Na chwilę, na zawsze - Monika Kruk - ebook

Na chwilę, na zawsze ebook

Monika Kruk

0,0
39,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pola jest piękna, bogata i sławna. Młoda ­wokalistka pop ma powody do zadowolenia – jej płyty nie schodzą z list bestsellerów, a sale koncertowe wypełniają się po brzegi. Sukcesy, o których dziewczyny w jej wieku mogą tylko pomarzyć, nie dają jednak Poli szczęścia. Nadużywająca alkoholu gwiazda po jednej z imprez doprowadza do wypadku samochodowego. W ramach zasądzonej kary przez dwa miesiące musi pracować społecznie w ośrodku leczenia uzależnień. Gdzieś na końcu świata, wśród młodych ludzi z problemami, Pola poznaje Borysa, instruktora prowadzącego zajęcia z muzykoterapii, z którym ma współpracować. To, co początkowo uzna za przekleństwo losu, pewnego dnia okaże się dla niej wybawieniem. A wszystko dzięki miłości do muzyki. Dzięki miłości.

W filmie Na chwilę, na zawsze w reżyserii Piotra Trzaskalskiego, Polę zagrała Martyna Byczkowska, a postać Borysa stworzył Paweł Domagała. Aktor i muzyk jest również pomysłodawcą i współtwórcą scenariusza. W pozostałych rolach wystąpili m.in. Olaf Lubaszenko, Kinga Preis i Ireneusz Czop. Film ma swoją premierę 15.07.2022r.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 330

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Na chwi­lę na za­wsze
Co­py­ri­ght © Mo­ni­ka Kruk 2021 All ri­ghts re­se­rved
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne Kuba So­wi­ński
Co­py­ri­ght © Soj­ka & Soj­ka spó­łka jaw­na, War­sza­wa 2021
Re­dak­cja Ewa Kor­czew­ska
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66324-30-5
wy­daw­nic­twoNOC I DZIEŃ
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

1.

Ro­bi­ła to prze­cież set­ki razy. Ła­twi­zna. Wy­star­czy­ło wy­jść na sce­nę, za­śpie­wać, roz­grzać pu­blicz­no­ść do czer­wo­no­ści, dać kil­ka bi­sów, wró­cić do gar­de­ro­by, zmyć ma­ki­jaż i go­to­we. Ale nie tego wie­czo­ru. Bo choć od kwa­dran­sa mia­ła być na sce­nie, wci­ąż sie­dzia­ła w gar­de­ro­bie przed lu­strem, ści­ska­jąc moc­no szyj­kę ró­żo­wej bu­tel­ki. Mimo że zin­fan­del był wy­jąt­ko­wo pa­skud­ny, Pola bły­ska­wicz­nie uszczu­pli­ła za­war­to­ść bu­tel­ki o po­ło­wę.

Pa­trzy­ła w lu­stro z od­ra­zą. Mia­ła zmęczo­ną i opuch­ni­ętą twarz. Spod pod­krążo­nych oczu ku bro­dzie pły­nęły łzy. Pola nie po­tra­fi­ła zdo­być się na wspó­łczu­cie wo­bec sa­mej sie­bie. „Co się tak ma­zga­isz, głu­pia pin­do?” – wy­ce­dzi­ła, krzy­wi­ąc się z ro­snącym obrzy­dze­niem, po czym wy­dmu­cha­ła nos w chu­s­tecz­kę do de­ma­ki­ja­żu.

Wi­dow­nia za­czy­na­ła się nie­cier­pli­wić. „Pola! Pola! Pola!” – skan­do­wał ryt­micz­nie wie­lo­ty­si­ęcz­ny tłum. „Pola! Pola, otwie­raj, sły­szysz? Otwie­raj, na­tych­miast! Je­śli nie otwo­rzysz, we­zwę stra­ża­ków, ro­zu­miesz? Nie ręczę za sie­bie, ro­zu­miesz?! Ro­zu­miesz?!” – wrzesz­czał oj­ciec Poli, któ­ry na prze­mian bez opa­mi­ęta­nia wa­lił pi­ęścią w drzwi i mo­co­wał się z klam­ką.

Pola po­ci­ągnęła ko­lej­ny łyk wina i w ko­ńcu wsta­ła, żeby wpu­ścić ojca, któ­re­mu – bla bla bla – wszyst­ko za­wdzi­ęcza­ła. We­dług nie­go, oczy­wi­ście, za­wdzi­ęcza­ła wszyst­ko, co naj­lep­sze. We­dług niej, wia­do­mo, wszyst­ko, zwłasz­cza w ostat­nich la­tach, co naj­gor­sze.

– Ale że jak? Pali się? Dla­cze­go chcesz wzy­wać stra­ża­ków, tato? – za­py­ta­ła, otwie­ra­jąc drzwi. Za­miast od­po­wie­dzieć, oj­ciec chwy­cił ją za nad­gar­stek i za­ci­ągnął z po­wro­tem przed lu­stro, usa­dził w fo­te­lu, sta­nął za jej ple­ca­mi i po­chy­la­jąc się nad nią, za­czął swo­ją ry­tu­al­ną po­ga­węd­kę mo­ty­wa­cyj­ną. W jego mnie­ma­niu, mo­ty­wa­cyj­ną.

– Co się z tobą dzie­je?! Chcesz się ośmie­szyć przed dwu­na­sto­ma ty­si­ąca­mi lu­dzi, któ­rzy za­pła­ci­li, że­byś dla nich, kur­wa mać, śpie­wa­ła? Cór­ciu, Po­le­ńko, Po­lciu, jak mam ci to wy­tłu­ma­czyć, co? Weź się w ga­rść. Je­zu­sie, jak ty wy­glądasz? Anka, cho­dź tu­taj do cho­le­ry, na co cze­kasz? – oj­ciec rzu­cił do sto­jącej w drzwiach ma­ki­ja­żyst­ki. – Trze­ba ją na­pra­wić. Prze­cież ona ma dwa­dzie­ścia trzy lata, a nie czter­dzie­ści. Zo­bacz, jak się za­ła­twi­ła! Je­den wiel­ki roz­maz.

– Ka­sia – po­wie­dzia­ła z na­ci­skiem Pola.

– Co Ka­sia, co Ka­sia, jaka Ka­sia? – zży­mał się oj­ciec.

– To jest Ka­sia. Anka już nie pra­cu­je z nami od pół roku, a ty ci­ągle nie mo­żesz za­pa­mi­ętać – wy­ce­dzi­ła Pola, si­ęga­jąc po bu­tel­kę.

– W du­pie mam, czy to Ania, Ma­nia, czy Ha­nia, sor­ry.

– W po­rząd­ku – po­wie­dzia­ła Ka­sia z uśmie­chem.

– W du­pie mam, co my­ślisz w tym te­ma­cie – zwró­cił się oj­ciec Poli do ma­ki­ja­żyst­ki, któ­ra cze­ka­ła, aż ją ta­tuś ma­na­ger do­pu­ści do roz­ka­pry­szo­nej gwiaz­dy.

– Weź się ogar­nij – po­wie­dzia­ła Pola do plu­jące­go śli­ną ojca. Za­wsze, gdy się wście­kał, za­czy­nał krzy­czeć, a kie­dy krzy­czał, pluł śli­ną. Ohy­da.

– Sama się ogar­nij. Masz pięć mi­nut. Je­śli nie będziesz go­to­wa, to cię oso­bi­ście za­nio­sę na tę pier­do­lo­ną sce­nę – za­pluł się oj­ciec.

– Ni­g­dy nie za­trud­niaj wła­sne­go ojca – po­wie­dzia­ła Pola do ma­ki­ja­żyst­ki.

– To ja cię za­trud­niam, beze mnie je­steś ni­kim, nie ist­nie­jesz. Je­steś blo­kiem mar­mu­ru, ja je­stem rze­źbia­rzem, Mi­cha­łem An­dże­lem, któ­ry coś tam z cie­bie z tru­dem, jak wi­dać, wy­do­by­wa.

– Co za dzban – po­wie­dzia­ła Pola, gdy oj­ciec wy­sze­dł, trza­ska­jąc drzwia­mi, a ma­ki­ja­żyst­ka Ka­sia za­bra­ła się do ro­bo­ty.

– Przy­kro mi z po­wo­du tej sy­tu­acji, se­rio. Gdy­byś chcia­ła po­roz­ma­wiać... – za­pro­po­no­wa­ła Ka­sia, zmy­wa­jąc roz­ma­za­ną bu­zię gwiaz­dy.

– Weź się ode mnie od­pieprz, OK? Rób swo­je, za to ci pła­ci­my – prze­rwa­ła jej Pola. I do­da­ła: – Po­daj mi tego zin­fan­de­la. Ohyd­ny jest, ale dro­gi, żal wy­lać.

2.

Wy­szła na sce­nę, za­śpie­wa­ła i za­ta­ńczy­ła w to­wa­rzy­stwie prze­ko­zac­kich go­ści z ze­spo­łu Se­xi­Fle­xi, z któ­ry­mi wy­stępo­wa­ła od po­cząt­ku ka­rie­ry. Sta­nęła przy mi­kro­fo­nie i za­częła:

„Nie mam po­jęcia, czy jesz­cze tu je­stem / Co to za miej­sce i jaka to prze­strzeń / Ktoś mi po­wie­dział, że ty wiesz, kim je­stem / Po­wiedz więc, pro­szę / Du­szę się po­wie­trzem, du­szę się po­wie­trzem... / Wdech, wy­dech, wdech, wy­dech...”

Wi­dow­nia osza­la­ła. Tłum na­sto­lat­ków śpie­wał ra­zem z Polą. Zno­wu wy­szło za­wo­do­wo. Ro­bi­ła to prze­cież set­ki razy. Ła­twi­zna. Na­wet je­śli była na lek­kim rau­szu i na­wet je­śli przed kon­cer­tem czu­ła, że już dłu­żej nie da rady.

Kie­dy po trzech za­kon­trak­to­wa­nych bi­sach wbie­gła za ku­li­sy, zo­ba­czy­ła uśmiech­ni­ęte­go od ucha do ucha ta­tu­sia. Nic dziw­ne­go, że się tak szcze­rzył. Miał ko­lej­nych kil­ka­dzie­si­ąt ty­si­ęcy po­wo­dów do za­do­wo­le­nia. Ten śnie­żno­bia­ły uśmiech oczy­wi­ście za­wdzi­ęczał Poli. No­wiu­śkie zęby, błysz­cząca ome­ga na nad­garst­ku, dżin­sy fir­my Boss, ko­szu­la Bur­ber­ry, buty Do­lce&Gab­ba­na, za­rzu­co­ny na ra­mio­na swe­ter Fen­di...

„Cie­ka­we, czy zdążysz wy­dać wszyst­kie moje pie­ni­ądze, za­nim doj­dziesz do li­te­ry Z? Jaki jest pro­jek­tant na Z?” – za­sta­na­wia­ła się Pola, mi­ja­jąc ojca.

– Do­kąd idziesz? – za­py­tał, gdy po raz dru­gi tego wie­czo­ra chwy­cił ją za nad­gar­stek.

– Zo­staw mnie! – krzyk­nęła, pró­bu­jąc się wy­zwo­lić z uści­sku, po czym zwró­ci­ła się do ma­ki­ja­żyst­ki: – Mu­szę się na­pić. Przy­nieś mi coś moc­ne­go.

– Nie przy­nie­sie. Ka­sia, praw­da? Czy Ba­sia? – za­py­tał ma­ki­ja­żyst­kę Ka­się oj­ciec Poli. I do­dał, wci­ąż trzy­ma­jąc cór­kę za rękę: – Na­pi­jesz się na miej­scu.

– Na ja­kim miej­scu?

– W Gro­omie. Idzie­my świ­ęto­wać – po­in­for­mo­wał ją oj­ciec. – Ju­bi­le­uszo­wy kon­cert to jest! Halo, tu Zie­mia do Poli, pi­ęćset­ny kon­cert.

– My­śla­łam, że ten ju­trzej­szy jest pi­ęćset­ny.

– Źle my­śla­łaś.

– No prze­cież Ze­gna! – stuk­nęła się w czo­ło Pola.

– Co?

– Pro­jek­tant na Z – po­wie­dzia­ła, po czym oznaj­mi­ła, że ni­g­dzie nie pój­dzie, bo jest wy­ko­ńczo­na, ale oj­ciec jak zwy­kle nie miał za­mia­ru słu­chać i za­ci­ągnął ją do klu­bu, w któ­rym cze­ka­ła już cała eki­pa, go­ście z wy­twór­ni, dup­ki z agen­cji re­kla­mo­wych, kre­ty­ni z te­le­wi­zji i dia­bli wie­dzą, kto jesz­cze. I pra­wie ka­żdy miał coś nie­sa­mo­wi­te­go do opo­wie­dze­nia albo miał za­je­bi­sty po­my­sł, z któ­re­go będą góry zło­ta, o ile tyl­ko Pola da się sku­sić na chwi­lę roz­mo­wy. Niech po­świ­ęci cho­ciaż pięć mi­nut. Mi­nut­kę cho­ciaż. Do­słow­nie. Pola nie da­wa­ła się sku­sić, od­sy­ła­ła wszyst­kich do ojca.

Z oka­zji ju­bi­le­uszu strze­li­ły kor­ki szam­pa­nów. Były bra­wa, oko­licz­no­ścio­wa głu­pio­gad­ka ojca, były dziób­ki do sel­fiacz­ków, ale był też na szczęście po­rząd­nie za­opa­trzo­ny bar, a za nim po­jęt­ny bar­man, na oko ró­wie­śnik Poli, dzi­ęki któ­re­mu mo­gła prze­trwać tę upior­ną noc.

Gdy się jesz­cze jako tako trzy­ma­ła na no­gach, oj­ciec za­ci­ągnął ją na cy­klicz­ną fo­to­ustaw­kę. Umó­wie­ni pa­pa­raz­zi, któ­rzy w za­mian za ustaw­ki trzy­ma­li się od Poli z da­le­ka, tym ra­zem sfo­to­gra­fo­wa­li ją w to­wa­rzy­stwie ta­jem­ni­cze­go blon­dy­na. I w ten spo­sób syn tan­cer­ki z gru­py Se­xi­Fle­xi stał się bo­ha­te­rem, o któ­rym na­za­jutrz Pola mia­ła prze­czy­tać w Pu­del­kach i Pom­po­ni­kach elek­try­zu­jące ar­ty­ku­ły o kli­kal­nych ty­tu­łach: „Czy to nowa mi­ło­ść Poli?”. „Ko­lej­ny ro­mans mło­dej gwiaz­dy!”. „A jed­nak! Po bo­le­snym roz­sta­niu z Kubą Wi­śniew­skim ser­ce Poli znów za­czy­na bić moc­niej”.

Ustaw­ki były złem ko­niecz­nym. Po­dat­kiem od spo­ko­ju. Pola czu­ła, że są ro­dza­jem wy­mu­sze­nia, szan­ta­żu, że to roz­bój w bia­ły dzień, więc przed ka­żdą ustaw­ką się bun­to­wa­ła, ale była to oczy­wi­ście sztu­ka dla sztu­ki, bo prze­cież Pola nie mia­ła wy­bo­ru.

Po sko­ńczo­nej se­sji jak zwy­kle mu­sia­ła się ogłu­szyć. Wró­ci­ła do baru i wal­nęła trzy szyb­kie sho­ty o na­zwie Ścin­ka Drwa­la. Może gdy­by wy­bra­ła Imie­ni­ny U Cio­ci, nie obu­dzi­ła­by się z po­twor­nym ka­cem, z go­rącz­ką, z czar­ną dziu­rą w gło­wie, w aresz­cie.

3.

Pola się trzęsła z zim­na i ze stra­chu, mia­ła spierzch­ni­ęte usta i tak ści­śni­ęte gar­dło, że bo­la­ło ją ka­żde wy­po­wia­da­ne sło­wo. Mio­ta­ła się. Było jej nie­do­brze. Sła­bo. Chcia­ło jej się pa­lić. I chęt­nie wy­pi­ła­by ku­bek kawy po ir­landz­ku, z pi­ęćdzie­si­ąt­ką whi­sky, żeby ule­czyć kaca gi­gan­ta, a przede wszyst­kim, żeby się mniej bać.

Sie­dzia­ła w ob­skur­nym am­bu­la­to­rium z mło­dą po­li­cjant­ką i le­ka­rzem dzia­dy­gą.

– Jak będziesz wspó­łpra­co­wa­ła, to za­ła­twi­my spra­wy mi­gu­siem i już. A jak nie będziesz, to się nam prze­ci­ągnie. Ni­ko­mu to w ni­czym nie po­mo­że – po­wie­dział sto­jący nad Polą le­karz.

– Bez ad­wo­ka­ta na nic się nie zga­dzam, OK? Sor­ry, ale tak zo­sta­łam wy­szko­lo­na – od­po­wie­dzia­ła Pola.

– Wy­szko­lo­na! Do­bre, bo pol­skie, ha ha ha! O czym ty ga­dasz, dziew­czy­no? Nie bądź taka hop do przo­du, bo i tak masz już prze­sra­ne po ca­ło­ści. To po co jesz­cze bar­dziej się po­grążać? – za­py­ta­ła po­li­cjant­ka.

– Nie wiem, o co wam cho­dzi. Nic nie zro­bi­łam. Nic nie pa­mi­ętam, OK?

– Wi­ęk­szo­ść się tak tłu­ma­czy. Że nie pa­mi­ęta­ją. A to jest naj­gor­szy błąd. To jak­byś od razu przy­zna­ła się do winy, taka jest praw­da – po­wie­dzia­ła po­li­cjant­ka, wzdy­cha­jąc.

– Ale ja na­praw­dę nie pa­mi­ętam. Nie wiem, co się sta­ło – od­pa­rła Pola.

Po­li­cjant­ka po­ki­wa­ła gło­wą z dez­apro­ba­tą, po czym po­wie­dzia­ła, że Pola może sta­wać na gło­wie, a i tak się nie wy­wi­nie. Będzie sie­dzieć. Kil­ka lat. Co naj­mniej dwa.

Pola od­po­wie­dzia­ła, że nie może so­bie na to po­zwo­lić. Prze­cież do­pie­ro co uka­za­ła się jej trze­cia pły­ta! Ulga zo­sta­ła okrzyk­ni­ęta przez naj­wa­żniej­szych pol­skich kry­ty­ków ob­ja­wie­niem roku, Pola mia­ła szan­se na no­mi­na­cje w naj­wa­żniej­szych kon­kur­sach. Wła­śnie roz­po­częła wiel­ką tra­sę kon­cer­to­wą pro­mu­jącą nową pły­tę. My­śla­ła już o ko­lej­nym krążku. Wkrót­ce mia­ła ru­szyć z na­gra­niem pierw­szej pio­sen­ki. Dla ko­goś ta­kie­go jak ona, dwa lata w wi­ęzie­niu ozna­cza za­ko­ńcze­nie ka­rie­ry. Za­nim od­bi­ła­by się od dna, o ile w ogó­le by się od­bi­ła, mi­nęło­by spo­ro cza­su. Pola po­czu­ła, że ży­cie, któ­re pro­wa­dzi­ła przez ostat­nich sze­ść lat, za­wi­sło na wło­sku. Nikt i nic jej tego nie zre­kom­pen­su­je.

– My­śla­łam, że jest blon­dyn­ką. Na zdjęciach w ga­ze­tach i in­ter­ne­tach, no i w te­le­dy­skach to ma blond wło­sy, a tu o, ciem­na sza­tyn­ka, bru­net­ka pra­wie – po­wie­dzia­ła po­li­cjant­ka do le­ka­rza, któ­ry za­czął po­bie­rać Poli krew.

– To ja to samo sły­sza­łem o Ma­ri­lyn Mon­roe – od­po­wie­dział le­karz. – Tak à pro­pos, pew­no wszy­scy cię o to pro­szą, da­ła­byś au­to­graf? – zwró­cił się do Poli. – Nie dla mnie. Dla wnucz­ki. Ma ko­szul­kę z two­im zdjęciem. I zna wszyst­kie pio­sen­ki.

– Czy my się zna­my? Czy ja z tobą pi­łam bru­der­szaft? Nie? Tak my­śla­łam. To ra­czej sor­ry, ale może na­stęp­nym ra­zem, czy­li ni­g­dy – po­wie­dzia­ła Pola, kie­dy le­karz wy­ci­ągnął igłę z jej przed­ra­mie­nia.

– Masz po­wa­żne kło­po­ty, có­recz­ko, więc do­brze ci ra­dzę, że­byś od te­raz była dla lu­dzi miła, bo wszyst­ko, co po­wiesz, nie tyl­ko może, ale na pew­no będzie wy­ko­rzy­sta­ne prze­ciw­ko to­bie. Lu­dzie nie lu­bią bez­czel­nych gów­nia­rzy, a pro­ku­ra­to­rzy to już zwłasz­cza – od­po­wie­dział le­karz.

– No wła­śnie. Ma kło­po­ty, a py­sku­je, gów­nia­ra – sko­men­to­wa­ła po­li­cjant­ka.

Pola do­sko­na­le wie­dzia­ła, że ma kło­po­ty. Prze­cież sie­dzia­ła w aresz­cie, a nie w na­il­ba­rze przy Ko­szy­ko­wej. Na­wet je­śli jest się nie­win­nym i sie­dzi się w aresz­cie, to ma się kło­po­ty. A jej po­wie­dzie­li już chy­ba z ty­si­ąc razy, że na wy­rok w za­wie­sze­niu nie ma co li­czyć, że po­win­na już przy­zwy­cza­jać się do twar­dej pry­czy, bo na po­dob­nej spędzi kil­ka­set nocy. Sko­ńczył się czas po­bła­ża­nia dla pi­ja­ków za kie­row­ni­cą.

Pola nie mo­gła uwie­rzyć w to, co się dzie­je. Po­my­śla­ła na­wet, że ktoś ją moc­no wkręca, że bie­rze udział w ja­ki­mś prank show, że za chwi­lę wy­je­dzie znie­nac­ka ukry­ta ka­me­ra i uha­ha­na po pa­chy eki­pa, któ­rej uda­ło się tak wspa­nia­le na­brać głu­piut­ką wo­ka­list­kę. Ale czas mi­jał, a nikt się do wy­głu­pów ja­koś nie za­mie­rzał przy­znać. Pró­bo­wa­ła prze­ko­ny­wać prze­słu­chu­jącą ją po­li­cjant­kę, że prze­cież wczo­raj­szą noc spędzi­ła w klu­bie Gro­om, świ­ętu­jąc ju­bi­le­uszo­wy kon­cert, ma kil­ku­set świad­ków, wy­star­czy kil­ku z nich za­py­tać, na pew­no to po­twier­dzą. Ow­szem, przy­je­cha­ła do klu­bu wła­snym sa­mo­cho­dem, ta­kim zło­tym za­byt­ko­wym mer­ce­de­sem, Pola może po­dać nu­me­ry re­je­stra­cyj­ne, on na pew­no pod tym klu­bem wci­ąż stoi, ale za to chy­ba nie tra­fia się do wi­ęzie­nia na dwa lata. Trze­ba ko­niecz­nie skon­tak­to­wać się z oj­cem, Mar­kiem Szwa­stem, a ta­kże z praw­ni­kiem Kry­stia­nem, te­raz aku­rat na­zwi­sko wy­le­cia­ło jej z gło­wy, ta­kim zna­nym ob­ro­ńcą gwiazd. Oni wy­tłu­ma­czą to nie­po­ro­zu­mie­nie. Nie pa­mi­ęta do­kład­nie, kto ją od­wió­zł po im­pre­zie do domu. Oj­ciec albo pan Se­ba­stian, za­ufa­ny kie­row­ca, na­zwi­ska też nie pa­mi­ęta. Po after­par­ty, te­raz so­bie przy­po­mi­na, no wła­śnie, po after­par­ty była ustaw­ka z ta­kim blon­dy­nem, w tym przy­pad­ku to na­wet imie­nia so­bie nie przy­po­mni, ale za to pa­mi­ęta, że wy­pi­ła z nim kil­ka szyb­kich sho­tów. Tyle, że po­tem... No wła­śnie. Po­tem był już tyl­ko zgon, to­tal­ny zjazd, al­ko­pust­ka. Nic.

Po­li­cjant­ka jesz­cze raz po­wie­dzia­ła, że po­dej­rza­ni często tłu­ma­czą się nie­pa­mi­ęcią i że to da­rem­ne. Po­wtó­rzy­ła, że w przy­pad­ku Poli przy­zna­nie się do nie­pa­mi­ęci jest rów­no­znacz­ne z przy­zna­niem się do winy, a w ka­żdym ra­zie jest jed­nym z naj­wa­żniej­szych ele­men­tów ob­ci­ąża­jących.

W od­po­wie­dzi Pola tyl­ko wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Na przy­jazd ojca i pana me­ce­na­sa cze­ka­ła w wąskim ko­ry­ta­rzu. Pil­no­wał jej mło­dy po­li­cjant o pu­cu­ło­wa­tej, do­bro­tli­wej twa­rzy. Po­twor­nie chcia­ło jej się pić. Po obu­dze­niu do­sta­ła bu­tel­kę wody, któ­rą już daw­no opró­żni­ła. Te­raz, gdy po­pro­si­ła o na­stęp­ną, stra­żnik po­in­for­mo­wał ją, że wy­czer­pa­ła li­mit. Zwy­zy­wa­ła go od zwy­rod­nia­łych sa­dy­stów i mi­ęk­kich szpa­dli. Z do­bro­tli­wo­ści na twa­rzy po­li­cjan­ta nic nie zo­sta­ło. Żeby się ze­mścić, wy­ci­ągnął smart­fon i strze­lił Poli fot­kę. Pola mia­ła na­dzie­ję, że zdąży­ła się w porę od­wró­cić i w ka­drze po­zo­sta­ła tyl­ko dłoń z wy­sta­wio­nym środ­ko­wym pal­cem.

Przy­je­cha­li po nią parę mi­nut po po­łud­niu. Oj­ciec i me­ce­nas. Przed ko­mi­sa­ria­tem już krąży­ły hie­ny i sępy z ka­me­ra­mi. Umo­wa ustaw­ko­wa prze­sta­ła obo­wi­ązy­wać. Pola po­pro­si­ła me­ce­na­sa o po­ży­cze­nie płasz­cza, żeby mo­gła go so­bie za­rzu­cić na gło­wę, ale me­ce­nas od­mó­wił. Lu­dzie mu­szą zo­ba­czyć, że się nie od­wra­ca od od­po­wie­dzial­no­ści. Te­raz ka­żdy ruch ma ko­lo­sal­ne, klu­czo­we, ka­pi­tal­ne zna­cze­nie. Za­nim co­kol­wiek Pola zro­bi, niech się z nim kon­sul­tu­je. A za chwi­lę, kie­dy wyj­dą na uli­cę, ma się nie od­zy­wać, nie re­ago­wać na za­czep­ki, nie za­trzy­my­wać się, ma lek­ko po­chy­lić gło­wę i nie od­ry­wać wzro­ku od pięt idące­go przed nią ojca. Aha, i żad­nych min, ale to żad­nych, ka­mien­na twarz.

Sa­mo­lub­na, nie­od­po­wie­dzial­na, sko­ńczo­na idiot­ka o pta­sim mó­żdżku, go­rzej na­wet, ame­ba, bez­mózg, kre­tyn­ka. Tyle usły­sza­ła, gdy przeda­rłszy się przez sta­do na­trętów, schro­ni­ła się za przy­ciem­nia­ny­mi szy­ba­mi te­sli X, naj­now­sze­go na­byt­ku ojca.

– Tak, oczy­wi­ście, jak zwy­kle. Po­wy­ży­waj się, śmia­ło – po­wie­dzia­ła, roz­wa­la­jąc się na tyl­nej ka­na­pie.

– Roz­pie­przy­łaś nam pla­ny w drob­ny mak – za­czął oj­ciec, gdy ru­szył spod aresz­tu nie­spiesz­nie, żeby się jesz­cze za­ła­pać na kil­ka zdjęć za kie­row­ni­cą te­sli. I ci­ągnął: – Ty jak zwy­kle masz wszyst­ko gdzieś, ale nie je­steś sa­mot­ną wy­spą, je­steś na­czy­niem po­łączo­nym, ro­zu­miesz? Przez cie­bie wie­lu, ale to bar­dzo wie­lu lu­dzi stra­ci pie­ni­ądze. Mnó­stwo pie­ni­ędzy. Wie­lu lu­dzi.

– Mó­wisz o so­bie, praw­da? To ty masz wszyst­ko i wszyst­kich w du­pie, cho­dzi tyl­ko o cie­bie i two­je pie­ni­ądze, two­je sa­mo­cho­dy, jach­ty i ze­gar­ki. Rze­źbiarz, Mi­chał Anioł pol­skie­go szo­łbiz­ne­su, kur­wa, ty je­steś na­praw­dę nie­sa­mo­wi­ty!

– Nie masz po­jęcia, ile mnie będzie kosz­to­wa­ło na­pro­sto­wa­nie syfu, w któ­ry nas wpa­ko­wa­łaś! – wrzesz­czał, a gdy Pola za­żąda­ła, żeby w ko­ńcu prze­stał się ci­skać i wresz­cie opo­wie­dział, co się wła­ści­wie sta­ło, oj­ciec zre­kon­stru­ował wy­da­rze­nia mi­nio­nej nocy.

Po tym, jak wy­pi­ła mo­rze wina, wód­ki i drin­ków, Pola po­dob­no po­pro­si­ła bar­ma­na, żeby ją za­pro­wa­dził do ła­zien­ki. Bar­man się opie­rał, ale Pola na­le­ga­ła, więc osta­tecz­nie chło­pak ule­gł. Za­nim jesz­cze do­pro­wa­dził Polę do celu, w dłu­gim ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzącym do to­a­let rzu­ci­ła mu się na szy­ję. Po­dob­no za­częli się ca­ło­wać, po­dob­no za­ci­ągnęła go do ła­zien­ki dla nie­pe­łno­spraw­nych, po­dob­no chcia­ła go bzyk­nąć. Bar­man miał już opusz­czo­ne spodnie. Pola unie­sio­ną su­kien­kę. Na szczęście była tak pi­ja­na, że nie za­mknęła drzwi na za­mek i oj­ciec do­słow­nie w ostat­niej chwi­li zdo­łał prze­go­nić gów­nia­rza. Po­dob­no.

Pola zwy­mio­to­wa­ła na spodnie i buty ojca. Oj­ciec był prze­ko­na­ny, że zro­bi­ła to ce­lo­wo. Gdy­by tego nie zro­bi­ła, za­mó­wi­łby tak­sów­kę albo po­pro­sił ko­goś z eki­py, żeby Polę od­sta­wił do domu. Ale mu­siał się do­pro­wa­dzić do po­rząd­ku, a kie­dy się jako tako do­pro­wa­dził, Poli ni­g­dzie nie było.

Po­dob­no wsia­dła do swo­je­go czter­dzie­sto­let­nie­go mer­ce­de­sa, za­byt­ko­we­go co­upé w ko­lo­rze zło­tym, i po­dob­no ja­ki­mś cu­dem uda­ło się jej, zwa­żyw­szy na ilo­ść wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, prze­je­chać czte­ry ki­lo­me­try. Pi­jac­ki rajd za­ko­ńczy­ła na skrzy­żo­wa­niu Cha­łu­bi­ńskie­go z Ko­szy­ko­wą, gdzie wje­cha­ła w bok skręca­jące­go przed nią re­nault. Kie­row­ca pra­wi­dło­wo ja­dące­go auta tra­fił z po­wa­żny­mi ob­ra­że­nia­mi do szpi­ta­la.

Po­tra­fi­ła prze­je­chać czte­ry ki­lo­me­try, a gdy ją za­trzy­ma­ła po­li­cja, nie była w sta­nie dmuch­nąć w al­ko­mat. 3,1 pro­mi­la. Z po­bra­nej krwi. Rano mia­ła jesz­cze po­nad pro­mil.

Wa­run­ki zwol­nie­nia z aresz­tu? Kau­cja sto ty­si­ęcy, za­kaz opusz­cza­nia kra­ju, co­ty­go­dnio­wa wi­zy­ta na ko­mi­sa­ria­cie.

– Nie wiem, co zro­bisz, żeby pa­pa­raz­zi od­pu­ści­li. Nie wiem, co z kon­cer­ta­mi. Je­śli do­brze tego nie ro­ze­gra­my, lu­dzie cię znie­na­wi­dzą, a wte­dy zban­kru­tu­je­my – po­wie­dział oj­ciec, gdy za­trzy­mał te­slę przed ma­łym ho­te­lem na ko­ńcu świa­ta. Czy­li na przed­mie­ściach War­sza­wy.

– Chcę do domu – po­wie­dzia­ła Pola.

– A ja chcę, że­byś dziś wy­stąpi­ła w Gdy­ni. Ale nie wy­stąpisz. Cie­ka­we dla­cze­go? Daj mi po­my­śleć...

– Za­wieź mnie, kur­wa, do domu – krzyk­nęła Pola, ude­rza­jąc w za­głó­wek kie­row­cy.

– Tak, wal­nij moc­niej. Mało jesz­cze na­roz­wa­la­łaś, śmia­ło. Zro­zum, że nie masz te­raz wstępu do domu. Od rana cza­tu­ją tam na cie­bie na­pa­le­ni chłop­cy z ze swo­imi dłu­gi­mi obiek­ty­wa­mi. Są też pod moim miesz­ka­niem. Pod oby­dwo­ma. I pod wy­twór­nią, cho­le­ra wie po co. Tu cię nie znaj­dą, przy­naj­mniej do ju­tra. Za­do­wo­lo­na?

– Co dzi­siaj jest? Po­nie­dzia­łek?

– Nie­dzie­la, dwu­dzie­sty siód­my, pa­ździer­nik, War­sza­wa, Pol­ska, masz na imię Pola i masz prze­sra­ne, po ca­ło­ści. Nie­na­wi­dzę cię.

– Na­wza­jem.

– Jadę po­sprzątać cały ten syf. A ty so­bie od­po­czy­waj, cór­cia. Ko­lo­ro­wych snów, kur­wa mać, do­bra­noc.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki