Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść z autostopowiczem w tle i w roli głównej, o sile przyjaźni i o pożądaniu, o byciu w drodze i o zatrzymaniu się, o pogoni za… i rezygnacji z…, o krzyżujących się życiowych drogach i ścieżkach, o stawaniu się dorosłym i o niedojrzałości – to z pewnością lektura na miarę naszych czasów, współczesna powieść drogi à rebours. Z refleksją o tych i dla tych, którzy spotykają ciągle wielu ludzi albo pragną spotkać tylko nielicznych dla nich ważnych.
Dobiegający czterdziestki pisarz Sacha przenosi się do miasteczka na południu Francji.
Dowiaduje się, że mieszka tam autostopowicz – tak nazywa w myślach kolegę z lat studenckich, z którym wspólnie podróżowali. Spotykają się. Sacha poznaje też Marie, towarzyszkę życia kolegi, tłumaczkę literatury włoskiej, i ich kilkuletniego syna Agustína. Dawniej autostopowicz mówił Sachy: żyj, później będziesz pisał. Mimo upływu lat podział ról się nie zmienił: autostopowicz żyje, podróżuje, zawiera znajomości, a Sacha pisze i obserwuje go z daleka. Stopniowo jednak, ten, który zostaje, też zaczyna żyć, kochać i podróżować, wymykając się smudze cienia…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 236
Na rozdrożach
Tytuł oryginału francuskiego Par les routes
Copyright © Éditions Gallimard, Paris, 2019
Copyright © Nowela, Poznań, 2022
Copyright © for the translation by Dorota Malina
Redaktor serii Emilia Zwoniarska
Opracowanie graficzne i skład JNK Graftekst Justyna Nowaczyk
Korekta Karolina Frąckowiak
Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication Boy-Żeleński, a bénéficié du soutien de l’Institut français de Pologne.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polsce w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Boy-Żeleński.
ISBN 978-83-67029-89-6
Wydawnictwo Nowe
Nowela sp. z o. o.
ul. Żmigrodzka 41/49
60-171 Poznań
Dział handlowy (+48 61) 847 40 40
www.wydawnictwonowe.pl
e-mail: redakcja@wydawnictwonowe.pl
Czas przepływa i żyje się
Dzień za dniem i rok za rokiem,
A ja nie wiem już, co rzec:
To pragnienie wciąż we mnie jest1.
BERNARD DE VENTADOUR
1Przełożyła Anna Arno (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
1.
Spotkałem autostopowicza sześć czy siedem lat temu wmałym miasteczku na południowym wschodzie Francji po tym, jak przez piętnaście lat, choć nie całkiem onim zapomniałem (autostopowicz nie należał do ludzi, októrych się zapomina), to przynajmniej nie myślałem onim tak często jak dawniej. Nazywam go autostopowiczem, bo właśnie tak określałem go wswoich wewnętrznych monologach, októrych nie miał pojęcia, tak jawił mi się przez te wszystkie lata, kiedy utrzymywaliśmy kontakty, iprzez te lata, kiedy, choć się od siebie oddaliliśmy, mimo wszystko stanowił dla mnie odległy punkt odniesienia – marynarze mają na to specjalne słowo, które lubię iwktórym pobrzmiewa spokój, ale ibierność: stawa.
Byłem świeżo po przeprowadzce do M., kiedy dowiedziałem się, że on też tam mieszka.
Wyjechałem zParyża, żeby zacząć nowe życie. Za wszelką cenę chciałem zmienić otoczenie. Zniszczyć iodbudować: taki miałem program na najbliższe dni, amoże lata.
Dobiegałem czterdziestki. Od dawna pisałem książki. WParyżu pracowałem wdomu, wychodziłem, wracałem pracować. Byłem podmiotem iprzedmiotem wydarzeń. Spotykałem się zludźmi. Niektórzy stawali mi się bliscy. Zakochiwałem się. Odkochiwałem się. Nie wiem, czy zgodnie znaturalną trajektorią życia człowiek zawsze zaczyna jako samotny, osobny nomada, apotem stopniowo nawiązuje coraz więcej więzi, osiada, zakłada rodzinę. Jeśli tak jest, to przeżywałem regres. Zatrzymywałem się coraz wcześniej. Moje miłosne przygody robiły się coraz krótsze. Icoraz rzadsze. Coraz ciężej było ze mną wytrzymać. Amoże to ja zczasem traciłem cierpliwość, trudniej było mi troszczyć się oinnych.
Stawałem się niedbały. Amoże traciłem zainteresowanie miłością.
Nie bałem się być sam. Wsamotności zawsze zdarzały mi się chwile głębokiego szczęścia – przeplatane chwilami głębokiego smutku, ale jednak: usposobienie mam raczej pogodne.
Podoba mi się, azarazem przeraża mnie idea smugi cienia. Niewidzialnej granicy przekraczanej mniej więcej wpołowie życia, za którą przestajemy się stawać: po prostu jesteśmy. Koniec zobietnicami. Spekulowaniem, na co się jutro odważymy. Terytorium, które mieliśmy siłę odkrywać, kawałek świata, który byliśmy zdolni objąć, już są nam znane. Znaleźliśmy się wpół drogi. Połowa naszego życia jest za nami, to opowiedziana już historia otym, kim jesteśmy, kim dotąd byliśmy, na jakie ryzyko się odważyliśmy, ana co brakło nam odwagi, co sprawiło nam ból, aco przyniosło radość. Możemy się zarzekać, że transformacja nie dobiegła końca, że jutro będziemy kimś innym, że nasza prawdziwa tożsamość jeszcze się nie ujawniła – tyle że coraz trudniej wto wierzyć. Anawet gdyby faktycznie tak było, przewidywana długość życia tej nowej istoty zdnia na dzień się skraca wraz ze starzeniem się obecnej, tej, którą jesteśmy od lat, niezależnie od tego, co się jeszcze wydarzy.
WM. chciałem prowadzić życie spokojne. Skromne. Sumienne. Marzyłem oodpoczynku. Świetle. Ożyciu bardziej prawdziwym. Owigorze. Płynności. Oksiążce, która powstanie za jednym zamachem, wledwie kilka tygodni. Narodzi się zolśnienia, które będzie nagrodą za wielomiesięczną cierpliwość. Byłem gotowy czekać. Cenię sobie mozół. Podziwiam upór, samozaparcie, wytrwałość.
Wybrałem M., bo miasteczko jest małe. Podobno piękne iprzyjazne dla mieszkańców. Bo znałem tam dwie czy trzy osoby, zktórymi mogłem niezobowiązująco się spotykać: kuzyna, nauczyciela zliceum, którego lubiłem, choć prawie się nie widywaliśmy. Znajomych znajomych, zktórymi nie musiałem się umawiać.
Pamiętałem kilka spędzonych tam letnich weekendów, kiedy doskonale wiedziałem, że miasteczko całkowicie podporządkowane przyjemnościom letników pokazuje teraz tylko swoje najatrakcyjniejsze, łatwe do lubienia oblicze. Chciałem poznać też to drugie. Długie zimowe wieczory. Niebieskie niebo istyczniowe mrozy. Patrząc na zatłoczone ogródki kawiarni ifasady zszeroko otwartymi oknami, zastanawiałem się: co będzie za trzy miesiące. Kiedy wszyscy wyjadą. Temperatura spadnie do zera, aświatło będzie zalewać opuszczone place izamknięte kawiarnie.
Chciałem spokoju. Wydawało mi się, że wM. odnajdę skupienie iascezę, których brakowało mi od lat. Odpowiednią dawkę odosobnienia, dzięki której będę mógł wkońcu się zebrać, ogarnąć, może odrodzić.