Moje życie z Tomkiem - Dorota Sumińska - ebook + książka

Moje życie z Tomkiem ebook

Dorota Sumińska

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedyś pisałam do Ciebie listy, bo nie zawsze chciałeś rozmawiać o tym, co było dla mnie ważne. Dziś piszę, bo nie możesz ze mną rozmawiać (…). Widziałam, jak wylatujesz mi z rąk, jak umykasz gdzieś, gdzie Cię nie dogonię. Twoje wielkie źrenice ziały pustką. Połamałam Ci żebra, bo wierzyłam, że Cię zatrzymam. Dalej wierzę. Nie daj mi stracić tej wiary, bo nie chcę bez Ciebie żyć ― rozpoczyna swoją najnowszą książkę Dorota Sumińska.

Adresat tych słów, Tomasz Wróblewski ― uznany lekarz i wieloletni partner pisarki ― zmarł 7 listopada 2021 roku, w niespełna miesiąc po ich ślubie. Byli nastolatkami, kiedy rozkwitła między nimi miłość. Potem ich drogi rozeszły się na ponad trzy dekady, aż w końcu zostali parą na dobre i na złe, już jako dorośli ludzie „po przejściach”. Dzielili pasję do podróżowania i medycyny oraz miłość do zwierząt, wzajemnie się inspirowali, nie było im jednak dane cieszyć się małżeństwem.

Moje życie z Tomkiem to najbardziej osobista opowieść w literackim dorobku autorki Dość ― miłosne wspomnienie, album wspólnych chwil, list do ukochanego, krzyk nadziei, jęk rozpaczy i intymne wyznanie w jednym.

Książka, która powstała z miłości i niezgody na nagłą stratę ukochanej osoby.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 121

Oceny
4,6 (45 ocen)
30
13
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
artkow123

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00
makbeth_

Nie oderwiesz się od lektury

cudowne wspomnienia, książka która wciąga jak odkurzacz 😀
00
Dorota-32

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca, ciepła i pełna miłości pozycja. Dalsza część biografii Pani Doroty, której programy telewizyjne oglądałam w dzieciństwie z zapartym tchem.
00
ZuzannaGierszewska

Nie oderwiesz się od lektury

Pięknie opisana miłość, pięknie opisany dobry, mądry człowiek. Bez nadęcia i niepotrzebnych słów
00
Ulka_eS

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciepła, wspomnieniowa książka o towarzyszu życia.
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: LU­CYNA KO­WA­LIK, MA­RIA ROLA, ANNA DO­BOSZ, ANNA RUD­NICKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych oraz opra­co­wa­nie gra­ficzne: UR­SZULA GI­REŃ
Zdję­cia po­cho­dzą z ar­chi­wum ro­dzin­nego Do­roty Su­miń­skiej
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07879-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Zbyt mało za­pa­mię­ty­wa­łam z jego opo­wie­ści. Opo­wia­dał po każ­dym dy­żu­rze. To była na­sza co­dzien­ność. Nie przy­pusz­cza­łam, że coś może ją prze­rwać. Te­raz, z per­spek­tywy straty i czasu, jaki mija, za­po­mi­nam złe chwile, a wy­raź­nie wi­dzę wszystko, co mi da­wał. Do­piero dziś wiem, jak to było ważne.

Szkoda, że nie wie­dzia­łam wcze­śniej.

16

paź­dzier­nika

• 2021 •

Kie­dyś pi­sa­łam do Cie­bie li­sty, bo nie za­wsze chcia­łeś roz­ma­wiać o tym, co było dla mnie ważne. Dziś pi­szę, bo nie mo­żesz ze mną roz­ma­wiać, ale ja wciąż mam na­dzieję, że za ja­kiś czas to prze­czy­tasz. Wi­dzia­łam, jak wy­la­tu­jesz mi z rąk, jak umy­kasz gdzieś, gdzie Cię nie do­go­nię. Twoje wiel­kie źre­nice ziały pustką. Po­ła­ma­łam Ci że­bra, bo wie­rzy­łam, że Cię za­trzy­mam. Da­lej wie­rzę. Nie daj mi stra­cić tej wiary, bo nie chcę bez Cie­bie żyć. To­ma­szu! Masz to prze­czy­tać!

4

li­sto­pada

• 2021 •

Mi­nęły już pra­wie trzy ty­go­dnie od dnia, gdy upa­dłeś w kuchni na pod­łogę. Trwa pan­de­mia i od­wie­dza­nie Cię w szpi­talu jest bar­dzo trudne. Cza­sem wpusz­czają na chwilę. Za­wsze mam uczu­cie, że w czymś prze­szka­dzam. Star­sze pie­lę­gniarki są miłe, ale te młode do bani. To samo do­ty­czy le­ka­rzy. Im młod­szy, tym gor­szy. Nic to. Ważne, że­byś się po­zbie­rał. Mó­wią, że jest mała szansa. To tro­chę jak li­czyć na cud, ale ja prze­cież wie­rzę w cuda. Po­patrz, jak po­krętna jest ludzka na­tura – cią­gle na Cie­bie na­rze­ka­łam, a te­raz da­ła­bym Ci nerkę, ka­wa­łek mó­zgu czy ja­ką­kol­wiek część, by­le­byś był ze mną. Nie chcę żyć bez prze­ko­na­nia, że wró­cisz. Je­stem na Cie­bie zła, że nie zro­bi­łeś so­bie tego prze­klę­tego EKG. Po­ka­za­łoby, że oka­la­jąca wień­cowa się za­tyka. To wszystko by się nie stało. Stało się, i nie wiem, co bę­dzie. Nie wiem, jak bę­dzie. Okrop­nie głu­pie i zu­peł­nie nie­znane uczu­cie. Wiesz, jaka je­stem. Wszystko pla­nuję. Te­raz nie mam pla­nów.

7

li­sto­pada

• 2021 •

Je­cha­łam do szpi­tala za szybko, bo po­wie­dzieli, że bar­dzo z Tobą źle. Pra­wie już by­łam, gdy za­dzwo­nili, że nie mam po co je­chać. Ucie­kłeś w nie­znane. Już wczo­raj coś prze­czu­wa­łam, ale nie do­pusz­cza­łam tych my­śli do sie­bie. Po­zwo­lili mi sie­dzieć przy To­bie przez pół­to­rej go­dziny. Wy­glą­da­łeś zu­peł­nie ina­czej niż jesz­cze kilka dni temu. Po­ru­sza­łeś ustami jak ryba wy­jęta z wody. Twoje oczy ob­ser­wo­wały wa­ha­dło ja­kie­goś nie­wi­dzial­nego ze­gara. Nie wiem, czy jesz­cze by­łeś w środku. W swoim środku. Ka­zali przy­je­chać ju­tro na dwu­na­stą po kartę zgonu i Twoje rze­czy.

Cy­bu­lice Małe, 2015.

Szcze­nięca mi­łość

W grun­cie rze­czy za­częło się, gdy mia­łam sie­dem­na­ście lat. Był moim chło­pa­kiem w li­ceum. Do­łą­czył do na­szej, trze­ciej klasy w po­ło­wie roku szkol­nego. W cza­sie lek­cji wy­cho­waw­czej dy­rek­tor wpro­wa­dził go jak ska­zańca. To­mek był bar­dzo przy­stoj­nym mło­dzień­cem i szcze­rze mó­wiąc, zo­stało mu to na dłu­żej. Mimo to stał ze spusz­czoną głową i ogni­stym ru­mień­cem na twa­rzy. Tra­fił do zu­peł­nie ob­cej grupy mło­dych lu­dzi, ob­cych na­uczy­cieli i zwy­cza­jów. U nas słu­chało się Do­or­sów, a w jego sta­rej szkole hym­nem był Dom wscho­dzą­cego słońca. Oczy­wi­ście nie­ofi­cjal­nym. W tam­tych cza­sach mło­dzież dzie­liła się na hi­pi­su­jącą i git-lu­dzi, czyli gi­tow­ców. Pierwsi no­sili dłu­gie włosy, słu­chali Ja­nis Jo­plin, Ji­miego Hen­drixa i Mor­ri­sona, a gi­towcy mieli „łyse głowy”, dziargi, czyli cyn­kwa­isy (wy­ta­tu­owane na dło­niach i twa­rzy kropki), i słu­chali The Ani­mals.

Sama nie wiem, jak to się stało, ale już po kilku go­dzi­nach oka­zało się, że To­mek jest jed­nym z nas. Po­lu­bili go wszy­scy, a ja się za­ko­cha­łam. Z wza­jem­no­ścią. Puppy love za­zwy­czaj wy­bu­cha jak snop siana po ude­rze­niu pio­runa i rów­nie szybko ga­śnie. Tak było ze mną.

Co tu dużo ga­dać, rzu­ci­łam go za­raz po ma­tu­rze.

Dwa światy

Każde po­szło w inną stronę i parę razy na­prawdę ża­ło­wa­łam. On zo­stał le­ka­rzem lu­dzi, ja zwie­rząt. On miał syna, ja córkę. On jedną żonę, ja trzech mę­żów.

I znów zo­sta­li­śmy parą.

Dziwną, bo jakby z dwóch bie­gu­nów ludz­kiego i zwie­rzę­cego świata. Zresztą co to w ogóle zna­czy „zo­stać parą”, gdy dźwiga się na karku pół wieku ży­cia w róż­nych oko­licz­no­ściach? Pół wieku in­nych na­wy­ków i przy­zwy­cza­jeń. To, że zna­li­śmy się wcze­śniej wła­ści­wie jako dzieci, zmie­niło tylko tyle, że każde z nas miało w pa­mięci tam­tego Tomka i tamtą Do­rotę. Tylko tyle i aż tyle, bo to z pew­no­ścią bar­dzo po­mo­gło.

Kiedy roz­wo­dzi­łam się z trze­cim mę­żem, To­mek zna­lazł mnie na por­talu Na­sza Klasa. Wy­mie­ni­li­śmy się nu­me­rami te­le­fo­nów, za­dzwo­nił i po kilku sło­wach po pro­stu wsiadł w sa­mo­chód i przy­je­chał. Nie wiem, co po­czuł, gdy zo­ba­czył mnie po po­nad trzy­dzie­stu la­tach, ale wiem, co ja po­czu­łam. Że to ten sam chło­pak, tylko ob­le­czony w tro­chę inne ciało. Miał w oczach te same we­sołe iskierki i tak samo się uśmie­chał. Za­wsze był we­soły ina­czej. Śmiał się oczami. Na pewno po­czu­łam wzru­sze­nie. Gdy na­gle, po trzy­dzie­stu trzech la­tach, spoj­rzy się w twarz swo­jej daw­nej mi­ło­ści, coś ła­pie za serce. Tym bar­dziej że w jego spoj­rze­niu zo­ba­czy­łam od­bi­cie mo­ich uczuć.

Za­częło się od nie­koń­czą­cych się roz­mów. Ga­da­li­śmy, ga­da­li­śmy, ga­da­li­śmy. O czym? O na­szym ży­ciu, o pracy i o tym, że los bywa za­ska­ku­jący. A po­tem wszystko po­to­czyło się jak na fil­mach. Nic nie mu­siało „doj­rze­wać do związku”. Parę spo­tkań, parę roz­mów od serca, na­wet parę kłótni i coś pyk­nęło w oli­wio­nych ży­ciem try­bach czasu. Za­czę­li­śmy tę­sk­nić za sobą, więc za­miesz­ka­li­śmy ra­zem.

Po­czątki by­wają trudne, ale nie dla Tomka. Choć to było praw­dziwe wy­zwa­nie – i dla mnie, i dla niego – bo nie każdy dom wy­gląda tak jak mój. Dwa­dzie­ścia je­den zwie­rząt bę­dą­cych głów­nymi lo­ka­to­rami. Wszę­dzie. Na stole, na ka­na­pie i w łóżku. Pa­mię­tam, jak nie­ży­jący już jam­nik Bo­lek w środku nocy zwy­mio­to­wał do łóżka, i to po Tom­ko­wej stro­nie. Do­wie­dzia­łam się o tym do­piero rano, bo To­mek ze­brał, co było do ze­bra­nia, na­krył miej­sce wpadki pa­pie­ro­wym ręcz­ni­kiem, prze­ło­żył Bo­lu­sia w su­che miej­sce obok sie­bie i za­snął. To zna­czy za­snęli obaj.

In­nym ra­zem tra­fiła do nas ko­cia pięk­ność. Ko­lejna. Zna­le­ziona na ulicy przez moją przy­ja­ciółkę, po­trze­bo­wała na­tych­mia­sto­wego lo­kum. Był wie­czór. Be­ata przy­wio­zła trans­por­ter z ko­cią za­war­to­ścią. Za­nio­słam go na górę, otwo­rzy­łam drzwiczki. To, co zo­ba­czy­łam, prze­ro­sło moje wy­obra­że­nie o na­wet naj­pięk­niej­szym ko­cie. Wiel­kie nie­bie­skie oczy i zgrabne ciało umasz­czone jak u sy­jam­skich ko­tów po wy­płu­ka­niu w wy­bie­la­czu. Po pro­stu cudo. Wy­glą­dała jak ze świą­tecz­nej, baj­ko­wej ilu­stra­cji. Ro­zej­rzała się, a że łóżko było już go­towe do noc­nego spo­czynku, wsko­czyła na koł­drę. Zo­sta­wi­łam ją i ze­szłam na dół. Po na­ra­dzie – dość burz­li­wej – jak bę­dzie miała na imię, i wspól­nie pod­ję­tej de­cy­zji, by na­zwać ją Lula, po­szli­śmy spać. (Burz­li­wej, bo na­sze gu­sta fil­mowe były kom­plet­nie inne. Lula to bo­ha­terka filmu Dzi­kość serca, który bar­dzo lu­bię. To­mek uwa­żał go za szmirę. W końcu przy­znał jed­nak, że imię to nie film, i tak zo­stało). Obu­dzi­łam się rano i po lek­kim prze­cią­gnię­ciu się usły­sza­łam zza po­duszki char­kot ty­grysa. Za­mar­łam, bo brzmiał na­prawdę groź­nie, a co gor­sza, do­cho­dził z od­le­gło­ści kilku cen­ty­me­trów. Bar­dzo po­wo­lutku, wę­żo­wym śli­zgiem wy­su­nę­łam się z po­ścieli i ze­szłam na dół przy wtó­rze psiego aplauzu. To­mek usi­ło­wał po­spać dłu­żej. Tak mi się wy­da­wało. Po pięt­na­stu mi­nu­tach usły­sza­łam nie char­kot, ale ryk ty­grysa, i zo­ba­czy­łam Tomka scho­dzą­cego po scho­dach. Bro­czył krwią, ale oczy miał roz­ma­rzone.

– Ona jest cu­downa – usły­sza­łam. To też była mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia.

Po tym krwa­wym wstę­pie Lula oka­zała się wspa­niałą, od­daną przy­ja­ciółką nie tylko Tomka. Jed­nak jego serce i kark, na któ­rym sia­dy­wała, gdy krę­cił pa­pie­rosy, na­le­żały przede wszyst­kim do Luli.

Na­sze wspólne ży­cie pełne było wszyst­kiego, co me­dyczne, a ra­czej me­dyczno-we­te­ry­na­ryjne. Spo­koj­nie można po­wie­dzieć, że poza uczu­ciem, tą nie­speł­nioną dawną mi­ło­ścią, po­łą­czyła nas me­dy­cyna. Jego wielka mi­łość, pa­sja i sens ży­cia, moja cie­ka­wość po­do­bieństw i róż­nic mię­dzy me­dy­cyną ludzką a psią, ko­cią i w ogóle zwie­rzęcą.

Można się za­sta­na­wiać, co tak bar­dzo mnie za­chwy­ciło w męż­czyź­nie, który pali trzy paczki pa­pie­ro­sów dzien­nie, upija się w chwi­lach wol­nych od pracy i jak pra­wie każdy fa­cet nie wie, do czego służą od­ku­rzacz i inne sprzęty po­ma­ga­jące w pra­cach do­mo­wych. Na pewno ode­zwały się dawne sen­ty­menty, ujął sto­su­nek do zwie­rząt, uwaga, z jaką słu­chał mo­ich słów, i oczy pełne mi­ło­ści, ale praw­dziwy za­chwyt wzbu­dziły me­dyczna wie­dza i in­tu­icja. Czu­łam się przy nim bez­pieczna, gdzie­kol­wiek bym była. Byle z nim. On też uznał, że moje me­dyczne zdol­no­ści dają bez­pie­czeń­stwo.

Na we­wnętrz­nej stro­nie uda wy­rósł mu po­kaźny gu­zek. Prze­szka­dzał w cho­dze­niu i za­kła­da­niu spodni. Po­szedł do ko­legi z on­ko­lo­giczną spe­cjal­no­ścią, który oce­nił, że to roz­rost tkanki łącz­nej wy­ma­ga­jący skal­pela.

– Wy­ciąć, to wy­ciąć – skwi­to­wał To­mek. Wró­cił do domu i oznaj­mił: – Ju­tro wy­tniesz mi to świń­stwo. Nie pójdę do ni­kogo in­nego.

Wy­cię­łam i za­szy­łam tak pięk­nie, że po roku nie było śladu. Wiele razy ob­ser­wo­wał mnie przy róż­nych ope­ra­cjach, i wi­dział, jak szybko pa­cjenci do­cho­dzą do sie­bie. Od tam­tej pory co­kol­wiek trzeba było opa­trzyć, wy­ciąć, za­szyć, zda­wał się na mnie, i ni­gdy się nie za­wiódł. Przed każ­dym wy­jaz­dem w za­mor­skie oko­lice pil­no­wał, by za­brać „pod­ręczny ze­staw chi­rurga”, bo „jak so­bie coś ro­ze­tnę, to za­szy­jesz”. Szybko się oka­zało, że je­stem przy­datna nie tylko przy cię­ciu i za­szy­wa­niu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki