Monster High. Raz ugryzione, podwójnie zgładzone - Schmidt Tiffany - ebook

Monster High. Raz ugryzione, podwójnie zgładzone ebook

Schmidt Tiffany

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Osadzona w świecie Monster High oryginalna powieść YA z Draculaurą w roli głównej

Społeczność Monster High musi zmierzyć się z wielką stratą i opanować ogarniający szkołę chaos. Każdy szuka własnych dróg wychodzenia z tego kryzysu.

Cleo i jej rodzina szukają w tym zamieszaniu nowych szans dla siebie. Z kolei Draculaura, najbardziej poszkodowana, szczególnie mocno doświadcza burzliwych zmian. Z dnia na dzień jest coraz bardziej wyczerpana, ratuje się przeglądaniem starych dzienników swojej mamy i ucieczkami na cmentarz. Tam poznaje przystojnego Poe'ego, który zmaga się z własnym bólem. Wkrótce Draculaura wikła się w sieć kłamstw. Jeśli jej straszyciółki dowiedzą się, że zakochała się w normiku, będą przerażone. A jeżeli Poe odkryje, że Draculaura jest wampirem… przecież jego ojciec poluje na potwory!

Tymczasem na korytarzach Monster High mnożą się niebezpieczne wydarzenia. Kiedy magiczne zabezpieczenia wokół granic szkoły słabną, a grupa normików wdziera się na kampus, duchniowie i duchennice postanawiają wkroczyć do akcji, zanim Monster High stanie się Monster Die.

Draculaura skrywa tajemnicę, o której do tej pory nie wiedział nikt, nawet ona sama. Kiedy wraz z Ghoulią odnajdują źródła jej tożsamości, Draculaura jest zmuszona dokonać niemożliwego wyboru.

Czy jej lojalność wobec Monster High wpłynie na losy całego monstrowersum? A może Draculaura ulegnie niebezpiecznej pasji, dzięki której poczuje się bardziej... żywa niż kiedykolwiek wcześniej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 323

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Pro­log

Stra­cha­stycz­nie łazić po Mon­ster High, kiedy nikogo innego tu nie ma. Nie uwa­żasz? – Dra­cu­laura nie była pewna, dla­czego jej ojciec Dra­cula popro­sił, by mu towa­rzy­szyła pod­czas tej wyprawy. Ani w ogóle dla­czego się tu wybrał. Ale w Mon­ster High latem pano­wała nie­sa­mo­wita atmos­fera.

Puste kory­ta­rze gęściej niż zazwy­czaj zasnu­wały paję­czyny. W dro­dze do gabi­netu ojca – prze­zna­czo­nego dla prze­wod­ni­czą­cego rady szkoły Mon­ster High – wam­pirka wpa­ko­wała się w co naj­mniej trzy. Stu­kot jej obca­sów odbi­jał się dono­śnym echem po pustych pasa­żach, pod­czas gdy jej tata jak zwy­kle sunął obok niej bez­gło­śnie. Od szkoły biła woń wil­goci, jakby w base­nie znów wykwi­tły tok­syczne algi albo kra­ken upra­wiał w środku body­sur­fing.

Bra­ko­wało jej roz­ma­itych zapa­chów duch­czyn: pikant­nych, kar­da­mo­nowo-cyna­mo­no­wych per­fum Cleo i żelu do wło­sów Claw­deen z nutką sosny i księ­ży­co­wej poświaty, chloru, który bił od skóry oraz wło­sów Lago­ony, che­mi­ka­liów z labo­ra­to­rium Gho­ulii, zala­tu­ją­cego for­mal­de­hy­dem aro­matu Fran­kie.

Cisza – żad­nych jęków, stę­ków ani plo­tek. Nie pikały powia­do­mie­nia stre­se­me­sów na iKryp­tach, nie trza­skały szafki, nie spa­dały książki. Po mar­mu­ro­wej posadzce nie stu­kały inne obcasy, a palce nie bęb­niły w biurko, gdy cze­kała, aż tata skoń­czy wyj­mo­wać książki z rega­łów za biur­kiem i odrzu­cać je, nim wresz­cie jej odpo­wie. Wciąż sły­chać było odle­głe echa nie­wia­do­mego cha­osu i zgrozy, które roz­gry­wały się w kata­kum­bach, lecz róż­niły się one dia­me­tral­nie od bała­ganu, który obse­syj­nie pedan­tyczny ojciec robił we wła­snym gabi­ne­cie.

Dra­cula rzadko zaglą­dał do Mon­ster High latem. Wolał wpa­dać w trak­cie roku szkol­nego i robić jej nie­spo­dziankę, wyła­nia­jąc się z cieni w samym środku lek­cji para­fi­zyki. Poprzed­nim razem aż wrza­snęła i prze­wró­ciła swój pal­nik Bun­sena. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że pan Sie­pacz kazałby jej zostać po lek­cjach za karę, że pod­pa­liła całą stertę szkol­nych zeszy­tów… Tyle że jej kolega z klasy Heath Burns, żywio­łak ognia, wię­cej znisz­czeń robił na co dzień, a zresztą jej ojciec budził w isto­tach z Mon­ster High tak nabożny podziw i sza­cu­nek, że to pan Sie­pacz prze­pro­sił wów­czas Dra­culaurę.

– Tato? – pona­gliła.

– Hm? – Dra­cula mruk­nął z roz­tar­gnie­niem, skoń­czyw­szy prze­szu­ki­wa­nie rega­łów wzdłuż ścian i prze­rzu­ciw­szy się na szu­flady biurka. Zauwa­żyła, że na moment przy­mknął oczy i poma­so­wał sobie skro­nie.

Coś go wytrą­ciło z rów­no­wagi. Dra­cula nie zno­sił gubić rze­czy. Na pewno mu to dopie­kło – i to dosłow­nie. Dra­culaurze się zda­wało, że widzi, jak spod wicherka na jego czole kapie pot. Nie wie­działa nawet, że jej adop­cyjny ojciec może się pocić.

– Pomóc ci szu­kać? – zapro­po­no­wała. – Świet­nie mi wycho­dzi namie­rza­nie zagu­bio­nych rze­czy. Mam ogromną wprawę dzięki Fran­kie, ona cią­gle traci głowę, ręce, a jed­nego razu jej mały palec u stopy zagi­nął na wiele godzin, ale w końcu wypa­trzy­łam go przy drzwiach do sty­pówki.

– Powinna tu być – wyce­dził Dra­cula, a potem trza­snął ostat­nią szu­fladą biurka. Na ogół po takim ude­rze­niu mebel roz­padłby się w drza­zgi, więc wam­pir naj­wy­raź­niej powścią­gnął swoją siłę, bo biurko led­wie drgnęło. – Widocz­nie prze­oczy­łem.

Przy­mru­żyła powieki. Czy on oszczę­dzał prawą rękę? Tak, pra­wie na pewno – przy­ci­skał ją do piersi i posy­ki­wał, gdy nią poru­szał.

W dro­dze do szkoły Dra­cula był dziw­nie mil­czący. Zde­cy­do­wał się na jazdę samo­cho­dem – przy­pusz­czal­nie dla­tego że ona nie potra­fiła prze­mie­nić się w nie­to­pe­rza i pofru­nąć – ale tym razem nie pro­sił nawet, by spró­bo­wała, ani się nie upie­rał, że jeśli tylko Dra­culaura się skon­cen­truje, to na pewno jej się uda. Może w końcu zło­żył broń? Pojął, że córka roz­wi­nie wam­pi­rze umie­jęt­no­ści we wła­snym tem­pie, a cią­głe naci­ski jej w tym nie pomogą?

Cho­ciaż wła­ści­wie jej to nie prze­szka­dzało. A przy­naj­mniej na ogół. A kiedy zabra­kło jej pew­no­ści sie­bie, gro­żynki zawsze doda­wały jej otu­chy, prze­ko­nu­jąc, że jest tru­pa­styczna wła­śnie dzięki swoim oso­bli­wym nie­do­sko­na­ło­ściom. Być nor­mi­kiem i czło­wie­kiem to pew­nie okropne nudy. Wie­działa, że ofi­cjalną przy­czyną ukry­wa­nia za sprawą magii świata potwo­rów przed oczyma ludzi jest obawa przed dys­kry­mi­na­cją anty­mon­stru­alną i ata­kami, ale może też ludzie byliby zazdro­śni, gdyby się dowie­dzieli, że potwory ist­nieją naprawdę i mają tak nie­zwy­kłe umie­jęt­no­ści? Hmm. Może Gho­ulia coś o tym wie.

– Dra­cu­lauro? – Dra­cula odkaszl­nął, a ona odnio­sła wra­że­nie, że odzywa się do niej nie pierw­szy raz. Ojciec miał bladą twarz… Cóż, jesz­cze bled­szą niż zwy­kle. – Słu­chasz mnie?

Zre­zy­gno­wał z poszu­ki­wań i roz­parł się na skó­rza­nym fotelu przy biurku. Od potu zamókł lekko koł­nie­rzyk zawsze nie­ska­zi­tel­nej koszuli i ściem­niały włosy na skro­niach ojca. Zawsze miał kilka siwych kosmy­ków – nie spo­sób prze­żyć tysiąc­le­cia, nie doro­biw­szy się paru pamią­tek – lecz nagle jakby się posta­rzał.

Wyglą­dał wręcz staro.

Dra­cu­laurę prze­szył dreszcz.

– Dena­tu­ral­nie, tato. – Wsko­czyła na skraj biurka i zaczęła mu prze­sta­wiać przy­bory do pisa­nia. Ukła­dał je sobie rodza­jami: dłu­go­pis, pióro wieczne, pióro gęsie, ale ona wolała, gdy były upo­rząd­ko­wane kolo­ry­stycz­nie. A wła­ści­wie to wolała sobie popa­trzeć, jak tatę to drażni. Dra­cula pra­wie zawsze zacho­wy­wał powagę – a dzi­siaj jesz­cze bar­dziej – ale na ogół potra­fiła tak się z nim podro­czyć, by się uśmiech­nął i bły­snął kłem.

– Musisz mnie wysłu­chać – rzekł, przy­ci­ska­jąc lewą rękę do piersi, po czym ponow­nie odkaszl­nął. – Na wypa­dek gdyby mnie kie­dyś zabra­kło…

– O czym ty opo­wia­dasz? – roze­śmiała się Dra­cu­laura, prze­my­ca­jąc zakre­ślacz i ołó­wek do grupki wiecz­nych piór. – Prze­cież jesteś nie­śmier­telny.

Igno­ru­jąc jej słowa, cią­gnął:

– I na wypa­dek gdyby mnie nie było, jest kilka kwe­stii…

– Wybie­rasz się na wycieczkę? – Dra­cu­laura upu­ściła przy­bory do pisa­nia i z zasko­cze­niem zauwa­żyła, że tata ani drgnął, gdy roz­sy­pały się bez­ład­nie na bla­cie biurka. – Mogę z tobą? Chyba nie odcho­dzisz z rady szkoły, prawda? Mon­ster High cię potrze­buje.

– Dra­cu­lauro, to ważne. – Dra­cula wypro­sto­wał się na krze­śle, ścią­ga­jąc brwi tak, że na ten widok każdy oprócz jego córki zsiu­siałby się w maj­tu­sie. – Pamię­tasz przy­ję­cie na zakoń­cze­nie roku u Ste­inów?

Mach­nęła w jego stronę gęsim pió­rem.

– Dena­tu­ral­nie. – Nie była jed­nak pewna, jak przy­stają do sie­bie dwie czę­ści jego wypo­wie­dzi. Jej zda­niem imprezy były ważne, ale on rzadko podzie­lał ten pogląd. W dodatku impreza, która odbyła się tydzień temu? – Coś się tam stało?

– Pamię­tasz, jak dozna­łem opa­rzeń sło­necz­nych?

– Tak. – Prze­wró­ciła oczami. Czyżby cze­kało ją jed­nak jakieś rodzi­ciel­skie kaza­nie? – A jeżeli ty pamię­tasz, to mówi­łam, żebyś się posma­ro­wał blo­ke­rem. I cho­dzi­łam za tobą z butelką kremu z fil­trem SPF tysiąc, ale za każ­dym razem, gdy pró­bo­wa­łam ci ją podać, jakiś potwór wcią­gał cię w roz­mowę.

Tata nie prze­pa­dał za przy­ję­ciami, ale wszy­scy inni człon­ko­wie potwor­nej spo­łecz­no­ści ogrom­nie cie­szyli się ze spo­tka­nia z nim. Mon­stra prak­tycz­nie usta­wiły się do niego w kolejce, żeby się przy­wi­tać, zapy­tać o zda­nie, choć na chwilę zaskar­bić sobie jego uwagę i uzna­nie. Więk­szość potwo­rów nie wytrzy­ma­łaby zresztą dłu­żej niż chwilkę, bo Dra­cula doku­ment­nie je zastra­szał.

Taki był jej tata: sławny, onie­śmie­la­jący, fascy­nu­jący. Obser­wo­wała ocza­ro­wana, jak Dra­cula stara się zła­go­dzić sro­gie obli­cze, gdy jej zmo­ra­ciółka Claw­deen przed­sta­wiała mu naj­now­szego członka rodzin­nej watahy albo gdy tata Fran­kie, dok­tor Stein, pró­bo­wał wzbu­dzić w nim podziw dla swo­jego naj­now­szego eks­pe­ry­mentu w dzie­dzi­nie two­rze­nia prądu.

Mniej ją urze­kły bąble po opa­rze­niach sło­necz­nych, które widziała na skó­rze taty póź­nym wie­czo­rem. Powinna była się wtrą­cić, uprzeć, by posma­ro­wał się grubą war­stwą kremu ochron­nego z fil­trem albo cho­ciaż wziął od niej para­solkę prze­ciw­sło­neczną. Może nie pre­zen­to­wało się to zbyt szy­kow­nie, ale się spraw­dzało.

– Ekhm. – Dra­cula znów odkaszl­nął, a potem z jego piersi dobył się bole­sny, dud­niący odgłos: Dra­culaura dopiero po chwili uprzy­tom­niła sobie, że to kaszel. Jej tata kaszlał? Zanim dotarł do niej ten nie­zgro­zo­po­dobny fakt, Dra­cula zła­pał oddech i naka­zał: – Wymień trzy spo­soby, na które wam­pir może umrzeć.

– Umrzeć? Nic ci nie jest? – pisnęła, ale kiedy uniósł brew, dodała pospiesz­nie: – Słońce, sre­bro, kołek. Ale tato, nie umrzesz prze­cież od popa­rzeń sło­necz­nych. – Głos zała­mał się jej nie­pew­nie. – Trzeba prze­by­wać na zewnątrz tak długo, aż dosłow­nie sta­nie się w pło­mie­niach. A poza tym ty… to ty.

– Nie cho­dzi o popa­rze­nia. – Wstał i odpiął spinkę w pra­wym man­kie­cie, sta­ran­nie pod­wi­nął czarny mate­riał raz, potem drugi, tak by odsło­nić przed­ra­mię aż do łok­cia.

Dra­cu­laura lekko się pochy­liła, po czym zady­go­tała na całym ciele i zsu­nęła się z biurka, by zna­leźć się jak naj­da­lej od tego, co zoba­czyła. Jego skóra wyglą­dała jak cie­niutki papier ryżowy – była popę­kana, prze­źro­czy­sta, łusz­czyła się. Żyły odzna­czały się wyra­zi­ście, jed­nak pre­zen­to­wały się zupeł­nie nie tak, jak trzeba: pul­so­wały, były czarne i zain­fe­ko­wane. Z licz­nych obtarć wydzie­lało się coś w kolo­rze smoły… Wtedy wła­śnie się zorien­to­wała, że koszula jest mokra, nie tylko na tym ramie­niu, choć tam nie­wąt­pli­wie było naj­go­rzej, lecz także na dru­gim ręka­wie i koł­nie­rzyku. Czarne plamy wta­piały się w czarną tka­ninę, ale skoro już je wypa­trzyła…

– Co się dzieje? – szep­nęła.

– Posze­dłem do leka­rza z tymi popa­rze­niami. Słusz­nie zauwa­ży­łaś, że nie gro­ziły one śmier­cią, sta­no­wiły zale­d­wie nie­przy­jemną bolączkę. Jed­nak jako prze­wod­ni­czący rady szkoły musia­łem następ­nego dnia poja­wić się na cere­mo­nii zakoń­cze­nia roku w Mon­ster High pod gołym nie­bem, więc chcia­łem mieć coś, co zapo­bie­gnie dal­szemu uszczerb­kowi.

Dra­cu­laura potak­nęła. Jak dotąd wszystko było dla niej zro­zu­miałe, lecz nie wyja­śniało, dla­czego prawe ramię ojca zna­la­zło się w tak prze­ra­ża­jąco fatal­nym sta­nie.

– W aptece doszło do nie­for­tun­nej pomyłki. – Dra­cula zawie­sił głos, a jego córka wyczuła, że nie kie­ruje nim wyczu­cie dra­ma­ty­zmu, lecz ojciec po pro­stu zbiera siły. – Nowy apte­karz prze­ga­pił ostrze­że­nie. Każdy lek należy spraw­dzić pod kątem przy­na­leż­no­ści gatun­ko­wej potwora. Maść na opa­rze­nia nie zaszko­dzi­łaby two­jej przy­ja­ciółce mor­skiej potwo­rzycy Lago­onie czy Fran­kie Stein, a nawet mumiom z rodu de Nile. Ale jako wam­piry i wil­ko­łaki nie możemy wcho­dzić w stycz­ność…

– Ze sre­brem – wykrztu­siła. Wie­działa, że metal ten dla przy­wo­ła­nych gatun­ków potwo­rów był tru­jący.

– Tak. Poża­ło­wa­nia godzien skład­nik w leku na popa­rze­nia. Sre­bro ma dzia­ła­nie anty­bak­te­ryjne, lecz także śmier­cio­no­śne.

– To przez sre­bro? – Odwró­ciła głowę, a potem ski­nęła w stronę jego ręki. – Jak to wyle­czyć?

– Och, dziew­czę dro­gie, z przy­kro­ścią stwier­dzam, że nie­wiele można wskó­rać. Ja nie… – Zawa­hał się, a po chwili zebrał myśli. – Za przy­czynę bólu uzna­łem popa­rze­nia, a nie reak­cję na lekar­stwo. Nim się zorien­to­wa­łem i zwró­ci­łem o pomoc lekar­ską, było już za późno. Sre­bro dostało się do mojej krwi. A skoro zna­la­zło się we krwi…

– Pro­szę, prze­stań powta­rzać to słowo, wiesz prze­cież, że kręci mi się od niego w gło­wie. – A w połą­cze­niu z wido­kiem jego ramie­nia i wizją tego, co opi­sy­wał, wzrok już się jej mącił. Dla­czego krew musiała być taka… taka… czer­wona? I lepka. Nie bez powodu rzadko jadali z tatą wspólne posiłki. I wła­śnie dla­tego nale­gała, by uży­wał nie­prze­źro­czy­stych szkla­nek i sło­mek. Na samą myśl… Cóż, teraz ona też zaczęła się pocić. Pokój zawi­ro­wał.

– Dra­cu­lauro, skup się. Nie chcę cię dener­wo­wać, ale mam ci tyle do powie­dze­nia, zanim… – Dra­cula wes­tchnął i pchnął w jej stronę wolne krze­sło. – Spuść głowę mię­dzy nogi, jeśli trzeba, ale musimy poroz­ma­wiać o tym, co się stało. Dostaw­szy się do krwi, sre­bro dotarło do serca…

Już wcze­śniej ćmiło się jej przed oczami, teraz zaś jej wzrok zasnuła czerń, tak ciemna jak żyły na jego ramie­niu, tak zatruta jak pły­nąca w nich krew. Gdy Dra­cu­laura zemdlała, nie poczuła mięk­kiego wło­sia dywanu. Nie widziała zatro­ska­nego wyrazu nie­na­tu­ral­nie bla­dej twa­rzy ojca. Nie sły­szała, jak Dra­cula z tru­dem łapie oddech ani jak wydu­sza: „Może źle się do tego zabra­łem. Poroz­ma­wiamy o tym póź­niej, dziew­czę dro­gie”.

Ale owo „póź­niej” nie nastało.

O pół­nocy, gdy Dra­cu­laura odzy­skała przy­tom­ność, Dra­cula już nie żył. Tym razem na dobre.

Rozdział 1

Roz­dział 1

Trzy mie­siące póź­niej

Kory­ta­rze Mon­ster High nie ziały już pustką. Teraz tęt­niły od szep­tów.

Ści­gały one Dra­cu­laurę, gdy zmu­szała się, by masze­ro­wać przez szkołę, sta­wia­jąc czoła spoj­rze­niom peł­nym lito­ści. Jej obcasy stu­kały nie­równo, a ona nie odry­wała oczu od szafki w kształ­cie trumny i prze­ci­skała się wśród kole­gów, któ­rzy prze­ry­wali poga­du­chy typowe dla pierw­szego dnia w szkole po prze­rwie i gapili się, ści­sza­jąc głosy, gdy prze­cho­dziła.

– Dasz wiarę, że Dra­cula nie żyje?

– Podobno Dra­cu­laura przy tym była.

– Podobno zemdlała, a kiedy się ock­nęła, została po nim kupka pro­chu.

– Dasz wiarę, że zała­twiło go popa­rze­nie sło­neczne?

Popa­rze­nie. Jak gdyby w isto­cie było to tak pro­ste. Jak gdyby nie wcho­dziła w grę seria kata­strof. Za dużo słońca, zła recepta, far­ma­ceuta nie­dojda, uparte zwle­ka­nie z prośbą o pomoc. Który z czyn­ni­ków zawi­nił?

I czy miało to w ogóle zna­cze­nie, skoro na­dal drę­czyły ją kosz­mary o tym, jak budzi się jako sie­rota obok kupki pro­chu, w którą parę chwil wcze­śniej prze­isto­czył się jej uko­chany ojciec?

Potra­fiła myśleć tylko o jed­nym – wtedy, teraz, już na zawsze: gdyby prze­rwała któ­rąś z jego roz­mów na przy­jęciu, to dziś byłby na­dal żywy.

No, nie­umarły.

Lecz czy to ozna­czało, że to na niej spo­czywa brze­mię winy?

Tata, który przy­gar­nął jej cię­żarną matkę, gdy jej mąż (bio­lo­giczny ojciec Dra­cu­laury) poległ w bitwie…

Tata, który ura­to­wał jej życie, zmie­nia­jąc ją w wam­pirkę, nim zmarła na tę samą zarazę co matka…

Tata, który trwał przy niej tysiąc sześć­set lat: wspie­rał ją z powagą, bur­kli­wie się z nią prze­ko­ma­rzał, sto­icko zachę­cał, by doło­żyła więk­szych sta­rań i opa­no­wała wam­pi­rze umie­jęt­no­ści, przy­cho­dzące jemu samemu z taką łatwo­ścią…

Jej nie­śmier­telny tata…

Odszedł.

Dra­cu­laura została sama. Była sie­rotą.

Miała całe lato, by prze­tra­wić ten fakt, lecz mimo to cią­żył on jej na żołądku jak nie­do­go­to­wana rzepa. Snuła się po rezy­den­cji przez trzy mie­siące, mio­ta­jąc się mię­dzy potrzebą towa­rzy­stwa (innego niż uko­chana gospo­dyni, a obec­nie opie­kunka prawna – pani Tor­sja) a uni­ka­niem odwie­dzin przy­ja­ciół i innych życz­li­wych – tak bar­dzo się sta­rali ją roz­we­se­lić, a potem biło od nich doj­mu­jące roz­cza­ro­wa­nie, że się im to nie udało.

Dra­cu­laura sądziła wcze­śniej, że dzi­siaj będzie lepiej. Że prze­bieg dnia odwróci jej uwagę. Ale wszy­scy inni pre­zen­to­wali się w nowych ciu­chach zaje­bój­czo. Opo­wia­dali sobie roz­e­mo­cjo­no­wani o wakaj­kach-stra­chaj­kach… A przy­naj­mniej tak było do chwili, gdy zauwa­żali, że ona się zbliża, kiedy to zapa­dała mar­twa cisza – jak gdyby ich radość miała ją w jakiś spo­sób ura­zić.

Kiedy mino­taur Manny i pogrą­żony w cha­osie żywio­łak ognia Heath Burns jed­no­cze­śnie odwró­cili wzrok i upu­ścili piłkę, gdy obok nich prze­cho­dziła, wes­tchnęła i mruk­nęła:

– Nie musi­cie mnie pytać o pozwo­le­nie, czy wolno wam się uśmiech­nąć.

Mimo że jej samej nie było stać na uśmiech, zwłasz­cza że tuż przed chwilą minęła aran­ża­cję deko­ra­cyjną ku czci jej ojca, roz­sta­wioną przed jego pustym gabi­ne­tem prze­wod­ni­czą­cego rady szkol­nej. Kaskada krwi­sto­czer­wo­nych kwia­tów ukła­dała się na czar­nym mate­riale, któ­rym ktoś spo­wił zamknięte drzwi. Pod opraw­nym w ramkę zdję­ciem ciem­nego gar­ni­turu umiesz­czono pla­kietkę z napi­sem In memo­riam. Dena­tu­ral­nie, twarz Dra­culi nie była widoczna, wszak wam­piry nie uka­zy­wały się na zdję­ciach – ale na widok foto­gra­fii wspo­mnie­nia o ich wspól­nej tra­dy­cji zwią­za­nej z pierw­szym dniem szkoły wal­nęły ją jak obu­chem. Tata nie usta­wiał jej rano w zacie­nio­nym zakątku scho­dów przed ich domem i nie zachę­cał, by się uśmiech­nęła i „poka­zała kły”, pod­czas gdy sam cykał ze sto fotek uno­szą­cego się w powie­trzu ple­caka, kokardy, kol­czy­ków w kształ­cie agra­fek przy­no­szą­cych jej szczę­ście oraz sta­ran­nie prze­my­śla­nej, różowo-czar­nej kre­acji na roz­po­czę­cie roku szkol­nego, po którą trzeba było po wie­lo­kroć nawie­dzać galery han­dlowe.

Dra­cu­laura od trzech mie­sięcy nie zaj­rzała do galery han­dlo­wej, nie pamię­tała, co na chy­bił tra­fił wzięła z szafy ani czy cho­ciaż się rano ucze­sała.

Pani Tor­sja doło­żyła sta­rań, by pora­nek miał odświętny prze­bieg. Przy­rzą­dziła wspa­niałą roślinną ucztę na śnia­da­nie. Ale Dra­cu­laura zdo­łała prze­łknąć zale­d­wie parę kęsów.

Nie przy­sta­nęła, by odczy­tać napis na pla­kietce – wokół zebrało się już za wiele zapła­ka­nych potwo­rów.

Dok­tor San­gwin, ter­ror­peuta, do któ­rego zaczęła latem uczęsz­czać, pora­dził Dra­cu­lau­rze, żeby, gdy sytu­acja staje się bole­sna lub przy­tła­cza­jąca, sku­piła się na teraź­niej­szo­ści. Nie­śmier­tel­ność zda­wała się teraz taka… długa i samotna. Dra­cu­laura powinna mie­rzyć się z życiem dzień po dniu. Godzina po godzi­nie. Chwila po chwili.

A w tej chwili musiała otwo­rzyć szafkę i zorien­to­wać się w pla­nie lek­cji. Zro­biła głę­boki wdech. Pój­dzie gładko jak roz­płatka.

– Tu jesteś! Wszę­dzie cię szu­kamy.

Dra­cu­laura pod­sko­czyła, gdy Cleo de Nile wypa­dła zza rogu. Złote pasemka w jej wło­sach zaja­śniały w bla­sku żyran­doli na kory­ta­rzu, ukła­da­jąc się na jej sma­głych ramio­nach i tru­pa­stycz­nym tur­ku­so­wym kom­bi­ne­zo­nie. Stra­chło­pak Cleo, Deuce Gor­gon, i reszta ich naj­bliż­szych przy­ja­ciół dep­tali jej po pię­tach: Fran­kie Stein, Claw­deen Wolf i Lago­ona Blue. W ich oczach malo­wały się litość i inne śmier­tel­nie poważne emo­cje.

Przy­naj­mniej to wła­śnie zauwa­żyła, gdy popa­trzyli jej w oczy. Prze­waż­nie odwra­cali wzrok prędko, a potem wbi­jali go w pod­łogę, ścianę, sufit. Całe lato tak było: ogrom­nie nie­zręcz­nie i ponuro.

– Tu jestem – potwier­dziła Dra­cu­laura, siląc się na entu­zjazm, a potem spo­wił ją gru­powy uścisk.

Na ogół Dra­cu­laura prze­pa­dała za przy­tu­la­sami – bra­ko­wało jej ich. Nikt by nie posą­dził Dra­culi, że jest on milusi, ale przy­tu­lał córkę codzien­nie – jego uścisk był krótki i miaż­dżył kości. Pra­gnęła wła­śnie tego… a nie takiego obję­cia… To teraz było zbyt deli­kat­nie, zbyt prze­cią­gnięte, zbyt… ener­ge­tyczne.

Stra­szy­ciele roz­stą­pili się szybko, gdy bolce w szyi Fran­kie popie­ściły wszyst­kich prą­dem.

– Sorki! – zawo­łała, ale oni wszy­scy przy­wy­kli już, że emo­cje bestia­ciółki są dosłow­nie pora­ża­jące. Cleo prze­glą­dała się już w lustrzan­kach na nosie Deuce’a, by spraw­dzić, czy ładu­nek elek­tryczny nie uszko­dził jej fry­zury.

– Jak się czu­jesz? – zapy­tała Lago­ona cicho. Woda z jej dłu­gich blond fal ście­kała na sino­nie­bie­skie łuski. Ewi­dent­nie przy­szła pro­sto z basenu, a Dra­cu­laura wola­łaby wysłu­chać eks­tre­mal­nie deta­licz­nej rela­cji z tre­ningu pły­wac­kiego, niż sku­piać na sobie baczne spoj­rze­nia wszyst­kich.

Wzru­szyła ramio­nami sztywno.

– Och, sama wiesz. W porządku.

– Czy rze­czy­wi­ście? – Fran­kie zmie­rzyła ją scep­tycz­nie spoj­rze­niem róż­no­barw­nych oczu: jed­nego nie­bie­skiego, dru­giego zie­lo­nego. – Bo wolno ci czuć się źle. Dla­tego cały tydzień do cie­bie wydzwa­niam: żebyś na pewno wie­działa, że jestem. Powrót do szkoły zawsze wiąże się ze stre­sem, a bez Drac…

– Prze­pra­szam, że nie odbie­ra­łam, ale wszystko w porządku – wtrą­ciła Dra­cu­laura sta­now­czym tonem. – Słowo hor­roru, wszystko w porządku.

– Stra­szen­cjo, kocham cię, ale kła­mać ci nie będę. Mówisz, że wszystko gra, ale wyglą­dasz tro­chę… prze­ra­ża­jąco. Patrzy­łaś ostat­nio w lustro? – Claw­deen odsu­nęła pukiel wło­sów Dra­cu­laury, żeby dopiąć kole­żance sukienkę.

– Niby jak? – zaśmiała się Dra­cu­laura ze znu­że­niem, wyj­mu­jąc z szafki byle jakie ołówki i pod­ręcz­niki do roz­kładu pier­wiast­ko­wego. – Nie mam odbi­cia, pamię­tasz?

– Ni­gdy wcze­śniej nie prze­szka­dzało ci to pre­zen­to­wać się bom­bowo-wybu­chowo. – Cleo postu­kała pal­cem w złotą szminkę i prze­krzy­wiła głowę. – Zawsze sądzi­łam, że udziela ci się moje wyczu­cie stylu. Potrze­bu­jesz mnie. Popatrz tylko na swoje pasemka… a wła­ści­wie to na nie nie patrz, bo wypło­wiały i z fuk­sji prze­szły w kom­pletną nija­kość.

Zarówno Claw­deen, jak i Cleo były fashio­nist­kami – wyra­żały miłość, orga­ni­zu­jąc potwo­rom meta­mor­fozy. O ile jed­nak Claw­deen marzyła, by stwo­rzyć nową, wybitną, wil­ko­ła­czą markę modową – chciała pro­jek­to­wać zaje­straszne ubra­nia – o tyle Cleo chciała się w nich po pro­stu poka­zy­wać.

– Czego ci trzeba? – zapy­tała Fran­kie, która już zaczęła grze­bać w torebce i kolejno poda­wać wyj­mo­wane przed­mioty Lago­onie. – Szminki? Apaszki? Jest tu chyba gdzieś opa­ska do wło­sów. Na strach pro­cent mam tu szczotkę do wło­sów…

I szczotki Dra­cu­lau­rze nie odpu­ściła, więc może wam­pirka rze­czy­wi­ście zapo­mniała dziś rano o tym pod­sta­wo­wym ele­men­cie higieny? Ale przy­naj­mniej kły chyba umyła…

„Muszę się prze­spać. Muszę pobyć sama”, pomy­ślała Dra­cu­laura, lecz na głos rze­kła:

– Dzięki, gro­żynki, ale w tej chwili muszę po pro­stu iść na zaję­cia.

– Hm. – Claw­deen zastrzy­gła wil­czymi uszami, jakby wyczu­lo­nym słu­chem wyła­pała sekretne myśli Dra­cu­laury. – Pocze­kaj chwilkę, to wezmę książki i się z tobą przejdę. Masz lek­cję pora­chun­ków z Lago­oną i ze mną, prawda?

– My też na to cho­dzimy, skar­bie – poin­for­mo­wała Deuce’a Cleo.

Jej stra­chło­pak wyszcze­rzył się tylko w uśmie­chu i chwy­cił ją za rękę.

– Skoro tak twier­dzisz. Ja po pro­stu za tobą łażę.

– Och, ja też mam pora­chunki! – Fran­kie tak ener­gicz­nie unio­sła rękę, że szwy przy­tra­cza­jące ją do ramie­nia się zerwały. Na szczę­ście Deuce zła­pał koń­czynę w locie, nim zdą­żyła odda­lić się kory­ta­rzem. Cisnął ją do Fran­kie, by sobie z powro­tem przy­cze­piła.

Uśmiech Dra­cu­laury strzę­pił się rów­nie szybko jak szwy Fran­kie, lecz wydu­siła z sie­bie:

– Tru­pa­stycz­nie. – Potem unio­sła szczotkę stra­szy­ciółki. – Sko­czę do łazienki i spo­tkamy się na miej­scu.

– Pocze­kamy tu na cie­bie – zapo­wie­działa Fran­kie. – Chyba że masz ochotę na towa­rzy­stwo?

– Nie! – Dra­cu­laura nie chciała, by to słowo zabrzmiało tak ostro. – Nie potrze­buję pomocy. Zaraz wra­cam. – Nie tra­ciła nawet czasu, by udać się do toa­lety: po pro­stu przy­sta­nęła za win­klem, wsparła głowę o ścianę, zro­biła głę­boki wdech i po cichu ule­gła panice.

Jed­nakże choć znik­nęła z pola widze­nia, na­dal znaj­do­wała się w zasięgu głosu, więc jasno i wyraź­nie usły­szała, co mówiła Lago­ona:

– Naprawdę sądzi­cie, że nic jej nie jest?

– No raczej, że nie – oświad­czyła Cleo, nawet nie siląc się, by ści­szyć głos. – Będziemy musiały coś w tej spra­wie zro­bić.

Dra­cu­laura się skrzy­wiła. Będzie musiała popro­sić ter­ror­peutę o wska­zówki, jak sobie z tym radzić. Kochała swoje zmo­ra­ciółki, ale nie zamie­rzała stać się ich naj­now­szym pro­jek­tem. Widziała, na co jest gotowa Fran­kie, gdy zacznie pla­no­wać, a zupeł­nie jej nie inte­re­so­wały ani ban­nery na zatrwo­że­nie, ani stosy kon­fetti, ani rola głów­nego obiektu dzia­łań na jed­nej z list zadań uło­żo­nych, a następ­nie spraw­nie roz­dy­spo­no­wa­nych przez Cleo.

– Czy Mon­ster High bez Dra­culi to w ogóle ta sama szkoła? Nie­sa­mo­wi­cie jest wie­dzieć, że już ni­gdy się znie­nacka nie zma­te­ria­li­zuje – szep­nęła Fran­kie. No, ponie­kąd. Szep­ta­nie ni­gdy jej nie wycho­dziło.

Claw­deen szło z tym jesz­cze gorzej.

– Co nie? I biedna Dra­cu­laura. Wygląda… – Claw­deen zawie­siła głos, dobie­ra­jąc słowa z namy­słem – na zagu­bioną.

Cóż, rację miały. Dra­cu­laura tak się czuła. Powinna znać Mon­ster High jak wierz­cho­łek wła­snego kła, lecz czuła się tu obco. Nie potra­fiła tego wyja­śnić, ale odno­siła wra­że­nie, jakby budy­nek wstrzy­my­wał oddech i cze­kał. Z posa­dzek i pra­daw­nych kamieni budu­ją­cych ściany ema­no­wał nie­po­kój. W zim­nym powie­trzu kory­ta­rzy dygo­tało zde­ner­wo­wa­nie.

Ktoś, pew­nie Deuce, z trza­skiem zamknął szafkę. Sły­szała, jak krzy­czy na powi­ta­nie do któ­re­goś z przy­ja­ciół.

Wypu­ściła oddech.

A może… ze szkołą nie działo się nic złego, tylko to ona po pro­stu rzu­tuje na nią swoje emo­cje? Szybko prze­cze­sała szczotką włosy i wró­ciła do stra­szy­ció­łek.

– Pro­szę bar­dzo. Już lepiej.

Miny miały scep­tyczne, ale zachę­ca­jąco poki­wały gło­wami.

Fran­kie ujęła Dra­cu­laurę pod ramię i ruszyły kory­ta­rzem na lek­cje pora­chun­ków. Cie­pło mię­to­wo­zie­lo­nej skóry zmo­ra­ciółki prze­gnało gęsią skórkę zna­czącą jej wła­sne bla­do­ró­żowe ramię.

Gdyby tylko rów­nie łatwo było roz­gro­mić wszyst­kie jej wąt­pli­wo­ści i pyta­nia. Podob­nie jak Fran­kie nie umiała sobie wyobra­zić Mon­ster High bez Dra­culi… ale, co było jesz­cze strasz­niej­sze, nie wie­działa, kim ona sama bez niego jest.

Rozdział 2

Roz­dział 2

Grożynki – i Deuce – roz­sta­wiły się przed Dra­cu­laurą przy wtó­rze kako­fo­nii wyso­kich obca­sów na mar­mu­ro­wych posadz­kach i drep­tały na lek­cje, for­mu­jąc się w potwo­rza­stą tar­czę zasła­nia­jącą ją przed cie­kaw­skimi oczami uczniów. Tyły ich głów ukła­dały się w tęczę far­bo­wa­nych wło­sów: złoto-brą­zowa Cleo, czarno-biała Fran­kie, blond-błę­kitna Lago­ona, brą­zowo-kar­me­lowa Claw­deen. Dołą­czyły do nich Gho­ulia Yelps i Abbey Abo­mi­na­cja, doda­jąc do palety błę­kitny melanż i biało-różową grzywę z fio­le­to­wymi reflek­sami. Rzecz jasna, nie dało się też prze­oczyć nie­bo­tycz­nej zie­lo­nej koafiury Deuce’a, zło­żo­nej z węży.

Nie żeby kon­kret­nie Dra­cu­laura miała dobry punkt wido­kowy na te wszyst­kie cuda. Podej­rze­wała, że mimo naboru nowego rocz­nika świe­ża­ków i tak była naj­niż­szą potwo­rzycą w szkole.

Wszyst­kie jej bestia­ciółki ema­no­wały siłą – szły czujne z wypro­sto­wa­nymi ple­cami i unie­sio­nymi gło­wami – gotowe ją chro­nić. Dra­cu­laura kochała te gro­żynki (i Deuce’a!) z całego serca…

Tylko że… odda­łaby nie­mal wszystko, aby zamiast kro­czyć ochron­nym szpa­le­rem przed nią, szły z nią razem, tak by nie czuła się tak osa­mot­niona. Jak to moż­liwe, że na żad­nych z roz­licz­nych szkol­nych zajęć nie nauczyli się zma­gać z żałobą – ani o niej roz­ma­wiać? Dra­cu­laura zapi­sała sobie w pamięci, by zaraz po powro­cie do domu zadzwo­nić do dok­tora San­gwina. Przyda się jej w tym tygo­dniu dodat­kowa sesja ter­ro­ra­pii.

Liczyła, że nie­ba­wem sytu­acja zbliży się do normy, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o rela­cje z duch­czy­nami. Bra­ko­wało jej śmie­chu, meta­mor­foz, wypraw do galery, wypa­dów na kosz­ma­cino i chi­chra­nia się, aż wyrzucą je z kawiarni „Pod Trup­kiem” za prze­szka­dza­nie innym zmo­rom. Cała ta opie­kuń­czość musi się kie­dyś skoń­czyć, prawda? Cleo zbyt długo nie wytrzyma, nie będąc w cen­trum uwagi – i niech sobie w nim będzie! Dra­cu­laura z miłą chę­cią wycofa się znów w cień, tak by inna osoba ścią­gała oczy wszyst­kich.

Jak na dany znak Cleo stę­żała i wzgar­dli­wie pocią­gnęła nosem. Dra­cu­laura nie widziała, co się dzieje, bo zasła­niały jej barki wyż­szych bestia­ció­łek, ale zauwa­żyła, że Fran­kie sztur­cha Cleo łok­ciem i mówi:

– Idzie tu. Bądź miła.

Cleo się żach­nęła i poma­so­wała sobie bok.

– Zakli­nam się na Ra, Fran­kie, z roku na rok masz coraz bar­dziej szpi­cza­ste łok­cie. Poza tym ja prze­cież zawsze jestem miła. Cho­ciaż nie widzę powodu, by się spe­cjal­nie sta­rać. Niby kiedy ona była miła dla mnie?

Dra­cu­laura domy­ślała się, kto się zbliża: Tora­lei Stri­pes.

Jej prze­wi­dy­wa­nia potwier­dziło wymru­czane „Cześć” – cho­ciaż znad bar­ków Claw­deen widziała jedy­nie poma­rań­czowe koń­cówki uszu koto­łaczki.

Cza­sami niski wzrost to naprawdę mogiła!

– Hejka – ode­zwała się Claw­deen. – Czyli wybra­łaś nie­bie­ską kurtkę. Zaje­bój­czy wybór. – Gro­żynki nieco się roz­su­nęły i Dra­cu­laura spo­strze­gła na twa­rzy Tora­lei nie­znany jej wcze­śniej łagodny uśmiech.

– Dzięki. To dzięki zaje­strasz­nej suge­stii – powie­działa Tora­lei deli­kat­nie, a potem zmie­rzyła pozo­stałe duch­czyny spoj­rze­niem zza przy­mru­żo­nych powiek. Rzu­ciła Claw­deen ostry uśmie­szek. – My poga­damy póź­niej.

– Pewka. – Claw­deen skie­ro­wała grupkę w prawy kory­tarz, a Tora­lei i pozo­stałe koto­łaczki, bliź­niaczki Miau­lo­dia i Mrun­hilda, skrę­ciły w lewo.

Lago­ona z impe­tem wypu­ściła powie­trze.

– Tora­lei? Nie będzie się łatwo przy­zwy­czaić.

Ale Claw­deen nie zwró­ciła uwagi, bo oglą­dała się za sie­bie. Dra­cu­laura w ogo­nie grupy widziała wszystko, rów­nież iden­tyczne spoj­rze­nie przez ramię, jakim Tora­lei obrzu­cała wil­ko­łaczkę. Póź­niej zapyta, co się stało, i będzie gde­rać, że nie dowie­działa się wcze­śniej, ale teraz chciała po pro­stu poznać wszyst­kie słod­kie, upiorne szcze­gó­liki.

– Heeej, Claw­deen. – Siliła się na lekki, żar­to­bliwy ton, a do tego puściła oko, ale gro­żynki się obró­ciły i zatrwa­ża­jąco jed­no­myśl­nie wyjęły chu­s­teczki.

– Nie płacz! – rzu­ciła Fran­kie. – Albo zaraz! Płacz, jeśli chcesz. Czuj swoje emo­cje! Wspie­ramy cię.

Tylko że jedy­nym uczu­ciem, w któ­rym ją wspie­rały albo które w ogóle zauwa­żały, był smu­tek.

– Nie pła­czę… Nie chcia­łam… Ja puści­łam oczko – wykrztu­siła Dra­cu­laura, gdy wcho­dziły na lek­cje pora­chun­ków, ale gro­żynki jej nie usły­szały. Cleo zaab­so­ro­wało komen­de­ro­wa­nie innymi uczniami, by zwol­nili naj­lep­sze miej­sca w pierw­szych ław­kach. Claw­deen pouczała potwo­rzy­ciela, pana Mumię, że ma nie pytać Dra­cu­laury, a Fran­kie prze­jęła pod­ręcz­nik do roz­kładu pier­wiast­ko­wego.

– Nie przej­muj się notat­kami ani zada­niem. Zro­bię za cie­bie.

Dra­cu­laura wes­tchnęła. Stra­szy­ciółki miały złote inten­cje, ale nie­wy­klu­czone, że zagła­skają ją na śmierć.

Nim upior­nie wolno przy­peł­zła prze­rwa na lunch, Dra­cu­laura prze­stała się zasta­na­wiać, czy bestia­ciółki przy­pad­kiem nie zagłasz­czą jej na śmierć. Nie miała cie­nia wąt­pli­wo­ści, że tak wła­śnie będzie. Zwłasz­cza Fran­kie wręcz nie dawała jej ode­tchnąć.

– Trzy­masz się jakoś? – zapy­tała, usi­łu­jąc nieść książki Dra­cu­laury, wła­sne, a jed­no­cze­śnie otwo­rzyć drzwi sty­pówki. Co nie­trudno było prze­wi­dzieć, Fran­kie odcze­piła się ręka, a w rezul­ta­cie runęła lawina przy­bo­rów szkol­nych.

„Cóż, gdy­bym kie­dyś była cie­kawa, jak to jest rzu­cać cień, to teraz tajem­nica się roz­wiała”. Ale Dra­cu­laura nie wypo­wie­działa na głos swo­ich myśli. Zapew­niła tylko:

– Wszystko w naj­lep­szym, naj­praw­dziw­szym porządku.

– Hm. – Fran­kie wytę­żyła wzrok, jakby jej nie dowie­rzała. – Co chcesz na lunch? Usiądź gdzieś, a ja tam przyjdę w mgnie­niu gałki ocznej.

Dra­cu­laura pokrę­ciła głową.

– Dzięki, Fran­kie, to bar­dzo miłe z two­jej strony, ale sama sobie wezmę jedze­nie. – Nim potwo­rzyca zdą­żyła zaopo­no­wać, wzięła tacę i pomknęła w stronę pani ze sty­pówki.

Nie­wy­klu­czone, że ocią­gała się nieco przy barze sałat­ko­wym, dobie­ra­jąc zmar­chewki jedną po dru­giej i ana­li­zu­jąc wszyst­kie opcje oparte na białku roślin­nym, nim wresz­cie zde­cy­do­wała się na por­cję ścię­cie­rzycy. Kiedy pode­szła do sto­lika, wszy­scy skon­cen­tro­wali się już na Lago­onie.

A wła­ści­wie wszy­scy oprócz Claw­deen i Tora­lei. Te dwie były we wła­snym świe­cie. Z ich zie­lo­nych i bursz­ty­no­wych oczu wręcz biły emo­kwi­kony, gdy pochy­lały się ku sobie, sty­kały ramio­nami i śmiały wspól­nie z poufa­łych żar­tów.

Pozo­stałe gro­żynki patrzyły na Lago­onę, która mówiła, wyma­chu­jąc czip­sem z listow­nicy:

– Po pro­stu myślę… Nie żeby Gil był jak kotwica… Ale że już mnie nie ogra­ni­cza. – Oczy Lago­ony iskrzyły się w świe­tle wpa­da­ją­cym przez paję­czyny szyb jak błę­kitne fale jej rodzin­nego domu, czyli Wiel­kiej Rafy Kosz­ma­ro­wej. – Uwiel­biam być sin­gielką. A już szcze­gól­nie mi się podoba to, jak sta­tus sin­gielki wpływa na moje wyniki w eli­mi­na­cjach. Gho­ulim­piado, szy­kuj się.

– Zaraz. Że co? – Taca pra­wie wyle­ciała Dra­cu­lau­rze z rąk. – Zerwa­łaś z Gilem Webe­rem? – Nowina gru­bego kali­bru! Dra­cu­laura znała tylko jedną parę z dłuż­szym sta­żem niż Lago­ona i Gil: Deuce’a i Cleo. Mimo to inne gro­żynki spo­koj­nie jadły posi­łek, jakby Lago­ona nie wypa­liła wła­śnie z gru­bej rury na samym środku sty­pówki.

– Ano. – Lago­ona wsu­nęła czipsa do ust i wzru­szyła ramio­nami. – Wieki temu. Jakoś chyba koń­cem czerwca? Na początku było mi smutno, ale teraz jestem dużo bar­dziej zado­wo­lona. I popra­wi­łam sta­ty­styki w pły­wa­niu. Tre­ner mówi, że mam płe­twa­styczne szanse, by zmiaż­dżyć kon­ku­ren­cję w eli­mi­na­cjach do gho­ulim­piady. – Nie­bie­skie policzki Lago­ony lekko się zaró­żo­wiły. – Ale dość już o tym. Jak się czu­jesz? Blada jakaś jesteś. Sia­daj. Jedz.

Dra­cu­laura osu­nęła się na krze­sło mię­dzy Cleo a Gho­ulią, bez­myśl­nie pochła­nia­jąc zmar­chewki. Koń­cem czerwca… ona sama pla­no­wała pogrzeb, a jej zmo­ra­ciółka radziła sobie z roz­sta­niem. No i kto wie, kiedy zaczął się flirt Claw­deen i Tora­lei. Nor­mal­nie Claw­deen z miej­sca zadzwo­ni­łaby wła­śnie do Dra­cu­laury…

Co jesz­cze ją omi­nęło? O czym jesz­cze jej nie powie­działy? Na logikę wnio­sko­wała, że ich życie się nie zatrzy­mało tylko dla­tego, że cały jej świat zastygł, ale nie zasta­na­wiała się, co mogło je spo­tkać w ciągu trzech mie­sięcy, odkąd ostat­nio sie­działy razem w tym budynku na tych krze­słach.

Prze­łknęła kęs zmar­chewki i wtrą­ciła się do roz­mowy:

– Gho­ulim­piada? Strasz­nie faj­nie. A dobrze się czu­jesz? W kon­tek­ście Gila? Czy to dla­tego nie widzia­ły­śmy go cały ranek?

Lago­ona zbyła pyta­nie mach­nię­ciem ręki.

– Nie ma tu nic akwa­stycz­nie cie­ka­wego, dużo wody upły­nęło. Histo­ria podobna jak z tobą i Claw­dem, kiedy zerwa­li­ście. To porządny gość, ale wie­cie, odda­li­li­śmy się od sie­bie. Zresztą on się zapi­sał do innej szkoły. Nie­wiele roz­ma­wia­li­śmy, sza­nu­jemy swoją potrzebę dystansu. – Zmarsz­czyła czoło, patrząc na pra­wie pełny talerz Dra­cu­laury. – Tre­ner mówi, że lunch to naj­waż­niej­szy posi­łek dnia. Dobrze się czu­jesz, szprotko?

Gwoli prawdy nie czuła się dobrze. Ale z rów­no­wagi wytrą­ciło ją co innego, nie wzmianka o byłym stra­chło­paku – to była już prze­cież zamierz­chła prze­szłość. Dra­cu­larę dopa­dały nie­kiedy zawroty głowy i widze­nie lune­towe, któ­rym towa­rzy­szyły cza­sem mdło­ści albo zatrwa­ża­jące znu­że­nie. Dok­tor San­gwin wyja­śnił, że żałoba odci­ska piętno na ciele, i zachę­cał, by poświę­ciła wię­cej czasu na tro­skę o sie­bie: spała, jadła, a skoro nie piła krwi, to by codzien­nie zaży­wała zale­cane suple­menty żelaza.

Nic to nie dawało, ale Dra­cu­laura nic prze­cież nie zyska, jeśli zre­la­cjo­nuje swoje przy­pa­dło­ści Lago­onie i gro­żyn­kom. Dałaby im tylko kolejny powód, by nad nią wydzi­wiały – i by nie infor­mo­wały jej o waż­nych wyda­rze­niach ze swo­jego życia.

– Wszystko w porządku – powtó­rzyła osiem­setny raz.

Może jeśli będzie to powta­rzać, sama w to uwie­rzy.

Cleo zaci­snęła wargi, jakby słowa pro­te­stu cisnęły się jej na usta, lecz jej uwagę przy­kuło coś za ple­cami Dra­cu­laury.

– Tatko? – zachły­snęła się. – Nefera? Co wy tu robi­cie?

Odwró­ciw­szy się, Dra­cu­laura zoba­czyła, jak ojciec i star­sza sio­stra Cleo masze­rują przez sty­pówkę w stronę ich sto­lika. Mumia jak zawsze onie­śmie­lał – na tle pre­hi­sto­rycz­nych ban­daży odzna­czały się jego wynio­słe spoj­rze­nie i zadu­fany uśmiech. Wam­pirka uni­kała Ram­zesa de Nile, jak się dało, a Nefe­rze ufała tyle co roz­sier­dzo­nej żmii. Jej nie­uf­ność jesz­cze pogłę­biło to, że cha­rak­te­ry­styczna tur­ku­sowa szminka Nefery wydęła się w uśmie­chu.

Ale… z dru­giej strony gotowa była wiele zaak­cep­to­wać – nawet któ­rąś z natręt­nych intryg Nefery – jeżeli mia­łoby to ozna­czać, że uwaga oto­cze­nia na pewien czas skupi się gdzie indziej.

– Córko – zagrzmiał Ram­zes. Nie było w tym nic dziw­nego, ope­ro­wał gło­sem wyłącz­nie dono­śnie. – Jak ci poszło pierw­szego dnia w szkole?

– O mój Ra, przy­by­łeś spraw­dzić, co u mnie? – Gdyby iden­tyczne słowa padły z ust któ­re­go­kol­wiek z potwo­rów zgro­ma­dzo­nych na sty­pówce, zdra­dza­łyby one focha, ale Cleo była zachwy­cona! Przy­ci­snęła dłoń do serca, czy raczej do pokaź­nego zło­tego naszyj­nika, który je zasła­niał. – Nie przy­pusz­cza­ła­bym, że po tylu latach na­dal emo­cjo­nu­jesz się pierw­szymi dniami i tym podob­nymi.

– Tak, tak – odparł Ram­zes. – Dla­czego nie miał­bym zaj­rzeć do swo­jej księż­niczki?

Cleo nastro­szyła piórka, zado­wo­lona z jego uwagi – zarzu­ciła wło­sami i uśmiech­nęła się, jakby pozo­wała pod­czas sesji zdję­cio­wej.

– Och, tatku.

– Lecz skoro już cię ujrza­łem, musi­cie obie z Dra­cu­laurą pójść ze mną. – Strze­lił pal­cami, wznie­ca­jąc obło­czek pia­sku, który posy­pał się na sałatkę Dra­cu­laury. – Natych­miast.

Cleo zerwała się bły­ska­wicz­nie, porzu­ca­jąc nie­do­je­dzony lunch. Dra­cu­laura zmarsz­czyła czoło i ocią­gała się z odpo­wie­dzią na zapro­sze­nie.

– Jestem wam potrzebna? – Nie prze­pa­dała za ojcem Cleo. Czy może raczej traf­niej byłoby stwier­dzić, że nie prze­pa­dała za cechami, które roz­bu­dza on w jej stra­szy­ciółce, kiedy pró­buje wcią­gnąć ją w swoje ambi­cjo­nalne roz­grywki.

Deuce, jak zauwa­żyła, trzy­mał się daleko na ubo­czu i sku­lił się na krze­śle, oto­czony grupką pan­two­rów. Nie dzi­wiła mu się. Ram­zes nie­ustan­nie powta­rzał Cleo, że syn Medusy Gor­gon nie dora­sta do pięt potom­kini egip­skiego monar­chy.

Na miej­scu Deuce’a… Cóż, Dra­cu­laura nie zarze­kała się, że na strach pro­cent zdję­łaby oku­lary prze­ciw­sło­neczne i prze­mie­niła tatę Cleo w kamień… ale poważ­nie by się nad tym zasta­no­wiła.

– Tak, ty. – Ram­zes postu­kał moka­sy­nem nie­cier­pli­wie w posadzkę sty­pówki. – Jesz­cze za tej dyna­stii, jeśli łaska.

– Klnę się na Ra, pira­midy szyb­ciej sta­wia­li­śmy – narze­kała Nefera.

Dra­cu­laura nie była pewna, czy sio­stra Cleo ma na myśli kamienne budowle, czy wieże kir­li­de­rek, ale tak czy owak, znie­wagi jej tempa nie popra­wią. Wgry­zła się znów w zmar­chewkę.

– Panie de Nile – zaga­iła Fran­kie piskli­wym nagle gło­sem. – Dra­cu­laura dopiero co stra­ciła ojca i…

– Jestem tego świa­dom – prze­rwał Ram­zes. – Minęły już trzy mie­siące, a całe mon­stro­wer­sum o niczym innym nie roz­ma­wia.

Dra­cu­laura unio­sła brwi. Cóż, przy­naj­mniej zna­lazł się ktoś, kto nie obcho­dził się z nią jak z jaj­kiem.

Tora­lei się odwró­ciła, jakby dopiero teraz zaczęła się przy­słu­chi­wać roz­mo­wie. Uśmiech­nęła się do taty Cleo, ale gdy zabrała głos, wymru­czała ostro, bły­ska­jąc zębami:

– Co za śmieszny spo­sób wyra­że­nia kon­do­len­cji.

Claw­deen posłała Tora­lei pro­mienny uśmiech i zła­pała ją za rękę, a potem dodała:

– No. Moja stra­szen­cja chce powie­dzieć, że tam gdzie ona, tam i my.

Nefera ścią­gnęła brwi, a z gar­dła Ram­zesa dobył się odgłos łączący war­cze­nie z prze­sy­py­wa­niem pia­sku. Kły zaświerz­biły Dra­cu­laurę, więc prędko wstała.

– Dzięki, gro­żynki, ale wszystko gra. Chęt­nie pomogę panu de Nile’owi.

Ban­daże na jego twa­rzy roz­stą­piły się, odsła­nia­jąc uśmiech, i Ram­zes, odwró­ciw­szy się, ruszył dum­nym kro­kiem w stronę wyj­ścia ze sty­pówki.

– Mia­łem nadzieję, że to powiesz.

Dra­cu­laura nie mówiła szcze­rze, zapew­nia­jąc, że „chęt­nie pomoże”, ale nur­to­wała ją cie­ka­wość. Była też wdzięczna, że gro­żynki posta­no­wiły jed­nak iść z nimi. Zwłasz­cza gdy skrę­cili za róg i uświa­do­miła sobie, dokąd Ram­zes pro­wa­dzi.

Potknęła się.

– To gabi­net mojego taty.

– Poprawka – zastrzegł Ram­zes, zmie­rza­jąc w stronę drzwi. – To gabi­net prze­wod­ni­czą­cego rady szkoły. Na sta­no­wi­sku jest wakat. Pomiesz­cze­nie także należy zwol­nić.

Nogi się pod Dra­cu­laurą ugi­nały, gdy zbli­żali się do gabi­netu. Pierw­szy raz tego dnia była zado­wo­lona, że Fran­kie nie odstę­puje jej na krok jak przy­sło­wiowy nie­ist­nie­jący cień, bo dzięki temu była tuż obok i wam­pirka mogła się na niej wes­przeć. No, jeżeli tylko nie naprze na nią zbyt mocno i nie porwie szwów stra­szy­ciółki.

– Mam cię, zja­wu­siu. – Fran­kie, iskrząc bol­cami, moc­niej zła­pała Dra­cu­laurę za ramię.

Górę kwia­tów pię­trzą­cych się przed wej­ściem odsu­nięto na bok. Czarny mate­riał zdjęto, drzwi otwarto. Dra­cu­laura zupeł­nie nie była przy­go­to­wana na zalew wspo­mnień, jaki wystą­pił z brze­gów tuż za pro­giem.

Weszła do środka, nasta­wiona, że przy­bory do pisa­nia, które roz­rzu­ciła na biurku, na­dal na nim leżą. Że na krze­śle ojca zoba­czy zwę­gloną kupkę popiołu. Zastała jed­nak pudła. Regały wzdłuż ściany w głębi zostały już opróż­nione. Po dywa­nie, na któ­rym leżała nie­przy­tomna, gdy jej ojciec konał, walały się sterty roz­rzu­co­nych rze­czy.

– To… to jest dzien­nik mojej matki. – Odsu­nęła się od Fran­kie i prze­mknęła przez pokój, a następ­nie pod­nio­sła sfa­ty­go­waną ksią­żeczkę ze stosu w rogu. Zatknięto ją pod cera­miczną trumnę, którą zro­biła na zaję­ciach z hor­ro­pla­styki, gdy miała rap­tem kil­ka­set lat, tuż obok zdję­cia przed­sta­wia­ją­cego lata­wiec uno­szący się mię­dzy dwoma pustymi stro­jami ; foto­gra­fię wyko­nano w pewną księ­ży­cową noc, kiedy to tata obu­dził ją i zapro­sił na zaim­pro­wi­zo­waną przy­godę. Ostroż­nie odło­żyła dro­bia­zgi na bok. – Co dzien­nik mojej mamy robi na pod­ło­dze?

– Znaj­do­wał się w jed­nej z szu­flad. – Ram­zes ski­nął w stronę biurka. Szu­flady były odsu­nięte. I puściut­kie.

Wstała, przy­ci­ska­jąc do piersi stary, bez­cenny tom.

– Co robisz z rze­czami mojego ojca?

– Zle­ci­łem spa­ko­wa­nie rze­czy oso­bi­stych Dra­culi. Jeden z moich uszebti dostar­czy je do waszego domu. – Ski­nął w stronę jed­nego z sza­ka­lo­gło­wych słu­żą­cych, cze­ka­ją­cego mil­cząco w kącie.

Claw­deen wystą­piła naprzód, prę­żąc pazury i war­cząc:

– Kto ci pozwo­lił wejść do gabi­netu Dra­culi?

Tora­lei także zro­biła krok do przodu.

– Prze­rażka. Niech cho­ciaż ciało wysty­gnie, nim zaczniesz zna­czyć teren, jak­byś wbi­jał kołki. – Zawie­siła głos i prze­krzy­wiła głowę. – Chwi­leczkę, źle się wyra­zi­łam z tymi „koł­kami”, a zresztą wam­piry chyba i tak są zimne. Ale mimo wszystko.

Claw­deen zadarła brew i odwró­ciła się do swo­jej… stra­szen­cji – sama takim sło­wem okre­śliła Tora­lei na sty­pówce, więc Dra­cu­laura też zamie­rzała sto­so­wać ten ter­min. I doku­czać w związku z tym przy­ja­ciółce. Chciała zgłę­bić wszyst­kie ponure szcze­góły… ale póź­niej.

Bo w tej chwili czuła się skon­ster­no­wana i nie­spo­kojna.

– Kotku, roz­ma­wia­ły­śmy o tym – przy­po­mniała Claw­deen. – Głowa, łapa, a dopiero potem pazur. Pamię­tasz?

Tora­lei prze­wró­ciła oczami.

– Wszy­scy są tacy jacyś wraż­liwi.

– Nie podoba się, to się zabie­raj – wtrą­ciła Cleo. – To i tak raczej spo­tka­nie w gro­nie rodzin­nym.

– Reszta rodziny już wie – nasko­czyła na nią Nefera. Osten­ta­cyj­nie, ze znu­dzoną miną obej­rzała swój mani­kiur. – Jak zwy­kle cze­kamy tylko, aż się zorien­tu­jesz, co się dzieje.

Dra­cu­laura puściła swary sióstr de Nile mimo uszu i przyj­rzała się innym przed­mio­tom leżą­cym na pod­ło­dze. Jeden z sza­ka­lo­gło­wych sumien­nie pako­wał je do pudeł. Szczę­śliwy nie­to­pe­rek jej taty, piłeczka anty­stre­sowa w kształ­cie główki czosnku, którą dała mu dla hecy na Apri­lis Ter­ri­bi­lis.

Kiedy uszebti przy­niosą pudła do jej domu, każe pani Tor­sji wsta­wić je do gabi­netu albo sypialni Dra­culi. Doprawdy nie miało to zna­cze­nia. Nie zamie­rzała ich otwie­rać. Podob­nie jak nie otwie­rała drzwi do żad­nego z tych pokoi. Jeżeli będą one stale zamknięte, będzie mogła uda­wać, że tata pra­cuje i jest zajęty. Ma spo­tka­nie. Ucina sobie drzemkę. Albo wybrał się na wycieczkę.

Złu­dze­nie trwało tak długo, na ile star­czało wymó­wek. Gdyby miała kieł w kieł zmie­rzyć się z jego nie­obec­no­ścią, ilu­zja ległaby w gro­bach.

Dra­cu­laura odwró­ciła się od dro­bia­zgów nale­żą­cych do taty, od dłu­go­pi­sów, za pomocą któ­rych tam­tej nocy mu doku­czała – lądo­wały wła­śnie w pudłach. Wyszła z gabi­netu. Nie musiała tego oglą­dać, nie chciała wie­dzieć, czym Nefera drażni Cleo.

Ram­zes wyszedł za nią na kory­tarz. Uśmiech­nął się z apro­batą, widząc zgro­ma­dzony tłum, przy­cią­gnięty pod­nie­sio­nymi gło­sami i zadat­kami na skan­da­lik. Spec­tra Von­der­ge­ist uno­siła się w samym śro­deczku z iKryptą wymie­rzoną w ich stronę – nagry­wa­nie było już włą­czone. Fio­le­to­włosa duchen­nica pro­wa­dziła „Kuriera Kosz­mar­nego” – plot­kar­ski blog sta­no­wiący główne źró­dło infor­ma­cji dla uczniów i więk­szo­ści świata potwo­rów.

Ram­zes odwró­cił się do Spec­try i odchrząk­nął.

– Nie­któ­rym potwo­rom pisane jest przy­wódz­two… dla dobra potwo­rzej spo­łecz­no­ści ocho­czo dźwi­gam ten cię­żar. Odkąd pisane są dzieje, de Nile’owie zaj­mo­wali wpły­wowe pozy­cje. Dziś oka­zuje się, że jest nowa rola, nowy obo­wią­zek, które wyma­gają moich umie­jęt­no­ści: stanę na czele rady szkoły Mon­ster High.

Dra­cu­laura wyszep­tała:

– Co? – Lecz jej głos zgu­bił się w powszech­nym rwe­te­sie.

Mumia zawie­sił głos, by odcze­kać, aż poru­sze­nie ucich­nie. Jeżeli spo­dzie­wał się zapar­tego tchu czy owa­cji, zapewne się roz­cza­ro­wał, bo reak­cje roz­cią­gały się od „Czym się w ogóle zaj­muje rada szkoły?” po „Czy nas powinno to obcho­dzić?”.

Jesz­cze jedna potwo­rzyca w tym tłu­mie zare­ago­wała oso­bi­ście. Cleo się zapo­wie­trzyła i kur­czowo chwy­ciła naszyj­nik. Nie żeby Ram­zes to spo­strzegł. Za bar­dzo pochło­nęło go popi­sy­wa­nie się i pero­ro­wa­nie, że ow­szem, uczniów powinno to obcho­dzić.

– To sta­no­wi­sko ważne i potężne. Będę decy­do­wał o zasa­dach, zgod­nie z któ­rymi funk­cjo­nuje wasza szkoła.

– Och, czyli na przy­kład żeby na sty­pówce było lep­sze żar­cie – zasu­ge­ro­wał Manny. Mino­taur poki­wał głową powoli.

– Nie, nie o…

De Nile pod­jął kolejną tyradę, igno­ru­jąc albo nie zauwa­ża­jąc, że Cleo szar­pie go za rękaw mary­narki i pyta:

– Czyli nie przy­je­cha­łeś tu, żeby się ze mną zoba­czyć? W ogóle nie cho­dziło o mój pierw­szy dzień szkoły?

Deuce objął ją ramie­niem.

– Przy­kro mi, skar­bie. Dno jak głaz.

– Ale dla­czego? – zapy­tała ojca Cleo. – Po co ci praca?

– Cała Cleo – żach­nęła się Nefera. – Trzeba jej tłu­ma­czyć, że wła­dza to wła­dza. Niby czemu mie­li­by­śmy jej nie chcieć? – Sta­nęła mię­dzy Cleo a kamerą Spec­try, jak zawsze zadbała o to, by zna­leźć się w samym cen­trum uwagi.

Dra­cu­laura pró­bo­wała się wyco­fać i znik­nąć z pola widze­nia. I tak nie będzie jej widać na nagra­niu z iKrypty, ale nie chciała mieć z tym wszyst­kim nic wspól­nego. Nie miało to nic wspól­nego z nią.

Dwóch sza­ka­lo­gło­wych słu­żą­cych poja­wiło się zni­kąd i zablo­ko­wało jej przej­ście. Nim zdą­żyła się obró­cić i zna­leźć drogę ucieczki, de Nile prze­ma­sze­ro­wał przez tłum i sta­nął przy niej, po czym ode­zwał się gło­sem wręcz ocie­ka­ją­cym sło­dy­czą:

– Wiem, że jako przy­wódca Dra­cula cie­szył się powszechną miło­ścią… Zapew­nił tej szkole bez­pie­czeń­stwo na setki lat. – Ram­zes prze­su­nął się naprzód, wypy­cha­jąc Dra­culaurę przed sie­bie. – Lecz ród de Nile jest jesz­cze star­szy i potęż­niej­szy od niego. Korze­nie naszej rodziny giną w pia­skach czasu. A w tak nie­pew­nych dniach musimy czer­pać z tra­dy­cji, mądro­ści, doświad­cze­nia.

– Nie-nie­pew­nych cza­sach? – zapy­tał Jack­son Jekyll. Była to ostrożna, ludzka per­sona hybry­do­wego potwora. Sen­sem życia Holta Hyde’a, jego mon­stru­al­nego alter ego, było wznie­ca­nie cha­osu. Pod­czas gdy Holt by wiwa­to­wał, Jack­son wyglą­dał, jakby chciał się skryć w naj­bliż­szej szafce.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki