Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy po miłość warto polecieć aż za ocean?
Gdy Will wśród szalejącej śnieżycy stanął w drzwiach „najcichszego miejsca na ziemi”, nie spodziewał się, że w małym podhalańskim domu znajdzie nie tylko ciepłe schronienie i upragniony spokój, lecz także wyjątkową kobietę, która tak jak on pragnie uciec od bolesnych wspomnień. Mimo że na początku historia ich znajomości przypomina bajkę, los nie pozwala im zbyt długo cieszyć się wspólnym szczęściem. Wymarzone ponowne spotkanie, tym razem w słonecznej Kalifornii, zamiast stać się urokliwym happy endem tej niezwykłej opowieści, niespodziewanie rozpoczyna jej nowy i zaskakujący rozdział…
„Najdalszy zakątek miłości” to porywająca, a jednocześnie subtelna, czuła i pełna namiętności opowieść o dwojgu zranionych ludziach, którzy odważyli się szukać szczęścia w najdalszym zakątku świata. Czy uda im się je odnaleźć?
„Najdalszy zakątek miłości” to książka, która poruszy najczulsze struny w duszach czytelniczek, skłaniając do zastanowienia się nad tym, co w życiu jest naprawdę ważne.
Magdalena Galiczek-Krempa, Granice.pl
Agnieszka Graj - prywatnie szczęśliwa żona i mama. Zawodowo nauczycielka i dyrektorka przedszkola. W wolnym czasie działaczka społeczna, której wszędzie pełno. Zainteresowana czytaniem, wędrówkami górskimi i muzyką.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej Tesi
Cisza. Pustka. Nie chcę żyć. Pozwólcie mi umrzeć, proszę…
SZEŚĆ MIESIĘCY WCZEŚNIEJ…
„Jestem szczęśliwa. Dogłębnie. Nie sądziłam, że życie podaruje mi tak wiele”, pomyślała Cecylia, wpatrując się w rozżarzone drewno iskrzące w kominku. Przymknęła oczy i swe myśli skierowała ku Dawidowi, mężczyźnie, w którym mogła zakochiwać się codziennie, o każdej porze dnia i nocy i to nie tylko ze względu na to, że był niesamowicie przystojny, ale także, a może przede wszystkim dlatego, że oprócz tej powierzchowności był także piękny wewnętrznie. Biło od niego cudowne ciepło. Był troskliwy, opiekuńczy i oddany. I był jej. Jedyny w całym rodzaju. A potem doszły jeszcze Basia i Agatka. Dwie malutkie duszyczki do kochania. Dwie iskierki, które postanowiły uszczęśliwić ją, przychodząc na świat niemal jednocześnie. Taki podwójny prezent, dwa w jednym, jak mawiał Dawid. Choć wzrastały w niej w tym samym czasie, każda z nich była inna i każdą kochała nad życie…
Starsza o całe trzy minuty Basia była wierną kopią jej męża. Niebieskooka brunetka o bujnej, kędzierzawej czuprynie. Odziedziczyła również jego charakter – tryskała energią i wszędzie było jej pełno. Agatka z kolei miała włosy w kolorze orzecha i jeszcze ciemniejsze oczy. Sprawiedliwość musiała zaznaczyć i w tym domu swoje miejsce. Agatka, jak mówili wszyscy, była w stu procentach podobna do mamy i tak samo jak ona była spokojna i cicha.
Cecylia doskonale pamiętała dzień ich narodzin. Uczucie, które towarzyszy narodzinom dziecka, zostaje z kobietą chyba do końca jej życia. Tego dnia łzy mieszały się z radosnym wymawianiem imion dziewczynek i dziękowaniem Bogu za cud ich życia.
– To pierwsza córeczka, a to druga – poinformowała ją położna podczas porodu. Jej serce uspokoiło się dopiero wtedy, gdy ułożono dzieci w jej ramionach, a ona poczuła wszystkimi zmysłami ich obecność: miękkość skóry, ciepło ciała, cudowny zapach… I usłyszała także, jak głośno potrafią płakać. Były takie małe i takie bezradne. Tego dnia jej serce otworzyło się na nową przygodę: macierzyństwo. Oczami wyobraźni wielokrotnie wybiegali z Dawidem w przyszłość, wyobrażając sobie, jak ich córki dorastają, kończą szkołę, studia i rozpoczynają dorosłe życie.
– Basia ze swoim temperamentem będzie świetnym adwokatem, a Agatka, z wrażliwością i zamiłowaniem do wszystkich żyjących stworzeń, z pewnością zostanie wspaniałym weterynarzem, który jako pierwszy w historii świata zajmie się leczeniem pająków, biedronek i innych żyjątek – mówił ze śmiechem Dawid.
Na co oczywiście, jako szalenie zakochana w muzyce, Cecylia nigdy nie mogła się zgodzić, kwitowała więc krótko:
– Z ich zamiłowaniem do tańca na pewno będą baletnicami. Chciałabym, by pokochały muzykę tak jak my.
Przekomarzali się, choć oboje doskonale wiedzieli, że tak naprawdę jedynym ich pragnieniem jest to, aby każda z córek znalazła swoją własną drogę życia, która doprowadzi je do pełni szczęścia.
Nieporadne niemowlaki w mgnieniu oka skończyły trzy latka. Można rzec, że stały się wówczas dwoma dorosłymi pannicami, samodzielnie przebierającymi się w piżamki, potrafiącymi umyć zęby i z całą zadziornością upierającymi się, że są duże, bo umieją już liczyć do pięciu. Cecylii trudno było się pogodzić z upływającym czasem i gdy tylko okazało się, że od września mogą zacząć przygodę z przedszkolem, serce jej się łamało i łza kręciła w oku. Wiedziała, że prędzej czy później musi wrócić do pracy. Wiedziała też, że dziewczynkom przyda się wyposażenie w umiejętności społeczne inne niż te, z którymi mają do czynienia w domu. To na przyszłość, rzecz jasna, ale kiedyś trzeba zacząć edukację. Szkoda, że babcia Cecylii nie doczekała tej chwili. Dała jej jednak coś, co teraz owocuje – miłość. Miłość, którą może mnożyć bez końca.
Kochała i była kochana. W najśmielszych snach o tym nie śniła. Śmiała się pełnią duszy. Była szczęśliwa.
Dawid to złoty człowiek – „dar z nieba”, jak go określała jej babcia. Był wszystkim, czego Cecylia potrzebowała. Był jej powietrzem, jej opoką, jej ostoją. Był z nią, kochał ją i pragnął, by każdego dnia odnajdywała radość. Był niesamowity i za tę jego niesamowitość Cecylia kochała go każdego dnia coraz mocniej.
Ostatnie Boże Narodzenie przeleżeli w łóżkach. Każdy w swoim, bo oczywiście nie można było złapać jednej choroby. Dziewczynki, nie wiadomo skąd podłapały ospę, Dawid przytargał z pracy anginę i leżał z czterdziestostopniową gorączką, a Cecylia miała grypę. Ledwo co zmusiła się do spakowania prezentów – i to tylko dla dziewczynek. Gdyby nie one, chętnie przeleżałaby czas do Nowego Roku. Upichciła barszcz, a właściwie odgrzała barszczopodobne coś z kartonu. Usmażyła paluszki rybne i ugotowała ziemniaki. Otworzyła plastikowy pojemnik surówki z kiszonej kapusty i przerzuciła do szklanej miseczki – to wszystko, na co ją było stać w tamte święta. Śmiechu warte. Ona, która co roku z babcią kisiła kapustę, lepiła uszka i piekła pierniki, by święta były jedyne w swoim rodzaju, poszła na taką łatwiznę! Dziewczynki na szczęście mało z tego zapamiętały, miały wtedy po dwa latka. Dla nich najważniejsze były prezenty, a tych oczywiście nie zabrakło. Pamięta pisk i śmiech przy ich odpakowywaniu. Można więc zatem przyjąć, że z punktu widzenia dzieci święta w ubiegłym roku zostały zaliczone.
Tym razem jednak będzie inaczej. Te święta będą wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Będzie już tak co roku. Ciasto na pierniki leżało zarobione od dwóch tygodni. Dziewczynki skakały z zachwytu, gdy razem z tatą mieszali składniki, a zapach roznosił się po całym Krakowie. Może trochę w tym przesady, ale na pewno w ich kamienicy było go czuć dość mocno. Jak co roku na święta mieli pojechać na wieś, do Cichego. Trzy lata temu kupili tam mały domek. To był pomysł Dawida. Zainwestowali trochę pieniędzy ze sprzedaży mieszkania babci i dobrali trochę kredytu. Wszystko dla dziewczynek, by z dzieciństwa miały też jakieś inne wspomnienia niż huczny jarmark na przeludnionych ulicach Krakowa. Choć Kraków był piękny i kochali go tak, jak tylko można kochać miasto swego pochodzenia, to jednak bywało tu tłoczno. Ciche było naprawdę ciche. W otoczeniu gór, lasów i dolin dziewczynki miały prawdziwy raj na ziemi. Kiedyś, jak podrosną, będą szusować po zimowych stokach, a latem wędrować po górach i zdobywać te wszystkie szczyty, które otaczały ich maleńki domek. Na razie chodzili po dolinkach i podziwiali piękno przyrody, które roztaczało się dookoła. Niewątpliwie domek w Cichem był też ich inwestycją. W ciągu roku, kiedy dziewczynki chodziły do przedszkola, a oni pracowali pełną parą, podnajmowali go tym, którzy pragnęli ukojenia, ciszy i spokoju. Dawid założył stronę internetową, przez którą ludzie mogli dotrzeć do ich odizolowanego od świata raju. W ubiegłym roku dodał na stronie informacje w języku angielskim i trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Pustkowo – bo tak je właśnie nazwali – przez cały rok cieszyło się popularnością. Gościli ludzi, którzy wybierali ich domek, by choć na chwilę uciec od świata. W Cichem mogli zatopić się w naturze. Tu w nocy słychać było pohukiwanie sów, na łąkach pasły się sarny, a w ogrodzie zadomowiły się jeże. Kameralna, drewniana chatka, ciepło kominka, szemrzący strumyczek i cudny ogród, a do tego kompletny brak sąsiadów w promieniu pięciu kilometrów – to przyciągało wielu klientów pragnących uciec od gwarnych miast.
Czemu akurat Ciche? Gdy tam zajechali, urzekł ich wszechobecny spokój. I od razu, od pierwszego wejrzenia wiedzieli, że to jest to, czego szukają. Domek był malutki, cały zbudowany z drewna, jak większość górskich domów. Miał śliczne obejście i zadbany ogródek, który zewsząd otaczały las i łąki. Prowadziła do niego długa, kręta, polna droga. Babcia Cecylii powiedziałaby, że kupili dom na końcu świata. I w zasadzie wcale by się nie pomyliła. Przez niewielki ganek wchodziło się wprost do małego saloniku, który był połączony z jeszcze mniejszą kuchnią. W salonie, w centralnym punkcie, stał kominek. Ciepło jego ogniska i trzask palonego drewna złapały ich za serca natychmiast. I nawet jeśli wcześniej mieliby choć cień wątpliwości, czy go kupić, blask ognia w tym wnętrzu sprawił, że te znikłyby na zawsze. Ale oni od początku wiedzieli, że ta chatka to spełnienie ich marzeń. W salonie było miejsce na niewielki stół, najwyżej na sześć osób, oraz wygodną kanapę i fotel.
– Dawid, koniecznie bujany! – wykrzyknęła Cecylia. – O, tutaj, zobacz! – Wskazała ręką, gdy podbiegła do okna.
– Ale w czerwoną kratę – odrzekł, a ona spojrzała na niego i zmarszczyła z niedowierzaniem brwi. Musiała mieć naprawdę dziwną minę, bo jej mąż zaraz wybuchł śmiechem. Cały Dawid.
Zanim dokonali transakcji, Celka już widziała go wylegującego się na kanapie z dziewczynkami na głowie. Przez okna salonu widać było niewielką polanę otoczoną małym zagajnikiem. Widok z kuchennego okna sprawił, że zaparło jej dech w piersiach. Z tej strony granicą ich działki był najprawdziwszy na świecie potoczek. Przez niego pokochali to miejsce jeszcze bardziej. Z salonu na górę wiodły drewniane schody, które prowadziły do wąskiego korytarza i dalej, do dwóch niewielkich rozmiarów pokojów oraz dość małej łazienki, ale za to z oknem na ogród. Każda z sypialni raczyła ich pięknem krajobrazów roztaczających się za oknami. Dziewczynki mogły podziwiać rozciągający się las, zza którego tajemniczo wychylały się Tatry, oni natomiast mieli ów szemrzący potoczek. Gdyby tak mogli zamieszkać tu od razu i na zawsze! Realia były jednak inne. Ich praca i edukacja dziewczynek, a szczególnie to drugie, uniemożliwiały przeprowadzkę w tak odludne miejsce, przynajmniej na razie. Kilka dobrych lat będą musieli jeszcze przeżyć w Krakowie, za to wakacje i święta planowali spędzać w Cichem. Na razie to musi wystarczyć. Ale już oczyma wyobraźni Cecylia widziała siebie i Dawida jako staruszków otoczonych w Pustkowie gromadką rozchichotanych wnuków. Widziała, jak biegają, kursując między domem a ogrodem. Widziała, jak zimą, małymi rączkami lepią nieudolnie bałwany i rzucają się śnieżkami. Widziała, jak latem dziewczynki plotą wianki, a chłopcy grają z dziadkiem w piłkę. Widziała, jak całą gromadą chodzą po dolinach i wdychają powietrze pełne wolności. Bo ona czuła się tu wolna i niczym nieograniczona. Czuła się tu po prostu szczęśliwa.
Tego roku wyjechali do Pustkowa dość późno, bo terminarz przedświątecznych najmów był mocno napięty. Niemal wszystkie wigilijne potrawy musieli przygotować w Krakowie. Dziewczynki piszczały z zachwytu, gdy wykrawały pierniki i układały je na blaszce.
– Mamusiu, za mało jest aniołków, bo Basia wycina same serduszka i ja nie mam miejsca na aniołki – narzekała Agatka.
– Spokojnie, kochanie, zmieszczą się i aniołki, i serduszka. A jak tatuś nam zagra na pianinie, to może nawet znajdzie się miejsce na nowe pierniczki w kształcie bałwanków, gwiazdek i choinek – powiedziała Cecylia, wyciągając z szuflady nowe kształty.
Dziewczynki zaczęły skakać z radości wokół stołu. Chwilę później było już słychać znane świąteczne melodie, a mieszkanie wypełniło się cudownym zapachem miodowo-korzennych ciasteczek. Zapachem jej dzieciństwa, który tak uwielbiała. Zresztą uwielbiała wszystkie zapachy, które przywoływały w niej wspomnienia świąt: kapusty z grzybami, barszczu z uszkami, ziemniaków z grochem i sosu borowikowego. No i oczywiście zapach smażonego karpia. Stanęła w rogu kuchni i oparła głowę o ścianę. Dawid wygłupiał się przy pianinie, a dziewczynki mu wtórowały, śpiewając przesadnie piosenki i kręcąc przy tym śmiesznie swoimi małymi bioderkami.
Święta każdego razu przypominały Cecylii o babci. To, kim była dzisiaj, zawdzięczała właśnie jej. Wychowała się bez rodziców. Jej matka, będąc w stanie depresji poporodowej, odebrała sobie życie, gdy Cecylka, zwana wówczas Sisi, miała zaledwie kilka tygodni. Babcia nigdy nie mogła się z tym pogodzić. Ojca nie znała, jej matka nigdy nie przekazała żadnej informacji o nim. Po śmierci mamy było już za późno na jakiekolwiek poszukiwania. W dzieciństwie często zastanawiała się, czy jej tata żyje. Być może tak było. Może nawet mieszkał niedaleko niej? A może całkiem daleko? Nie wiedziała, kim jest i jak do tego doszło, że został ojcem. Nie wiedziała nawet, czy on sam wie, że ma córkę. Kiedyś ją to dręczyło, wymyślała niestworzone historie dotyczące tej tajemniczej postaci. Teraz już nie rozmyślała. Było jej dobrze tak, jak było. Czuła się szczęśliwa i mogła to powtarzać na okrągło.
Babcia była jej wszystkim. Zastąpiła jej i mamę, i tatę. Pamiętała jej cudowne, ciepłe ramiona i usta pełne przedziwnych opowieści. Potrafiła rozwiązać każdy jej problem, bo przy niej nic nie było zbyt trudne do zrobienia. Pamiętała wieczory, kiedy układała ją do snu, i ranki, gdy budziła ją do szkoły zapachem świeżo upieczonych drożdżówek z owocami. Pamiętała wspólne wyprawy starą zośką – naprawdę wiekową syrenką, samochodem z młodzieńczych lat babci.
Kiedyś, gdy Sisi była mała, tak bardzo bała się, że ktoś mógłby ukraść ich auto, że postanowiła je podpisać. Wykradła wtedy z szuflady scyzoryk dziadka, jedną z nielicznych pamiątek po nim, i wyskrobała nadane autu imię na wewnętrznej stronie drzwi od kierowcy. Tak na wszelki wypadek. Zośka jest podpisana do dziś. Dawid zakochał się w tym samochodzie od pierwszego wejrzenia, choć Celka widziała w nim tylko ciągle psującego się grata. Dopiero po śmierci babci nabrał dla niej zupełnie nowego znaczenia. Gdy tęsknota za bunią była zbyt silna, wsiadała do auta i jeździła po Krakowie, wspominając wspólne chwile. Czuła wtedy jej obecność, jej zapach, a w głowie rozbrzmiewały na nowo jej drogocenne rady i ten ogromny optymizm, którym zarażała innych.
W Wigilię zawsze panował zamęt. Dawid co roku upierał się, by choinkę ubrać w dzień wieczerzy. To tradycja, którą wyniósł ze swojego domu rodzinnego. I choć Cecylię doprowadzał do szału związany z tym bałagan, ustępowała – przynajmniej dziewczynki miały zajęcie. To dlatego dziś we trójkę walczyli z tą choinką już od godziny. Sisi za to uwijała się przy kapuście z grochem i grzybami, dopieszczała barszcz, gotowała kompot z suszonych owoców i oczywiście smażyła rybę. A potem odświętnie ubrani, stanęli przy stole. Dawid przeczytał fragment Biblii, po czym podzielili się opłatkiem, życząc sobie, by to szczęście, które ich ogarnęło, trwało wiecznie. Cecylia spojrzała ukradkiem na puste krzesło i jak co roku w myślach usadziła na nim tych, którzy odeszli. Babcię, mamę i rodziców Dawida. Może zabrzmi to dziwnie, ale gdy myślała o tym niezajętym krześle, wcale nie była smutna – jej serce wypełniała raczej radość i wdzięczność, że było jej dane kochać tych ludzi.
Po kolacji dziewczynki zmusiły ją, by zasiadła do pianina. Choć zmusiły to niezbyt pasujące tu słowo, Cecylia bowiem uwielbiała grać. I choćby była nie wiadomo jak zmęczona, choćby padała z nóg, to na muzykę zawsze znajdowała siły. Tak jakby miała w sobie dodatkowe zasilanie, które było zarezerwowane tylko na ten konkretny taniec palców po biało-czarnej klawiaturze.
– Mamusiu, zagraj Mam tę moc – zapiszczały obie, skacząc dookoła stołu i klaszcząc radośnie w dłonie.
– Robaczki, w Wigilię nie gra się hitów kinowych, tylko kolędy – powiedziała ze śmiechem Cecylia, ale patrząc na ich zawiedzione miny, uległa i piosenki z kreskówek wypełniły Pustkowo, a dwa małe szkraby pląsały po salonie niczym po estradzie. Po kilkunastu minutach udało jej się przejść z repertuaru dziecięcego do bardziej świątecznego. Uwielbiała grać. Nie wyobrażała sobie dnia bez muzyki. Czuła się w niej wolna jak ptak. I choć to Dawid miał większy talent – aczkolwiek upierał się, że to nieprawda – to ona zawsze pierwsza biegła na krzesło. Oczywiście on zaraz zasiadał obok niej i już po chwili grali jednym sercem i jedną duszą, choć czterema rękoma.
Tak więc grali i dziś, dziewczynki wirowały po salonie jak dwie małe anielskie baletnice. Gdy zmęczyły się tańcem, podbiegły do pianina i wdrapały się na kolana rodziców, położyły swoje paluszki na ich dłonie i to był ten najpiękniejszy dla niej moment, który głęboko schowała w sercu, na później, gdy wyfruną z ich gniazda. Grali we czwórkę, śmiali się do rozpuku i wygłupiali tak, jak tylko zakochani w sobie ludzie potrafią się wygłupiać. Uwielbiała ten czas, gdy byli wszyscy ze sobą tak blisko i gdy łączyła ich muzyka.
Z Dawidem poznali się w szkole muzycznej. Mieli po dwanaście lat, a ona już wtedy wiedziała, że będzie jej mężem. Można by myśleć, że to szaleństwo, ale ona wiedziała swoje. Od początku, gdy tylko go zobaczyła, wiedziała, że to ten jedyny. Być może zobaczyła w nim cechy utraconego ojca – a przynajmniej ojca, którego chciała mieć.
Jaki był nastoletni Dawid? Oczywiście najprzystojniejszy! Trzeba przyznać, że skradł wszystkie dziewczęce serca z ich szkoły. Wzdychały za nim wszystkie uczennice i wszystkie robiły maślane oczy, gdy przechodził obok. Musiało to wyglądać bardzo komicznie. Ale wtedy o żadnym innym marzyć się nie dało. No i ten jego talent! Nie ma wątpliwości, że był chłopakiem numer jeden jej młodości. Był – aż do momentu, kiedy wyprowadził się z Krakowa. Sisi wiedziała tylko tyle, że jego tata ma problemy ze zdrowiem, dość chyba poważne, bo musieli przeprowadzić się nad morze. Dla czternastoletniej dziewczyny to był koniec świata, jednak nic nie mogła na to poradzić. „Siła wyższa” – mówiła babcia, a ona usychała z miłości i tęsknoty przez cały rok. Wszystko w szkole go przypominało, szczególnie jego zdjęcie zawieszone na ścianie obok pokoju nauczycielskiego z pucharem za zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskim konkursie pianistycznym im. Fryderyka Chopina. Lekarstwem na utraconą miłość okazała się zmiana szkoły. Jako że Sisi nie wyobrażała sobie życia bez muzyki, po ukończeniu szkoły podstawowej wybrała liceum muzyczne i dalej kształciła się w tym, co kochała najbardziej. Muzyka, śpiew, taniec – to wszystko dawało jej przestrzeń, której tak potrzebowała i którą tak uwielbiała. Po liceum bez wahania złożyła papiery na Uniwersytet Muzyczny w Krakowie. Dostała się bez żadnych problemów, bo oprócz zamiłowania do gry, miała też, jak to określali jej nauczyciele, predyspozycje i talent.
Pewnego wieczoru wracała z kolacji, a raczej z nieudanej randki. Chłopak, z którym umówiła ją przyjaciółka, okazał się palantem, który tylko czekał, żeby się do niej dobrać. Jego ręce były wszędzie – ściskał ją i obmacywał, jakby na czole miała wypisane: „desperatka – bierz śmiało”. Wściekła się na niego, na siebie i na Sandrę. Nie mogła uwierzyć, że jej najlepsza przyjaciółka mogła jej zaproponować takiego pajaca. Przecież znała ją nie od dziś – wiedziała, jaka jest i jakie wartości wyznaje. Tego wieczoru obiecała sobie, że nigdy więcej nie pójdzie na randkę w ciemno. Nigdy! W furii, jaka ją ogarnęła, wylała chłopakowi wodę na twarz, by ochłonął, a sama wybiegła z lokalu, w pośpiechu łapiąc torebkę i płaszcz. Było zimno, padał deszcz, a ona biegła co sił w nogach na dziesięciocentymetrowych szpilkach. Trzeba dodać, że buty takie wkładała od wielkiego święta. A ta randka, w opinii Sandry, miała być po prostu boska. Sisi była tak wstrząśnięta zuchwałym zachowaniem chłopaka, że nawet nie zauważyła, jak zza zakrętu wyszedł jakiś mężczyzna. Nie było szansy, aby bezpiecznie się minąć. W mgnieniu oka jego kartki, które niósł w ręce, rozsypały się po kałużach.
– Cholera jasna! – syknął i zaczął zbierać, jak się wydawało, drogocenne dla niego notatki.
– Przepraszam – wydusiła z siebie Cecylia i pośpiesznie rzuciła się na kolana, by czym prędzej pomóc biedakowi. Było jej strasznie głupio, bo kartki były całkowicie przemoczone. Chłopak coś stękał pod nosem, że szef go zabije, i wykrzykiwał, goniąc kolejne unoszące się na wietrze arkusze. Sisi trzęsła się i z zimna, i z nerwów po irytującej randce. A teraz jeszcze ten incydent… Była zupełnie rozdygotana. Nawet nie wiedziała, kiedy łzy pociekły jej po policzkach, rozmazując tusz, który rzekomo miał być wodoodporny. Tak przynajmniej zapewniała ją ekspedientka w drogerii, ale z jakichś powodów nie był. Poczuła wściekłość. Kiedy tak klęczała nad kartkami, usiłując je pozbierać, trzęsąc się jak galaretka i w kółko przepraszając, on podszedł do niej i zawołał z niedowierzaniem w głosie:
– Cecylia?
Ręce jej znieruchomiały i cała zastygła w bezruchu. Kto, u licha, woła ją po imieniu w ten paskudny wieczór? Spojrzała w górę i zobaczyła jasnoniebieskie oczy, rozwiane, kędzierzawe włosy i szeroki, szczery uśmiech.
– Dawid? Nie wierzę – wybąkała.
I zaraz zaczęła się ogarniać, zdając sobie sprawę z tego, jak musi koszmarnie wyglądać. To spotkanie było jak grom z jasnego nieba. Było tak surrealistyczne, że aż wręcz niemożliwe.
– Co ty tu robisz? – zapytała. – Myślałam, że mieszkasz nad morzem…
– Miesiąc temu wróciłem do Krakowa. Na dobre. Znalazłem tu pracę, którą właśnie rozwiał wiatr. – To mówiąc, zaczął się śmiać i mimo że Cecylia próbowała złapać wirujące w górze papiery, on chwycił ją za ręce i powiedział: – Daj spokój. Z tego i tak już nic nie będzie. Będę musiał to wszystko wydrukować jeszcze raz.
– Ogromnie cię przepraszam – ciągnęła zakłopotana.
– I myślisz, że to wystarczy? – zapytał poważnie.
Spojrzała na niego oczyma wielkimi jak pięciozłotówki.
– Słucham? – wyszeptała z przerażeniem.
– Chyba nie myślisz, że to wystarczy. Jesteś mi winna kremówkę w najlepszej krakowskiej kawiarni. U Darka! – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Skacząc między kałużami, wpadli ze śmiechem do małej kawiarenki tuż za rogiem.
Przy gorącej herbacie przeprosiła go po raz setny za zaistniałą sytuację. Rozmawiali długo, aż do zamknięcia lokalu, z którego uprzejmie ich wyproszono. Deszcz przestał padać, więc ruszyli przed siebie, opowiadając sobie o wszystkim, co ich spotkało w ostatnich latach. Przeszli obok Sukiennic i bazyliki Mariackiej, w końcu Grodzką i Kanoniczą dotarli na Wawel. W nocy było tam tak cicho i spokojnie. Stamtąd ruszyli w stronę ich starej szkoły muzycznej, a potem Dawid odprowadził ją do domu. Czuli się ze sobą tak dobrze, że nawet nie spostrzegli, że przy ich pożegnaniu wschodziło słońce.
– Dzięki ci, Sandra, za tę nieudaną randkę! – wyświergotała z radością przez telefon, choć jej przyjaciółka wydała się mocno zdezorientowana.
Mieszanka radosnego podziękowania połączona ze słowem „nieudana” sprawiła, że na twarzy Sandry pojawił się grymas niezrozumienia.
– Ale… – zaczęła, jednak Cecylia szybko jej przerwała, bo przecież miała jej tyle do opowiedzenia i to bynajmniej nie o tym palancie, z którym ją umówiła, ale o Dawidzie. O Dawidzie, chłopaku, którego pokochała, straciła, a teraz…
Czuła się wspaniale. Nic nie dzieje się bez powodu. Teraz to wiedziała. „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”. Naprawdę była wdzięczna Sandrze za to, że dzięki niej jej los splótł się z losem Dawida. Kolejne dni, miesiące i lata utwierdziły ich w przekonaniu, że w swoim towarzystwie odnaleźli dawno utracone zauroczenie, które szybko przemieniło się w miłość. Prawdziwą miłość! I tak już ze sobą zostali.
Ich ślub odbył się dokładnie po roku od zderzenia w deszczową noc. Był skromny. Jej jedyną rodzinę stanowiła babcia. Dawid miał tylko mamę, która zresztą była mocno schorowana. Jego tata zmarł dwa lata wcześniej na zawał. Na ślub przyjechali jeszcze jego starszy o prawie piętnaście lat brat Damian wraz ze swoją żoną Beatą i dziećmi Faustyną i Filipem.
To w zasadzie był dla niej najcudowniejszy dzień, bo rozpoczął najpiękniejszą przygodę – jej nowe życie. Dawid był czuły, troskliwy, wspaniałomyślny, empatyczny… po prostu „naj”. I miał być jej na zawsze. Po ślubie zamieszkali we trójkę w jego mieszkaniu w kamienicy na Podwalu. Babcia ciągle narzekała, że posagiem jest niezłym, wytwornym i całkiem ciężkim. Oboje nieustannie zapewniali ją, że czują się ogromnie szczęśliwi, mając ją przy sobie, bo niewiele jest młodych małżeństw, które mogą sobie pozwolić na stołowanie się u kucharki takiej klasy. Babcia była mistrzynią w swoim fachu. Nigdy nie szkoliła się w tym zakresie, ale to, co robiła w kuchni, to była magia. Czegokolwiek by dotknęła, zamieniała to w prawdziwą rozkosz dla podniebienia. Cecylia lubiła siadać na stołku i bezwstydnie podglądać jej tajniki i sztuczki, wykonując najczarniejszą robotę – obieranie i sprzątanie. Kochała to.
– Patrz i ucz się, bo jak mnie zabraknie, to Dawidek zmizernieje do reszty. Zobacz, jaki on chudy!
Babcia za chudzielców uważała tych wszystkich, którym brzuch nie odstawał co najmniej jak piłka. Normalny facet musiał mieć przynajmniej drugi podbródek. Cecylię także goniła do talerza. Według niej sukienki w rozmiarze trzydzieści osiem, jakie nosiła jej wnuczka, to stroje dla dziewczyn o wiele za chudych.
Rok później Cecylia zaszła w ciążę. Byli przeszczęśliwi i spokojni, bo, mimo że nie zarabiali kokosów, stać ich było na wykupienie mieszkania, które Dawid wcześniej wynajmował. Sporo udało im się odłożyć na konto. Żyli w tym swoim szczęściu aż do momentu, gdy nadeszła pora rozstania z babcią, która zmarła nagle, na miesiąc przed terminem porodu, nie doczekawszy się narodzin bliźniaczek, swoich pierwszych i jedynych prawnuczek. Cecylia bardzo to przeżyła. Tracąc babcię, straciła osobę, która była dla niej ostoją. Straciła w niej także rodziców, których jej zastępowała.
Cecylia stanęła w salonie i spojrzała na swoje córki.
„Kiedy zleciały te trzy lata?”, pomyślała.
Dziewczynki rosły jak na drożdżach, mimo że nie pasła ich według wskazań babci. Nie były grube, wręcz przeciwnie, szybko zaczęły biegać, skakać, mówić i dokazywać.
Wieczerza wigilijna dobiegała już końca. Po wspólnym odśpiewaniu najukochańszych kolęd oraz obowiązkowo świątecznych piosenek przyniesionych do domu przez dziewczynki z przedszkola Dawid siadł z córkami na kanapie i zaczął im opowiadać bajki. Cecylia miała wtedy czas, by sprzątnąć po wieczerzy i przygotować słodycze na stół, bo u nich Święty Mikołaj przychodził zawsze w porze deseru. Dziewczynki niecierpliwie wdrapywały się na kolana taty, to znów podskakiwały przy oknie, wyczekując niecodziennego gościa, aż w końcu zadzwonił dzwonek do drzwi…
Święta trwały wtedy za krótko.
Kiedy wrócili do Krakowa, córeczki nie miały ochoty, by iść następnego dnia do przedszkola. Cecylia mogła je zatrzymać na ten jeden dzień, ale Dawid stwierdził, że im bardziej będą przedłużać ferie, tym trudniej im będzie wrócić i znów się powtórzy problem z adaptacją. Musiała mu przyznać rację – pamiętała wrzesień i łzy w oczach, gdy zostawiali je same. Zdecydowali więc, że dziewczynki wracają do przedszkola od razu po powrocie do domu.
Tego dnia Cecylia miała je odebrać punktualnie o czternastej, jednak kolejki w urzędach, w których miała parę spraw do załatwienia, zapowiadały pobyt o wiele dłuższy, niż przypuszczała. Na szczęście koło południa Dawid zadzwonił z cudowną informacją, że może po dziewczynki podjechać. Mieli się spotkać w domu, więc w drodze powrotnej Sisi postanowiła jeszcze zrobić zakupy. Do sklepu dotarła dopiero po szesnastej. Chciała zadzwonić do Dawida, żeby się nie martwił, ale padła jej komórka. Nawet się z tego ucieszyła, bo znając życie, dziewczynki zaczęłyby wymyślać kolejne przysmaki, na które miałyby ochotę, i zapewne do domu wróciłaby o wiele później. Wróciła przed siedemnastą. W domu było ciemno i cicho. Pokręciła głową i uśmiechnęła się do siebie. Odstawiła torby z zakupami w przedsionku i zapaliła światło.
– Oj, widzę, że nikogo tu nie ma, ciekawe, gdzie się wszyscy podziali… – powiedziała wyraźnie, celowo przeciągając słowa. Zdjęła płaszcz i zawiesiła go na wieszaku. – Oj, nawet kurteczek dziś tu nie ma i buciki pochowane – ciągnęła dalej, ustawiając swoje buty obok szafy, by nieco przeschły. – Chyba naprawdę nikogo tu nie ma. Będę musiała sama zanieść te ciężkie zakupy do kuchni.
Schyliła się po torby i udając, jak wiele wysiłku sprawia jej uniesienie ich, zaczęła powoli iść do kuchni. – I chyba sama będę musiała zjeść te pyszne ciasteczka, które w nich schowałam… – dodała niepewnie, trochę nie dowierzając, że aż tak długo udaje im się tym razem wytrzymać w ukryciu.
Mury mieszkania wypełnione były jednak głuchą ciszą i ta cisza trwała długo. Zbyt długo, by Cecylia mogła nadal myśleć, że jej bliscy są w domu. Pozapalała wszystkie światła i rozejrzała się po pomieszczeniach. Mieszkanie było puste. Czy to możliwe, że jeszcze nie wrócili z przedszkola?
Podłączyła telefon, który od razu zaczął się ładować, jednak ze względu na całkowite wyczerpanie baterii do niczego się teraz nie nadawał. Dopiero po kilku minutach smartfon łaskawie pozwolił na jakiekolwiek połączenie. Wybrała numer Dawida. Usłyszała kilka sygnałów dźwiękowych zakończonych automatycznym komunikatem: „Abonent nie odpowiada”. W jej głowie zaczęły kłębić się dziwne myśli i Cecylia lekko się zdenerwowała. Próbowała się uspokoić, ale serce podpowiadało jej, że coś jest nie tak. Nagle przyszedł esemes. „Chwała Ci, Panie! – pomyślała w duchu. – Na pewno pojechał gdzieś z dziewczynkami, nie mógł się dodzwonić, więc wysłał wiadomość”.
Jednak to nie był esemes od Dawida, a jedynie potwierdzenie nieodebranego od niego połączenia. Kolejny raz wybrała jego numer i przyciskając telefon do ucha, zastygła w oczekiwaniu. Jeden sygnał, drugi, trzeci… Serce biło jej coraz mocniej, jakby po drugiej stronie linii miała zaraz eksplodować bomba. Tym razem znów usłyszała komunikat: „Abonent nie odpowiada”. Odsunęła telefon od ucha, a czarne myśli zaczęły kłębić się w jej głowie. Nagle z zamyślenia wyrwał ją dźwięk smartfona i na wyświetlaczu pojawiło się imię jej męża.
– No w końcu! Już myślałam, że coś wam się stało. Dejw, nie rób tak więcej, bo zawału dostanę – powiedziała ciągle podenerwowana Cecylia.
– Halo? – usłyszała w słuchawce głos obcej kobiety.
– Halo? – powtórzyła zdezorientowana Cecylia i odsunąwszy aparat od siebie, spojrzała na jego wyświetlacz, jakby chciała się upewnić, czy aby na pewno wcześniej widziała na nim imię swojego męża.
– Dzień dobry – usłyszała głos kobiety, która dodała po chwili: – Dzwonię ze Szpitala Narutowicza w Krakowie. Czy rozmawiam z panią Cecylią Cichowską?
Cecylia oparła się o blat kuchennego stołu i przełknęła ślinę. Zabrakło jej tchu w piersiach. „Mój Boże! Co się stało, to chyba pomyłka…”, pomyślała, stojąc nieruchomo, a głos odezwał się ponownie.
– Halo, jest tam ktoś?
– Tak, jestem. Cecylia Cichowska. To zapewne pomyłka… – odparła. – Dlaczego ma pani telefon mojego męża? – przemówiła niemalże szeptem.
– Pan Dawid Cichowski to pani mąż? – dopytała kobieta łagodnym głosem.
– Tak, mąż… Czy coś się stało?
– Aspirant Kowalska, jestem z policji. Proszę przyjechać do szpitala. Pani mąż miał wypadek – przekazała krótko kobieta.
– Jaki wypadek? Co się stało? Gdzie są moje córeczki? – zapytała lekko uniesionym głosem.
– Pani córki również są w szpitalu. Proszę przyjechać. Nic więcej nie mogę powiedzieć przez telefon. Proszę przyjechać.
7 stycznia 2016 roku. Dzień, który jak brzytwa zrobił w sercu Cecylii ogromną ranę… Dzień, w którym straciła wszystko. Dawid i Basia odeszli na krótko po telefonie z policji, nie zdążyła nawet dojechać do szpitala. Agatka walczyła o życie jeszcze cztery godziny, zmarła na sali operacyjnej. Cecylii nie było dane ją przytulić. Nie było jej dane przytulić nikogo.
Czy istnieją takie słowa, które mogłyby powiedzieć, jak po czymś takim dalej żyć?
„Czy ja żyję? – myślała. – Gdzie jesteś, Boże? Czym na to zasłużyłam? Zabrałeś mi wszystko, co miałam. Wszystko, co kochałam. Po kolei, osoba po osobie. Mamę, babcię, męża, córki… Dlaczego aż tak mnie doświadczasz? Co Ci zrobiłam? Nie zostawiaj mnie teraz. Nie zostawiaj mnie tu samej. Proszę, zabierz mnie do Siebie. Chcę znów przytulić Dawida, chcę poczuć miękkie paluszki Basi i Agatki. Wiesz, że one się boją ciemności? Nie opuszczaj mnie, nie opuszczaj ich. Dlaczego? Dlaczego?”.
Cisza.
„Nie ma już nic. Mnie już nie ma. Niczego nie słyszę, niczego nie czuję, niczego nie widzę. Jestem zawieszona w pustce. Nie mam uczuć. Okradziono mnie z nich. Jak dalej żyć? Po co żyć?”.
Pytania, które kłębiły się w jej głowie, pozostawały bez żadnej odpowiedzi.
Nie wiedziała, jak przetrwała pogrzeb. Czy w ogóle tam była? Nie pamiętała…
„Może oni zaraz wrócą? – myślała. – Może zaraz zapukają do drzwi? Chcę, by zapukali, chcę znów usłyszeć ich śmiechy, ich rozmowy, chcę znów ich dotknąć. Chcę moje życie z powrotem. Chcę tych, których kochałam. Chcę…”
Pragnęła ich. Bez nich nie była w stanie oddychać. Nie chciała tak żyć. Nie chciała żyć bez nich. Minuty wlekły się jak godziny, godziny jak tygodnie, tygodnie jak lata. Wokół niej panowały cisza i pustka. Pustka wypełniała wszystko. Dom, sypialnię, kuchnię, pokoik dziewczynek. Głucha cisza i nic. Było słychać tylko bicie jej serca i tykanie zegara. Dwa głuche, beznadziejne dźwięki. Po co jej serce bije? Nie powinno. A zegar? Po co tyka? Po co odmierza ten cholerny czas? Nienawidziła go.
Jak miała żyć?
Po co?
Chciała umrzeć…
Nie potrafiła wrócić do pracy. Przed tym tragicznym wypadkiem prowadziła rytmikę w przedszkolu Basi i Agatki. Jak miała znów pojawić się w miejscu, w którym ciągle słychać głosy dzieci, wśród których już nigdy nie wybrzmią te jej najdroższe? Nie była w stanie wychodzić z domu, mimo że Sandra, Damian i Beata starali się, jak tylko mogli, by pomóc jej przez to wszystko przejść. Ona nie widziała sensu takiego życia.
Dni ciągnęły się bez końca. Trwała w takim letargu kilka miesięcy i było jej wszystko jedno.
Pewnego deszczowego, październikowego dnia przyszło wezwanie do zapłaty kredytu za dom w górach. Zupełnie zapomniała o Pustkowie. Dawid z góry ustalał roczny plan spłaty kredytu jako stałe zlecenie, który odnawiał każdego roku we wrześniu. W ten sam sposób opłacali też panią Bożenkę, która dbała o porządek w ich górskim domku pomiędzy wizytami kolejnych gości w ciągu roku. Jak mogła o tym zapomnieć? Pismo z banku brzmiało groźnie, więc chcąc nie chcąc musiała wyjść z domu, by wyjaśnić sprawę. Dawid kontaktował się z bankiem przez internet, ale ona nigdy się tym nie interesowała. Nie miała zatem bladego pojęcia o hasłach i loginach, a przez telefon nie mogła niczego załatwić. Zmusiła się więc do działania. Nie chciała stracić tego domu. Poza tym, mimo wszystko, było tam mniej wspomnień. Mniej miejsc i mniej powietrza przesiąkniętych jej dawnym szczęściem. Mniej wścibskich ludzi. W zasadzie to zero jakichkolwiek ludzi, którzy się litują. Nikogo, kto w rozmowie z nią unikałby wypowiadania najdroższych jej imion – jakby oni w ogóle nie istnieli. Dawid, Basia, Agatka…
Od razu pojawiło się w niej ogromne pragnienie, by tam się zaszyć. Na kilka dni, tygodni, miesięcy lub lat. Będzie żyła jak pustelnica. Tam zaczeka na swoją śmierć. Podjęła więc szybką i zupełnie nieracjonalną decyzję, chyba pierwszą taką w swoim życiu.
– Sandra, sprzedaję mieszkanie. Czy możesz mi w tym pomóc? – zadzwoniła do przyjaciółki, która była bardzo zszokowana jej telefonem.
– Celka, nie ruszaj się, zaraz u ciebie będę!
Faktycznie nie minął kwadrans, jak zdyszana kobieta wpadła do jej domu.
– Chcę sprzedać to miejsce i przenieść się do Cichego, do Pustkowa – wyparowała Sisi.
– Oszalałaś! – Sandra nie kryła zdziwienia. – Przecież tam niczego nie ma w promieniu stu kilometrów!
– W promieniu pięciu kilometrów – poprawiła ją szybko. – Muszę. Zrozum mnie.
– Nie rozumiem. Jak chcesz tam żyć?
– A jak mam żyć tutaj? Co za różnica gdzie? To nie jest życie! Ja wegetuję, Sandi, wegetuję. Rozumiesz? Nie chcę żyć, to fakt.
Sandra z przerażeniem poderwała się, by coś krzyknąć, ale Sisi szybko dodała:
– Nie zabiję się, nie bój się. Po prostu poczekam tam.
– Poczekasz tam? Na co, do jasnej cholery?! – wrzasnęła przerażona.
– Na to, na co czekam tu. Nic nowego, Sandi. Zmienię tylko lokal na mniej przytłaczający – dodała wzburzona.
– Celka, na co ty czekasz?
– Na śmierć, Sandi. Czekam na śmierć! Wegetuję tu, nie widzisz? Wszystko mi ich przypomina. Te ściany same do mnie krzyczą, każdego dnia, każdego cholernego dnia! Zabawki, ubrania, nawet głupie szczoteczki do zębów! Ja już dalej nie mogę tak żyć. Utknęłam w tym życiu Sandi, nie widzisz?
– Widzę i mnie to przeraża. Kocham cię i nie chcę cię stracić. Nie wiem, jak mogę ci pomóc – wyszeptała ze łzami w oczach.
– Pomóż mi sprzedać to mieszkanie, proszę cię. Sama nie dam rady – trudno jej było wydusić z siebie tę prośbę, ale wiedziała, że musi to zrobić. – Nie mam już siły.
– Dobrze, Celka, już dobrze. Pomogę ci. Przejdziemy przez to razem – odparła przyjaciółka i mocno ją przytuliła.
– Nie wiem, od czego zacząć…
– Chyba… chyba musimy zrobić kilka zdjęć… Ale czy jesteś pewna, że tego chcesz? Może porozmawiamy o tym jutro, jak ochłoniesz?
– Nie… to jest przemyślana decyzja, Sandi. Chcę sprzedać to mieszkanie. Nie jestem w stanie tu żyć…
– Dobrze. Zatem zrobimy kilka zdjęć i wrzucimy je na jakiś portal, ale bez pośpiechu. Jak tylko się rozmyślisz, od razu dasz mi znać, a ja usunę ogłoszenie…
– Dobrze…
– Pamiętaj, dopóki nie podpiszemy umowy, w każdej chwili możesz zrezygnować – powiedziała Sandra, mając jednocześnie nadzieję, że tak właśnie się stanie i że jej przyjaciółka zdąży zmienić zdanie, nim sprawy zajdą za daleko.
Cecylia jednak zdania nie zmieniła. Ku ogromnemu zaskoczeniu obu kobiet kupiec znalazł się niemalże w ciągu dwóch tygodni. Sandra była wściekła. Próbowała nakłonić Cecylię, aby wystawiły mieszkanie jeszcze raz, po wyższej cenie, ta bowiem widocznie była zbyt niska. Sisi jednak nie uległa namowom przyjaciółki i zgodnie z tym, co zaplanowała, podpisała umowę z nowym właścicielem, który od razu przelał wskazaną sumę na jej konto.
Mieszkanie zostało sprzedane z wyposażeniem, bo domek w Cichem miał wszystko, co potrzeba. Cecylia spakowała swoje rzeczy w dwie walizki. Przeprowadzka była dobrą okazją do przyjrzenia się swojej garderobie. Mnóstwo rzeczy przekazała dla Caritasu. Poszły tam między innymi ubrania dziewczynek i Dawida. Choć serce rozrywało jej się na pół, wiedziała, że kiedyś będzie musiała tego wszystkiego się pozbyć. Wyrzucać nie chciała. Pragnęła, by te rzeczy komuś jeszcze się przydały, by jeszcze ktoś mógł się z nich ucieszyć. Oddała niemalże wszystko, pozostawiając sobie minimalistyczną ilość wspomnień, tak na wszelki wypadek, gdyby kiedyś miała siłę zatrzymać się nad nimi dłużej. Zostawiła kilka wspólnych zdjęć, dwie koszulki Dawida, jeśliby kiedykolwiek miała potrzebę przytulić je w nocy, i ulubione maskotki dziewczynek.
Ze swoją garderobą też nie miała problemu. Spakowała do walizki dżinsy, T-shirty, swetry i bieliznę. Resztę odłożyła do oddania.
– O nie, kochana! – powiedziała uniesionym głosem Sandra, zobaczywszy zawartość przygotowanych worków. – Tego nie oddajemy, to zabierasz ze sobą… – komentowała, wyjmując kolejne części garderoby.
– Sandi, po co mi takie rzeczy w Pustkowie?
– Przydadzą się. Nie będziesz chodziła w workach na ziemniaki. Te bluzki zabierasz i te spodnie też – zdecydowała przyjaciółka, dokładając do walizki wybrane przez siebie rzeczy. – I te sukienki…
– Nie, sukienki zostają, nie będą mi potrzebne – zaoponowała Cecylia i chwyciła rzeczy dołożone przez Sandrę.
– Nie szarp się ze mną – upomniała ją przyjaciółka. – Jak przyjadę na babskie pogaduchy, to masz się w nie ubrać…
– We wszystkie naraz? – zapytała zadziornie Cecylia, nieco podenerwowana zaciętością Sandry.
– Nie, za każdym razem w inną. Nie życzę sobie monotonii… – odparła Sandra.
– Daj spokój…
– To ty daj spokój – powiedziała przyjaciółka i przytrzymała włożone do walizki sukienki. – I do tego jeszcze te szpilki…
– No teraz to przesadziłaś! Sandra, daj mi je, idą dla ubogich…
– Do żadnych ubogich – zdecydowała Sandra i przytrzymała je stanowczo ręką. – To jest moja część walizki – zaznaczyła niewielki skrawek ręką – a tamta część jest twoja… I tak mam o wiele mniej miejsca. Tam wkładasz, co chcesz, a tu ja wkładam to, co uważam za stosowne.
– Sandi, pomyśl racjonalnie. Kiedy ja włożę te szpilki? Na spacer do lasu?
– A czy ja w ogóle chcę z tobą dyskutować? Już zdecydowałam. Do twojej części walizki pakuj, co chcesz, ale do mojej się nie wtrącaj.
Cecylia pokręciła głową. Znała swoją przyjaciółkę i jej upór. Wiedziała, że nie jest w stanie wyperswadować jej z głowy tych, jak się Sisi zdawało, durnych pomysłów.
Przekraczając próg Pustkowa, czuła się dziwnie. Miało być mniej wspomnień, a jednak buchnęły na nią od razu, gdy tylko otworzyła drzwi. Ale nie było odwrotu. Życie w Krakowie już się skończyło. Ten rozdział został zamknięty. Dom w Cichem przywitał je przeraźliwą pustką. Sandra uparła się, by zostać z przyjaciółką na tę pierwszą noc. Sisi ustąpiła. Nie miała siły się kłócić. Zrobiła gorącą herbatę i razem siadły przy rozpalonym kominku. Rozmawiały prawie do trzeciej nad ranem. O wszystkim. Wspominały początki przyjaźni, wspólne problemy i radości. Cecylia nie pamiętała, kiedy ostatnio usłyszała tyle słów. Była wdzięczna Sandrze za to wszystko, co dla niej robiła od prawie roku. Zasnęły mocno przytulone do siebie. Jak dawniej, gdy podczas wspólnego biwakowania uspokajały się nawzajem w środku upiornej burzy. Teraz w jej życiu też szalała burza – najbardziej ze wszystkich przerażająca. Do tego Cecylia nie wiedziała, czy ta burza kiedykolwiek się skończy.
W nocy jak zwykle obudził ją koszmar. Ten sam, który zaczął ją prześladować kilka dni po wypadku. Codziennie śniło jej się to samo. Dawid z córeczkami jadący samochodem. Zderzenie… Dziewczynki krzyczące: „Mamusiu, ratuj!”… I obok tego wszystkiego ona sama bezskutecznie biegnąca w ich kierunku, nie mogąc im pomóc… Codziennie to samo. „Jestem zmęczona”, pomyślała, gdy nadszedł ranek. Nie spała od czwartej trzydzieści. Jak każdej nocy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © 2023 by Wydawnictwo eSPe
REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
KOREKTA: Anna Strakowska
REDAKCJA TECHNICZNA: Paweł Kremer
PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Rasulov / Adobe Stock
ZDJĘCIE AUTORKI: Małgorzata Borowicz
Wydanie I | Kraków 2023
ISBN: 978-83-8201-313-9
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl
lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111,
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk