Naga - Izabela Szolc - ebook + audiobook + książka

Naga ebook i audiobook

Izabela Szolc

2,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lektura obowiązkowa dla wielbicielek prozy Lisy Taddeo i Megan Nolan

Matka, córka, żona, kochanka, wdowa. Samotna, zgwałcona, trans. W opowiadaniach Izabeli Szolc rozbrzmiewają głosy kobiecych dusz. Układają się w nasyconą emocjami, sensualną wspólną pieśń. Usłyszymy w niej ból, strach, tęsknotę i pożądanie. Usłyszymy w niej prawdę. Owszem, czasem prawda jest niewygodna, ale przy takim podejściu, zapominamy, że również jest wyzwalająca. A to każda z nas ma wybór, czy być kobietą wyzwoloną.

 

To, co łączy wszystkie kobiety, to bycie kobietą.

Bette Davis

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 50 min

Lektor: Anna Matusiak
Oceny
2,9 (9 ocen)
0
3
4
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Naga

To było okropne. Naprawdę okropne. Robi mi się zimno.

Dowiedziałam się właśnie, że mój mąż ma dziecko z inną kobietą. Szok! Jak mógł to tak długo ukrywać?! A ja – jak mogłam się nie zorientować? Chyba że chciałam… To taka „zastarzała”, studencka sprawa. Sprawa sprzede mnie. Sprzed nas. Co tu wyjaśniać? Patrzy na mnie jak ogłupiały, kiedy ja, w histerii, padam jak ścięta na podłogę i zaczynam się wić z bólu. Z prawdziwego fizycznego bólu, który brzmi jak pękanie żeber. Czochram się o brudny dywan w swojej pracowni i nagle widzę, że leżę twarzą na zmiętym celofanie, pełnym rozpadających się szprotek, które kot ukradł i cwanie podrzucił pod biurko. Śmiech, płacz.

Mówię, że chodzi mi o kłamstwo, jakiego się wobec mnie dopuścił. A przecież w rzeczywistości chodzi mi o dziecko. O to, że jest!

– Wiedziałem, co robię, że ci nie powiedziałem.

Biorę ten śmierdzący woreczek pełen srebrzystych trupków-ogonów małych syrenek – rozłażą mi się w rękach. I rzucam tym wszystkim w mężczyznę, którego nie mogę opuścić, bo bym umarła. Któremu muszę wszystko wybaczyć, a całą zgryzotę, ból i urojoną winę wziąć na siebie, jakbym była żelaznym motylem. Jestem tylko zranionym do głębi człowiekiem. O Boże!

Worek nie pęka i sardynki uderzają o ziemię. Teraz dopiero znużone szwy puszczają…

– Otworzę tu okno – mówi. – Przyniosę ci wody, a może wolisz kawy? Co ty z siebie zrobiłaś? Gdyby cię ktoś teraz widział…

Gładzi mnie po włosach i z trudem – bo choć jestem lekka, to się zapieram – podnosi mnie.

– Wszystko się ułoży – szepcze w moją grzywkę.

„Wiem! Przecież wiem!” – chcę odkrzyknąć. I to jest w tym wszystkim najgorsze: że nie znajdzie się nikt, kto mógłby mnie dobić. Zabić. I czuję lód w dole brzucha, i rodząca się tam pustka ogarnia po kolei wszystkie moje członki, i wyrywa mi się z ust zwierzęcy skowyt. Cierpię, pozwalam się zanieść do sypialni, jakbym była małą dziewczynką. Jakby nosił mnie ojciec, kiedy zasnęłam w łóżku rodziców, oglądając film. Mąż wciska mi w zęby jakąś gorzką tabletkę, którą przegryzam na pół i łykam. Czuję jej ślad głęboko w gardle.

Kiedy zadzwoni jakiś telefon, mąż będzie mówił, że mnie nie ma. Że nagle pochorowałam się i nie mogę podejść do aparatu. „Nie, to nic poważnego, pocierpi parę dni”. Albo będzie mówił, że śpię.

I przypomina mi się – mnie, najlepszej z historii, pierwszej z biologii, prymusce – zdanie, które wypowiedziała Elżbieta I, kiedy jej śmiertelny wróg, Marta Stuart, urodziła syna: „A ja jestem jak suchy pień”.

Czuję się punktem. Nie mogę się ruszać. Nie mam gdzie pójść. Nie potrafię się zmienić.

Najgorzej jest rano, zaraz po przebudzeniu. Nie pamiętam swoich snów. Może to one, a może złość i żal, że istnieje następny dzień, chociaż świat powinien się skończyć, budzą we mnie tę pustkę. Bezruch.

Pozwoliłam zrobić sobie to zdjęcie. Mój przyja­ciel, młody malarz, potrzebował w jakiejś kom­pozycji umieścić nagą, a mnie brakowało cierpliwości, by mu pozować. Nie byłam i nie jestem w stanie długo wytrzymać w tej samej pozycji. Za bardzo mnie to nudzi; zbyt prozaicznie boli mnie kręgosłup. Znajomi, podejrzewający u mnie charakter kota, mylą się na całej linii. Jestem raczej jak pies – „kręci-wierci” spaniel albo coś takiego. W marzeniach zawsze występuję jako pies myśliwski: wierny, lojalny, szybki. Kto by pomyślał, że takie rzeczy chodzą mi po głowie, gdyby spojrzał na moje ciało: długie, drobnej kości? To zdjęcie, z którego powstał obraz, jest tak skadrowane, że na górnej krawędzi układają się blade, rozchylone usta; zagubiony lok. Dół fotografii zamyka spojenie łonowe. Linia jest czysta, bo wszystkie włosy zostały zgolone. Jak w klasycznym malarstwie Ingres’a albo erotycznej mandze. Nic, czystość. Niewinność. Stulony początek. Ręce błądzą po tym ciele. Na jednej dłoni dwa pierścionki – srebrne i tanie. Jeszcze nie mam obrączki (choć w tamtych czasach znam już swego przyszłego męża). Sfotografowane ciało jest zdrowe i mocne. Bez historii, bez tajemnicy. To ciało, które czeka.

Mogłoby być ciałem Śnieżki.

Tak, naga mogłaby być Śpiącą Królewną; mogłaby być Złą Królową.

Tyle złudnych dróg, tyle rozwiązań.

Miałam siedemnaście lat i ochotę na dziecko. Taka ochota przychodzi z pierwszą miłością.

*

Potem dwie nierządnice przyszły do króla i stanęły przed nim. Jedna z kobiet powiedziała: <<Litości, panie mój! Ja i ta kobieta mieszkamy w jednym domu. Ja porodziłam, kiedy ona była w domu. A trzeciego dnia po moim porodzie ta kobieta również porodziła. Byłyśmy razem. Nikogo innego z nami w domu nie było, tylko my obydwie. Syn tej kobiety zmarł, bo położyła się na nim. Wtedy pośród nocy wstała i zabrała mojego syna od mego boku, kiedy twoja służebnica spała, i przyłożyła go do swoich piersi, położywszy przy mnie swego syna zmarłego. Kiedy rano wstałam, aby nakarmić mojego syna, patrzę, a oto on martwy! Gdy mu się przyjrzałam przy świetle, rozpoznałam, że to nie był mój syn, którego urodziłam>>. Na to odparła druga kobieta: <<Wcale nie, bo mój syn żyje, a twój syn zmarł>>. Tamta zaś mówi: <<Właśnie, że nie, bo twój syn zmarł, a mój syn żyje>>. I tak wykrzykiwały wobec króla. Wówczas król powiedział: <<Ta mówi: To mój syn żyje, a twój syn zmarł; tamta zaś mówi: Nie, bo twój syn zmarł, a mój syn żyje>>.

Następnie król rzekł: <<Przynieście mi miecz!>> Niebawem przyniesiono miecz królowi. A wtedy król rozkazał: <<Rozetnijcie to żywe dziecko na dwoje i dajcie połowę jednej i połowę drugiej!>> Wówczas kobietę, której syn był żywy, zdjęła litość nad swoim synem i zawołała: <<Litości, panie mój! Niech dadzą jej dziecko żywe, abyście tylko go nie zabijali!>> Tamta zaś mówiła: <<Niech nie będzie ani moje, ani twoje! Rozetnijcie!>> Na to król zabrał głos i powiedział: <<Dajcie tamtej to żywe dziecko i nie zabijajcie go! Ona jest jego matką>>. Kiedy o tym wyroku sądowym króla dowiedział się cały Izrael, czcił króla, bo przekonał się, że jest obdarzony mądrością Bożą do sprawowania sądów*.

Wychowano mnie na mózg. Intelektualistkę, a nie ladacznicę. Intelektualistkę, a nie kurę domową. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to durne. Że nie ma takich podziałów. Nie istnieją. Nierządnica Maria Magdalena zmienia się w filozofkę, trawiącą czas nad nagą czaszką. Co odważniejsi w czasach nowożytnych mówili o niej jako o najlepszym uczniu Chrystusa. W każdym razie ja (mózg) potrafię swojej kości (ciału) sporo narzucić, od wielu rzeczy się powstrzymać. Pozbawiać się, pozbawiać i pozbawiać: jedzenia, radości, tańca, by tylko zniknęło to ciało. Ciało, które sprawiło, że ojciec przestał ze mną rozmawiać. Ciało, dzięki któremu moja matka bliska jest obwąchiwania mi majtek i zakazuje noszenia sukienek. Mój przyszły mąż, kiedy pierwszy raz się kochamy, a ja mam lat siedemnaście, mówi: „Jak ty jesteś ślicznie zbudowana”. Wtedy świta mi w głowie, że już go nie opuszczę. Kocham go.

Kocham go. Zakazał mi myśli o posiadaniu dziec­ka. Przyjęłam to.

Myślałam, że mam jeszcze czas. Że przyjdzie po trzydziestce, czterdziestce, a nie teraz – niezapowiedziana w dwudzieste piąte urodziny. Wiedziałam, że raczej nie będę miała dziecka. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, co to w pełni oznacza, aż do teraz. Rozpacz.

I nagle wiem, że wszystko, co przeżywam, to żałoba. Opłakuję nigdy niemające się urodzić dziecko. Dziecko, którego miejsce jest już zajęte.

– To powinno być moje dziecko, a nie tej suki – wrzeszczę. – Przecież się kochamy. Kochamy się? To tak, jakby ukradła kawałek ciebie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bo zapomniałem. Zapomniałem o tamtym życiu. Wiesz, że nawet pomyliłem imię? Nie pamiętałem.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bo nie chciałem cię stracić.

Na te słowa wybucham strasznym, obłąkańczym śmiechem.

– Nigdy, nigdy bym się z tobą nie związała, gdybym wiedziała. Nie po hecach z moimi przyrodnimi siostrami. Pozbawiłeś mnie możliwości decyzji. Wtedy i w ogóle. Nie będę miała z tobą dziecka. To jest okrutne.

– Wobec mnie czy ciebie?

W tym całym zamieszaniu ginie mężczyzna. Zostają tylko dwie kobiety i dziecko.

*

Zakazałam zbliżania się do siebie. Nie mogę znieść dotyku, penetracji. Chcę być sama, zamknięta niczym posąg. Tymczasem najwyraźniej zamieniam się w matrioszkę.

Ja, która nigdy nie paliłam, teraz zużywam dziennie paczkę papierosów. Jeszcze biegunki, upławy, ból jajników. Jestem już pewna, że to ciąża, ale nie rezygnuję z łykania marvelonu. Nie idę też do lekarza. Ślęczę nad komputerem, to jedyny dla mnie teraz zawór bezpieczeństwa.

Miesiączka spóźnia mi się już dwa tygodnie, a rano, po wyjściu z łóżka, łapią mnie mdłości. Łóżko jest wąskie, panieńskie. Niczym żelazna dziewica śpię w swojej pracowni. Nie daję się pocieszyć, nie daję sobie przemówić do rozsądku. Krzyczę na propozycję umycia włosów. Tak, on chciał zaprosić mnie do łazienki i wziąć moją małą głowę w duże, silne dłonie (piękne; to na nie pierwsze zwróciłam uwagę u swojego męża – opalone ręce z gładkimi nadgarstkami, cudowne). Wmasować szampon, spłukać, podać odżywkę – byłaby to czysta pieszczota… Nie! Nie zgadzam się! Dla mnie nie da się połączyć bólu z rozkoszą (albo tylko tak mi się wydaje). Po wtóre, jeśli pozwolę, by ten rozdzierający ból ustał, to czy nie będzie tak, jakbym była tylko chwilową histeryczką, jakby życie – bez niego – było tylko społecznym fałszerstwem? Czy ktoś, kiedy nie płaczę, spróbuje mnie zrozumieć? Pojmie krzywdę, którą mi wyrządzono?

W pracowni jest lustro; wisi na ścianie, do której bokiem przystawiono biurko. Stare, zaśniedziałe na rogach – mąż znalazł je na śmietniku. Ktoś wydobył je z ozdobnej ramy i wyrzucił, ale wiekowy kryształ nie pękł. Ma dwa, dwa i pół metra wysokości. Do domu tachało je dwóch mężczyzn. Czasem, kiedy pracuję, obracam się lekko i patrzę w srebro. Widzę odbicie – niby ja, a jednak nie ja. My dwie – czuję się wtedy mniej samotna. Pewnego dnia nakryłam swego szarego, tłustego kota, jak stojąc na tylnych łapach, przednimi chciał się wdrapać przez lustro na drugą stronę rzeczywistości. Nie udało mu się i dał sobie spokój. Ja nie jestem kotem.

Zrzucam dres, w którym zwykle piszę (ubranie nie uciska, bezkształtne, bez tożsamości, jaka mogłaby rozpraszać). Naga, przeglądam się w lustrze. Schudłam, ale to akurat jest najmniej ważne. Łono zakwitło włosami. Brzuch jest napuchnięty. Twardy i gorący. Piersi nie mieszczą się już w dłoniach, którymi próbuję je nakryć. Sutki znalazły sobie ścieżkę pomiędzy kościstymi palcami i wychynęły na świat. Jestem przekonana, że gdybym nacisnęła mocniej, na sutkach pokazałyby się krople mleka. Mleka, które, jak dowodzą naukowcy, składem chemicznym nie różni się od łez. Moje piersi by się rozpłakały. Jestem beksą.

Ciąża rzekoma, ciąża urojona, ciąża histeryczna. Przydarzyło się to kiedyś suce mojej koleżanki, która przez wiele kolejnych lat nie miała miotu. Jestem tą suką. Nierealne pragnienie ciałem się stało. Coś, co powinno być godne podziwu, jest powodem, dla którego będą się nade mną litować albo śmiać ze mnie. Albo mówić: „Dobrze jej tak!”. Od jednego do drugiego można dojść jak po sznurku.

Rachela zaś widząc, że nie może dać Jakubowi potomstwa, zazdrościła swej siostrze i rzekła do męża: <<Spraw, abym miała dzieci; bo inaczej przyjdzie mi umrzeć!>> Jakub rozgniewał się na Rachelę i odparł: <<Czyż to ja, a nie Bóg, odmawiam ci potomstwa?>> Wtedy ona powiedziała: <<Mam niewolnicę Bilhę. Zbliż się do niej, aby urodziła dziecię na moich kolanach; chociaż w ten sposób będę miała od ciebie potomstwo>>. Dała mu więc swoją niewolnicę Bilhę za żonę i Jakub zbliżył się do niej. A gdy Bilha poczęła i urodziła Jakubowi syna, Rachela rzekła: <<Bóg jako sędzia otoczył mnie opieką; wysłuchawszy mnie dał mi syna>>**.

*

– Bękart! Pierdolony bękart!

– Tak powiedzieli?

– Powiedzieli: „Kiedy z nim mieszkałeś, to był twój syn, od kiedy się wyprowadziłeś, to jest bękart”.

– Czujesz coś do niego?

– Co?

– Bo ja wiem… Może poczucie tożsamości?

– A ty czujesz coś do swoich obciętych paznokci, porzuconych zębów?

– Powiedziała: „Będziemy mieli dziecko”. I żeby nie było nieporozumień: nie usunie.

– Nie powiedziała, że jest w ciąży? „Jestem w ciąży”, raczej tak o sobie mówią kobiety…

– Ożeniłem się z nią, bo trzynaście lat temu nikt nie wiedział, że można inaczej. Komuna upadła, Kościół dął w trąby.

– Mówiła, że czasem się uśmiechałeś, kiedy ktoś przychodził.

– Przy swojej rodzinie nigdy.

– A przy jej rodzinie?

– Byłem dobrze wychowany.

– To obrzydliwe.

– Ciebie nie powinno to brzydzić. Jedynie mnie.

– Wyszedłem z domu, jak co dzień. Potem spotkałem się z nią na mieście i powiedziałem, że już nie wrócę.

– Po rozwodzie spotkałem ją jeszcze raz, w nowo otwartej knajpie na obrzeżach miasta. Była z przyjaciółką. Obiecałem kumplowi postawić drinka, ale kiedy ją zobaczyłem, powiedziałem, że kupimy w sklepie whisky. Jednak podszedłem do baru…

– Tam, gdzie siedziała?

– Tak. I powiedziałem coś chamskiego: „Kiedy wychodzicie?”. Potem tę przyjaciółkę spotkałem na sylwestrze w górach. Stwierdziła: „Ta twoja była to ciągle się puszcza”.

*

Boli! Boli! Zostawcie mnie samą!

Zabarykadowałam się w pracowni. Mąż napiera na drzwi. Przesuwa się przystawiona do nich komódka. Patrzę na to wszystko. Mąż wciska się w powstały otwór i łapie mnie za ramię. Syczę i płaczę.

– Nasze dziecko byłoby kochane – mówi mój mąż.

Płaczę mu w pierś, ukryta w ramionach, a potem – na chwilę – przychodzi spokój.

W istocie, syna z pewnością można nazwać maminsynkiem – matczyny chromosom X żyje w każdej komórce jego ciała. Nie ma tu wielkiego wyboru – to jedyny X posiadany przez mężczyznę. W jego organizmie działa więcej, tysiąckrotnie więcej genów matki niż ojca***.

Tańczę. Sama z sobą. Sama dla siebie. Może nawet (jeszcze nie zdecydowałam) sama dla innych.

Zasadniczo jest to rytuał. Ma coś z szamańskiego wyzwolenia energii. Rytuału przejścia. Rozchylono mnie ordynarnie, niby ostrygę, prymitywnym nożem. Otworzę się do końca, a później – nowa (inna?) – zamknę. Aż do następnego razu, który wyrządzi mi Bóg. Który zostanie mi wyrządzony z powodu Boga albo coś…

Surowy podkoszulek jest mokry pod pachami. Trzaskam włosami na boki. Krople potu spływają po plecach. Madonna śpiewa Nobody knows me.

Pusty celofanik po OB gniotę bosymi stopami. Nigdy ciało nie pachniało tak intensywnie.

Trzeba wziąć wreszcie prysznic. Skończyć pisać książkę.

*Pierwsza Księga Królewska, 3,16-3,28,Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań-Warszawa 1980.

**Księga Rodzaju, 30,1-30,6, Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Po­znań-Warszawa 1980.

*** Natalie Angier, Kobieta. Geografia intymna, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002.

Projekt okładki: Łukasz Różyński

Redakcja: Maciej Lasota

Korekta: Julia Diduch-Stachura

Skład: Izabella Różyńska

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Copyright © Izabela Szolc

Copyright © Wydawnictwo Papierowy Motyl

 

Warszawa 2024

 

[email protected]

 

ISBN 978-83-67533-37-9