Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść inspirowana życiem
Dysfunkcyjna rodzina i dziewczyna, która za wszelką cenę pragnie się uratować. Przemoc, nieustanna walka o przetrwanie i niegasnąca nadzieja na to, że się uda, że się wyrwie, że da radę. Dziś Magda opowiada własną dramatyczną historię, niczego nie ukrywając ani nie pomijając. Jest sobą i jest silna, ale kosztowało ją to wiele, być może zbyt wiele…
Eva Kovjak – prowadzi funpage poświęcony kobiecej tematyce. Inspiruje, motywuje, dzieli się doświadczeniami. Prywatnie pasjonatka podróży i fotografii. Odważna, aktywna na wielu płaszczyznach. Pragnie zgłębiać tajniki gotowania oraz medytacji. Wysoko wrażliwa indywidualistka. Ciałem najchętniej przebywa w rodzinnym domu otoczona przyjaciółmi. Myślami najczęściej jest gdzieś daleko, w oderwaniu od rzeczywistości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Eva Kovjak, Gdańsk 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023
Opracowanie redakcyjne: zespół
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Anna Damasiewicz
Zdjęcie na okładce: © Katarzyna Białasiewicz | Depositphotos.com
ISBN 978-83-67204-97-2
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Prolog
Moja przygoda zwana życiem zaczęła się dokładnie trzydzieści cztery lata temu. Przyszłam na świat poczęta jako owoc miłości albo złości. Podejrzewam, że jednak złości. Odkąd pamiętam, moi biologiczni rodzice popadali na przemian w różne skrajności. Od wielkiej miłości do wielkiej złości. Apogeum dobrobytu momentalnie przeradzało się w minimum egzystencji. Chwila triumfu, po której następowało bolesne fiasko.
To odbijało się na zdrowiu psychofizycznym całej naszej rodziny, nad którą z pewnością wisiała jakaś straszliwa klątwa.
Kiedy byłam małym dzieckiem, nie miałam pojęcia, że rodzina mogłaby wyglądać inaczej. Za nic w świecie nie potrafiłam choćby wyobrazić sobie moich starych jako normalnej mamy i normalnego taty. Jawiących się niczym idealnie zgrana, zakochana para. Niemożliwe. Mimo że mam naprawdę niezmierzone pokłady wyobraźni.
Zapamiętałam za to obraz ojca tłukącego matkę pięściami, często sprzętami gospodarstwa domowego, niejednokrotnie szklanymi butelkami po trunkach i wszystkim innym, co aktualnie miał pod ręką. Później ona robiąca mu laskę na zgodę.
To wszystko nieodwracalnie wryło mi się w pamięć. Te obrazy miały fatalne przełożenie na funkcjonowanie naszej rodziny, którą rodzice próbowali wspólnie stworzyć. Chociaż w tym przypadku właściwym określeniem byłoby rodziny, którą po prostu zrobili.
Po wielkiej awanturze z fajerwerkami trzeba było się pogodzić w równie wybuchowym tonie. Ta potrzeba godzenia miała zapewne czysto fizjologiczne podłoże, którego efektem było spłodzenie i wydanie na świat łącznie ze mną siedmiu ludzkich istnień.
Siedmiu niewinnych. Niewinnych do czasu.
Teraz potrafię wiele zdefiniować, nazwać i spojrzeć wstecz na chłodno, bez większych emocji. Z dystansem, który sama wypracowałam. Wiem, jak toksyczne jest postępowanie rodziców. Przepraszam – dzieciorobów. Odbija się przez lata szerokim echem w sferze przeżyć psychicznych dziecka. Dziecka, które kiedyś przecież też staje się dorosłym, często bez namysłu powielającym utrwalone w głowie schematy.
To, co musiałam przejść, miało bolesny, nieprzemijający wydźwięk. Wiele z moich złych decyzji podyktowanych było tym, czego naoglądałam się w domu. Co błędnie było przeze mnie przyjmowane za społeczną normę. Pozornie jesteśmy kowalami własnego losu. Każdy ma wolną wolę.
Jest w tym trochę prawdy.
Trochę.
Jako nastolatka wciąż zadawałam sobie to samo pytanie. Jak wyglądałoby moje życie, gdybym urodziła się w innej, szanowanej, zamożnej rodzinie? Chociaż wiem, że jest ono zupełnie pozbawione sensu. Najlepiej będzie pozostawić je bez odpowiedzi.
Jako młoda, dojrzewająca dziewczyna byłam świadkiem wielu, zdecydowanie zbyt wielu dantejskich scen, które wołały o pomstę do nieba. Tylko ja wiem, jakie piętno noszę od najmłodszych lat. Jak bardzo dzieciństwo i młodość, których w zasadzie nie miałam, wpłynęły na mnie jako odrębną, niezależną jednostkę. Ja i pozostali mimowolni obserwatorzy znajdujący się w centrum całego zamieszania. Mam na myśli dzieci moich rodziców.
Wszyscy mamy przeklęte wspomnienia, których nie sposób wymazać z pamięci. Niektórzy z nas na własne życzenie.
Ja, podobnie jak moje rodzeństwo, czułam się jak nieproszony gość na tej planecie. Długo myślałam, że jestem, nazwijmy to pieszczotliwie, efektem ubocznym seksu na zgodę. Równie mocno niechcianym, jak później niekochanym. Podobnie jak sześcioro mojego rodzeństwa: Janek, Antek, Basia, Kamila, Agata i Tomek. Ostatni z wymienionych to mój świętej pamięci brat. Co smutne, jedyny, wobec którego mogę użyć takiego określenia. Mój Aniele, któryś jest w niebie, spoczywaj w pokoju.
Na tym etapie swojego życia i w położeniu, w którym obecnie się znajduję, nareszcie czuję, że jestem wolnym człowiekiem. Po latach żmudnej pracy nad pozbyciem się lęków, w tym permanentnego poczucia niższości, wstydu, odrzucenia. Także własnych wyrzutów sumienia. Dzięki opatrzności Boskiej Siły czuję, że wygrałam.
Jestem już wyzwolona z niezliczonej ilości przebytych traum, do których cegiełkę dołożyli także ludzie spoza kręgu domowników. Z trudem przychodzi mi określenie pewnych postaci, które pozwolę sobie tutaj przedstawić, mianem ludzi. To byli agresorzy, chcący mnie zazwyczaj wykorzystać albo jeszcze bardziej upodlić. Teraz ja chcę się z nimi wszystkimi ostatecznie rozliczyć.
Jestem gotowa opowiedzieć wam swoją historię.
Rozdział 1
Śpij, Basieńko, śpij
Ten dzień zaczął się zwyczajnie.
– Ruszać się! Ojciec już gotowy do wyjścia, na co czekacie? Raz, raz, jedno za drugim, ustawiać się do wyjścia! Ofermo, nie zdążysz zapiąć kurtki. Trudno, sobie i Agacie zapniesz po drodze. Zawiąż jej buty, bo sierota nawet zasznurować sama nie potrafi – jak żandarm dyrygowała matka. – Wstyd mi tylko robicie! Tomek, wyciągaj ten kaptur na zewnątrz i tak w kurtce, którą załatwiłam ci z darów dla powodzian, wyglądasz wystarczająco żałośnie. Myślą, że rzucą jakieś szmaty dwa razy do roku i wielce pomagają. Pieniążki by dali, jakiś pożytek by z was był – głośno „myślała” matka. – Już! Wyciągaj go ze środka, bo cię zaraz za niego wytargam! Kto to widział, tak się guzdrać! Bez was na karku byłabym już dawno na imprezie, a przez wasze żółwie ruchy spóźnię się na pierwszy urodzinowy toast. Jazda! Albo jeszcze kopa na rozpęd dołożę! A ty, Magda, zostajesz w domu z Baśką – oznajmiła mi, stojąc już jedną nogą za progiem. – Basia była ostatnio zakatarzona. Nie będzie mi tam z gilem pod nosem siedzieć.
– Ale, mamo, dlaczego ja?! Proszę, nie! Tak bardzo chciałam iść na urodziny do wujka. Niech Janek z nią zostanie, proszę, proszę, proszę! – błagałam.
– To ja ciebie proszę: zamilcz w tej chwili! Albo nie ręczę za siebie! Wycieczka! Wychodzimy!
Cała gromada wyturlała się na zewnątrz, a ja zostałam z dwuletnim chorym prawdopodobnie na grypę dzieckiem. Mimo że sama nim byłam, bo mnie i Basię dzieliło zaledwie sześć lat. Pamiętam do dziś ostre trzaśnięcie drzwiami, po którym nastała cisza. W pustym domu brzmiał tylko mój żałosny kwik. Łkałam. Po raz kolejny rodzice mnie zawiedli.
Teraz szybko musiałam stać się na chwilę dorosła, żeby właściwie zaopiekować się młodszą siostrą. Lament rozczarowanego dziecka przerwał okropny jęk dobiegający z małego pokoju. Pokoik był tak mały, że ledwie mieściło się w nim łóżeczko dziecięce, które przeszło w schedzie od najstarszego rodzeństwa do najmłodszej Basi. Było już bardzo zużyte i w kiepskim stanie. Mam przed oczami tę obdrapaną farbę i oderwane drewniane belki, widoczne na tle brudnych ścian z odklejonymi w różnych miejscach, wyblakłymi tapetami.
– Basiu! Co ci jest?! Kochana moja, nie płacz. Chodź do mnie na rączki. Co ci jest? – pytałam jeszcze raz i znowu, i znowu, ale odpowiedzi nie było. Tylko przerażający płacz. – Proszę, przestać płakać! – rzuciłam, ale nie wiedziałam, co robić. Basia była cała czerwona, mokra i gorąca.
Mocno się denerwowałam. Może pójdę po sąsiadkę? W napięciu próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie, ona na pewno będzie na mnie znowu krzyczeć i jeszcze naskarży mojej mamie, że jej przeszkadzam, a później obie będą na mnie złe.
Basia na pewno źle się czuje, tylko nie potrafi mi powiedzieć, co jej jest. Pewnie boli ją brzuszek. Kiedy ja byłam taka malutka, często bolał mnie brzuszek. Kombinowałam, jak jej pomóc. Bolał mnie, bo byłam głodna. Dobra, już wiem! Muszę ją czymś nakarmić!
– Poczekaj tu, perełko moja kochana, w łóżeczku, momencik! Zaraz ci coś przyniosę!
Szybko poleciałam do kuchni, gdzie zazwyczaj panował meliniarski rozgardiasz. W gąszczu walających się butelek i puszek po piwie, kipach gaszonych wszędzie, byle nie w popielniczce, wylewającego się z każdej strony brudu i smrodu dostrzegłam na stole kawałek suchego chleba, który wcześniej zdążył obejść pleśnią. Obok leżał nadgryziony ogórek kiszony, który pewnie był zagrychą. W przypalonych garnkach niczego nie było. W lodówce stał jedynie słoik z resztką musztardy. Co ja mam dać mojej Basi do zjedzenia? Ona musi coś zjeść, a jak się naje, to przestanie tak rozpaczliwie płakać.
– Basiu, jestem tutaj, ale przepraszam, nie mam nic, co mogłabyś zjeść. Przytulę cię mocno do mojego serduszka, a ty przestaniesz płakać, dobrze? Moja ty iskierko, dlaczego mi to robisz? – Zaczęłam głośno płakać razem z nią. – Przestań ryczeć, jeżeli nie przestaniesz, to ja dostanę manto od rodziców. Jak wrócą i zobaczą, że tak wyjesz, to po mnie. Co ja mam z tobą zrobić? – powtarzałam, oczekując jakiegoś cudu. – Na pewno boli cię brzuszek, a my nie mamy nic do jedzenia. Dałabym ci cokolwiek, żeby ci ulżyć i żebyś przestała się męczyć. A może tabletkę na ból ci dam, chcesz? Tatę często boli głowa, bierze wtedy takie tabletki na ból. Może i na twój brzuszek podziała? Poczekaj chwilę, odłożę cię do łóżeczka i zaraz poszukam.
Muszą gdzieś tutaj być. Szukałam w coraz większym amoku, coraz bardziej zestresowana i przerażona. Szukałam czegoś. Czegokolwiek, co przyniesie ulgę w bólu mojej małej siostruni. Mam!
– Proszę, kochanie, proszę, to dla ciebie. Zobacz, ile znalazłam! – Wyciągnęłam moją drobną dłoń w kierunku Basieńki, a w niej całą garść małych, białych tabletek. – Jak dam ci ich dużo, to na pewno przestanie boleć! Nie płacz już, moja mała myszko, już ci wkładam do twojej ślicznej buziulki te pigułki. To ci pomoże. Dam ci je wszystkie, tylko bądź już grzeczna. Poczekam przy tobie tak długo, aż lekarstwo zacznie działać.
Trzymałam ją za rączkę, swoją wsunęłam przez szczelinę pomiędzy belkami jej łóżeczka i siedziałam tam tak długo, aż mała usnęła.
– No i pięknie, niewiele czasu minęło, a ty już się uspokoiłaś. Podziałało. – Odetchnęłam z ulgą. – Ależ ty słodko śpisz. Jesteś moją ukochaną siostrzyczką, wiesz? Ukradnę ci całusa i położę z powrotem do łóżeczka, wyśpij się, maluchu. Pójdę teraz dokończyć swoją kolorowankę, dopóki moje słoneczko śpi.
Kolorowankę dostałam w szkole od pani Mireli. To moja ulubiona pani, zawsze przynosi mi ze sklepu lizaczki o smaku kiwi z truskawką. Uwielbiam je!
Jak sądzę, spędziłam całkiem sporo czasu nad tą rysowanką. To nie było łatwe, kiedy ma się do dyspozycji trzy kredki. Ale efekt był ekstra. Koniecznie muszę pochwalić się rodzicom. Byłam z siebie dumna.
Może przed ich powrotem obudzę Basię? – pomyślałam. Pobawię się z nią. Rodzice na pewno się ucieszą, jak zobaczą, że tak dobrze się nią opiekuję. Chyba jestem przykładną starszą siostrą, a jej nic już nie dolega. Wywnioskowałam powyższe, sądząc po tym, że już od dłuższego czasu spała cichutko i grzecznie. Może mama będzie ze mnie zadowolona i od niej też dostanę jakiegoś lizaczka? Tak jak od pani Mireli – marzyłam. Ach, tak bardzo bym chciała, żeby mamusia chociaż raz mnie pochwaliła. Idę obudzić moją siostrę! – zadecydowałam.
– Halo, Basiu? Dlaczego nie reagujesz? Co się dzieje? Jak ty tak możesz spać tyle czasu, nic się nie ruszasz, nie płaczesz, nie gaworzysz. Coś jest nie tak z tobą, dzieciątko malutkie. Dlaczego jesteś taka sina i zimna? Odezwij się, uśmiechnij się, obudź się! Halo! – Nie jest dobrze, coś jest nie tak – zrozumiałam z przerażeniem. – Czy zrobiłam ci jakąś krzywdę?! Nie może być! Wezmę cię na rączki i zabiorę do sąsiadki, nie ma innego wyjścia. Ona musi nam pomóc.
Sąsiadka jak zwykle przywitała nas niezadowolona z życia, z papierochem w ustach i dwoma wałkami na głowie. Pani Aniela była ubrana w wyblakły szlafrok, który zresztą przywłaszczyła sobie z motelu. Drzwi jej mieszkania nigdy nikogo nie zachęcały do wizyt. To i tak cud, że w ogóle je otworzyła.
– Czego?
– Proszę pani, moja Basia... Basia się nie rusza.
– No jak, że się nie rusza? Śpi pewno, daj jej spać, a mnie spokój!
– Ale ona nie śpi, proszę pani. Ona na pewno nie śpi, próbowałam ją obudzić, żeby pobawić się przed przyjazdem rodziców, ale ona się nie budzi.
– Coś ty jej zrobiła, ty głupia dziewucho?!
– Ale ja nic, nic naprawdę.
– Wejdzie do środka, grzecznie poczeka. Dzwonię po pogotowie.
Ratownicy zabrali ją w stanie krytycznym prosto na oddział toksykologii dziecięcej. Płukanie małego żołądeczka przywróciło ją do żywych. Mnie nie zabrali ze sobą do szpitala, nie zainteresowali się, zostawili samą w obcym domu u sąsiadki. Po wszystkim wściekli rodzice, którzy musieli wracać z imprezy zaalarmowani telefonem ze szpitala, przeżyli mną wielkie rozczarowanie i zamknęli mnie za karę w piwnicy. W pomieszczeniu, które służyło do przechowywania mioteł, bez okna i dopływu świeżego powietrza. Siedziałam tam w przerażającej ciszy i ciemności. Nie wspominając już o doborowym towarzystwie pająków, których tak bardzo się bałam.
Pani Aniela nie była jednak aż taka demoniczna. Okazała mi wyjątkowe współczucie, przynosząc mi potajemnie w ciągu tygodnia mojej odsiadki aż jeden raz bułkę z serem i korniszonem, której prawdopodobnie sama nie dojadła. Jej smak i zapach do dziś pamiętam. Oprócz tego codziennie przynosiła mi szklankę mleka i wodę do picia.
Oczywiście ironizuję, pisząc o wyjątkowym miłosierdziu pani Anieli. W jej mniemaniu na nic więcej poza tą okazaną łaską nie zasłużyłam. Podzieliłam więc sobie tę kanapkę na cztery równe części i chyba dzięki temu przeżyłam. Niezależnie od wszystkiego, sąsiadka musiała mieć dobre chęci, bo nie umarłam ze skrajnego wycieńczenia, głodu, zimna czy strachu.
Teraz gdy wspominam te dramatyczne chwile z perspektywy dorosłej kobiety, myślę sobie, że ja nie mogłabym przejść obojętnie wobec tak haniebnego potraktowania dziecka. Jestem przekonana, że nie zastanawiałabym się ani chwili i wezwałabym pracowników socjalnych, opiekę społeczną, a nawet policję. Niekiedy dzieci są odbierane rodzicom z błahych powodów. Dlaczego naszym losem nie zainteresował się pies z kulawą nogą? Nikt nie dostrzegał piętrzących się problemów. Jak można było dopuścić do takich sytuacji? Jakie procedury zawiodły? Trudno w to wszystko uwierzyć, ale jednak nikt z wyjątkiem tej obcej w zasadzie kobiety nie pojawił się u mnie w ciągu tych długich, siedmiu dni. Choćby z ciekawości, żeby sprawdzić, czy żyję. Nikt. Ośmioletnie dziecko zamknięte samo w karcerze, na czas, który wówczas był dla mnie wiecznością. To był początek mojej walki o przetrwanie.
Później było już tylko gorzej.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ