Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
To tylko kolejny poniedziałek i Emma, zapracowana agentka literacka, wybiega rankiem z domu, nie zauważając, że jej ukochany mąż Dan wydaje się przybity, syn nie potrafi spojrzeć jej w oczy, a córka nie chce mieć z nią nic wspólnego. Nawet pies wygląda na przygnębionego.
Danowi nie podoba się, że Emma znowu zapomniała o ich rocznicy. W końcu po kolejnej kłótni mężczyzna bierze psa na spacer i niedługo później cały roztrzęsiony wpada pod samochód.
Następnego dnia Emma budzi się… i Dan żyje. I znowu zaczyna się poniedziałek.
A potem jeszcze raz dzieje się to samo.
I jeszcze raz.
Emma rozpaczliwie stara się zmienić przeznaczenie, dokonując małych zmian: przestaje wgapiać się w telefon, każe szefowej się odczepić, pamięta o mężu, rozmawia z dziećmi, odzywa się do dawnych przyjaciółek, upija się i robi szalone zakupy.
Tylko czy będzie potrafiła odnaleźć siebie na nowo w całym tym zamieszaniu? Czy przypomni sobie, za co lubiła swoją pracę oraz czy uda jej się porozumieć z dziećmi i pogodzić z Danem?
Poruszająca historia odpowiadająca na pytanie: Co by było, gdyby? oraz o tym, co we współczesnym świecie oznacza bycie kobietą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
1
3 grudnia 2007
Droga Emmo!
Gdyby zależało to tylko ode mnie, świętowalibyśmy rocznicę w dniu naszej pierwszej randki. Ale oczywiście Ty wolałaś wyznaczyć datę na dzisiaj. Uwielbiasz opowiadać tę historię.
Wiedziałaś, że to ja zauważyłem Cię pierwszy w tym zatłoczonym metrze? Pamiętam, że miałaś na sobie czarny golf, już teraz doskonale mi znaną czerwoną szminkę na ustach, a Twoje kruczoczarne włosy były związane tak jak lubisz. Odwróciłem wzrok, bo: a) nie chciałem być tym dziwnym kolesiem z metra i b) byłem ubrany jak statysta z filmu Dźwięki muzyki.
Byłem świadomy Twojej obecności, kiedy wagon toczył się po torach. Jules powiedziała coś śmiesznego, a Ty zaśmiałaś się w ten niesamowity, delikatny sposób. Musiałem ponownie na Ciebie zerknąć. Pamiętam, że kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przeszedł mnie dreszcz.
Próbowałem skupić się na czymś innym, przeklinając w myślach Przebierane Piątki. Czułem się fatalnie w skórzanych bawarskich szortach i tyrolskim kapeluszu. Nie żebym był na tyle odważny, by cokolwiek zrobić. Poza tym byłem przekonany, że kogoś masz. Mężczyznę równie eleganckiego jak Ty – noszącego idealnie skrojone garnitury, mówiącego w trzech językach, świetnie dogadującego się z dziećmi, kochającego zwierzęta i mającego ogromną knagę.
Ostatecznie interweniował los, wagonem szarpnęło, a ja się potknąłem i nie zdążyłem chwycić się poręczy. Mój tyrolski kapelusz spadł i zatrzymał się przy Twoich błyszczących, brązowych, sznurowanych butach. Przepraszałem, klęcząc przed Tobą w skórzanych szortach, a Jules zaśmiała się i powiedziała: Guten Tag, kiedy Ty obdarzyłaś mnie tym pierwszym uśmiechem: oczywiście pełnym żalu, bo byłem facetem, który nawet nie potrafi normalnie stać w metrze. Twój chłopak na pewno stałby prosto.
− Fajny kapelusz – to były pierwsze słowa, które do mnie powiedziałaś. Twój głos był pewny i przyjemny, a ja szybko poprawiłem włosy. Nigdy wcześniej się tym nie przejmowałem. Powiedz coś, pomyślałem. Mów. Później żałowałem, że nie wydusiłem z siebie czegoś więcej niż tylko „Dzięki”.
Pamiętam smutek, że tracę swoją szansę, bo wychodzę z metra dwie stacje dalej, a ty znikniesz z mojego życia na Central Line. Nigdy nie dowiem się, jaka jesteś ani czy to elektryzujące uczucie było prawdziwe. Ale potem spojrzałaś na mnie i zapytałaś, czy znam jakieś godne uwagi niemieckie targi. Czy mógłbym zapisać swój numer. Kobieta siedząca dwa miejsca dalej uśmiechnęła się, wpatrując się w książkę.
Pomyślałem TAK – ta intrygująca dziewczyna chce mój numer (albo myśli, że faktycznie jestem Niemcem i chce dowiedzieć się więcej o niemieckich targach). Byłem skołowany, klepiąc się po kieszeniach w poszukiwaniu długopisu i notesu w rozmiarze A6 (nie, nie uważam za dziwne tego, że noszę go przy sobie – ale żałuję, że Hattie powiedziała Ci, że zapisuję w nim gatunki ptaków. Dzięki, siostra). Akurat go nie wziąłem, znalazłem tylko długopis, pięćdziesięciopensówkę, zmięty paragon i klucze do domu.
Wygładziłem paragon i zapisałem na nim swój numer. Sprawdziłem dwa razy, czy jest poprawny, przez co pewnie uznałaś mnie za psychopatę, ale moim zdaniem siódemka wyglądała jak jedynka.
Widok rzędu szeregowych domów w pastelowych kolorach w oknie za Tobą zasygnalizował, że zbliżamy się do mojej stacji. Ruszyłem odrobinę za wcześnie i niezdarnie podałem Ci paragon.
− Jeśli zechcesz wybrać się na targi – powiedziałem.
Uśmiechnęłaś się, a ja poczułem palenie w klatce piersiowej. Właśnie miałem odwzajemnić uśmiech, ale zamarłem, kiedy przypomniałem sobie moją ostatnią wizytę w sklepie, z którego pochodził paragon.
Za późno. Wzięłaś go. Trzymałaś go w dłoni. Uśmiechałaś się, jakby to było coś dobrego. Jules uśmiechała się, jakby to było coś dobrego. Kobieta siedząca dwa miejsca dalej uśmiechała się, jakby to było coś dobrego.
Jasna cholera.
Chciałem Ci go wyrwać. Twój fioletowy lakier do paznokci pływał mi przed oczami, gdy panikowałem. Mama poprosiła mnie, żebym kupił jej anusol na hemoroidy. O mój Boże. Zapisałem swój numer na odwrocie paragonu z anusolem.
Stałem sparaliżowany, zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć coś o anusolu. Że nie jest dla mnie.
Musiałem coś powiedzieć, coś, co odwróciłoby uwagę. Twoje buty. Twoje wiązane butki. TO CHCIAŁEM POWIEDZIEĆ, Twoje BUTKI. OCZYWIŚCIE, ŻE NIE CHCIAŁEM POWIEDZIEĆ NA GŁOS „MASZ FAJNE SUTKI”.
Mój Boże, strach, który mnie ogarnął w tamtym momencie. To, że odrobinę rozszerzyłaś oczy, zanim jęknąłem „TWOJE BUTKI, TWOJE BUTKI”, jakbym miał na ich punkcie obsesję. Nie miałem w zwyczaju się rumienić, ale w tamtym momencie czułem, że twarz mi płonie, jakbym połknął trochę lawy. A Ty zachowałaś się niesamowicie, śmiałaś się i próbowałaś rozładować napięcie.
ALE OCZYWIŚCIE maszynista zdecydował, że TO doskonały moment na nagłe zatrzymanie się. Mogłem dosłownie ZOBACZYĆ koniec peronu przez okno. Wolność od koszmaru, w którym utknąłem.
− Moja stacja – pisnąłem. Autentycznie pisnąłem. Nawet nie wiedziałem, że potrafię wydać z siebie taki dźwięk. – Dom – powiedziałem. Nie potrafiłem złożyć zdania. Może powinienem rozbić szybę tym małym czerwonym młotkiem?
Jules i kobieta siedząca dwa miejsca dalej otwarcie się ze mnie śmiały.
Zobaczyłem odbicie swojej przerażonej twarzy w szybie, a Ty podziękowałaś mi za paragon.
Tylko przytaknąłem, wdzięczny za to, że starasz się być miła, normalna: spodobałaś mi się jeszcze bardziej. Oczywiście na tym etapie nie potrafiłem już wykrztusić z siebie ani słowa: myślałem, że już nigdy nie będę w stanie porozmawiać z kobietą.
Metrem zatrzęsło i chwilę później zatrzymało się na stacji, drzwi się otworzyły, a ja praktycznie przez nie wypadłem.
Kiedy wagon odjeżdżał, obejrzałem się za siebie i tuż przed tym, jak zniknęłaś mi z oczu, wyciągnęłaś szyję i uśmiechnęłaś się do mnie.
Boże, pamiętam, że tamten wieczór był torturą. Udawałem przed Dave’em, że nie obchodzi mnie, czy zadzwonisz, ale ciągle sprawdzałem telefon i czułem się, jakbym znowu miał czternaście lat. Ten uśmiech, ten radosny błysk w oku. W końcu napisałaś do mnie, późno, tuż przed tym, jak miałem się położyć. Telefon rozświetlił moją sypialnię niebieską poświatą nadziei.
„Jaki jesteś normalnie, porównując z dzisiaj? 1 – całkowicie normalny, wręcz NUDNY, 10 – cóż, dokładnie taki jak dzisiaj”.
Rozśmieszyłaś mnie i wymieniliśmy się wiadomościami. Kiedy udowodniłem, że nie chcę Cię tylko wykorzystać, umówiliśmy się na spotkanie. Byłaś rewelacyjna i od tamtego momentu, dosłownie, już nie oglądałem się za siebie.
To typowe dla Ciebie, że chcesz, abym wspominał ten dzień. Hattie powiedziała, że odrobinę popuściła, kiedy opowiedziałaś jej to kilka miesięcy później.
Oprócz regularnego zaczepiania się na Facebooku chciałaś, żebyśmy faktycznie byli romantyczni i tak narodził się pomysł pisania listów. Nie mogę się doczekać, żeby przeczytać Twój.
Zatem, co było niesamowitego w roku spędzonym z Tobą?
Nasze nocne wyjścia w Camden, oczywiście – wieczorki komediowe, zabawy, tańce, hulańce, pot i czerwone wino.
To, że wciąż zmuszasz mnie do czytania książek, bo nie ufasz tym, którzy ich nie czytają.
To, jak bardzo kochają Cię również moi przyjaciele (i moi rodzice – mama powiedziała mi po waszym pierwszym spotkaniu, że lubi Cię bardziej niż mnie. Lekka przesada).
Niespodziewany wypad Eurostarem.
Spacer w ulewnym deszczu po wybrzeżu w Suffolk (ależ byliśmy odważni).
Wciąż czekam na jakieś czerwone flagi – że okażesz się rasistką albo kolekcjonerką dziwnych fantów zbieranych na śmietnikach. I chociaż ciągle mnie zaskakujesz (kto by się spodziewał, że kochasz rzutki i zbierasz muszelki?), ciągle przypominam sobie, jakie miałem szczęście, że Cię spotkałem.
Powiedziałaś „kocham cię” siedemnastego sierpnia (widzisz? To powinna być nasza rocznica) i nadal uważam, że to ja powiedziałem to pierwszy, ale mnie nie usłyszałaś. Twoja koncentracja jest jedną z niewielu rzeczy, która mi przeszkadza. Czasem mam wrażenie, że jesteś myślami w zupełnie innym miejscu.
Ale i tak bezgranicznie Cię kocham, Emmo, jesteś niesamowita. Nigdy w życiu nie podjąłem lepszej decyzji, chociaż towarzyszą jej okropne wspomnienia. Dzięki Bogu za ten paragon.
Za rok spędzony razem.
Całuję, Dan.
PS No dobra, to był naprawdę fajny pomysł.
2
Poniedziałek, 3 grudnia 2021 roku – 22.00
Dan zauważył to od razu.
− Tego tu wcześniej nie było.
− Hmm…?
Wskazał złożoną kartkę papieru leżącą na blacie kuchennym, na której widniało jego imię napisane w pośpiechu drukowanymi literami. Bez słowa przeszedł przez pokój, włożył okulary do czytania i rozłożył kartkę. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, kiedy czytał, co jest na niej napisane. Potem powoli opuścił rękę.
− Napisałaś to teraz, w łazience.
Położyłam dłoń na piersi.
− Nie mogę uwierzyć, że tak myślisz (okej, przyznaję, tak właśnie było).
− Przyznaj się!
− Cały dzień miałam go w torbie. Położyłam go tu, kiedy nie patrzyłeś.
− Nie wierzę ci, Emmo.
− Jestem twoją żoną, Danielu – powiedziałam, chociaż nie miało to związku, i dodałam jego imię tylko dlatego, że on dodał moje.
Pomachał kartką.
− Źle napisałaś „uczucie”.
− To trudne słowo – zająknęłam się.
− I list jest bardzo krótki.
Prychnęłam.
− Nie muszę zawsze pisać długich listów. Pomyślałam, że w tym roku…
− Emmo – przerwał mi surowym tonem. Rzadko tak mówił. Gdyby sytuacja była lżejsza, mogłabym nawet stwierdzić, że to było seksowne. – Po prostu przyznaj, że zapomniałaś… znowu.
O Boże. Oblizałam wargi, chcąc zyskać na czasie. W zeszłym roku bardzo go rozczarowałam. Zmotywowało mnie to do działania. Obiecałam – obiecałam – że się poprawię. Wpadłam na ten pomysł lata temu i moje pierwsze listy często miały po sześć stron, były „wypracowaniami” jak żartobliwie nazywał je Dan. Czemu nie ustawiłam przypomnienia w telefonie? Albo nie poprosiłam Hattie, żeby mi przypomniała? Albo jednego z dzieci? Albo po prostu mogłam pamiętać, jak miły, porządny, myślący człowiek? Jak Dan…
Jego brązowe oczy były pełne smutku: jeszcze wyolbrzymione przez okulary do czytania, które założył (Okulary do czytania! Mam czterdzieści dwa lata, Emmo!). Zraniłam go. Znowu.
Nie byłam pewna, dlaczego odpowiedziałam atakiem:
− Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Zacisnął pięści, zgniatając napisany przeze mnie list.
− Bo to jest ważne. Albo… – zrobił pauzę. – Przynajmniej tak mi się wydawało. Może ty… – Uniósł głowę i zobaczyłam łzy w jego oczach. Byłam w szoku.
− Dan, nie rób mi tego.
− Czego mam ci nie robić? Mam prawo być smutny.
− Mamo? Tato? – dobiegł nas cichy głos ze szczytu schodów. Oboje obróciliśmy się w kierunku dźwięku.
− Boże, obudziłeś dzieci. – Poczucie winy zmusiło mnie do kolejnego ataku. Podeszłam do drzwi kuchennych i zobaczyłam Milesa tulącego do piersi swojego ulubionego tygryska. Mimo że miał już osiem lat, nie potrafił bez niego zasnąć. – Cześć, kochanie. Wracaj do łóżka. Za minutę przyjdę i utulę cię do snu.
− Kłóciliście się?
Pokręciłam głową. Poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej na wspomnienie moich lęków z dzieciństwa, kiedy regularnie słyszałam kłótnie rodziców późno w nocy.
− Nie, kochanie. – Odchrząknęłam i zmusiłam się do uśmiechu. – To telewizor. Dobranoc…
Po powrocie zobaczyłam Dana w płaszczu i w butach, jak zakładał smycz skomlącemu Gusowi.
− Chyba się martwił – powiedziałam, mając nadzieję odwrócić uwagę od kłótni.
− Chodź, Gus – warknął Dan, wstając.
Zdecydowanie wciąż był wściekły. Normalnie zapytałby, czego chciał Miles i zaoferowałby, że do niego pójdzie, ale zamiast tego, nawet nie patrząc mi w oczy, owinął sobie smycz wokół zbielałych knykci zaciśniętej pięści.
To było dziwne. Dan nigdy się nie złościł. To ja zawsze się wściekałam i przeklinałam, kiedy się poparzyłam, zapomniałam o dniu wywozu śmieci, jakaś firma robiła ze mnie idiotkę albo rodzice wymyślali kolejną wymówkę, żeby nas nie odwiedzić. Dan był na ogół spokojnym facetem, ale dzisiaj mocno zacisnął szczękę i spiął mięśnie, jakby miał zaraz eksplodować.
Gus kucał nisko, z nosem prawie przy podłodze, i opierał się Danowi, który szarpnął za smycz.
− Nie ciągnij go tak…
− Nie ciągnę. Chodź, Gus.
Podniósł szczekającego Gusa i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
Stałam w przepokoju i zasłaniałam twarz dłońmi. Chryste. To wszystko moja wina. Powinnam po prostu przeprosić.
Musiałam to naprawić.
− Mamo! – zawołał z półpiętra Miles zaspanym głosem.
Cholera.
− Hej, kochanie – powiedziałam półszeptem. – Przepraszam, tata wychodził z Gusem, zaraz do ciebie przyjdę.
Wrócił do swojego pokoju.
Rozejrzałam się po kuchni i zobaczyłam resztki naszego posiłku. Dan robił udka z kurczaka w sosie estragonowym, a koperta, od której wszystko się zaczęło, leżała na stole – moje imię było napisane czarnym atramentem z małym sercem nad literą „a”. Denerwowałam się tym listem. Dan był zabawny i kochany, ale zawsze pisał w nich swoje szczere przemyślenia. A w tym roku szczerość mnie przerażała. Właśnie miałam iść na górę, kiedy to usłyszałam.
Przeszły mnie ciarki i odwróciłam się w stronę drzwi.
Co to było?
O mój Boże.
3
Piętnaście godzin wcześniej…
Leżałam na boku, twarzą w stronę okna.
Dźwięk rowerowego dzwonka.
Otworzyłam oczy i się skrzywiłam. Słońce przebijało się przez szparę między zasłonami i padało na moją twarz.
Odwróciłam się.
− Hej – powiedział.
Miałam się uśmiechnąć i odpowiedzieć „hej”, ale zobaczyłam godzinę na cyfrowym zegarku za nim i podniosłam się tak szybko, że zakręciło mi się w głowie.
− Cholera.
Dan też się podniósł.
− Co jest?
− Chwila – rzuciłam. – Mam mętlik w głowie. Myślałam, że ustawiłam alarm na wcześniej.
Dan z powrotem się położył i patrzył, jak krzątam się po pokoju.
− Wracaj do łóżka, Emmo. Nawet dzieci jeszcze nie wstały.
− Nie mogę.
Na jego twarzy pojawiła się trudna do odczytania emocja.
− Masz czas.
− Naprawdę nie… Auuu. – Uderzyłam biodrem w ramę łóżka.
− W porządku? – Dan wyciągnął do mnie rękę.
− Tak, w porządku. – Pocierając biodro, podeszłam do komody, żeby odłączyć telefon od ładowarki. Już go przeglądałam, kiedy wchodziłam do łazienki.
− Och, na litość…
− O co chodzi?! – zawołał Dan.
− Nie ma papieru toaletowego.
Nie odpowiedział. Przewróciłam oczami, wstałam i puściłam wodę z prysznica. Potem położyłam telefon na umywalce i zmarszczyłam brwi, widząc na niej pomarańczowy pył. Co to było? Przyjrzałam się bliżej, przejeżdżając dłonią po maleńkich kropkach.
Dźwięk wiadomości na Facebooku. Jęknęłam w myślach, gdy zobaczyłam od kogo. Kobieta, która miała odebrać mój praktycznie nieużywany składak – prezent na czterdzieste urodziny, z którego korzystałam mniej więcej raz na dwa lata – chciała zmienić termin odbioru. Znowu. Odwoływała spotkania niemal każdego dnia i ciągnęło się to w nieskończoność. Cała rodzina przeciskała się obok stojącego w korytarzu roweru przez ostatnie dwa tygodnie. Zastanawiałam się, czy to wszystko było warte tych pięćdziesięciu funtów, za które sprzedałam go na jednej z lokalnych grup dla mam na Facebooku. Odpowiedziałam kciukiem w górę.
Lustro zdążyło już zaparować, kiedy odkładam telefon i zdejmowałam piżamę. Musiałam zarezerwować kolejną wizytę u fryzjera – związując długie do ramion włosy, zobaczyłam siwe pasemka między czarnymi włosami, a minął niecały miesiąc od ostatniego farbowania. Spojrzałam na swoją twarz, zanim całkowicie zniknęła za mgłą. Ściągnęłam brwi – kolejna zmarszczka? Czyżbym potrzebowała botoksu? Moja klientka, Scarlet, powiedziała mi o wypełniaczu firmy Viscoderm, który podobno jest lepszy. Która witamina jest dobra dla skóry? D? B? Czy B działa na włosy?
− Auu! – Odwróciłam się i zakręciłam prysznic. O Boże, dlaczego Dan za każdym razem musiał lać na siebie wrzątek?
Tuż po wyjściu z łazienki usłyszałam tupot małych stóp za drzwiami naszej sypialni. To musiał być Miles. Miał osiem lat i już prawie dorównywał wzrostem Poppy. Przeszukałam stertę ubrań wiszącą na krześle i wyciągnęłam białą koszulę oraz bordową, sztruksową spódnicę z wysokim stanem. Kto miałby czas, żeby prasować rzeczy. Jakie buty? Szpilki? Usiadłam na krawędzi łóżka, naciągając rajstopy i wyglądając przez okno, żeby sprawdzić pogodę. Żadnego deszczu, więc zdecydowałam się właśnie na szpilki.
Z sypialni Poppy dobiegała jakaś dziwna muzyka i pojedyncze słowa. Uniosłam głowę, żeby ją zawołać, musiała zjeść śniadanie przed pójściem do szkoły, ale zdjęcia plaży na Instagramie przykuły mój wzrok do ekranu smartfona – Boże, czy książka Amelii nie miała przypadkiem ukazać się już jutro? Na pewno w tym tygodniu. Na jednym ze zdjęć leżała w hamaku, trzymając szklankę z jaskrawoczerwonym koktajlem, a na drugim skakała na białym piasku. Hasztag błogosławiona.
Przerzuciłam się na Twittera i przebijałam się przez mnóstwo tweetów dotyczących polityki, żeby sprawdzić, czy są jakieś nowe wiadomości o książce. Chryste, tweet Arthura miał ponad tysiąc dwieście polubień i trzysta dziewięćdziesiąt jeden podaj dalej. Wpadłam w panikę. Co mogłoby to oznaczać na dzisiaj?
Podeszłam do drzwi, wciąż przewijając. Redaktorka, którą znałam, zmieniała pracę. Powinnam zaprosić ją na lunch i podpytać, czego szuka.
− Poppy! – krzyknęłam, a potem mój wzrok przykuł artykuł z „The Bookseller”. Informacja o nowej książce znanego autora, której opis brzmiał niepokojąco podobnie do tego, co nadesłano mi w zeszłym tygodniu.
Wpadłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i rozejrzałam się za Gusem, który leżał na swoim wełnianym posłaniu.
− W porządku? – zapytałam, a on nawet nie podniósł głowy z bujnymi lokami. Jego miska z jedzeniem stała nietknięta.
Usłyszałam, że ktoś kaszlnął przy stole. Zobaczyłam Milesa w mundurku szkolnym wpatrującego się w miskę z płatkami kukurydzianymi.
− W porządku?
− Tata wyszedł po mleko.
Kiedy to mówił, otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł Dan, nieogolony, z czerwonymi policzkami, a jego brązowe włosy sterczały we wszystkie strony. W ręku trzymał torbę.
− Proszę bardzo. – Podsunął butelkę mleka Milesowi, który w ramach podziękowania zdobył się na słaby uśmiech.
Mój telefon ponownie zabrzęczał, zanim zdążyłam skończyć myśl.
− O mój Boże, mówiłam ci, że ta baba od roweru znowu przełożyła spotkanie?
Dan objął mnie w talii, a jego podbródek musnął bok mojej głowy, gdy podawał mi brązową papierową torbę.
− Bułeczka z cynamonem.
− Dzięki… a sprawa z Arthurem jeszcze się pogorszyła. Znani autorzy ze Stanów podali dalej jego tweeta. Chryste. Ach, a Amelia jest na Malediwach, zobacz. – Pomachałam mu telefonem przed nosem. – Jakiś kurort, gdzie delfiny przynoszą ci śniadanie czy coś w tym stylu – ekran rozbłysnął turkusem. Danowi całkiem podobało się, kiedy opowiadałam mu o Amelii, celebrytce znanej z popularnego programu o londyńskich lwach salonowych, która miała ponad milion obserwujących, a wydawca, który opublikował jej wegańską książkę kucharską, czekał na pierwszą napisaną przez nią powieść. – Mam nadzieję, że Claire tego nie widzi. Już dwa razy przedłużała termin.
Zastanawiając się, dlaczego Dan nic nie mówi, odwróciłam się do Milesa.
− Och, i Miles… Pluszaki!
Dan i Miles aż podskoczyli.
− Przepraszam – powiedziałam już normalnym tonem. Myślałam o pięciu sprawach naraz. – Masz jakieś stare, miękkie zabawki na loterię pluszakową? Dan, wynieśliśmy je na strych czy wyrzuciliśmy?
Tam, gdzie ja po prostu chomikowałam, Dan organizował. Miał segregatory w różnych kolorach i używał tych okrągłych etykiet, dzięki czemu kartki nigdy się nie rozdzierały. Chłop miał specjalne pudełko na brakujące guziki i zalaminowane pozwolenie na wystawianie śmieci przed dom.
Dan usiadł na kuchennym krześle naprzeciwko Milesa.
− Po co znowu to organizujesz? Skończyli przedszkole lata temu.
− Wiem, ale cóż, obiecałam.
Spojrzałam na ekran telefonu. Wątek na WhatsAppie miał już trzydzieści siedem powiadomień. Dan oczywiście miał rację, obiecałam mu, że odpuszczę, ale nikt nie zaproponował, że zajmie moje miejsce. Organizowanie loterii bardzo mi pomogła podczas tych pierwszych szalonych lat. Pozwalała mi odetchnąć od ciągłego zrzucania jedzenia na podłogę, niekończących się wizyt w naszej sypialni, bo brakuje smoczka, bo straszne sny, bo pić, przytulić, siusiu, i oglądania zapętlonych odcinków Świnki Peppy, przez co w różnych momentach dnia łapałam się na nuceniu motywu przewodniego. Była to jedyna sensowna oferta z elastycznymi godzinami pracy – potrzebowali chętnych.
Uniknęłam wzroku Dana i zebrałam rzeczy do pracy, nie zapominając o ważnych dokumentach wydrukowanych zeszłej nocy. Skręciło mnie w żołądku, kiedy pomyślałam o nadchodzącym poranku. Ponownie spojrzałam na telefon, wciąż brak wiadomości od firmy taksówkarskiej. Zobaczyłam za to inną wiadomość.
− Och, Miles, pamiętasz Jacoba? Chodził z tobą do przedszkola. Jego mama mówi, że przenoszą się do Surrey. Myślę, że powinniśmy ich zaprosić, zanim wyjadą.
Miles spojrzał na mnie pustym wzrokiem.
− Wszystko w porządku, kolego? – zapytał Dan i położył dłoń na jego czole. Miles zbył go głośnym sapnięciem. Spotkałam się wzrokiem z Danem. Nasz syn zazwyczaj nie był taki drażliwy. Wystarczająco trudno było już z jednym dzieckiem, które zachowywało się jak nastolatek, chociaż dopiero za kilka miesięcy skończy jedenaście lat.
Dan schylił się, żeby poklepać Gusa, a ja chwyciłam portfel i sprawdziłam torebkę.
− W porządku, chłopaku? Dlaczego nie jesz?
− Och, na litość… – Podnosząc klucze, zerknęłam na zegar i jęknęłam. – Muszę pojechać do biura przed spotkaniem. Jeśli Poppy zaraz nie zejdzie, nie będzie miała czasu, żeby zjeść.
Dan się wyprostował.
− Ja się tym zajmę, możesz iść. Dzisiaj zaczynam później, pamiętasz? O jedenastej mam spotkanie z nowym klientem. – Po tych słowach zrobił pauzę, jakby na coś czekał.
− Wspaniale. – Posłałam mu buziaka, a on przybrał dziwny wyraz twarzy, kiedy znowu siadał. Wyciągnęłam dłoń, żeby pogłaskać Milesa.
− Kocham was obu! – krzyknęłam z przedpokoju. – Zapytaj Poppy o pluszaki, dobra? – Usłyszałam, jak schodzi z góry. – Poppy! – zawołałam. – Przypomnij tacie, żeby porozmawiał z tobą o pluszakach, okej?!
Poppy stanęła na półpiętrze. Jej długie włosy były nieuczesane, biała koszula niedbale założona, spod spódnicy w kratę wystawały chude nogi.
− Gdzie mój blezer? – zapytała.
− Hej, zapytaj tatę – odpowiedziałam, wyciągając się, żeby zdjąć płaszcz z wieszaka. Kierownica roweru wbiła mi się w bok. – Do kurw… – Boże, ta baba mogłaby go już odebrać. Chyba wrzucę go z powrotem na strych albo po prostu komuś oddam.
− Dan! Poppy szuka swojego blezera. Później napiszę ci, co kupić dzieciom na podwieczorek, dobra? Może zrobię kiełbaski zapiekane w cieście?! – krzyknęłam, otwierając drzwi, z telefonem w kieszeni płaszcza i myślami, będąc już w pracy. Może poczytam tę propozycję, którą zaczęłam wczoraj w metrze.
Usłyszałam głos dochodzący z domu:
− Zapomniałaś bułki z cyna… – Ale już zamknęłam za sobą drzwi.
Denise @Wszyscy Dzisiaj, 18.30. Proszę, nie spóźnijcie się.
Catrin @Emma Denise zdecydowanie zwraca się do ciebie.
Denise @Wszyscy Według rozkładu dzisiaj protokołuje Emma.
Catrin @Emma Boże, tylko tego nie spierdol. Lol.
AutorLou @Emma Wiem, że jest wcześnie. Nie musisz odpowiadać od razu. Nie chcę być też natarczywą autorką. Właśnie przejrzałam Amazona i pojawiły się dwie nowe recenzje! Ale jedna z nich ocenia książkę na jedną gwiazdkę, bo podobno okładka się rozpada. Zastanawiam się, czy powinnam napisać do Amazona, żeby zdjęli tę recenzję?
AutorLou @Emma Przepraszam! Powinnam napisać to w poprzedniej wiadomości. Właśnie przejrzałam Goodreads i ktoś dał książce jedną gwiazdkę, bo stwierdził, że Carl wydaje się trochę zboczony. Myślisz, że powinnam oznaczyć tę recenzję jako obraźliwą?
AutorLou @Emma Nie wydaje się zboczony, prawda?
AutorLou @Emma Przepraszam! To już ostatnia, obiecuję! Czy powinno mnie martwić, że nie mam jeszcze żadnych recenzji na stronie internetowej Waterstones? Sprawdziłam książki innych autorów, które wyszły w tym samym tygodniu i mają już po trzy recenzje. Czy ma to jakieś znaczenie?
Jas @Emma Widziałaś Instagram Amelii? Chcę być nią.
Hattie @Emma Masz czas, żeby złapać się dziś na lunch?
Poppy @Mama Tata nie wie, gdzie jest mój blezer.
4
Kiedy tylko wyszłam z domu, do głowy wpadło mi trzydzieści różnych rzeczy, które musiałam powiedzieć Danowi. Po drodze napisałam mu esemes.
„Blezer wisi chyba na wieszaku w łazience na dole”.
„Powiedz Milesowi, żeby pamiętał o pracy domowej!”.
„Przydadzą mu się rękawiczki”.
„Rozmrozisz kiełbaski?”.
Zwykle odpowiadał jakąś żartobliwą emotką albo „Tak, wasza wysokość”, ale dzisiaj otrzymałam tylko zdawkowe „OK”. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi?
Chryste, pamiętałam o dokumentach, które wydrukowałam na spotkanie? Czy firma taksówkarska wysłała potwierdzenie? Och, czy w sobotę też przypadkiem nie było zapiekanych kiełbasek?
Stacja znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Zeszłam z chodnika i usłyszałam dźwięk dzwonka oraz krzyk, więc odskoczyłam do tyłu, a obok mnie przejechał rowerzysta. Mój obcas utknął w studzience. Spanikowana nachyliłam się, żeby go wyciągnąć.
− Do kurwy… – Rowerzysta spojrzał przez ramię.
Wali mi serce. Odkładam telefon i daję sobie chwilę na złapanie oddechu, po czym uważnie patrzę najpierw w prawo, potem w lewo, zanim przejdę przez ulicę.
Kiedy mijałam bramkę obrotową, poczułam, że moją lewą piętę obciera sztywna skóra. Dlaczego nie włożyłam zwykłych butów?
Stojąc na ruchomych schodach, czułam zapach cebuli oraz wilgoci i rozglądałam się po innych ludziach jadących do pracy, ubranych w różne płaszcze, kurczowo trzymających torby i zapinających plecaki. Ile z tych twarzy mijałam już w poprzednie poniedziałki? Ponownie wyciągnęłam telefon. Miałam małe okno na przygotowanie kilku odpowiedzi.
Czterdzieści dwie nowe wiadomości od komisji i dwie kolejne na WhatsAppie od Lou, której pierwsza powieść wyszła dwa tygodnie temu. Dlaczego nie miałam służbowego telefonu? Uwielbiała wysyłać spanikowane wiadomości. I mejle. Często też dzwoniła. Zaczęłam pisać.
Metro wypluło mnie, kiedy pisałam. Ruszyłam ze strumieniem ludzi dojeżdżających do pracy. Chwilę później oślepiło mnie mlecznoniebieskie niebo. Idąc szybkim krokiem w stronę agencji, zatrzymałam się w małej kawiarni na rogu. Przyszło mi do głowy, że jeszcze nie wypiłam kawy ani nic nie zjadłam. Bułka z cynamonem nadal musiała leżeć na blacie w kuchni. Och, może to dlatego Dan był na mnie zły?
− Poproszę orzechowe latte – rozkojarzona zwróciłam się do baristy z tatuażem na szyi przedstawiającym zakręcony czarny symbol. Nigdy nie zapytałam, co to jest, mimo że odwiedzałam tę kawiarnię prawie każdego dnia.
Barista uśmiechnął się do mnie. Miał szparę między zębami, co zawsze przypominało mi o Poppy.
− I babeczkę z jagodami?
− Jasne – wymamrotałam, zdając sobie sprawę, jak często zamawiam te dwie rzeczy. Nawyk. Boże, kiedy się taka stałam? – Dzięki… – urwałam, bo przyszło mi do głowy, że naprawdę powinnam zapytać, jak ma na imię. A może to jednak zbyt żenujące? Pytać teraz, kiedy zaserwował mi już z tysiąc babeczek? Znowu wyciągnęłam telefon.
− Och, z odtłuszczonym mlekiem – dodałam szybko, spoglądając w górę i przypominając sobie zdjęcie Amelii skaczącej na plaży. Jakby odtłuszczone mleko miało pomóc, skoro zamówiłam kawę z syropem orzechowym. Naprawdę powinnam zrzucić te trzy, no dobra, pięć kilogramów, które przybrałam przez ostatnie kilka lat, odkąd przekroczyłam czterdziestkę. Ale kto miał czas, żeby chodzić na siłownię? Albo biegać? Albo wcisnąć chociaż kilka ćwiczeń przy niekończącej się liście obowiązków.
Zobaczyłam wiadomość od Hattie w sprawie lunchu i przygryzłam wargę. Bardzo chciałam się z nią zobaczyć, ale czy znajdę wolną godzinę? Spotkanie z piekła rodem było już zaplanowane, a Linda nalegała, żebyśmy najpierw spotkały się w biurze, przez co musiałam poświęcić na nie więcej czasu. Poza tym zawsze zmuszałam Hattie, aby dojeżdżała do Hammersmith, kiedy pracowała w domu w Wimbledonie, bo wtedy mogłam wymknąć się z biura. Mówiła, że jej to nie przeszkadza; atmosfera w firmie z Doliny Krzemowej, dla której pracowała, była dość luźna, zresztą pracowała w późniejszych godzinach, więc nie miała tak napiętych poranków, ale to i tak nie było fair wobec niej. Nie weszłam w konwersację, żeby Hattie nie widziała, że przeczytałam wiadomość. Kiedy ostatni raz się z nią widziałam? Całe wieki temu, o wiele za długo. Tęskniłam za nią. Na pewno odpowiem, gdy będę już wiedziała, jak będzie wyglądał mój dzień.
Chryste, w skrzynce czekało na mnie dwadzieścia siedem mejli, a przecież sprawdzałam ją wczoraj przed pójściem spać. Poczułam lekki ucisk w klatce piersiowej. Chwyciłam torbę i kawę i wybiegłam z kawiarni, krzycząc „dziękuję”.
Wślizgnęłam się do biura w białym obdrapanym budynku wciśniętym między dwa większe przeszklone biurowce, zerknęłam na wieszak i poczułam ulgę widząc, że jest pusty. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl o nadchodzącym poranku. Czy to, co przygotowałam wystarczy?
Kiedy szłam korytarzem, wciąż w płaszczu, moja torba otarła się o książki ustawione w niestabilne stosy przy ścianach. Odpowiedziałam tylko na trzy mejle – dwa z nich dotyczyły uwag do książki Scarlet, obecnie wstrzymanej – zanim przerwało mi brzęczenie telefonu.
Scarlet była moim pierwszym nabytkiem. Chociaż była matką dwójki nastolatków i dorabiała jako nauczycielka, żeby wesprzeć chorego męża, pisała wspaniałe powieści, potrafiła wydobyć emocje jak nikt inny. Doskonale wiedziałam, że muszę do niej zadzwonić i porozmawiać. Umowa na nową książkę bez wątpienia podbudowałaby jej pewność siebie. Zgłoszę się do niej później i powiem, że wciąż mamy jakieś opcje.
Telefon zabrzęczał ponownie, a samochód, który właśnie podjeżdżał wąską, jednokierunkową ulicę, był zamówioną przeze mnie taksówką. Chwyciłam torebkę, zatrzasnęłam za sobą drzwi wejściowe i zastanawiałam się, co zrobić, żeby taksówka poczekała. Kiedy podnosiłam telefon do ucha, żeby zadzwonić do Lindy, zobaczyłam ich idących po chodniku i trzymających się pod ramię, jakby byli spacerującą, niemartwiącą się o nic parą starszych ludzi.
Arthur Chumley w czerwonych, sztruksowych spodniach, niewyprasowanej rdzawej koszuli, z długimi siwiejącymi włosami zawijającymi się przy kołnierzyku i Linda w swoim ulubionym futrze (z norek, „to nieznośne małe gryzonie, Emmo”), z włosami ułożonymi w chmurę sztywnych blond loków i ubytkami szminki na ustach od zaciągania się papierosem.
− Gemma – powiedział Arthur, przyciągając moją prawą dłoń do swoich suchych ust.
− Taksówka już tu jest – poinformowałam, wskazując pojazd lewą ręką. Tuż za nim zatrzymał się kolejny samochód.
− Musieliśmy wyjść na kawę. Jasmine zaproponowała Arthurowi kawę instant – poskarżyła się Linda, przewracając oczami. Jej przednie zęby były pobrudzone szminką. – Wyobrażasz to sobie?! Przecież on nie znosi granulek.
− Naprawdę musimy się już wsiadać… – powiedziałam, szybko zabierając dłoń ze szponów jednego z naszych najlepszych klientów. Szponów, które praktycznie generowały większość naszych pensji. Dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy na całym świecie, odnoszący sukcesy serial telewizyjny z latach dziewięćdziesiątych, twórca najsłynniejszego na świecie jednorękiego detektywa alkoholika. Jeden z pierwszych nabytków Lindy, kiedy zakładała agencję czterdzieści lat temu. Chociaż nie byłam już jej asystentką, wciąż pracowałam przy wszystkich sprawach związanych z publikacją jego książek. Wydawało się, że zarówno Linda, jak i Arthur chcieli mieć podwładnego, aby utwierdzać się w przekonaniu, że Arthur jest najważniejszym autorem na świecie. Próbowałam wyrwać się z tej roli, ale mi się nie udało.
− Naprawdę musimy iść? – Arthur wydął usta. – Znacznie bardziej wolałbym zabrać piękne panie na lunch.
− Och, Arthur – zarechotała Linda, gasząc papierosa na chodniku. – Ty zbereźniku – dodała. – To konieczne nudziarstwo. Ale Emma zapewniła mnie, że ma wszystko pod kontrolą.
Nie mogłam powstrzymać spanikowanego spojrzenia w jej stronę. Pod kontrolą? Od jej telefonu, który całkowicie spieprzył mi weekend, spędziłam każdą sekundę, martwiąc się tym, co może się wydarzyć podczas najbliższych kilku godzin. To spotkanie może zmienić wszystko: dla agencji, dla Arthura, dla niej, dla mnie.
− A ty tylko skup się na pisaniu dla nas kolejnych wspaniałych książek – kontynuowała Linda, kompletnie nie zwracając uwagi na trzy samochody, które stały na ulicy, i taksówkarza, który poirytowany uniósł ręce, gdy wokół rozlegało się trąbienie.
− Naprawdę musimy już iść! – próbowałam przekrzyczeć hałas i ruszyłam w kierunku taksówki.
− Do naszego powozu – oznajmił Arthur, jakby eskortował nas na rozdanie Oscarów, a nie na spotkanie służbowe.
Kiedy wsiadałam do taksówki, myślałam o kolejnym odrzuceniu książki Scarlet, patrząc na Arthura śmierdzącego skwaszonym mlekiem, obijającego mnie swoim mięsistym udem i lamentującego nad przejęciem przez młode autorki branży książek kryminalnych.
− Są teraz wszędzie – uspokajała go Linda ze swojego miejsca.
W co ja się wpakowałam?
Denise @Wszyscy Czy możemy przyjąć to do wiadomości. Emma będzie protokołować. Spotkanie rozpoczyna się o 18.30. Przewozy o 20.
Catrin @Emma Niegrzeczna Emma. I czym, do cholery, są „przewozy”?
Jas @Emma Chciałam tam być, ale odesłali mnie, bo zaproponowałam złą kawę. Mam nadzieję, że spotkanie pójdzie OK i nie stracimy pracy. Do zobaczenia później w biurze. 😬X X
AutorLou @Emma Dzięki za odpowiedzi. Ja teeeeeż nie uważam, że jest zboczony. Tylko pełen pasji! Widziałaś artykuł z tego rana na „The Bookseller”? Podobno rynek kryminałów pisanych przez matki jest już nasycony. Myślisz, że przegapiłam okazję?
AutorLou @Emma Właśnie przeczytałam kolejny artykuł na „The Guardian” o kryminałach pisanych przez matki i podobno wciąż są w modzie. Ha! Może napiszę w tej sprawie do Jane. Ciągle nie odpisała na mojego mejla z zeszłego tygodnia o okładce książki tego innego autora. Myślisz, że czytelnicy będą je mylić – moim zdaniem grafika jest bardzo podobna? Może moglibyśmy to przedyskutować? Dzisiaj mam sporo czasu. Jutro też. W ogóle w tym tygodniu.
AutorLou @Emma OK, pokazałam koleżance okładkę tego innego autora i ona też uważa, że są podobne.
AutorLou @Emma Chociaż powiedziała też, że podoba się jej sposób, w jaki przedstawiono gnijące jabłko na okładce mojej książki. Jestem dostępna! Bez pośpiechu! Pogadamy wkrótce!
Claire @Emma Czy Amelia da radę? Muszę poinformować zespół do spraw marketingu.
Hattie @Emma Lunch?
5
3 grudnia, 2008
Droga Emmo!
Całe dwa lata. Zmieniłaś nasz status na Facebooku ze „znajomi” na „w związku”, więc wiem, że to poważna sprawa! I widuję Cię o wiele częściej, odkąd Dave się wyprowadził, a wprowadziła się Hattie. Myślałem, że się z tym pogodził, ale masz rację, ten kondom w moim łóżku to pewnie nie był przypadek. Po prostu nie mogłem pozwolić, żeby Hattie nadal mieszkała z naszymi rodzicami – już za bardzo wkręciła się w puzzle i grę w karty.
Może powinienem być trochę zazdrosny o waszą relację, ale mnie się to podoba, wiem, jak bardzo brakuje ci Jules, teraz, kiedy jest w Australii. Widzę Twoją inną stronę, gdy jesteś z Hattie – lubię do Was wchodzić, gdy razem „pracujecie z domu” – udajecie poważne, patrząc w ekrany laptopów, a potem wybuchacie śmiechem.
Cieszę się też, że nie masz nic przeciwko mojej dziwnej relacji z siostrą – naszemu sprzeczaniu się i dawnym historiom (tak, braliśmy Klub Kamienia na poważnie, przyjmowaliśmy nowych członków tylko wtedy, gdy przedstawili nietypowo wyglądający kamień). Czasem Cię przyłapuję, jak przyglądasz się nam z melancholijnym wyrazem twarzy, który zawsze sprawia, że mam ochotę chwycić Cię za rękę.
Często wskazujesz różnice w naszym dzieciństwie. Czasem rzucasz uwagi, jak ta, że spędziłaś pewne święta Bożego Narodzenia z rodziną Jules, bo Twoi rodzice zabukowali podróż na Antiguę bez Ciebie, i przepraszam, jeśli od czasu do czasu robię nieprzyjemną minę. Po prostu uważam, że tak próbujesz usprawiedliwić swój brak komunikacji. Zapominasz powiedzieć swojemu chłopakowi, co robisz danego wieczoru albo weekendu. Nienawidzę, kiedy po prostu ogłaszasz, że masz plany, a ogarnia mnie ulga, kiedy dowiaduję się, że jestem ich częścią.
Hattie zawsze chciała mieć siostrę. To dlatego wiem aż za dużo o kobiecej modzie (heteroseksualni mężczyźni raczej nie wiedzą, czym są kuloty), więc nic dziwnego, że złapałyście dobry kontakt. Uwielbia Cię – za Twoją spontaniczność (wycieczka do Brighton w środku tygodnia, lekcja jazdy na monocyklu) oraz życzliwość (kiedy odebrałaś ją z Herefordshire o trzeciej nad ranem, bo Ian nie chciał przyjechać i przygotowałaś fondue, kiedy dostała pracę w HR, na której bardzo jej zależało).
Jesteś miła dla wszystkich, których poznajesz – zawsze potrafisz wskazać chociaż jedną pozytywną cechę, mimo tego, że dla mnie są kompletnymi złamasami. „Może ich zaskoczyliśmy”. „Może ktoś ich skrzywdził”. To naprawdę niesamowite i oczywiście oznacza, że wszyscy wydają się Cię lubić. Czasem trudno stwierdzić, z kim trzymasz się naprawdę blisko – wciąż próbuję Cię rozgryźć. Biegniesz do Hattie tuż po tym, jak przekażesz mi najnowsze wieści, biegniesz do jej pokoju po pracy, żeby pokazać jej artykuł, który Ci się spodobał (a podobno niemożliwe jest wiedzieć wszystko o Ryanie Reynoldsie). Naprawdę doceniam to, że chcesz być częścią naszego dziwnego gangu – bardzo dobrze wspominam dzień, kiedy stałaś się pełnoprawnym członkiem Klubu Kamienia (ten kwarc w kształcie chmury, coś niesamowitego).
Wiem, że mnie kochasz. Mówisz mi to podczas naszych chwil sam na sam, mówisz mi to mimochodem, mówisz mi to często. Napisałaś to na końcu Twojego wspaniałego listu z zeszłego roku. Czasem czytam te słowa, kiedy potrzebuję podbudować swoje ego (powinienem się do tego przyznawać czy to dziwne?), więc mam nadzieję, że ten list sprawi, że też poczujesz się kochana. No to zaczynamy…
Sprawiasz, że szaleję, gdy patrzysz na mnie w pewien sposób.
Pasujesz do mojej rodziny, jakbyś od zawsze była jej częścią. Wiem, że nasza czwórka potrafi być przytłaczająca, ale rodzice Cię uwielbiają. Mama ciągle mówi o klamerce, którą jej podarowałaś, bo skarżyła się, że nieustannie gubi okulary. A jeśli twoi rodzice nie chcą spędzać z nami czasu, to ich strata. Może będzie łatwiej, kiedy na stałe przeprowadzą się do Hiszpanii. Wydaję mi się, że najbardziej boli Cię to, że mieszkają niecałą godzinę drogi od nas, a zachowują się, jakby byli na innej planecie.
Dajesz mi przestrzeń i czas, kiedy tego potrzebuję. Wiedziałem, że muszę rzucić tamtą pracę, byłem wypalony i pozbawiony motywacji. Specjalista strategiczny w firmie konsultingowej – bez żartów – kto by pomyślał?! Rezygnacja z pracy była przygnębiająca i przerażająca, a Ty zachowałaś się niesamowicie, wysłuchując moich dywagacji na temat tego, czy podjąłem właściwą decyzję, czy znajdę jeszcze pracę i tak dalej, i tak dalej. No i pozwoliłaś mi siedzieć w piżamie i grać na konsoli bez rzucania (prawie) żadnych uwag. Żadnego pouczania i stresujących pytań. Po prostu kładłaś głowę na moim ramieniu i dłoń na udzie. A stwierdzenie, że muszę wziąć prysznic, jeśli mamy uprawiać seks było bardzo słuszne – w końcu nie robiłem tego od ośmiu dni.
Dodajesz mi odwagi. Nie mogę uwierzyć, że piszę to w samolocie. Ale masz rację, dlaczego nie? Daje nam to szansę na zastanowienie się, co chcemy osiągnąć długoterminowo, a przy okazji posurfować. Lecimy od pięciu godzin, a ja już czuję, że zapomniałem o swoich obawach. Hattie obiecała, że przechowa kolekcję kamieni i nie podnajmie nikomu mieszkania ani nie zaprosi z powrotem Podstępnego Dave’a, co też pomogło.
Za niecały dzień w Sydney rozpocznie się lato. Zrobimy krótki przystanek u Jules, a potem spędzimy szesnaście tygodni tylko we dwójkę. Teraz śpisz obok mnie, z jedną z tych miękkich masek na oczy, masz lekko otwarte usta i małą, dmuchaną poduszkę wokół szyi. Wyglądasz komicznie, a ja jestem w Tobie szaleńczo zakochany.
Za wspaniały trzeci rok razem.
Dan
6
Dobrze oświetlone lobby z wysokim sufitem przyniosło mi ulgę po podróży taksówką. Arthur siedział teraz na fioletowej kanapie tuż pod plakatem promującym jego najnowszy bestseller i narzekał na cancel culture1 oraz marginalizację roli białych mężczyzn. Linda siedziała obok niego i przytakiwała niczym piesek na desce rozdzielczej.
Redaktorka, która wyszła nam na spotkanie, Hayley – znajoma, kupiła prawa do książki jednego z moich pierwszych autorów – unikała mojego wzroku, nawet kiedy jechaliśmy windą i ktoś wyraźnie puścił bąka, co odczytałam jako zły znak. Nikt nie skomentował zjełczałego smrodu i gdy tak staliśmy w małej, stalowej puszce zrozumiałam, że to zapach nieuchronnie zbliżającej się zagłady.
Oblizałam suche usta, starając się uporządkować myśli. Agencja potrzebowała dochodów z książek Arthura. Spotkanie musiało pójść pomyślnie. Wiedziałam, że jeśli się tak nie stanie, moje plany na resztę tego tygodnia pójdą z dymem. A poza tym byłam to winna Lindzie i agencji. To ona pozwoliła mi się rozwinąć prawie osiem lat temu, a teraz potrzebowała mojej pomocy.
Ding.
Sala konferencyjna była przerażająco duża. Przy ogromnym owalnym stole siedziały dwie kobiety, a ich ponure miny odbijały się w szklanym blacie. Odsunęłam krzesło, po czym zauważyłam, że Arthur podszedł do długiego od podłogi do sufitu okna i wpatrywał się w lśniące wody Tamizy wijącej się obok budynku.
− Gdy człowiek jest zmęczony Londynem, jest zmęczony życiem – powiedział, jakby był na przyjęciu z krewetkowym vau-la-vent podawanym jako przystawka. – To Samuel Johnson – dodał.
Słowa spotkały się z obojętnym przyjęciem. Poczułam, że pocą mi się dłonie.
− Panie Chumley – powiedziała Melissa, prezeska wydawnictwa Charter, patrząc zza okularów w fioletowych oprawkach. – Bardzo dziękuję za przybycie. Oczywiście chciałybyśmy odnieść się do dość poważnej sytuacji, która wydarzyła się w ten weekend.
− Ach tak, Wokerati chcą mojego skalpu! – Arthur odsunął krzesło zamaszystym ruchem. – W tych czasach ludzie uwielbiają się obrażać.
− Pana słowa były obraźliwe – stwierdziła Melissa, mrużąc oczy. – Napisał pan – kontynuowała, czytając na głos z leżącej przed nią kartki – „Wolałbym utknąć w łóżku z nią, a nie z jej książką. Byłoby więcej akcji”.
− Rozmawiałem prywatnie z innym pisarzem.
− Twitter nie jest prywatny – warknęła Melissa z poważną miną.
− Teraz już to wiem – odpowiedział pompatycznie Arthur.
Linda pochyliła się nad stołem.
− Arthurowi jest bardzo przykro, że ludzie nie zrozumieli żartu – powiedziała, ledwo powstrzymując się, żeby nie przewrócić oczami. – Już usunął tweeta, który wywołał tę niedorzeczną wrzawę.
− Usunięcie go nie sprawiło, że zniknął. Setki osób zrobiło zrzut ekranu i wciąż krąży po internecie – odparowała Melissa.
− Zrzuty ekranu czy nie. – Linda machnęła ręką. – W zeszłym roku sprzedaliście ponad milion egzemplarzy książek Arthura. Jakie znaczenie ma jedno ćwierknięcie?
− Tweet – poprawiłam ją szeptem.
Linda rzuciła mi spojrzenie. Wiedziałam, że też muszę skupić się na obronie Arthura – miałam przygotowane dane o sprzedaży i oświadczenie do opublikowania, oba gotowe w torbie, ale czułam, jak zaciska mi się gardło.
− W przyszłości moje tweety będą dotyczyć jedynie perspektyw Leeds United i zabytkowych samochodów. – Zaśmiał się Arthur.
Odpowiedź Melissy była lodowata.
− Problem polega na tym, że to ważna sprawa, ważna dla naszej firmy i ważna dla autorki, która otrzymała zupełnie nieuzasadnioną i lekceważącą uwagę od uznanego pisarza. – Dłoń Melissy leżąca na blacie zacisnęła się w pięść. – A to wszystko zaledwie dziesięć miesięcy po zarzutach o znęcanie się…
− Cóż, tak to jest, jak zatrudnia się przewrażliwionych dwudziestolatków… – mruknął Arthur, zaciskając palce wokół szklanki z wodą.
− Cóż, jeśli nie udowodni pan, że traktuje tę sprawę serio – Melissa uniosła głos – to obawiam się, że wydawnictwo Charter będzie musiało długo i poważnie zastanowić się nad przedłużeniem obecnej umowy.
Skrzywiłam się. Gdyby Charter wycofało się teraz, pozostawiłoby to ogromną dziurę w finansach agencji, nie wspominając już o tym, że po kilku latach spadku sprzedaży, spotęgowanej globalną pandemią, książki Arthura nie były już takimi żyłami złota jak kiedyś. Czy bylibyśmy w stanie znaleźć inne wydawnictwo, które zapłaciłoby tyle samo? Szczególnie że wszyscy w branży wiedzieliby, dlaczego Charter zrezygnowało z Arthura. Oczywiście otrzymałby jakieś oferty, ale myślę, że i Linda, i Arthur byliby zaskoczeni, ile mniej wydawcy są skłonni zapłacić za prowokatora, któremu spada sprzedaż książek, a do tego nie jest lojalny wobec kolegów z branży. Odchrząknęłam.
− Arthur doskonale wie, jak duży popełnił błąd – zaczęłam. – W zasadzie – dodałam, prostując się – w drodze wspomniał, jak odświeżające jest widzieć na rynku kryminałów tak wiele młodych autorek. Zgadza się, Arthurze?
Chwila konsternacji, a potem delikatne skinięcie głową.
− Mówił mi też o programie stypendialnym, o którym słyszał, mającym na celu promowanie kryminałów bardziej zróżnicowanej grupy autorów.
Wyraz twarzy Melissy spogodniał, usłyszałam też, że Linda cicho, ale gwałtowanie nabiera powietrza.
− Przy wsparciu dużego nazwiska i hojnym wkładzie w program, cóż… wydaje mi się, że to doskonały sposób, żeby przyspieszyć zmiany, które wspiera pan Chumley.
Melissa spojrzała na swoje dwie koleżanki i rozluźniła palce.
− Miło to słyszeć. Zaangażowanie w ten program może przyczynić się do naprawienia niektórych z wyrządzonych szkód.
− Możemy wydać krótkie oświadczenie w tej sprawie – kontynuowałam pewnym głosem i ze spokojnym spojrzeniem. – Oczywiście wraz z przeprosinami. Jestem przekonana, że wszyscy odetchniemy z ulgą, kiedy będziemy mieli ten przykry incydent za sobą.
Usiadłam z założonymi rękami, mając nadzieję, że te kłamstwa nie odbiją mi się czkawką. Czułam, że Arthur, który siedział po mojej lewej stronie, jest najeżony, ale miał na tyle rozsądku, żeby się nie odzywać.
− Cóż… – Koleżanki Melissy wpatrywały się w nią, a pauza przeciągała się w nieskończoność. – Muszę przyznać, że to wspaniała wiadomość. – Jej wyraz twarzy wydawał się teraz odrobinę bardziej przyjazny. – Oczywiście chcemy kontynuować tę udaną współpracę – powiedziała, starannie dobierając słowa – ale jesteśmy również niezwykle świadomi panujących nastrojów i nie chcemy być postrzegani jako bierni, kiedy jeden z naszych autorów narusza zasady, których jako firma staramy się przestrzegać.
Arthurowi ten wybryk ujdzie na sucho. Poczułam, jak rozluźniają mi się ramiona.
Ogarnął mnie wstyd, że odegrałam w tym kluczową rolę. Pomyślałam o jego słowach z dzisiejszego ranka, o jego tweecie, o kompletnym braku szacunku i znęcaniu się nad młodą asystentką redakcji, której od tamtej pory już nie widzieliśmy. Zamrugałam. Czy tego właśnie chciałam?
− Cóż – powiedziałam, odsuwając krzesło. – Powinniśmy zabrać się do pracy i dogadać szczegóły. – Chciałam wyjść z pokoju, zanim pęknę. – Linda? – zwróciłam się do niej z promiennym uśmiechem.
Linda wstała z kamiennym wyrazem twarzy.
Arthur spojrzał na nią. Nic nie powiedziała, po prostu podążyła za mną do drzwi. Widziałam, jak plecy Arthura sztywnieją, a na szyi pojawia się żyła. Wyszedł z pokoju z oburzoną miną.
Ja @Dan Mamy może cukinię? Dzieciakom znudził się już groszek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Zjawisko kulturowe polegające na całkowitym zaprzestaniu wspierania osób, które zrobiły lub powiedziały coś społecznie nieakceptowalnego – przyp. tłum. [wróć]