Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda Włoszka Olivia Rosetti wychodzi na wolność po dwóch latach w zakładzie poprawczym dla kobiet w Toronto. Pragnie zacząć żyć normalnie, jednak bez pracy i wsparcia rodziny nie może znaleźć dachu nad głową. Bezdomną dziewczynę znajduje zamożna wdowa, Ruth Bennington. Podobna bolesna przeszłość skłania kobiety do stworzenia domu pomocy dla samotnych matek. Jednak pojawia się ktoś, kto zamierza pokrzyżować ich plany…
Grecki wdowiec Darius Reed chce za wszelką cenę uchronić córkę przed prześladowaniami rasowymi, które doprowadziły do śmierci jego żony. W tym celu dąży do małżeństwa z kobietą z szanowanej kanadyjskiej rodziny. Pragnie także wkupić się w łaski przełożonego, zmuszając Ruth do sprzedaży posiadłości pod inwestycje.
Wtedy w jego poukładany świat wkracza Olivia, której przeszłość może zagrozić wszystkim jego dążeniom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 488
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pamięci Velmy Demerson, której doświadczenia
z Zakładu Poprawczego dla Kobiet im. Andrew Mercera
stały się inspiracją dla historii Olivii.
Drodzy Czytelnicy!
Od dłuższego czasu chodził mi po głowie pomysł na powieść o domu dla samotnych matek. Kiedy pisałam Spadkobiercę, planowałam kontynuację historii Nolana i Hannah. Miała się w niej pojawić młodsza siostra Hannah, Molly, która założyłaby taką placówkę – ewentualnie zakład poprawczy dla młodych kobiet – w wiktoriańskiej Anglii. Jednak książka się nie ukazała i na pewien czas odłożyłam ten koncept na bok. W czasie burzy mózgów na temat nowej serii dla wydawnictwa Bethany House pojawił się ponownie.
Mniej więcej w tym czasie przeczytałam niepokojącą historię Velmy Demerson, która została aresztowana w Toronto w latach 30. za to, że zaszła w pozamałżeńską ciążę. Zachowałam wycinek z gazety opisujący wstrząsające szczegóły z jej życia i przyszło mi do głowy, że Olivia Rosetti, moja bohaterka, potrzebuje wyraźnego powodu, by otworzyć dom dla samotnych matek. Historia Velmy pasowała idealnie.
Kiedy się dowiedziałam, że Velma napisała książkę zatytułowaną Incorrigible o własnych przeżyciach z Zakładu Poprawczego dla Kobiet im. Andrew Mercera, od razu zamówiłam egzemplarz. Nie była to łatwa lektura. Nie sposób opisać okropności, jakie przeżyła, ale ta historia przemówiła do mnie tak bardzo, że postanowiłam wykorzystać jej doświadczenia jako spiritus movens mojej bohaterki.
Chciałam, żebyście o tym wiedzieli, zanim zaczniecie czytać historię Olivii, ponieważ jest nieco bardziej mroczna niż moje pozostałe powieści. Sytuacje z życia bohaterki naprawdę przydarzyły się Velmie lub innym więźniarkom z zakładu im. Andrew Mercera. Ostatecznie placówka została zamknięta dopiero w 1969 roku, trzydzieści lat po wyroku Velmy. Trudno sobie wyobrazić, że takie okrucieństwa trwały do niedawna.
Wiele lat po odbyciu kary Velma zdobyła się na odwagę, by pozwać władze Ontario. Nie zaprzestała walki o oficjalne przeprosiny i odszkodowanie dla wszystkich kobiet, które zostały uwięzione na mocy tego samego prawa, aż do swojej śmierci w 2019 roku, w wieku dziewięćdziesięciu ośmiu lat.
Mam głęboką nadzieję, że spodoba się Wam historia Olivii – to, jak potrzeba szacunku i uzdrowienia zainspirują ją do niesienia pomocy innym kobietom – a także Dariusa, który spróbuje nauczyć się bezwarunkowej miłości, będącej odbiciem miłości Boga do każdego z nas. Naturalnie również historia Dariusa nie będzie pozbawiona wybojów!
Dziękuję Wam za wsparcie i słowa zachęty! Do następnego razu!
Susan
Toronto, Ontario, Kanada
Listopad 1939
Olivia Rosetti podgłośniła radio w pustym salonie. Całe szczęście, że tego wieczoru rodzice udali się na spotkanie wspólnoty do kościoła, sprawiając córce rzadki podarunek w postaci kilku godzin w samotności. A dzięki temu, że i jej brat spędzał wieczór poza domem, mogła słuchać radia tak długo, jak miała ochotę. Bez wysłuchiwania komentarzy Leo i ojca i denerwowania Leo do tego stopnia, że wyłączyłby odbiornik. Odkąd nie przeszedł egzaminów wstępnych do armii z powodu szmerów w sercu, nie był w stanie słuchać doniesień o wojnie – zwłaszcza że ich brat, Tony, młodszy o rok od Leo, przeszedł z powodzeniem wszystkie testy i został wysłany za ocean. Natomiast najmłodszy, Salvatore, bezpiecznie ukryty w seminarium, prawdopodobnie nawet nie wiedział o tym, że świat jest pogrążony w konflikcie.
Olivia obróciła pokrętło, aż zakłócenia ustąpiły i rozległ się głęboki głos spikera. Bez wątpienia w wiadomościach o pełnej godzinie przekażą wieści na temat wojny. Nie żeby to mogło jej dać pojęcie o losach Rory’ego, jej narzeczonego, lub o sytuacji Tony’ego, jednak słuchanie raportów o miejscach stacjonowania kanadyjskich żołnierzy pomagało jej poczuć się bliżej ich obu. W takich chwilach mogła sobie wyobrażać Rory’ego w mundurze, na pokładzie statku zmierzającego ku Wielkiej Brytanii, by walczyć o wolność od tyranii Hitlera.
Och, Rory, dlaczego musiałeś tak od razu wyruszyć na wojnę? Czy powstrzymałaby cię przed tym wiadomość o moim stanie?
Dziewczyna przejechała dłonią po lekkiej krągłości podbrzusza i poczuła strach. Ostatniej nocy, nie mając innego wyjścia, wyjawiła swój sekret matce, która pomimo protestów Olivii natychmiast przekazała tę wiadomość ojcu. Tak jak to było do przewidzenia, Enrico Rosetti nie przyjął jej dobrze.
Ręka Olivii instynktownie powędrowała do policzka, nadal tkliwego od uderzenia ojca.
– Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak twoje grzechy wpłyną na losy rodziny? To może zaszkodzić powołaniu twojego brata! – wykrzykiwał papà z dzikim spojrzeniem. – Spotykanie się z Irlandczykiem było wystarczająco złe, ale to?! Przynosisz hańbę nazwisku Rosetti!
Tylko błagania matki powstrzymały angielsko-włoskie tyrady ojca. Wykrzyczał ostatnie przekleństwo i wybiegł z ich mieszkania nad sklepem, by topić smutki ze swymi towarzyszami. Olivia modliła się, by nie wyjawił im powodu, dla którego będzie pił tej nocy.
W pokoju rozległ się trzask radia. Olivia obróciła pokrętło, próbując złapać wyraźniejszy sygnał.
„Osiem osób zabitych, a sześćdziesiąt dwie ranne po wczorajszym nieudanym zamachu na Adolfa Hitlera w Monachium. Przywódca Rzeszy Niemieckiej, który przemawiał na chwilę przed wybuchem bomby, nie ucierpiał”.
Wykręciła palce na samo wspomnienie nazwiska dyktatora. Czy gdyby zamach się powiódł, wojna by się skończyła? Wyszeptała modlitwę o wybaczenie za takie pragnienia, ale ten jeden człowiek podpalił cały świat i nie potrafiła nikogo winić za próbę przeprowadzenia zamachu.
Olivia była dumna z Rory’ego, ale z drugiej strony życzyłaby sobie, by nie był aż tak wielkim patriotą, zaangażowanym do tego stopnia, żeby zostawić ją tutaj samą.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Serce dziewczyny zabiło mocniej. Kto miałby tu przychodzić o tak późnej porze? Wszyscy w sąsiedztwie wiedzieli, że sklep jest zamknięty, a większość przyjaciół jej rodziców była w tej chwili w kościele. Leo spędzał czas w lokalnej karczmie, grając w bilard z przyjaciółmi, i miał nie wrócić do późnych godzin nocnych.
Olivia chwyciła się kurczowo wytartego podłokietnika. Przeszedł ją dreszcz niepokoju.
– Kto tam?
– Policja Toronto, proszę otworzyć drzwi.
Policja? Czego mogli chcieć? Czy ktoś miał wypadek?
Ze ściśniętym gardłem przygładziła włosy i zdjęła fartuch, układając go na oparciu fotela. Wzięła głęboki wdech i przeszła przez pokój, by otworzyć drzwi.
Na półpiętrze stał wysoki mężczyzna w mundurze.
– Panna Olivia Rosetti?
– T-tak.
Kamienną twarz mężczyzny rozjaśnił na moment błysk emocji.
– Przyszedłem, żeby poinformować, że jest pani aresztowana.
– Aresztowana? Za co? – Olivia uniosła dłoń do szyi. Czy to żart? To musiała być pomyłka.
– Jest pani oskarżona o niemoralne prowadzenie się na mocy Ustawy o schroniskach dla kobiet. Obawiam się, że musi pani pójść ze mną.
– Co to ma znaczyć? Nie rozumiem… – Nogi dziewczyny pod plisowaną spódnicą drżały tak mocno, że musiała się oprzeć o stojący w przedpokoju stolik.
W oczach policjanta pojawił się błysk współczucia.
– Ojciec złożył przeciwko pani pozew sądowy. Utrzymuje, że jest pani niezamężna, poniżej dwudziestego pierwszego roku życia i… – zawahał się. Spojrzeniem omiótł jej smukłą sylwetkę. – …w ciąży.
Fala gorąca zalała twarz dziewczyny, ale głowę trzymała wysoko.
– Może to niepożądane, ale na pewno nie jest przestępstwem.
– Obawiam się, że jest. Przyznaję, niezbyt często zdarza mi się egzekwować to prawo, ale skarga została złożona, więc musimy podjąć działania.
Myśli Olivii wirowały, wciąż nie mogła pojąć tego, co mówi oficer.
– Mój narzeczony wyjechał na wojnę, w przeciwnym wypadku bylibyśmy już małżeństwem. – Małe, rozpaczliwe kłamstewko. – Gdy tylko wróci, my… – Przerwała, widząc niewzruszoną twarz mężczyzny.
– Dam pani minutę, żeby mogła się pani przygotować. Potem będę zmuszony zabrać panią na posterunek.
Kwiecień 1941
Wolność. Otwarta przestrzeń bez okropnych, ograniczających krat. Olivia pragnęła tego luksusu przez prawie osiemnaście miesięcy, ale teraz, gdy w końcu została zwolniona z więzienia, rzeczywistość była daleka od tego, co sobie wyobrażała.
Robocza sukienka w kratę i granatowy sweter wisiały na niej luźno, dając niewiele ciepła w zderzeniu z chłodnym wiosennym powietrzem. Szła wzdłuż King Street, ściskając prawie pustą torebkę, a z każdą kolejną przecznicą narastała w niej panika.
Wolność, jak się okazało, wiązała się z zupełnie nowymi problemami, udowadniając Olivii, że tak naprawdę w ogóle nie była niezależna. Zamiast tego była bezdomna, bez grosza przy duszy i bez przyjaciół. Dokąd powinna się udać? Czy odważy się przestąpić próg domu rodziców? Bez pieniędzy na autobus dotarcie pieszo do rodzinnego sklepu mogło zająć godzinę. Jeśli to zrobi i uda jej się zastać matkę samą, czy mamma by jej pomogła? Czy też posłuszeństwo wobec męża powstrzyma ją od wsparcia jedynej córki?
Olivia zwolniła. Nieprzyzwyczajone do długich wędrówek stopy krzyczały w proteście. Odciski na palcach i piętach paliły, ramiona pochylały się do przodu, jakby nie chciały dźwigać ciężaru problemów. Jednak nie mając wielkiego wyboru, zmusiła się, by iść dalej.
W chwili, gdy poczuła, że nie da już rady, wyrósł przed nią znak z nazwą znajomej ulicy: „Kensington Avenue”. Kilka przecznic na zachód i dotarłaby do sklepu Rosettich. Jej żołądek ścisnął się i zaburczał – kleik, który zjadła jako swój ostatni posiłek w Zakładzie Poprawczym dla Kobiet im. Andrew Mercera, był już tylko wspomnieniem. Ta mała nadwyżka, jaką przybrała w czasie ciąży, zniknęła pod wpływem wielu godzin spędzonych na szyciu w fabryce, co w połączeniu ze skromnymi racjami żywnościowymi uczyniło ją szczuplejszą niż przed uwięzieniem.
Olivia ostrożnie zbliżyła się do sklepu. Przepełniona sprzecznymi uczuciami, zwolniła kroku. Jakże marzyła o tej chwili każdego dnia w zakładzie, o powrocie znajomych obrazów i dźwięków. O mammie, stojącej w fartuchu przy ladzie, śmiejącej się z rozmów Włoszek wybierających warzywa. O zapachu przejrzałych owoców w przedniej alejce, o brzęku otwieranej i zamykanej kasy. Tęskniła za wszystkim, co związane z domem, a w szczególności za mamą. W rodzinie pełnej mężczyzn ona i mamma były bratnimi duszami, dzielącymi się zawsze sekretnym uśmiechem lub porozumiewawczym mrugnięciem.
Jedno zmartwienie dręczyło Olivię i przyćmiewało całą radość z powrotu do domu. Czy papà pozwoli jej wrócić? To pewne, że zapłaciła za swoje grzechy i zasłużyła na ponowne przyjęcie do rodziny, ale coś w głębi duszy sprzeciwiało się proszeniu o pomoc człowieka winnego jej cierpieniom.
Myśl o przebaczeniu – to słowo tak gładko wychodziło z ust kapelana więziennego – bardzo jej ciążyła, lecz jeśli pokora miała zapewnić jej miejsce, w którym złoży głowę w oczekiwaniu na powrót Rory’ego, postanowiła to znieść. Gdy ta okropna wojna się skończy i jej narzeczony wróci do domu, będzie mogła zostawić ostatnie osiemnaście miesięcy katuszy za sobą. Ręka dziewczyny spoczęła na płaskim brzuchu i powracający ból w piersi się nasilił. Czy to w ogóle będzie możliwe po takiej stracie?
Na chodniku przed sklepem, obok skrzyń z jabłkami i pomarańczami, pojawiła się samotna postać i zaczęła zamiatać.
Mamma!
Serce Olivii podskoczyło na widok chustki i fartucha matki, pochylonej w skupieniu nad swoim zadaniem. Oczy zapiekły ją od łez. Tak bardzo brakowało jej wspierającego dotyku mamy, gdy była więziona przez tyle miesięcy, traktowana gorzej niż zwierzę w laboratoryjnej klatce. Tak bardzo tęskniła za miłością, słowami otuchy, domowym jedzeniem, które leczyło każdą chorobę i zmartwienie.
Olivia przyspieszyła kroku, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Mamma! – zawołała, a emocje zdusiły jej głos.
Matka uniosła wzrok. Miotła wypadła jej z rąk i kobieta rzuciła się w stronę córki, by zamknąć ją w ciasnym uścisku.
– Och, mia preziosa ragazza1!
Czułe szepty spłynęły na duszę Olivii jak balsam. Ucałowawszy policzki córki, matka otarła jej oczy rąbkiem fartucha.
– Jesteś zbyt szczupła. – Mamma cmoknęła, łapiąc ją za ramiona. – Musisz coś zjeść.
Jakby w odpowiedzi, żołądek dziewczyny zaburczał. Zaśmiała się, widząc uniesione brwi matki.
– Rzeczywiście jestem głodna, mamma. Czy coś wam zostało z obiadu?
– Sì. Jest trochę zupy i… – Matka przerwała, nagle marszcząc brwi. – Nie możemy pozwolić, żeby ojciec cię tu zobaczył. Wejdźmy od zaplecza.
Olivia się wyprostowała, choć jej wnętrzności boleśnie się ścisnęły. A więc tak jak przypuszczała, papà jej nie wybaczył.
Mamma złapała ją za rękę i jak złodziejki pomknęły boczną uliczką w stronę tylnego wejścia do sklepu. Minąwszy pojemniki magazynowe, wspięły się po wąskich schodach do mieszkania. Matka szybko przeszła do kuchni i otworzyła lodownię, by wyjąć z niej duży żeliwny garnek. Olivii pociekła ślinka na myśl o przepysznym posiłku, który musiał zawierać. Może zupę minestrone?
Na desce do krojenia leżącej na kontuarze spoczywał duży bochenek chleba. Olivia się zawahała, ale potem głód pokonał wszelkie opory i sięgnęła po nóż, by ukroić cienką kromkę. Posmarowała ją masłem i wzięła duży kęs. Nigdy nic tak bardzo jej nie smakowało.
Mamma nalała zupy do miski.
– Jest już nieco chłodna, ale napełnisz nią żołądek.
– Chłodna jest w porządku, mamma.
Olivia odsunęła krzesło od stołu. Ten sam zielony obrus wciąż był na swoim miejscu. Przełknęła kilka łyżek zupy, rozkoszując się wybuchem smaków, o których istnieniu zapomniała, ponieważ więzienny wikt był w najlepszym wypadku mdły. Jadła, rozglądając się po swoim dawnym domu. Wydawało się, że minęły wieki, a jednak nic się tutaj nie zmieniło. Ta sama podniszczona sofa i fotel, to samo radio na rozklekotanym stoliku w rogu.
U końca wąskiego korytarza również wszystko wyglądało jak dawniej. Drzwi do sypialni rodziców były jak zwykle zamknięte. Ani ona, ani jej bracia nigdy nie ośmielili się wejść tam bez pozwolenia. Drzwi do pokoju Leo były lekko uchylone, ale te do jej azylu także zamknięto. Czy mamma mogła zostawić jej pokój dokładnie w takim stanie, w jakim był, zanim została wygnana?
– Nie sądzę, że pozwoli ci wrócić. – Łagodny głos matki przepełniał żal. Jej ciemne oczy zachmurzyły się pod wpływem smutku, okrążone teraz o wiele większą ilością zmarszczek niż dwa lata temu. Zanim zaczęła się ta straszna wojna i zanim Olivia popełniła największy błąd w swoim życiu.
– Chcę wrócić do domu, mamma. Co mam zrobić, żeby tak się stało?
Matka pokręciła głową i odwróciła się, aby odstawić garnek z zupą do lodowni. Na schodach rozległy się kroki.
– Rosina? Sei qui?2
Łyżka w dłoni Olivii zadrżała, rozlewając zupę na obrus. Matka posłała córce spanikowane spojrzenie.
– Idź do swojego pokoju. Porozmawiam z nim.
Olivia wstała i skierowała się do swojej sypialni, czując mocno przyspieszony puls. Jednak nagle się zatrzymała.
Nie. Skonfrontuję się z ojcem, nie będę się ukrywać.
– Olivio, proszę… – Oczy mammy się rozszerzyły, spojrzenie skierowała ku schodom.
Sekundę później w drzwiach pojawił się papà. Ujrzawszy Olivię, pośliznął się na dywaniku i znieruchomiał. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory i przez moment Olivia sądziła, że dostrzegła w jego oczach przebłysk radości.
– Papà… – Zrobiła niepewny krok w stronę ojca.
Podniósł rękę, jego rysy stwardniały i skierował wściekłe spojrzenie na żonę.
– Jak śmiesz się mi sprzeciwiać i sprowadzać ją tutaj – warknął po włosku. Papà mówił po angielsku tylko wtedy, gdy było to konieczne.
– Enrico, per favore3… – Mamma skryła się za stołem.
Dlaczego Olivia nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, jakim tyranem był jej ojciec? Jak zmuszał wszystkich do uległości? Oburzenie dodało dziewczynie odwagi i postąpiła naprzód, wyprostowana.
– Nie wiń mammy, to nie jej wina.
Ciemne brwi ojca zbiegły się w jedną linię. Skrzyżował ramiona, przyjmując bojową postawę.
Olivia drżała, ze strachu czy z wściekłości, nie miała pojęcia, a jednak się nie cofnęła. Podłe, oskarżycielskie słowa krążyły jej po głowie, lecz zanim powiedziała coś, czego nie mogłaby cofnąć, postarała się powściągnąć emocje. Pomimo tego, co papà jej zrobił, pomimo tego, jak potraktował matkę, musiała myśleć logicznie. Potrzebowała dachu nad głową, pragnęła ponownie być z mammą i gdzieś pod warstwą gniewu i bólu nadal kochała ojca. Musiała spróbować naprawić rozłam w ich relacji. Wzięła głęboki wdech i świadomie przybrała uniżoną postawę.
– Papà, przyszłam prosić o wybaczenie… i o możliwość powrotu do domu.
Minęło kilka sekund, po czym ojciec odchrząknął i zapytał:
– Il bambino?4
Przez ciało Olivii przeszedł dreszcz i ogarnął ją smutek, tak dobrze jej już znajomy jak oddychanie. Zacisnęła dłonie w pięści i podniosła głowę.
– Zabrali mi go, tak jak na pewno się spodziewałeś. Oddali go do adopcji.
– Un ragazzino?5– Smutny szept mammy zburzył stoicki spokój Olivii. Gardło dziewczyny się zacisnęło, mogła już tylko przytaknąć. Tak, mały chłopiec. Jej syn Matteo, którego mogła trzymać jedynie przez kilka pięknych chwil, zanim wyrwano go z jej objęć.
Ojciec pokręcił głową. Pod wpływem jego chłodnego spojrzenia wzdłuż kręgosłupa Olivii przeszedł zimny dreszcz.
– Nie mamy już córki. Nie jesteś tu mile widziana. – Mężczyzna odwrócił się i wycelował palec w żonę. – Rosina, jesteś potrzebna w sklepie. – Bez choćby spojrzenia w stronę córki ruszył w dół po schodach.
Po policzkach mammy spłynęły łzy.
– Tak mi przykro, cara6.
Wargi dziewczyny zadrżały. Jakaś część niej pragnęła, żeby matka przeciwstawiła się ojcu, żeby powiedziała, że Olivia jest ich córką i to oczywiste, że jej wybaczą. A jednak mamma nie chciała ryzykować, by gniew Enrico Rosettiego skierował się na nią.
– W takim razie wezmę tylko trochę swoich ubrań. – Powstrzymując napływające łzy, ruszyła korytarzem do swojego pokoju, po czym pchnęła skrzypiące drzwi. Szeroko otworzyła usta. Pokój został całkowicie ogołocony. Nie było w nim nic prócz łóżka i paru mebli, co czyniło go bardziej sterylnym niż cela w zakładzie poprawczym. Wszystkie zdjęcia i tablica ze szkolnymi nagrodami zniknęły.
Dziewczyna rzuciła się w stronę szafy, ale i tam wisiały tylko puste wieszaki. Odwróciła się i w drzwiach ujrzała załamującą ręce matkę.
– Mamma, gdzie moje rzeczy?
– On… on się ich pozbył.
– Co takiego?
Olivia zdołała dojść do porysowanej drewnianej komody i zaczęła wyszarpywać szufladę za szufladą. Każda z nich była pusta, wszystkie jej ubrania, pamiątki z dzieciństwa i co najważniejsze, podarunki od Rory’ego przepadły. Usiłowała sobie przypomnieć, jakie skarby tam ukryła – tomik poezji z miłosnym wyznaniem narzeczonego, zasuszona róża włożona pomiędzy kartki, srebrny medalion, który ukochany podarował jej na osiemnaste urodziny. Przepełniona żalem, padła na miękki materac.
– Zdołałam uratować kilka rzeczy. – Mamma sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła torbę. Rozwiązała sznurek i wydobyła kilka sztuk odzieży oraz poobijane pudełko po cygarach, po czym ponownie ją zawiązała. – Obejrzysz to później, muszę już iść – powiedziała, wpychając torbę w ręce córki.
– Mamma, czy Rory przysyłał na ten adres jakieś listy? – Olivia tęskniła za choćby jednym zdaniem od narzeczonego, dowodem, że ciągle żyje i tęskni za nią tak, jak ona za nim. Wystarczająco trudno było nie widywać żadnego członka rodziny przez ostatnie osiemnaście miesięcy, ale brak listów od ukochanego był czystą torturą. Nie wiedziała nawet, czy otrzymywał jej wiadomości, czy wiedział, że była w ciąży i że urodziła mu syna. W marzeniach wyobrażała sobie Rory’ego powracającego z wojny, by ją uwolnić. Jednak nigdy nie dostała od niego odpowiedzi.
– Och, cara… – Matka odwróciła wzrok.
– To również papà zniszczył?! – krzyknęła. Dlaczego jej ojciec był taki okrutny? Od zawsze gardził Rorym, „brudnym Irlandczykiem”, jak go nazywał, i prawdopodobnie obwiniał go za sprowadzenie córki na manowce.
– Mi dispiace…
– Dlaczego jest ci przykro? Nie ty to zrobiłaś. – Olivia przełknęła napływającą gorycz. Poczuła zawroty głowy pod wpływem niesprawiedliwości, jaka ją spotkała. Jeżeli Bóg istniał, to z pewnością właśnie wymierzał jej karę. – Muszę poczekać, aż Rory wróci do domu, a wtedy papà nie będzie mógł nas rozdzielić.
Mamma pokręciła głową, w jej oczach zalśniły łzy.
– Och, Olivio… On już nie wróci do domu.
Serce dziewczyny głucho tłukło się w piersi.
– Oczywiście, że wróci! Jak tylko skończy się ta niedorzeczna wojna.
Może nawet wcześniej. Modliła się, żeby został ranny, tylko trochę, ale na tyle, by odesłano go do domu na rekonwalescencję. Czy to było samolubne z jej strony? Zacisnęła palce na spinającym torbę sznurku.
– Nie, cara mia… Rory… – Matka się zawahała. – Rory è morto.
Olivia poderwała głowę do góry tak gwałtownie, że ugryzła się w język.
– Nie żyje? Nie, to niemożliwe!
Twarz matki spowijał smutek.
– Sì, cara. Eileen przyszła, by nam o tym powiedzieć. Dostali telegram trzy miesiące temu.
– Przyszła tutaj? – W pustym pokoju rozbrzmiało echo słów Olivii. Skoro siostra Rory’ego odwiedziła sklep, to musiała być prawda. Zaczęły drżeć jej ręce, a serce dotkliwie się kurczyć, w miarę jak ból się rozprzestrzeniał i docierały do niej te straszne słowa. Mamma nie miała powodu, by kłamać. A jednak… jak to możliwe, że ona sama tego nie wyczuła? Jeżeli byli bratnimi duszami, powinna poczuć jego nieobecność w sercu.
Dystans, jaki oddzielił ją od Rory’ego, odkąd wyjechał na wojnę, teraz przemienił się w niezmierzoną przepaść. Nienarodzone dziecko było jedynym, co ich namacalnie łączyło, ale od kiedy odebrano jej Matteo, wszelkie nadzieje się rozwiały.
Gdy tylko Rory przyjedzie do domu, znów będziemy razem – powtarzała w myślach. Wszystko wróci do normalności i poradzimy sobie z tą stratą.
Ale to już nigdy się nie wydarzy.
Z gardła dziewczyny wydobył się jęk i padła na kolana.
– Nie, nie, on nie mógł umrzeć, musieli się pomylić, Rory do mnie wróci!
Matka położyła dłoń na plecach córki.
– Mi dispiace… – powtórzyła. – Niech Bóg się zmiłuje nad wami obojgiem.
Ruth Bennington stała na chodniku przed kościołem Świętego Olafa, zapatrzona w piękno wznoszącego się przed nią budynku. Zachęcające światła z wnętrza przebijały się przez atramentowy zmierzch i jak zawsze zdawały się sięgać w jej kierunku, by wciągnąć ją do środka. Ze znużonym westchnieniem starsza kobieta wspięła się po schodach prowadzących do głównych drzwi, po czym chwyciła metalową klamkę. W przedsionku przywitał ją uspokajający zapach wosku.
No cóż, Boże, czy dzisiejszy wieczór będzie inny niż wszystkie? Może uznasz za stosowne, by w końcu spełnić moją prośbę?
Ruth ruszyła dalej w głąb świątyni, aż doszła do swojej ławki. Przeżegnała się i usiadła, znajdując upodobanie w dotyku niewzruszonego drewna. Na ołtarzu przed nią migotały dwa małe płomyki. Nawet w zaciemnionym pomieszczeniu mogła dostrzec ozdobione witrażami okna i obrazy świętych wiszące na jasnych ścianach.
Od jak dawna przychodziła tu, by się modlić? Od czterdziestu, a może raczej pięćdziesięciu lat. Od kiedy ona i Henry przeprowadzili się do Toronto jako nowożeńcy. Delikatny uśmiech wypłynął na jej usta. Byli wtedy tacy młodzi i naiwni, nie przypuszczali, dokąd życie ich zaprowadzi i kiedy ich drogi się rozejdą.
Mimowolnie jej wzrok powędrował na tablicę pod oknem znajdującym się najbliżej niej.
KU PAMIĘCI HENRY’EGO WARDA BENNINGTONA,
KTÓRY ODSZEDŁ OD NAS ZBYT WCZEŚNIE.
KOCHAJĄCA ŻONA, RUTH.
Samotna łza spłynęła po jej policzku.
To już czas, Panie. Nie żebym śmiała Ci dyktować, co masz robić, ale jestem samotna od lat. Jestem zmęczona i chcę znowu zobaczyć mojego Henry’ego.
Palcem w rękawiczce otarła wilgoć z twarzy i rozpoczęła swój rytuał modlitewny. Jeżeli miała szczęście i dzisiejsza noc będzie tą wybraną przez Boga, to chciała się upewnić, że będzie gotowa.
Dwie godziny później rozczarowana jak zawsze Ruth podniosła się z siedzenia. Bóg i tym razem nie pozwolił, by życie uszło z niej, gdy się modliła. Gdyby tylko mogła zebrać się na odwagę, zrobiłaby to sama, ale obrazy ognia piekielnego i potępienia trzymały ją mocno na tym świecie.
– Bądź wola Twoja – wyszeptała, tak samo jak każdego innego wieczoru, wychodząc z kościoła.
Przygnębienie perspektywą samotnego powrotu do domu przenikało ją do kości. Gdy Henry odszedł, zamieszkał z nią jej wnuk, Thomas, więc ich rezydencja nie wydawała się taka pusta, lecz kiedy dwa lata temu po awanturze wyprowadził się z domu, zaczęła spędzać dni na modlitwie o własną śmierć. Modlitwie, która uparcie pozostawała bez odpowiedzi.
Ruth przeszła wzdłuż ławek, do tego stopnia zmęczona, że z trudem podnosiła nogi, i gdyby nie zatrzymała się na krótką chwilę przy ostatnim rzędzie, prawdopodobnie nie usłyszałaby cichutkiego jęku. Zamarła, wytężając słuch. Czy to możliwe, że tylko sobie wyobraziła ten dźwięk?
Sekundę później jej uwagę przykuł lekki ruch. Obróciła się, spoglądając na skuloną postać w ławce. Długie ciemne włosy opadały na twarz kobiety, zasłaniając jej rysy. Nieznajoma zadrżała i ponownie jęknęła.
Czy ta dziewczyna była chora?
Ruth rozejrzała się po opustoszałej budowli i przeszył ją dreszcz niepokoju. Może ta kobieta nie była przy zdrowych zmysłach lub coś jej dolegało, a może, tak jak i ona, przyszła tu, by modlić się o swoją śmierć. Starsza pani zebrała się na odwagę i podeszła bliżej.
– Przepraszam. Czy potrzebuje pani pomocy?
Dziewczyna się poruszyła. Próbowała usiąść, odgarniając włosy z twarzy.
– Sì, per favore.
Wydawała się bardzo młoda. Miała szkliste oczy, a policzki zaczerwienione jak w gorączce. Ruth cofnęła się o krok.
– Jesteś chora? Czy mam kogoś wezwać?
Dziewczyna ponownie oparła się o ławkę, zwieszając głowę.
– Nie mam nikogo.
Nikogo? Jak to możliwe? Taka urocza młoda osoba… prawdopodobnie urocza, gdyby się umyła.
– Gdzie mieszkasz, kochanie?
– Nie mam domu. – Dziewczyna pokręciła głową.
Ruth się wyprostowała. Może i prowadziła spokojne, uporządkowane życie, ale umiała poznać, że ktoś miał kłopoty, a życie tej dziewczyny wisiało na włosku.
– Poczekaj tutaj, zaraz wrócę – powiedziała. Z nową energią pospiesznie wyszła z kościoła. Dzisiejszego wieczoru pastor będzie musiał opuścić swoje ciepłe posłanie i odwieźć je obie do rezydencji Ruth.
Olivia budziła się powoli, przekonana, że nadal śni. Nigdy wcześniej nie miała tak miękkiego materaca, który w dodatku pachniał bzem i lawendą. Może umarła i trafiła do nieba, a jeśli tak było, to nie chciała otwierać oczu. Mogłaby po prostu odpłynąć do wieczności na tej przytulnej chmurce.
Ktoś ujął mocniej jej nadgarstek. Trwało to chwilę, a potem palce przeniosły się na czoło. Mamma. Sprawdzała temperaturę jak wtedy, gdy Olivia była mała. Dziewczyna zmusiła ciężkie powieki do uniesienia. Tylko dla mammy byłaby w stanie zrezygnować z nieba. Zamrugała, próbując się skupić na postaci stojącej przed nią.
– Co z nią, doktorze? – zapytała obca kobieta.
Nie mamma.
– Gorączka spada. Wygląda na to, że lekarstwo zaczyna działać.
Kamizelka ze srebrnymi guzikami była jedynym punktem, na którym Olivia zdołała skupić uwagę. Przymrużyła oczy i po chwili ukazała się jej twarz mężczyzny.
– Dzień dobry, młoda damo. Miło widzieć, że się pani obudziła.
– Gdzie ja jestem?
Z pewnością nie w celi więziennej, nie u rodziców i nie w kościele, gdzie, jak pamiętała, była ostatnio.
– W moim domu – odezwał się kobiecy głos. – Nazywam się Ruth Bennington, a to jest mój lekarz, doktor Henshaw.
Wzrok Olivii przesunął się z zaskakująco młodego mężczyzny na wysoką, smukłą kobietę stojącą za nim. Jej siwe włosy były upięte, a oczy błyszczały inteligencją. Otaczała ją aura autorytetu – na tyle silna, że Olivia zadrżała pod kołdrą. Spotykała już takie panie w zakładzie poprawczym i nauczyła się nie wchodzić im w drogę, bo gdy ktoś taki raz cię zauważył, oznaczało to wyłącznie ból i cierpienie.
– Wszystko w porządku, kochanie – powiedziała nieznajoma. – Prawie majaczyłaś, kiedy znalazłam cię w kościele Świętego Olafa. Czcigodny Dixon i ja przywieźliśmy cię tutaj, a później wezwałam lekarza.
Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
– Jest pani tutaj od dwóch dni i sądzę, że najgorsze już za nami. – Doktor sięgnął po zawieszony na szyi stetoskop. – Jeśli pani pozwoli, chciałbym jeszcze raz panią osłuchać.
Olivia wstrzymała oddech, popłoch przeszył ją na wskroś.
– Zapewnię ci trochę prywatności. – Pani Bennington odwróciła się z zamiarem wyjścia z pokoju.
– Nie! – Olivia złapała za kołdrę i podciągnęła ją wyżej. Przypomniał jej się gabinet lekarski w zakładzie poprawczym. Kiedy drzwi się zamykały i zostawała sama, działy się tam niewypowiedziane rzeczy.
Starsza kobieta obróciła się z powrotem, unosząc brwi.
– Zapewniam, że jesteś w dobrych rękach.
– I proszę mi wierzyć, pani Bennington nie mówi tak o wszystkich. – Doktor mrugnął do Olivii.
– Proszę zostać. – Dziewczyna wypowiedziała te słowa tak cicho, że wątpiła, czy pani Bennington je usłyszała. Jednak starsza kobieta skinęła głową.
– W porządku, usiądę w rogu pokoju.
Olivia nieco rozluźniła uchwyt na kołdrze, ale nadal wyzywająco patrzyła na lekarza. Oceniła, że miał mniej niż trzydzieści lat i był całkiem przystojny, miał starannie przycięte brązowe włosy i sympatyczne spojrzenie.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej nieznacznie, po czym wsłuchał się w odgłos bicia jej serca, obejrzał jej oczy, uszy i gardło, aż w końcu usiadł z zadowoloną miną.
– Z tego, co widzę, infekcja prawie minęła. Na razie proszę dużo pić i brać lekarstwa, które zostawiłem pani Bennington. – Podniósł się i sięgnął po swoją torbę. – Wrócę jutro, żeby zobaczyć, jak pani sobie radzi. Przewiduję ogromną poprawę w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.
Olivia poczuła, że pęka jej warga, gdy spróbowała się uśmiechnąć. Być może źle oceniła tego człowieka.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nie ma za co. Miłego dnia, drogie panie.
Pani Bennington podniosła się z krzesła.
– Jeszcze raz dziękuję, doktorze. Doceniam pańską skrupulatność.
– Sam trafię do wyjścia. – Mężczyzna wykonał lekki ukłon i wyszedł z pokoju.
Olivia powoli odetchnęła, ale zamiast stawić czoła ciekawskiemu spojrzeniu kobiety, przyjrzała się swojemu otoczeniu. Pokój był ogromny, większy niż kuchnia i salon jej rodziców razem wzięte. Ściany pokrywała czerwona flokowana tapeta, a nad toaletką z ciemnego drewna zawieszono ozdobne lustro. Po prawej stronie pomieszczenia znajdował się duży kominek, w którym płonął ogień. U sufitu mienił się żyrandol z małymi kryształkami, odbijając blask żaru.
– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie – powiedziała pani Bennington. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, moja sypialnia jest na końcu korytarza.
Olivia skinęła głową, nadal nie pojmując, jakim cudem ta nieznajoma kobieta przyprowadziła ją do swojego domu.
– Czy możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz? – Jasnoniebieskie oczy pani Bennington wyczekująco wpatrywały się w młodą kobietę.
– Olivia Rosetti – odparła.
– Olivia. Ładne imię dla ładnej dziewczyny. – Pani Bennington uśmiechnęła się łagodnie. – Czy jesteś głodna lub spragniona, kochanie?
Olivia do tego stopnia przyzwyczaiła się do uczucia pustki w żołądku, że jej pierwszą myślą była odmowa, ale zaschnięte gardło i spękane usta błagały o wodę.
– Spragniona.
Rysy starszej kobiety się wygładziły.
– Przyniosę herbatę i wodę, i może trochę rosołu z kurczaka, jeśli kucharka będzie miała świeży. A ty odpoczywaj i niczym się nie przejmuj. – Przy drzwiach kobieta się zatrzymała i spojrzała przez ramię. – Nie wiem, jakie okoliczności przywiodły cię do kościoła, ale możesz tu zostać tak długo, jak potrzebujesz. O nic nie pytam.
Olivia zacisnęła usta. Pod jej powiekami w jednej chwili pojawiły się łzy, więc mocno zamrugała. Próbowała wydobyć głos z gardła, ale żadne słowa nie chciały popłynąć, więc po prostu skinęła głową, mając nadzieję, że kobieta zrozumie, jak bardzo jest wdzięczna.
Wyraźnie zadowolona, pani Bennington wyszła z pokoju.
Doktor Henshaw przyszedł następnego dnia, by sprawdzić stan zdrowia Olivii. Zgodnie z jego przewidywaniami nastąpiła znaczna poprawa. Dziewczyna mogła już usiąść na łóżku, zjadła kilka tostów i popiła je herbatą.
Tym razem Olivia pozwoliła lekarzowi na przeprowadzenie badania bez obecności pani Bennington. Łagodność i opiekuńcza postawa mężczyzny wzbudziły jej zaufanie. Przyjrzała mu się uważniej, kiedy otwierał torbę, by wyjąć swoje narzędzia. Miał włosy koloru kasztanów sprzedawanych w sklepie ojca i usta układające się w naturalny uśmiech. Z jego orzechowych oczu biło ciepło, w przeciwieństwie do zimnego, pustego spojrzenia lekarki z zakładu.
Doktor Henshaw zmierzył jej temperaturę, osłuchał serce i płuca, po czym zawiesił stetoskop na szyi i przysunął krzesło bliżej łóżka. Kiedy usiadł, przykuł do niej poważne spojrzenie, a serce Olivii zaczęło bić mocniej.
– Panno Rosetti, jeśli się pani zgodzi, chciałbym z panią szczerze porozmawiać. – W głosie mężczyzny dała się słyszeć troska.
Olivia zacisnęła palce na kocu. Czy odkrył u niej coś złego? A co, jeśli plotki w zakładzie były prawdziwe i testy, które na niej przeprowadzano, nie były nimi tak naprawdę i zakażono ją jakąś chorobą? Spojrzała na lekarza, próbując ocenić jego zamiary, ale urodziwe rysy niczego nie zdradzały. Ogarnął ją niepokój.
– Czy infekcja wróciła?
– Wydaje mi się, że na razie jest pod kontrolą – powiedział ostrożnie doktor Henshaw. – Ale nie byłem w stanie określić jej źródła… – Przerwał na chwilę. – Czy w pani otoczeniu mógł się znaleźć ktoś chory? Członek rodziny lub współpracownik?
Szyję Olivii oblał żar. Zanim zdołała się obronić, w jej głowie pojawiły się obrazy kilku towarzyszek z zakładu. Uporczywy kaszel, z którym zmagało się wiele kobiet. Plotki o innych, znacznie bardziej odrażających chorobach, na które zapadły niektóre więźniarki. Czy mogła zarazić się od nich czymś, co zagrażało jej życiu?
– Panno Rosetti?
Przygryzła wargę. Musiał poznać jej przeszłość, żeby jej pomóc.
– Niedawno zostałam zwolniona z Zakładu Poprawczego dla Kobiet imienia Andrew Mercera. To… nie było zbyt higieniczne miejsce.
Doktor szeroko otworzył oczy, ale wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony.
– Rozumiem. Czy mogę zapytać, jak długo tam pani przebywała?
– Prawie osiemnaście miesięcy. Wyszłam wcześniej za dobre sprawowanie.
Jakaż to była ironia, skoro uznano ją za osobę niemoralną.
– Czy zachorowała tam pani tylko raz?
Gdyby tylko mogła wczołgać się pod łóżko i ukryć. Zignorować pytania, które prowadziły tylko do kolejnych, na które nie miała ochoty odpowiadać. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Rozwinęła się u mnie infekcja po…
– Po…? – zapytał delikatnie.
Podniosła podbródek i rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Gorycz wypełniła jej usta. Niech ją osądzi, jeśli się odważy.
– Po urodzeniu mojego syna. Nie pozwolili mi karmić i zabrali go ode mnie.
– Urodziła pani w więzieniu?
– W szpitalu. Zostałam tam przez kilka dni, zanim przenieśli mnie z powrotem do zakładu poprawczego. Bez mojego syna.
Zaczęła się trząść, przypomniawszy sobie żal, który osłabił ją na całe tygodnie, i fantomowy ból po stracie dziecka, którego nie było już w jej łonie.
– To godne pożałowania, panno Rosetti. Bardzo mi przykro, że musiała pani przez to przechodzić.
Olivia nie była w stanie odpowiedzieć. Współczucie lekarza stało się nagle zbyt trudne do zniesienia. Nikt poza mammą nie okazał jej choćby krztyny empatii.
Milczeli przez kilka sekund, aż w końcu doktor odkaszlnął.
– A czy poza tym była pani zdrowa? Żadnych dalszych komplikacji po ciąży?
– Nie.
Lekarz położył dłonie na kolanach.
– Nie wiem do końca, jak zacząć, ale czuję, że muszę o coś zapytać.
Żołądek Olivii zacisnął się, jakby w oczekiwaniu na cios. Zamarła, prawie nie oddychając.
– Czy ktoś w zakładzie… znęcał się nad panią?
Całe powietrze uszło z płuc Olivii. Czy ktoś się znęcał? Gdyby lekarz znał choć połowę prawdy… Aż się prosiła, by ją wykrzyczeć, ale dziewczyna nie miała pojęcia, jak sformułować zdania.
– Inne więźniarki? Pracownicy?
Pokręciła głową. Nie po to, by zaprzeczyć, ale aby dać mu do zrozumienia, że nie może mówić o okrucieństwach, które miały tam miejsce. Nie mogła wyjawić tego nikomu.
– Wiem, że to delikatny temat – kontynuował doktor Henshaw. – Jednak wykazałbym się niedbałością, ignorując znaki ostrzegawcze.
Jakie znaki? Co zauważył? Olivia objęła się ramionami, kuląc się w postawie obronnej.
Doktor Henshaw zdjął stetoskop z szyi, po czym umieścił go w swojej torbie.
– Gdy była pani nieprzytomna, przeprowadziłem badanie, aby spróbować ustalić przyczynę pani stanu.
Ciepło rozpaliło policzki Olivii, wizje więziennej izby chorych zaciemniły jej umysł. Okropny metalowy fotel ginekologiczny. Taca pełna odrażających narzędzi. Bezduszne oczy lekarki. Wargi jej drżały, a ręce zacisnęła w pięści, ale żadne słowa nie chciały się wydobyć z jej ust.
– Istnieją pewne przesłanki, sądząc po licznych śladach nakłuć i czymś, co wygląda na nacięcia w okolicach pani… miejsc intymnych… – powiedział łagodnie doktor Henshaw – że mogła się pani stać ofiarą niestandardowych zabiegów chirurgicznych. – Pochylił się, marszcząc czoło. – Panno Rosetti, czy ktoś panią molestował?
Szloch wyrwał się z obolałego gardła Olivii, uwalniając gorącą powódź łez. Na powrót ścisnęła poduszkę i zamknęła oczy, gdyż każde upokorzenie, jakiego doznała, powracało z ogromną prędkością. Unieruchamiające ją skórzane pasy, przerażające zastrzyki, cięcie skalpelem bez znieczulenia, a potem zabiegi substancjami chemicznymi i powroty do celi, by cierpieć w samotności i modlić się o śmierć. Kołysała się na łóżku w przód i w tył. Jak władze mogły pozwalać lekarzowi więziennemu na tak nikczemne czyny? A nawet więcej: lekarce – która powinna mieć choćby krztynę współczucia dla innych kobiet. Dlaczego nikt z przełożonych nie próbował jej powstrzymać?
– Wszystko w porządku, kochanie. – Kojący kobiecy głos w końcu przebił się przez udrękę Olivii. – Jesteś bezpieczna. Nikt nie zamierza cię skrzywdzić.
Gdy burza łez minęła, Olivia wreszcie otworzyła oczy. Pani Bennington siedziała obok niej na łóżku, a doktor Henshaw kręcił się przy komodzie. Niepokój na jego twarzy sprawił, że przez chwilę pomyślała, że może mimo wszystko nie miał szansy przekazać jej wszystkich złych wieści.
– Czy ja umieram? – wykrztusiła.
Lekarz podszedł do niej z ponurą miną.
– Nie, panno Rosetti, nie umiera pani. Mogę panią o tym zapewnić.
Pani Bennington podała Olivii chusteczkę, posyłając doktorowi surowe spojrzenie.
– Sądzę, że nasza pacjentka powinna teraz odpocząć, doktorze. Czy mógłby pan przyjść znów jutro, kiedy poczuje się silniejsza?
– Oczywiście, pani Bennington. – Doktor Henshaw sięgnął po swoją torbę, a potem zwrócił się do Olivii: – Panno Rosetti, przeszła pani przez męki. Ktokolwiek to zrobił, powinien zostać wychłostany i uwięziony. – W szczęce mężczyzny zaczął drgać mięsień, ale doktor zdołał powściągnąć emocje. – Jeżeli kiedykolwiek zechce pani o tym porozmawiać albo będzie pani miała pytania, proszę wiedzieć, że pozostaję do dyspozycji.
Darius Reed siedział na brzegu łóżka, zapadając się w miękki materac. Przed sobą trzymał ilustrowaną książkę.
– Myszko, czy byłaś dzisiaj grzeczną dziewczynką dla swojej babci?
Brązowe spojrzenie padło na jego twarz. Tak bardzo podobne do oczu jej matki…
– Tak, tatusiu. Zawsze jestem grzeczna.
– Wobec tego zasłużyłaś na opowieść na dobranoc.
– Zasłużyłam na dwie… nie! Na trzy bajki. – Dziewczynka podniosła trzy palce. – Byłam dziś wyjątkowo grzeczna.
– Rozumiem. – Wargi Dariusa drgnęły w odpowiedzi na negocjacyjne taktyki córki. Może gdy dorośnie, zostanie bizneswoman i pójdzie w jego ślady? – Po czym poznałaś, że jesteś wyjątkowo grzeczna?
Uśmiechnęła się, przytulając do piersi sfatygowanego misia.
– Pomagałam pappoú w ogrodzie.
Darius się skrzywił. Ojciec nalegał, by Sofia nazywała go greckim określeniem – nie: „dziadzio” ani „dziadek” lub „dziadziuś” – jak wolałby Darius – i uparcie odrzucał prośby, by zachowywać się jak Kanadyjczycy.
– Jestem pewien, że docenił twoją pomoc. – Darius podłożył sobie poduszkę pod plecy i przekartkował książkę. – Gotowa?
Sofia skinęła i wsadziła kciuk do ust, kładąc główkę na jego ramieniu. Poczuł ciepło w sercu. To była najwspanialsza część dnia. Powroty do domu, do swojej rozczochranej córeczki, przyjmowanie duszących uścisków, upajanie się słodkim zapachem pozostałym po jej niedawnej kąpieli z bąbelkami, widok oczu rozświetlonych uśmiechem przeznaczonym tylko dla niego – dzięki tym rzeczom każda chwila pełna potu i stresu warta była zachodu. Długie godziny spędzone w biurze to poświęcenie, które był gotów ponieść, aby dać Sofii życie najlepsze z możliwych.
Co prawda jego dumie urągał fakt, że po śmierci żony musiał znów zamieszkać z rodzicami, ale w następstwie takiej tragedii zaczął polegać na ich miłości i wsparciu, aby złagodzić cierpienia swoje i córki. Byli jedyną rodziną, jaka pozostała Sofii, jedynymi osobami, którym mógł powierzyć opiekę nad nią. Jednak przyjęcie ich pomocy miało minusy, jak na jego gust córka przyswajała zbyt wiele greckich słów i zwyczajów. Pewnego dnia, gdy pójdzie do szkoły i będą mieli własne mieszkanie, postara się wyplenić greckie tradycje tak zręcznie, jak jego ojciec pielił ogród. Zacisnął szczęki. Jego córka będzie Kanadyjką, bo to było jej przyrodzonym prawem, i żadne kulturowe uprzedzenia nie skażą jej tak, jak skaziły jego.
– Dlaczego nie wróciłeś do domu na obiad, tatusiu? – Sofia przesunęła się i spojrzała na ojca. – Yiayiá czasami płacze. Myślę, że ona też za tobą tęskni.
Darius zacisnął usta. Jakim cudem czterolatka zrobiła z wywoływania poczucia winy formę sztuki?
– Babcia płacze z powodu wielu rzeczy, również takich jak przypalenie gulaszu.
To wywołało chichot.
– Zgadza się. A wczoraj upuściła kubek i płakała, kiedy sprzątała. Powiedziałam jej, że duże dziewczynki nie płaczą, ale to się jej nie spodobało.
– Pewnie uznała to za niegrzeczne. Musisz szanować starszych, pamiętasz?
Sofia szeroko otworzyła oczy.
– Wiem, ale czasami takie słowa po prostu wyskakują z moich ust.
Darius przygryzł wnętrze policzka, żeby się nie roześmiać. Jego mała dziewczynka miała rację, to, co czasem mówiła… Westchnął i przytulił ją mocniej.
– Którą historię przeczytamy najpierw?
– Tę o księżniczce.
A jakże. Przewrócił nadszarpnięte strony, po czym zaczął czytać, dziękując Bogu za skarb w postaci córki. Źródło jego radości, które napełniało sensem każdą chwilę, każdy oddech.
Nie martw się, Selene. Nasze dziecko będzie miało wszystko, co najlepsze na tym świecie. Nigdy nie będzie cierpiała tak jak ty.