Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedyś pisałam do Ciebie listy, bo nie zawsze chciałeś rozmawiać o tym, co było dla mnie ważne. Dziś piszę, bo nie możesz ze mną rozmawiać (…). Widziałam, jak wylatujesz mi z rąk, jak umykasz gdzieś, gdzie Cię nie dogonię. Twoje wielkie źrenice ziały pustką. Połamałam Ci żebra, bo wierzyłam, że Cię zatrzymam. Dalej wierzę. Nie daj mi stracić tej wiary, bo nie chcę bez Ciebie żyć ― rozpoczyna swoją najnowszą książkę Dorota Sumińska.
Adresat tych słów, Tomasz Wróblewski ― uznany lekarz i wieloletni partner pisarki ― zmarł 7 listopada 2021 roku, w niespełna miesiąc po ich ślubie. Byli nastolatkami, kiedy rozkwitła między nimi miłość. Potem ich drogi rozeszły się na ponad trzy dekady, aż w końcu zostali parą na dobre i na złe, już jako dorośli ludzie „po przejściach”. Dzielili pasję do podróżowania i medycyny oraz miłość do zwierząt, wzajemnie się inspirowali, nie było im jednak dane cieszyć się małżeństwem.
Moje życie z Tomkiem to najbardziej osobista opowieść w literackim dorobku autorki Dość ― miłosne wspomnienie, album wspólnych chwil, list do ukochanego, krzyk nadziei, jęk rozpaczy i intymne wyznanie w jednym.
Książka, która powstała z miłości i niezgody na nagłą stratę ukochanej osoby.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Zbyt mało zapamiętywałam z jego opowieści. Opowiadał po każdym dyżurze. To była nasza codzienność. Nie przypuszczałam, że coś może ją przerwać. Teraz, z perspektywy straty i czasu, jaki mija, zapominam złe chwile, a wyraźnie widzę wszystko, co mi dawał. Dopiero dziś wiem, jak to było ważne.
Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej.
16
października
• 2021 •
Kiedyś pisałam do Ciebie listy, bo nie zawsze chciałeś rozmawiać o tym, co było dla mnie ważne. Dziś piszę, bo nie możesz ze mną rozmawiać, ale ja wciąż mam nadzieję, że za jakiś czas to przeczytasz. Widziałam, jak wylatujesz mi z rąk, jak umykasz gdzieś, gdzie Cię nie dogonię. Twoje wielkie źrenice ziały pustką. Połamałam Ci żebra, bo wierzyłam, że Cię zatrzymam. Dalej wierzę. Nie daj mi stracić tej wiary, bo nie chcę bez Ciebie żyć. Tomaszu! Masz to przeczytać!
4
listopada
• 2021 •
Minęły już prawie trzy tygodnie od dnia, gdy upadłeś w kuchni na podłogę. Trwa pandemia i odwiedzanie Cię w szpitalu jest bardzo trudne. Czasem wpuszczają na chwilę. Zawsze mam uczucie, że w czymś przeszkadzam. Starsze pielęgniarki są miłe, ale te młode do bani. To samo dotyczy lekarzy. Im młodszy, tym gorszy. Nic to. Ważne, żebyś się pozbierał. Mówią, że jest mała szansa. To trochę jak liczyć na cud, ale ja przecież wierzę w cuda. Popatrz, jak pokrętna jest ludzka natura – ciągle na Ciebie narzekałam, a teraz dałabym Ci nerkę, kawałek mózgu czy jakąkolwiek część, bylebyś był ze mną. Nie chcę żyć bez przekonania, że wrócisz. Jestem na Ciebie zła, że nie zrobiłeś sobie tego przeklętego EKG. Pokazałoby, że okalająca wieńcowa się zatyka. To wszystko by się nie stało. Stało się, i nie wiem, co będzie. Nie wiem, jak będzie. Okropnie głupie i zupełnie nieznane uczucie. Wiesz, jaka jestem. Wszystko planuję. Teraz nie mam planów.
7
listopada
• 2021 •
Jechałam do szpitala za szybko, bo powiedzieli, że bardzo z Tobą źle. Prawie już byłam, gdy zadzwonili, że nie mam po co jechać. Uciekłeś w nieznane. Już wczoraj coś przeczuwałam, ale nie dopuszczałam tych myśli do siebie. Pozwolili mi siedzieć przy Tobie przez półtorej godziny. Wyglądałeś zupełnie inaczej niż jeszcze kilka dni temu. Poruszałeś ustami jak ryba wyjęta z wody. Twoje oczy obserwowały wahadło jakiegoś niewidzialnego zegara. Nie wiem, czy jeszcze byłeś w środku. W swoim środku. Kazali przyjechać jutro na dwunastą po kartę zgonu i Twoje rzeczy.
Cybulice Małe, 2015.
Szczenięca miłość
W gruncie rzeczy zaczęło się, gdy miałam siedemnaście lat. Był moim chłopakiem w liceum. Dołączył do naszej, trzeciej klasy w połowie roku szkolnego. W czasie lekcji wychowawczej dyrektor wprowadził go jak skazańca. Tomek był bardzo przystojnym młodzieńcem i szczerze mówiąc, zostało mu to na dłużej. Mimo to stał ze spuszczoną głową i ognistym rumieńcem na twarzy. Trafił do zupełnie obcej grupy młodych ludzi, obcych nauczycieli i zwyczajów. U nas słuchało się Doorsów, a w jego starej szkole hymnem był Dom wschodzącego słońca. Oczywiście nieoficjalnym. W tamtych czasach młodzież dzieliła się na hipisującą i git-ludzi, czyli gitowców. Pierwsi nosili długie włosy, słuchali Janis Joplin, Jimiego Hendrixa i Morrisona, a gitowcy mieli „łyse głowy”, dziargi, czyli cynkwaisy (wytatuowane na dłoniach i twarzy kropki), i słuchali The Animals.
Sama nie wiem, jak to się stało, ale już po kilku godzinach okazało się, że Tomek jest jednym z nas. Polubili go wszyscy, a ja się zakochałam. Z wzajemnością. Puppy love zazwyczaj wybucha jak snop siana po uderzeniu pioruna i równie szybko gaśnie. Tak było ze mną.
Co tu dużo gadać, rzuciłam go zaraz po maturze.
Dwa światy
Każde poszło w inną stronę i parę razy naprawdę żałowałam. On został lekarzem ludzi, ja zwierząt. On miał syna, ja córkę. On jedną żonę, ja trzech mężów.
I znów zostaliśmy parą.
Dziwną, bo jakby z dwóch biegunów ludzkiego i zwierzęcego świata. Zresztą co to w ogóle znaczy „zostać parą”, gdy dźwiga się na karku pół wieku życia w różnych okolicznościach? Pół wieku innych nawyków i przyzwyczajeń. To, że znaliśmy się wcześniej właściwie jako dzieci, zmieniło tylko tyle, że każde z nas miało w pamięci tamtego Tomka i tamtą Dorotę. Tylko tyle i aż tyle, bo to z pewnością bardzo pomogło.
Kiedy rozwodziłam się z trzecim mężem, Tomek znalazł mnie na portalu Nasza Klasa. Wymieniliśmy się numerami telefonów, zadzwonił i po kilku słowach po prostu wsiadł w samochód i przyjechał. Nie wiem, co poczuł, gdy zobaczył mnie po ponad trzydziestu latach, ale wiem, co ja poczułam. Że to ten sam chłopak, tylko obleczony w trochę inne ciało. Miał w oczach te same wesołe iskierki i tak samo się uśmiechał. Zawsze był wesoły inaczej. Śmiał się oczami. Na pewno poczułam wzruszenie. Gdy nagle, po trzydziestu trzech latach, spojrzy się w twarz swojej dawnej miłości, coś łapie za serce. Tym bardziej że w jego spojrzeniu zobaczyłam odbicie moich uczuć.
Zaczęło się od niekończących się rozmów. Gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. O czym? O naszym życiu, o pracy i o tym, że los bywa zaskakujący. A potem wszystko potoczyło się jak na filmach. Nic nie musiało „dojrzewać do związku”. Parę spotkań, parę rozmów od serca, nawet parę kłótni i coś pyknęło w oliwionych życiem trybach czasu. Zaczęliśmy tęsknić za sobą, więc zamieszkaliśmy razem.
Początki bywają trudne, ale nie dla Tomka. Choć to było prawdziwe wyzwanie – i dla mnie, i dla niego – bo nie każdy dom wygląda tak jak mój. Dwadzieścia jeden zwierząt będących głównymi lokatorami. Wszędzie. Na stole, na kanapie i w łóżku. Pamiętam, jak nieżyjący już jamnik Bolek w środku nocy zwymiotował do łóżka, i to po Tomkowej stronie. Dowiedziałam się o tym dopiero rano, bo Tomek zebrał, co było do zebrania, nakrył miejsce wpadki papierowym ręcznikiem, przełożył Bolusia w suche miejsce obok siebie i zasnął. To znaczy zasnęli obaj.
Innym razem trafiła do nas kocia piękność. Kolejna. Znaleziona na ulicy przez moją przyjaciółkę, potrzebowała natychmiastowego lokum. Był wieczór. Beata przywiozła transporter z kocią zawartością. Zaniosłam go na górę, otworzyłam drzwiczki. To, co zobaczyłam, przerosło moje wyobrażenie o nawet najpiękniejszym kocie. Wielkie niebieskie oczy i zgrabne ciało umaszczone jak u syjamskich kotów po wypłukaniu w wybielaczu. Po prostu cudo. Wyglądała jak ze świątecznej, bajkowej ilustracji. Rozejrzała się, a że łóżko było już gotowe do nocnego spoczynku, wskoczyła na kołdrę. Zostawiłam ją i zeszłam na dół. Po naradzie – dość burzliwej – jak będzie miała na imię, i wspólnie podjętej decyzji, by nazwać ją Lula, poszliśmy spać. (Burzliwej, bo nasze gusta filmowe były kompletnie inne. Lula to bohaterka filmu Dzikość serca, który bardzo lubię. Tomek uważał go za szmirę. W końcu przyznał jednak, że imię to nie film, i tak zostało). Obudziłam się rano i po lekkim przeciągnięciu się usłyszałam zza poduszki charkot tygrysa. Zamarłam, bo brzmiał naprawdę groźnie, a co gorsza, dochodził z odległości kilku centymetrów. Bardzo powolutku, wężowym ślizgiem wysunęłam się z pościeli i zeszłam na dół przy wtórze psiego aplauzu. Tomek usiłował pospać dłużej. Tak mi się wydawało. Po piętnastu minutach usłyszałam nie charkot, ale ryk tygrysa, i zobaczyłam Tomka schodzącego po schodach. Broczył krwią, ale oczy miał rozmarzone.
– Ona jest cudowna – usłyszałam. To też była miłość od pierwszego wejrzenia.
Po tym krwawym wstępie Lula okazała się wspaniałą, oddaną przyjaciółką nie tylko Tomka. Jednak jego serce i kark, na którym siadywała, gdy kręcił papierosy, należały przede wszystkim do Luli.
Nasze wspólne życie pełne było wszystkiego, co medyczne, a raczej medyczno-weterynaryjne. Spokojnie można powiedzieć, że poza uczuciem, tą niespełnioną dawną miłością, połączyła nas medycyna. Jego wielka miłość, pasja i sens życia, moja ciekawość podobieństw i różnic między medycyną ludzką a psią, kocią i w ogóle zwierzęcą.
Można się zastanawiać, co tak bardzo mnie zachwyciło w mężczyźnie, który pali trzy paczki papierosów dziennie, upija się w chwilach wolnych od pracy i jak prawie każdy facet nie wie, do czego służą odkurzacz i inne sprzęty pomagające w pracach domowych. Na pewno odezwały się dawne sentymenty, ujął stosunek do zwierząt, uwaga, z jaką słuchał moich słów, i oczy pełne miłości, ale prawdziwy zachwyt wzbudziły medyczna wiedza i intuicja. Czułam się przy nim bezpieczna, gdziekolwiek bym była. Byle z nim. On też uznał, że moje medyczne zdolności dają bezpieczeństwo.
Na wewnętrznej stronie uda wyrósł mu pokaźny guzek. Przeszkadzał w chodzeniu i zakładaniu spodni. Poszedł do kolegi z onkologiczną specjalnością, który ocenił, że to rozrost tkanki łącznej wymagający skalpela.
– Wyciąć, to wyciąć – skwitował Tomek. Wrócił do domu i oznajmił: – Jutro wytniesz mi to świństwo. Nie pójdę do nikogo innego.
Wycięłam i zaszyłam tak pięknie, że po roku nie było śladu. Wiele razy obserwował mnie przy różnych operacjach, i widział, jak szybko pacjenci dochodzą do siebie. Od tamtej pory cokolwiek trzeba było opatrzyć, wyciąć, zaszyć, zdawał się na mnie, i nigdy się nie zawiódł. Przed każdym wyjazdem w zamorskie okolice pilnował, by zabrać „podręczny zestaw chirurga”, bo „jak sobie coś rozetnę, to zaszyjesz”. Szybko się okazało, że jestem przydatna nie tylko przy cięciu i zaszywaniu.