Motyl i Śmierć - Agata Konefał - ebook

Motyl i Śmierć ebook

Agata Konefał

4,0

Opis

 

Trzy monarchie spętane przez wojnę.

 

Królestwo Elfów, Grandwalia, zawiera sojusz z Cesarstwem Magów, Krystalią, żeby przerwać ciąg krwawych bitew z Królestwem Landong. Robią wszystko, by przechytrzyć wroga, jednak ten zawsze zdaje się być o krok przed nimi.

 

Estera musi stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem i zaryzykować własnym życiem, jeśli ma ocalić cesarza. Odkrycie tożsamości szpiegów nie jest łatwe, a ona musi uważać, żeby podczas ich demaskowania nie wyjawić sekretu swojego rodu.

 

Ivan wraca na front, gotów zwyciężyć za wszelką cenę. Każdego dnia ociera się o śmierć, dostrzega cierpienie niewinnych ludzi, przez co zanika jego poczucie wartości życia. W chwili, w której czuje, że wszystko wreszcie idzie w dobrym kierunku, otrzymuje bardzo złe wieści ze stolicy.

 

Oboje toczą własne bitwy, mierząc się ze swoim przeznaczeniem. Czy mają w sobie dość determinacji, by nie ugiąć się pod ich ciężarem?

 

W chwili, w której losy ich bliskich są niepewne, oni dwoje stają przed decydującymi wyborami. By zakończyć tę wojnę, postawią na szali własną, wymarzoną przyszłość.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 738

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (11 ocen)
5
3
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kotwksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Jak myślicie, czy na wojnie i w miłości faktycznie wszystkie chwyty dozwolone, a może jednak pewnych rzeczy nigdy, pod żadnym pozorem, nie powinniśmy robić? – Jest to pytanie, z którym zmierzyć muszą się właśnie bohaterowie "Motyla i Śmierci". Akcja drugiego tomu Dylogii Róży zaczyna się niemal natychmiast po poprzednim i, tak jak wtedy, czytelnik nie ma za wiele czasu na oddech. Zagrożenie czyha na bohaterów praktycznie z każdej strony, bo jeśli nie wrogie armie u murów miast, to szpiedzy w ich własnych szeregach. Do tego dość świeże uczucia między parą głównych bohaterów i wiecznie napięta atmosfera - wszystko to razem tworzy wybuchową mieszankę, od której ciężko się oderwać. Cieszy mnie bardzo, jak autorka ukazała tutaj relację Estery i Ivana. Każda ich interakcja była po prostu cudowna, a sceny erotyczne napisane tak dobrze, tak delikatnie... Były naprawdę miłą odmianą. Na szczęście poznajemy tych bohaterów jeszcze lepiej nie tylko jako parę, ale i każdego z osobna. Agata ni...
30
Tysiulec87

Dobrze spędzony czas

Zdecydowanie lepszy pierwszy tom, choć sceny bitew przedstawiane przez Ivana dużo lepiej napisane były w drugim tomie.
10
AlicjaAmi
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Pisane lekkim piórem.Mimo, że niemal cały czas coś się dzieje,historia płynie spokojnym nurtem.Przemyślana,wyposażona we wszystkie niezbędne informacje, a jednocześnie łatwa do przyswojenia,nieskomplikowana i ciekawa.Małe rozczarowanie,bo miałam wrażenie zepchnięcia Estery na drugi plan,zastoju tej postaci.Zakończenie budzi trochę niepokoju.Ostateczny los bohaterów niech pozostanie tu niewiadomą,do odkrycia samemu.Świetna i spójna kontynuacja.Na pewno nie poprzestanę tylko na tej historii autorki.
10
Jednorozec_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne zakończenie dylogii, dawno nie czułam tylu emocji przy czytaniu! Naprawdę polecam! ♥︎ Autorka ma bardzo przyjemny styl i ciekawie prowadzi akcję ♥︎
10

Popularność




Copyright © by Agata Konefał, Rzeszów 2022

Copyright © by Wydawnictwo Papierowy Smok, Rzeszów 2023

OKŁADKA

Agnieszka Zawadka

KOREKTA I REDAKCJA

Ortograf

Aleksandra Stasieńko

SKŁAD I ŁAMANIE

Agata Konefał

ISBN: 978-83-968083-8-7

Książka oraz żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie na użytek własny ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc w niniejszej książce są przypadkowe i stanowią w całości wytwór wyobraźni autorki.

Dla mojej mamy i sióstr

Rozdział 1

ESTERA

WIATR dął tak mocno, że żelazne pręty skrzypiały pod jego naporem. Obserwowała ich delikatne drżenie oraz wiszące nad nimi ciężkie, deszczowe chmury. Wydawały się nierzeczywiste, jakby miały zniknąć, gdyby tylko wyciągnęła ku nim rękę.

Zadrżała z zimna i skuliła się w sobie, przyciskając ręce do brzucha. Rozejrzała się po półokrągłym balkonie otoczonym żelaznymi poręczami, które przeobrażały się w misterne bluszcze i proste pręty. Na środku stało pianino skryte pod szklaną kopułą, pomiędzy różami.

Jej więzienie.

Pierwsze krople deszczu kazały jej się schować pod szklaną bańką. Tam otulił ją zapach kwiatów, które kochała, i delikatna woń mahoniowego pianina. Usiadła na miękkim pufie o złotych, lwich łapkach i przejechała delikatnie palcami po porcelanowych klawiszach.

Spędzała godziny, całe dnie, śpiewając do muzyki, którą sama komponowała. Z braku lepszego zajęcia odkryła, że ma do tego talent, choć wątpiła, iż potrafi tak pięknie układać słowa, jak jej kompozytor, współwłaściciel opery, w której jeszcze nie tak dawno dawała występy jako „gwieździsta diwa”.

Jej palce zawisły nad błyszczącymi klawiszami, ale nie poruszyły się więcej. Estera wpatrywała się w lśniące, wypolerowane drewno, z którego zrobiono instrument. Widziała w nim zarys swojego odbicia. Swoje pszeniczne włosy i duże, zielone oczy.

Była sama. Samiuteńka pośród wiatrów, deszczów i kondygnacji wysokich wież.

Dlaczego tylko ją oddzielono od pozostałych? Co się z nimi stało? Dokąd ich zaprowadzono? Czy byli bezpieczni?

Codziennie zadręczała się tymi pytaniami, przy każdej okazji zadawała je elfom, które ją odwiedzały. Na żadne z nich nie uzyskała odpowiedzi.

Nie rozumiała już nic z tego, co wydarzyło się pod Czystą Drogą ani później, kiedy przetransportowano ich jak więźniów do królewskiego pałacu. Czuła się zagubiona, niepewna, co przyniesie jutro.

Usłyszała, że drzwi prowadzące na balkon się otwierają, ale nie odwróciła się, by spojrzeć na przybysza. Przez szklaną, obmywaną strugami deszczu bańkę i tak nie mogłaby wiele zobaczyć. Wiedziała też, że elfy zignorują jej próby nawiązania rozmowy. Powiedzą to, co mają do przekazania, a potem zostawią ją samą, jeszcze mocniej sfrustrowaną i zmartwioną.

– Milady Rosethorn? – Za jej plecami rozbrzmiał znajomy głos, na którego brzmienie aż podskoczyła na pufie.

Powoli odwróciła się do dziewczyny o długich, lekko falowanych, blond włosach i niebieskozielonych oczach. Nadia stała wyprostowana, spoglądając na nią wyczekująco, ale też z dozą wahania.

– Dobrze cię widzieć, Nadio – przemówiła spokojnie Estera. – A może powinnam powiedzieć „Wasza Wysokość, księżniczko Nadmasthio”?

Elfka prędko pokręciła głową. Wydawała się zawstydzona, usłyszawszy tytuł, który ukrywała latami przed wszystkimi. Estera przypuszczała, iż to dlatego, że niewiele ta godność znaczyła. Nadia, choć bezsprzecznie wywodziła się z królewskiego rodu, była zaledwie siostrzenicą króla. Jako dziesiąta w kolejce do tronu nie przejawiała żadnego zainteresowania koroną.

A przynajmniej tak twierdziła, gdy po raz pierwszy odwiedziła przewodniczącą gildii i zaczęła gorączkowo tłumaczyć się ze swojego postępowania oraz licznych tajemnic. Estera jej wysłuchała, przyjęła wyjaśnienia, lecz nie mogła wyzbyć się poczucia zdrady. Znała Nadię od lat, bawiła się z nią jako mała dziewczynka. Ufała jej, naiwnie sądząc, że wie o niej wszystko, a okazało się, iż elfka skrywała zbyt wiele, żeby na to zasłużyć.

– Przepraszam, że tak długo cię nie odwiedzałam, milady – podjęła Nadia. – Domyślam się, że musisz czuć się nieswojo w tym miejscu i okolicznościach, jednak zapewniam cię, że nic tu ci nie grozi.

– Już to słyszałam – odparła obojętnie. – Ale nikt nie jest łaskawy mi powiedzieć, co się stało z moim mężem i resztą towarzyszy.

– Są bezpieczni, milady. Nie wiem, gdzie są przetrzymywani, ale na pewno nie stała im się krzywda.

– Skąd ta pewność?

– Król nigdy nie skrzywdziłby nikogo bez powodu, nawet jeśli wydał rozkaz pojmania. On nie jest złym mężczyzną, ale wciąż rozmyśla nad całą sprawą i nie jest przekonany, co o tym sądzić.

– Dlatego zamknął mnie jak jakieś egzotyczne zwierzę w tym miejscu? – Uniosła brew.

Nadia się zmieszała, ale potrząsnęła szybko głową. Widać było, że miała dobre intencje i chciała załagodzić sytuację, ale Estera nie zamierzała łatwo odpuścić. To głównie namowy elfki przyczyniły się do tego, że i ona pragnęła udać się do Grandwalii. Liczyła, że znajdzie tu azyl, a tymczasem potraktowano ją jak przestępcę.

– Milady, wiem, że nie masz teraz powodu, by mi ufać, ale zapewniam, że wkrótce opuścisz to miejsce. Wszystko się ułoży, trzeba tylko poczekać.

– Landongczycy niszczą mój kraj. Są gotowi zaatakować i to królestwo, jeśli najdzie ich ochota. – Odwróciła się, wbijając wzrok w pianino. – Czekaniem damy im czas na potrzebne po temu przygotowania. Twój król powinien zdawać sobie z tego sprawę.

Nadia zamilkła, a Estera uświadomiła sobie, że zabrzmiała zupełnie jak Ivan. Spędzone z nim tygodnie, które pozwoliły jej go słuchać i obserwować, sprawiły, iż zaraziła się od niego stanowczością. Uśmiechnęła się słabo.

– Przepraszam, jeśli zabrzmiałam zbyt szorstko, ale ja sama także nie wiem, co powinnam o tym wszystkim myśleć – powiedziała, nie spoglądając na elfkę. – Chcę ci zaufać, ale nie potrafię.

Usłyszała jej ciche kroki, a potem ujrzała bladą, delikatną dłoń księżniczki na swoim przedramieniu. Nie podniosła wzroku, choć Nadia przyglądała jej się natarczywie.

– Milady, nigdy bym was nie zdradziła, a Grandwalia nie sprzymierzy się z Landongiem. Nigdy. Oni zabili mojego brata. Polowali także na mnie. To niewybaczalne.

Przewodnicząca skinęła głową, choć na usta cisnęło jej się kilka uwag. Ileż lat ciągnęła się wojna, ilu obywateli Krystalii zginęło z rąk Landongczyków, a żaden przywódca sąsiednich mocarstw nawet nie skinął palcem, żeby to zmienić. Król Grandwalii nie był od nich lepszy, ale tego nie mogła powiedzieć na głos.

– Słyszałam, jak śpiewałaś, milady – zagadnęła Nadia, zmieniając lekkim tonem temat. – Twój głos zachwyca wszystkich w pałacu.

– W takim razie pasuję do tej klatki.

– Proszę, nie mów tak. Tu jesteś bezpieczna, milady. Żaden Landongczyk nie mógłby cię tu dopaść.

Estera skinęła głową, mimo iż nie poczuła się pocieszona. Jeśli Landongczycy nie mogli jej tu dopaść, to oznaczało, że Krystalianie nie mogli jej ocalić.

– Bardzo się zmieniłaś, wiesz? – dodała po chwili milczenia Nadia. – Zawsze wydawałaś mi się delikatna jak pączek róży, ale teraz…

– Tak? – zaciekawiła się przewodnicząca.

– Masz kolce. – Nadia spojrzała jej w oczy z trudnym do zinterpretowania wyrazem twarzy. Wstała powoli, a później dygnęła z szacunkiem. – Obiecuję ci, milady, że niedługo wszystko zrozumiesz. Król spotka się z tobą i omówi wiele kwestii.

– Trzymam cię za słowo.

Elfka uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła się i wyszła spod szklanej kopuły w ulewę. Estera powiodła za nią wzrokiem, ale sylwetka rozmyła się przez spływającą po szkle wodę. Westchnęła cicho, koncentrując się znów na pianinie.

Pragnęła ponowne zaufać Nadii ale nie potrafiła. Jeśli czegoś nauczyła się w ciągu ubiegłych tygodni, to tego, iż nie powinna wierzyć nikomu na słowo. Dopóki czyny nie udowodnią intencji, musiała zachowywać ostrożność.

W ciągu siedmiu dni, które spędziła na tym balkonie, uwięziona pośród misternych prętów oraz krzewów róż, miała mnóstwo czasu na rozpamiętywanie i zastanowienie się, co dalej. Atak Landongczyków na trakcie prowadzącym do starej warowni Unakit był iskrą, która dała początek wielu złym wydarzeniom. Mimo pozornego spokoju, który dawała wieża elfiego pałacu, Estera doskonale pamiętała pełne niepewności dnie i noce, które ona oraz jej towarzysze spędzili na stałym ukrywaniu się lub uciekaniu przed wrogami.

To wszystko wydarzyło się dlatego, iż ktoś ją zdradził. Ktoś, kto poznał sekret jej rodziny i z jakichś powodów postanowił sprzymierzyć się z Landongczykami.

W ciągu minionych dób dziewczyna miała kilka typów. Wiedzę o Kluczu Obfitości, który przyczynił się do prób porwania Estery, nie mógł zdobyć byle kto. Ta osoba musiała być blisko z poprzednim przewodniczącym gildii, jej ojcem.

Początkowo uznała, że pośród kupców kryli się szpiedzy, którzy musieli podsłuchiwać rozmowy, śledzić jej rodzinę. Byłoby to jednak toporne zadanie, szczególnie w czasie, gdy Eryka ciemiężyła choroba i zaniechał on przebywania w gildii. Dlatego bardziej prawdopodobne wydawało jej się to, iż ten człowiek już wcześniej zdobył informacje na temat klucza.

Idąc tym tropem, Estera wytypowała pięć osób. Część z nich podejrzewała z bólem o współpracę z wrogim królestwem. Wszakże byli nie tylko bliscy ojcu, ale także jej sercu.

Westchnęła ciężko i odwróciła się do półokrągłego wyjścia ze szklanej bańki. Zapatrzyła się w szumiące krople deszczu, żałując, że nie mogła o tym porozmawiać z Ivanem. Brakowało jej go. Nie potrafiła przestać się zastanawiać, gdzie go przetrzymywano. Nie wierzyła Nadii, gdy ta zapewniała, że jest bezpieczny.

Wstała i podeszła do wyjścia. Wystawiła rękę, pozwalając zimnym kroplom deszczu uderzyć o swoją skórę. Woda przeciekała jej przez palce, opływała niemalże niewidoczne blizny na przedramieniu. To trochę ją uspokoiło.

Zamknęła oczy i zaczęła cicho śpiewać. Z uczuciem tak głębokiej tęsknoty, jakby nic innego jej nie pozostało.

Rozdział 2

IVAN

WIEŻA więzienna była imponująca nawet od wewnątrz. Grube na cztery metry mury nie pozwalały choćby pomyśleć o próbie wydostania się na wolność, a piętrzące nad głową kondygnacje nie dawały nadziei na wspinaczkę. Wejście do wieży znajdowało się na wysokości pierwszego piętra pałacu. Elfy dostawały się do środka tylko po ganku bojowym połączonym z rampą wąskiego mostu zwodzonego, przypominającego schody. Uwięzieni w środku żołnierze i nowicjuszki opuszczali wnętrze budowli dwa razy na dobę, wyłącznie w celu odwiedzenia latryny. Elfy spuszczały im wtedy drabinkę, podobnie jak jedzenie i wodę.

Cela wydawała się niezwykle ciasna, gdy przesiadywało w niej trzynaście osób. Helena i Pamela tkwiły skulone pod ścianą. Melania i Victoria spały. Żołnierze siedzieli z posępnymi minami. Pod ich oczyma widniały ciemne półksiężyce, przez co wyglądali na chorych ze złości i upokorzenia. Aż strach było spróbować podjąć rozmowę.

Elfy nie podały wyjaśnień co do swojego zachowania. Wiedziały, że Landongczycy robili obławę na Krystalianów od dłuższego czasu, i obserwowały ich poczynania, czekając aż jedni albo drudzy zbliżą się do Czystej Drogi. Przygotowały się do pojmania każdego, kto spróbuje dostać się do ich królestwa. I tak wszyscy znaleźli się w lochach pałacu, będących w stolicy Grandwalii.

Wszyscy prócz Estery i Nadii, które rozdzielono od reszty grupy, kiedy tylko dotarli na miejsce. Ivan nie wiedział, co spotkało jego żonę. Nie otrzymał wyjaśnień, nawet zapewnienia, że jest bezpieczna. Przez to nie mógł zmrużyć oka, często chodził tam i z powrotem, mając ochotę rozbić sobie głowę o mur.

Po prostu świetnie dogadał się z elfami. Sojusz jak tralala!

Wartownicy z tej okazji co dzień wyprawiali „ucztę”, podając więźniom w drewnianych miskach niezbyt apetyczny, podejrzanie pachnący posiłek. Tego dnia także.

– To jest w ogóle jadalne? – Zachary szturchnął widelcem zawartość jednego naczynia. – Wygląda, jakby krowa przeżuła gówno, a potem wypluła na talerz.

– Nie zachęcasz – skomentował Dorian.

– Miałeś ochotę spróbować? – Spojrzał na niego.

– Coś musimy zjeść. Nie możemy sobie pozwolić na opadnięcie z sił – odpowiedział tamten, robiąc sugestywną minę. – Albo zjemy to, albo padniemy z głodu.

– Jesteś pewien? Dla mnie to coś wygląda jak trucizna w najbardziej obrzydliwej postaci.

– Najwyraźniej elfy są gorszymi kucharzami od Nataniela – wtrącił Antoni.

– Słucham? – oburzył się wymieniony żołnierz.

Pozostali nie potrafili powstrzymać rozbawienia, ale ponury nastrój wrócił bardzo szybko. Znów oparli się zmarnowani o ściany.

– Też macie wrażenie, że pył sypie się z sufitu? – zapytał beznamiętnie Julian, wpatrując się w strop.

Wszyscy unieśli głowy, żeby popatrzeć w ciemność ponad nimi. Magiczne kule światła przywołane przez magów nie sięgały aż tak wysoko, więc trudno było dostrzec choćby właz, którym spuszczano drabinkę.

– Wydaje ci się – mruknął znudzony Dorian.

– Nie… ja też to czuję – oznajmił z powagą Robert. – Ale to nie mury pałacu drżą, tylko ziemia. Trochę to dziwne.

– Raczej niepokojące – rzucił Nataniel, błądząc spojrzeniem wokół. – Siedzimy tu od tygodnia i nic takiego nie miało wcześniej miejsca.

– Może elfy wesoło pląsają w całym mieście, świętując dalszą bierność w wojnie? – podsunął ponuro Lucas.

Nagle rozbrzmiał zgrzyt otwieranego zamka, a później ze skrzypnięciem uchyliła się klapa w suficie. Rozległ się szum i stukot, gdy drabinka ze sznura i drewna rozwinęła się aż do dna wieży. Żołnierze obserwowali przez chwilę, jak kołysze się pod wpływem czyichś ruchów, a potem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Od zeszłego wieczoru elfy pojawiły się tu tylko po to, by po kolei zaprowadzić więźniów do wychodka, a później zostawiły tę podejrzaną papkę do zjedzenia. Nikt nie wiedział, która godzina, ale wydawało się zbyt wcześnie na rutynowe odwiedziny.

Wreszcie w kręgu światła pojawiła się smukła postać, odziana w prosty uniform strażnika. Jasne, niemalże białe włosy mężczyzny były lekko potargane i opadały mu łagodnie na czoło. Stalowoniebieskie oczy elfa zatrzymały się na każdym z więźniów po kolei.

– Trzynaście osób… – mruknął pod nosem. – Ale było was więcej w drodze, mam rację?

Żołnierze poruszyli się nerwowo, nie spuszczając czujnego wzroku z przybysza. Ivan widział wrogość na ich twarzach, co sprawiło, że jego własne emocje ostygły. Nie przybył tu, żeby wzniecić konflikt zbrojny z Grandwalią. Pragnął sojuszu.

– Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytał, zanim atmosfera zrobiła się naprawdę napięta. – I kim jesteś?

– Nazywam się Jalkarth Cierpliwy. Jestem jednym z zaufanych sług króla – odparł elf, skłaniając się dworsko, a potem spojrzał magowi w oczy. W jego głosie było słychać śpiewny akcent, ale doskonale radził sobie z krystaliańskim.

To, że zdradził swój przydomek i posługiwał się mową cesarstwa, a nie swoją ojczystą, musiało być oznaką dobrych zamiarów. Magowie z Zakonu Motyla umieli mówić po grandwaldzku, podobnie jak płynnie posługiwali się landongskim i ularkhagckim. Znajomość języków była jednym z filarów szkolenia rycerskiego, gdyż pomagała opanować sztukę magii. Jalkarth na pewno o tym wiedział, zważywszy, jak wielką część populacji elfów stanowią magowie.

Ivan zmrużył powieki, zastanawiając się, jak powinien postąpić. Nie był pewien, czego oczekują elfy, ale zanim podjął decyzję, sługa króla znów przemówił:

– Przybyłem tu, by wyjaśnić nieufność, którą was obdarzyliśmy, i zapewnić o braku nienawiści z naszej strony.

– Wypuścisz nas z wieży? – zapytał drwiącym tonem Robert.

– Niestety tego nie mogę uczynić. Jego Miłość nie jest jeszcze pewien waszych intencji, dlatego dla dobra obu stron zaleca, abyście pozostali tutaj. Zapewniam jednak, iż za dwa dni zostaniecie wypuszczeni.

Żołnierze i nowicjuszki wymienili spojrzenia. Wszyscy mieli sceptyczne nastawienie, ale zdecydowanie byli spokojniejsi. Mieli przed sobą jasną przyszłość. Albo zostaną wysłuchani, albo deportowani do cesarstwa. Ivan szczególnie obawiał się tej drugiej możliwości, gdyż nie miał pojęcia, jak wytłumaczyłby się generałowi Forestleyowi z doprowadzenia do konfliktu zbrojnego z elfami. O ile zdołałby przeżyć wystarczająco długo, żeby odbyć tę rozmowę.

– Zatem, skoro macie wobec nas pokojowe zamiary, powiesz nam, dokąd zabrano Esterę Rosethorn? – zapytał mag, powstając z podłogi.

– Jest bezpieczna, ale także została odizolowana od mieszkańców pałacu – odparł Jalkarth, a kiedy dostrzegł irytację na twarzy rycerza, dodał: – Jego Miłość kazał ulokować ją na szczycie centralnej wieży. Niczego jej tam nie brakuje.

Ivan nie był pewien, czy na te wieści mu ulżyło. W życiu słyszał już tyle historii, że zamykanie kobiety na szczycie wieży nie kojarzyło mu się zbyt dobrze.

– A Nadia? – dopytał.

– Księżniczka Nadmasthia także jest bezpieczna – zapewnił elf.

– Księżniczka? – powtórzyło kilku żołnierzy, mag nie był pewien, którzy konkretnie, gdyż sam był zaskoczony.

– Jej Wysokość jest siostrzenicą króla, co czyni ją także dziesiątą w kolejce do tronu. Nasz miłościwy władca głęboko ubolewa nad śmiercią jej starszego brata, księcia Nadastira – wyjaśnił z cichym przygnębieniem dworzanin. – Podobnie jak wielu, w tym ja. Był moim bliskim przyjacielem.

– Wiecie, co się stało na kupieckim trakcie – zauważył Ivan. Okoliczności robiły się coraz ciekawsze. Zaczynał odzyskiwać nadzieję na przymierze z elfami.

– Księżniczka opowiedziała nam wszystko, wierzymy jej słowom. Musimy mieć jednak pewność wobec waszych intencji. Minęły lata, odkąd współdziałaliśmy z ciernistymi ludźmi.

Ivan zacisnął szczękę. Jakże nienawidził tego określenia… Zmusił się do zachowania spokoju i powiedział:

– Możecie nam zaufać. Nigdy celowo nie ściągnęlibyśmy wojny na wasz kraj. Nasze narody od wieków łączy przyjaźń.

Jalkarth przyjrzał mu się uważnie, po czym potaknął z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Cofnął się o krok.

– Dziękuję za to zapewnienie i proszę, byście wykazali się jeszcze odrobiną cierpliwości.

– Trudno o to, gdy dostajemy tak okropne wyżywienie – bąknął Lucas.

Elf uśmiechnął się przepraszająco.

– Musicie nam wybaczyć. To… danie – wskazał ruchem głowy na jedną z misek – jest dziełem nowego kucharza. Nie sądziliśmy, że okaże się tak niekompetentny do tego stanowiska. Dziś wszyscy w pałacu obeszli się bez obiadu.

– W takim razie w imieniu każdego języka i żołądka świata, błagam, zakażcie mu wstępu do kuchni – powiedział Zachary.

Kolejny uśmiech, ale tym razem mniej formalny. Ivan nie wiedział, w jakim stopniu można było zaufać Jalkarthowi, ale żywił nadzieję, że sprawy rzeczywiście miały pomyślnie się ułożyć. Od tygodnia siedział w tej przeklętej wieży, zjadany wszelkimi rozterkami. Stracił poczucie stabilności, które zapewniała mu wiedza o sytuacji na froncie i w jego otoczeniu.

Ale nie pozostawało mu nic innego, jak zawierzyć elfom. Nie były wrogami, nigdy nie miały powodów, żeby znienawidzić Krystalianów. Danie im odrobiny zaufania może okazać się pionkiem, którego cesarstwo potrzebuje, żeby zwyciężyć w niekończącej się rozgrywce o przetrwanie.

Rozdział 3

ESTERA

KAŻDEGO dnia wyruszam w podróż – zaintonowała emocjonalnie, przemykając palcami po klawiaturze pianina. – Nie ma miejsca, do którego przynależę. Błądzę, krążę. Gdy nastanie kolejny świt, wciąż będę szukać, nieświadoma, którą część siebie zgubiłam. Błądzę… – ucichła, usłyszawszy, że otworzyły się drzwi od balkonu.

Prędko wstała z pufu i zbliżyła się do wejścia, żeby spojrzeć na elfa, który ją odwiedził. Wysoki mężczyzna o urodziwej twarzy uśmiechnął się lekko i skłonił w pas.

– Milady – przemówił przyjemnym dla ucha głosem – Jego Miłość, król Grandwalii, cię oczekuje.

Natychmiast wyszła spod szklanej kopuły i podeszła do posłańca. Spojrzała na niego niecierpliwie, niemalże nagląco. Czekała na tę rozmowę zbyt długo, by zachować spokój. Wreszcie opuści to więzienie, zacznie działać.

– Proszę za mną. – Elf się wyprostował, a potem przeszedł przez dwuskrzydłowe drzwi prześwietlone witrażami z zielonego szkła.

Bez ociągania ruszyła za nim, z przyśpieszonym rytmem serca. Kiedy weszła do środka, zaparło jej dech w piersi od piękna, które ujrzała. Wcześniej nie miała pojęcia, jak wygląda pałac od wewnątrz. Gdy ją prowadzono na balkon z pianinem, miała przewiązane opaską oczy, a jedyne co później mogła podziwiać, to orzechowe mury budynku przecięte dziesiątkami zielonych witraży i omszonymi gmachami. Teraz miała przed sobą kunszt elfiej architektury, przez co nie potrafiła nie rozglądać się wokół.

Zataczające półokrąg schody prowadziły ją pod przeszkloną kopułą na niższe piętra. Mury zdobiło mnóstwo rzeźbień i ornamentów z motywami roślinnymi i ptactwem. Dominowało drewno, miedź i jasne, akacjowe ściany. Z sufitów, między łukami balkonów i barierkami schodów, spływały łańcuchy z lampionami w kształcie kwiatów lotosu oraz białych róż rozświetlonych delikatnymi kryształkami. Po ścianach pięły się pędy drobnolistnych pnączy, a w powietrzu unosił się zapach lasu. Estera odetchnęła pełną piersią, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.

Pamiętała ten powiew świeżości, kiedy po raz pierwszy przechodziła przez pałac. Wtedy nie sądziła, że umknęło jej tyle cudowności. Myślała, że została przeprowadzona po rampie przytwierdzonej do zewnętrznej części murów. Ale to, co ujrzała w tej chwili… Nie mogła się nadziwić, jak wspaniałymi architektami są elfy.

– Widzę, że podoba się pani pałac – zauważył uprzejmie jej przewodnik.

– Tak, jest cudowny – przyznała, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny. – Ojciec opowiadał mi, jak piękne miasta budujecie, ale teraz śmiem stwierdzić, że to trzeba zobaczyć na własne oczy. Wyobraźnia to za mało.

– Miasta Krystalii także są niezaprzeczalnie piękne. Przed wojną były pełne klejnotów i girland z jaśminu.

– Byłeś w moim kraju?

– Wiele razy, milady. – Skinął delikatnie głową. – Choć niestety nie miałem okazji spotkać obecnego cesarza, to dobrze znałem jego dziadka i ojca.

Estera mruknęła z aprobatą, choć była trochę zmieszana. Czasami zapominała, jak długowiecznymi istotami są elfy. Kiedy kończyły dwadzieścia lat, przestawały się starzeć. Pozostawały młode na ciele aż do grobowej deski i nikt tak naprawdę nie wiedział, ile czasu przedstawiciele tej rasy mogli stąpać po ziemiach Wielkiego Kontynentu, Sehrlii.

Ich kraj był jednym z najstarszych w historii, ale nigdy nie czuły się potężniejsze ani ważniejsze z tego powodu. Elfy unikały konfliktów zbrojnych, nigdy nie próbowały poszerzyć swoich terytoriów siłą ani nikomu narzucać swoich praw. Jedynym, co wzbudzało w nich agresję, to krzywda któregoś z nich.

Przewodnicząca zastanawiała się, co teraz czują, gdy jeden z ich książąt został bestialsko zamordowany przez Landongczyków. Wiedziała, że Nadia i Nadir opuścili swój dom bez zamiaru powrotu, ale wciąż byli elfami. Wciąż należeli do tych pięknych, dumnych i łaknących sprawiedliwości istot.

– Tędy, milady – powiedział przewodnik, co wybiło ją z zamyślenia.

Spojrzała na niego zaskoczona. Wskazywał na przejście ukryte za gobelinem z grubych szmaragdowych sznurów i prawdziwych pędów bluszczu.

„Przejście dla służby”, domyśliła się, podążając za elfem. Droga do sali tronowej z pewnością zajęłaby im mnóstwo czasu, gdyby przechodzili głównymi korytarzami. W ten sposób skracali sobie drogę, a Estera spotkała paru służących — elfy i ludzi — którzy właśnie udawali się wypełniać swoje obowiązki. Kilkoro z nich rzuciło jej ukradkowe, zaciekawione spojrzenia, lecz prędko wracali myślami do swoich zajęć i znikali gdzieś po drodze.

Wkrótce ona także wydostała się z plątaniny przejść dla służby i wyszła na szeroki korytarz. Nad głową miała sufit wyłożony różami ze szkła i kryształów, łuki okien i masyw ścian pokrytych zielono-czarno-białymi freskami. W dali, na końcu korytarza, widniały ogromne, mahoniowe wrota zdobione rycinami roślin oraz herbem rodowym rodziny królewskiej — porożem jelenia zagrodzonym strzałą i mieczem, które otaczał wieniec z lilii i róż.

Towarzyszący jej mężczyzna zaprowadził ją właśnie do tych drzwi, które otworzyły się bez pomocy czyichś rąk, żeby wpuścić ich do sali tronowej. A przynajmniej Estera wierzyła, iż właśnie tu została przyprowadzona. To, co ujrzała, nijak nie pasowało do jej wyobrażeń takowego pomieszczenia.

To był ogród. Przecięty potężnymi, zdobnymi w zawijasy kolumnami. Pachniało kwiatami, w powietrzu latały barwne motyle, rozbrzmiewał szum wody. Kiedy przewodnicząca przechodziła po długim, lazurowym dywanie, mijała liczne kamienne sadzawki, na których powierzchni pływały kwiaty lotosu. Prawdziwe i sztuczne, błyskające z wnętrza igiełkami kryształów. Nad głową miała częściowo przeszklony, kopułowaty sufit ozdobiony malowidłami kwiatów i liści.

Przewodnik zaprowadził ją do podwyższenia, na którym stały trzy trony z drewna i kamienia, wykończone miedzią i szmaragdami. Z nich powstali król i królowa, a ich uroda przyćmiła cuda architektoniczne wokół. Estera wiele słyszała o władcach Grandwalii, ale żadne plotki nie mogły oddać mistyczności, która od nich biła.

Mężczyzna, szczupły i szeroki w ramionach, miał owalną twarz o wyrazistych rysach i niesamowite, fiołkowe oczy. Bladoróżowe usta rozciągały się w przyjaznym uśmiechu. Spod złocistych, sięgających mu ramion włosów wystawały szpiczaste uszy ozdobione kolczykami. Nad jego czołem spoczywała strzelista, zdobna w zawijasy korona z miedzi i zielonych klejnotów. Był ubrany w jasnozielone królewskie szaty, a przy pasie nosił krótki miecz.

Królowa reprezentowała skromność i pokorę. Była niewiele niższa od swego małżonka. Nosiła prostą, zwiewną suknię z białego jedwabiu oraz tiarę z miedzi i szmaragdów oszlifowanych na kształt liści bluszczu. Jej piękną twarz okalały długie kosmyki jasnobrązowych włosów. Miała pełne wargi i duże, ciemnozielone oczy. Trudno było od niej oderwać wzrok, szczególnie kiedy sama intensywnie przyglądała się przybyłym.

– Wasza Miłość, Wasza Dobrotliwość. – Towarzyszący dziewczynie elf skłonił się nisko. – Oto milady Estera Rosethorn. Jest obecną przewodniczącą Gildii Kupców, pod której opieką pozostawali przez ostatnie lata Jej Wysokość, księżniczka Nadmasthia, oraz Jego Wysokość, książę Nadastir.

– Dziękujemy, że się o nią zatroszczyłeś, Jalkarthie – przemówił władca. Miał przyjemny, głęboki głos. – Milady Rosethorn – odwrócił się do niej – pragniemy złożyć najszczersze przeprosiny za to, jak potraktowaliśmy was przy granicy. Mamy nadzieję, że nam wybaczysz i zrozumiesz, iż musieliśmy być ostrożni.

– Oczywiście, Wasza Miłość. – Krystalianka dygnęła dworsko i skłoniła głowę. – Dziękuję za szczerość i dotychczas okazaną mi troskę.

Król uśmiechnął się nieznacznie. Podszedł powoli na skraj podwyższenia, a potem zszedł po schodach, żeby przystanąć na wprost Estery. Był bardzo wysoki. Przewodnicząca musiała zadzierać głowę, by utrzymać z nim kontakt wzrokowy.

– Mów, prosimy – powiedział łagodnym, lekko przyciszonym tonem. – My, dziesiąty król Grandwalii, Waldeheim Miłościwy, pragniemy wysłuchać, dlaczego opuściłaś swój kraj i przybyłaś do nas.

Zaczerpnęła głębszy oddech, co niewiele jej pomogło, bo poczuła zapach elfiego monarchy. Anyż i fiołki. Pachniał zupełnie inaczej od Ivana, dziwnie słodko. Zakłopotana zacisnęła palce na sukni, a potem odchrząknęła, chcąc uniknąć drżenia głosu.

– Pragnę azylu – oświadczyła z powagą. – Jednakże ponad wszystko, Wasza Miłość, proszę o pomoc dla mnie i mojego kraju.

Król przechylił głowę jak zaciekawiony ptak.

– W czym mielibyśmy ci pomóc?

Estera się zawahała. Przez ułamek sekundy chciała opowiedzieć elfowi wszystko, co tylko mogłoby przekonać go do jej historii. Ale przypomniała sobie o ostrzeżeniu Ivana. O słowach, które wracały do niej często, od chwili, w której je wypowiedział.

„Nawet jeśli to nasi przyjaciele, nawet jeśli im ufamy, niektórych sekretów nie możemy im powierzyć. Nie przez egoizm, a dla ich bezpieczeństwa”.

– Pragnę, panie, by Grandwalia wspomogła Krystalię w wojnie – powiedziała powoli. – Byście pomogli mi znaleźć landongskich szpiegów, którzy zagrażają cesarzowi.

Waldeheim przyjrzał jej się uważnie, zanim zapytał:

– Dlaczego nas o to prosisz? Na pewno zdajesz sobie sprawę, że nasze królestwo w ciągu ostatnich siedmiu lat stale odmawiało Edmundowi III pomocy, mimo jego licznych próśb.

– Wiem, Wasza Miłość. – Skłoniła głowę. – Lecz obawiam się, że Landong nie poprzestanie na podboju Krystalii. Elfy to istoty długowieczne i magiczne, a mieszkańcy wybrzeża nienawidzą wszystkich, którzy dzierżą moc.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Ponieważ nie zawahali się zabić Nadira ani polować na Nadię. Nie zależy im na dobrych stosunkach z wami.

Władca długo milczał, więc Estera zerknęła na niego dyskretnie. Dostrzegłszy smutek na jego twarzy, poczuła ukłucie rozczarowania. Czeka ją odmowa.

Spodziewała się tego, ale i tak opadły z niej wszystkie okruchy nadziei. Nie była dyplomatką, nie umiała przemawiać w taki sposób, by przekonać kogoś do swojej racji. Starała się, jednak na nic więcej nie było jej stać.

Znowu zawiodła.

– Rozumiemy, dlaczego Krystalia chce się sprzymierzyć z naszym królestwem – przemówił spokojnie Waldeheim. – Cały Wielki Kontynent obserwuje przebieg wojny. Od jakiegoś czasu szala zwycięstwa przestała przechylać się na którąś ze stron. Jednak ten impas nie zakończył konfliktu, a niewinni ludzie nadal cierpią.

Estera nie odważyła się podnieść głowy. Jego głos brzmiał tak dobrotliwie i wyrozumiale, ale wciąż smutno. Nie chciała, by widział, jak bardzo zależało jej na pomocy elfów ani że odmowa mocno ją zaboli.

– Grandwalia wyciągnie do Krystalii pomocną dłoń.

Zaskoczona poderwała głowę. Rozchyliła usta, ale nie zdołała nic powiedzieć. Przełknęła ślinę i zamrugała szybko.

Król, widząc jej reakcję, uśmiechnął się odrobinę rozbawiony, jednak zaraz spoważniał.

– Landong prędzej czy później zaatakowałby nasze królestwo – przemówił oficjalnie, z nutą goryczy. – Jak wspomniałaś, my, elfy, jesteśmy istotami magicznymi i długowiecznymi. Dziećmi Wszechmogącego. A to sprawia, że nigdy nie zaskarbimy sobie sympatii tych, którzy boją się tego, co inne. Dowodem na to śmierć syna naszej ukochanej siostry.

– A więc, Wasza Miłość…

– Zawrzemy sojusz przeciwko Landongowi – potwierdził elfi władca i cofnął się o krok. – Jeszcze dziś wystosujemy oficjalne pismo, które trafi w ręce Edmunda III.

Ulga i szczęście omal nie zwaliły Estery z nóg. Udało jej się… Nie, to nie była jej zasługa, ale mimo wszystko to jej obecność doprowadziła do sojuszu między dwoma mocarstwami. To przymierze mogło ocalić cesarstwo, jej dom. Uwolnić Ivana od wojny.

– Uniżenie dziękuję, Wasza Miłość. – Przewodnicząca skłoniła się nisko. – Nie sposób wyrazić, jak wielką radość sprawiły mi wasze słowa, panie.

Król położył dłoń na jej ramieniu.

– Nie musisz być taka formalna – oznajmił z uśmiechem, gdy na niego spojrzała. – Ale z radością przyjmuję twój szacunek i wdzięczność. Chodź, usiądź. – Objął ją przyjaźnie ramieniem i zaprowadził do pierwszej lepszej sadzawki, żeby spoczęła na murku. Sam przysiadł się obok.

Esterę zdumiało, jak swobodnie elfi król odpuścił sobie konwenanse. Spodziewała się kogoś bardzo władczego, poważnego i nieprzejednanego. Ale w jego młodej twarzy dostrzegała jedynie życzliwość i wyrozumiałość. Był zaskakująco zwyczajny jak na tak ważną osobistość.

Podniosła wzrok, gdy usłyszała lekkie kroki. Królowa schodziła po stopniach z nieodgadnioną twarzą. Jej piękne oczy wciąż obserwowały przewodniczącą, ale nie wyrażały wrogości ani dystansu. Były po prostu czujne, pełne chłodnej kalkulacji.

– Sylfthio. – Waldeheim wstał, żeby podać jej rękę.

Elfka z jego pomocą dotarła na ostatni stopień, a potem usiadła obok zestresowanej Estery. Król zajął miejsce na schodach, na wprost żony, i uśmiechnął się niefrasobliwie.

– Coś nie tak, milady Rosethorn?

– Wszystko dobrze, panie – zapewniła szybko, ale spojrzenie władcy sprawiło, że dodała: – Nie zachowujecie się, Wasza Miłość, tak, jak sobie wyobrażałam, ale to miłe zaskoczenie. Jesteście bardzo otwarci.

– Ach tak? – Oparł łokcie na kolanach i pochylił się lekko do przodu. Odrobinę spoważniał. – Teraz już nie rozmawiamy jak dyplomata i władca. Jesteśmy sprzymierzeńcami.

Przewodnicząca przytaknęła powoli, mimo to nie była gotowa na taką poufałość. Nie rozumiała, dlaczego król elfów pragnął wciągnąć ją w nieoficjalną rozmowę.

– Pertraktacja zakończona, milady – oznajmił pogodnym tonem Waldeheim – ale wciąż jest mnóstwo spraw, o których chcę z tobą pomówić.

Potaknęła, choć nadal była zmieszana. To działo się tak szybko, że zaczynało jej się kręcić w głowie. Dopiero co była gotowa na odmowę sojuszu i kombinowanie, co dalej, a teraz miała uciąć sobie pogawędkę z przywódcami królestwa.

Elfy bez wątpienia potrafiły zaskakiwać.

– Nadmasthia powiedziała mi, że Landongczycy pragnęli cię pojmać, milady – przemówił Waldeheim. – To prawda?

– Tak, Wasza Miłość.

– Wiesz dlaczego?

Estera zawahała się krótko, a potem potrząsnęła głową. Było jej źle z myślą, że okłamywała króla, ale nie mogła mu powiedzieć o Kluczu Obfitości. To była tajemnica jej rodziny. Nie powinna jej rozpowiadać na prawo i lewo tylko dlatego, że ktoś wzbudzał w niej zaufanie; ani dlatego że desperacko potrzebowała pomocy.

– Rozumiem. – Monarcha skinął głową. Nie dociekał, ale wyraźnie zastanawiał się nad tą sprawą. – Czy słyszałaś, milady, że wieki temu Landong był krajem magów, podobnie jak teraz Krystalia?

– Nie, Wasza Miłość – odparła zdumiona dziewczyna. – Czy to ma, panie, coś wspólnego z tym, że Landongczycy tak mocno nienawidzą magii?

– Istnieje kilka przekazów na ten temat, żaden z nich nie wydaje się wiarygodny. Ale – zaznaczył, unosząc palec – wszystkie mają jedną wspólną cechę. Wspominają o spustoszeniu, które magia zesłała na wschodnie wybrzeże kontynentu. Za każdym razem dotyczy to innej sfery, lecz stanowi punkt, który sugeruje, iż Landong dotknęły plagi nieurodzaju, zarazy i głodu.

Przewodnicząca się zamyśliła, marszcząc lekko brwi. Jedna kwestia wydawała jej się niejasna.

– Jak to możliwe, Wasza Miłość? – spytała, a uzyskawszy niepewne spojrzenia władców, dodała: – Skoro kiedyś Landong był krajem magów, dlaczego teraz żaden jego obywatel nie przejawia mocy?

– Landongczycy dokonali czystek – odparł z przygnębieniem Waldeheim. – Magów i ich krewnych palono na stosach, ścinano, ćwiartowano… To były mroczne czasy, a ci, którzy przetrwali, uciekli do twojej ojczyzny – westchnął ciężko. – To dlatego po dziś dzień mówi się o was cierniści.

– Jeśli to prawda i wydarzyło się to wieki temu, dlaczego…

– Wiara – powiedziała królowa, co zaskoczyło przewodniczącą. Do tej pory elfka milczała i tylko obserwowała.

– Zgadza się – dodał Waldeheim. – Tamte wydarzenia przyczyniły się do powstania ich wiary – wyjaśnił, gdy Estera spojrzała na niego pogubiona. – Trudno określić, co połączyło ich religijne przesądy z olbrzymami z Morza Wysp, ale nienawiść do magii została zaszczepiona w ich wierze.

– „Nieczyści i odmieńcy są dziećmi demonów. Obraza dla wielkich bogów, przezeń oni opuścili nasze ziemie” – zacytowała władczyni, a jej melodyjny głos zdawał się zatrważająco odbijać od ścian. – Oto, co głosi ich religia.

Estera znała te słowa. Król Bertisalus zawarł je w liście, który wysłał wraz z prochami zamordowanych ambasadorów do Edmunda III. Treść tej wiadomości została publicznie odczytana podczas ogłoszenia stanu wojennego w cesarstwie.

Dziewczyna nie miała pojęcia, że była to jedna z doktryn religijnych Landongczyków. To znaczyło, że oni muszą wierzyć, iż ich uczynki są usprawiedliwione; że bestialstwo, którego się dopuszczają, ma szczytny cel, i kiedyś otrzymają za to nagrodę. Bo walczyli z „dziećmi demonów”.

– Kompletna odwrotność naszych wierzeń, czyż nie? – kontynuował król elfów. – Nasze pisma mówią, iż Wszechmogący przekazał iskrę swojej potęgi, byśmy mogli czynić dobro i chronić ten świat. Daleko nam do demonów.

Estera przytaknęła. Mimowolnie pomyślała o Ivanie, jego promiennym uśmiechu i życzliwości, którą jej okazał. Jeszcze zanim go pokochała, nie potrafiła w nim dostrzec złego człowieka. Była pewna, że gdyby nie wojna, Ivan nie skrzywdziłby nawet muchy. To Landongczycy sprawili, że miał krew na rękach. To oni zrobili z niego potwora.

– Podzieliła nas magia i religia – powiedziała półgłosem, patrząc w oczy monarchy. – A ponieważ twoje królestwo cechuje się tym samym, panie, spodziewałeś się, że wkrótce wojna spadnie i na te ziemie, prawda?

– Obawiałem się tego od lat – przyznał ze smutkiem. – Nie mogłem jednak podpisać sojuszu z Edmundem III, ponieważ Landong nie zrobił niczego, co sprowokowałoby Grandwalię. Nie mógłbym tłumaczyć się strachem przed innymi głowami mocarstw, gdyby te zażądały wycofania moich wojsk pod różnymi groźbami – wyjaśnił. Widać było, że go to frustrowało.

– Śmierć Nadira ochroni wszystkich – uznała królowa.

– Tak, choć przyznaję to z bólem serca. To był dobry chłopak, nie zasłużył na taki los. – Zacisnął pięści.

Przewodnicząca zapragnęła położyć dłoń na ramieniu władcy, żeby go pocieszyć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Mimo że Waldeheim sam zaproponował nieoficjalną rozmowę, nie chciała nadużywać jego życzliwości.

– Teraz już wiem, jak czuł się Edmund III, kiedy otworzył tę urnę… – Król zasłonił oczy dłonią, wykrzywiając delikatnie usta. Odetchnął głęboko, a potem uniósł spojrzenie na obie kobiety. – Śmierć mojego siostrzeńca była ostrzeżeniem dla całego kontynentu.

– Ostrzeżeniem? – zapytała z wahaniem Estera.

– Żadne mocarstwo powiązane z magią nie może czuć się bezpiecznie – wyjaśnił, spotykając się z nią wzrokiem. – A w szczególności Grandwalia i Krystalia, które przypominają Landongczykom o historii, którą tamci pragną wymazać ze swych kart.

– Chcesz powiedzieć, panie, że Landong zaatakuje kolejne kraje?

– Tak, gdy przyjdzie na to odpowiednia dlań pora. Dlatego musimy być sprytniejsi od króla Bertisalusa i zdobyć przewagę, która pozwoli nam wygrać. Kolejnego sojusznika.

Rozdział 4

IVAN

DRZWI uchyliły się samoistnie, wpuszczając wszystkich do środka. Mag zmarszczył czoło, wpatrując się w tajemnicze pomieszczenie pełne zbiorników wodnych i kwiatów. Przed nim rozciągał się lazurowy dywan prowadzący pod podwyższenie, na którym stały trzy trony królewskie, lecz samych monarchów nie było nigdzie widać.

– Wejdźcie – zachęcił Jalkarth. – Jego Miłość was oczekuje. – Wskazał eleganckim gestem na wnętrze ogromnej sali.

Ivan spojrzał na niego odrobinę nieufnie. Nie był już pewien, co o tym wszystkim sądzić.

Po tym, jak wyciągnięto go i jego towarzyszy z więziennej wieży, elfy okazały im gościnę. Kąpiele, porządny posiłek. Nawet odtworzyły mundury dla żołnierzy, żeby mogli przebrać się w świeże i czuć komfortowo.

A teraz, kiedy nastał późny wieczór, Jalkarth zaprowadził całą grupę do sali tronowej. Twierdził, iż król chce im coś ważnego ogłosić, ale Ivan nie potrafił się pozbyć dziwnego przeczucia, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.

Zacisnął zęby i przeszedł przez próg. Wciąż nie miał pewności, czy może zaufać elfom po tym, co stało się przy Czystej Drodze, ale był dowódcą, więc musiał podejmować decyzje. Niezależnie, co z tego wyniknie, brał odpowiedzialność za swoich kompanów. Jeśli sytuacja będzie tego wymagać, zapłaci życiem za ich bezpieczeństwo.

Przeszedł przez całe pomieszczenie i wtedy usłyszał głosy. Odnalazł wzrokiem trzy postaci. Dwojgiem z nich okazała się królewska para. Elfy uśmiechały się życzliwie do dziewczyny ubranej w prostą suknię w odcieniu morskiego błękitu. Była średniego wzrostu i miała figurę gruszki. Częściowo upięte z tyłu głowy blond fale opadały jej na łopatki, podkreślając jej wyprostowane plecy.

– Estera? – powiedział półgłosem, odrobinę zaskoczony.

Odwróciła się i jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

– Ivan!

Podbiegła do niego tak szybko, że ledwo zdołał spostrzec, kiedy zawisła mu na szyi. Zaśmiał się, obejmując ją mocno w pasie. W duchu ucieszył się, że mógł się wykąpać, ogolić i przebrać w czyste ubrania. Czułby się jej niegodny, gdyby zobaczyła go brudnego, z niechlujnym zarostem.

Estera cofnęła się o krok, żeby spojrzeć mu w twarz. Wyglądała naprawdę dobrze. Kolia z kamieni księżycowych i poprzetykane klejnotami warkocze po bokach jej głowy przypominały o jej szlacheckim pochodzeniu. Elfy widocznie respektowały jej status, co znaczyło, że Jalkarth nie kłamał. Przewodnicząca naprawdę cały ten czas była bezpieczna. Magowi znacznie ulżyło.

Oboje spojrzeli na pozostałych żołnierzy i kupców, gdy ci znaleźli się bliżej. Estera natychmiast podeszła się przywitać ze swoimi nowicjuszkami. Z każdą z nich zamieniła po cichu słowo i uścisnęła ich dłonie. Wojskowi zaś stali podenerwowani, kiedy dostrzegli króla i królową Grandwalii, a potem skłonili się przed nimi niezgrabnie. Ivan także pochylił z szacunkiem głowę, zanim ponownie na nich spojrzał. Oboje wyglądali, jakby byli mniej więcej w jego wieku, ale ich oczy… Mądrość i dziesiątki, jeśli nie setki lat, które przeżyli, odbijały się w nich wyraźnie, nie pozwalając zlekceważyć właścicieli.

– Witajcie, obywatele Krystalii – przemówił władca. – My jesteśmy dziesiąty król Grandwalii, Waldeheim Miłościwy – przedstawił się z uśmiechem i lekko skłonił głowę. – Niezmiernie cieszymy się, że możemy przyjąć was w naszych progach i pragniemy, byście wybaczyli podejrzliwość, którą was obdarzyliśmy. W tych niespokojnych czasach lepiej zachować ostrożność, niż wykazać się bezkrytycznym zaufaniem.

– Dziękujemy, Wasza Miłość – odpowiedział Ivan, ponownie oddając honory królowi. – Wasz powiernik powiedział nam, iż pragniecie się z nami zobaczyć, więc domyślam się, że macie po temu poważny powód.

Waldeheim przytaknął, wyraźnie zadowolony, że mag od razu przeszedł do rzeczy. Biła od niego przyjazna, pełna wyrozumiałości aura.

– Milady Rosethorn w imieniu cesarza Krystalii, Edmunda III, przypieczętowała z nami pakt, który sprzymierzy armie naszych mocarstw przeciw Landongowi – obwieścił uroczyście król.

Wszystkie pary oczu wpatrzyły się w Esterę.

– Ponadto – kontynuował elf – chcemy, byś ty, lordzie, oraz twoja małżonka przyjęli godność ambasadorów działających w imię swojego kraju na naszym dworze. Pochodzenie i poważanie w społeczeństwie pozwalają wam jako jedynym objąć to stanowisko i przemawiać w imieniu swego władcy. Mamy nadzieję, że zgodzisz się na ten warunek, abyśmy mogli kontynuować owocną współpracę.

– Oczywiście, Wasza Miłość – odparł natychmiast mag, mimo że był lekko pogubiony. Kiedy Estera zdołała przekonać króla elfów do sojuszu? Ta dziewczyna naprawdę zaskakiwała go coraz bardziej z dnia na dzień.

– Co do was, moi drodzy – Waldeheim zwrócił się do pozostałych Krystalianów – przyjmujemy was jako honorowych gości na naszym dworze.

– Dziękujemy, Wasza Miłość – przemówili nierównym chórem pozostali obecni, wyraźnie zmieszani, ale spokojniejsi.

– Doskonale. Jalkarthie! – zawołał, klaszcząc w dłonie. – Zaprowadź, prosimy, naszych gości do ich komnat. Chcemy porozmawiać na osobności z ambasadorami.

– Oczywiście, Wasza Miłość. – Jalkarth skłonił się w pas, a potem zwrócił do zaskoczonych żołnierzy i nowicjuszek: – Proszę za mną.

Lucas i Julian posłali Ivanowi spojrzenia, więc gestem kazał im postąpić zgodnie z życzeniem monarchy. Przytaknęli dyskretnie, choć byli wyraźnie niezadowoleni. Na pewno zaciekawiło ich, co takiego król elfów ma do powiedzenia.

Mag został z Esterą i władcami Grandwalii, obserwując, jak jego przyjaciele wychodzą z pomieszczenia. Zdołał jeszcze pochwycić podejrzliwe spojrzenie Roberta, zanim skupił się na Waldeheimie i jego żonie.

– Na początek chcę, byście wiedzieli, iż nie osądzam Edmunda III za to, że wierzył w pokój – przemówił król. – Był młodszy od ciebie, lordzie Rosethornie, gdy zasiadł na cesarskim tronie. – Spojrzał uważnie na rycerza. – Miał prawo do błędów i idealizmu. Jako ten, który piastuje koronę Grandwalii, nie mogę powiedzieć, że nie rozumiem jego dążenia do wizji świata, gdzie wszyscy żyją w zgodzie.

– Dziękuję, Wasza Miłość – odparł Ivan. – Te słowa wiele dla nas znaczą, szczególnie w tych czasach, gdy cesarz jest tak surowo oceniany przez dawnych sojuszników.

– Niezasłużenie. – Pokręcił smętnie głową. – Na jego miejscu zrobiłbym to samo. Każdy by tak postąpił, jeśli miałby szansę polepszyć stosunki międzykrajowe. – Zaczął się niespokojnie przechadzać wzdłuż podwyższenia. – Wiem, że Edmund III zachował środki ostrożności, ale król Landongu, Bertisalus, jest sprytny. Jak słyszałem, z początku nic nie wskazywało na to, że zamierzał wypowiedzieć Krystalii wojnę? – Popatrzył przenikliwie na maga.

– Nie, Wasza Miłość. Ambasadorzy zostali skazani i spaleni na stosie około dwa tygodnie po przybyciu na jego dwór. Do tamtego dnia nikt nie podejrzewał, że król Bertisalus cokolwiek knuł.

– Tak jak i teraz. Wciąż knuje, dlatego znaleźliście się tutaj. – Chwycił się w zadumie za brodę, mrużąc lekko oczy. – Milady, wspominałaś wcześniej o szpiegach, którzy zagrażają Edmundowi III…

– Tak, panie. – Estera złożyła dłonie, nerwowo bawiąc się palcami. – Wiem to od Landongczyków, którzy próbowali mnie zniewolić, gdy udałam się na wyprawę kupiecką.

– Opowiedz mi o tym.

Przewodnicząca zerknęła przelotnie na Ivana, a potem przeszła do zrelacjonowania wydarzeń z tamtego dnia. Mimo że mag słyszał to już z jej ust i częściowo sam brał udział w tych zdarzeniach, krew gotowała mu się w żyłach na samo wspomnienie. Landongczycy wciąż mu nie zapłacili za ten występek.

– To straszne, co cię spotkało – powiedział ze współczuciem elfi król. – Ale widzę, co Landong próbował osiągnąć. Porwanie przewodniczącej Gildii Kupców zasiałoby ferment pośród ludu Krystalii. Jesteś ważną postacią dla swego kraju, milady, więc zniewolenie cię odebrałoby ludziom nadzieję, spadłyby morale.

Po minie Estery Ivan domyślił się, że ona do tej pory tak na to nie patrzyła. Nie dziwił się temu. Skoncentrowała się na ochronie Klucza Obfitości. Nie myślała o tym, jak zaczęła być odbierana, gdy stanęła na czele ogromnej, wpływowej organizacji, którą była Gildia Kupców. Co nie znaczyło, że zaniedbywała swoje obowiązki lub pracowników. Po prostu dźwigała ten ciężar na swój sposób.

– Obecnie jednak więcej uwagi wymaga widmo niebezpieczeństw wiszących nad cesarzem – dodał Waldeheim, kontynuując wątek szpiegów. – Czy on doczekał się już dziedzica?

– Nie, Wasza Miłość. – Ivan pokręcił lekko głową. – Stara się, lecz to delikatny temat. O ile mi dobrze wiadomo, Jej Cesarska Wysokość poroniła już osiem razy.

– To bardzo smutne wieści.

Mag przytaknął, wracając wspomnieniami do spotkania ze swoim monarchą. Poruszyli temat dzieci, gdyż rycerz był świeżo po ślubie, a ponadto ta kwestia rzutuje na przyszłość Krystalii. Szczególnie w czasie wojny.

Edmund III skończył już dwadzieścia siedem lat. Do tej pory powinien mieć co najmniej jednego potomka, ale jego żona, cesarzowa Sandra, była drobna i słabowita. Wywodziła się z wymierającego szlacheckiego rodu, Birdcherry, i sądzono, że właśnie to przyczyniało się, że nie mogła donosić ciąży. Przez ten wybór cesarza krytykowali namiestnicy i doradcy, gdyż mógł ożenić się z księżniczką Shalladrii, o wiele atrakcyjniejszą pod względem koneksji. Jednak Edmund III uważał, iż krew jego dynastii została wystarczająco rozrzedzona przez obce nacje. Jego małżeństwo z Sandrą miało na nowo umocnić krystaliańskie pochodzenie władców, ale… Jeśli oboje nie doczekają się zdrowego, silnego dziecka, cesarz będzie musiał odprawić swoją żonę. Ivan pamiętał, ile żalu słyszał w głosie Edmunda III, kiedy ten o tym mówił.

Mimowolnie zerknął na Esterę. Jego małżeństwo zostało zawarte na mocy długu krwi, co czyniło je nierozerwalnym. Nie mógł się rozwieść, ale nawet jeśli… Nie wyobrażał sobie, że musiałby porzucić kobietę, którą kocha, tylko dlatego, że nie mogła dać mu syna ani córki.

Odchrząknął, przywołując się do rzeczywistości. Musiał działać, jeśli miał ochronić swojego cesarza i swój kraj.

– Wasza Miłość – zaczął przesyconym powagą tonem – obawiam się, że szpiedzy w stolicy mogą podjąć się zamachu na Jego i Jej Cesarskie Wysokości. Krystalia pozbawiona władców pogrąży się w chaosie, przez co przejęcie naszych ziem przez króla Bertisalusa będzie tylko kwestią czasu.

– O tym samym pomyślałem – przyznał Waldeheim. – Obiecuję, że jakoś na to zaradzę, ale najpierw… – Popatrzył krótko, ale uważnie na Esterę. – Myślę, że powinniśmy się podjąć kolejnej pertraktacji, która pozwoliłaby nam zakończyć ten konflikt szybko i bezpardonowo.

– Do czego zmierzasz, Wasza Miłość?

– Poślemy prośbę o wsparcie do Ularkhag.

Ivan aż się wyprostował.

– Przepraszam, że to powiem, panie, ale…

– Zdaję sobie sprawę, jak małe szanse na powodzenie ma ten sojusz, lecz warto spróbować. Jeśli Księżna Bashtar nie będzie chciała przyłączyć do naszych sił swojej armii, spróbujemy chociaż wynegocjować jednorazową dostawę rynsztunku i zapasów. Byłoby to nie tylko bardzo pomocne, ale także pozwoliłoby nam zachować odpowiednią grę pozorów.

Rycerz rozchylił usta, ale nie wydusił słowa, bo dotarło do niego, iż elfi król miał całkowitą rację. I bardzo sprytny plan. Musiał już od dawna przygotowywać się do działań wojennych, gdyż mówił z taką pewnością siebie, że aż trudno było uwierzyć, iż do tej pory tylko obserwował. Ivan uśmiechnął się pod nosem.

Landong wciągnął do gry bardzo niebezpiecznego przeciwnika.

– Jeszcze dziś postaram się wysłać pismo do Księżnej Bashtar – zapewnił Waldeheim. – Byłbym wdzięczny, gdybyś mi pomogła w jego napisaniu, milady Rosethorn. Twoja wiedza kupiecka bardzo może się przydać przy składaniu zamówienia na nasze potrzeby.

– Oczywiście, Wasza Miłość. – Estera dygnęła lekko.

Monarcha się uśmiechnął, po czym dodał:

– Masz moją ogromną wdzięczność, lordzie Rosethornie. Nie tylko za przyprowadzenie mojej siostrzenicy całej i zdrowej do domu, ale także za danie Grandwalii możliwości działania.

– Dziękuję, panie, ale musisz wiedzieć, iż postąpiłem tak z egoistycznych pobudek – odparł Ivan, a potem spojrzał na Esterę. – Życia niektórych osób są dla mnie ważniejsze od pozostałych. Zrobiłem to wszystko dla niej. Chcę, by była bezpieczna i nie musiała martwić się o przyszłość.

Przewodnicząca zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Przygryzła wargę, jakby powstrzymywała uśmiech.

– Ach… – westchnął cicho Waldeheim, patrząc po nich obojgu. Rozpromienił się niespodziewanie. – To dobrze.

Ivan nie potrafił ukryć zdumienia

– Nigdy nie zaufam komuś, kto nie troszczy się o swojego partnera – wyjaśnił król. – Teraz jestem pewien, że nie pożałuję naszego przymierza. – Uśmiechnął się, obejmując ramieniem królową, kiedy do niego podeszła.

– Powinniśmy uczcić ten sojusz – oznajmiła miękko elfka.

– Zdecydowanie – zgodził się prędko, a potem skoncentrował na obojgu ambasadorach. – Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zgodzicie się wziąć udział w przyjęciu. Wiem, że ostatnie dni były dla was trudne, ale zaniechanie radości w życiu prowadzi do katastrofy.

– Oczywiście, z przyjemnością przyjmiemy twój szeroki gest, panie. – Mag uśmiechnął się i wymienił z przewodniczącą zgodne spojrzenie.

– Doskonale. – Skinął głową, a potem klasnął energicznie w dłonie. – Jalkarthie! Zaprowadź gości do ich apartamentów i zadbaj, aby mieli wszystko, czego tylko będą potrzebować!

Wezwany elf pojawił się obok w mgnieniu oka. Oddał pokłon swemu królowi, kolejno zaś okazał szacunek wobec Ivana i Estery. Jego oczy błyszczały przyjaźnie, kiedy się wyprostował, a potem ruszył do wyjścia.

– Zobaczymy się później, moi przyjaciele – oznajmił Waldeheim.

Ambasadorzy skłonili głowy, a kolejno podążyli za Jalkarthem. Postawili dwa kroki, gdy mag poczuł, jak drobna dłoń przewodniczącej ściska jego palce.

Rozdział 5

ESTERA

SUKNIA była tak piękna, że Estera czuła się niegodna ją nosić. Nigdy nie miała na sobie takiego arcydzieła. Wszystkie szwaczki Krystalii razem wzięte nie mogłyby uszyć czegoś tak cudownego. Kreacja nie tylko doskonale leżała na ciele, ale także podkreślała urodę, przez co przewodnicząca nie potrafiła oderwać spojrzenia od swojego odbicia w potrójnym lustrze.

– Jesteś zadowolona, milady? – spytała elfka, która dokonywała ostatnich poprawek, żeby idealnie dopasować gorset do szczupłej talii Estery.

– Tak – wyszeptała oczarowana. – Masz niezwykły talent.

Elfka zachichotała, przyjmując komplement, i ponownie skoncentrowała się na swojej pracy. Jej szczupłe palce poruszały się tak sprawnie, że Estera nawet nie czuła, w którym właśnie miejscu została przeciągnięta cienka jak pajęczyna nić. Mimo że wszystko widziała w zwierciadle.

Suknia powstała w zaledwie dwa dni. Wykonano ją z bardzo delikatnego, zwiewnego materiału w barwie morskiej zieleni. Pokrywały go zdobienia z jedwabnych i złotych nici na wzór drobnych kwiatów i liści. Całość dzieliła się na dwie części. Pierwszą stanowił gorset ze wcięciem między piersiami. Delikatny dekolt był gęsto obszyty kwiatami, które krawcowa połączyła stopniowo z całością kreacji. Rękawki były krótkie, opadały z ramion, uwydatniając obojczyk.

Pozornie nagie plecy okrywała niewidoczna, lekka jak mgła siateczka, której boki łączyły trzy pasma z drobnych kwiatów i dziesięć kryształowych guziczków. Od krzyża szeroko rozkloszowana spódnica rozciągała się z tyłu w krótki tren. Krawędź pokrywały hafty pnących się ku górze kwiatów. Kolory pasowały do siebie, subtelnie przechodząc w jaśniejsze i ciemniejsze odcienie.

Ta suknia tworzyła obraz. Obraz wiosennego ogrodu.

Nawet w dniu ślubu Estera nie nosiła na sobie czegoś, co w choćby połowie dorównywałoby urokiem sukni balowej. Miała obawy, czy nie będzie zbyt wyszykowana, ale nadworna krawcowa zapewniała ją raz po raz, że wszyscy zaproszeni goście założą równie oszałamiające stroje.

Elfka musiała nanizać kolejną nić na igłę, zanim dokończyła dzieła. Przy biodrach przewodniczącej pojawiły się kolejne białe i pastelowo niebieskie kwiaty. Suknia była ciężka od haftów, gorset utrudniał oddychanie, ale dla tej kreacji Estera była gotowa cierpieć całą noc na każdym balu. Nieważne, jak długo patrzyła w lustro, podobało jej się to, co widzi. I nie mogła się doczekać, jak zareaguje Ivan.

Najchętniej już by pobiegła mu się pokazać, ale wpierw musiała poddać się upinaniu włosów i makijażowi. Ledwo odstąpiła o krok od lustra, a zjawiły się służące, które miały jej w tym pomóc. Widać było po ich twarzach, że się śpieszyły, więc przewodnicząca bez ociągania pozwoliła im działać. Poprosiła tylko, żeby nie przesadziły z makijażem. Nie chciała wyglądać jak maszkara, co niejednokrotnie widziała w garderobie opery przed występem.

– I co myślisz, milady? – spytała główna pokojówka, kiedy wszystko było gotowe.

Estera przechyliła powoli głowę w prawo i lewo, zanim skinęła z aprobatą. Delikatny kok nad karkiem akcentowały luźne pasma przy jej skroniach i uszach, a wpleciony w nie sznur z pereł i szmaragdów podkreślał kolor jej oczu. Makijaż był prawie niewidoczny, tak jak sobie życzyła.

– Dziękuję – powiedziała, spoglądając na służące.

Te dygnęły równocześnie w odpowiedzi, a potem zostawiły ją samą. Obserwowała przez dwa uderzenia serca drzwi, zanim wstała i wygładziła spódnicę. Ostatni raz upewniła się, że wygląda dobrze, zanim odważyła się podejść do progu sypialni. Ivan czekał na nią po drugiej stronie, już gotowy, by udać się na przyjęcie. Miała nadzieję, że nie stracił cierpliwości, bacząc na to, iż spędził w salonie ponad dwie godziny, kiedy ona się stroiła.

Odetchnęła i nacisnęła klamkę. Zajrzała do pomieszczenia obok. Mag stał trzy kroki od niej, poprawiając kołnierz białej koszuli, zupełnie jakby przed chwilą narzucił na siebie zdobny w jedwabne hafty frak. Odchrząknęła cicho, otwierając szerzej drzwi, co przyciągnęło jego spojrzenie.

– Wreszcie, już zaczynałem przysyp… – urwał wpół słowa, lustrując ją od stóp do głów.

– Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Krawcowa dopasowywała suknię i trochę to zajęło. – Złożyła nieśmiało dłonie na brzuchu.

Mag nadal się w nią wpatrywał. Bawiła ją jego mina wyrażająca zdumienie wymieszane z zachwytem.

– Wyglądasz pięknie – powiedział po chwili.

Poczuła przyjemne ciepło w piersi. Podziękowała uśmiechem i podeszła, by stanąć u jego boku. Wtedy zauważyła, że ich stroje pasowały do siebie. Hafty na rękawach i kołnierzu fraku przybierały formy kwiatów i motyli. Dziwnie jednak było widzieć Ivana bez miecza u pasa. Jego kreacja bez legendarnego oręża robiła wrażenie niekompletnej.

Opuścili swoje komnaty. Na korytarzu świeciła się połowa kinkietów, wskazując im drogę na kręte schody, a stamtąd na parter. Przyjemna dla ucha muzyka była słyszalna już z daleka, co sprawiało, że dziewczyna nuciła cicho i przypominała sobie, wszystkie występy w Operze Nefryt. Ten pierwszy, kiedy miała piętnaście lat, należał do najbardziej stresujących. Nie tylko dlatego, iż był to jej debiut, ale również tamten moment, tamta pieśń miała zadecydować, czy Estera stała na scenie po raz ostatni.

Pamiętała, jak kompozytor podszczypał jej policzki, a potem dał ciasteczko. W ten sposób pomógł jej pozbyć się całej tremy, ona zaś później stała się jego dumą, sławną diwą, która przyciągała tłumy, gdy tylko miała wystąpić.

Nie pragnęła takiego rozgłosu. Byłaby szczęśliwa, nawet jeśli jej śpiewu chciałaby słuchać tylko jedna loża widzów.

A teraz wolała umilać swoim głosem czas tylko jednej osobie.

Spojrzała na Ivana, który z uśmiechem wsłuchiwał się w nuconą przez nią melodię. Po siedmiu dniach rozłąki nie mogła się nim nasycić, przez co obawiała się chwili, w której będą musieli się rozstać na dłużej. Miała przeczucie, że to już wkrótce, a ona nie mogła temu nijak zapobiec. Nie zdoła odciągnąć Ivana od obowiązku, nieważne jak bardzo pragnęła zatrzymać go przy sobie.

Gdy po rozmowie z królem wreszcie znaleźli się w swoich komnatach i zostali sami, nie potrafiła dać mu chwili swobody. Uczepiła się go jak rzep, ale nie zauważyła, żeby mu to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Obsypał ją pocałunkami, wyszeptał tyle czułych słów… Zarumieniła się na samo wspomnienie.

Dotarłszy pod salę balową, oboje się zorientowali, iż prawie wszyscy biesiadnicy musieli już być obecni. Herold ponaglił ich gestem i uśmiechnął się lekko, kiedy tylko przystanęli przed drzwiami. Potem wyprostował się sztywno i stuknął głowicą wymyślnego kostura o podłogę.

– Lord i milady Rosethornowie! – zapowiedział, co przykuło spojrzenia wielu gości.

Estera mocniej uczepiła się ramienia Ivana, gdy przekroczyli próg. Nie potrafiła nie zerkać dookoła, by znaleźć znajome twarze, ale było to trudniejsze, jak przypuszczała. Ogromne pomieszczenie, ozdobione kwiatami i girlandami z klejnotów i gałązek, wypełniały tłumy gości, w większości elfów, ale byli też wysoko urodzeni w Grandwalii ludzie. Wszyscy zdawali się obserwować ją i maga, kiedy podchodzili do podwyższenia, na którym stał królewski tron.

Waldeheim obdarzył ich szerokim uśmiechem. Zdumiewał swoją pogodą ducha, tym, jak przyjaźnie podchodził do osób ze swojego otoczenia. Przewodnicząca obserwowała go od dnia, w którym odbyli pierwszą rozmowę i nie mogła się nadziwić, jak szybko zaskarbił sobie jej sympatię. Przestały zastanawiać ją pogłoski, iż odwołano jego abdykację dwie dekady temu, gdyż był tak kochany przez swoich poddanych, że nie chciano nowego monarchy.

– Witajcie, przyjaciele – przemówił król. – Radujemy się, że spotykamy się tego wieczora na tej sali. Bawcie się tak długo, ile dusza zapragnie.

– Dziękujemy, Wasza Miłość – odpowiedzieli chórkiem oboje, a potem skłonili się przed władcą.

Herold zapowiedział kolejnych gości, więc Ivan dał znać dziewczynie, że powinni odejść na bok. Potaknęła, podążając za nim w tłum. Do paru gości skinęła przyjaźnie głową, międzyczasie podziwiając wystrój wnętrza. Sala balowa nie odstawała od reszty pałacu, robiła wręcz oszałamiające wrażenie. Parkiet, stoły z przekąskami, scena dla orkiestry… No i ten delikatny, słodkawy zapach kwiatów unoszący się w powietrzu. Estera uśmiechnęła się szeroko, ale jedno spojrzenie na męża upewniło ją w tym, że nie podzielał jej zachwytu.

– Coś cię martwi? Wyglądasz nieswojo – powiedziała, przyglądając mu się uważnie.

– Cóż… – podrapał się niezręcznie w kark – nie jestem pewien, czy w ogóle pamiętam, jak się tańczy. Lata minęły, odkąd ostatnio uczestniczyłem w takim przyjęciu.

Przytaknęła ze zrozumieniem, lecz oznajmiła wesoło:

– Zawsze możemy obżerać się słodyczami i podziwiać cudze kocie ruchy. Może akurat w czymś to nam pomoże.

Ivan roześmiał się szczerze.

– Wyobrażam sobie. – Posłał jej figlarne spojrzenie. – Ale to brzmi jak plan. Piszę się na to.

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując zęby.

Służba podała im wysokie kieliszki z szampanem, które przyjęli z podziękowaniem. Estera miała wrażenie, że alkohol składał się z samych bąbelków. Grandwaldzki wyrób.

Elfy częstowały gości wszystkimi przysmakami królestwa. Stoły uginały się od ciężarów owoców i przeróżnych przysmaków. Ivan zamierzał spróbować wszystkiego, a przewodnicząca chętnie towarzyszyła mu w degustacji. Szczególnie smakowała jej bita śmietana z jeżynami, truskawkami i malinami. Chętnie zjadła też ciasteczka z pomelo i limonką, choć były okropnie kwaśne. Zaśmiała się głośno, kiedy mag skrzywił się z kolejnym kęsem, kręcąc głową.

– Nie dam rady tego zjeść – oznajmił, także rozbawiony.

– Daj mi. – Chwyciła jego dłoń, chcąc zabrać mu ciastko, ale Ivan najwyraźniej inaczej zrozumiał jej gest, bo ją nakarmił.

Zarumieniła się lekko, ale szybko połknęła ciasteczko. Uśmiechnęła się szeroko, gdy mężczyzna uniósł brew.

– A więc lubisz kwaśne?

– Nie przeszkadza mi, ale wolę słodkie i klasyczne dania.

– Tu jesteście! – zawołał ktoś znajomym głosem, więc oboje się odwrócili. Julian patrzył na nich z wesołymi iskierkami w oczach. – Zaczynałem się martwić, gdzie się podzialiście, a wy uczepiliście się stołu.

– Oboje jesteśmy kiepskimi tancerzami, więc znaleźliśmy sobie inną rozrywkę – wyjaśnił Ivan. – Gdzie są pozostali?

– Na parkiecie. – Wskazał kciukiem przez ramię. – Zadziwiająco szybko zaaklimatyzowali się w tym wytwornym towarzystwie. Cieszcie się, że nie musieliście znosić ich lamentowania, jakie to będzie stresujące przeżycie…

Estera spojrzała na lawirujące w takt muzyki pary. Zajęło jej chwilę, zanim odnalazła znajome twarze pośród elfów. Nowicjuszki i żołnierze nosili galowe stroje, więc trudno było ich odróżnić, ale ich uśmiechy i oczy pozostawały takie same. Wyglądali, jakby doskonale się bawili w swoim towarzystwie, a wszelkie troski opuściły ich na dobre.

„Tak właśnie powinno być”, pomyślała, obserwując ich z lżejszym sercem. Kiedy uciekali przed Landongczykami, zanim znaleźli się w Grandwalii, byli przygnębieni utratą towarzyszy. Przeżywali to wspólnie i z osobna, wytykając sobie błędy. Cierpieli po stracie. Na pewno każdy w tej chwili żałował, że Anna, Cecylia i Rufus nie mogli tego wszystkiego także zobaczyć ani posmakować, lecz to nie było niewłaściwe. Po prostu powoli godzili się z ich odejściem.

Musieli iść naprzód. Ona także.

– Zatańczysz ze mną, milady? – zapytał nagle Julian.

Zaskoczona dziewczyna przez kilka sekund wpatrywała się w jego naznaczoną odciskami i bliznami dłoń.

– Ja – wdusiła po chwili – nie jestem pewna, czy będę dobrą partnerką.

– Na pewno. – Uśmiechnął się życzliwie.

Potaknęła. Julian miał coś takiego w sobie, że łatwo było mu ulec. Zerknęła jeszcze na Ivana, ale on tylko skinął głową i sięgnął po czekoladową babeczkę. Zanotowała w pamięci, że jest łakomczuchem.

Ujęła rękę medyka, by nie zgubić go pośród lawirujących na parkiecie par. Rozejrzała się niepewnie, ponownie odnajdując nowicjuszki wzrokiem. Uśmiechnęła się, dostrzegając, jak Pamela flirtuje z Natanielem. Tych dwojga od początku miało dobre relacje. Może zaczynało łączyć ich coś więcej?

Wsparła dłoń na ramieniu swojego partnera i dała się poprowadzić w tańcu. Melodia była niezbyt skoczna, ale kroki wymagały od przewodniczącej wielu obrotów i gestów. Julian umiejętnie prowadził ją do rytmu, między elfami. Był dobrym tancerzem, a gdy się uśmiechnął, ten uśmiech sięgnął jego brązowych oczu. Odpowiedziała na ten gest, mimowolnie dała się porwać muzyce.

– Muszę ci podziękować, milady – powiedział Julian, zanim obrócił ją w prawo.

– Za co? – spytała, znów kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Za to, że wytrzymujesz z Ivanem.

Zaśmiała się cicho.

– Dlaczego miałabym z nim nie wytrzymywać? Jest dla mnie dobry.

– Niewątpliwie i cieszę się, że się o ciebie troszczy. – Zerknął gdzieś przelotnie. – Szczerze się martwiłem, jak podejdzie do swojego małżeństwa. Nigdy nie przyjąłby żadnych rad w tej sprawie. Nie cierpi, gdy ktoś narusza jego prywatność.

Estera skinęła głową. Do tej pory z pewnością poznała już większość humorów męża, wszak spędzili razem każdą godzinę w ciągu minionych tygodni. Widziała wiele uśmiechów, przejawów złości i zmartwienia, które malowały się na jego twarzy.

– To nie było dla nas łatwe – wyszeptała.

– Przepraszam?

– Ślub – wyjaśniła szybko. – Nie był łatwy ani dla mnie, ani dla Ivana. Oboje wiązaliśmy z małżeństwem własne obawy. Nie mówiąc już o tym, że on miał znacznie mniej czasu, aby oswoić się z tą myślą.

Julian potaknął powoli, ze zrozumieniem.

– Słyszałem o tym, choć niewiele. Miałaś wyjść za Igora, starszego brata Ivana, prawda?

– Tak, ale umowa wskazywała na małżeństwo z dziedzicem rodu. Igor z pewnych powodów stracił ten tytuł.

– Ach. – Pokiwał głową, zanim znów ją obrócił w tańcu i ponownie przyciągnął do siebie. – Można więc powiedzieć, że ciebie, milady, i Ivana połączyło przeznaczenie.

Uśmiechnęła się odrobinę rozczulona. Podobało jej się to stwierdzenie. O wiele bardziej od długu krwi albo honorowej umowy. Nadawało jej małżeństwu otoczki romantyzmu, której tak jej brakowało, mimo miłości, która rozpaliła się między nimi dwojgiem.

Ta myśl uświadomiła jej, jakie miała szczęście. Wielu arystokratów pobierało się bez szansy na zakochanie. Trwali w relacjach pozbawionych zrozumienia, troski i przywiązania. Gdyby Estera ostatecznie wyszła za Igora, czekałoby ją to samo.

Wróciła wspomnieniami do swoich teściów. Jak czuła się Maria ze świadomością, że Sebastian ją zdradza i dopuszcza się ohydnych czynów na młodych, bezbronnych kobietach? W dniu, w którym Estera zabrała swoje nowicjuszki z rezydencji Rosethornów, oboje wykłócali się z nią zażarcie, ale dziewczyna nie wierzyła, że Maria szczerze popierała męża. Na pewno ją bolała jego niewierność.

Czy to dało się naprawić? Cokolwiek z tym zrobić?

– Milady? – Głos Juliana wyrwał przewodniczącą z zamyślenia. – Dziękuję za ten taniec – powiedział, uzyskując jej zaskoczone spojrzenie.

– O-oczywiście, ja także. – Uśmiechnęła się szybko, zakłopotana, że tak „odpłynęła”.

– Zatem pozostaje mi oddać cię mężowi i mieć nadzieję, że nie połamie ci palców stóp, pani – dodał wesoło, zanim się skłonił i wycofał.

Estera z zaskoczeniem spojrzała na Ivana, który wyciągnął do niej rękę w zapraszającym geście. Przez dwa uderzenia serca patrzyła na niego jak zaczarowana, a potem ujęła jego dłoń.

– Zrobiłeś się zazdrosny? – zapytała żartobliwie.

Przybrał tajemniczy wyraz twarzy, obejmując ramieniem jej plecy. Ruszyli w takt spokojnej, powolnej melodii. Byli tak blisko siebie, że dziewczyna czuła ciepło jego ciała. Patrzyła mu w oczy, przypominając sobie moment, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Już wtedy coś między nimi zaiskrzyło, coś do siebie poczuli.

Ułożyła policzek na jego ramieniu, gdy mag objął ją mocno. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się pod nosem, czując, że oparł brodę na czubku jej głowy.

– Podobno nie pamiętasz, jak się tańczy…

– Dla ciebie się staram.

Zaśmiała się cicho. Otworzyła oczy i aż drgnęła zaskoczona, kiedy dostrzegła przed sobą pochmurną twarz.

– Człowiekowi aż się zbiera na mdłości, jak na was patrzy – sarknął Lucas. – I co to za atmosfera? – Zamachał w powietrzu rękoma. – Sio, sio! Za dużo tu wzajemnej adoracji!

– Upiłeś się – stwierdził Ivan, patrząc z dezaprobatą na przyjaciela.

– Nie jestem pijany – burknął, choć jego błyszczące oczy i rumiane policzki mówiły co innego. – Jestem zazdrosny i odrzucony. Żałuję, że nie zapytałem kogoś o drogę do burdelu.

– Lucas… – mruknął ostrzegawczo mag, na co tamten westchnął męczeńsko.

Blondyn miał już coś odburknąć, ale jedynie rozchylił usta ze zmarszczonym czołem. Estera dopiero sekundę później zrozumiała, że jego reakcja wynikała nie z braku argumentów, a ciszy, która zapadła na sali balowej. Delikatnie wyswobodziła się z objęć męża i spojrzała po pomieszczeniu. Wszyscy goście wyglądali na zdezorientowanych.

Ivan zaczął przepychać się między zebranymi, więc przewodnicząca prędko podążyła za nim. Ledwo zdołała dotrzymać mu kroku, więc gdy nagle się zatrzymał, wpadła na jego plecy. Zerknął na nią trochę zaskoczony, a potem objął ją ramieniem, żeby stanęła tuż przy jego boku. Wpatrzył się w niewielkie podwyższenie, gdzie stał kamienno-drewniany tron, przed nim zaś król Waldeheim.