Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grace chce odebrać siostrzeńca rodzinie szwagra, która ją odtrąciła z powodu dzielącej ich różnicy klas.
Nie ujawniając swojej tożsamości, zostaje nianią chłopca, by obserwować jego życie we wspaniałym, bogatym domu. Jednak znajomość z prawnym opiekunem dziecka okaże się dla niej zaskakującym wyzwaniem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 451
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tom I z serii Kanadyjskie Wyprawy
Tłumaczyła Elżbieta Zawadowska
Tytuł oryginału:
The Best of Intentions (Canadian Crossings #1)
Autor:
Susan Anne Mason
Tłumaczenie z języka angielskiego:
Elżbieta Zawadowska
Redakcja:
Agata Tokarska
Korekta:
Beata Szostak
Dominika Wilk
Skład:
Klaudyna Szewczyk
ISBN 978-83-66297-07-4
© 2018 by Susan Anne Mason by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.
© 2019 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo
Rzeszów, wydanie I
Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak
ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów
www.dreamswydawnictwo.pl
Cover design by Koechel Peterson & Associates, Inc. Minneapolis, Minnesota/Jon Godfredson
Vector design by GarryKillian, vector_corp / Freepik.com
Druk: Drukarnia Opolgraf
Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 2.0 80g dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.
Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.
Dla mojej najlepszej przyjaciółki, Sally Bayless, koleżanki po fachu i cennego krytyka, która podróżuje przez pisarski świat wraz ze mną. Nasza przyjaźń jest niezwykłym i niespodziewanym błogosławieństwem.
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.
2 Kor 12,9
Grace Abernathy stała przy barierce statku SS Olympic wpatrzona w bezmiar morza, gdy ostatnie promienie dnia znikały za horyzontem. Wodę obejmowały powoli ciemności przebite pojedynczym snopem światła wpadającym w toń z latarni na maszcie. Resztki ciepła zniknęły wraz ze słońcem i Grace zadrżała lekko, ubrana w nowy wełniany płaszcz, kupiony na podróż za radą mamy. Po drugim dniu na morzu zmusiła się, by nie patrzeć tęsknie w stronę Anglii, swojej ukochanej ojczyzny, i skupiła się na celu swojej wyprawy, z mieszaniną podniecenia i niepokoju. Płynęła do Toronto w Kanadzie, gdzie przed pięcioma laty osiedliła się jej siostra. Przez ten czas w życiu ich obu wiele się wydarzyło.
Czy Rose zdecydowałaby się na wyjazd wiosną 1914 roku, gdyby wiedziała, że wkrótce świat ogarnie wojna, a jej życie zmieni się na zawsze? Gdy o burtę gwałtownie uderzyła fala, posyłając w górę fontannę zimnych kropelek, Grace chwyciła się mocniej barierki. Wzburzone morze odzwierciedlało stan jej uczuć, skrytych za pozornie spokojnym sposobem bycia. Rose potrzebowała pomocy, a Grace nie mogła jej zawieść.
Sięgnęła do kieszeni i dotknęła małego złotego krzyżyka, który dostała od siostry przed jej odjazdem.
Noś go blisko serca, Grace, i pamiętaj, że cię kocham. Któregoś dnia znowu będziemy razem, obiecuję.
Teraz Rose była wojenną wdową z dzieckiem i błagała siostrę w listach, by przyjechała do Kanady, lecz Grace zwlekała z opuszczeniem Sussex, ich rodzinnej wioski, ze względu na konieczność opieki nad chorą matką oraz na niebezpieczeństwa związane z podróżą morską podczas wojny. Kiedy jednak sytuacja się nieco uspokoiła i władze zaprzestały ostrzeżeń przed wojażami, matka zaczęła nalegać na Grace, aby ta udała się do Rose i przekonała ją do powrotu, gdyż tylko nadzieja na spotkanie z wnukiem trzymała ją przy życiu. I tak, kiedy ciotka Violet zgodziła się, by mama zamieszkała u niej, dziewczyna kupiła w końcu bilet na statek, żeby przemierzyć ocean.
Krzyk mewy nad głową znów skierował uwagę Grace na otoczenie. Wiatr owiewał jej twarz, woda płynęła poniżej, a ona po raz pierwszy w życiu poczuła się wolna. Wolna od ograniczeń związanych z życiem w jej miasteczku, wolna na tyle, by rzucić się w wir przygód, o których zawsze marzyła, i wolna – choć nie całkiem – od poczucia winy, jakie skuło jej duszę niczym łańcuchem. Modliła się, by sprowadzenie do domu jedynego wnuka mamy stało się kluczem do zamka spinającego ten łańcuch i pozwoliło jej realizować wreszcie własne marzenia.
Teraz jednak najważniejsza była Rose.
– Dasz wojakowi buziaczka, panienko? – Czyjś ochrypły głos przeciął chłodne nocne powietrze.
Na dźwięk tego bełkotu Grace dostała gęsiej skórki. Fakt, że stała samotnie przy barierce o tak późnej porze, tylko pogarszał sytuację. Cywilni pasażerowie dzielili statek z wieloma żołnierzami wracającymi do Kanady i choć załoga bardzo się starała, by utrzymać obie te grupy z dala od siebie, wojskowych nie zawsze udawało się okiełznać. Większość z nich zachowywała się uprzejmie wobec kobiet, ale kapitan ostrzegł, że nie może zapewnić im całkowitego bezpieczeństwa, toteż nalegał, by po zmroku przebywały pod pokładem.
Grace jednak miała problemy z zaśnięciem w dusznej kajucie i marzyła o świeżym powietrzu, więc odważyła się wyjść. Zebrała się na odwagę i postanowiła stawić czoła natrętowi.
– Mój mąż nie byłby zachwycony, słysząc, co pan do mnie mówi. Proszę zostawić mnie w spokoju. – Odwróciła się plecami do wody w nadziei, że nie zdradzą jej drżące kolana.
– Mąż, co? Jaki mężczyzna pozwoliłby ślicznej żonce biegać samotnie po statku pełnym żołnierzy?
Gdy poczuła na ramieniu jego ciężką dłoń, aż się wzdrygnęła. Pragnęła natychmiast uciec, ale żołnierz przyciągnął ją bliżej. Jego oddech cuchnął alkoholem i tytoniem. Twarz wojaka pokrywał kilkudniowy zarost, który jednak nie ukrył żywoczerwonej blizny szpecącej jego policzek.
Czuła, jak serce tłucze jej się w piersi. Dlaczego nie włożyła kapelusza, tylko obwiązała głowę chustką? Miałaby przynajmniej szpilkę, której mogłaby użyć jako broni.
– Jeśli droga ci jest twoja ręka, zdejmij ją natychmiast z ramienia tej damy. No już! – rozkazał inny głos dochodzący zza Grace.
Żołnierz łypnął ze złością na przybysza.
– Pilnuj swego nosa. Moja przyjaciółka i ja chcemy zostać sami, jeżeli rozumiesz, o co mi chodzi.
Grace odwróciła się i zobaczyła wysokiego mężczyznę, ubranego w kapelusz i trencz. Stał, nie ruszając się z miejsca. Miał zmarszczone brwi, mięsień policzka drgał ostrzegawczo.
– Bardzo w to wątpię, gdyż ta dama to moja żona – powiedział, nie spuszczając z nich wzroku.
Grace aż otworzyła usta ze zdumienia.
– Skoro jesteś jej mężem, dlaczego nigdy nie widziałem was razem? Obserwuję ją od chwili, gdy wsiedliśmy na pokład. Przez cały czas była sama.
Serce Grace waliło jak młotem. Od chwili, gdy wsiedliśmy na pokład? Otuliła się szczelnie połami płaszcza.
Nieznajomy nawet nie mrugnął.
– Byłem w kajucie, nie czułem się najlepiej, ale już odzyskałem siły. – Zrobił wymowny krok naprzód. – Wracaj lepiej do swoich kompanów. I nie zaczepiaj innych kobiet. – Z kolejnym krokiem zbliżył się do żołnierza na tyle, że mógł mu już zadać cios. – Jasne?
Żołnierz patrzył na niego, jakby rozważał, czy rozpocząć bijatykę, lecz po chwili splunął tylko brązową tytoniową śliną na pokład.
– Każdy ma prawo szukać szczęścia – mruknął, po czym z pozbawionym wesołości śmiechem włożył ręce do kieszeni i odszedł.
Nieznajomy stanął obok Grace, nie spuszczając wzroku z żołnierza, dopóki ten nie zniknął im z oczu. Wtedy dopiero skierował uwagę na kobietę.
– Wszystko w porządku, panienko?
– Tak, dziękuję. – Wypuściła powietrze i rozluźniła spięte mięśnie brzucha. – Bardzo doceniam pańską pomoc.
Z oczu mężczyzny biły współczucie i troska.
Dzięki Ci, Boże, za przysłanie opiekuna.
– Przynajmniej tyle mogłem zrobić... dla swojej żony. – Zaśmiał się krótko.
Grace miała nadzieję, że mężczyzna nie widzi rumieńca na jej policzkach.
– Nazywam się Quinten Aspinall. Chyba będziemy podróżować razem.
– Grace Abernathy. – Postawiła wysoko kołnierz płaszcza. – Pewnie nie powinnam była przychodzić tu sama, ale musiałam wyjść z kajuty. Dostawałam już klaustrofobii, a poza tym moja współlokatorka głośno chrapie.
– Ja zjawiłem się tutaj z tego samego powodu. Poza tym...
– Quinten? – zawołał kobiecy głos. – Czy wszystko w porządku?
Dopiero teraz Grace zauważyła młodą damę stojącą w cieniu. Tamta ruszyła w ich stronę ze zmarszczonymi brwiami. Gdy się zbliżyła, Grace zachwyciła jej uroda. Nieskazitelna cera, włosy jak heban, uderzająco niebieskie oczy. W przeciwieństwie do Grace, ubranej w praktyczny szary płaszcz, miała na sobie czerwoną pelerynę i dopasowany do niej kapelusz z piórkiem.
– Wszystko w porządku, Emmaline.
Grace popatrzyła na mężczyznę spod zmarszczonych brwi.
– Zostawił pan żonę samą?
– Och, on nie jest moim mężem. – Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie. – Wczoraj spotkaliśmy się na statku. – Podeszła bliżej. – Mój towarzysz podróży jeszcze nie przywykł do kołysania na morzu, toteż gdy Quinten spotkał mnie tu samą, zaoferował mi opiekę, dopóki Jonathan nie wydobrzeje.
Grace omal nie wytrzeszczyła oczu ze zdumienia. Ta dziewczyna podróżowała z mężczyzną! Jakie to niekonwencjonalne!
– Moje usługi przydadzą się i w tym przypadku. – Pan Aspinall mrugnął do Grace. – Czy mogę zasugerować, żebyśmy utworzyli sojusz na pokładzie?
– Jaki sojusz? – Grace nie zadała sobie trudu, by ukryć sceptycyzm. Jednak w przypadku samotnie podróżującej kobiety trudno mówić o przesadnej ostrożności.
– Musicie przyznać, że w grupie jest bezpieczniej. Mnie też przydaliby się przyjaciele w tej wyprawie.
– Możesz się zgodzić. Nie będzie cię nękał. Jeśli już, to odwrotnie. Sama się o tym przekonałam. – Wyciągnęła dłoń odzianą w rękawiczkę. – Nazywam się Emmaline Moore. I ja też z radością powitam nową przyjaciółkę na pokładzie.
– Grace Abernathy – powiedziała i ścisnęła z uśmiechem rękę dziewczyny, której humor działał na nią tak uspokajająco jak jakaś lekarska mikstura. – Będzie mi bardzo miło. – Zawahała się i wyciągnęła dłoń do Quintena. – Dobrze, udało się panu nawiązać kolejną przyjaźń.
– Nawet przyjaźnie. I proszę do mnie mówić Quinn.
Na pokład prysnęła fontanna słonej wody. Mężczyzna poprowadził Grace i Emmaline w bardziej osłonięte miejsce i wskazał im leżaki.
– Może usiądziemy i poznamy się lepiej? Bardzo bym chciał się dowiedzieć, dlaczego podróżujesz do Kanady. Oraz dlaczego Emmaline zdecydowała się na rejs w towarzystwie tajemniczego mężczyzny, który nie jest ani jej bratem, ani mężem.
Grace usadowiła się wygodniej.
– Muszę przyznać, że ja też jestem tego ciekawa.
– To żadna wielka tajemnica. – Emmaline przysiadła na brzegu jednego z leżaków. – Jonathan i ja dorastaliśmy razem. Jesteśmy jak brat i siostra. Kiedy mu powiedziałam, że wybieram się do Kanady, aby odnaleźć ojca, uparł się, że będzie mi towarzyszył. Oczywiście w oddzielnej kajucie.
– Masz szczęście – powiedziała Grace. – Też bym wolała podróżować w towarzystwie.
– A ty, Grace? Po co tam płyniesz? – Twarz Quinna spowijał cień.
– Chcę odwiedzić siostrę. Jej mąż zginął na wojnie, została sama z dzieckiem. – Dotknęła krzyżyka na szyi. – Mam nadzieję, że uda mi się ją nakłonić do powrotu.
– Bardzo współczuję twojej siostrze. – Emmaline posmutniała. – Ta wojna odebrała życie tylu ludziom.
– To prawda. – Grace wciągnęła słone powietrze. – A ty szukasz ojca?
– Tak, to długa i ponura historia. – Emmaline podciągnęła pelerynę pod brodę. – Myślałam, że mój ojciec umarł, ale gdy odkryłam, że żyje i mieszka w Kanadzie, postanowiłam go odnaleźć.
– Wcale ci się nie dziwię. – Grace pomyślała o własnym ojcu, który zniknął na tyle lat. Popłynęłaby nawet do Chin, gdyby była możliwość tam go znaleźć. – A ty, Quinn?
Silny powiew wiatru omal nie zerwał mu kapelusza z głowy. Zdjął go i położył na kolanach.
– Moja historia jest podobna do waszych. Też szukam rodziny. Konkretnie rodzeństwa. – Zacisnął szczęki, jego oczy przybrały pochmurny wyraz. – Wolałbym jednak nie wchodzić w szczegóły.
Grace pomyślała, że to pewnie smutna historia. Okazało się, że każde z nich musi się zmierzyć z jakimś problemem. Jednak po raz pierwszy, odkąd wyjechała z domu, poczuła, że nie jest sama.
– Cieszę się, że będziemy razem. I będę się modlić, żebyśmy po przybyciu do Kanady odnaleźli odpowiedzi, których szukamy.
Quinn skinął głową z ponurą miną.
– Jeśli Pan Bóg pozwoli. Mam tylko nadzieję, że będziemy mogli żyć z tym, czego się dowiemy.
Grace zadrżała i otuliła się szczelniej płaszczem, pragnąc rozwiać obawy, jakie w niej wzbudziły te złowieszcze słowa. W obliczu tak niepewnej przyszłości mogła jedynie liczyć na to, że wiara podtrzyma ją na duchu.
Kwiecień 1914
Najdroższa Grace!
Udało się! Dotarłam do Toronto. Tutaj kwiecień jest jeszcze bardzo chłodny, a oznaki wiosny nikłe. Wielebny Burke pomógł mi znaleźć prześliczną stancję w samym sercu miasta. Pani Chamberlain, właścicielka, to dobra, wspaniałomyślna kobieta. Wzięła mnie od razu pod swoje skrzydła, wraz z innymi dziewczętami z Anglii, i dzięki niej czuję się tutaj bardzo dobrze. Prawie zapominam, że znajduję się tysiące mil od domu. Prawie...
– Jesteśmy na miejscu, proszę panienki. Dwa dolary pięćdziesiąt centów.
Grace zapłaciła za taksówkę, po czym wysiadła, ściskając walizkę w drżących dłoniach. Ledwo mogła uwierzyć, że po sześciodniowym rejsie, podróży pociągiem z Halifaxu do Montrealu i kolejnej z Montrealu do Toronto wreszcie dotarła do celu.
Jej pierwsze wrażenia z pobytu w Kanadzie były tak rozmaite jak miasta, które zwiedziła od momentu przybycia do portu w Nowej Szkocji. W zimnym, szarym Halifaxie napotkała pozostałości zimy ze śniegiem otulającym pejzaż. Obcy i trochę przerażający Montreal wypełniały wysokie budynki i rozbrzmiewały w nim dziwne, szybkie jak błyskawica urywki francuszczyzny. A teraz przyszła kolej na Toronto. Spędziwszy w mieście niecałą godzinę, nie miała jeszcze wyrobionej opinii. Jadąc z Union Station, widziała eklektyczną mieszaninę budynków, od wieżowców, w których mieściły się biura, po zabytkowe kościoły, aż w końcu znalazła się w dzielnicy willowej z ulicami wysadzanymi po obu stronach drzewami.
Nie mieściło jej się w głowie, że jeszcze trzy tygodnie temu była w domu w Sussex i opiekowała się matką, a jej życie wyglądało na tyle normalnie, na ile mogło po wojennej zawierusze. Zarówno ona sama, jak i mama radziły sobie powoli z wiadomością o śmierci jej brata Owena w jednej z ostatnich bitew przed zawarciem pokoju. Matka bardzo ciężko przeżyła śmierć syna i pogrążyła się w depresji. Grace nie potrafiła w żaden sposób jej pocieszyć. Dlatego tak wiele zależało od tej wyprawy.
Grace popatrzyła znowu na piękny budynek z czerwonej cegły, zupełnie niepodobny do gołębnika, który sobie wyobrażała. Rose i jej dziecko z pewnością uwielbiają tu mieszkać. Na drzewach rosnących na podwórzu pojawiły się już pierwsze pączki. Szeroki ganek zdobiła doniczka z bratkami. Nad jej głową, wzdłuż budynku biegła galeria przecięta w jednym miejscu przez wysuniętą wieżyczkę. W którym miejscu mieszkała Rose? Może na ostatniej kondygnacji, gdzie z dachu wyglądało okno przytulnej sypialni.
Grace nabrała powietrza, przycisnęła dłoń do żołądka, który kurczył się i przewracał, jakby wciąż była na statku. Czy Rose zdziwi się na jej widok? Nawet jeśli już dostała telegram, nie wiedziała, ile czasu zajmie Grace podróż z Halifaxu do Toronto.
Weszła po schodach na górę i zapukała do drzwi, modląc się, by potwierdziły się słowa Rose, że pani Gardiner przyjmie ją z otwartymi ramionami przynajmniej do czasu, gdy postanowią, co robić dalej. Siostra wydawała się szczerze lubić swoją gospodynię, która pozwoliła jej się sprowadzić wraz z dzieckiem, kiedy ta nie mogła już dłużej mieszkać na stancji. Na razie jednak Grace odsunęła od siebie zmartwienia i zaczęła myśleć o tak długo oczekiwanym spotkaniu. Przeszył ją dreszczyk emocji. Tak bardzo chciała uścisnąć Rose i wziąć na ręce siostrzeńca. Ucałować jego słodkie policzki i wypytać siostrę o wszystko.
Przez chwilę panowała cisza. Czy wszyscy wyszli? Grace zapukała ponownie, ale nikt się nie zjawił. Ogarnęło ją rozczarowanie. Postawiła walizkę na ganku i wyjrzała na ulicę. Dopiero teraz dostrzegła tabliczkę „Na sprzedaż”, którą wcześniej przysłonił jej szeroki pień. Rose nie wspominała w liście, że pani Gardiner zamierza sprzedać dom. Może dlatego myślała, żeby rozglądnąć się za własnym kątem, jak tylko Grace znajdzie pracę.
Przełknęła metaliczny smak wyrzutów sumienia. Rose nie miała pojęcia, że Grace wcale nie zamierza szukać pracy ani wynajmować mieszkania, a zamiast tego chce zrobić wszystko, by zabrać ją na statek i wrócić z nią do Anglii.
Zapukała znowu, wzięła walizkę i zeszła ze schodków. Mimo zmęczenia próbowała wymyślić jakiś nowy plan, gdyż poprzedni nie zakładał, że nie zastanie Rose.
W domu obok otworzyły się drzwi i na ganek wyszła jakaś kobieta. Grace się zatrzymała. Może sąsiadka wiedziała coś o Rose i jej gospodyni? Ruszyła w jej kierunku.
Pulchna dama w sukience w kwiaty wytrzepywała wycieraczkę o poręcz. Popatrzyła na nadchodzącą Grace.
– Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc?
Grace przybrała jeden z najbardziej przyjaznych uśmiechów ze swojej kolekcji.
– Szukam pani Gardiner. Chyba jej nie ma.
Kobieta znieruchomiała.
– Pewnie pani nie wie... Ona wyjechała do Vermontu, do córki. Pilnuję jej domu, dopóki nikt go nie kupi.
Wyjechała do Vermontu? A co z Rose i dzieckiem? Przecież nie wyrzuciła ich na ulicę.
– A może pani wie, czy Rose Ab... to znaczy Easton nadal tu mieszka? Przez kilka miesięcy wynajmowała tu lokum.
– Pamiętam młodą kobietę i dziecko, jednak nie wiem, co się z nimi stało, kiedy Cora zachorowała. Bardzo mi przykro, chciałabym pomóc, kochanie – rzekła, wieszając wycieraczkę na poręczy. – Może zapytasz wielebnego Burke’a, proboszcza w kościele Świętej Trójcy? Często u nich bywał. Pewnie wie, dokąd pojechały.
– Dziękuję, zaraz tam pójdę. – Grace przygryzła wargę, gdyż zdała sobie sprawę, że nie wie, w którym kierunku ma iść. – Może mi pani powiedzieć, gdzie szukać tego kościoła?
– To jakieś dziesięć przecznic stąd. – Kobieta wskazała następne skrzyżowanie. – Proszę iść prosto ulicą Sherbourne. Trudno go przegapić.
Grace powstrzymała westchnienie. Wydawało się jej, że dziesięć przecznic to daleko, ale po długim siedzeniu w pociągu na pewno przydałoby się jej trochę ruchu.
– Dziękuję bardzo – powiedziała i odeszła, unosząc dumnie podbródek.
Spacer nie zajął jej tak dużo czasu, jak myślała. Kiedy otoczenie zmieniło się na bardziej miejskie, ulice stały się tłoczne. Ludzie poruszali się szybko i potrącali Grace, próbującą utrzymać się w prądzie przechodniów. Nagle, gdy pomyślała o pustych wiejskich drogach, ogarnęła ją tęsknota za Anglią, gdzie jedyną przeszkodę dla pieszych mógł stanowić wóz farmerski stojący w miejscu z powodu kaprysów upartego muła.
Zmierzając we wskazanym kierunku przez nieznane ulice, zaczęła się bardzo martwić o siostrę. Co się stało z Rose i jej małym Christianem? Z pewnością wielebny Burke znalazł im inne mieszkanie. Może u jakiejś miłej gospodyni ze swojej parafii?
Zobaczyła kościelną wieżę i gdy podeszła na tyle blisko, by przeczytać tabliczkę, stwierdziła z ulgą, że to naprawdę kościół Świętej Trójcy. Opuściła strumień przechodniów i wkroczyła na ścieżkę prowadzącą do wejścia. Nie wiedziała, czy w środę po południu zastanie kogoś w kościele, ale gdy pociągnęła za klamkę ogromnych drewnianych drzwi, ustąpiły natychmiast i Grace weszła do środka. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, ruszyła dalej w głąb i popatrzyła na rzędy ławek, w których siedziało tylko kilka kobiet. Nigdzie nie dostrzegła duchownego.
Miała właśnie wyjść, gdy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.
– Czy mogę pani w czymś pomóc?
Grace odwróciła się i zobaczyła za sobą kobietę o królewskim wyglądzie, która patrzyła na nią z nieskrywaną ciekawością.
– Tak... może pani wie, gdzie mogłabym znaleźć wielebnego Burke’a?
– O tej porze pewnie jest w domu.
– Rozumiem. – Grace poczuła się nagle głupio. Nie miała pojęcia, jakie obowiązują zasady w takiej sytuacji i czy może niepokoić duchownego w jego mieszkaniu, ale ponieważ nie mogła czekać do niedzieli, musiała coś wymyślić.
– Czy mam panią zaprowadzić na plebanię? – Uprzejma kobieta uśmiechnęła się do Grace.
– Tak, proszę, jeśli to nie kłopot.
– Absolutnie nie, to zaraz obok, proszę za mną.
Poprowadziła Grace do małego parterowego domku oddalonego od ulicy, niemal niewidocznego dla przechodniów. Podeszła do frontowych drzwi i zapukała. Serce Grace zabiło mocno, gdy otworzyły się drzwi i stanął w nich starszy, rozczochrany mężczyzna. Przez chwilę przenosił wzrok z jednej kobiety na drugą.
– Pani Southby, co za niespodzianka. – Uniósł pytająco brwi.
– Ta młoda dama chciałaby zamienić z wielebnym parę słów. Zaproponowałam, że ją zaprowadzę.
Wielebny popatrzył na walizkę Grace, a potem na jej twarz.
– Chodzi pani o ten Program dla Nowo Przybyłych?
– Nie... niezupełnie. – Język stanął jej kołkiem, nie wiedziała, jak zacząć. Miała nadzieję na rozmowę w cztery oczy, nie sądziła, że pastor będzie rozmawiał z nią w drzwiach.
– Chwileczkę – powiedział. – Wezmę marynarkę i pójdziemy do biura.
Pani Southby uśmiechnęła się do niej.
– Dobrze pani trafiła. Wielebny Burke to prawdziwy anioł dla cudzoziemców. Jestem pewna, że pani też pomoże.
Grace zrozumiała, że z powodu jej walizki i brytyjskiego akcentu oboje doszli do logicznego, choć jednak błędnego wniosku.
Pięć minut później wielebny Burke pożegnał się z panią Southby i zaproponował Grace, by usiadła. Sam zajął miejsce na drewnianym kapitańskim krześle przy zagraconym biurku.
– A teraz proszę mi powiedzieć, co mogę dla pani zrobić, moja droga.
Zegar z kukułką wiszący na ścianie wybił pełną godzinę. Każde uderzenie szarpało jej nerwy napięte jak postronki. Wyglądało na to, że zmęczyła ją długa podróż lub wytrącił z równowagi nieoczekiwany obrót wydarzeń.
Zwilżyła językiem wyschnięte wargi i spróbowała się opanować.
– Nazywam się Grace Abernathy, jestem siostrą Rose Easton.
Mężczyzna natychmiast przestał się uśmiechać, jego niebieskie oczy wypełnił smutek.
– Och, to pani. Zastanawiałem się, czy pani przyjedzie po otrzymaniu mojego telegramu.
– Telegramu? – Lodowate igiełki wbiły się jej w kręgosłup, wymazując wszystkie słowa, które zamierzała wypowiedzieć.
– Tak, ten, który wysłałem do pani matki do Anglii. – Gdy wychylił się do przodu, skrzypnęło pod nim krzesło. – Nie dostała go?
Ogarnęło ją nagłe pragnienie ucieczki, ale nogi wrosły jej w podłogę.
– Nie. Przyjechałam, bo prosiła mnie o to Rose.
Wstał i obszedł biurko, by usiąść obok niej. Jego potężną posturą wstrząsnęło głębokie westchnienie.
– Z trudem znajduję słowa, Grace... mogę się tak do ciebie zwracać? Ogromnie mi przykro, ale Rose zachorowała na hiszpankę. Zmarła trzy tygodnie temu. Wszystko stało się nagle i przybrało tragiczny obrót.
Grace poczuła ucisk w gardle, powietrze uciekło jej z płuc.
– Nie... – szepnęła. – To niemożliwe. Przecież bym o tym wiedziała...
Potrząsnął smutno głową.
– Wysłałem telegram do naczelnika poczty w miejscowości, w której mieszkasz, tak szybko, jak to było możliwe. Nie wiem, dlaczego go nie dostałaś.
Grace spróbowała sobie przypomnieć, gdzie była przed trzema tygodniami. Wtedy właśnie pomogła mamie przeprowadzić się do ciotki Violet, gdzie miała mieszkać do jej powrotu.
– Ale nie... nie wierzę. – Zasłoniła dłonią drżące usta. – Miałam ją zabrać do domu, do mamy. – Trzęsła się na całym ciele. Na myśl, że matka dostanie tak okropną wiadomość, gdy ona nie będzie mogła jej pocieszyć, do jej oczu napłynęły łzy.
– Tak bardzo mi przykro, Grace.
Poczuła ciepły dotyk na ramieniu.
Patrzyła bezmyślnie na słoje w drewnianych deskach podłogi. Rączka torebki wbijała się jej w dłoń.
Jej plany, by zabrać Rose i małego Christiana do Anglii i zjednoczyć rodzinę, runęły w gruzach w ułamku sekundy. Paliło ją w płucach i zatykało gardło, uniemożliwiając oddychanie. Drżącymi palcami wyjęła chusteczkę z torebki i otarła napływające do oczu łzy.
– Co ja teraz zrobię? – szepnęła. – Myślałam, że zamieszkam z Rose u pani Gardiner. Chciała, żebyśmy były razem... – Wstrząsnęło nią zduszone łkanie.
– Rozumiem, że to dla ciebie straszny szok. – Wielebny podszedł do kredensu, nalał szklankę wody, po czym podał Grace. – Czy mogę zaproponować, że zabiorę cię do mojej przyjaciółki, pani Chamberlain? Prowadzi stancję, na której mieszkała Rose zaraz po przybyciu do Kanady. Jestem pewien, że Harriet znajdzie dla ciebie miejsce do czasu, kiedy zadecydujesz, co robić dalej.
Grace tylko mrugała oczami, ponieważ łzy zamgliły jej wzrok, a w głowie tak jej szumiało, że z trudem rozumiała słowa pastora.
Zapewne przyjął jej milczenie za znak zgody, gdyż skinął głową.
– W porządku. Zatelefonuję do Harriet i zapowiem naszą wizytę.
Grace sączyła wodę i próbowała odzyskać kontrolę nad uczuciami. Przez mgłę smutku przebijało się jedno wyraźne pytanie. Dlaczego Bóg kazał jej odbyć tę długą podróż, skoro dowiedziała się tylko, że jej siostra nie żyje i mały Christian stracił mamę?
Wyprostowała się nagle i zacisnęła palce na szklance.
– Co się stało z dzieckiem? Chyba nie trafiło do sierocińca? – Nie pozwoliłaby nigdy na to, by jej siostrzeniec dorastał w takim miejscu. Należał do rodziny, a raczej do jej pozostałej części.
Wielebny Burke zamarł ze słuchawką w ręce.
– Nie ma powodu do zmartwienia, ma bardzo dobrą opiekę.
Jednak wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że duchowny czuje się winny, co nie podziałało na Grace pokrzepiająco.
– Kto się nim opiekuje? Jakiś parafianin? – Nie była to z pewnością pani Gardiner, gdyż ona wyjechała do Vermontu. Ręce Grace drżały tak mocno, że rozlała wodę, odstawiając szklankę na blat. – Proszę mi powiedzieć, zaraz po niego pójdę.
Nie miała pojęcia, jak się zajmować dzieckiem, ale zamierzała się tego szybko nauczyć. Do tego czasu Christian przebywałby przynajmniej z kimś, kto go kocha.
Wielebny odłożył słuchawkę na widełki, wzruszając przepraszająco ramionami.
– Urzędnicy ze szpitala chcieli zawiadomić Towarzystwo Opieki nad Dziećmi, w razie gdyby nie udało mi się znaleźć dla niego opieki. Ty i twoja matka byłyście daleko, więc nie miałem wielkiego wyboru.
Grace poczuła przypływ strachu, który ścisnął jej żołądek. Tylko nie oni... tylko nie ci okropni teściowie Rose... Ci, którzy wydziedziczyli syna, gdy się z nią ożenił... Ci, przed którymi ukrywała dziecko po śmierci męża...
Wyprostowała plecy.
– Proszę mi powiedzieć, gdzie on jest.
– Zrobiłem jedyną możliwą rzecz w tej sytuacji. Skontaktowałem się z dziadkami chłopca. – Na jego pyzatej twarzy pojawił się wyraz żalu. – Christian mieszka z Eastonami.
Andrew Easton zajrzał przez otwarte drzwi do pokoju dziecinnego i powstrzymał uśmiech. Jego zwykle dystyngowana młodsza siostra pochylała się nad kołyską i robiła głupie miny, próbując rozśmieszyć malca.
– Uważaj, Ginny, bo może ci tak zostać – powiedział ze śmiechem Andrew, wchodząc do środka.
Virginia podniosła głowę, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
– Jak długo tu jesteś?
– Wystarczająco, żeby zobaczyć, jak robisz zeza.
– Hmmm... – Zmarszczyła nos, a na jej czoło spadł jeden czarny loczek. – Cóż, Christian bardzo to lubi. Uśmiechnął się do mnie. Prawda, kochanie? – Virginia sięgnęła do łóżeczka i wyjęła dziecko.
Gdy się pochyliła, by pocałować chłopczyka w policzek, malec chwycił ją za nos i mocno pociągnął.
– Auuu! Jak na takiego malucha, masz bardzo silny chwyt. – Przytuliła go czule. – Co cię tu sprowadza o tej porze dnia, Drew? Nie powinieneś być w biurze?
– Rano pracuję tutaj, dlatego pomyślałem, że sprawdzę, jak się miewa mój bratanek. – Podszedł bliżej do Virginii stojącej z chłopczykiem w ramionach. – Przyzwyczaja się już do nowego domu?
Christian mieszkał z nimi od trzech tygodni, od kiedy hiszpanka zabrała życie jego matce. Andrew nie mógł zrozumieć, dlaczego to dziecko spotkała tak straszna tragedia – nie dość, że straciło ojca jeszcze przed urodzeniem, to zaraz potem matkę. Syn Franka zasługiwał na beztroskie życie i Andrew, jako nowo powołany opiekun prawny chłopca, zamierzał mu je zapewnić.
Virginia podała mu dziecko i podeszła do okna, by rozsunąć zasłony.
– Myślę, że powoli się do nas przyzwyczaja. Ale w nocy jeszcze często się budzi i płacze za mamą. Biedne maleństwo. – Pogłaskała chłopca po główce, wygładzając mu zmierzwione włoski. – Szkoda, że Frank nie może go zobaczyć.
– Wiem. Byłby taki dumny. – Smutek zalał mu serce. Wątpił, czy kiedykolwiek się pogodzi ze śmiercią brata.
Westchnęła.
– Szkoda, że jego żona nie mogła u nas zamieszkać, gdy zginął. Może wtedy...
Andrew zesztywniał. Ginny wiedziała, że ich ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Zwłaszcza że winił Rose Abernathy o zrujnowanie życia syna.
– Nie ma sensu marzyć o czymś, co się nie stanie, Ginny. Cieszmy się, że możemy pomóc Christianowi. Zrobimy wszystko, żeby miał szczęśliwe dzieciństwo.
– Skoro o tym mowa, chciałabym z tobą przedyskutować pewną sprawę. – Wyjęła dziecko z objęć brata i posadziła je sobie na biodrze.
– Jaką?
– Myślałam o swoich planach na lato i... – Nabrała powietrza. – Zdecydowałam się zrezygnować z podróży. – Rzuciła bratu nerwowe spojrzenie i zwróciła się do dziecka, które tymczasem chwyciło ją za włosy. Uwolniła kosmyk, udając, że bawi się z nim w przeciąganie liny, i usiadła w bujanym fotelu.
Andrew poszedł za siostrą i przyjrzał się uważnie jej twarzy, próbując z niej wyczytać powód tych nagłych zmian. Czy chodziło o bratanka, czy też decyzja Ginny miała jakieś głębsze uzasadnienie?
– Obiecałaś Basilowi, że będziesz towarzyszyć jemu i jego rodzinie w podróży do Europy. Nie ucieszy się, jeśli się teraz wycofasz.
– Ale jestem potrzebna tutaj. Nie mogę zostawić Christiana akurat teraz, kiedy zaczął się do mnie przyzwyczajać. To byłoby zbyt okrutne.
O jego siostrze można było powiedzieć wszystko, tylko nie to. Andrew nie poznał nigdy równie dobrej kobiety.
– Dzieci szybko przyzwyczajają się do nowej sytuacji – powiedział uspokajająco. – A zatrudnienie niani zajmuje pierwsze miejsce na liście moich priorytetów. Jeśli uda nam się szybko znaleźć odpowiednią osobę, będziesz miała dużo czasu, żeby mu zapewnić łagodne przejście, zanim wyruszysz.
W jej oczach zalśniły powstrzymywane łzy, oświetlając złote plamki na szarych tęczówkach.
– Nie chcę go zostawiać, Drew. Christian już zdobył moje serce. Gdyby tylko Basil zechciał rozważyć...
– Ginny. – Andrew nachylił się do siostry i spojrzał w jej smutną twarz. – Wiem, że kochasz Christiana, ale nie możesz dla niego poświęcić całej swojej przyszłości.
– Dlaczego nie? – Jej oczy błysnęły buńczucznie. – Czyżbyś nie zamierzał zrobić tego samego?
– Absolutnie nie. Będę miał pomoc i jeśli się ożenię... – Dlaczego zawsze poruszał temat swego małżeństwa w trybie warunkowym? – Kiedy się ożenię – poprawił z mocą – moja żona i ja przyjmiemy na siebie rolę jego rodziców. A Christian będzie miał tę samą nianię. – Uśmiechnął się z trudem. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Virginia oparła podbródek o głowę chłopca.
– Obyś miał rację. Chociaż i tak myślę, że powinnam go sama wychować. – Rozejrzała się po pokoju.
Jej smętne spojrzenie poruszyło serce Andrew.
– Czy chodzi o Christiana? – spytał łagodnie. – Czy o twoją relację z Basilem? – Wyczuwał, że jego siostra nie jest entuzjastycznie nastawiona do małżeństwa, na którym najwyraźniej zależało jego ojcu. Andrew wątpił jednak, by dziewczyna odważyła się sprzeciwić woli seniora. Zwłaszcza po tej katastrofie, jaka nastąpiła, kiedy uczynił to Frank.
Wbiła wzrok w podłogę.
– Może i o jedno, i o drugie.
Andrew wyprostował plecy.
– Powinnaś się nad tym zastanowić, zanim zgodzisz się go poślubić, droga siostro. Oczywiście, o ile on kiedykolwiek się oświadczy. A teraz wybacz, ale muszę dopilnować, żeby oferta pracy dla niani ukazała się w gazecie w przyszłym tygodniu. – Pocałował siostrę w czubek głowy i ruszył do drzwi.
– Drew?
– Tak?
– Nie zatrudniaj niani zbyt szybko. Do wypłynięcia mamy jeszcze osiem tygodni, a ja zamierzam spędzić jak najwięcej czasu z tym maleństwem.
Patrząc na siostrę kołyszącą dziecko na tle poruszanej wiatrem firanki, poczuł, jak topnieje mu serce. Uważał, że Ginny będzie kiedyś wspaniałą matką. Szkoda, że Basil Fleming nie rozumiał, jak bardzo jej zależy na wychowywaniu bratanka. Takie rozwiązanie byłoby najlepsze nie tylko dla chłopca, który z pewnością by rozkwitł pod jej czułymi skrzydłami, ale również rozwiązałoby problem, jaki Andrew miał z Cecilią.
– Nie martw się. Będziesz mogła z nim spędzić dużo czasu sam na sam. Znalezienie niani, która odpowiadałaby standardom mamy, może zabrać trochę czasu. – Zanim zamknął za sobą drzwi, mrugnął porozumiewawczo do siostry.
W drodze na dół, do biblioteki, zmówił cichą modlitwę, by Bóg przysłał im najlepszą opiekunkę dla osieroconego chłopca. Kogoś, kto ofiarowałby dziecku całą miłość i uwagę, na jaką ono zasługiwało.
Po krótkim przystanku w redakcji Andrew poprowadził samochód w stronę hotelu Easton Towers. Tak bardzo kochał to miasto, mieszaninę tradycji i nowoczesności. Toronto zawsze stanowiło dla niego źródło inspiracji. Gdy przejeżdżał obok budynków college’u przy University Avenue, poczuł przypływ nostalgii. Nawet wiele lat po ukończeniu studiów wciąż tęsknił za czasami spędzonymi na kampusie i przyjaźnią kolegów. Te beztroskie dni skończyły się jednak wraz z wybuchem wojny tamtego tragicznego lata. Nie mógł wtedy przewidzieć, jak bardzo zmieni się jego życie.
Kilka minut później zatrzymał auto przed hotelem, zaciągnął hamulec i wysiadł. Gdy wszedł przez obrotowe drzwi do holu, jego serce wypełniło się dumą. Hotel Easton Towers stał się synonimem elegancji, przedmiotem dumy i radości Oscara Eastona. Andrew wydawało się czasem, że ojciec bardziej dba o te cegły związane zaprawą murarską niż o własną rodzinę. Tak czy inaczej, musiał przyznać, że hotel to naprawdę imponujące osiągnięcie.
Skinął głową pracownikom recepcji w drodze do windy, która miała go zabrać na dziesiąte piętro, do biura firmy. Już na miejscu zapukał do drzwi gabinetu ojca i zaczekał na zaproszenie, zanim wszedł do środka luksusowo urządzonego pokoju.
– Dzień dobry, ojcze.
– O, dobrze, że jesteś. – Oscar Easton podniósł wzrok znad dokumentów na biurku. – Nie wiedziałem, że dziś rano zostaniesz w domu. Czy wszystko w porządku?
Górna lampa rzucała światło na srebrne nitki w ciemnych włosach seniora, które świadczyły o tym, jak mocno przeżył poniesioną ostatnio stratę.
Andrew jednak nie dał się zwieść jego fałszywą troską, wyczuwał doskonale w jego słowach zawoalowaną naganę: „Dlaczego nie byłeś tam, gdzie twoje miejsce?”.
– Dziś pracowałem w domu. Czasem zmiana miejsca wpływa pozytywnie na produktywność.
Podszedł do okien wychodzących na centrum miasta i oddał się podziwianiu wspaniałego widoku, który działał na niego uspokajająco. Gdyby popatrzył przed siebie, dostrzegłby słońce odbijające się w tafli jeziora Ontario. Kiedy ostatnio był na plaży? Lub pływał łódką? Teraz, gdy nastała ładna pogoda, powinien traktować priorytetowo wypoczynek na świeżym powietrzu.
Spojrzał na ojca, który zmarszczył czoło.
– Niech ci to nie wejdzie w nawyk – rzekł. – Potrzebujemy cię tutaj, w okopach.
Senior uniósł jedną brew i Andrew miał przez chwilę wrażenie, że patrzy na niego Frank, który niesamowicie przypominał ojca, podczas gdy Andrew odziedziczył powierzchowność po jasnowłosej matce. Może dlatego Oscar Easton zawsze faworyzował starszego syna. Fakt, że ktoś tak podobny do niego urzekał otoczenie, wzmacniał niewątpliwie jego ego.
Ojciec rozparł się na krześle.
– A przy okazji... jak tam poszukiwania niani?
Pojawienie się Christiana w rodzinie stanowiło dla wszystkich wielki szok, lecz jego ojciec przeżywał w związku z tym szczególnie trudne chwile. Andrew podejrzewał, że chłopiec budzi w nim poczucie winy za wydziedziczenie syna i sposób, w jaki potraktował jego żonę.
Andrew z kolei postrzegał chłopca jako dar, który, jak miał nadzieję, wpłynie uzdrawiająco na rodzinę Eastonów – sklei pęknięcia i złączy ich z powrotem.
– Jak do tej pory nie mieliśmy szczęścia. Surowe wymagania mamy okazały się dla wielu zniechęcające. Tego ranka napisałem ogłoszenie od nowa i zaniosłem po drodze do redakcji.
– To dobrze. – Zmarszczki na czole ojca się wygładziły. – Poczuję się o wiele lepiej, gdy chłopcem zaopiekuje się ktoś o odpowiednich kwalifikacjach. Nie chcę, by cała ta sytuacja wpłynęła negatywnie na stan zdrowia twojej matki.
Andrew wolałby jednak, aby ojciec dostrzegł, że matka nie pogrąża się w absolutnej rozpaczy po śmierci Franka właśnie dzięki Christianowi.
– Teraz musimy przedyskutować ważniejsze problemy. – Ojciec podniósł się z krzesła i poprawił marynarkę.
– Na przykład?
– Na przykład przyjęcie urodzinowe Cecilii jutro wieczorem u Carmichaelów.
– Co z tym przyjęciem?
– Mam nadzieję, że zamierzasz pójść. Musisz być obecny, żeby potwierdzić, że pretendujesz do jej ręki. W przeciwnym wypadku znajdzie się wielu na twoje miejsce.
Andrew omal nie przewrócił oczami.
– Na pewno tam będę. Cecilia już mnie poinstruowała, o której mam przyjść i jak się ubrać.
– To świetnie. – Rysy ojca złagodził wyraz niekłamanej aprobaty. – Bardzo się cieszę, że tak dobrze się między wami układa. Pewnie niedługo usłyszymy o waszych zaręczynach?
Andrew zwinął dłonie w pięści, ale zmusił się do spokoju.
– Do tego jeszcze bardzo daleko. Nigdzie się nie spieszę, ojcze.
– Czas ucieka, Andrew. Jeżeli nie zaczniesz działać, ktoś ci ją zabierze sprzed nosa. Rzadko się spotyka dziewczęta tak piękne i jednocześnie tak inteligentne jak Cecilia.
– Zdaję sobie z tego sprawę. – Andrew zrobił parę kroków po pokoju. – Niemniej jednak muszę być pewien, zanim zdecyduję się na tak poważny krok jak małżeństwo.
Ojciec odwrócił wzrok od znajdującego się na kredensie dzbanka, z którego nalewał sobie kawy.
– Pewien czego?
– Że ona już nie kocha Franka.
Poczuł w gardle gorzki smak zazdrości. Czy kiedykolwiek będzie zdolny zaakceptować fakt, że Cecilia wolała jego brata? Gdyby nie zbałamuciła go ta Angielka, panna Carmichael na pewno by za niego wyszła. Andrew w żadnym wypadku o tym nie zapomniał i dlatego nagłe zainteresowanie Cecilii jego osobą budziło w nim podejrzenia.
Ojciec ścisnął jego ramię.
– Masz szansę, by wyświadczyć bratu ostatnią przysługę, naprawić jego błąd i uratować honor rodziny. I tak ślub z Cecilią stanowiłby dopiero początek drogi do naprawienia stosunków z Carmichaelami. – Popatrzył na niego twardo. – Zawsze byłeś rozsądny, czego nie da się powiedzieć o twoim bracie.
Andrew przyjął komplement, jednak aprobata, której tak bardzo pragnął ze strony ojca, miała teraz kwaśny smak. Dlaczego ojciec zdobył się na pochwałę dopiero po śmierci Franka?
– Rozumiem, jakie to ważne, ojcze, ale nie będę niczego przyspieszał.
Senior rzucił mu długie spojrzenie.
– Chyba czas najwyższy, żebym ci powiedział o kontrakcie, jaki negocjuję z Harrisonem. – Wskazał synowi krzesła otaczające okrągły stolik w dalekim końcu pokoju i obaj zajęli miejsca. – To, co usłyszysz, jest ścisłą tajemnicą. – Ojciec wyjął cygaro z pudełka na stoliku. – Harrison chce połączyć z nami siły i otworzyć więcej hoteli. Mając za sobą potencjał jego firmy, moglibyśmy działać na znacznie większą skalę. Badamy kilka lokalizacji w Ottawie i Winnipeg. A nawet aż w Vancouver.
Andrew przesunął z namysłem ręką po brodzie.
– Czy to odpowiedni moment na taki ruch? Gospodarka jeszcze się na dobre nie podniosła po wojnie. Ludzie nie podróżują, ledwo wiążą koniec z końcem. To może być bardzo ryzykowne przedsięwzięcie.
– Może. A może po prostu ludzie z trafną wizją przyszłości skorzystają na zaniechaniach innych, wykonując śmiały ruch. – Ojciec zapalił cygaro. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę potrzebował kogoś do nadzoru nad hotelem w wybranej lokalizacji. A kto będzie lepszy niż mój syn? Ktoś, komu ufam z założenia, ktoś, kto zna ten biznes od podszewki, i ktoś, kto przez cały czas trwał u mego boku.
Andrew odebrało mowę – poruszył się niespokojnie na krześle; nie mógł uwierzyć w to, co słyszał.
– Twoje małżeństwo z Cecilią byłoby wisienką na torcie, połączyłoby na stałe nasze rodziny – stwierdził Oscar. – I zagwarantowało fundusze Harrisona.
Przeszedł go zimny dreszcz.
– Czy traktujesz mój awans jak łapówkę? Mam poślubić Cecilię, żebyś ty zdobył partnera w interesach?
– Oczywiście, że nie. Tylko przedstawiam fakty. Twoje małżeństwo byłoby bardzo korzystne dla nas obu. – Ojciec wydmuchał kłąb dymu. – Pomyśl, Andrew, piękna żona, własny hotel w dużym mieście. Czegóż chcieć więcej?
Andrew przymknął na chwilę oczy, przed którymi pojawiły się mu nagle jego marzenia. Wszystko, nad czym dotąd pracował, znalazło się niespodziewanie w jego zasięgu. Zdobyłby nie tylko szacunek ojca, ale otrzymał również nowe stanowisko łączące się z nową odpowiedzialnością i wyzwaniami. Tylko czy mógł wyjechać z Toronto? Wyprowadzić się daleko od rodziny, z domu, w którym dorastał?
– Mam dzięki tobie o czym myśleć.
– Nie zwlekaj, synu. Jak już mówiłem, czas leci. – Stalowe spojrzenie ojca mówiło więcej niż jakiekolwiek wypowiedziane ultimatum.
Gdyby Andrew nie zechciał zrealizować tego planu, zawiódłby ojca i firmę. Przed wydziedziczeniem to właśnie starszy syn był przygotowywany przez Oscara Eastona do takiej roli. Teraz Andrew miał wypełnić lukę, która po nim została. Być posłusznym dziedzicem, poślubić pannę Carmichael i zasypać przepaść między rodzinami, która powstała, gdy Frank odtrącił Cecilię dla innej kobiety. Andrew mógł ofiarować ojcu wszystko, czego żądał. Jednak pozostawało pytanie: Czy był gotów przystać na jego warunki kosztem własnego szczęścia?
30 kwietnia 1914 roku
Droga Grace,
mam wspaniałą nowinę. Znalazłam pracę w okazałym hotelu nieopodal stancji. Gdy jest ładna pogoda, chodzę do pracy na piechotę, a jeśli nie, dojeżdżam tramwajem prawie pod same drzwi biura. Dzięki umiejętności pisania na maszynie dostałam posadę w administracji jako sekretarka. Pan Easton senior jest bardzo surowym przełożonym, ale na szczęście wszystko wynagradza mi z nawiązką jego syn.
W sypialni na drugim piętrze w domu pani Chamberlain Grace wypakowała parę ubrań i powiesiła je w wąskiej szafie. Wielebny Burke przyprowadził ją na stancję dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Urocza gospodyni wzięła pod uwagę stan, w jakim znajdowała się Grace, i zaprowadziła ją od razu do pokoju. Potem przyniosła jej tylko tacę z herbatą i tostami, po czym zostawiła ją samą.
Po kilku przepłakanych godzinach zmęczenie podróżą dało jej wreszcie o sobie znać i Grace zapadła w sen. Gdy się obudziła, wzięła kąpiel i włożyła czyste rzeczy, próbując uporządkować skołatane myśli. Na razie trudno jej było się skupić na dalszej przyszłości, myślała raczej o tym, jak zaplanować nadchodzący dzień. Chciała pójść na grób Rose, a poza tym porozmawiać z wielebnym i panią Chamberlain na temat spotkania z siostrzeńcem. Postanowiła, że nie spocznie, dopóki się nie upewni, że Christian jest bezpieczny.
Posłała łóżko, schowała walizkę w szafie i rozejrzała się po pokoju. Gdyby nie była tak wyczerpana emocjonalnie, pewnie doceniłaby domową atmosferę panującą w jej nowym miejscu pobytu. Pojedyncze łóżko zakrywała biało-niebieska kapa, u wezgłowia leżały kolorowe poduszki, pasujące do pozostałych, poukładanych w wykuszu, na ławie pod oknem. Umeblowania dopełniała toaletka, lustro i stolik nocny. Czy Rose mieszkała w tym pokoju po przybyciu do Toronto? Jeśli tak, nic dziwnego, że zachwycała się stancją.
Grace wyjęła paczkę listów siostry z torebki i usiadła w wykuszu. Ze swojego miejsca na stosie poduszek miała piękny widok na przechodniów spacerujących po ulicy Jarvis. Otworzyła ostatni list, jaki dostała od Rose, jak gdyby mogła w nim zyskać odpowiedź na pytanie, kiedy zachorowała jej siostra. Jednak nic w jego treści nie zwiastowało kryzysu.
– Och, Rose – powiedziała na głos – czy cię nie ostrzegałam, że twoja wyprawa do Kanady źle się skończy?
Nic jednak nie mogło powstrzymać jej przed wyjazdem, a już na pewno nie rady młodszej siostry. W tamtej chwili ich role się odwróciły, to Rose postępowała pod wpływem impulsu, a Grace przemawiała głosem rozsądku.
Schowała listy do torebki i zerknęła na zegarek. Z pewnością jej gospodyni była już na nogach i przygotowywała śniadanie dla swoich pensjonariuszy. Nadszedł czas, by stawić czoła rzeczywistości i opracować jakiś plan dalszego postępowania. Do tego jednak potrzebowała pomocy pani Chamberlain.
Zeszła zdecydowanym krokiem po schodach i skierowała się do salonu, gdzie poprzedniego dnia widziała się przelotnie ze swoją gospodynią. Teraz, patrząc na dom świeżym okiem, doceniła przytulny wystrój. Przy kominku stała sofa z kwiecistym obiciem i krzesła z wysokimi oparciami. Obrazki na ścianach przedstawiały scenki rodzajowe z ojczyzny: zielone angielskie łąki, domek, podobny do tego, w jakim wychowała się Grace. Szary kot podniósł głowę z siedziska przy oknie, zamrugał leniwie i wrócił do poprzedniej pozycji.
– Dzień dobry, Grace, dobrze cię widzieć. – Pani Chamberlain pojawiła się w korytarzu. Na sukienkę miała założony fartuch w kwiaty, w ręku trzymała duży dzbanek z herbatą. W jej dobrych oczach błyszczało współczucie. – Właśnie podaję śniadanie, dołącz do nas, jeżeli masz ochotę.
– Nie jestem specjalnie głodna, ale chętnie napiję się herbaty. – Grace zrobiła kilka kroków w jej stronę. – A potem będę panią prosić o pomoc, jeśli to możliwe.
– Oczywiście, jak tylko skończę zmywać, będę do twojej dyspozycji.
Grace położyła świeży bukiecik stokrotek na mogile w samym końcu cmentarza Świętej Trójcy. Wyprostowała się i otuliła ramionami, jak gdyby mogła w ten sposób uchronić się przed przytłaczającym ją ciężarem smutku. Na grobie Rose nie widniała żadna tabliczka ani nawet prosty drewniany krzyż. Wielebny powiedział Grace, że parafianie zbierają pieniądze na nagrobek dla niej.
Jak to się stało, Rose? Czy gdybym przybyła wcześniej, zdołałabym cię ocalić przed tym strasznym losem?
Chłodny wiosenny wiatr szarpnął rąbkiem spódnicy Grace i rozwiał jej brązowe włosy.
– Jak się teraz pogodzę z mamą? – szepnęła.
W jej myśli wdarło się wspomnienie ostatniej rozmowy z matką. „To mi się od ciebie należy. Chyba nie zaprzeczysz”. Rodzicielka przykuła ją spojrzeniem ze swego łoża boleści, przywołując poczucie winy, które zawsze się w niej żarzyło. „Możesz przynajmniej przywieźć Rose i mojego wnuka do domu, gdzie powinni być”.
Patrząc na ponure miejsce pochówku, Grace otarła policzki z łez.
– Przyrzekam ci, Rose, zrobię wszystko, co tylko w mojej mocy, aby zapewnić Christianowi bezpieczeństwo. Przekonam się, czy Eastonowie dobrze go traktują. A jeśli nie, na pewno znajdę sposób, żeby to naprawić.
Nie wiedziała, jak zrealizować to przyrzeczenie. Musiała ufać, że w odpowiednim momencie pomoże jej Bóg.
Zerknęła ostatni raz na wzgórek ziemi i poszła do kościoła, gdzie czekała na nią pani Chamberlain.
Ledwo stanęła na schodach, usłyszała swoje imię.
– Hej, hej! – przywołała ją gospodyni, stojąc w drzwiach plebanii. – Chodź, napijesz się herbaty dla rozgrzewki.
Grace wolno skierowała swoje kroki do wejścia. Ucieszyła się z możliwości rozmowy z wielebnym, dzięki której mogła uzyskać informacje o Eastonach i zdecydować, jakie działania może podjąć. A chciała zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby jej choć na chwilę zapomnieć o smutku rozrywającym jej duszę.
Pani Chamberlain przytrzymała jej drzwi i gestem zaprosiła do środka. Cudowny zapach drożdży i cynamonu sprawił, że do ust napłynęła jej ślinka. Przypomniała sobie, że w ciągu ostatniej doby niewiele jadła, zbyt pochłonięta smutkiem, by odczuwać apetyt. Myślała, że w takiej sytuacji wręcz nie wypada być głodnym.
– Wielebny Burke zobaczył mnie w kościele, po czym zaprosił tutaj – wyjaśniła krótko gospodyni. – Są świeże bułeczki, jeśli jesteś głodna. – Współczucie w głosie kobiety wypełniło puste miejsca w jej wnętrzu.
– Dziękuję, to brzmi wspaniale.
Grace weszła do przytulnej kuchni, gdzie pastor stał przy piekarniku.
– Witaj, Grace. Siadaj. Moje cynamonowe bułeczki są prawie gotowe.
Dziewczyna usiadła przy okrągłym stoliku nakrytym zwykłym czerwonym obrusem.
– Wielebny sam piecze chleb?
Uśmiech uwydatnił zmarszczki w kącikach jego oczu.
– To umiejętność, jaką musiałem posiąść po śmierci żony. Ponieważ lubię jeść... – Poklepał pokaźny brzuch. – ...nie miałem wyboru. Harriet była na tyle miła, że udzieliła mi kilku lekcji. – Mrugnął do pani Chamberlain, która zachichotała w odpowiedzi.
Grace patrzyła na nich zdziwiona, nie wiedząc, co sądzić o tej swobodnej rozmowie na temat śmierci; dla niej był to wciąż zbyt bolesny temat do żartobliwej pogawędki.
Wielebny otworzył drzwiczki piecyka i sięgnął zabezpieczoną w ścierkę ręką po swoje wypieki.
Gdy pani Chamberlain nalała herbaty i położyła Grace dwie bułeczki na talerzyku, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jak rozpocząć rozmowę.
– Czy państwo długo mieszkają w Toronto? – zapytała. Być może najmądrzej było najpierw poznać lepiej tę dwójkę.
– Tak. – Wielebny wskazał dłonią panią Chamberlain, sugerując, by zaczęła pierwsza.
– Przyjechałam do Kanady jako młoda kobieta, ale los mi nie sprzyjał, dopóki nie poznałam mojego drogiego męża. Na szczęście zaczęliśmy chodzić do kościoła, który stał się źródłem mojej siły po śmierci Milesa. – Kobieta ponownie napełniła filiżankę i odstawiła dzbanek na stół.
– Ja byłem jeszcze chłopcem, kiedy sprowadzili się tutaj moi rodzice. Poczułem powołanie do życia w stanie duchownym i podjąłem naukę w college’u Wycliffe w centrum miasta. Od siedmiu lat jestem pastorem w kościele Świętej Trójcy. – Machnął nożem do masła w stronę pani Chamberlain. – O rozpoczęciu Programu dla Nowo Przybyłych zdecydowała opowieść Harriet o jej problemach po przyjeździe do Kanady. Dzięki niemu imigranci mieli gdzie się spotkać i uzyskać pomoc w załatwieniu mieszkania i pracy.
Pani Chamberlain skinęła głową.
– Większość ludzi zawsze na początku bardzo tęskni za ojczyzną. Czują się lepiej, kiedy przebywają w towarzystwie rodaków, i dlatego mój mąż otworzył pensjonat. Uznał, że przybysze muszą mieć jakieś przyzwoite mieszkanie, zanim mocno staną na nogach. – Dodała do herbaty łyżeczkę cukru. – Po jego śmierci chciałam prowadzić hotel, by uczcić w ten sposób jego pamięć, ale teraz przyjmuję wyłącznie kobiety. Dla samotnej kobiety żadna ostrożność nie jest przesadą.
Wielebny Burke uniósł brwi.
– Mieszkam tylko parę przecznic dalej, w razie gdybyś mnie potrzebowała.
– Wiem. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Świadomość, że ma się przyjaciół w sąsiedztwie, jest bardzo cenna.
Grace odstawiła filiżankę, przygotowując się w duchu na kolejny temat.
– Skoro już mowa o sąsiadach, to czy Eastonowie mieszkają w pobliżu?
Pani Chamberlain popatrzyła na nią czujnie.
– Hotel jest niedaleko stąd, ale do rezydencji trzeba podjechać spory kawałek.
– Rozumiem, że hotel jest luksusowy. – Grace niemal zapomniała o miejscu, w którym Rose poznała Franka.
– Najlepszy w mieście. – Pani Chamberlain przytknęła chusteczkę do ust. – Eastonowie to jedna z najbardziej wpływowych rodzin w Toronto. A z tego, co słyszę, ich dom to właściwie rezydencja wielkości pałacu.
Usłyszawszy te słowa, Grace poczuła, że coś się w niej kurczy. Nigdy nie myślała o teściach Rose jak o ludziach cieszących się powszechnym poważaniem, a teraz ze słów pani Chamberlain wynikało, że są wręcz filarami lokalnej społeczności. Jak mogła z nimi rywalizować?
Sięgnęła po torebkę i wyjęła jeden z listów siostry.
– Może i są bogaci, ale to jeszcze nie znaczy, że godni szacunku. Kiedy usłyszycie, co Rose miała do powiedzenia na ich temat, może zrozumiecie moje zastrzeżenia. – Rozłożyła podniszczone stronice i przesunęła wzrok na ostatni akapit. – „Teraz, po śmierci Franka – przeczytała – bardzo się martwię, że jego rodzina będzie chciała odebrać mi Christiana. Nie mogę pozwolić na to, by tacy ludzie wychowywali mojego syna. Ludzie, którzy wydziedziczyli Franka tylko dlatego, że wybrał inne życie niż to, które oni dla niego zaplanowali. Jak rodzic może potraktować w ten sposób swoje dziecko? Obiecaj mi, Grace, że jeśli coś mi się stanie, zabierzesz Christiana i wychowasz go jak własne dziecko”. – Głos jej się załamał i musiała przerwać czytanie. Czy Rose była już chora, gdy to pisała? Czy martwiła się, że może nigdy nie zobaczyć, jak jej syn dorasta? Grace złożyła kartki i uniosła głowę. – Rose wiele razy mnie prosiła, żebym przyjechała. Gdybym zjawiła się wcześniej, może wciąż by żyła.
– Och, moja droga, nie wolno ci tak myśleć. – Pani Chamberlain położyła rękę na ramieniu Grace. – Ja też się obwiniałam, że powinnam była zrobić więcej, by jej pomóc.
– Ależ Harriet. Zrobiłaś, co mogłaś. – Duchowny odwrócił się do Grace. – Rose była bardzo niezależną kobietą, zdecydowaną polegać na sobie i nie przyjmować jałmużny. Czyniłem, co w mojej mocy, by jej pomóc, ale w końcu liczy się tylko wola Boska. – Po jego twarzy przemknął cień.
Czy naprawdę Bóg chciał, żeby mały chłopczyk został sierotą? Grace ścisnęła mocniej list i spróbowała powstrzymać emocje.
– Czy Rose była sama... gdy przyszedł koniec? – spytała. Nie mogła znieść myśli, że jej siostra umierała samotnie w obcym szpitalu.
– Nie, byłem przy niej. Pojechałem ją pobłogosławić, ale kiedy zobaczyłem, w jakim jest stanie, zdecydowałem się zostać i modlić. Popatrzyła prosto na mnie i poprosiła, żebym powiedział jej mamie i siostrze, że je kocha. A potem jeszcze, abym zagwarantował Christianowi dobrą opiekę.
Po policzkach Grace potoczyły się łzy. Otarła je wierzchem dłoni.
– Dlatego muszę się upewnić, że mój siostrzeniec jest traktowany tak, jak by życzyła sobie tego Rose. – Nachyliła się nad stołem. – Pomożecie mi?
– Pomógłbym na pewno, gdybym wiedział jak. – W jego oczach błyszczało współczucie. – Sytuacja jednak nie wygląda tak, że możesz pójść do Eastonów i zażądać dziecka. Oni są jego prawnymi opiekunami.
Grace przygryzła wargi, w głowie jej wirowało.
– A gdybym wynajęła adwokata? Żeby się dowiedzieć, jakie mam prawa?
Wielebny Burke popatrzył na panią Chamberlain, która delikatnie pokręciła głową.
– Obawiam się, że prawo stoi po stronie Eastonów. Nie można udowodnić, że nie nadają się na opiekunów Christiana, a poza tym nie wiem, czy wynikłoby z tego coś dobrego. Wojna w sądzie będzie kosztowna i pewnie niczego nie zmieni. Eastonowie nie tylko są bogaci, ale również wpływowi. Mają powiązania z prawnikami, sędziami i politykami zarówno w Toronto, jak i w całej prowincji.
Duchowny wstał z krzesła z zaciśniętymi ustami.
– Będąc na twoim miejscu, postępowałbym bardzo ostrożnie z Oscarem Eastonem. To nie jest człowiek, z którym można bezkarnie igrać.
Grace wypuściła powietrze z płuc, czując, że wraz z nim ulatuje nadzieja na zawiezienie Christiana do domu.
Pani Chamberlain poklepała ją po ramieniu.
– Geoffrey ma rację. Naprawdę poważnie bym się zastanowiła, zanim zdecydowałabym się wystąpić przeciwko tej rodzinie, moja droga. Mogłoby to tylko złamać serce wszystkim zainteresowanym.
Grace przełknęła rozczarowanie.
– Dobrze – powiedziała, głównie po to, żeby ich uspokoić. – Wszystko dokładnie przemyślę, zanim podejmę jakieś działania.
Wielebny Burke się uśmiechnął, ale zaraz zmarszczki wokół jego oczu się wygładziły.
– I trochę modlitwy też nie zaszkodzi.
Może miał rację. Może pozwanie Eastonów na nic by się zdało. Nie mogła jednak zapomnieć, że ma siostrzeńca. Rose nigdy by jej nie wybaczyła złamania obietnicy. Nie wybaczyłaby również matka, która pragnęła mieć wnuka na miejscu, zapewne tym bardziej teraz, gdy dostała wiadomość o śmierci córki.
Tylko co mogła zrobić? Nawet gdyby po prostu udała się do Eastonów, czego by się dowiedziała? Nawet gdyby zaprosili ją do środka, krótka wizyta nie pozwoliłaby na odkrycie prawdziwej sytuacji w ich domu. Musiała wymyślić jakiś długoterminowy sposób, aby ich sprawdzić.
Na razie zamierzała postąpić tak, jak zasugerował duchowny, i dobrze się zastanowić przed podjęciem kolejnych kroków. Jednak najpierw musiała znaleźć jakąś tymczasową pracę i zaplanować, jak się upewnić, czy Eastonowie są właściwymi opiekunami dla Christiana.