niemniej nic chyba nie stoi na przeszkodzie, abym trochę pogładziła sobie moją wyzwalaczkęrozkoszy.

Zamykam oczy i z błogim uśmiechem na twarzy delikatnie sięmasturbuję.

Kiedy na chwilę unoszę powieki, dostrzegam, że Arab to z bardzo bliska filmuje. Czuję się niemal jak gwiazda filmowa, w ujęciach, a moja Mała Mi, główna aktorka, zostaje wyjątkowodoceniona.

Wtem zostaję siłą sprowadzona do parteru i już jestem na klęczkach ze sterczącym penisem przytwarzy.

Druga runda zatem – wzdychamsobie.

Mój język jakby sam wysuwa się z ust i namiętnie wodzi po z kolei męskim wyzwalaczurozkoszy.

„Nie przestawaj siędotykać”.

Wobec tej reprymendy spoglądam między swoje kolana mające kontakt z podłogą. Zauważam leżący na parkiecie ekran kamery filmującej mnie od dołu. Powracam zatem do stymulacji krocza palcami, co znów staje się coraz bardziej przyjemne. Do kompletu zasysam penisa do buzi i solidnie obciągam, co kontynuuję. W efekcie w toalecie rozbrzmiewa moje siorbanie z ust oraz mlaskanie pochodzące spomiędzy mych ud, gdzie moja szparka cała tonie wwilgoci.

W miarę tych pieszczot, które serwuję mężczyźnie i sobie, seksualne napięcie do mnie powraca. Sprawia to, że znów pragnę wypełnienia wsobie.

W pewnym momencie wstaję i przyjmuję nową pozycję. Moje pośladki są teraz wypięte, plecy ustawione w poziomie, a ręce oparte o skrajszafki.

Bez dodatkowej zachęty Arab podwija mi spódniczkę i znów bierze się za mnie. Trochę zmęczona po pierwszej rundzie, ciężko i głucho stękam w takt posuwania mnie odtyłu.

W takim układzie spędzamy dłuższy czas i nie mam nic przeciwko, aby w jego ramach mężczyzna sfinalizował we mnie sprawę, czy trysnął mi na tyłek. Wybiera tę pierwszą opcję. Otwiera we mnie spust i strzela lepkimi pociskami, a ja daję się rozstrzelać. Już chyba do cna zalepia mi nasieniem szyjkę macicy. Wytrysk dokonuje się wraz z kilkoma mocniejszymi pchnięciami, przy których muszę się silnie zapierać rękoma o szafkę, ale i tak jestem przesuwana doprzodu.

„Dokończ sama ze sobą w tejpozycji”.

Uf… Ocieram kilka kropelek potu z czoła, ale nie zwykłam dyskutować z kochankami, zanim nie skończy się bara-bara. Przenoszę więc rękę pod moim wiszącym biustem, wklęsłym łonem i między nogami obejmujękrocze.

Mlask, mlask, mlask. Pracuję zręcznie paluszkami przy moich już bardzo spuchniętych płatkach. Same moje paluszki zalewane są prawdziwą rzeką kobiecych i męskich wydzielin wypływających z waginy. Ponadto na szafce tuż przed moją twarzą podziwiam me wyczyny nie inaczej, tylko na podstawionym miekranie.

Podczas mojej masturbacji Arab mnie wyłącznie filmuje, a w ogóle nie dotyka. Szybciej bym doszła, jakbym miała coś w sobie, nawet sztucznego penisa, czy choćby kij od szczotki, albo przynajmniej naśliniony palec w pupie. Brak głębszej stymulacji niemiłosiernie przedłuża sprawę, ale drugi raz, tym razem całkiem sama ze sobą, po dłuższych pieszczotachdochodzę.

W porównaniu z pierwszym orgazmem, który przypominał erupcję wulkanu, obecnie to coś jak pulsujący gejzerek. Zresztą ową pulsację o różowoczerwonym zabarwieniu podziwiam na ekranie, gdzie moja Mała Mi wygląda teraz na dużą, a nawet bardzo DużąMi.

Wraz z zasklepieniem się mojej szparki, ekran zostaje mi zabrany sprzed nosa. W tym miejscu pozostaje wizytówka mego kochanka, Haruna jakiegoś tam. Słyszę, jak zamyka za sobą drzwi toalety. Odpoczywam samotnie, przyjmując łaskotanie na wewnętrznych częściach ud ciurkiem ściekającego moczu, który przy drugim szczyciepopuszczam.

Wkrótce dociera do mnie, że czas się zbierać, bo słyszę zapowiedź o rychłym lądowaniusamolotu.

Konkretnie poobracana idę tak rozkraczona jak dobrze przerżnięta kaczuszka. Zmierzam na swoje miejsce pomiędzy innymi siedzeniami. Zmordowana myślę sobie, że jadę uprawiać zlecony seks. Jeśli więc to była do tego przygrywka, to może nawet trochę się w pracy od przyjemnościspocę.

Naraz słyszę za sobą kobiecygłos.

– Proszę uprzejmie nie plamićpodłogi.

Odwracam się. Zauważam na parkiecie za sobą kremowe plamki z nasienia, które skapuje ze mnie z racji braku majtek. Całe szczęście, że nie zapomniałam przynajmniej włożyć bluzeczki, ale stringów nie mam zesobą.

Spoglądam błagalnie na zwracającą mi uwagę stewardessę. Ponownie ze zrozumieniem puszcza mi oko. Niech żyje kobieca solidarność, dzięki której bez konieczności szorowania podłogi w samolocie powracam na swoje miejsce w klasiebiznesowej.

Mężczyzny, z którym odbyłam przygodny stosunek, tutaj już nie zastaję. Nagle wydaje się on tylko arabskim snem, jednak nie pozostawione przez niego we mnie miliardy plemników i na moim siedzeniu… tysiąceuro.

Biorąc je do ręki, czuję trochę niesmak, bo to prawie tak, jakbym była damą lekkich obyczajów biorącą pieniądze za seks. Ostrzejsze określenie na mój temat tłumię w umyśle, który znów wchodzi na normalne obroty i włącza analityczne myślenie. Ale z tym samolotowym seksem to tak jakoś wyszło. To było nieplanowane. A przecież po wszystkim nie wyrzucę pieniędzy do kosza na śmieci. Wkładam je do praktycznie pustej portmonetki, która wizualnie kojarzy mi się z moją brzoskwinką, w której dopiero co zawitał całkiem sympatycznyrobaczek.

Rozpływam się na siedzeniu i resztę już krótkiej podróży mam nadzieję spędzić bez towarzystwa, odpoczywając.

Zaraz, chwilunia. Obiecałam jeszcze napisać SMS do Jagody, jak mój lot samolotem. Piszęprawdę.

„Byłostandardowo”!

III

Że jak, z kim?! Rety…

Po wylądowaniu na lotnisku w Edynburgu idę do hali przylotów. Pośród niemożebnego ścisku, nad morzem ludzkich głów, niczym samotną wyspę, dostrzegam tekturową tabliczkę z napisem… „Anna”.

Oczywiście mogliśmy się z mym pracodawcą umówić gdzieś w okolicy telefonicznie, ale doktor MacDonald to szacowny jegomość starej daty. Optował więc za tradycyjnym sposobem odnalezienia mnie nalotnisku.

A ja? Nagle czuję prawdziwą tremę! Jak wypadnę? Czy na żywo także się spodobam? Czy alabastrowa mini i turkusowa bluzeczka na mnie nie są aby nazbyt skąpe, zbyt nęcące, wyzywające? Nie za mocno podkreślam czerwienią usta? Perłowe kolczyki w uszach i łańcuszek z muszelek na dekolcie są chyba na mnie wporządku.

Nic to, idę.

Przecież do pracy będę i tak stawiać się… nago. Taką na fotkach mnie już oglądano i, czemu się nie dziwię, zaakceptowano.

W drodze do celu przepycham się między innymi osobami. Nie za mocno, by nie sfatygowano mi bardziej ubioru zmiętoszonego już w samolotowejtoalecie.

Jeszcze parę drobnych kroczków stawianych w jednej linii, połączonych z zamaszystym balansem bioder, i oto jest on tuż przede mną. Poczciwy staruszek rozglądający się naokoło i trzymający w górze tabliczkę z imiennymnapisem.

Mój pracodawca wygląda nieco starzej niż na zdjęciach z Internetu. Za to ciągle przypomina swoją fizjonomią Zygmunta Freuda. Zdobią go siwa broda i wąsy. Wysokie czoło ma wizualnie wydłużone od postępującej mu od tej strony łysiny. Przywdział rozpięty, ciemny garnitur, a srebrny łańcuszek zwisa mu łukiem wzdłużkamizelki.

Ta dystyngowana persona zachowuje powagę, ale też wzbudza zaufanie. Dzięki temu, już ośmielona, spokojnie podchodzę dodoktora.

– Anna to… ja. – Wskazuję na tabliczkę z moim imieniem. – Anna Przebłysk, miło mi. – Przesłodki uśmiech okraszam eleganckim dygnięciem, które ćwiczyłam przedlustrem.

Staruszek z kolei przygląda mi się z uwagą, mrużąc szare oczy. Aż i on się uśmiecha, choć oszczędnie, po czym sięprzedstawia:

– Doktor Abraham MacDonald. Oczekiwaliśmy pani. – Szarmancko całuje knykcie mej wysuniętej na powitanie dłoni, łaskocząc mnie wąsikami. Przygląda mi się intensywniej, jakby mnie oceniając. Chyba wypadam w swojej prezencji przekonująco, bo zaraz dodaje: – Samochód już czeka, zapraszam. – Staruszek uprzejmie bierze moją walizeczkę podróżną, a wolną ręką wskazuje wyjście z haliprzylotów.

Na zewnątrz wita mnie typowa dla Szkocji pogoda. Jest chłodno, pochmurnie, a porywisty wiatr zalotnie podwija mi mini aż nad mój zgrabny tyłek. Przez to, zanim zapanuję nad garderobą, każdy wokół może podziwiać zarówno moje pośladki osłonięte namiastką majtek, jak i jesame.

Wkrótce jednak mam już możliwość schować pupę. Sadzam ją na tylnym siedzeniu czarnej limuzyny, do której drzwi otwiera miszofer.

Ależwygodnie…

O wiele przyjemniej nawet niż w samolocie i jego klasie biznesowej. Od doznawanej miękkości i luksusu rozleniwiam się, czując całkiemodprężona.

Gdy wóz rusza po asfalcie tak gładko, jakby płynął po wodzie, odprowadzam wzrokiem stojącą na poboczu karetkę pogotowia. Pielęgniarze pomagają do niej wejść mężczyźnie, który ma najwyraźniej problemy z widzeniem, a dłońmi boleściwie obejmuje swojekrocze.

Wychodzi na to, że chyba trochę w samolocie przeskrobałam. Może zrekompensowałam to, dla odmiany robiąc komuś w toaleciedobrze.

– Jak minęła podróż, Anno? – Słyszę kurtuazyjne zapytanie pana MacDonalda, który mnie zaskakuje, przechodząc ze mną naty.

Skoro tak, to także pozwalam sobie na pełną swobodę. Nie poprawiam już na sobie mini i odsłaniam niemal całe nogi. Patrząc w ślad za mężczyzną zmierzającym do karetki, w opanowany sposóbodpowiadam:

– Podróż minęła mi bez większych… niespodzianek. Dziękuję za troskę… Abrahamie.

– Alfredzie – poprawia mnie, po czym zwraca się do szofera. – Mamy dość czasu. Nie jedź przez miasto, nie jedź za szybko, a do celu podążaj trasą z najbardziej okazałymiwidokami.

– Yes, sir.

Po tym oficjalnym potwierdzeniu kierowcy wnioskuję, że mój pracodawca nie spoufala się z szoferem tak jak ze mną. Przyjmuję to jako nobilitację, ale też przyjmuję na sobie wzrok prowadzącego samochód mężczyzny, bo tak ustawia on górne lusterko, aby spoglądać wprost namnie.

Niech patrzy, podziwia, tyle mu wolno. Myślę tak i zrelaksowana spoglądam zaokno.

Wkrótce opuszczamy miejski zgiełk zatłoczonego Edynburga. Jadąc na północny zachód, zapuszczamy się w coraz bardziej dziewicze tereny Szkocji. Początkowo równinny i trawiasty teren Lowlands zmienia się w bardziej niedostępny i górzysty obszarHighlands.

Nasz samochód wije się serpentynami między wzniesieniami, zupełnie niczym język kochanka pomiędzy kobiecymi piersiami. Jak sutki biust, niektóre z kopulastych wzgórz wieńczą okazałe zamki. Czasem pośród gór, niby rozłożonych ud, wjeżdżamy do ciemnego tunelu. Wtedy przechodzi mnie rozkoszny dreszcz podniecenia przed tym, co nieznane, ale ze wszech miar pożądane i wyczekiwane, a co po drugiej stronie ma pojawić się. Tam znów witają nas malownicze pejzaże, ostre granie jakby prężących się w miłosnych pozach kochanków. Za to modre oczka wodne przypominają wpatrzone w siebie oczętazakochanych.

W rezultacie cała ta podróż dłuższymi momentami przekształca się dla mnie w erotyczną fantazję. Wyobrażam sobie przy mnie kochanka, a me dłonie niedwuznacznie wodzą po mym ciele i jego intymnych zakamarkach. Jak w pocałunku zaciskam wargi, to językiem zalotnie wodzę po lekko rozwartychustach.

Szofer coraz mocniej manipuluje lusterkiem. Ja zaś ukradkiem zerkam, jak operuje on drążkiem przy zmianie biegów. Ten widok coraz mocniej mnie pochłania, wręcz podnieca. Aż do rzeczywistości przywołuje mnie mentorski głos doktoraMacDonalda.

– Sądzę, że już czas, Anno, abyś dowiedziała się o szczegółach czekającej cię tutaj pracy. Już niebawem bowiem dojedziemy na miejsce, czyli do rezydencji roduMurrayów.

– Tak, słucham? – Jak zbudzona z erotycznego snu siadam sztywno i zwrócona przodem do doktora. Ponadto w przesadnym pośpiechu poprawiam sobie ubranie, a gładząc piersi, prawie zsuwam z nichstanik.

Abraham patrzy na mnie pobłażliwie. Czeka, aż się ogarnę. Potem zadziera głowę i w dystyngowany sposób, jak przed szacownym audytorium, do którego zapewne przywykł, przemawia:

– Otóż… wiedz, Anno, że weźmiesz udział w wielce ambitnym i zarazem zaszczytnym przedsięwzięciu. Jest nim przywracanie na łono społeczeństwa zacnego członka rodu Murrayów, DavidaMurraya.

– David Murray… to będzie mój partner, tak? – dukam naglepodenerwowana.

Dla odmiany doktor wypowiada się z niezmiennymspokojem.

– Tak, Anno. Twoim, a właściwie naszym zadaniem będzie, mówiąc wprost, nauczyć Davida Murraya dobrego… seksu.

– Aha… – Naprędce zbieram myśli, po czym wypowiadam jedyną mnie trapiącą obawę. – A… co jest z Davidem nie tak? To jest, czemu dopiero w wieku ponad trzydziestu lat ma się on uczyć współżycia? Może był pogrążony w wieloletniej… śpiączce? – zgaduję.

Chyba nie trafiam, bo Abraham wzdycha nader ciężko. W rezultacie moje zdenerwowanie narasta. Kładę dłoń na dekolcie i aby zająć czymś podrygujące mi samowolnie palce, bawię się natrętnie łańcuszkiem z muszelkami. W toku tej czynności, słyszę następującewyjaśnienia:

– Otóż… sprawa z Davidem jest bardziej skomplikowana, że tak powiem. Jego… swoisty dramat, czy też niezwykła przygoda, zależy jak spojrzeć, zaczął się przeszło ćwierć wieku temu. Wówczas nad niedostępną częścią Kongo rozbił się śmigłowiec państwa Murrayów. Zniszczoną maszynę z trudem, ale odnaleziono, a w niej martwych rodziców Davida. Jego samego jednak na miejscu zdarzenia nie było. Mimo to uznano go za zmarłego, co w tej sytuacji wydawało się naturalne. Ta sprawa odżyła, gdy czarnoskórzy kłusownicy natrafili kilka miesięcy temu w dżungli na białego mężczyznę, który, nagi, skakał pomiędzy konarami drzew razem z małpami. W tamtym rejonie zrobiło się o tym głośno, a potem trąbiły o tym światowe media. Widzianego z małpami młodziana schwytano i przeprowadzono mu testy DNA. Okazało się, że to zaginione dziecko Murrayów, obecnie już dorosły mężczyzna, który jednakże zupełnie nie zna życia jako człowiek. Aby zatem stał się pełnowartościowym członkiem społeczeństwa, rodzina zatrudniła do jego socjalizacji całą gamę specjalistów. Wśród nich są lingwiści, którzy uczą go języka. Inne osoby dają przykładowo lekcję etyki, a jeszcze inne, jak my, mają za zadanie wprowadzić Davida w świat erotycznych doświadczeń. Wszystko to, aby uczynić z niego pełnowymiarowego człowieka, który będzie postrzegał otaczającą go rzeczywistość w sposób analogiczny jakmy.

Po wypowiedzi doktora MacDonalda zapada dłuższa cisza. Właściwie to wyjątkowo długa i nic nie wskazuje na to, aby rozbrzmiały oklaski. Moja dłoń, która dotąd dotykała muszelek naszyjnika, teraz zaciska się na klamce drzwi samochodu, zupełnie jakbym raptem chciała z niegowyskoczyć.

– Czyli przyjechałam tu, aby się pieprzyć z Tarzanem – wypalam ordynarnie i już zupełnie bezogłady.

W tym momencie oczekuję reprymendy, ostrego strofowania i wykładu dziadka na temat dobrych manier. Abraham jednak mnie znów pozytywniezaskakuje.

– Ujęłaś to dość dosadnie, Anno, ale trafnie. Tak, masz się pieprzyć z Tarzanem. – Zaraz uśmiecha się sprytnie i na osłodę dodaje: – Nie zapominaj, że będziesz miała u boku mnie, profesjonalistę w swoim fachu. Już się więc o to zatroszczę, aby wszystkim było przyjemnie, dobrze. W końcu chodzi o… seks. – Spogląda na mnie z błyskiem w oku. – Lubisz… seks? – zapytujemnie.

– Tak… jak najbardziej – potwierdzam.

– A ufasz mi, że sprawię, iż między tobą a Davidem stanie się onudany?

– Tak… chyba tak. – Nieco rozluźniamsię.

– Doskonale… Zatem, kiedy już poznałaś szczegóły swej pracy, przejdziemy jeszcze na chwilę do ciebie, Anno.

Doktor otwiera teczuszkę, która od początku jazdy spoczywała na podłodze samochodu. Ze środka wyjmuje dokumenty. Zakłada okulary z okrągłymi szkłami i po odchrząknięciu, najwyraźniej, by się upewnić w pewnych kwestiach, zadaje mi seriępytań.

– Czy dodatkowe badania, o które cię prosiłem, zostały przez ciebiewykonane?

– Wyniki przesłałam rano mailem. Nie znajdzie pan zdrowszej ode mniekobiety.

– Czyli narzędzia do… pracy masz sprawne, gotowe? – Abraham spogląda wymownie na mojekrocze.

– Jak najbardziej – potwierdzam.

Choć nie dodaję, że moje „narzędzia” dopiero co zostały solidnie i dogłębnie przetestowane, zyskując arabski atest. A nawet dwa, co zostało należycieudokumentowane.

W kolejności pojawiają się drugorzędne pytania, które tylko potwierdzają to, co już wypełniłam w ankiecie. Na dobrą sprawę nie wiem, po co one padają. Chyba, aby przetestować mnie jeszcze oralnie, w tym mójangielski.

– Wiek dwadzieścia siedem lat, czytak?

– Zgadzasię.

– Jesteś stanu wolnego, bezdzietna…

– Tak zaznaczyłam w ankiecie, potwierdzam.

– Wzrost?

– Metrsiedemdziesiąt.

– Obecnewymiary?

– Chyba bez zmian. Biust dziewięćdziesiąt pięć, talia sześćdziesiąt dwa, biodra dziewięćdziesiąttrzy.

– A twoja… antykoncepcja?

– Biorępigułki.

– Nie przestawaj brać, toważne.

– Oczywiście, domyślamsię.

– Na zamku nie wolno ci też mieć innych partnerów seksualnych. To bardzoistotne.

– Czemu?

– Ze względu na uprzedni tryb życia David ma bardzo wysublimowany węch. Trudno przewidzieć, jak zareaguje, kiedy u… podarowanej mu samicy zwęszy zapach innegosamca.

– Podarowana… samica. – Przewracamoczyma.

Doktor z kolei dłużej przegląda kartki. Kiwa, jakby z zadowoleniem, głową imówi:

– Nie wzbraniasz się przed żadnym rodzajem seksu poza jawną perwersją. O to nam właśnie chodzi, o zdrową przyjemność płynącą z miłosnego aktu. Tego mamy nauczyć Davida. Żadne dewiacje nie wchodzą wgrę.

– Cieszy mnieto.

– Chociaż… – Abraham wpada w lekką zadumę. – Może weźmiemy pod uwagę trochę dodatkowej pikanterii. Tak dla poszerzenia erotycznych horyzontów młodego Murraya. Co ty nato?

– Jakiejpikanterii?

Moje pytanie pozostaje bezecha.

Za to słyszę kolejne skierowane domnie.

– Jesteś Polką, tak?

– Rodowitą Słowianką z dziada pradziada – odpowiadam zdumą.

– Mój ojciec latał z Polakami. Podobno dobrzy byliście, najlepsi…

– Gdzie? Kiedy? – pytamzdezorientowana.

– W czasie Drugiej Wojny Światowej mój ojciec służył w RAF z polskimi lotnikami. Nieraz uratowali mużycie.

– Mój… mój ojciec, to jest dziadek! Dziadek też był lotnikiem i właśnie służył w tym, no… RAF!

Z mojej strony to bezczelne kłamstwo, ale kto to sprawdzi, a chcę dodatkowozapunktować.

– Anna Przebłysk, tak?

– Notak.

– Przebłysk… Przebłysk. – Doktor bębni palcami w wieko teczuszki. – Nie przypominam sobie, aby ojciec wspominał to nazwisko, a znał chyba wszystkich polskich lotników służących w Royal Air Force. Nic to, porozmawiam z moim staruszkiem. Zapewne zechce spotkać wnuczkę człowieka, który w przestworzach uratował mużycie.

– Cholera.

– Co znaczy „cholera”, Anno?

– To znaczy, że… że bardzo się cieszę na tospotkanie.

Tak naprawdę myślę sobie, że lepiej częściej niż rzadziej trzymać mą śliczną buziulkę zamkniętą na kłódkę. W końcu do pracy mam otwierać głównie co innego w sobie i może lepiej niech tak zostanie. Milcząco spoglądam na swoje krocze, już wiedząc, dla kogo w zamku zostałozarezerwowane.

Zgodnie z mym postanowieniem, którego zapewne nie zdołam utrzymać w mocy zbyt długo, resztę podróży, niepytana, nie wypowiadam żadnego słowa. Chociaż w umyśle kłębi mi się ich całe mrowie, a w szczególności na temat niejakiegoDavida.

Próbuję też sobie zwizualizować mego przyszłego kochanka. Żywię nadzieję, że jest już na tyle cywilizowany, iż nie zaprezentuje się przede mną w liściastej spódniczce. Takiej w zieloną kratę, tradycyjnie po Szkocku, ale też dziko, wiadomo. A co, jeżeli właśnie tak mi się pokaże? Nic to, ubrania, liściaste czy nie, i tak szybko z siebie zrzuci na bzykanko. Grunt, aby przestrzegał higieny; powinien być umyty i z wyszorowanymi zębami, o ile takowych nie powybijały mu w dżungligoryle.

Rety, jak się naparzał z małpiszonami, to pewnie ma też blizny, dużo blizn, a może nawet zdeformowane ciało obrazujące wiele koszmarnych potyczek. Prawdę mówiąc, wolałabym podziwiać na mężczyźnie co najwyżej zdobiące go tatuaże. W przypadku Tarzana mogłyby to być przykładowo wizerunki zwierząt; drapieżny tygrys na wydepilowanej klacie i do pary groźny lew na muskularnychplecach.

Ech, pomarzyć…

Gonitwę moich projekcji na temat rychłego partnera przerywa miękkie hamowanie Alfreda. Limuzyna zatrzymuje się tuż przed niebotycznym zamczyskiem. Zanim otworzone zostaną przede mną drzwi wozu, uchylam sobie okno, wystawiam za nie blond główkę, po czym z niedomkniętą szczęką podziwiam to, co jawi mi się jako wręczbajkowe.

Pośród majestatycznych ogrodów widzę wielokondygnacyjny pałac o nieskazitelnie białych ścianach, a zadaszony na ciemno. Gmach jest chyba w stylu renesansowym. Wysokie okna odbijają jasne promienie słońca, okraszając budowlę jakby rajską aureolą. Krągła baszta pośrodku, jak seksowna księżniczka, króluje tu wyniosłością. Niczym kochankowie otulają ją liczne wieże oraz niższe zabudowania. Tych dostrzegam bez liku, podobnie jak w sobie doświadczanegozachwytu.

– Witamy w Blair Castle, rodowej siedzibie klanu Murrayów. – Słowa te wypowiada do mnie Abraham. Czyni to w chwili, gdy szofer uchyla mi drzwiwozu.

Wciąż wpatrzona w zamek, idę ku prowadzącym do niego schodom. W mej drodze towarzyszy mi doktor, który w pewnym momencie mnieostrzega:

– Uwaga nastopnie.

– Dziękuję, nie potknę się – odpowiadam ciągleprzejęta.

– Nie miałem na myśli schodów naprzeciw nas, a raczej… drabinę społeczną, Anno. – Staruszek zerka na mnie wymownie. Kiedy odwzajemniam spojrzenie, zaznacza: – Wkraczasz teraz do innego świata, gdzie ludzie nie są sobie do końca równi. Panuje tu swoista hierarchia. Ty zaś, cóż powiedzieć, zajmujesz na tutejszej drabinie dość niski szczebel. Wypada mi o tym przypomnieć, abyś podczas swego pobytu tutaj nieopatrznie nie zrobiła czegośniestosownego.

– Oczywiście… – przytakuję, ale myślę sobie; stary bufon. Przecież żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w średniowieczu. Nie będę się więc płaszczyć przed jakąś przebrzmiałą arystokracją, jak przed, eee…

Nagle myśli mi się plączą, a płynące z nich dopiero co wnioski wydają życzeniowym bełkotem. Oto w wybielonym holu ze złotym wystrojem nadziewam się na starowinkę na wózku inwalidzkim. Nie byle jaką starowinkęjednakże.

Po obu stronach towarzyszy jej dwóch wbitych w ciasne surduty lokajów. Kamerdynerzy wyglądają tak sztucznie jak porcelanowe pajacyki, a ich oblicza nie wyrażają żadnych emocji, pozostając niewzruszone. Do tego na głowach noszą peruki białychloków!

Co do szacownej seniorki, tonie ona w przepastnej sukni, kremowej i całej w koronkach. Bufiaste rękawy stroju w całości przykrywają poręcze siedliska. Dekolt wielmożnej pani jest głęboki, ozdobiony naszyjnikiem z pereł, a piersi wyeksponowane, jakby podwyższone gorsetem. Także ta osoba nosi perukę białych włosów, ale finezyjnie zaczesanych w zestaw fikuśnych koków. Za to trzewiki wiekowej damy wyglądają na delikatne niczymbaletki.

– Wiktorio, przedstawiam ci Annę… Przebłysk. Anno… oto Wiktoria Murray, obecna głowa rodu Murrayów i zarazem babka Davida, o którym już raczyłaśsłyszeć.

– Mi… miło mi. – Do granic możliwości onieśmielona, mimo wszystko chyba przesadzam z nowoprzyjętą pozą, w czym zostajęutwierdzona:

– Nie trzeba przede mną klękać… moje dziecko – skrzypi seniorka, dobrodusznie sięuśmiechając.

Kiedy zakłopotana wstaję, oczy staruszki wydają się wodzić po moich krągłościach. Taksuje mnie wzrokiem niczym rasową klacz, której szacuje wartość. Ażoznajmia:

– Jesteś dorodna i piękna jak z obrazka, ale na żywo wyglądasz jeszcze lepiej niż na obrazku. Widząc cię tu, rada jestem, że to na ciebie się zdecydowano, abyś ty i mój David… – ucina zdanie, uśmiecha się sprytnie i grozi mi wskazującym palcem zdobnym w brylantowy pierścionek. Następnie zwraca się do osoby, która mnie tu przyprowadziła: – Abrahamie, mam do ciebie ważką sprawę, która nie cierpi zwłoki, a którą chciałabym z tobą omówić na osobności. Czy… byłbyś takłaskawy?

– Oczywiście. – Doktor staje za wózkiem inwalidzkim, po czym popycha go, wprawiając kołowy mechanizm w ruch. – Wybacz mi na chwilę, Anno – rzuca napożegnanie.

Tym samym zostaję w obszernym holu jedynie w towarzystwie dwóch posągowychlokajów.

– Halo! – Jednemu z nich macham przed twarzą dłonią. Reakcji brak. – Halo! – Gest ten powielam względem drugiego z kamerdynerów, ale i tym razem nie odnoszę sukcesu. Wzruszam więc ramionami i przekierowuję uwagę na wystrójwnętrz.

Moje uznanie wzbudzają ścienne obrazy w złotych ramach przedstawiające szkockie pejzaże. Dominują na nich soczyście zielona trawa, ostre granie ciemnych wzgórz oraz iglaste drzewa. Jest też wizerunek obrazujący polowanie. Widzę konnych jeźdźców w obcisłych uniformach, czarno-czerwono-białych, przed którymi biegną ujadające psy. Kojarzą mi się ze spanielami, ale toczą z pysków pianę, przez co wyglądają nad wyrazgroźnie.

Czy może mi coś zagrażać, w tym zamku i wśród jego arystokratycznych mieszkańców lub gości? Nie sądzę, ale podczas podziwiania ostatniego malowidła taka przebiega mi przez głowę myśl. Przez to odruchowo rozglądam się baczniej po holu, jakby szukając domniemanegoniebezpieczeństwa.

Mój wzrok natrafia na nową postać. To młody mężczyzna, lecz zupełnie inny od wymuskanych lokajów. Wygląda jakby właśnie zsiadł z harleya, bo ubrany jest w czarne skóry, które ledwie opinają jego masywne uda i potężną klatkę piersiową. Nieco garbi barczyste plecy, obniżając swoją sylwetkę, ale i tak daję mu dobrze ponad metr dziewięćdziesiąt. Czarne i średniej długości włosy ma zaczesane do tyłu, choć parę niesfornych pasemek zsuwa mu się na mocno zarysowane kości policzkowe. Poniżej nich widzę jedno-, może dwudniowy, zarost, niezwykle gęsty. Oczy tego mniej więcej trzydziestolatka są nieprzeniknione i chyba zielone. Nie patrzy on jednak na mnie, a wielka szkoda, tylko podziwia stojącą w donicy palmę. Nie spuszcza z niej oka, a ja z niego, ponieważ nie mogę oderwać spojrzenia od tego doskonałego okazu mężczyzny. Z wrażenia zapominam oddychać i ponownie mi mięknąkolana.

Wtem ów cudny mężczyzna, ideał, jakby nigdy nic, rozpina sobie u spodni rozporek. Gałki oczne niemal wychodzą mi z orbit, ale on naprawdę to robi i na tym bynajmniej nie poprzestaje! Wyciąga swój imponujący interes, po czym jego ujście przymierza w kierunku ziemi z doniczkowym kwiatem. Ciągle nic sobie nie robiąc z obecności lokajów – ani mojej! – beztrosko oddaje mocz. W trwającej dotąd ciszy słychać intensywny strumień cieczy rozpulchniającej miękkąglebę.

Zakrywam dłońmi usta. Kręcę z niedowierzaniem głową i wciąż będąc świadkiem tej niecodziennej sceny, nagle konstatuję, że oto chyba mam przed sobą nie kogo innego, jak…

– Ależ, Davidzie… – Do holu powraca Abraham i rozkłada ręce w bezradnym geście. – Matylda tłumaczyła ci to już tyle razy. Nie szczamy do roślin doniczkowych ani do żadnych innych. Do tego służą sedes lub pisuar. Pisuar lub sedes. Rozumiesz?

Wspaniały, choć niewychowany, mężczyzna na tę reprymendę tylko wzrusza obojętnie ramionami. Zauważając to, tamuję dłonią przy ustach dyskretny uśmiech, bo widać ten brunecik wie swoje. Chociaż ja też już coś o nimwiem…

Moje usta rozchylają się i gładzę je opuszkami palców. Wspominam boski instrument, za którego sprawą David zagrał na mojej wyobraźni oraz opróżnił swój pęcherzmoczowy.

To było piękne i… duże, bardzo duże. Coś jak niebezpieczny wąż z dżungli. Taki, który ponoć już jutro ma mi wpełznąćdo…

– Nareszcie jesteś, Matyldo.

Erotyczne fantazje przerywa mi wbiegnięcie do holu zwyczajnie ubranej, pulchnej i niskiej kobiety, niecorudawej.

– Tak więc, Matyldo – kontynuuje karcącym tonem Abraham. – Co do efektywności udzielanych przez ciebie lekcji dobrych manier to mam pewne zastrzeżenia. – Pokazuje na kałużę wsiąkającą w glebę doniczkowegokwiatu.

– Ojej… znowu zasikał kwiatek, to znaczy oddał mocz w niewłaściwym miejscu – poprawia się przywołana kobieta. – Zajmę się tym, ale… już teraz? – zapytuje.

– Tak, teraz. – Doktor ostentacyjnie tupienogą.

Ja zaś odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że jest on w tym domu kimś znacznie więcej niż tylko gościem od wychowania seksualnego. Z kolei Matyldazauważa:

– Ale David miał mieć właśnie zajęcia jazdy motocyklem z Rodrigiem. To jedne z jego ulubionych zajęć. Jak mu je zabierzemy, nie będziezadowolony.

Słysząc to, myślę sobie przewrotnie, że młody Murray będzie miał niedługo inne, ulubione zajęcia. Oczywiście takie, w których to ja będę uczestniczyć i w tym oraz… owym mupomogę.

Przyjmuję bardziej seksowną pozę, wypychając w bok biodro przy zgiętym kolanie. Niestety w tej chwili nikt nie podziwia mego niewątpliwego seksapilu, ponieważ cała impreza w holu ciągle kręci się wokół oszczanej palmy doniczkowej. Niemal zazdroszczę tejroślinie!

– Albo David nauczy się wreszcie korzystać z toalety, albo nie będzie zajęć sportowych z Rodrigiem! – grzmi tymczasemAbraham.

Na co Matylda burczy podnosem:

– Pani Joanna od etyki behawioralnej nie pochwali karania Davida. Preferuje inne metody, bardziejhumanitarne.

– Porozmawiam z nią, ale dziś nici ze sportu. Młody Murray ma iść do łazienki i nie opuści jej, dopóki nie zrobi w niej… – Wzburzony staruszek nie kończy zdania, bo chyba raptem przypomina sobie o mnie. Kątem oka zerka w moją stronę i już spokojniej rzuca: – Koniec dyskusji. Proszę o niezwłoczne wykonaniepoleceń.

Gdy Matylda oddala się z podopiecznym, doktor podchodzi do mnie. Wzdycha i rezolutnieoświadcza:

– Poznałaś już zatem wizualnie Davida, Anno. Wcześniej nie było ci to dane, ponieważ rodzina stara się trzymać go z dala od mediów, aby zapewnić mu prywatność. Dlatego nie rób mu zdjęć i nie rozsyłaj nigdzie jegofotografii.

– Przyjęłam.

– Dobrze… I wybacz nam tę scysję. – Staruszek pokazuje okolice palmy, osikanej bohaterki ostatnich wydarzeń, po czym podkreśla: – Sama byłaś świadkiem tego, że całkowite zaangażowanie w sprawę socjalizacji Davida to podstawa. Nie możemy sobie pozwolić na żadne uchybienia czy najmniejszą utratęczujności.

– Oczywiście… – Dygamlekko.

Już całkiem ułagodzony moją uległością doktor sięuśmiecha.

– Cieszy mnie, Anno, że tak dobrze się rozumiemy. To wróży nam owocną i bezkonfliktową współpracę – mówi i swobodnie proponuje: – Wspólna kolacja odziewiętnastej?

Wobec tej propozycji opuszczam do połowy oczu powieki, co ma obrazować znużenie, i grzecznieodmawiam:

– Dziękuję, ale ostatniej nocy nie spałam wiele. Ponadto miałam dziś tyle wrażeń. Dlatego wolałabym się wcześnie położyć. Pragnę wstać wypoczęta do rozpoczynającej się jutro mojej pracy. – Nie mijam się z prawdą, bo rzeczywiście wolę być w formie, jak taki ogier, którego widziałam, weźmie mnie wobroty…

– Bardzo rozsądnie, Anno. Jestem pełen podziwu dla twego profesjonalizmu i coraz bardziej zadowolony z twojego angażu. Skoro mamy się już na dziś pożegnać, udzielę ci ostatnichwskazówek.

– Bardzo proszę, słucham.

– Otóż… Oprócz tego, co ci już przekazałem, powinnaś wiedzieć, że David nigdy jeszcze nie był zkobietą.

– Jest… prawiczkiem?!

– W rzeczysamej.

– Ups…

Po prostu nie mogę w to uwierzyć. To niemożliwe, wręcz niewyobrażalne. Taki mężczyzna całą młodość bez baby? Aaa! Ależ on musi byćnapalony!

– Poza tym… – ciągnie Abraham – w odniesieniu do seksualnej edukacji Davida postanowiłem obejść się bez filmów instruktażowych. Stawiam na pełny naturalizm, dlatego będziemy pracować wyłącznie na żywym organizmie, twoim organizmie, Anno. W związku z tym będziesz pierwszą kobietą, którą młody Murray zobaczynago.

– Okurwa…

– Co znaczy „o kurwa”, Anno?

– To znaczy, eee…

– Proszę, abyś mówiła w tym domu wyłącznie poangielsku.

– Oczywiście, przepraszam.

– Dobrze… W nawiązaniu zaś do uprzedniego wątku, jutro, zanim odbędziecie stosunek seksualny, będzie miała miejsce twoja anatomiczna prezentacja. Dlatego powinnaś się tam dokładnie ogolić. – Abraham wskazuje na mojekrocze.

– Wydepiluję się. Zawsze przed… się tamdepiluję.

– To nie wszystko – zaznaczadoktor.

– Tak, cojeszcze?

– Daj mi swojemajtki.

– Przepraszam, żeco?

– Zdejmij majtki i podaj mi je – oświadcza twardo Abraham, wyciągającdłoń.

Spoglądam na lokajów. Szczęśliwie są odwrócenityłem.

Kucam więc i w ramach, jak sądzę, mojej pracy ściągam sobie z tyłka skąpąbieliznę.

– Proszę. – Wręczam staruszkowi skrawek jasnego materiału z drobnąkoronką.

Majtki doczekują się solidnego obwąchania, zupełnie jak przez myśliwskiego psa. To wprawia mnie w pewną konsternację, jak również wypowiadane przez doktora jegowrażenia.

– Twoja bielizna pachnie intensywnie. Spociłaśsię.

– Proszę wybaczyć. To przez długą podróż i gorąco w… samolocie. – Ależ mi wstyd. – Zaraz się umyję – popiskuję.

Abraham kończy się zaciągać moją sfatygowaną bielizną i usatysfakcjonowanywyjaśnia:

– Chodzi właśnie o to, Anno, abyś dzień przed zbliżeniem się nie myła i nie używała perfum. Cała masz pachnieć wyłącznie kobietą. David to niewątpliwiedoceni.

– Aha… – Kompletnie zbita z tropu dłuższy czas pozostaję z krzywym uśmiechem na twarzy. Bo myślę sobie, że zapachem kobiety są przecież właśnieperfumy.

– Służący odprowadzi cię do twego pokoju. Udanego wypoczynku. Do jutra, Anno. – Abraham odchodzi, co znamienne, z moimimajtkami.

Półnaga jestem prowadzona przez lokaja długim korytarzem. U jego kresu służący otwiera podwójne drzwi i wręcza miklucz.

W ekskluzywnym pokoju padam plecami na wielkiełoże.

Zasłaniam dłońmi oczy i ciężkooddycham.

– Za dużo wrażeń… za dużo – mówię sobie, czując, jak me serce w klatce piersiowej nie przestaje szybko trzepotać. Jego rytm jeszcze przyspiesza, gdy tylko pomyślę, co w kolejności mnie tutajczeka.

Muszę się uspokoić, zasnąć, odpocząć. Muszę się ogolić, wydepilować i nie myć. Do Jagody już nie dzwonię. Muszę zasnąć, odprężyć się, uspokoić.

To wyliczam, to mantruję swe powinności. Nawet przy tym nie zauważam, jak staję się coraz bardziej senna i jakby zapadam w miękkiełoże.

Niebawem zasypiam, by śnić o niezwykłym Tarzanie. Mężczyźnie, z którym już jutro na jawie dane mi będzie być bardzo blisko. Być tak blisko między kobietą a mężczyzną, jak to tylko możliwe. Albowiem połączeni stanowić będziemyjedność.