Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Każdy dzień zbliża nas do wiosny
Gloria, Paulina i Sandra to trzy przyjaciółki koło pięćdziesiątki, które nagle obudziły się z letargu i ku oburzeniu bliskich, pragną wreszcie zakosztować wolności. Chcą zacząć żyć na własnych warunkach. Mają dość przymusu i bycia tylko dla innych. Nie zamierzają być dłużej darmowymi kucharkami, kelnerkami, sprzątaczkami i sponsorkami oraz opiekunkami teściowych z demencją.
Dotąd zawsze gotowe do pomocy dawały z siebie wszystko, a otrzymywały niewiele. Szły na kompromisy, pokornie znosiły złe traktowanie i wykorzystywanie oraz przymykały oczy na kłamstwa. I z każdym kolejnym dniem traciły poczucie własnej wartości.
Smutne, zmęczone i nieszczęśliwe w końcu powiedziały: dość tego!
Postanowiły wyrzucić ze słownika słowo „muszę” i wreszcie zacząć cieszyć się życiem.
Czy przyjaciółki nauczą się wyznaczać granice rodzinie i znajomym, czy odnajdą szczęście w miłości? W jakim stopniu zmienią się ich relacje rodzinne, towarzyskie i sąsiedzkie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 469
Copyright © Agnieszka Łepki
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Podolska
Korekta
Małgorzata Proszyk
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Maciej Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2021
eISBN 978-83-66989-46-7
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
1. Proszeni nieproszeni goście
Północ. Sobota, a właściwie już niedziela. Gloria Pączuszek z ulgą zamknęła drzwi za wychodzącymi gośćmi. Zrzuciła szpilki oraz uprzejmy uśmiech, który usiłowała utrzymać na twarzy przez cały wieczór. Zmęczone nogi bolały jak cholera, ale to była w stanie przeżyć. Najważniejsze, że już byli w domu sami i znajomi nareszcie wyszli. No i że nie musiała się sztucznie uśmiechać…
Ci mężczyźni! Nie mogą podnieść się z krzeseł, dopóki nie zobaczą dna we flaszce. Typowa polska przypadłość – myślała. Będą pić, aż będzie można wykręcić szklaną butelkę, jak wyżymaczkę. A jak już zobaczą dno, to padną. Pod stół, oczywiście. To zadziwiające, ale wcale nie chce im się spać. Tematy do rozmów mnożą się jak króliki.
Czarek zaprosił na kolację kolegę z pracy – niejakiego Romana z żoną Patrycją. Odkąd przeprowadzili się z bloków do własnego domu, bez przerwy zapraszał gości. Odnosiła wrażenie, że brakuje mu tego zgiełku, hałasu, który nieustannie towarzyszył im w mieszkaniu na jednym z osiedli Będzina. A przecież wybrali Siewierz ze względu na jego urodę i usytuowanie. Małe miasteczko z pięknym rynkiem spełniało ich wymagania. Można powiedzieć, że było tam wszystko w pigułce: sklepy z wielorakim asortymentem, apteki, banki, przychodnie lekarskie, gabinety stomatologiczne, no i przede wszystkim Biedronka. Czego chcieć więcej?
Kupili trzydziestoarową działkę na jednej z ulic w okolicy siewierskiego zamku. Miejsce było naprawdę urocze, bo ciche i spokojne. Blisko sąsiadujące parcele poza jedną naprzeciwko, gdzie mieszkali sąsiadka Irena z mężem, nie były zamieszkałe. Właściciel dopiero wystawił je na sprzedaż. Chętnych nie było zbyt wielu, gdyż na każdej z nich „straszyły” – zdaniem Czarka – ceglane stodoły, w których kiedyś składowano zboże. Dzięki temu Pączuszkowie na razie mieli sporo intymności. Na ich działce też kiedyś stała taka stodoła i Gloria nawet myślała, by wykorzystać ją na konstrukcję części nowego domu, lecz mąż się nie zgodził. Kazał zrównać ją z ziemią. Gloria w duchu rozpaczała nad tym, że oboje mieli zupełnie inne preferencje, jeśli chodzi o urządzanie wnętrz, i ciągle musiała się z nim wykłócać, by nie zrobił z ich domu Kalwarii Zebrzydowskiej.
Niestety, wkrótce po przeprowadzce kobieta z ubolewaniem stwierdziła, że Czarek nudzi się, mieszkając w domku jednorodzinnym. Można by rzec, że wegetuje. Nie cieszyły go prace przydomowe. Unikał koszenia trawy i innych zajęć. Jedyne, co robił, to wisiał na telefonie i bez przerwy słyszała: „Może byście nas odwiedzili… Może byście do nas przyjechali…”. Przez dom przewijały się więc tabuny ludzi. Gloria ciągle robiła zakupy, szykowała, a później sprzątała. Była wykończona tymi wizytami, dlatego że każdy weekend, czyli zarówno sobota, jak i niedziela, kończył się jakimś spotkaniem towarzyskim.
Czarek pracował w piekarni jako kierowca. Na szczęście czasem brał fuchy na przewóz towarów za granicę. W domu nie było go wtedy dwa, a nawet trzy dni. W tym czasie jego małżonka zbierała siły. Zaszywała się we własnym domu i udawała, że jej nie ma. Zamykała furtkę na klucz i wyłączała domofon z kontaktu. Przed pierwszym takim wyjazdem Czarek próbował zorganizować jej czas, zapraszając syna z żoną, ale szybko postawiła granice. Jemu powiedziała dobitnie, że nie życzy sobie, by decydował o tym, kogo ona gości w domu, gdy gospodarza nie ma. Do syna zaś zadzwoniła z poleceniem, by nie przyjeżdżał, bo ona ma ochotę pobyć sama. Oczywiście nasłuchała się od wszystkich, że jest wyrodną matką, babką, żoną – po prostu sekutnicą, ale miała to w nosie. Jak to? Nie chce się z wnuczką zobaczyć? Oczywiście, że chce, ale nie teraz! Sąsiadkę, która przyszła z wizytą, też pogoniła. No, ale kiedy byli w domu razem z Czarkiem, już tak robić nie mogła…
Tymczasem mąż gości zaprosił, więc imprezę trzeba było zorganizować. Proszona impreza. Proszeni goście, a tak naprawdę w jej odczuciu – nieproszeni. Gdyby miała jakikolwiek wybór, to nikogo by nie zapraszała. Po całym tygodniu pracy i użeraniu się z pacjentami liczyła na spokojny, samotny weekend. Pomarzyć zawsze można…
Oczywiście o tym, że będą mieć gości, zadowolony z siebie mąż poinformował ją dopiero w sobotę rano. Rzekomo zapomniał sobie zrobić to wcześniej. Zazgrzytała zębami ze złości, ale darowała mu awanturę, oszczędzając cichych dni. Ślubny bowiem był bardzo humorzasty i dość często z byle powodu wpadał w złość. Gdyby wyraziła niezadowolenie z powodu niespodziewanej wizyty, pewnie nie odzywałby się do niej przez następny tydzień.
Bez słowa wsiadła w auto i pojechała do Biedronki. Lodówka świeciła przecież pustkami. Kupiła jakieś paczkowane wędliny, ser żółty i jajka. Byle mieć jak najmniej kłopotu z szykowaniem przekąsek. Czarek wymagał, żeby stół uginał się od jedzenia. Ona zaś nie była w stanie mu wytłumaczyć, że przygotowując kolację dla czterech osób, trzeba to zrobić z umiarem, bo później ucztować będzie tylko pies sąsiadów. Zamiast więc spędzić sobotę na sprzątaniu, a później zrelaksować się z nową powieścią Edyty Świętek, stała przy garach. Robiła sałatki, faszerowane jajka, indyka w gruszce jako danie na ciepło. Układała na półmiskach fikuśne kompozycje, podczas gdy jej osobisty domowy terrorysta zaglądał przez ramię i wydawał komendy. Nie, nie pomógł w żadnym razie. Miał przecież dwie lewe ręce. Zwykle, gdy tylko wziął do ręki nóż, zaraz musiała plastra szukać, bo przeciął sobie palec do gołej kości.
Kiedyś rzuciła hasło, że można by catering wynająć… Byłoby może parę groszy drożej, ale nie narobiłaby się aż tak. Ile się potem nasłuchała, że on zarabia, żyły sobie wypruwa, a ona – Gloria – zamierza trwonić jego krwawicę, bo nie chce jej się kilku plasterków wędliny na talerzach poukładać. Rzeczywiście, gdyby chodziło o talerz kanapek, lecz ona tkwiła w kuchni od dziewiątej rano, a skończyła o piętnastej. Gloria żałowała, że Sandra – przyjaciółka Glorii z lat młodości – tak rzadko u nich bywa. Ona zawsze umiała Czarkowi pokazać, gdzie jest jego miejsce. Oj, zdecydowanie za rzadko się widywały… Może to się zmieni, gdy Sandra na stałe wróci do Polski…
Goście przyjechali punktualnie. Gdy weszli, okazało się, że towarzyszy im sześcioletnia córeczka Oliwia. Gloria na szybko zorganizowała kolejne nakrycie przy stole. Nie spodziewała się, że na kolacji będą jakieś dzieci. Byli z Czarkiem w takim wieku, że każdy miał już raczej wnuczęta… Może ktoś patrzący z boku nazwałby gospodynię wygodnicką, ale w wieku prawie pięćdziesięciu lat wolała spotkania w gronie dorosłych. Obce dzieci kręcące się po domu były dla niej niemiłym zakłóceniem. No cóż, taka była. Swego czasu czerpała niewysłowioną radość i szczęście z własnego macierzyństwa. Bardzo kochała swoje dzieci, lecz gdy stały się dorosłe, ona z zadowoleniem powitała ten stan. Cieszyła się swobodą. Uważała, że każdy okres w życiu miał swoje pozytywy, i tamten, kiedy dzieci były małe, i ten, kiedy już wyszły z domu.
Nuda – oto, co odczuwała mała dziewczynka, siedząc przy stole, a raczej wiercąc się niemożliwie i marudząc. Gloria obserwowała jej zachowanie bez jednego słowa. Mąż zresztą rzucał jej ostrzegawcze spojrzenia. Sam robił, co mógł, by jakoś urozmaicić dziecku czas. Zagadywał ją, proponował zabawy słowne, ale Oliwia krzywiła się, a później jawnie złościła. Chciała towarzystwa innych dzieci. Podobno rodzice obiecali jej to przed wyjściem…
W pewnym momencie mała wymyśliła sobie chodzenie po schodach między parterem a pierwszym piętrem domu gospodarzy. I Patrycja potulnie chodziła z nią pod pozorem dbania o bezpieczeństwo latorośli. Wte i wewte przez dobrą godzinę. Podczas tych kursów mama i córka zdążyły zwiedzić całe pierwsze piętro, o czym Gloria została poinformowana przy stole.
– Ładną masz sypialnię – powiedziała Patrycja do Glorii. Właśnie posadziła córkę przed telewizorem i włączyła jej bajki. – Tylko ja bym pomalowała ją w bardziej zdecydowanym kolorze – dodała, a gospodyni odjęło mowę.
Wlazły do mojej sypialni? To jest bezczelność! – pomyślała, ale nie odezwała się ani słowem, widząc ostrzegawcze spojrzenie męża. Jasne! We własnym domu nie mam żadnych praw. Goście są ważniejsi ode mnie!
Tymczasem Patrycja kontynuowała:
– No i firanki bym zdjęła… Teraz są modne okna pozbawione dekoracji. Co najwyżej na parapetach stawia się jakieś bibeloty. Świeczniki, ramki na zdjęcia… Ja bym postawiła porcelanowe laleczki. Bardzo mi się podobają…
Dobry Boże! Porcelanowe laleczki? Niezłą wiochę ma ta Patrycja w swoim domu. Teraz nikt nie kupuje takiego badziewia… – pomyślała Gloria, a zamiast tego powiedziała:
– Mnie się podoba tak, jak jest…
– Nie zależy ci, żeby modnie było?
– Nie!
– Gdzie wybieracie się w przyszłym roku na wakacje? Co prawda, dopiero skończyły się jedne, ale my zawsze planujemy z dużym wyprzedzeniem, choć Bóg mi świadkiem, że różnie potem wychodzi – zapytał gości Czarek, specjalnie zmieniając temat. Widział, że Gloria za chwilę nie wytrzyma i wygarnie Patrycji.
– Wybieramy się nad morze do Władysławowa – odezwał się Roman. – Już zarezerwowaliśmy apartament z widokiem na morze. Zapłaciliśmy dużo, ale warto było.
– Podobno jest luksusowy. Luk-su-so-wy!!! – dodała Patrycja, akcentując ostatnie słowo. – Czytałam opinie w Internecie…
– My tam nad polskie morze nie jeździmy – pogardliwie prychnęła Gloria. – Lubię słońce i co roku stawiam na egzotykę.
Patrycja spurpurowiała. Widać nie przywykła, by ktoś krytykował jej wybory, ale Gloria miała to w nosie. Zaraz zresztą mała Oliwia zaczęła upominać się o uwagę, gdyż znudziło jej się oglądanie bajek w telewizji i wątek się urwał. Panowie odetchnęli z ulgą. Zauważyli bowiem, że obie kobiety rywalizują o miano lidera konwersacji tego wieczoru.
W końcu jednak wygrała gospodyni, zabierając pilota od telewizora małej terrorystce, gdy ta włączyła muzykę i przesunęła wskaźnik głośności do maksimum. Nie mówiąc ani słowa, Gloria po prostu wstała i wyjęła go dziecku z rąk. Miała przy tym tak morderczą minę, że zarówno goście, jak i jej mąż nie próbowali protestować. Mała Oliwia zawyła niczym syrena alarmowa.
Sytuacja miała miejsce krótko przed północą, więc goście pospiesznie się ewakuowali. Chyba nie cieszyli się autorytetem u córki, bo żadne z nich nie potrafiło jej uspokoić.
Na szczęście po ich wyjściu Czarek nie próbował wykłócać się o jej zachowanie, tylko grzecznie powędrował na górę do sypialni. Nawet gdyby to zrobił, tym razem byłaby wojna. Glorii już skończył się zapas cierpliwości na ten dzień i nie zamierzała dłużej pozwolić na panoszenie się obcych we własnym domu. Nie zamierzała w myślach, bo w rzeczywistości różnie bywało.
W niedzielę obudziła się pełna energii i dobrych myśli.
Nareszcie wolna niedziela. Odpocznę wreszcie po całym tygodniu – pomyślała z zadowoleniem i przeciągnęła się leniwie. Poleżała jeszcze chwilę i postanowiła zejść na dół, by zrobić sobie kawę. Gdy weszła do kuchni, Czarek siedział przy stole i czytał gazetę.
– Co dzisiaj robimy? – zapytał.
– Odpoczywamy! – Kobieta się zjeżyła. Dobry humor chyba właśnie wyparował, gdyż jej mąż nigdy nie zadawał takich pytań bez powodu. Miał już jakiś chytry plan polegający na zabraniu jej tej niedzieli i zmuszeniu do robienia tego, co on zaplanuje.
– Może zaprosimy dzieci na obiad? – Mówiąc „dzieci”, Czarek miał na myśli jedno z nich z rodziną. Drugie aktualnie przebywało na studiach w Krakowie. Na szczęście…
– Pod warunkiem, że ty go ugotujesz.
– Nie denerwuj mnie! Ty jesteś od gotowania w tym domu. A ja dawno nie widziałem się z wnusią i chciałbym spędzić z nią trochę czasu.
– To może ty wybierzesz się do młodych, a ja zostanę w domu?
– No wiesz? Jaka z ciebie babka, że nie tęsknisz za wnuczką!
– Tęsknię, ale akurat bardziej potrzebuję odpoczynku niż spotkania z nią. Po wczorajszym wieczorze z tą upiorną Oliwią mam dość kontaktu z dziećmi. Nawet z własną wnuczką!
– Co ci złego zrobiła ta biedna dziewczynka? Nudziło się dziecko… Poza tym, czym się tak przepracowałaś? – Czarek zawsze bagatelizował zajmowanie się domem, a jeszcze bardziej jej pracę zawodową.
Nie odpowiedziała. Skupiła się na nasypaniu kawy do kubka, zalaniu wodą i uzupełnieniu mlekiem. Później bez słowa wyszła z kuchni. Razem z kawą oczywiście. Gdy była na schodach, dobiegły ją słowa męża:
– Zadzwonię do nich później… Pewnie jeszcze śpią. Zaproszę na trzynastą.
Położyła się z powrotem do łóżka i wzięła do ręki książkę, ale już nie była w stanie skupić się na czytaniu. Leniwą niedzielę szlag trafił. Najpierw będzie musiała ugotować dwudaniowy obiad, później go podać, a następnie posprzątać po nim. Po obiedzie będzie kawka i ten sam schemat działań. Nikt się nie ruszy, żeby jej pomóc. Każdy będzie siedział i oczekiwał, że go obsłuży z uśmiechem na ustach. „Dziękuję ci, Glorio” – będzie słyszała co chwilę albo: „Podaj mi jeszcze jeden kawałek ciasta…”. „Ależ oczywiście” – będzie musiała odpowiadać, nawet gdy dopiero co usiądzie w fotelu.
Pączuszkowie mieli dwoje dzieci. Starszy syn, Florian, od kilku lat był żonaty z Mają. Dwa lata temu urodziła im się córeczka Marika. Młodzi mieszkali w Porębie w trzypokojowym mieszkaniu kupionym prawie w całości za pieniądze rodziców. Rodziców, czyli Glorii i Czarka. Swatowie nie dołożyli ani złotówki. Twierdzili, że nie mają pieniędzy. Gloria nikomu w kieszeń nigdy nie zaglądała, ale widziała ich mieszkanie, samochód, wysłuchiwała opowieści o egzotycznych wycieczkach. Zarobione pieniądze wydawali wyłącznie na siebie. Kategorycznie odmówili finansowania mieszkania dla młodych. Powiedzieli, że od ust sobie odejmowali, kiedy Maja studiowała, a teraz wreszcie chcą zrobić coś dla siebie. Chcą zacząć żyć. Bez balastu, bez martwienia się o kogoś jeszcze poza nimi! Tak właśnie powiedzieli. I nie było dyskusji.
Z kolei córka Glorii i Cezarego, Kinga, studiowała w Krakowie na trzecim roku psychologii. Przez pięć ostatnich lat dzielnie próbowała zdobyć wyższe wykształcenie. Najpierw było dziennikarstwo przez dwa lata. Potem uznała, że to nie dla niej. Dziennikarstwo zmieniła na psychologię i na razie trzeci rok zmagała się ze studiami, raz po raz narzekając, jak to jej ciężko. Rzadko bywała w domu. Właściwie przyjeżdżała wyłącznie wtedy, gdy skończyły jej się gotówka oraz zapasy jedzenia. Mimo że zajęcia na uczelni odbywały się tylko trzy dni w tygodniu, nie kwapiła się, by znaleźć sobie jakąś – choćby dorywczą – pracę. Matka próbowała zachęcać ją do podjęcia zatrudnienia, ale Kinga skutecznie się opierała. Studenci zwykle dorabiali w sklepach, lecz córka Pączuszków uważała się za kogoś lepszego od zwykłego motłochu. Nie wyobrażała sobie, by byle klient traktował ją z góry. Pewnie gdyby odcięli ją z Czarkiem od pieniędzy, Kinga szybko zmieniłaby nastawienie. Jednak nie było to możliwe przez jej nadopiekuńczego ojca, który uważał, że córci trzeba pomóc. W końcu jeszcze się w życiu napracuje…
Gdy dzieci opuściły dom, Gloria, w przeciwieństwie do męża, z pokorą przyjęła fakt, że zostali w nim sami. Obowiązków zdecydowanie ubyło, więc kobieta bardzo sobie chwaliła takie życie. Co innego gotować dla czwórki, a co innego dla dwójki. To samo ze sprzątaniem… Tymczasem ślubny chyba miał syndrom pustego gniazda… Przyłapała go kilka razy, gdy ukradkiem ocierał łzy. Najpierw rzecz miała miejsce po ślubie Floriana, a później, gdy Kinga wyniosła się do Krakowa. Mężulek dosłownie szalał z rozpaczy. Trochę mu się poprawiło, gdy urodziła się wnuczka, która wniosła w jego beznadziejną egzystencję sporo pozytywnego zamieszania.
O ile nie było problemu z samodzielnym Florianem, o tyle Gloria z trwogą myślała o tym, że Kinga kiedyś skończy studia i być może wróci w rodzinne pielesze… Miała cichą nadzieję, że może w tym Krakowie pozna jakiegoś chłopaka, zakocha się i zostanie tam z nim.
Na razie jednak musiała wstać i wziąć się do obiadu. Westchnęła ciężko. Ubrała się szybko i zeszła na dół. Otworzyła zamrażalnik i zastygła w bezruchu, kontemplując zawartość górnej szuflady. W oczy rzuciły jej się piersi z kurczaka w ilości, która jej zdaniem w zupełności zapełni żołądki całej rodziny. Do tego będą ziemniaki i, zamiast surówki, ogórki kiszone. Nie zamierzała latać dzisiaj po sklepach w poszukiwaniu kapusty pekińskiej. Odkąd zamieszkali na „tym zadupiu” – jak zwykł mawiać jej mąż – musieli nauczyć się planować zakupy, gdyż nie wszystko można było dostać w lokalnym sklepiku. Ona oczywiście już dawno się do tego przyzwyczaiła, ale Czarek nadal wyskakiwał jak filip z konopi z pomysłami typu ten dzisiejszy obiadek. Niewiele go obchodziło, czy żona będzie miała z czego go ugotować. Drugie danie zostało zaplanowane. W ramach pierwszego tradycyjnie zrobi rosół. Florian i Czarek bardzo go lubili. Często powtarzali, że niedziela bez rosołu, to niedziela stracona.
Krzątanie w kuchni zajęło jej sporo czasu. Ani się spostrzegła, a była godzina trzynasta. Równo z jej wybiciem zabrzmiał dźwięk domofonu. Przyjechała rodzina. Wnuczka z impetem wparowała do domu, oczywiście zapominając o zdjęciu butów. Gloria z rozpaczą obserwowała mokre ślady na kafelkach następnie z mozołem rozdeptywane przez syna i synową. W mgnieniu oka wysprzątany salon zamienił się w niechlujną bawialnię dla dzieci.
Jakby bomba wybuchła – pomyślała Gloria, patrząc na górę zabawek, które przywieźli ze sobą goście. Od jakiegoś czasu nie ruszali się bez tego typu akcesoriów, gdyż w przeciwnym razie Marika zadręczała ich prośbami o wspólną zabawę. Zdecydowanie upodobała sobie przy tym babcię, która po podstawieniu wszystkim obiadu pod nos, najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. Jednak żeby nikomu nie sprawić zawodu, zawsze ulegała tym prośbom. Rodzina syta i zadowolona leniwie zalegała na kanapie przed telewizorem, a ona kwitła na podłodze, budując z klocków zamki, tudzież inne budowle, lub uczestnicząc w wyścigach formuły pierwszej.
Prawdę mówiąc, miała czasem ochotę zaprotestować, powiedzieć, że nie znosi zabawiać dzieci, ale wiedziała, że Czarek zrobiłby jej później karczemną awanturę. Jej mąż był bardzo rodzinny… czyimiś rękami. Zadowolony z obecności rodziny, siedział sobie w fotelu i ani myślał się ruszyć. A cała robota spadała wyłącznie na nią, co sprawiało, że szczerze nie znosiła rodzinnych spotkań. Męczyły ją przygotowania, później obsługa, a na końcu sprzątanie. Najgorsze, że wszystkim się wydawało, iż ona to uwielbia. Taką wizję jej osoby przedstawiał wszystkim jej mąż. Po pierwsze, nie lubił, gdy ktoś obcy szwendał im się po kuchni i zaglądał w kąty. Po drugie, uważał, że obraziliby zaproszonych gości, gdyby kazali im cokolwiek robić.
– Mamo, ja to cię podziwiam – powiedziała kiedyś synowa.
– Za co, moja droga? – zapytała zdziwiona Gloria.
– No, że lubisz te wszystkie prace kuchenne… Tak często przyjmujecie z tatą gości… Chyba nie miałabym siły tak w każdy weekend wszystkich obskakiwać…
I tutaj wtrącił się Czarek, jednocześnie gromiąc żonę wzrokiem:
– Tak, mamusia uwielbia te spotkania… My uwielbiamy – sprostował. – Gdy w domu jesteśmy tylko my, odczuwam taką pustkę, że aż mnie w dołku ściska. Nie mogę się przyzwyczaić, że Florian się wyprowadził… Kinga na studiach. Rzadko przyjeżdża… Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wróci do nas…
– A ja lubię być sama. – Gloria nie mogła się powstrzymać. – Pracuję z ludźmi, więc później potrzebuję tak zwanej chwili dla siebie. Oczywiście, lubię gości, ale na pewno rzadziej, niż tego życzyłby sobie tata – powiedziała do Majki.
Synowa nie odpowiedziała. Chyba była trochę urażona odpowiedzią teściowej. Spodziewała się, że ta przytaknie mężowi, a tymczasem śmiała zaprzeczyć…
Gospodyni wróciła do rzeczywistości. Wnuczka wymyśliła wyścigi między kuchnią a salonem. Tym razem jednak babcia odesłała ją do dziadka. Miała zdecydowanie dość. Pragnęła wreszcie usiąść na jakimś miękkim meblu, a nie na zimnej podłodze pozbawionej dywanu, i choć przez chwilę mieć spokój od rodzinnego koncertu życzeń.
W końcu około godziny osiemnastej się doczekała. Goście, ku rozczarowaniu Czarka, a jej cichej radości, pojechali do siebie. Doprowadzenie domu do porządku zajęło jej godzinę. Kończyła przecierać blat w kuchni, kiedy zadzwonił domofon. Ki diabeł? – pomyślała, a Czarek ochoczo pobiegł otworzyć. Sąsiadka Irena. Wpadła na kawkę… Czy ja naprawdę mam jakiegoś pecha? Brakuje mi tylko inwazji kosmitów. Ledwo jedni wyjechali, już kolejny ktoś musi w tyłek włazić? To jakiś koszmarny pech.
– Cześć, Glorio! Widziałam, że wasze dzieci pojechały. Pewnie wam się przykrzy, bo w sumie krótko siedzieli… Pomyślałam, że szkoda, byście samotnie wieczór spędzali.
Sąsiad z naprzeciwka od roku był na górniczej emeryturze. Dodatkowej pracy nie podjął, ponieważ z takimi dochodami mogli sobie na to pozwolić. Dzieci ani innej rodziny nie mieli. A poza tym żadnego pomysłu na spędzanie wolnego czasu. Ona godzinami przesiadywała w oknie, obserwując, co się dzieje na ulicy Klonowej. Jej mąż, Czesław, bez przerwy zaś oglądał telewizję. Te mało ambitne zajęcia urozmaicali sobie nawiedzaniem sąsiadów mieszkających w okolicy. Nawiedzaniem, a nie odwiedzaniem! Ulica Klonowa była dość długa i tylko na jej końcu posesje były zamieszkałe. Namolnym sąsiadom nie przeszkadzała odległość. Toteż gdy już naprawdę mieli dość wyglądania przez okno i wpatrywania się w telewizor, maszerowali zgodnie i niczym świadkowie Jehowy pukali do każdych drzwi. Trudno się dziwić, że cała Klonowa miała ich dość. Chyba jedyną osobą, która lubiła sąsiedzkie spotkania, był mąż Glorii. On też nie miał żadnego pomysłu na spędzanie wolnego czasu. Zwyczajnie nudził się sam ze sobą, więc towarzystwo kogokolwiek było mu na rękę.
– Witaj, Irenko… Cieszę się, że już pojechali. Jestem zmęczona i przepraszam cię bardzo, ale właśnie idę się kąpać. Czarek dotrzyma ci towarzystwa… – Mówiąc to, Gloria odwróciła się na pięcie i wyszła. Zasoby uprzejmości i gościnności przypadające na ten dzień właśnie przed chwilą jej się wyczerpały.
– No cóż… – sąsiadka zwróciła się do Czarka. – W takim razie może sobie razem telewizję pooglądamy?
– Z przyjemnością Irenko… Z przyjemnością… Na co masz ochotę? Kawkę ci zrobić? A może lampkę wina wypijesz?
– Chętnie.
Gloria już nie słuchała. Odkręciła wodę pod prysznicem. Jej szum zagłuszył dalszą część rozmowy.
Irenka siedziała prawie do północy.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o spokojny weekend. Może w następny odpocznę… – pomyślała z nadzieją Gloria.
2. Czemu to musiało mnie spotkać?
Paulina Rolkowska po raz kolejny otarła łzy chusteczką. Niestety, nie chciały przestać płynąć. Kiedy wreszcie trafię na uczciwego faceta? Czy zawsze muszę poznać jakiegoś padalca? Oszusta, pieprzonego gnojka! – pomyślała z rozpaczą. Mam chyba jakiegoś gigantycznego pecha.
Mimo pięćdziesięciu dwóch lat była nadal piękną kobietą. Natura okazała się dla niej bardzo łaskawa, obdarzając ją śliczną buzią praktycznie pozbawioną zmarszczek, czarnymi, kręconymi włosami i długimi nogami. Jedyne, na co mogłaby narzekać, to nadmiar kilogramów. Ta atrakcyjna kobieta była po prostu puszysta i niestety nic z tym nie mogła zrobić. Po przekroczeniu magicznej czterdziestki przybrała na wadze jakieś piętnaście kilogramów i na tym stanęło. Dziesięć lat temu została wdową. Jej wspaniały, uwielbiany przez nią mąż wyciął jej numer i po prostu wziął i umarł. Któregoś pięknego sierpniowego dnia się nie obudził. Zostawił ją z dwiema, na szczęście dorosłymi i samodzielnymi, córkami. Co ona by zrobiła, gdyby musiała sama je utrzymywać? Pracowała w korporacji na stanowisku menadżera i zarabiała naprawdę sporo, ale w momencie gdy z dwóch pensji zrobiła się jedna, bardzo ciężko było jej utrzymać dawny poziom. Toteż krótko po pogrzebie kategorycznie oświadczyła córkom, że kończy ze sponsoringiem, który uskuteczniał jej mąż, i że dziewczyny muszą teraz same o siebie zadbać. Na początku był wielki foch. Nie odzywały się do niej przez dwa miesiące, ale przetrwała to. Kilka razy łamała się, żeby się zgodzić na dalsze dawanie im pieniędzy, jednak po przemyśleniu dochodziła do wniosku, że jeśli raz ulegnie, później nie będzie miała żadnej wymówki. Nie dadzą jej żyć. Zarówno młodsza Kasia, jak i starsza Asia pracowały. Jedna jako fryzjerka, a druga była pracownikiem socjalnym w domu pomocy społecznej. Obie mieszkały ze swoimi chłopakami. Ich ojciec, kiedy jeszcze żył, dbał, by miały komfortową egzystencję. Fundował im wyjazdy zagraniczne czy do SPA. Zabierał na zakupy do hipermarketów, z których wracały obładowane torbami z ubraniami. Każdej kupił samochód, a później dbał o ich naprawy. Trudno się dziwić, że przyzwyczaiły się do przysłowiowego dobrobytu.
Po kilku latach Paulinie znudziło się życie w pojedynkę. Przyjaciółka Gloria namówiła ją, by założyła konto na portalu randkowym, co też uczyniła. Przez kilka miesięcy chodziła na kawki z kandydatami na partnerów. Na tych kawkach ku jej rozczarowaniu się kończyło, bo panowie nie spełniali oczekiwań. W świecie wirtualnym prowadzone rozmowy były bardzo interesujące, natomiast gdy następowało spotkanie w realu, osobnik okazywał się albo gburem, albo głąbem kapuścianym, który nie ma nic do powiedzenia, lub – gorzej – zagadałby ją na śmierć. Podsumowując – jakby miała do czynienia z rozdwojeniem jaźni…
Najpierw był Paweł – czterdziestoośmioletni rozwodnik z Chechła, tak przynajmniej napisał na swoim profilu. Rzekomo również pracował w korporacji i, jak się chwalił od początku, bardzo dobrze zarabiał. Osobnik bardzo aktywny fizycznie, uprawiający sport, kochający podróże i książki historyczne. Paulina się nie spieszyła. Pisali do siebie przez trzy miesiące, zanim doszło do spotkania na żywo. W rzeczywistości mężczyzna okazał się starszy o dwadzieścia lat i grubszy o trzydzieści kilogramów od tego na zdjęciach. Najwyraźniej wysyłał jej zdjęcia z czasów, kiedy był względnie przystojny i bez nadwagi. Na nich miał też bujną czuprynę. Tymczasem zapomniał uprzedzić, że w międzyczasie włosy mu po prostu wyszły. Na pierwszą randkę założył na siebie za małą koszulę i przykrótkie spodnie, chyba myśląc, że wygląda seksownie. Nie miał też wiele do powiedzenia. Paulina próbowała podejmować tematy związane z jego zainteresowaniami, pytać o odbyte podróże, lecz siedział jak niemowa.
Nieprzyjemnym elementem utrudniającym im randkę był odzywający się bez przerwy telefon Pawła. Ktoś ciągle do niego dzwonił, przychodził SMS za SMS-em. Mężczyzna twierdził, że to z pracy… Gdy wyszedł do toalety, bezczelnie zerknęła na wyświetlacz jego komórki. Pisały do niego kobiety. Kobiety!!! Nie tylko jedna kobieta! Paulina doszła do wniosku, że mężczyzna chyba ma problem ze sobą. Intuicja podpowiedziała jej, że należy się ewakuować. Pod byle pretekstem się pożegnała. Po uregulowaniu rachunku – solidarnie po połowie – wyszli na zewnątrz restauracji. Wtedy pogratulowała sobie w duchu przezorności. Najprawdopodobniej historia z zatrudnieniem w korporacji była wyssana z palca, jak i wszystko, co jej opowiadał. Czy menadżer jeździłby prywatnie dwudziestoletnim, zardzewiałym i brudnym peugeotem 106? Raczej nie.
Później było jeszcze kilka niezobowiązujących znajomości, po których Paulina bardzo zniechęciła się do pomysłu znalezienia sobie partnera. Panowie przede wszystkim szukali kogoś do łóżka, a nie miłości. Wysyłali sprośne zdjęcia swoich genitaliów, sądząc, że w ten sposób zachęcą ją do zawarcia bliższej znajomości. A ona za żadne skarby nie potrafiła pojąć toku ich rozumowania. Jak zdjęcie zarośniętych lub ogolonych jajek mogło pozytywnie wpłynąć na decyzję o zacieśnieniu ich relacji? Takie widoki raczej kręciły prostytutki. Ale porządne kobiety? A może wręcz przeciwnie? Może to ona jest nienormalna? Niedzisiejsza… Starej daty… Przez tyle lat żyła z jednym mężczyzną – swoim mężem. Była mu wierna. On jej chyba też. Owszem, uprawiali seks, ale… nie skakali po sobie jak dwa niewyżyte króliki. Skąd w dzisiejszych mężczyznach brała się ta chuć? Byle tylko zaliczyć. Zerżnąć. Pobzykać. Nikt nie mówił o kochaniu się.
Aż nagle pojawił się Hubert. Poznała go wczesną wiosną w M1 w Czeladzi. Wpadła na niego z całym impetem, biegnąc do kasy przez dział sosów, majonezów i keczupów. Oboje runęli na ziemię. W rezultacie ona wylądowała na nim. Ich twarze były tak blisko, że mężczyzna niewiele myśląc, musnął ustami jej wargi. A w nią jakby piorun strzelił. Na szczęście udało jej się wstać. Pozbierała się, wierzgając wszystkimi czterema kończynami jak narowisty źrebak.
– Jest pan bezczelny! – Zamiast przepraszać za wypadek, naskoczyła na niego. – Jakim prawem mnie pan całuje?
– Rzuciła się pani na mnie! Myślałem, że to nowy sposób na podryw…
– To jakieś jaja… Sposób na podryw?! Nie potrzebuję podrywać facetów w marketach.
– Może założyła się pani z koleżanką, że mnie poderwie… Kto wie…
– Nie zakładam się z koleżankami. W ogóle się z nikim nie zakładam.
– Jakkolwiek, wisi mi pani kawę albo koszt pralni. Mój płaszcz nadaje się do czyszczenia. – Mężczyzna odwrócił się, prezentując jej brudne plecy.
Mimowolnie przyłożyła rękę do ust. Było gorzej, niż myślała. Na jasnym odzieniu mężczyzny czerwieniła się gigantyczna plama z keczupu.
– Wygląda pan, jakby dostał od kogoś z broni palnej – wyrwało się jej.
– Nawet niech pani nie żartuje! – krzyknął w odpowiedzi, częstując ją przy tym morderczym spojrzeniem. – Ten płaszcz jest zupełnie nowy!
– Chyba naprawdę wiszę panu tę pralnię. Oby tylko ta plama się sprała.
Mężczyzna, słysząc to, czym prędzej zdjął ubranie. Aż jęknął, gdy zobaczył, co narobiła.
– Cóż, tu chyba mają taki punkt czyszczenia odzieży – westchnęła z rezygnacją. Już nie było jej do śmiechu.
– A jak wrócę do domu bez płaszcza? Przyjechałem tu autobusem.
– Chodzi pan w takich drogich ubraniach, a jeździ pan autobusami?
– Nie mam prawa jazdy… Nigdy nie było mi potrzebne. A tym samym nie posiadam samochodu. Są ciekawsze rzeczy, na które mogę wydać pieniądze.
– Nie rozumiem, jak można żyć bez samochodu. Jest pan ograniczony przez komunikację miejską?
– Są jeszcze taksówki.
– No tak, nie pomyślałam o tym… Chodźmy do tej pralni. Trochę mi się spieszy. Odwiozę pana do domu.
– Ale ja jeszcze muszę sobie buty kupić. Zaplanowałem sobie dziś całe popołudnie na zakupach. To przez panią zostałem bez okrycia wierzchniego, więc powinna mi pani poświęcić ten czas – rzucił oskarżycielko.
Westchnęła. Cóż, po prostu nie pojedzie do Glorii na tę kawę.
– Okej. W takim razie tylko zadzwonię. Muszę uprzedzić koleżankę, że do niej nie przyjadę.
Mężczyzna skinął głową, a ona odeszła parę kroków i zadzwoniła do przyjaciółki. Oddali płaszcz do pralni. Paulina uiściła opłatę z góry. A później było tylko gorzej… Początkowo sądziła, że ekspresowo uporają się z zakupami i wreszcie będą mogli wyjść z tego przybytku. Nic bardziej mylnego. Mężczyzna chodził od sklepu do sklepu. W każdym mierzył co najmniej pięć par butów. Na każdą narzekał z innego powodu. Jedne go piły z przodu, drugie z tyłu. Kolejne miały zamek zamiast sznurówek. Jeszcze w innych nie podobał mu się kolor. Wolałby jaśniejszy, potem ciemniejszy. Podeszwa za bardzo rzucała się w oczy. Była za miękka. Potem za twarda. Oczywiście zwracał też uwagę na ceny. Wybierał obuwie z górnej półki, po czym sapał, że takie drogie. W rezultacie po trzech godzinach on nadal był bez butów, a ona traciła cierpliwość. W dodatku ekspedientki brały ją za jego żonę i na niej wyżywały się za jego niezdecydowanie.
– Poczekam na pana tutaj… Nie mam siły dłużej chodzić – powiedziała w końcu Paulina i znużona usiadła na wolnej ławeczce między sklepami.
– Wymięka pani? – zaśmiał się jej towarzysz.
– Wymiękam. Nigdy tak długo nie robię zakupów, choć jestem kobietą. Nie lubię tego.
– A ja uwielbiam.
– Niech się pan nade mną zlituje… I kupi wreszcie te buty. Przecież to niedorzeczne tyle łazić.
– No, ale sama pani widzi, że nic ciekawego nie ma…
– Niejedną parę mógł pan już kupić, tylko ciągle się panu wydaje, że w kolejnym sklepie będzie coś lepszego.
– Dokładnie tak! Trafiła pani w sedno. Okej, pójdę sam. Tylko niech mnie pani nie wystawi.
– Nie zrobię tego – obiecała Paulina nieszczerze. Prawdę mówiąc, przyszło jej do głowy, że gdy tylko straci tego namolnego kolesia z oczu, po prostu zwieje. Nie zrobiła tego jednak. Przecież istniało prawdopodobieństwo, że jeszcze się kiedyś spotkają w tym miejscu, skoro był takim miłośnikiem zakupów.
Ona nie znosiła chodzić po sklepach. Ekspresowo załatwiała niezbędne sprawunki w dyskontach typu Biedronka czy Lidl. Ciuchy w większości przypadków zamawiała przez Internet. Znalazła sobie takie portale, na których przesyłka w obie strony była darmowa. Gdy coś nie pasowało, odsyłała to. A teraz chyba za karę musiała tyle czasu spędzić w markecie. Tyle zmarnowanego czasu… Westchnęła ciężko. Spojrzała na zegarek. Odkąd usiadła na tej ławeczce, minęła dokładnie godzina. Nie! Jeśli ten miłośnik zakupów nie wróci za pięć minut, ona wstaje i wychodzi – pomyślała.
Tymczasem mężczyzna miał więcej szczęścia niż rozumu.
– To co? Możemy jechać! – huknął jej do ucha, aż podskoczyła.
– Najwyższy czas… Jeszcze chwila, a naprawdę bym pana zostawiła – powiedziała Paulina, jednocześnie szukając wzrokiem pakunku z butami. – Nie kupił pan tych butów? – jęknęła. – Tyle chodzić i nic nie wybrać?
– Nie. Nie było takich, jak chcę. Przyjadę jeszcze raz. W przyszłym tygodniu ruszają przeceny…
– Jak się panu chce tak łazić po tych sklepach? – zdziwiła się z dezaprobatą kobieta.
– A co mam do roboty?
– Nie wiem… Może z żoną do restauracji pójść?
– Nie mam żony. Mieszkam z mamą.
– Taki duży chłopczyk, a z mamusią mieszka? – zakpiła.
– Mama potrzebuje pomocy. Jest starsza i schorowana – tłumaczył się mężczyzna.
W międzyczasie wyszli na parking. Paulina odszukała swojego forda – samochód już dziesięcioletni, ale niezawodny. Został jej po świętej pamięci mężu. Zgrabnie wycofała i włączyła się do ruchu.
– A tak w ogóle, to gdzie pan mieszka?
– A tak w ogóle to Hubert jestem i mieszkam w Czeladzi.
– Miło mi. Paulina.
– To może jak już się poznaliśmy, umówimy się na jakąś kawę. Daj mi numer telefonu. Zadzwonię w przyszłym tygodniu.
Spojrzała na niego z zastanowieniem. Musiała przyznać, że trafiła na bardzo przystojnego i wysokiego mężczyznę. To ostatnie miało duże znaczenie, bo i ona do małych nie należała. Raz umówiła się na randkę w ciemno z facetem, który twierdził, że ma sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a potem okazało się, że dodał sobie dwadzieścia. Poszła na to spotkanie w szpilkach, więc wyglądali razem komicznie. Ten tutaj górował nad nią. Ponadto ładnie się wysławiał i jeszcze lepiej ubierał. Sprawiał wrażenie majętnego. To, że opiekował się matką, dobrze o nim świadczyło. Jest troskliwym synem – wytłumaczyła sobie.
I tak to się zaczęło. Poszli na tę kawę. Potem była kolejna i kolejna. Zaczęli regularnie się spotykać. Paulina nie zauważyła niczego niepokojącego. No, może poza tym, że ona sama nigdy nie była u niego w mieszkaniu. Hubert twierdził, że jego rodzicielka jest bardzo zaborcza, że dotychczas się nie ożenił, ponieważ mama przegoniła mu wszystkie partnerki. Kiedyś przyjdzie czas na poznanie jej, ale musi szanowną mamusię do tego przygotować, odpowiednio nastroić, a na razie muszą się spotykać u niej. Przystała na to. Jedną teściową już miała i nie marzyła o drugiej.
Paulina nie od razu zauważyła, że jej zależy bardziej niż jemu. Pomijając inicjatywę Huberta, by wypić pierwszą wspólną kawę, od początku było wiadomo, że kobieta zrobi dla ich związku znacznie więcej niż on. To mężczyzna nadawał ton w ich relacjach, a ona ustępowała w większości spraw. W telewizji oglądali to, co chciał. Spędzali czas tak, jak chciał. Regularnie jeździli na znienawidzone przez nią zakupy. Hubert godzinami potrafił łazić po sklepach zgodnie z własną filozofią, że dzień bez wizyty w markecie, to dzień stracony. Po ich pierwszym spotkaniu Paulina była przekonana, że zrobił jej na złość, ciągając ją po sklepach. Po prostu zemścił się za plamę na drogim płaszczu. Jak się później okazało – było to jego hobby. Niestety, poza tym nie interesował się dosłownie niczym. Och! Byłaby niesprawiedliwa, tak go oceniając. Interesował się przecież! Sobą! Nieustannie przeglądał się we wszelkich możliwych lustrach, tych w domu i tych poza nim. W samochodzie bez przerwy poprawiał fryzurę, robiąc do lusterka dzióbki, które chyba uważał za seksowne. Aż w końcu nie wytrzymała i powiedziała mu, że przydałyby mu się zdolności tarsiera z Filipin – inaczej wyraka filipińskiego. Oczywiście nie miał pojęcia, co to takiego. Wyjaśniła mu, że to malutkie zwierzątko z wytrzeszczonymi oczami, podobne do małpki, którego charakterystyczną cechą jest, że może obracać głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki temu mógłby się oglądać dookoła, nie używając lustra. Wściekł się jak cholera, słysząc te słowa, i zaczął pakować swoje ubrania. W rezultacie przez tydzień musiała go przepraszać…
Z czasem zaczął zabierać Paulinie coraz więcej przestrzeni. Pomieszkiwał u niej, jednocześnie wprowadzając chaos i zamieszanie. Jego rzeczy panoszyły się po całym mieszkaniu, które nie było duże, a teraz wydawało się bardzo zaniedbane. Bez przerwy też gdzieś go woziła. Niby dużo zarabiał, bo pracował jako geodeta, ale nigdy nie zaproponował, że zapłaci za paliwo albo kupi do domu jakieś jedzenie. Ona ciągle była sponsorem. Jedynie w restauracjach albo gdy szli do kina, wyciągał portfel. Miała wrażenie, że robi to trochę na pokaz, że byłoby mu głupio, gdyby to ona zapłaciła.
Jej przyjaciółka, Gloria, nie lubiła go i wcale nie krępowała się, by trąbić na prawo i lewo, że ledwo go toleruje.
– Nie ma prawa jazdy ani samochodu? – dziwiła się Gloria. – To jakaś oferma jest!
– Och przestań, moja droga! – broniła go Paulina. – Nie ma, bo twierdzi, że mu niepotrzebne auto.
– No tak, jeśli ty go wszędzie wozisz, to naprawdę mu niepotrzebne – zauważyła rezolutnie koleżanka.
– Powiedział, że nie miał do tego głowy, gdy jego mama zachorowała.
– Ja ci radzę, ty lepiej sprawdź, czy umie pływać i tańczyć, bo jak nie, to naprawdę nie jest to mężczyzna dla ciebie.
– Naprawdę czepiasz się, Gloria. Musisz być taka złośliwa?
– Nie jestem złośliwa. Realnie patrzę na każdego faceta. Już nie wierzę w wielką miłość. Wszyscy mężczyźni na początku prowadzą kampanię wyborczą, chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, a kiedy już osiągną swój cel, spoczywają na laurach. Nieświadoma niczego kobieta zaczyna tańczyć tak, jak oni zagrają.
– Nie narzekaj i nie strasz mnie. Twój Czarek też jest taki zły?
– Mój Czarek osiągnął mistrzostwo w tej materii. Jest najwyższej klasy domowym terrorystą.
– Domowym terrorystą? Co ty mówisz! Przecież on jest taki miły!
– Miły? Dla ciebie! W domu jest zupełnie inny.
– Nigdy się nie skarżyłaś…
– A co to zmieni? Jesteśmy małżeństwem trzydzieści lat i po takim czasie miałabym się rozwodzić?
– Czemu zaraz rozwodzić? Można porozmawiać, omówić z mężem to, co w małżeństwie nie gra…
– Droga Paulinko, ty miałaś męża dobrego, spolegliwego, który robił wszystko, czego chciałaś.
– Fakt. Jedyna sprawa, w której był nieugięty, dotyczyła naszych córek. Zawsze im dogadzał, rozpieszczał je, wspomagał finansowo, co na szczęście skończyło się, gdy umarł. Ja kategorycznie odmówiłam im pomocy. W końcu zostałam z jedną pensją. Mój mąż świetnie zarabiał, ale nic z tego nie zostało. Żyliśmy z dnia na dzień. Nie oszczędzaliśmy. Dopiero gdy osiągnę wiek emerytalny, będę mieć po nim rentę rodzinną, ale na razie muszę radzić sobie sama.
– No właśnie, bo na Huberta nie możesz liczyć – podsumowała Gloria.
Nie było sensu jej przekonywać. Uwzięła się na chłopa i tyle. Córki też za nim nie przepadały. Praktycznie od razu zauważyły, że cwaniak wykorzystuje ją finansowo.
Bomba wybuchła w listopadzie, po kilku miesiącach upojnej znajomości. Paulina postanowiła skoczyć do marketu tylko na chwilę. Szła sobie alejką, niczego nieświadoma. Nagle z przeciwnej strony nadszedł Hubert. Rozciągnęła usta w uśmiechu, lecz ten zamarł na jej twarzy, gdy zauważyła, że jej ukochany mężczyzna obejmuje ramieniem śliczną młodą dziewczynę, na oko jakieś dwadzieścia lat młodszą od niego. Obok zaś podskakują dwaj mali chłopcy.
Nie należała do kobiet, które w trudnych sytuacjach odpuściłyby. Różne rzeczy mogła znosić, ale chronić jego życia osobistego nie zamierzała. Postanowiła wygarnąć mu przy tym tłumie ludzi przewijających się przez hipermarket. Stanęła przed całą rodziną z miną niewróżącą nic dobrego.
– Co masz mi do powiedzenia? – zapytała.
Na twarzy Huberta zobaczyła przerażenie oraz co najmniej kilka kolorów, jakie zwykle może przybierać wredna facjata – od skrajnej bladości, przez trupią zieleń, a skończywszy na kolorze dorodnego buraka. W duchu stwierdziła, że Hubert potrafi zmieniać się jak kameleon. Szkoda tylko, że nie wtapia się przy tym w otoczenie.
– O co pani chodzi? Ja pani nie znam.
– Nie znasz, ty zdrajco jeden? – Zamachnęła się i uderzyła go pięścią w twarz. Walnęła mocno. Złapał się za policzek, który zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Mężczyzna próbował zgarnąć rodzinę i zrejterować, ale złapała go za kurtkę, nie pozwalając odejść. – Nie znasz? Pomieszkujesz ze mną od kilku miesięcy i nie znasz? A pani, to pewnie żona – zwróciła się do kobiety z udawanym współczuciem. – Proszę przyjąć do wiadomości, że mąż szanownej małżonki sypia ze mną. Twierdzi, że mieszka ze schorowaną mamusią, która nie toleruje kobiet w jego życiu. W Czeladzi mieszkacie, prawda? Za tym dużym kościołem? Wiem, bo podwoziłam tego gnojka kilka razy pod dom. Nigdy mnie do siebie nie zaprosił…
– Mamusiu! – odezwał się jeden z chłopców. – Czemu ta pani uderzyła tatusia, a teraz na niego krzyczy?
– Bo tatuś oszukał tę panią. Poczekaj, Krzysiu, chciałabym się dowiedzieć całej prawdy – odpowiedziała spokojnie kobieta. Paulina podziwiała ją w tym momencie za opanowanie.
– Rozumiem, że to nie pierwszy raz się zdarza?
– Nie pierwszy. Już straciłam cierpliwość… Chyba najwyższy czas położyć temu kres. Mój mąż bez przerwy mnie zdradza.
– Och, super! – warknęła Paulina. – Czyli nie jestem pierwszą naiwną, było nas więcej? Dałam się oszukać jak nastolatka. Nie przyjeżdżaj do mnie więcej Hubercie. Co ja mówię? – Palnęła się w głowę. – W końcu to ja woziłam ci dupę! Twoje rzeczy jeszcze dziś spakuję i wrzucę do śmietnika. Nie fatyguj się!
– Ależ został u ciebie mój sweter od Calvina Kleina… I buty Lasockiego – Hubert jednak zrezygnował z udawania, że jej nie zna.
– I jeszcze wiele rzeczy, z którymi musisz się pożegnać. Nie, jednak nie będę ich wyrzucać… Zaniosę do Caritasu. Tak będzie bardziej humanitarnie. Ktoś się jeszcze pocieszy. – Uśmiechnęła się szyderczo. Mina byłego kochanka była w tym momencie bezcenna.
– Może jednak zmienisz zdanie i pozwolisz mi odebrać moją własność? – Spróbował raz jeszcze mężczyzna. – Te rzeczy należą do mnie!
– Nie, mój drogi. Trzeba płacić za swoje błędy. Powiedziałeś, że mnie nie znasz… Jakim więc cudem coś twojego miałoby się znaleźć w moim mieszkaniu? Przyznasz, że to niedorzeczne. Myślę, że wszystko już mamy wyjaśnione. Pozostaje mi pożegnać państwa. Życzę miłego dnia – rzekła sprawczyni zamieszania, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.
Popłaczę sobie w domu – pomyślała. Popłaczę, poużalam się nad sobą… Co mi pozostało? Aha! I koniec z facetami! Naprawdę koniec!
Ciąg dalszy w wersji pełnej