Zaćmienie - Agata Konefał - ebook

Zaćmienie ebook

Agata Konefał

4,4

Opis

Słońce i Księżyc dzielą to samo niebo, a ich dzieci tę samą ziemię. Nadchodzi rychły koniec odwiecznej wojny między plemionami.

 

Levone i Sonya przygotowują się do zaślubin. Oboje chcą wyciągnąć jak najwięcej z ich wspólnej przyszłości, dlatego decydują się położyć kres bezsensownym przelewom krwi. Pragną pokoju.

 

Wciąż jednak stoi przed nimi ostatnie wyzwanie, jakie stanowi zniweczenie planów Cristal. Zdrajczyni, szamanka i niedoszła królowa jest sprytniejsza, niż ktokolwiek śmie przypuszczać. Na swoich usługach ma zastępy złych duchów i Dzikich, którzy zrobią wszystko, aby ona mogła dokonać zemsty.

Zbliża się Zaćmienie, a z nim po raz kolejny obróci się Koło Przyszłości.

 

Wszystkie karty losu nabierają mocy i znaczenia. Księżyc i Słońce staną naprzeciwko siebie.

 

Czy Sonya i Levone zdołają zachować miłość?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 401

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (21 ocen)
12
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kotwksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Co to była za książka... wow! Cały czas trzymała w napięciu! Tak dużo się działo, moje zestresowane serce chyba myślało, że biegniemy w maratonie! 🤯 Emocjonalny rollercoaster! Zdecydowanie najlepsza w serii. Tak bardzo uwielbiam cykle, które z każdym tomem stają się tylko coraz lepsze i z przyjemnością zawiadamiam, że TDiN do takich właśnie należy! 🙏🏻 Dostajemy tutaj więcej, więcej wszystkiego! Akcji, walki, bohaterów, ich rozterek i rozwoju. Obserwujemy jak muszą podejmować momentami bardzo ciężkie decyzje, a los nie daje im odpocząć choćby na chwilę. A do tego wciąż poznajemy kolejne detale tego niesamowitego świata przedstawionego... 💙 Na "Zaćmieniu" nie dane jest się nam nudzić, a jednocześnie nie zabrakło czasu by jeszcze bardziej urozmaicić rzeczywistość, do jakiej się przenosimy! Poznajemy więcej pięknych tradycji, tak różnych dla obu plemion, np. obrzędy zaślubin czy pogrzebu. Szczęście i smutek przeplatają się tutaj nieustannie, ukazując... prawdziwość życia. Byłam pod wr...
20
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobre zwieńczenie Trylogii Dnia i Nocy. Autorka potrafi pisać i zainteresować czytelnika od pierwszej strony. Podobała mi się historia dwóch plemion słonecznych i księżycowych. Dobra lektura.
10
Arlenap89

Dobrze spędzony czas

Świerny finał trylogii! Może liczyłam na więcej ale koniec i tak widowiskowy. Autorka stworzyła świetna historię jak na polską fantastykę i wszyscy, którzy uważają, że polscy pisarze nie umieją w fantastykę powinni poczytać książki tejże Autorki. Polecam!
10
Jednorozec_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne zakończenoe trylogii, nie zawiedziecie się ♥︎
10

Popularność




Copyright © by Agata Konefał, Rzeszów 2021

Copyright © by Wydawnictwo Papierowy Smok, Rzeszów 2023

OKŁADKA

Agnieszka Zawadka

KOREKTA I REDAKCJA

Dorota Gryka

SKŁAD I ŁAMANIE

Agata Konefał

WYDANIE 1 (2023 rok)

ISBN: 978-83-968083-4-9

Książka oraz żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc w niniejszej książce są przypadkowe i stanowią w całości wytwór wyobraźni autorki.

Rozdział 1

Sonya

NA pewno chcesz mi to dać? – zapytał Levone, oglądając pod światłem fluorytowych grzybów pięknie oszlifowany obelisk kryształu górskiego. Wewnątrz kamienia tliła się złocista poświata pochodząca od pyłku wróżek. – Tobie przydałby się o wiele bardziej. – Spojrzał na nią, lekko marszcząc brwi.

– Mogę wyposażyć się w taki w każdej chwili – powiedziała, uśmiechając się ciepło, choć wcale nie czuła się pewna siebie. Wciąż uczyła się panować nad mocą, której nigdy nie spodziewała się posiąść. Magią. – Chcę, byś był bezpieczny i mógł znaleźć wyjście z każdej sytuacji.

– Och… – W jego szafirowych oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Dziękuję. – Pochylił się i cmoknął ją w policzek.

Uśmiechnęła się szeroko, patrząc na jego twarz. Korzystała z jednej z niewielu chwil, które mogli spędzić razem. Pomimo hucznych przygotowań do balu zaręczynowego i następujących po nim zaślubin, nie mogli spędzać ze sobą dużo czasu. Książę stale zajmował się sprawami królestwa, gdyż Lalin nadal nie odzyskał pełni sił. Rekonwalescencja króla miała potrwać jeszcze minimum do następnej pełni, dlatego należało uzbroić się w cierpliwość.

Noce i dnie Sonyi także stały się obfitsze w zajęcia. Prócz masy przymiarek i lekcji uzdrowicielstwa co drugą noc odwiedzała króla, który obrał za zadanie stosowne przygotowanie jej do przyszłej roli królowej. Lalin był niezwykle uparty i dokładny w tym aspekcie. Wciąż zdawał się trzymać między nim a słoneczną dystans, lecz również szukał wspólnego języka, starał się do niej przekonać.

Dziewczyna musiała przyznać, że głęboko poruszały ją uczucia władcy wobec syna. Robił wszystko, żeby uszczęśliwić księcia, nawet jeśli jego całkowicie to nie zadowalało. Naprawdę był bardzo dobrym i inteligentnym człowiekiem.

Po czasie spędzonym w towarzystwie króla, Sonya zrozumiała, skąd wzięła się niechęć do jej pochodzenia. Plemię Słońca odebrało Lalinowi wielu przyjaciół, a przede wszystkim ojca i matkę. Choć wydarzyło się to wiele lat temu, wojownicy słonecznego klanu nie pozwolili tym ranom się zabliźnić. Stale i stale sypali w nie sól, rozdrapując coraz mocniej.

Nienawiść wydawała się więc zupełnie naturalna.

– Sonyu? – Levone tknął ją palcem w policzek, wytrącając ją z zadumy.

– T-tak? – Zawiesiła wzrok na jego twarzy. – Mówiłeś coś? Przepraszam, zamyśliłam się.

– Mówiłem, że powinienem już iść. – Uśmiechnął się słabo. – A ty niedługo masz spotkanie z moim ojcem. Odprowadzę cię do jego komnat, jeśli chcesz.

– Oczywiście. – Rozpromieniła się.

Wstał i podał jej rękę, którą przyjęła. Podniosła się, zgarniając fałdy sukni. Zanim jeszcze postawiła krok, za oknem rozbrzmiał potężny grzmot, aż szyby zatrzęsły się w oknach. Pomieszczenie rozświetliły błyskawice, a słoneczna przyczepiła się do ramienia księcia. Zaśmiał się cicho.

– Boisz się burzy? – zapytał, przyciągając jej spojrzenie.

– Troszeczkę – wymamrotała zakłopotana. – Jest różnica między burzą a deszczem. To pierwsze jest zbyt nieprzewidywalne i potężne.

– Tak, ale burze są dobre – powiedział, patrząc za okno. – Paradoksalnie dają ludziom poczucie bezpieczeństwa.

Pokiwała głową, domyślając się, do czego zmierzał. Wyszli z pomieszczenia otoczeni przez czarne wilki o lodowatoniebieskich ślepiach. Droga ze szczytu wschodniej wieży do północnej części zamku należała do długich, dlatego mogli jeszcze przez ten czas cieszyć się wspólnie spędzonymi chwilami. Rozmawiali więc o dość trywialnych sprawach, ponieważ Sonya wiedziała, że Levone tylko w takich momentach zaznawał odrobiny odpoczynku i braku odpowiedzialności.

Burza szalała na zewnątrz w najlepsze. Przemierzając liczne korytarze, dziewczyna zastanawiała się, czy tak będzie wyglądała ich codzienność. Levone wiecznie zajęty sprawami klanu i ona skupiona na własnych obowiązkach. Kochali się wzajemnie, nie miała co do tego wątpliwości, choć ich uczucie wciąż było świeże. Nie potrafiła jednak nic poradzić na myśli, że częściej będą za sobą tęsknić, niż dawać ponieść się namiętności.

Ścisnęła rękę chłopaka, na co uśmiechnął się wesoło i odwzajemnił gest. Weszli na odpowiednie królewskim komnatom piętro i tam spotkali Mounda, który czekał na księcia. Strażnik przyboczny skinął na powitanie głową do obojga. Kulturalnie został z tyłu, dopóki narzeczeni nie znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami.

– Mam nadzieję, że cię nie zanudza – powiedział półgłosem Levone. – Czasem ojcu zdarza się odbiegać zbyt daleko od tematu.

– Nie, nie. – Pokręciła szybko głową. – Dowiedziałam się od niego wielu ciekawych rzeczy. Właściwie cieszę się z tych wizyt.

Skinął pogodnie głową i ucałował ją na pożegnanie w policzek. Rozdzielili się. Sonya jeszcze przez moment obserwowała plecy księcia, gdy odchodził w swoją stronę w towarzystwie przybocznego.

Tak bardzo pragnęła spędzić z nim jeszcze trochę czasu…

Westchnęła cicho i odwróciła się do gwardzistów. Mimo że przychodziła tu już od kilku nocy, a oni widzieli ją niemalże równie często, nadal wgapiali się w nią z przemożną ciekawością. Za wszelką cenę starali się tego nie okazywać, ale trudno było im to ukryć. Ich spojrzenia prawie wwiercały się słonecznej w skórę.

Musiała przyznać, że ulżyło jej, kiedy wreszcie przeszła przez próg. Król czekał na nią w fotelu, zaczytany w jakiejś starej książce. Mrużył lekko powieki, co sugerowało, że miał problemy ze wzrokiem, jak to zdarzało się w starszym wieku. Jego lekko falowane włosy i schludnie przystrzyżoną brodę przecinały pasma ciemnizny.

Kiedy dowiedziała się, że księżycowym na starość czarnieją włosy, zamiast siwieć, była mocno zdumiona. Wielu z przedstawicieli ludu nocy miało też od początku ciemny zarost lub brwi, w tym członkowie rodziny królewskiej. Ciekawiło ją, od czego to zależało.

– Spóźniłaś się – stwierdził władca.

Sonya zesztywniała na te słowa i prędko odnalazła wzrokiem wahadłowy zegar. Rzeczywiście zjawiła się dwie minuty po wyznaczonym czasie.

– Przepraszam, Wasza Królewska Mość.

– Nie przepraszaj, tylko siadaj. Zacznijmy lekcję.

Pośpiesznie zajęła swoje miejsce. Czekała w ciszy, aż król odłoży książkę i skupi na niej spojrzenie lazurowych oczu.

Do tej pory Lalin wydawał się ją akceptować, lecz nie zachowywał się przy niej tak, jak przy swoim synu. Zwykle, gdy miał Levonego obok, jego twarz promieniała dumą i radością. W towarzystwie Sonyi pozostawał surowy. Nie w taki sposób jak Helios lub Hiru, jednak potrafił dać dziewczynie w kość.

Mimo to nie potrafiła czuć wobec starszego mężczyzny niechęci. Wiedziała, że pod tą skorupką krył się w istocie bardzo dobry, kochany przez wielu człowiek.

Za oknem znów zagrzmiało tak mocno, że aż dzwoniło w uszach. Sonya skuliła się w fotelu i zerknęła z przestrachem na zewnątrz. Obawiała się, że jeśli ta burza potrwa jeszcze choćby pięć minut, to wydarzy się coś złego.

– Wydajesz się nieswoja – zauważył Lalin. – Coś nie tak?

– Niezbyt dobrze znoszę burze.

Król niespodziewanie zamarł, ale po chwili pokiwał powoli głową. Przez jego twarz przemknęła mieszanka emocji, która szybko zniknęła pod maską spokoju.

– Trochę ją przypominasz – wyznał nieoczekiwanie przyciszonym głosem.

– Przypominam? – zdziwiła się słoneczna. – Kogo, panie?

Spojrzał jej w oczy.

– Moją żonę, Estrellę. Matkę Levonego.

Rozchyliła lekko usta, zaskoczona. Nie miała pojęcia, jak powinna zareagować. Nigdy nie przypuszczała, że zostanie porównana do tak ważnej, okrytej tajemnicą osoby.

– J… Jaka ona była? – zapytała cicho i niepewnie.

– Cudowna. – Wbił wzrok w dal, owiany wspomnieniami. – Piękna, uczciwa, dobra… Jej zaletom nie było końca. Dla mnie była ideałem. Dowodem na to, że boginki naprawdę mogą zstępować z blasku księżyca na ziemię. – Uśmiechnął się smutno.

Sonyę poruszyło, ile uczucia tkwiło w tych paru zdaniach. Uderzyło ją też, jak mocno król tęsknił za swoją królową.

Do tej chwili niewiele wiedziała o matce księcia. Słyszała tylko, że ta umarła w połogu, bo doszło do zakażenia. Prócz tego nie dowiedziała się właściwie niczego o zmarłej władczyni. Levone nigdy o niej nie wspominał.

– Musiałeś, panie, bardzo ją kochać – oznajmiła półgłosem słoneczna.

– Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia i modliłem, bym mógł spędzić z nią życie. – Skupił spojrzenie na dziewczynie. – Być może już słyszałaś, że nie było nam to dane. Estrella odeszła, zostawiwszy mi syna. Musiałem się pogodzić z krzywdą i darem od losu.

Skinęła głową, starając się ukryć współczucie, które odmalowało się na jej obliczu. Nie umiała sobie wyobrazić, jaki to musiał być cios, stracić ukochaną osobę, choć planowało się z nią przeżyć wieczność.

– Postanowiłem wychować moje jedyne dziecko jak najlepiej – kontynuował władca i przymrużył powieki. – I zdaje się, że mi się udało. Jesteś jego jedynym przejawem egoizmu.

Wbrew sobie Sonya zarumieniła się po czubki uszu. W słowach i tonie głosu mężczyzny było coś takiego… Coś, co sprawiło, że przyśpieszył jej puls.

Wydawało jej się, że znała Levonego na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż nigdy nie stawiał na pierwszym miejscu siebie. Zawsze przekładał dobro innych ponad swoje, stale o kogoś się troszczył i starał zadowolić. Ale kiedy się zakochał, pomyślał o własnym szczęściu. Wybrał to, dzięki czemu niczego nie będzie żałował. Uszczęśliwił siebie i swoją ukochaną. Nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu, choć tak bardzo nie chciała szczerzyć się przy królu.

Lalin odchrząknął, jakby zmieszany, a potem odłożył książkę. Oparł się wygodnie w fotelu i spojrzał z uwagą na słoneczną.

– Dobrze, przejdźmy do lekcji. Masina wyłożyła ci częściowo zasady etykiety dworskiej, lecz ja wciąż dostrzegam mnóstwo braków. Skorygujemy to.

Przytaknęła i zamieniła się w słuch. Lubiła spokojne i zrozumiałe monologi władcy. Nie traktował swojego rozmówcy z góry, jak głupca. Podchodził do każdego człowieka indywidualnie, z szacunkiem, nawet jeśli miał drobne uprzedzenia.

Czasem zadawała pytania, żeby przekonać się, że wszystko prawidłowo sobie przyswoiła. Lalin odpowiadał na każde wyczerpująco, upewniając się, że tym razem nie ma żadnych niejasności, a kolejno przechodził dalej. Zaznaczył też, że w ciągu jednego spotkania nie zdoła omówić każdego pożądanego zachowania, dlatego lekcje dobrych manier i wymogów postępowania w wyjątkowych sytuacjach rozdzieli na kilka następnych nocy.

W ten sposób upłynęły trzy godziny, po których dziewczyna pożegnała się z Lalinem. Opuściła komnatę, poruszając się bezszelestnie, ponieważ chciała, żeby mężczyzna od razu mógł zacząć wypoczywać. Wiedziała, że choć tego nie okazywał, wciąż szybko tracił siły. Potrzebował dużo spokoju i snu.

Ledwo znalazła się na korytarzu, a uderzyło w nią poruszenie, które panowało na zamku. Od dawna nie widziała tylu ludzi, którzy przelewali się przez kolejne przejścia w pośpiechu, z obawami wyrytymi na twarzach.

Ścisnęło ją w dołku i zaschło jej w gardle. Zerknęła na gwardzistów, obserwujących zamieszanie w niemym niepokoju. Nie miała odwagi zadawać im pytań, więc zaczęła przedzierać się przez ciżbę służących do przejścia po prawej stronie. Po licznych spacerach po budynku wreszcie wiedziała, jak się po nim poruszać, dlatego bez zawahania postanowiła udać się pod Salę Nocnego Kręgu.

Powtarzała jak mantrę, że to niemożliwe, by nastąpił atak. Nie, kiedy trwała tak potężna burza. Dzicy nie mogli zbliżyć się do miasta. Ale jeśli… Przełknęła ślinę i wydostała się na schody. Zbiegła po stopniach na dół, prawie potykając się o własne stopy.

Zamieszanie, jak przypuszczała, wywołały złe wieści. Na parterze czekało w napięciu i gotowości bojowej wiele wojowników, uzdrowicielek i kapłanek. Nieliczna grupka z nich zmierzała w kierunku Sali Nocnego Kręgu. Pozostali zaś patrzyli za nimi lub wymieniali zdawkowe uwagi. Wszyscy byli podenerwowani, chcieli czym prędzej działać.

Sonya przecisnęła się między ludźmi. Czuła, jak zatrzymują się na niej spojrzenia. Teraz przyciągała uwagę nie tylko dlatego, że była jedyną przedstawicielką Plemienia Słońca na zamku. Wszyscy już wiedzieli z kim zaręczy się książę.

Absolutnie nikt tego nie przewidział, a fala plotek w pierwszych dniach omal nie powaliła dziewczyny na ziemię. Masina i Volana podczas oficjalnego ogłoszenia rozdziawiły szeroko usta i nie zamknęły ich, dopóki Mound nie upomniał ich, iż wyglądają bardzo głupio. Pozostali nadworni dostojnicy, służba i kilkoro gości wytrzeszczyli oczy, wymieniając zdawkowe szepty. Nie wybuchły żadne protesty, nikt się nie zaśmiał. Wszyscy byli po prostu niesamowicie zdumieni. Nie takiej decyzji spodziewali się ze strony rodziny królewskiej.

A już z pewnością nie członkowie Rady.

Levone tylko napomknął, że Bulan, Stelo i Alqamar wyrazili dezaprobatę. Nie śmieli żądać od księcia, żeby zmienił decyzję, jednak dali do zrozumienia, iż bardzo im się nie podoba taki obrót spraw.

Sonya odsapnęła krótko, zatrzymując się w holu prowadzącym do wielkich drzwi zdobionych rycinami gwiazd i sierpowatego księżyca. Stała przez moment w łukowatym przejściu, zanim ruszyła pewnym krokiem do dwóch znajomych kobiet. Ciągle pozostawała pod gradem spojrzeń, więc musiała walczyć ze swoją nieśmiałością. Nie zamierzała spuszczać służalczo wzroku. Tego w końcu nauczył ją król.

– Jest i nasza gwiazdeczka – rzuciła z uśmieszkiem Masina, gdy blondynka przystanęła obok.

– Przestań, proszę – wymamrotała lekko zażenowana słoneczna. – Co się dzieje? – dodała pewniejszym tonem. – Wyszłam ze spotkania z królem prosto w to zamieszanie.

– Dotarły do nas niezbyt dobre wieści. – Uzdrowicielka spoważniała w mgnieniu oka. – Tropiciele trafili na ślady Dzikich po tej stronie Wilczych Gór. A co gorsza, do Naneli przybył twój lepszy brat wraz z Firen, aby przekazać, że Dzicy przypuścili atak na ziemie pod pieczą Plemienia Słońca.

Słoneczna stała jak wryta przez dwa uderzenia serca, po czym zamrugała, marszcząc czoło, i potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

– Jak to możliwe? – wydusiła oszołomiona. – Przecież na ziemiach Plemienia Księżyca rozpoczął się Sezon Burz. Dzikich nie powinno tu być, a stepy mojego klanu… – urwała i nabrała głębszego tchu.

Susza nadal trwała, dlatego obecność oszalałych wrogów nie powinna nikogo dziwić. Ale to, że Sonn i Firen przynieśli wiadomość, oznaczało najgorsze. Ataki musiały nastąpić bardzo blisko Ogniska.

– Co teraz zrobimy? – zapytała bezradnie.

– Właśnie trwają w tej sprawie obrady – oznajmiła lekko drżącym głosem Volana. – Jeśli Dzicy przedostali się do Obrzeży… Trzeba będzie ich zatrzymać za wszelką cenę.

Na te słowa Sonya pokiwała głową. Serce zatłukło jej się w piersi. Miała nadzieję, że jej bratu i przyjaciółce nic się nie stało. Że poza ostrzeżeniem, nie mieli ze sobą jeszcze gorszych wieści.

Ogromne drzwi otworzyły się, na co wszyscy gwałtownie się wyprostowali i zebrali po dwóch stronach przedsionka. Każdy wlepił wyczekujące spojrzenie w opuszczających salę mężczyzn, którym przewodniczył Levone. Jego twarz nie wyrażała niczego, ale wiele można było wywnioskować po oczach. Błyszczały od gniewu.

– Natychmiast przygotujcie się do wymarszu – obwieścił książę. – Dzicy wypowiedzieli nam wojnę.

Rozdział 2

Sonya

OBRZEŻA już na pierwszy rzut oka wydawały się zbyt ciche. Minęła matutina i nadeszła prima, ale ptaki nie rozpoczęły treli, nie witały nadchodzącego świtu. Sonya zmarszczyła czoło, taksując wzrokiem wyróżniające się w półmroku cienie drzew i krzewów. Wszystko było głuche i nieruchome. Zadrżała, kiedy poczuła dłoń na ramieniu. Obejrzała się na Masinę, która gestem dała jej znać, żeby nie oddalała się zbytnio od obozowiska.

– Tak, pamiętam – oznajmiła półgłosem. – Po prostu…

– Mnie też nie podoba się ta atmosfera – przerwała jej łagodnie uzdrowicielka. – Oby to było chwilowe.

Słoneczna skinęła głową, ale nie potrafiła wmówić sobie, że las zamilkł tylko na moment, żeby zaraz rozbrzmieć kakofonią dźwięków. Coś było nie tak.

Obozem poruszyło jakieś zamieszanie, więc obie kobiety rozejrzały się, by sprawdzić, co się dzieje. Przyczynę odnalazły dopiero po chwili. Sonn i Firen. Na ich widok Sonya nie umiała powstrzymać się od uśmiechu. Tęskniła za nimi, wspominając każdego dnia przed zapadnięciem w sen. Żywiła nadzieję, iż wiodą spokojne życie w wiosce, lecz teraz już wiedziała, że to były naiwne życzenia. Wystarczyło przyjrzeć się ich ściągniętym od zmęczenia i podenerwowania twarzom. Nie tylko stresowali się pobytem wśród tak wielu księżycowych, nie mając broni. Ciążyła na nich odpowiedzialność za ich dom.

Oboje słonecznych podeszli do Levonego, który śledził każdy ich ruch. Książę stał w towarzystwie swoich najbardziej zaufanych wojowników. Jak zawsze w podobnych sytuacjach jego oblicze nie wyrażało niczego. Sonya miała wrażenie, że ostatnimi nocami widziała go takim coraz częściej. Zaczynało jej brakować jego uśmiechu.

– Nalegaliście na to spotkanie – przemówił formalnym tonem Levone. – Mam nadzieję, że musicie przekazać mi coś ważnego, bo obecnie nie mogę na długo opuszczać stolicy.

– Nie wzywałbym cię, książę, gdyby chodziło o błahostkę – odparł beznamiętnie Sonn. – Przybywamy tu z rozkazu Zwierzchnika. Jej ekscelencja, Płomienna Jua, kazała nam przekazać ci propozycję współpracy w walce ze wspólnym wrogiem, którym są Dzicy. – Skłonił lekko głowę w geście szacunku. – Jak zapewne wiesz, skala obecnego zagrożenia jest nieporównywalna do żadnej bitwy stoczonej przez nasze klany z tymi barbarzyńcami.

Książę pokiwał głową i na dwa uderzenia serca jego wyraz twarzy się zmienił. Musiał się tego spodziewać.

– Rozumiem, że Jej Ekscelencja oczekuje natychmiastowego wsparcia i jestem gotów go udzielić, jednakże… – zawiesił na moment głos. – Co takiego zagwarantuje, że moim ludziom nic nie zagrozi ze strony Plemienia Słońca? – Zmrużył lekko powieki. – Ostatnia z naszych wizyt, tak jak i pierwsza, nie spotkały się z wyraźną aprobatą.

– Zwierzchnik zdaje sobie z tego sprawę i zapewnia, że obejmie twoich ludzi nietykalnością. Powiedziała, że jeśli sobie tego zażyczysz, wyśle swoich wojowników do ciebie. Każdego, kogo wybierzesz.

– Interesujące – powiedział powoli książę. – Jestem skory przystać na jej propozycję, ale mam jeszcze jeden warunek.

– Jaki, Wasza Wysokość? – Sonn wyprostował się i spojrzał następcy tronu w oczy.

– Chcę, aby Jej Ekscelencja przemyślała stały sojusz, pokój między naszymi klanami – obwieścił, patrząc na rudowłosego mężczyznę chytrze. – I także, by za jego zwieńczenie uznawano moje małżeństwo z Sonyą.

Sonn przez chwilę wyglądał, jakby nie zrozumiał, a potem wytrzeszczył lekko oczy. Przemknął wzrokiem z księcia na siostrę, na co ta zarumieniła się i zgarbiła w ramionach. Ukryła rozbawiony uśmiech, który wywołały miny jej bliskich z Ogniska.

– M-małżeństwo? – zająknął się słoneczny. – Przesłyszałem się, Wasza Wysokość?

– Nie, dlaczego? Słuch ostatnio ci niedomaga? – Levone uśmiechnął się z wyższością, co zaskoczyło Sonyę. – Twoja siostra przyjęła moje oświadczyny, lecz oficjalna ceremonia zaręczynowa odbędzie się w ciągu siedmiu nocy. Dlatego też dobrze się składa, że się z wami widzę. Chcemy zakończyć bezsensowną waśń między plemionami.

Rudowłosy zamrugał, zmarszczył czoło i potrząsnął lekko głową. Wyglądał, jakby nadal to do niego nie docierało. Firen zaś pozostała nieruchoma. Walczyła z triumfalnym wybuchem, przeskakując tylko oczyma z Sonyi na Levonego.

– Przepraszam, ale nie rozumiem, dlaczego moja siostra chciałaby cię poślubić, książę – oznajmił Sonn. – Ona jest…

– Chcemy być razem. Tylko tyle musisz wiedzieć – przerwał mu stanowczo następca tronu. – Czy przekażesz tę wiadomość Płomiennej Jui?

– T-tak, oczywiście. – Sonn skłonił się nieco niezgrabnie, ukrywając grymas, który wykrzywił jego twarz. – Co mam jej powiedzieć w sprawie Dzikich?

– Wyrażam zgodę i skorzystam z jej hojnej propozycji. Chętnie wybiorę paru z waszych wojowników, których wolę mieć na oku.

Rudzielec pokiwał głową i znów oddał księciu honory. Wydawał się naprawdę nie w sosie, co blisko komicznie kontrastowało z postawą Firen. Dziewczyna wyraźnie nie mogła się doczekać, aż wypyta przyjaciółkę o szczegóły i zacznie skakać z radości. Widać było, że ledwo ustawała na jednym miejscu. Dlatego też Sonya nie zdziwiła się, kiedy ta do niej podbiegła, gdy tylko mężczyźni zajęli się pozostałymi formalnościami we własnym, znacznie mniejszym gronie.

Firen ścisnęła jej dłonie tak mocno, aż ta się skrzywiła. Blondynka miała wrażenie, że zatrzeszczały jej kości śródręcza. Mimo wszystko uśmiechnęła się wesoło, próbując ukryć onieśmielenie. Nie przepadała za byciem w centrum uwagi.

– Wiedziałam, że on coś do ciebie czuje! – zaszczebiotała Firen. – W końcu przemierzył dla ciebie obce ziemie w szczerym słońcu. Jakie to romantyczne! Jejku! – pisnęła jak rozradowana mała dziewczynka.

– Firen, na zachód słońca, mów ciszej – poprosiła zakłopotana Sonya. – Wszyscy będą na nas patrzeć – zaśmiała się, gdy przyjaciółka znów wydała radosny odgłos i zaciskała zęby, żeby to stłumić.

– A twierdziłaś, że nic z tego – wypominała dalej. – I proszę! Narzeczona księcia Plemienia Księżyca!

– Wiem, ale…

– Tej gwiazdce zdecydowanie brakuje pewności siebie – wtrąciła z uśmieszkiem Masina. – Chociaż przyznaję, że i dla mnie te wieści były zdumieniem.

Firen przytaknęła i zaraz zasypała Sonyę lawiną pytań. Chciała wiedzieć wszystko. Kiedy zrozumieli, że coś do siebie czują, kiedy pierwszy raz się pocałowali, w jaki sposób Levone się oświadczył, a nawet to, czy dzielili już ze sobą łoże. Sonya uniosła dłonie, próbując odeprzeć ciekawość przyjaciółki i zatrzymać potok słów. Na większość z tych pytań nie zamierzała odpowiadać, zdecydowanie były zbyt intymne.

Ta sytuacja sprawiła, że napłynęło do niej wspomnienie z nocy, gdy wrócili z długiej podróży do Wzgórz Zachodnich Mgieł. Zaczerwieniła się, co tylko wzmogło ekscytację rudej, jak również zainteresowanie uzdrowicielki.

– Czyżbyście wy już… – zaczęła Masina, ale Sonya natychmiast ją uciszyła, kręcąc szybko głową.

– Nie, nic z tych rzeczy! – Pomachała rękoma, ale zaraz je załamała. – To znaczy… niezupełnie.

Firen i Masina wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Sonya przeklęła się w duchu za swój dwuznaczny dobór słów.

– Niezupełnie? – zanuciła złośliwie uzdrowicielka, poszturchując blondynkę.

– Masino, proszę… To naprawdę nie tak!

Przyjaciółki tylko złośliwie się roześmiały. Sonya sapnęła zmarnowana i wywróciła oczyma. W głębi siebie jednak cieszyła się, że tylko na takich docinkach się skończyło. Przecież reakcje mogły być znacznie gorsze, raniące.

Wojownicy i ich totemy kręcili się wokół trochę bez celu, choć wydawali się gotowi do chwycenia za broń, gdyby zaszła taka potrzeba. Żaden z mężczyzn nie zwrócił uwagi na szczebioczące dziewczęta, lecz popatrywali w kierunku Levonego i coś pomrukiwali. Słoneczna zastanawiała się, co oni wszyscy o tym myśleli. Tak naprawdę. Chciała wiedzieć, co mówili po kątach, gdy nie patrzyli swemu przywódcy w twarz.

Książę w dalszej perspektywie działał z myślą o dobru swoich poddanych. Nawet decydując o prywatnych sprawach, związku i miłości, nie zapominał o swojej pozycji. Kiedy pierwsze emocje opadły, szukał w zaręczynach zysku dla swojego plemienia, o co Sonya nie mogła mieć do niego żalu. W gruncie rzeczy zrobił to właśnie po to, żeby móc się z nią związać.

Jedna sprawa nie miałaby prawa bytu bez drugiej. Następca tronu musiał po prostu przekonać ludzi, że to, czego on pragnął, wszystkim się przysłuży.

Sonya spojrzała w kierunku ukochanego, który rozmawiał z jej bratem. Sonn wciąż miał kwaśną minę, ale kiwał głową, wysłuchując Levonego. Wieść o małżeństwie mocno go oszołomiła. Dziewczyna nie była pewna, czy choćby odrobinę podzielał jej szczęście. A skoro on tak zareagował, to co na to reszta jej krewnych? Ludzi, z którymi żyła przy jednym ogniu przez szesnaście lat, dopóki się jej nie wyrzekli.

Odetchnęła cicho, odpychając wspomnienia twarzy ojca i matki, Sooraja. Ich zdanie na ten temat nie powinno się dla niej liczyć. Najważniejsze, żeby całokształt idei zaaprobowała Płomienna Jua. W końcu tylko Zwierzchnik mogła zdecydować o zawarciu pokoju.

– Sonyu, czy ty nas słuchasz? – Firen położyła dłoń na ramieniu blondynki, na co ta się wzdrygnęła.

– Przepraszam, zamyśliłam się – wyjaśniła zakłopotana. Miała wrażenie, że mówiła to coraz częściej. – O co chodzi?

– Sugerowałam, że powinnaś zostać należycie wyprawiona do zaślubin. Jeśli to będzie sojusz między plemionami, to dobrze by było, gdyby narzeczeni wzięli udział w obrzędach obu nacji. A to oznacza, że należy ci się Ceremonia Ognia.

Sonya zaczerwieniła się na samą wzmiankę o tym zwyczaju. Pokręciła szybko głową.

– Nie, nie… Nie chcę, by Levone na to patrzył.

– O co chodzi? – zaciekawiła się natychmiast Masina. W jej oczach pojawiły się podstępne iskierki.

Firen przeszła do wyjaśnień, a jasnowłosa słoneczna zasłoniła uszy. Była zbyt przyzwoita, żeby wysłuchać ze spokojem szczegółowych opisów ognistego wieczoru przed wydaniem panny za mąż.

Śmiechy przyjaciółek przerwał czyjś okrzyk. Coś trzasnęło i ktoś wrzasnął. Dźwięki poniosły się złowrogo po lesie, a ludzie wokół znieruchomieli z dłońmi na rękojeściach broni. Nawet gdy już zapadła całkowita cisza, nikt się nie poruszył. Dopiero po upływie dłuższej chwili rozbrzmiała wrzawa.

– Co się dzieje? – wyszeptała oszołomiona Firen.

– Ktoś został ranny – oznajmiła z powagą Masina i zaczęła przepychać się między ludźmi w kierunku zamieszania.

Słoneczne wymieniły spojrzenia i natychmiast ruszyły za uzdrowicielką. Przecisnęły się między wojownikami, którzy coraz bardziej zastępowali im drogę. Każdy chciał zobaczyć, co się stało, przez co wokół zrobiło się tłoczno.

Na ziemi leżało dwóch rannych mężczyzn z Plemienia Księżyca. Obaj byli postrzeleni krótkimi strzałami w prawe ramiona. Wokół nich powstały niewielkie kałuże krwi. Nieszczęśnicy krzywili się z bólu, podczas gdy ich towarzysze broni klęczeli przy nich lub rozglądali się nerwowo po lesie. Nic jednak nie wskazywało na to, żeby atak się powtórzył lub sprawca wciąż przebywał w pobliżu.

Masina przedostała się do przodu, kiedy jej współplemieńcy ją rozpoznali. Dziewczyna przyklęknęła przy wpółprzytomnych wojownikach i prędko oceniła ich stan z wprawą, o której Sonya wciąż mogła pomarzyć. Blondynka, zatroskana, przyglądała się działaniom przyjaciółki, więc nie od razu dotarło do niej, jak wiele par oczu popatrywało w jej kierunku. A właściwie w kierunku Firen. W tych spojrzeniach widniało tylko jedno. Oskarżenie.

Mężczyźni wymieniali między sobą zdawkowe szepty, niemalże nie spuszczając z rudowłosej słonecznej wzroku. To nie wróżyło nic dobrego, a przecież Firen była niewinna.

– To nie jest sprawka Plemienia Słońca – ponad pomruki przebił się głos Masiny. – Strzała jest krótka, do stworzenia lotek użyto pierza dzikich ptaków, a grot to po prostu zaostrzona końcówka promienia – powiedziała głośno, podnosząc pocisk, który wyjęła z ramienia pierwszego pacjenta. – Zaatakował nas ktoś inny.

– Tylko członkowie Plemienia Słońca używają łuków.

– Nikt nigdy nie zaprzeczył temu, że Dzicy także – rozległ się poważny, ostrzegawczy głos.

Wojownicy rozstąpili się przed swoim księciem oraz towarzyszącymi mu mężczyznami. Levone podszedł do uwijającej się przy rannych Masiny.

– Co się stało?

– Nie jesteśmy pewni, Wasza Wysokość – zaczął pośpiesznie wyjaśniać jeden z obecnych. – Usłyszeliśmy okrzyk, a potem pojawił się grad strzał. Pozostałe pociski jednak nikogo poza nimi nie dosięgły. – Wskazał ruchem głowy na rannych wojów. – Niestety nie widzieliśmy sprawców, mój panie, i woleliśmy nie ryzykować, ścigając ich.

– Dobrze zrobiliście – uznał książę. – Wygląda na to, że mają niewielkie doświadczenie w korzystaniu z tej broni, ale nawet niedouczony strzelec mógłby okazać się zabójczo skuteczny. – Podszedł bliżej i przykucnął obok uzdrowicielki. – Co z nimi?

– Wyjdą z tego. – Spojrzała mu w oczy. – Rany nie są głębokie, lecz na tyle poważne, by przez najbliższy czas uniemożliwiały walkę mieczem.

– Rozumiem. – Skinął głową i wstał. – Ty, ty i ty. – Wskazał po kolei na trzech ludzi. – Pomożecie Masinie przy przeniesieniu rannych, a wy dwaj – dodał, patrząc na kolejnych mężczyzn – zapewnicie im bezpieczeństwo.

Wybrani do zadania wojownicy oddali honory księciu. To było zdumiewające, jak szybko Levone potrafił opanować sytuację i zarazić swoim chłodnym, rzeczowym podejściem podwładnych. Sonya nie mogła się temu nadziwić.

Z wolna gapie zaczęli się rozchodzić i wracać do swoich obowiązków. Kilku księżycowych rzuciło jeszcze spojrzenia Sonnowi i Firen, lecz raczej z gatunku tych zaintrygowanych niż oskarżycielskich. Zupełnie jakby się zastanawiali, jak tym dwojgu uda się bezpiecznie wrócić do domu.

Sonya zamrugała i przełknęła ślinę. Coś stanęło jej w gardle i ściskało również żołądek. Odwróciła się do lasu rozświetlonego refleksami wschodzącego słońca. Wsłuchała się w ciszę. Choć nikogo nie dostrzegła, miała przemożne uczucie, że ktoś przygląda jej się z ukrycia.

– To byli Dzicy – powiedziała cicho Firen, obejmując się za brzuch. – Widziałam już takie strzały. Zawsze celują w to ramię, którym się operuje bronią.

– Czyli – wyszeptała blondynka – to nie była próba sił.

– Nie, to ostrzeżenie. – Zacisnęła na moment usta, jej oczy zabłyszczały od strachu. – Wiadomość, że są w pobliżu i śledzą każdy nasz ruch.

Sonya odwróciła się, chcąc powiadomić o tym Levonego, ale przeszło jej przez myśl, że on już o tym wiedział. Jeżeli sam się nie domyślił, to z pewnością uzyskał tę informację od Sonna. Odnalazła księcia wzrokiem. Stał do niej tyłem, ale miał wyraźnie spięte ramiona, jakby był gotów w każdej chwili sięgnąć po sztylety lub miecz. Już znała tę postawę i wiedziała, co oznacza.

Levone przeczuwał najgorsze.

– Przepraszam, Sonyu, ale muszę iść. – Firen dotknęła jej ramienia, przez co drgnęła. – Sonn już na mnie czeka. Zapewne chce jeszcze dziś przekazać wieści Zwierzchnikowi – dodała rudowłosa dziewczyna, kiedy ta się na nią obejrzała.

– Rozumiem… – Spuściła na krótko, z przygnębieniem wzrok. – Uważajcie na siebie.

– Będziemy, obiecuję. – Uśmiechnęła się, po czym dorzuciła figlarnie: – Ty też uważnie poczynaj sobie z tym przystojnym następcą tronu.

Sonya prychnęła teatralnie urażona, co rozbawiło przyjaciółkę. Objęły się na pożegnanie, a potem Firen potruchtała do elenkenia, przy którym już krzątał się słoneczny, przygotowując się do drogi. Blondynka obserwowała ich oboje przez kilka uderzeń serca, po czym odwróciła się do Levonego, kiedy poczuła jego dłonie na swoich ramionach.

– Nic im nie będzie – oznajmił. – Już wybrałem ludzi, którzy zapewnią im bezpieczeństwo. Oczywiście dyskretnie.

– Sonn może nie być z tego do końca zadowolony.

– Raczej doceni to, że ktoś pilnował jego dupy, dopóki nie wyjechał spomiędzy drzew, gdzie łatwo niespostrzeżenie zarobić strzałę w krtań. – Cofnął się. – A niestety muszę przyznać, że Plemię Słońca podchodzi do Dzikich zbyt nieostrożnie. Nie zdają sobie też sprawy z prawdziwej tożsamości wrogów. Rozmowa z twoim bratem mi to uświadomiła.

Słoneczna skinęła głową. Przewidywała, że nikt z jej współplemieńców nie miał pojęcia, kim tak naprawdę byli Dzicy. Kiedyś, dawno temu, w poprzednim życiu.

– Nie powiedziałeś mu? – zapytała, marszcząc lekko brwi.

– Nie. Uznałem, że jeszcze na to za wcześnie. Wolę najpierw pomówić o tym z Płomienną Juą.

Ponownie przytaknęła, a potem ujęła jego dłoń i pozwoliła się odprowadzić do namiotu uzdrowicielek. Wciąż była na przyuczeniu do cechu, dlatego powinna pomagać Masinie przy rannych. Teoretycznie nie miała ku temu przymusu, ale chciała to robić. Zagłębianie wiedzy medycznej sprawiało jej przyjemność i w swoisty sposób ją uspokajało.

Uśmiechnęła się, kiedy książę na chwilowe pożegnanie ucałował ją w czoło, a potem w rękę. Odprowadziła go wzrokiem, gdy odchodził, na siłę ignorując palące spojrzenia kilku kobiet, które kręciły się w pobliżu. Nie musiała długo gdybać, żeby zrozumieć zazdrość nie tyle o zainteresowanie, co uczucia, jakie Levone żywił wobec niej.

Jeśli postawiłaby się na ich miejscu… także cierpiałaby, widząc go zakochanego w innej.

Zacisnęła lekko wargi i weszła do namiotu. Nie mogła zajmować myśli takimi sprawami, w końcu nawet w miłości człowiek bywa samolubny. Taka po prostu jest kolej rzeczy.

Masina nie musiała spojrzeć w stronę Sonyi, żeby natychmiast wyczuć obecność dziewczyny i zacząć wydawać jej polecenia. Słoneczna bez protestów spełniała wszystkie prośby i wykonywała każdą czynność w określonej kolejności. Nie chciała, żeby ktoś przez jej pomyłkę cierpiał gorzej, niż sprawiały to jego dolegliwości.

Ranni mężczyźni byli przytomni, dlatego przy wszystkich zabiegach zaciskali zęby lub posykiwali z bólu. Ostatecznie odetchnęli równocześnie, kiedy Masina od nich odstąpiła i zajęła się przeliczaniem buteleczek z eliksirami. Sonya postanowiła jej w tym pomóc.

– Nie musisz tego robić – oznajmiła cicho uzdrowicielka.

– Ale chcę.

– Wiem, ale chodzi mi o to, że już niedługo zostaniesz księżną, a później królową. – Uśmiechnęła się słabo. – Nie jestem pewna, czy komuś na tej pozycji wypada trudzić się uzdrowicielstwem

– Chcę to robić. Chcę pomagać i czuć się przydatna. Nie jestem stworzona do szydełkowania ani długiego przesiadywania przy oknie. Muszę zająć się czymś, co przysłuży się innym, inaczej zacznę wariować.

Masina przyglądała jej się przez moment, zanim rozciągnęła pełne wargi w szerszym, łagodnie rozbawionym uśmiechu.

– Nic dziwnego, że tak dobrze rozumiesz Jego Wysokość. – Włożyła sprawnie kilka flakoników do pomalowanego na biało, wiklinowego koszyka. – Oboje najpierw myślicie o innych, dopiero później o sobie.

– Przynajmniej w większości spraw – uznała blondynka, pomagając przy pakowaniu medykamentów.

– To już niedługo, wasze zaręczyny – westchnęła tamta, nieco rozmarzona. – Całe plemię się dowie i, mam nadzieję, dobrze przyjmie tę wiadomość. W końcu dzięki temu młodsze pokolenia zaznają zupełnie innego życia, niż nam było dane. Będą mogły dorastać w czasach pokoju.

Sonya przytaknęła, zagryzając delikatnie usta. Zastanawiała się, ile prawdy tkwiło w słowach przyjaciółki. Czy nie były to tylko pełne zawierzenia bóstwom życzenia?

Rozdział 3

Levone

WSZYSTKIE przygotowania do balu zaręczynowego były już niemalże dopięte na ostatni guzik. Przyjęcie miało rozpocząć się za niecałą godzinę, ale zamek prawie pękał w spoiwach murowych od gości. Korytarze wypełniały chóry głosów, perlistych śmiechów i teatralnych chrząknięć. Między ludzi czekających na zapowiedź i przepustkę do sali balowej nie szłoby wcisnąć szpilki, panował taki ścisk. A mimo to do Księżycowej Twierdzy wciąż napływali kolejni goście.

Książę obserwował to z okna przez dłuższy moment, zanim zaciągnął zasłony i sapnął z udręką. Lalin wspominał, że pragnie zrobić z wtórych zaręczyn syna wielkie wydarzenie, ale ciut go poniosło. Levone nie sądził, by spraszanie tłumu, którego z pewnością nie pomieści podzamcze, było konieczne. Rozumiał, że potrzebny był rozgłos dla sojuszu, ale jego świadków mogłoby być zdecydowanie o połowę mniej.

Odetchnął głęboko, a później cofnął się w głąb swojej komnaty. Chwilę wcześniej wyprosił służbę, chcąc samemu przebrać się w książęce szaty, które musiał założyć na bal. Nie zamierzał ponownie wysłuchiwać „Ody do Godności Królewskiego Stroju”. Już za pierwszym razem miał jej po dziurki w nosie. Przeszedł więc przez pomieszczenie, żeby sięgnąć po przygotowane schludnie ubrania. Po drodze zerknął na jasnoniebieską, aksamitną poduszkę, na której spoczywało misternie zdobione, srebrne puzderko.

Już raz przeżył swój bal zaręczynowy, lecz wtedy to wydarzenie nie zrobiło na nim przyjemnego wrażenia. Teraz czuł mieszankę niecierpliwości, stresu i ekscytacji. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, a pierścionek będzie pasować. W końcu Sonya miała drobne palce.

Przebrał się, zadowolony, że tym razem dobrano mu wygodniejszy strój, pasujący jednocześnie do księcia i do wojownika. Totemy kręciły się wokół, raz po raz obwąchując nogawki jego spodni albo trącając dłonie nosami. Potargał futro na łbie Meseca, na co wilk zamerdał ogonem i lekko rozchylił pyszczek. Parodia ludzkiego uśmiechu.

Totemy niecierpliwiły się z powodu balu, ale także ukazywały pozostałe, przygłuszone przez obecne wydarzenie emocje. Chociaż powrót do Ilargii odbył się bez przeszkód i nie zajął nawet połowy nocy, Levone co jakiś czas wracał myślami do tamtego ostrzału. Do chwili, kiedy rozległy się krzyki i dwóch jego ludzi padło na runo leśne z krótkimi strzałami wbitymi w ramiona.

Sonn powiedział na stronie, że to ostrzeżenie. Podobne incydenty miały miejsce na ziemiach Plemienia Słońca od blisko miesiąca. Wszystko zaczęło się trzy dni po tym, jak książę przybył do Ogniska. I od tamtej pory nie miało końca.

Jeśli wierzyć słowom słonecznego, Płomienna Jua wydała odpowiednie rozkazy, dzięki czemu ofiary wśród zwykłych ludzi były znikome. Nijak jednak to się miało do szeregów wojowników. Ponieśli oni poważne straty, dlatego Plemię Słońca odrzuciło dumę i poprosiło Plemię Księżyca o pomoc.

Levone musiał przyznać, że nie przeszło mu przez myśl, iż sprawy przyjmą tak zły obrót. Jego praktyczna strona jednak kazała mu uznać, że nie mógł liczyć na lepszy moment, żeby wymusić na słonecznych podpisanie traktatu pokojowego. Druga taka okazja się nie powtórzy. Wojna tych dwóch klanów z Dzikimi po niedługim czasie wróciłaby do dawnego, bezsensownego przelewu krwi między sobą.

Jeszcze przez moment rozmyślał o tych wszystkich ponurych sprawach, aż potrząsnął głową i odsunął je na bok. Tej nocy nie zamierzał martwić się Cristal ani jej sługusami. Chciał cieszyć się własnym szczęściem.

Wyszykowany wyjrzał na korytarz, gdzie stało czterech służących skatowanych paplaniną Mounda. Strażnik przyboczny księcia nikomu nie odpuszczał swoich wywodów, chyba że kogoś nie lubił. Tym razem zaś bawił się w najlepsze.

– O, już się wystroiłeś – rzucił pogodnie przyjaciel i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jak samopoczucie?

– Dobre. – Skinął głową, a później gestem dał znać służbie, żeby zabrała z jego komnaty wszystko, co potrzebne.

– Pamiętam twoją udręczoną minę, kiedy przyszło ci zaręczyć się z Cristal – podjął swobodnie Mound. – Wyglądałeś tak, jakby dopiero co zdjęli cię z koła do łamania kości, a wcześniej przeciągnęli nago za rapilem w beczce nabitej gwoździami – zarechotał wesoło i poklepał Levonego po plecach. – Cieszę się, że teraz jesteś szczęśliwy na myśl o zaślubinach.

Książę teatralnie wzniósł oczy do sufitu, ale szybko przytaknął z uśmiechem. Obejrzał się przelotnie na służących, którzy z namaszczeniem wynieśli wszystkie święte symbole zaręczynowe z jego komnaty. Łącznie z jedwabną poduszką, na której spoczywało srebrne puzderko.

Pierścionek, którego wykonanie zlecił najzdolniejszemu jubilerowi w mieście, wytopiono z najlepszej próby srebra. Choć był to niewielki krążek, zakrawał o arcydzieło. Metal ukształtowano w niezapominajki, które stopniowo przeobrażały się w dwa sierpowate i jeden w pełni księżyce, a wokół nich widniały drobne gwiazdki. Pierścionek zdobiły szafiry i kamienie księżycowe, dzięki czemu pięknie błyszczał nawet z daleka.

Mimowolnie Levone potarł insygnium książęce, którego nie pozbywał się z palca, odkąd na nowo zaczął je nosić. Pierścień zaręczynowy dla przyszłej królowej musiał pasować do tego, który miał na sobie. Stanowiły one w ten sposób symboliczne połączenie między parą książęcą a ich przyszłym potomstwem i kolejnymi pokoleniami.

Prócz tego, było jeszcze kilka innych. Każdy z nich prowadził do pięciu najważniejszych aspektów przyszłego małżeństwa, jak mówiła tradycja Plemienia Księżyca. Chłopak musiał przyznać, że nie wszystkie były oczywiste. Najbardziej zapadały mu w pamięć dwa z nich — srebrna wstążka i pocałunek. Splecione losy i miłość.

Przy tym wszystkim, co było konieczne przy zaręczynach, sama ceremonia zaślubin wydawała się niedorzecznie skromna. Obrączki i przysięga stanowiły sedno całego wydarzenia. A także skonsumowanie małżeństwa, ale o tym Levone jeszcze nie chciał myśleć. Musiał skupić się na teraźniejszości.

Szambelan już wpuszczał wszystkich gości na salę balową. Jego głos niósł się z daleka po korytarzach, dlatego książę przyśpieszył kroku. Wolał zdążyć do sali tronowej po koronę, a poza tym to stamtąd miał udać się wraz z ojcem i narzeczoną do gości.

Mgliście wróciły do niego wspomnienia zaręczyn z Cristal. Wtedy się spóźnił, a na wybraną przez ojca kobietę nawet nie spojrzał. Dopiero w ostateczności podał jej niechętnie swoje ramię, kiedy mieli pokazać się sproszonym gościom. W balu nawet nie wziął udziału. Lalin dał mu później za to reprymendę jak kilkulatkowi, ale Levone po prostu nie potrafił inaczej się zachować w tej sytuacji. Tak bardzo nie chciał ożenić się z Cristal.

Wilki wyprzedziły swego mistrza, brykając jak szczeniaki. Widocznie podzielały zadowolenie księcia, co nie umykało uwadze członków świty dworskiej. Ludzie, których Levone mijał, uśmiechali się wesoło i pędzili do kuchni, dopełnić swoje obowiązki. Kilkoro z nich zaczepił Mound, a później zaśmiał się złośliwie i przyśpieszył kroku, żeby dogonić księcia.

– Volana da ci w łeb, jeśli się dowie, że zaglądasz służącym pod spódnice – powiedział złośliwie następca tronu.

– Nikomu nie zaglądam pod spódnicę poza nią, skoro musisz wiedzieć – obruszył się strażnik. – Lepiej martw się o swoją kobietę – dodał pod nosem – bo nie jesteś jedynym, który się nią zainteresował.

Levone zbył te słowa milczeniem, choć potwierdziły jego przypuszczenia, które towarzyszyły mu od zeszłego balu. To nie było tak, że jego gust był zakrzywiony, co to to nie. Urok Sonyi nie polegał tylko na jej odmienności od urody księżycowych. Wielu mężczyzn to dostrzegało. Jak na mniemanie księcia zbyt wielu.

– A właściwie jak mają się sprawy między wami? – zapytał Levone, spoglądając na przyjaciela. – Zawsze wydawało mi się, że oficjalnie poprosisz Volanę o rękę, gdy tylko wejdzie w wiek zamążpójścia.

– Chciałem – oznajmił tamten, wzruszając ramieniem – ale wszystko potoczyło się inaczej. Nasze zaręczyny były ciche, co stanowi problem. Wydawałoby się, że rodzina Volany już zaakceptowała ten wybór, tylko jej matka wciąż krzywo na mnie patrzy.

– Obawiasz się, że nie dostaniecie błogosławieństwa?

– Między innymi. – Pokiwał lekko głową. – Niemniej pomyślę o tym. Skoro ty się żenisz, mnie też wypada. Moje dzieciaki muszą dręczyć twoje.

Levone prychnął, ale zaraz zaśmiał się gardłowo i zerknął przelotnie na gwardzistów, którzy otworzyli drzwi prowadzące do sali tronowej. Zaufani ludzie — tak, jak obiecał mu Mound. Przeszedł przez próg, gdzie spotkał się spojrzeniami z ojcem i Sonyą. Od swojej ukochanej nie odrywał wzroku, do chwili aż się przy niej zatrzymał. Nosiła białą suknię pofarbowaną przy brzegach na ciemnoniebieski, wyszywaną perłami, cytrynami i akwamarynami. Na głowie miała wianek z niezapominajek i jaskrów, co w ciekawy sposób podkreślało to, kim w sekrecie była. Królową Wróżek.

Uśmiechnął się do niej, a później skłonił lekko głowę w kierunku Lalina, okazując mu szacunek.

– Cieszę się, że widzę cię na siłach, ojcze – oznajmił pogodnie. – Goście muszą już na nas czekać.

– Być może, ale nie ma potrzeby, by się śpieszyć – odparł lekko zamyślony król. – Chcę, aby się wygadali między sobą, zanim się pojawimy. Decyzja o uznaniu przeze mnie waszego związku bardzo zaskoczyła ludzi. Powinni dać upust emocjom.

– To prawda.

Miał świadomość, ile plotek krążyło po zamku, odkąd władca oficjalnie ogłosił, z kim zaręczy się jego syn. Nawet wiele nocy później niektórzy nie dowierzali, że to prawda. Mówili, że Levone w końcu poślubi jedną z arystokratek, a to tylko nic nieznaczące przedstawienie.

Możliwe, że dopiero tej nocy uświadomią sobie, jak bardzo się pomylili. A on już się o to postara.

Przeprosił na moment Sonyę i udał się po swoją koronę. Tym razem symbol następcy tronu nie ciążył mu na głowie, tylko w ciekawy sposób dopasował się do wianka dziewczyny. Levone podał słonecznej ramię, które przyjęła, i wspólnie udali się za królem, kiedy ten opuścił tron. Lalin szedł powoli, gdyż nie odzyskał jeszcze pełni sił, lecz był wyprostowany i niezachwiany niczym głaz. Taki widok cieszył księcia, gdyż to oznaczało, że ojciec wraca do zdrowia.

Mound oraz trzech innych gwardzistów oczekiwali na rodzinę królewską na korytarzu. Oddali swym władcom honory, a potem otoczyli ich, żeby towarzyszyć w drodze do sali balowej. Szambelan właśnie zapowiadał jednych z ostatnich gości, tylko kilkoro wciąż oczekiwało w przejściu. Dostojni mężczyźni i kobiety prawie od razu zauważyli, kto nadchodzi.

Książę poczuł, jak Sonya się spięła. Musiała się denerwować w takich okolicznościach, to było oczywiste. Przykrył jej dłoń swoją i się uśmiechnął, gdy na niego zerknęła. Przełknęła ślinę, skinąwszy głową na znak, że wszystko w porządku. Levone już dobrze znał tę minę.

– Nie zwracaj na nich uwagi – polecił jej szeptem. – Niezależnie od tego, co zrobisz, będą ci się uważnie przyglądać.

Potaknęła, po czym odpowiedziała równie cicho:

– Król już mnie o tym uprzedził.

Poczekali, aż szambelan zapowie pozostałe osobistości, żeby móc wkroczyć za Lalinem do sali. Władca obejrzał się na nich, zanim przeszedł przez próg, uśmiechając się łagodnie. Pomimo wcześniejszego sceptycznego nastawienia, teraz wydawał się zadowolony.

Goście rozstąpili się przed monarchami i Sonyą, kiedy ci kroczyli przez środek pomieszczenia. Wszyscy byli niespodziewanie milczący, chociaż jeszcze chwilę temu pomrukiwali i szeptali między sobą. Levone czuł na sobie palące od rozczarowania i goryczy spojrzenia córek arystokratów. Być może każda z nich miała nadzieję, że to właśnie ona będzie szła przy boku księcia podczas jego balu zaręczynowego. A może któraś wiedziała od początku, kto zajmie to miejsce?

Weszli na podwyższenie otoczeni przez totemy, gdzie stał zastawiony do ucztowania stół, a za nim siedem wytwornych krzeseł. Tam odwrócili się w stronę zebranych, a król uniósł uspokajająco dłoń, gdy rozległy się szepty.

– Moi kochani rodacy – przemówił król opanowanym, przepełnionym dobrocią głosem. – niezmiernie raduję się, że znów mogę przebywać wśród was. Zwłaszcza tej nocy, podczas balu zaręczynowego mojego syna i następcy, księcia Levonego.

Goście zabili krótkie brawa, choć część osób zrobiła to trochę niepewnie. Levone badał emocje na ich twarzach. Na razie zaciekawienie przeważało nad niedowierzaniem.

– Levone ponad wszystko ceni sobie dobro klanu, dlatego zdecydował się poślubić Sonyę, dziewczynę z Plemienia Słońca – kontynuował Lalin. – Oboje chcą, by nasze nacje zawarły pokój. Wierzą, iż to możliwe i ta długa wojna wreszcie dobiegnie końca. Ja także w to wierzę, dlatego im błogosławię. – Odwrócił się do syna i jego narzeczonej. – Levone, Sonyu, niechaj wasze wspólne życie będzie pełne harmonii, miłości i wzajemnej troski. Bądźcie szczęśliwi.

– Dziękujemy, Wasza Królewska Mość – odpowiedzieli oboje chórem i skłonili się władcy.

Lalin złożył dłonie na ich głowach, a kciukami nakreślił okręgi przecięte krótkimi liniami. Symbol pełni księżyca i gwiazd. Błogosławieństwo zostało nadane.

Levone uśmiechnął się delikatnie, ledwo widocznie, znów patrząc ojcu w oczy. Był szczęśliwszy i bardziej poruszony, niż mógł to okazać.

Ale to nie był jeszcze koniec uroczystości zaręczynowej.

Najwyższa kapłanka podeszła powolnym, pełnym dostojności krokiem do pary, a za nią przydreptały posłusznie cztery członkinie zgromadzenia Srebrnego Płomienia. Każda z kobiet trzymała w rękach po jednym z symboli zaręczynowych.

Pierwszym był pierścionek w otwartym srebrnym puzderku. Drugim zaś cienka, jedwabna wstążka w odcieniu srebra. To te dwa przedmioty w najwcześniejszej kolejności podsunięto parze.

Volana zawiązała po jednym z końców wstążeczki na małych palcach prawych dłoni Sonyi i Levonego. Później książę uklęknął na jedno kolano przed słoneczną i spojrzał jej w oczy, ściskając jej dłoń.

– Sonyu, chcę spędzić z tobą swoje życie – powiedział z powagą. – Czy przyjmiesz moje oświadczyny?

Blondynka uśmiechnęła się, wyraźnie poruszona.

– Tak. Ja także chcę spędzić z tobą swoje życie, Levone.

Książę wsunął pierścionek na serdeczny palec dziewczyny. Pasował idealnie, na co chłopakowi ulżyło w duchu. Potem wstał, z trudem znosząc igiełki intensywnych spojrzeń gości.

– W dowód łączącego was uczucia pozwólcie, by Księżyc zobaczył wasz pocałunek – wypowiedziała oficjalnym tonem pierwszą frazę uroczystości Volana.

Cieniutka, jedwabna, srebrna wstążka miło połaskotała Levonego w mały palec, gdy poruszył ręką. Zerknął nań mimowolnie, po czym popatrzył w orzechowe oczy ukochanej. Uśmiechnęli się do siebie i zmniejszyli dystans między swoimi ciałami. Nie liczyło się, ile par oczu ich obserwowało. Ciaśniej spletli dłonie, kiedy ich usta się musnęły. Levone poczuł, jak Sonya szerzej się uśmiechnęła, zanim pogłębił pocałunek. Serce na moment zabiło mu szybciej. A potem, przez tę chwilę byli tylko oni dwoje.

Nie mogli jednak pozostać w swoich objęciach na długo, dlatego odsunęli się od siebie i odwrócili do najwyższej kapłanki.

– Księżyc raduje się waszą miłością. Niechaj jego blask oświetla was przez wieki. – Pochyliła lekko głowę, po czym podała parze kielich wina, odebrawszy go od jednej z pomocnic. – Napijcie się. Niech wino napełni wasze serca i umysły namiętnością.

Levone przyjął kielich i pierwszy upił łyk słodkawego trunku, a potem podał go słonecznej. Sonya niepewnie się napiła i wykrzywiła delikatnie usta. Chłopak mimowolnie zastanowił się, czy nawykła do picia mocnego alkoholu.

– Zostaliście połączeni miłością, przywiązaniem i pożądaniem. Niechaj niebo pełne gwiazd ma was w opiece i chroni wasze życia i uczucie po wsze czasy. – Tym razem Volana miała w dłoniach dwa ostatnie przedmioty. Krótki sztylet o wysadzanej brylantami, szafirami i akwamarynem rękojeści oraz chustę z jedwabiu, obszytą delikatną koronką i haftowaną kwiatami.

Levone dostał sztylet. Sonya chustę. Książę mgliście przypomniał sobie ten moment uroczystości, kiedy obok niego stała Cristal. Wtedy, gdy było już po wszystkim, od razu wyszedł, ale tym razem został i obdarzył swoją narzeczoną uśmiechem.

– Od tej pory jesteście zaręczeni – oznajmiła Volana. – To obietnica zaślubin, której świadkami są Księżyc i gwiazdy. My wszyscy zaś będziemy wyczekiwać małżeńskiej przysięgi, która splecie wasze losy nierozerwalnie, dopóki miłość będzie trwać. Oby trwała wieczność.

Oboje skłonili głowy z wdzięcznością przed najwyższą kapłanką, a później spojrzeli jej w oczy. Przyjaciele uśmiechnęli się do siebie. Volana długo przygotowywała się wraz z Sonyą do tej chwili. Poradziły sobie wzorowo, więc uścisnęły sobie dłonie, wymieniając zdawkowe szepty.

Książę obserwował je przez moment, a później odwrócił się do ojca. Ten skinął zadowolony głową, ale też zrobił wymowną minę. Dał w ten sposób do zrozumienia o powadze sytuacji. Nie wolno było zrywać zaręczyn bez wysokiej wagi przyczyny. Właśnie dlatego Levone nie mógł tak po prostu odesłać Cristal. Obecnie jednak nie miał zamiaru niczego odwoływać. Nie chciał. Nie tym razem.

Goście znów zabili brawa, o wiele głośniejsze, pełne werwy i okrzyków radości. Kilkoro bliższych rodzinie królewskiej arystokratów złożyło narzeczonym osobiście gratulacje, a później wszyscy, z totemami przy bokach, zasiedli do stołów. Rozpoczęła się uczta.

Jak przy takich okazjach bywa, już od początku nie żałowano sobie wina, więc atmosfera szybko się rozluźniła i rozbrzmiały chóry rozmów. Levone obserwował to znad swojego kielicha i talerza, a potem zerknął na Sonyę, kiedy zaśmiała się z czegoś, co powiedziała Volana.

– Przyznam synu – powiedział Lalin, dlatego książę odwrócił się w jego stronę – iż jestem zdumiony, z jakim spokojem ludzie to wszystko przyjęli. Szczególnie zważając na niezadowolone miny tych wszystkich panien, które liczyły zająć miejsce twojej przyszłej żony.

– Mnie także trochę to zaskoczyło. Pamiętam jednak o tym, że nie wiadomo co i kto będzie mówił, kiedy opuści mury zamku.

– To prawda. – Skinął ponuro głową. – Niemniej nie dojdzie do żadnych buntów. Plemię Księżyca nie jest głupie i wie, ile by straciło, odtrącając wizję pokoju.

Co do tego nie było wątpliwości. Księżycowi od wieków zmagali się z atakami Plemienia Słońca albo Dzikich. Zbyt wielu ludzi ucierpiało z winy bitew, w których czasie niejednokrotnie tracili wszystko. Mówiono, że to przez odmienność, miłość do innego bóstwa. Jednak… Słońce i Księżyc dzieliły to samo niebo. Ich dzieci stąpały po tej samej ziemi. A to oznaczało, iż istniał sposób na zaprzestanie waśni.

I ta możliwość zaistniała dzięki temu, że Levone spotkał Sonyę.

Uśmiechnął się i ścisnął dłoń ukochanej pod stołem. Spojrzała na niego orzechowymi oczyma rozświetlonymi iskierkami wesołości.

– Nie pijesz wina? – zapytał, wskazując ruchem głowy na nietknięty kielich z trunkiem.

– Yyy, cóż… Po alkoholu nie jestem do końca sobą – odparła nieco zakłopotana. – Jakby to ująć… – dodała, kiedy chłopak uniósł pytająco brew. – Staję się zbyt pewna siebie.

– O, chcę to zobaczyć.

Pokręciła szybko głową, rumieniąc się lekko, jednak sięgnęła po kielich i upiła łyk wina. Potem posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, gdy zaśmiał się pod nosem.

– Weźmiesz na siebie odpowiedzialność, jeśli zrobię coś głupiego? – zapytała, robiąc zaczepną minę.

– Tak. I obiecuję, że w żaden sposób tego nie wykorzystam.

Dziewczyna przymrużyła powieki, na jej ustach tańczył lekki uśmiech. Levone tknął słoneczną w nos, a potem podniósł głowę na dźwięk muzyki. Wreszcie rozpoczynały się tańce.

Goście prawie zerwali się ze swoich miejsc, lecz ochłonęli w porę. Wedle tradycji na balu zaręczynowym pierwszeństwo na parkiecie mieli narzeczeni, dlatego książę i Sonya odeszli od stołu. Chłopak zaprowadził ukochaną na środek parkietu, gdzie już po chwili zawirowali wśród innych par. Wszystko to pod bacznym okiem króla i jego doradców.

To był powolny, trochę romantyczny taniec. Rytm pozwalał partnerom trwać w ciasnych objęciach i spokojnie stawiać kroki tak, żeby tworzyć tarczę księżyca. Levone ścisnął nieco mocniej dłoń Sonyi, zerkając na nią z uśmiechem, kiedy oparła głowę na jego ramieniu. Potem popatrzył przelotnie po pozostałych tancerzach. Uniósł lekko brwi na widok Masiny i Yulduza. Jeszcze nigdy nie widział tak splecionych w pionowej pozycji ciał… Nawet jeśli wyglądało na to, że właśnie ta dwójka o coś się cicho sprzeczała. Kłótnia kochanków? Następca tronu zaśmiał się gardłowo, a później skinął porozumiewawczo głową do Mounda i Volany. Byli tu wszyscy ludzie, na których mu zależało.

Nie. Brakowało Condry i Maramy.

Weteran od jakiegoś czasu unikał wizyt w zamku. Pojawiał się tylko podczas zebrania Rady. Od śmierci stratega pozostawał ponury i samotny. Izolował się. Levonego bardzo to martwiło. Próbował ze starszym mężczyzną o tym porozmawiać, ale tamten zbywał temat, udawał, że wszystko w porządku, tłumaczył się tym, że jest zmęczony na stare lata.

Ale to nie mogło być to. Condra był dla Maramy jak rodzony syn. Wszakże częściowo go wychowywał.

– O czym myślisz? – zapytała Sonya, co wyrwało chłopaka z ponurej zadumy. – Nie patrz tak na mnie. Widzę, że coś nieprzyjemnego zaprząta ci głowę. Już znam to spojrzenie.

Uśmiechnął się lekko i objął ją ciaśniej.

– Później o tym porozmawiamy, dobrze?

Przyglądała mu się przez moment, zanim niechętnie przytaknęła.

– Tylko nie rzucaj się znów w wir pracy, aby uniknąć rozmowy.

Rozbawiony potrząsnął lekko głową.

– A robię tak?

– Zdarza ci się.

Muzyka płynnie przeszła na żwawsze rytmy, a wraz z nią ruchy wszystkich tańczących. Pary obracały się i przemierzały parkiet w harmonii, tworząc iluzję tajemniczego spektaklu.

Minęły kolejne trzy melodie, zanim nastąpiła krótka przerwa. Levone ścisnął dłoń Sonyi i wskazał ruchem głowy na taras. Jako gwiazdy tego wieczoru rzucali się w oczy, ktoś ich zaczepił, ale i tak udało im się przemknąć do przeszklonych drzwi. Wyszli na zewnątrz wraz z wilczymi totemami.

Książę odetchnął głęboko świeżym, nocnym powietrzem. Wiał łagodny wiatr, ale noc była przyjemnie ciepła. Zapowiadało się na nadejście kolejnej burzy.

– Dlaczego tu przyszliśmy? – zapytała słoneczna, trochę zbita z tropu.

– Ponieważ podczas ostatniego balu, kiedy tu razem byliśmy, miałem ochotę cię pocałować – powiedział, przez chwilę nie patrząc w jej stronę. – Nie zrobiłem tego, bo uznałem, że nie powinienem… Chociaż niewiele brakowało.

Sonya się zarumieniła, ale jej twarz rozpromienił uśmiech. Wspięła się na palce, zachęcając, żeby on pochylił się ku niej, i musnęła jego usta swoimi.

– Levone, kocham cię – powiedziała, patrząc mu w oczy. – I nie pytaj mnie od kiedy – dodała, na co parsknął cicho z rozbawieniem. – Ocaliłeś mnie. Dzięki tobie znalazłam swoje miejsce na świecie, to, do którego przynależę. – Ścisnęła jego dłoń. – Chyba nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć.

Pokręcił głową i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.

– Sonyu, gdyby nie ty, nigdy nie zbliżyłbym się nawet o krok do tego, co możemy wspólnie osiągnąć. Ani nie odnalazłbym szczęścia w miłości. – Cofnął rękę od jej twarzy, żeby przyciągnąć ją bliżej. – Kocham cię. Na zawsze.

Znów się uśmiechnęła. Zetknęła się z nim czołem, nadal ściskając jego dłoń. Tę, którą obwiązano jedwabistą wstążką.

Mogą być razem. I będą szczęśliwi. Levone głęboko w to wierzył.

Odwrócili się do panoramy miasta i zadarli głowy do nieba. Otoczeni przez totemy, wtuleni w siebie, obserwowali obgryzioną przez wilki tarczę księżyca.