Wielkie nadzieje - Susan Anne Mason - ebook

Wielkie nadzieje ebook

Susan Anne Mason

4,0

Opis

Emmaline przez całe życie tęskniła za ojcem, którego straciła, gdy była jeszcze niemowlęciem. Po śmierci dziadka, jej ostatniego krewnego, dziewczyna znajduje w jego biurku listy, z których wynika, że jej ojciec, Randall, jednak żyje i mieszka w Kanadzie. Niewiele myśląc, Emma podejmuje decyzję, by odbyć podróż przez ocean i go odnaleźć.

Randall Moore ma nadzieję że jego niechlubna angielska przeszłość nigdy nie wyjdzie na jaw, a już na pewno nie w momencie, kiedy jest na dobrej drodze do pokonania w wyborach swojego największego rywala i zdobycia burmistrzowskiego stołka.

Konfrontacja ich dążeń może minąć się z oczekiwaniami. Jednak nauka, co w życiu jest najważniejsze, ma swoją cenę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (72 oceny)
28
23
17
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:
The Highest of Hopes (Canadian Crossings #2)
Autor:
Susan Anne Mason
Tłumaczenie z języka angielskiego:
Elżbieta Zawadowska
Redakcja:
Agata Tokarska
Korekta:
Natalia Chrobak-Lechoszest
Dominika Wilk
Skład:
Studio Grafpa, www.grafpa.pl
ISBN 978-83-66297-50-0
© 2019 by Susan Anne Mason by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing
Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.
© 2020 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo
Rzeszów, wydanie I
Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak 
ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów 
www.dreamswydawnictwo.pl
Zdjęcie na okładce: Agata Żyźniewska / Trevillion Images
Projekt okładki: Klaudyna Szewczyk, Studio Grafpa, www.grafpa.pl
Druk: drukarnia Read Me
Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Moim przyjaciółkom od szkoły średniej, Michelle i Colette.

Dziękuję Wam za miłość, wsparcie i nasze comiesięczne herbatki.

A także dla mojej kochanej przyjaciółki Katariny, która odeszła

dzsiesięć lat temu. Dobrze wiedzieć, że kibicujesz mi z góry.

 Bądźcie mocni i mężnego serca, wszyscy,

którzy pokładacie ufność w Panu!

Psalm 31,25

PROLOG

KONIEC MAJA 1919

Emmaline Moore podeszła do balustrady statku i wbiła spojrzenie w mgłę, by wypatrzyć wybrzeże Nowej Szkocji, które znajdowało się już w zasięgu wzroku. Po kilku dniach na morzu był to upragniony widok.

Minął już tydzień od chwili, gdy wyjechała ze swojej rodzinnej Anglii i wsiadła na statek, by odbyć tę podróż. Sześć tygodni, odkąd znalazła swojego ukochanego dziadka bez życia na podłodze w jego sypialni. Dwa tygodnie, od kiedy sprzedała pracownię zegarmistrzowską dziadka i wręczyła klucz nowemu właścicielowi. A to wszystko z powodu pliku listów znalezionych w jego biurku, które wywróciły jej życie do góry nogami.

Zadrżała i postawiła kołnierz tak, że dotknął jej podbródka. Stojąca obok dziewczyna, którą poznała podczas podróży, niepewnie się do niej uśmiechnęła. W Emmie też buzowały uczucia – smutek z powodu rozstania z ludźmi, których spotkała na statku, i niepokój o przyszłość.

– W dalszym ciągu chcecie spędzić kilka dni w Halifaxie przed wyjazdem do Toronto? – spytała Grace.

Emma przeniosła wzrok dalej, gdzie przy barierce stał Jonathan, wdychając morskie powietrze. Jej drogi przyjaciel i towarzysz podróży wciąż wyglądał tak, jakby był gotów opróżnić żołądek prosto do morza.

– To chyba konieczne. Nie chcę podważać kompetencji lekarza na statku, ale nie będę usatysfakcjonowana, dopóki jakiś inny lekarz nie uzna, że Jonathan jest w pełni zdrowy. Poza tym on z pewnością będzie potrzebował kilku dni odpoczynku, by odzyskać siły, zanim rozpoczniemy kolejny etap podroży.

– Oczywiście. Teraz musisz postawić jego zdrowie na pierwszym miejscu. – Grace wzruszyła lekko ramionami. – Mimo to bardzo chciałabym wsiąść do pociągu w waszym towarzystwie. Quinten nie jest jeszcze pewien, dokąd pojedzie, ale tak czy inaczej, musi najpierw trochę powęszyć w Halifaxie.

Quinten Aspinall, jeszcze jedna bratnia dusza poszukująca rodziny w Kanadzie, był prawdziwym dżentelmenem, który opiekował się nimi przez całą podróż, chroniąc damy przed nieproszonym zainteresowaniem ze strony panów.

– Może kiedyś spotkamy się w Toronto, gdy wreszcie wszyscy tam dotrzemy.

– Może… – Grace popatrzyła na wodę, lecz nie zdołała ukryć łez, jakie stanęły jej w oczach.

Emma, która je dostrzegła, ścisnęła ramię przyjaciółki i w ciszy zaczęła się za nią modlić.

Wtem rozległa się syrena zapowiadająca rychłe wpłynięcie do portu. Serce Emmy zabiło mocniej. Dotarli do Kanady, kraju, który postrzegała z nadzieją jako swoją nową ojczyznę. Co ją tu czekało? Rodzina z otwartymi ramionami czy kolejne odtrącenie?

Popatrzyła z poczuciem winy na Jonathana, który odwrócił się do niej i pomachał ręką. Odwzajemniła krótko pozdrowienie. Co on by zrobił, gdyby się dowiedział, że prawdziwe cele jej podróży różnią się od tych, jakie deklarowała? Jeden ważny szczegół swego planu zachowała dla siebie. Wiedziała bowiem, że Jonathan zrobi wszystko, by udaremnić jej zamiary, i dlatego musiała je przed nim na razie ukrywać.

W końcu stłumiła ukłucie winy. To on nalegał, by jej towarzyszyć. Emma wolałaby podróżować sama, ale przyjaciel nie chciał o tym słyszeć. Nawet ciotka Jonathana, Trudy, dołączyła do apeli siostrzeńca, gdy ten usiłował odwieść Emmę od jej decyzji, lecz kiedy dziewczyna okazała się nieugięta, wsparła go również w postanowieniu, by jej towarzyszyć. Obecność Jonathana na statku zapewniła jej dużo spokoju – świadomość, że jej przyjaciel jest w kajucie nieopodal, okazała się bardzo pomocna. Teraz mogła się tylko modlić, by jej wybaczył, gdy cała prawda wyjdzie na jaw.

Jej potok myśli przerwała kolejna syrena. Kiedy statek wpływał do portu, wyprostowała plecy, przysięgając sobie w duchu, że zapomni o wszystkich swoich żalach. Nie było sensu wracać do przeszłości. Tam kryło się tylko poczucie straty i rozpacz. Nadszedł czas, by spojrzeć w przyszłość pełną nowych możliwości. Wkrótce, z Bożym błogosławieństwem, miała rozpocząć nowe życie z rodziną, której wprawdzie jeszcze nie znała, lecz która – o co nie przestawała się modlić – przyjmie ją łaskawie na swoje łono. Może wówczas wypełniłaby się pustka, jaką odczuwała.

ROZDZIAŁ 1

CZERWIEC 1919

Teraz już nie było odwrotu. Ochrypły gwizd parowej lokomotywy wieścił jej odjazd z ostatniej stacji przed docelowym Toronto. Emma ściskała drewniane podłokietniki tak mocno, że rozbolały ją palce, ale i tak nie zdołała się wyzwolić od rosnącego w niej napięcia. Mogło ono wynikać ze zmęczenia i stresu, lecz w tej ostatniej fazie długiej podróży chmura zwątpienia, jaka na nią spłynęła, nie przestawała jej prześladować. Czy popełniła największy życiowy błąd, sprzedając wszystko, co miała, by odbyć wyprawę przez pół świata? Po raz pierwszy od wyjazdu z Anglii zaczynała się bać, że to możliwe.

Buchający dym zasłonił okna wagonu, przez które obserwowała lśniące błękitne jezioro na tle falistego krajobrazu, może nie tak malowniczego jak pejzaże w Wheatley, lecz z pewnością ładniejszego, niż sądziła. Emma pogładziła się dłonią po brzuchu skurczonym od napięcia związanego z oczekiwaniem i strachu. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać po przyjeździe do Toronto, i męczył ją jednocześnie całkiem realny niepokój o to, że przywiązywała do tej podróży zbyt wielką wagę, jak również nieprzyjemna świadomość, że nie skonsultowała z Panem Bogiem swojej pospiesznej decyzji. A jeśli Jonathan miał rację, że należało jednak uprzedzić ojca o swoim przyjeździe i dopiero potem stanąć w jego progach? A jeśli ojciec nie chciał mieć z nią nic wspólnego?

Usiadła wygodniej i zaczerpnęła powietrza. Te męczące lęki nie mogły jej przynieść niczego dobrego. Tylko czas miał pokazać, czy jej podróż okaże się warta pozostawienia przeszłości za sobą, czy też nie.

Na siedzeniu obok niej spał Jonathan z głową opartą o okno. Wciąż był lekko zielonkawy, ten kolor cery prześladował go nieustannie, odkąd wypłynęli. Kto mógł przypuścić, że okaże się takim marnym marynarzem? Mimo opinii lekarza, że nic mu nie dolega, sześciodniowy pobyt w Halifaxie w żaden sposób nie pomógł mu odzyskać równowagi, a uporczywe wstrząsy pociągu, na jakie był narażony od minionych dwóch dni, tylko pogorszyły jego stan. Z powodu ciągłych mdłości utrzymał w żołądku tylko dwa słone krakersy i herbatę, a przez większość czasu spał.

Przy drugim końcu wagonu otworzyły się drzwi i pojawił się w nich mężczyzna w mundurze konduktora. Zatrzymawszy się przy pierwszych fotelach, poprosił o bilety, tak jak to czynił po każdej stacji.

Kilka rzędów przed nimi mała dziewczynka wyrwała się matce i wybiegła na przejście między siedzeniami. Mimo gwałtownych wstrząsów pociągu zdołała dotrzeć do Emmy z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Zatrzymała się przy fotelu dziewczyny i wbiła w nią roztańczony wzrok.

– Dzień dobry, mam na imię Sarah. Podoba mi się pani kapelusz.

Nim Emma zdołała odpowiedzieć, podszedł brodaty mężczyzna.

– Sarah, musisz być tam, gdzie mama i ja możemy cię widzieć. – Wziął dziewczynkę w ramiona i pocałował ją w policzek. – Teraz chodź. Możesz dać panu konduktorowi nasze bilety.

Sarah zarzuciła mu ręce na szyję.

– A potem dostanę cukierka, tatusiu?

Mężczyzna zaśmiał się głośno i popatrzył na dziecko z takim uwielbieniem, że Emma poczuła ucisk w gardle.

– Jeśli obiecasz, że nie ruszysz się z miejsca, dam ci miętówkę.

Emma patrzyła za nimi, aż zniknęli jej z oczu, lecz wyraz twarzy mężczyzny pozostał jej w pamięci, wzniecając płomyk nadziei. Przebyła cztery tysiące mil, by obdarzono ją takim spojrzeniem.

Kiedy podszedł do nich konduktor, wręczyła mu bilety.

– Jak daleko jeszcze do Toronto?

Gdy mężczyzna dostrzegł jej pytające spojrzenie, od razu się rozpromienił. Okazał się tylko nieco starszy niż Jonathan, miał może dwadzieścia pięć lat, lecz dzięki mundurowi otaczała go aura powagi.

– Jakieś trzy godziny, proszę panienki.

– Dziękuję. – Przygryzła dolną wargę. Tylko trzy godziny do stacji w mieście, w którym Randall Moore mieszkał przez ostatnie dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata, przez które Emma wierzyła, że jej ojciec nie żyje. Czyżby postradała zmysły, decydując się na wizytę bez uprzedzenia?

Jonathan tak właśnie uważał. Próbował ją nakłonić, by odłożyła wizytę do czasu, aż nawiąże kontakt z Randallem. Jednak obawa, że ojciec ją odtrąci, zanim będzie miała okazję go poznać, skłoniła ją, żeby przedsięwziąć natychmiastowe działania. List można zignorować, trudno byłoby mu jednak odesłać ją z kwitkiem, gdy staną ze sobą twarzą w twarz.

– Dobrze się pani czuje, proszę panienki? – Konduktor popatrzył na nią z troską, która zmarszczyła mu czoło. – Mam nadzieję, że nie jest pani chora? – Zerknął na towarzysza Emmy, zapewne w obawie, że i on cierpi na chorobę lokomocyjną.

Emma zdobyła się na uśmiech.

– Nic mi nie jest. Po prostu trochę się denerwuję.

– Widzę, że jest pani silniejsza niż mąż. – Zaśmiał się, stemplując im bilety.

– On nie jest moim mężem – odparła szybko Emma. – To tylko serdeczny przyjaciel, który był na tyle miły, że się zgodził towarzyszyć mi w podróży.

Na surowej twarzy mężczyzny pojawiła się ciekawość.

– Pierwszy raz w Kanadzie?

– Tak. – Złożyła okryte rękawiczkami dłonie na kolanach. – Przyjechałam… w odwiedziny do krewnych, których jeszcze nie znam.

Pociąg szarpnął na zakręcie i konduktor chwycił się oparcia, żeby nie upaść.

– Pewnie są tak samo uradowani jak pani. Ja bym był, gdybym wiedział, że przyjeżdża do mnie taki cudowny gość. – Mrugnął do Emmy. – Miłego pobytu w Toronto. – Dotknął daszka czapki i ruszył dalej.

– Widzę, że już zaczęłaś łamać serca w nowym kraju. – Na dźwięk gorzkich słów Jonathana Emma spłonęła rumieńcem.

– Nie żartuj. On po prostu chciał być miły. Tak samo jak wszyscy Kanadyjczycy, których dotąd udało nam się poznać.

Przyjaciel otworzył jedno oko i popatrzył na nią z niedowierzaniem.

– Wątpię, czy byliby tak przyjaźni, gdybym podróżował sam.

– Śpij dalej, marudo. Do zakończenia tortur zostały ci jeszcze trzy godziny.

Jonathan usadowił się wygodniej, wyprostował plecy i wyjrzał przez okno.

– Nie jest tak źle. Lepiej niż na statku. – Odwrócił się, by spojrzeć na Emmę. – Myślę, że po przyjeździe musimy zacząć od znalezienia mieszkania.

Emma skinęła głową. Myślami przeniosła się do niewielkiego, bezpiecznego pokoiku nad pracownią dziadka i poczuła bolesny przypływ tęsknoty. A gdyby sprawy przybrały zły obrót? Nie miała już przytulnego mieszkanka, do którego mogłaby wrócić. Nie czekał też na nią żaden adorator. Zapewniła to sobie ostatnim listem do lorda Terrence’a.

– Może spróbujemy na tej stancji, o której wspominała Grace? – Głos Jonathana wyrwał Emmę z zamyślenia. – To na pewno znacznie rozsądniejsze niż pobyt w hotelu.

– Dobre miejsce na początek. – Choć jej niecierpliwa cząstka pragnęła zająć się od razu szukaniem ojca, dziewczyna musiała najpierw pomyśleć o różnych codziennych sprawach.

– A jeśli tam nie będzie pokoi, może gospodyni skieruje nas gdzie indziej. – Brązowe włosy Jonathana sterczały na wszystkie strony po tym, jak odkleiły się od szyby, do której przywierały przez cały ranek. Na twarzy pojawił mu się również cień zarostu, co było dla niego zupełnie nietypowe, gdyż zazwyczaj bardzo o siebie dbał. Kolejny dowód, że nie czuł się najlepiej.

Emma wskazała jego niesforne kosmyki.

– Lepiej doprowadź się do porządku, bo wystraszysz właścicielkę. Wyglądasz jak bandyta.

Zerknął na nią spod oka i przesunął dłonią po szczęce.

– Spróbuj się ogolić w toalecie mniejszej od szafy. Poza tym pociąg jest w ciągłym ruchu, więc łatwo się skaleczyć.

Emma roześmiała się sztucznie.

– Jestem pewna, że na dworcu w Toronto będzie łazienka – rzekła. – Z tego, co wiem, to wspaniałe miejsce.

– Istotnie. – Mężczyzna siedzący na wprost nich opuścił gazetę. – Ostatnio wyremontowane. Można tam nawet wyczyścić buty. – Uśmiechnął się. – Jestem Stan Olsen. Urodzony i wychowany w Toronto. Jeśli będę mógł jakoś państwu pomóc, proszę dać znać.

Emma powstrzymała się z trudem od zarzucenia nieszczęśnika tysiącem pytań. Nie widziała zbyt wielkiej szansy na to, by Olsen słyszał o jej ojcu, mieszkając w mieście wielkości Toronto.

Jonathan popatrzył na nią pytająco i wychylił się do przodu.

– W zasadzie szukamy kogoś – powiedział. – Ale pewnie nie zna pan Randalla Moore’a?

Mężczyzna uniósł brwi.

– Osobiście nie. Ale większość mieszkańców Toronto wie, kim on jest. – Odwrócił gazetę na pierwszą stronę, po czym podał ją Jonathanowi. – Właśnie skończyłem czytać artykuł na jego temat. Prawa kolumna na dole.

Emma poczuła przyspieszone bicie serca.

– Mam nadzieję, że to nie nekrolog.

– Nie, wręcz przeciwnie. Pan Randall miewa się doskonale. – W oczach Olsena pojawiło się rozbawienie.

– Aż się boję zapytać, co to znaczy. – Jonathan trzymał gazetę tak, by i Emma mogła ją czytać.

Nagłówek artykułu głosił: „Kandydat na burmistrza Randall Moore rozpoczyna kampanię”.

Emma wymieniła spojrzenie z Jonathanem i pochyliła się, by odczytać drobniejszy druk.

 

Mimo ostatniej przegranej w wyścigu o fotel burmistrza profesor Randall Moore dziarsko inauguruje kolejną kampanię. W świetle wyrównanego finiszu w styczniowych wyborach widać, że poparcie dla Moore’a osiąga wyżyny. „Tommy Church nie może stale wygrywać” – oznajmił Moore. „A ja zamierzam wysadzić go z siodła”.

Śmiała deklaracja profesora z Uniwersytetu w Toronto stanowi jasne wyzwanie dla obecnego burmistrza. Jeżeli popularność Moore’ajeszcze wzrośnie, będzie on miał istotnie szansę pokonać Churcha w kolejnej walce wyborczej.

 

Emma otworzyła usta ze zdziwienia.

– Kandyduje na burmistrza? Czyż to nie wspaniałe przedsięwzięcie?

Olsen skinął głową.

– Na kampanię wydaje się mnóstwo pieniędzy, zwłaszcza na wsparcie kandydata, który zamierza zdetronizować burmistrza wybieranego trzy razy pod rząd. A jaką mają państwo sprawę do Randalla Moore’a?

Emma położyła gazetę na kolanach. Nie powinna informować nikogo o celu swojej wizyty przed spotkaniem z ojcem, to nie byłoby uczciwe.

– To… mój daleki krewny. Obiecałam go odwiedzić, gdy będę w Toronto.

Wyciągnęła gazetę w kierunku Olsena, ale mężczyzna pokręcił głową.

– Proszę ją zatrzymać. Może zachowa pani artykuł dla rodziny w ojczyźnie.

– Dziękuję. – Złożyła dziennik i schowała go do torebki.

Pan Olsen nie musiał wiedzieć, że nie ma już żadnej rodziny. Dziadek umarł, zostawiając ją z kłamstwami i oszustwami. Modliła się tylko o to, by spotkanie z ojcem przyniosło jej odpowiedzi na najważniejsze pytania. W przeciwnym wypadku ta podróż nie miałaby sensu.

Jonathan wszedł do wagonu restauracyjnego i oparł się ręką o ścianę, wsłuchany w panujący w środku harmider. Pasażerowie siedzący przy stolikach gawędzili przy jedzeniu, a ich rozmowom wtórował brzęk sztućców i porcelany.

Żołądek Jonathana zbuntował się jednak przeciwko różnorodności zapachów, które go nagle zaatakowały. Bekon, wołowina, lekki aromat krupniku. Żałował, że nie ma apetytu na coś konkretnego, ale herbata wydawała się jedyną rzeczą, która mogła złagodzić mdłości dające mu się we znaki od chwili, gdy wypłynęli z Anglii.

Podszedł do baru, gdzie łysiejący mężczyzna w fartuchu wycierał kontuar, i zasiadł na jednym z krzeseł.

– Proszę filiżankę earl grey.

Mężczyzna mrugnął.

– Może być orange pekoe?

– Jasne, dziękuję.

Barman odwrócił się, podniósł czajnik, a do drugiej ręki wziął filiżankę. Nalewając płyn, przyglądał się uważnie Jonathanowi.

– Czy nie widziałem pana przypadkiem rano z żoną? Nie można jej nie zauważyć – dodał, mrugając porozumiewawczo.

Istotnie, Jonathan był tu z Emmą na śniadaniu, ale przełknął tylko parę łyków herbaty.

– Ona nie jest moją żoną, tylko bardzo dobrą przyjaciółką.

– Ach, rozumiem. – Mężczyzna zmarszczył brwi.

Jonathan stłumił jęk. Wybrał się w tę podróż, by ocalić reputację Emmy, a nie ją rujnować.

– Nie, sir, chyba jednak pan nie rozumie. Ona traktuje mnie jak brata. Co nie znaczy, że nie chciałbym tego zmienić.

– Jak brata, tak? Pewnie długo się znacie.

– To prawda. Odkąd skończyliśmy dziesięć lat, gdyż wtedy zostaliśmy sąsiadami. Emma i ja byliśmy sierotami, przynajmniej ona wówczas tak sądziła. – Wziął od barmana filiżankę i postawił przed sobą. – Pomogła mi się uporać ze stratą rodziny. Od tego czasu jesteśmy najbliższymi przyjaciółmi.

Barman wbił w niego wzrok.

– Ale jak sądzę, z wiekiem wasze uczucia uległy zmianie.

– Moje tak, jej nie. Próbuję znaleźć sposób, by to zmienić. – Jonathan przeniósł spojrzenie na blat. Dlaczego właściwie zdradzał swoje najbardziej sekretne myśli temu zwalistemu nieznajomemu z plamami od kawy na koszuli?

– Ach, nieodwzajemniona miłość. Całkowicie rozumiem – powiedział mężczyzna. Pochylił się nad barem, aż jego brzuch zawisł ponad blatem. – W moim rodzinnym miasteczku też była taka dziewczyna… Nie umiałem zwrócić na siebie jej spojrzenia. Obyś miał więcej szczęścia, kolego.

– Za mnie i za pana, sir. – Wzniósł filiżankę w udawanym toaście i wychylił jej zawartość, a następnie wstał, by przejść do sąsiadującego wagonu.

Emma zajęła tymczasem jego miejsce przy oknie i spała. Jej rzęsy na tle jej cery wyglądały jak ciemna smuga. Jonathan usiadł obok i oddychał głęboko. Duchota panująca w pociągu nie działała dobrze na jego dolegliwości żołądkowe ani też nie złagodziła jego zmartwień.

Jego najdroższą przyjaciółkę czekało ogromne rozczarowanie, a Jonathan nie wiedział, jak powstrzymać straszliwy cios, jaki miał ją już wkrótce dosięgnąć. Emma zdawała się nie dostrzegać faktu, że ojciec nie chciał jej w swoim życiu. Gdyby było inaczej, postarałby się bardziej o nawiązanie kontaktu z córką. Bardziej niż napisanie kilku listów, które Emma przeczytała dopiero wówczas, gdy sprzątała biurko dziadka. Nie mógł jej winić o chęć spotkania z ojcem. Chciał tylko, żeby najpierw do niego napisała, by zapewnić sobie szansę na życzliwe przyjęcie. Emma jednak twierdziła, że element zaskoczenia zadziała na jej korzyść. Z doświadczenia Jonathana wynikało, że takie niespodzianki rzadko wywoływały pożądany efekt. Było to coś, o czym i on sam powinien pamiętać.

Sięgnął do kieszeni na piersi, gdzie spoczywała koperta, w której kryła się jego przyszłość. Odczuwał spore wyrzuty sumienia z powodu zatajenia tych informacji przed Emmą. Gdyby jednak je zdradził przed wyjazdem, przyjaciółka z pewnością by go zmusiła do pozostania w kraju. I tak już ledwo ją przekonał, że ciotka Trudy poradzi sobie w lecie bez jego pomocy. Jonathan bardzo niechętnie zostawiał ciotkę samą z jej sklepem z sukniami, zwłaszcza że dopiero wrócił do domu po czterech latach na wojnie. Ale nie miał innego wyboru. Nie mógł przecież pozwolić na to, by Emma przejechała pół świata sama. Nowiny mogły poczekać na bardziej stosowny czas. Właściwie, jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z jego oczekiwaniami, znajdą się na statku płynącym do Anglii w przeciągu paru tygodni.

Przycisnął dłoń do obolałego żołądka. Nie czekał z radością na tę podróż, ale była warta choroby morskiej, jeśli tylko mogła sprowadzić Emmę z powrotem do domu, gdzie było jej miejsce – przy nim.

Jonathan zerknął na profil śpiącej dziewczyny. Ciemne pukle okalały jej twarz w kształcie serca, a zadarty nosek pokrywały piegi. Najbardziej go jednak pociągały jej niezwykłe błękitne oczy. Oczy, których wyraz zmieniał się bez ostrzeżenia z psotnego na gniewny, odbijając każdą myśl i uczucie na jej delikatnej twarzy. Wciąż nie rozumiał, jak to się stało, że dziewczynka, z którą dorastał i którą traktował jak siostrę, zmieniła się w kobietę zajmującą całe jego serce. To pytanie pozostawało jednak bez odpowiedzi. Jak mógł sprawić, by Emma zobaczyła w nim kogoś więcej aniżeli tylko najlepszego przyjaciela i przybranego brata?

Przesunął dłonią po zarośniętej szczęce. Po przebytej chorobie morskiej musiał wyglądać żałośnie. Myślał, że na statku zbliży się do Emmy, odnowi więź osłabioną nieco przez wojnę. Do tego dochodziła jeszcze jej znajomość z pewnym baronem, która rozpoczęła się mniej więcej pod koniec walk, gdy Jonathan przebywał na rehabilitacji we Francji. Na szczęście dziewczynie wrócił rozum i napisała do lorda Terrence’a Strasznego – jak nazywał go w sekrecie Jonathan – i odrzuciła jego propozycję małżeństwa. Jedna przeszkoda do ominięcia mniej. Jednak teraz musiał nadrobić stracony czas i zacząć uwodzić kobietę, z którą postanowił się ożenić. Gdyby tylko mógł być pewien, że ma szansę na odwzajemnienie swoich uczuć…

ROZDZIAŁ 2

Bardzo mi przykro, jednakże nie przyjmuję panów na stancję. – Stojąca w drzwiach siwowłosa właścicielka budynku, pani Chamberlain, popatrzyła na Emmę ze współczuciem i zwróciła się do Jonathana: – Proszę spróbować w YMCA1 przy ulicy College. Mają tam bardzo ładny hostel.

Emmie popsuł się humor. Na statku praktycznie nie widywała się z Jonathanem, a teraz zanosiło się na to, że nie będzie mogła z nim mieszkać w tym samym domu? Westchnęła i zabrała walizkę z progu.

– Czy nie mogłaby nam pani polecić miejsca, gdzie mielibyśmy możliwość zamieszkać oboje?

Oczy pani Chamberlain zwęziły się lekko.

– Jesteście spokrewnieni?

– Niedosłownie, ale dorastaliśmy razem, Jonathan jest właściwie moim bratem. Mogę ręczyć za jego dobry charakter.

Nie było powodu, dla którego kobieta nie miałaby mu wierzyć. Teraz, ogolony, w czystej koszuli, Jonathan wzbudzał zaufanie.

Kobieta uśmiechnęła się do nich.

– Jestem pewna, że jest pan godny szacunku, panie Rowe. Ale u mnie mieszkają wyłącznie kobiety i czułyby się bardzo skrępowane, gdyby musiały dzielić dom z mężczyzną.

– Rozumiem. – Jonathan położył rękę na ramieniu Emmy. – Wprowadź się tutaj, Em, a ja znajdę sobie jakieś inne miejsce.

– Nie. – Dziewczyna zacisnęła dłoń na rączce walizki. – Poszukamy czegoś dla nas obojga.

Jonathan pokręcił głową.

– Robi się późno, a ty jesteś bardzo zmęczona. Sprawdzę w tym YMCA i przyjdę do ciebie rano.

Mimo odważnej postawy Emma czuła w oczach palenie łez – pokłosie ostatnich dwóch tygodni dawało o sobie znać. Przygryzła dolną wargę, która zaczynała drżeć, niezdolna wymówić ani słowa.

Pani Chamberlain wytarła ręce w ręcznik, który zwisał przy pasku jej fartucha, i wyszła na próg.

– A jak pan sobie radzi z pracą w obejściu, panie Rowe?

– Całkiem nieźle. Dlaczego pani pyta?

– Mój dozorca zrezygnował właśnie z pracy, co zresztą widać po długości trawy, i mam problemy ze znalezieniem zastępstwa. – Przekrzywiła głowę. Jej szare oczy były niemal w tym samym kolorze, co drobne siwe loczki. – Jeśli byłby pan gotowy tymczasowo przejąć jego obowiązki, mógłby pan zamieszkać w pomieszczeniu nad garażem.

W serce Emmy wstąpiła nadzieja. Popatrzyła błagalnie na przyjaciela.

– To chyba dobra propozycja – powiedział wolno. – Chciałbym tylko wiedzieć, ile to mniej więcej pracy?

– Z pewnością nie więcej niż kilka godzin dziennie.

– Świetnie. Zgoda.

Emma odetchnęła z ulgą – zyskała pewność, że nie zostanie sama. Jonathan będzie w pobliżu, gdyby go potrzebowała.

– Dziękuję, pani Chamberlain. Bardzo to doceniamy.

– Cieszę się, że mogłam pomóc. – Uśmiechnęła się do Emmy. – Może pani zabrać bagaż na drugie piętro. Drugie drzwi na prawo. Przyniosę panu Rowe’owi klucz do jego mieszkania.

Emma wzięła walizkę i weszła do środka.

– Och… a czy Grace Abernathy mieszka u pani? Poznałyśmy się na statku płynącym z Anglii. To ona poleciła mi tę stancję.

Po twarzy pani Chamberlain przebiegł cień.

– Niestety się minęłyście. Grace podjęła pracę jako niania i zamieszkała w domu pracodawcy.

– Jaka szkoda… Miałam nadzieję, że spędzimy razem trochę czasu.

– Ja też, moja droga – odparła z uśmiechem gospodyni. – Ale Grace obiecała przychodzić w niedziele, jeśli będzie mogła. Możemy razem pójść do kościoła.

– Bardzo chętnie.

Ta myśl pocieszała Emmę, gdy zmierzała schodami na drugie piętro. Kiedy znalazła się w pokoju, zobaczyła, że jest utrzymany w różowo-czerwonej tonacji i wyposażony w wygodne siedzisko przy oknie. Spojrzała tęsknie na przykryte kapą łóżko. Miała nadzieję, że choć tej nocy porządnie się wyśpi, pierwszy raz od chwili, gdy znalazła plik listów i odkryła, iż jednak nie jest sierotą. Wciąż tliło się w niej poczucie krzywdy i gniew z powodu zdrady dziadka. Jak ludzie, którzy wychowywali ją od dziecka, mogli tak kłamać i trzymać ją z dala od ojca?

Męczyło ją to, że jest na nich zła, gdyż nie żyją i nie mogą jej wyjaśnić powodów, dla których ukrywali prawdę. Tak czy inaczej, Emma zamierzała odkryć, co się stało po śmierci jej matki i dlaczego dziadkowie uznali za konieczne uciec się do oszustwa.

Z nowym postanowieniem rozpakowała rzeczy, odświeżyła się wodą z dzbanka na toaletce i poszła szukać gospodyni. Wydawało się logiczne, że pani Chamberlain może wiedzieć cokolwiek na temat Randalla, skoro kandydował na burmistrza, a Emma potrzebowała każdej informacji przed spotkaniem. W końcu wiedza to siła, czyż nie?

 

Jonathan wszedł na rachityczne schody prowadzące do pokoju nad budynkiem, który pani Chamberlain nazwała garażem. Było to z pewnością nietrafne, gdyż jak sądził, nie stał tu nigdy żaden pojazd. Teraz pomieszczenie służyło jako duży magazyn na narzędzia. Najwyraźniej poprzedni dozorca był mistrzem wielu fachów. Jonathan żywił nadzieję, że nie wyolbrzymił swoich zdolności i uda mu się sprostać zadaniom, które miał wykonywać, by zarobić na utrzymanie.

Długo gmerał w zamku żelaznym kluczem, aż w końcu zapadka odskoczyła i wszedł do środka. Natychmiast ruszył do okna, otworzył zasuwkę i pchnął je, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu.

Wnętrze było skromnie umeblowane, stał w nim okrągły stół i dwa drewniane krzesła, przy ścianie na wprost wejścia – łóżko, fotel, stolik nocny i lampka.

Pozbawione kuchni i łazienki mieszkanie nie było idealne, jednak by pozostać blisko Emmy, mógł pogodzić się z niewygodą, korzystać z toalety na zewnątrz, a posiłki jeść w kuchni razem z kucharką.

Jego wzrok padł na czarny piec na drewno w rogu. Obok stał kosz z resztką opału. Jonathan zmusił się do przejścia po pokoju w tamtym kierunku. Podejrzewał, że musiał istnieć jakiś sposób, by ogrzać mieszkanie, zważywszy na ostre kanadyjskie zimy. Przy odrobinie szczęścia mogło być jednak na tyle ciepło, że nie musiałby rozpalać ognia.

Na czoło wystąpiły mu krople potu. Nie zważając nawet na złe samopoczucie, zmusił się, by chwycić metalową rączkę i otworzyć drzwiczki pieca. Wnętrze wysprzątano starannie z pozostałości drewna i popiołu, a jednak wciąż wyczuwalny zapach palonego drewna spowodował, że znów poczuł skurcz w żołądku. Zamknął z trzaskiem drzwiczki i podniósł się, pragnąc, żeby przykre wspomnienia odeszły w niebyt. Nie mógł teraz dostać ataku. Oddychał głośno przez usta. Zwykle kominki i piecyki nie wywoływały u niego tego typu reakcji, ale od wybuchu wojny drgawki mściwie wracały w pozornie niewinnych okolicznościach. Najgorsze jednak było to, że nigdy nie wiedział, kiedy mogą wystąpić.

Przeszedł przez pokój i położył torbę na podłodze przy łóżku. Ponieważ na razie niewiele miał do zrobienia, pomyślał, że powinien się dowiedzieć, jakie będą jego obowiązki. Opuścił pomieszczenie i ruszył do tylnego wejścia stancji w nadziei, że nie łamie żadnych przepisów.

Przy kuchni ujrzał postawną kobietę, która mieszała coś w garnku. W powietrzu uniósł się smakowity zapach świeżo upieczonego chleba i gotowanej wołowiny. Zaburczało mu w brzuchu, co było pierwszą oznaką apetytu od chwili, gdy wszedł na ten okropny statek. Sądząc po wystających żebrach, z pewnością schudł w trakcie podroży, ale teraz zamierzał to nadrobić.

– Dzień dobry – zawołał, nie chcąc przestraszyć kobiety.

Kucharka zerknęła przez ramię, nie przerywając mieszania. Spod białego czepka, niczym igły jeża wystawały jej siwe kosmyki, na czole pojawił się mars.

– Kim pan jest i co pan robi w mojej kuchni?

– Nazywam się Jonathan Rowe. Pani Chamberlain zatrudniła mnie jako tymczasowego pomocnika.

Czoło kobiety wygładziło się natychmiast.

– Rozumiem. – Otaksowała go i otarła ręce o fartuch.

– Jestem pani Teeter, pracuję tu jako kucharka. Pewnie szuka pan czegoś do jedzenia. – Popatrzyła na ścienny zegar. – Już jest po kolacji, ale mogę panu ukroić trochę chleba i sera, i może trochę wołowiny.

– To byłoby bardzo miłe z pani strony. Dziękuję. – Jonathan skłonił się lekko. – Wydaje się, że podróżowaliśmy całe wieki.

– My? – Kobieta otworzyła ziębiarkę i wyjęła z niej krążek sera.

– Moja przyjaciółka i ja. Emma mieszka na górze.

Widząc pełen dezaprobaty grymas jej ust, Jonathan pospieszył kucharce z pomocą.

– Emma i ja dorastaliśmy razem. Ona traktuje mnie jak brata. – Te wyjaśnienia zaczynały go już męczyć. Na razie jednak działały na ich korzyść, zważywszy, że niezamężne kobiety nie podróżowały zwykle w towarzystwie mężczyzny, który nie należał do rodziny.

– Co was sprowadza w te strony? – Pani Teeter wyjęła bochen chleba i wzięła do ręki ogromny nóż.

– Emma musi kogoś odwiedzić… dalekich kuzynów. – Zrobił nieokreślony gest ręką.

– A pan? – Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.

– Ja po prostu ją chronię. – Obdarzył kobietę jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów i otrzymał w podzięce lekki uśmiech.

– Jak przystało na dobrego brata. – Ułożyła chleb i ser na talerzu. Mrucząc, podeszła do kuchni i wyjęła z garnka kawałek wołowiny. Następnie podała mu talerz i nalała filiżankę czarnej kawy.

Jonathan nie miał serca powiedzieć jej, że woli herbatę.

– Poza tym planuję odwiedziny u przyjaciela. Spotkaliśmy się w szpitalu we Francji, gdy obaj leczyliśmy odniesione rany. Kazał mi obiecać, że go odwiedzę, jeśli kiedyś będę w Toronto. – Jonathan modlił się o zdrowie dla Reggiego, który był znacznie poważniej ranny niż on, uznany za niezdolnego do służby i odesłany do Kanady.

Pani Teeter przerwała pracę, by na niego popatrzyć.

– Walczył pan na wojnie?

– Tak, proszę pani. – Odłamał kawałek chleba i zaczął żuć twardą skórkę. – Pod koniec zostałem ranny. Ostatnie parę miesięcy spędziłem w szpitalu.

– W takim razie w czepku pan urodzony. Wrócił pan żywy. – Oczy jej zwilgotniały. – Mój biedny siostrzeniec nie miał tyle szczęścia. – Pochyliła głowę i przesunęła wierzchem dłoni po policzku.

Jonathan zmarszczył brwi.

– Bardzo mi przykro z powodu pani straty. – Ileż to razy powtarzał to zdanie od końca wojny? I dlaczego czuł się winny, że przeżył, skoro inni zginęli? Próbując przełknąć chleb, który stanął mu w gardle, popił go kawą. Starał się nie skrzywić. Jak ludzie mogli pić taką smołę?

– Philip był dobrym chłopcem. Oczkiem w głowie mojej siostry. Nie wiem, jak ona sobie bez niego będzie radzić. – Z jej zaciśniętych ust wymknęło się westchnienie.

Jonathan skinął ze zrozumieniem głową.

– Straciłem dobrego przyjaciela, Danny’ego, i wielu innych kolegów, więc chyba trochę rozumiem, co pani czuje. Kiedy wróciłem, musiałem pójść do jego matki i zanieść jej kilka jego rzeczy. Nigdy nie robiłem niczego trudniejszego. – Stanęła mu przed oczami wizja ciała Danny’ego przykrytego białym prześcieradłem. Szybko upił kolejny łyk gęstego naparu, próbując usunąć gulę, którą nagle poczuł w gardle. Pani Teeter podeszła do ziębiarki i wyjęła talerz. Odkroiła spory kawałek ciasta i wręczyła Jonathanowi.

– Każdy mężczyzna, który walczył za ojczyznę, jest w moich oczach dżentelmenem, panie Rowe. – Z tymi słowami położyła widelec obok talerza.

– Dziękuję. Jabłecznik to luksus, bez którego musiałem się obywać przez ostatnie cztery lata.

Znowu wróciła do mieszania.

– Proszę mi powiedzieć, ma pan jakieś doświadczenie w pracy w obejściu?

– Trochę mam – odparł ostrożnie.

– Jak już pan skończy jeść, pokażę panu ogródek warzywny na tyłach domu. Zasadziłam większość nasion, ale teraz chciałabym, żeby pan się nimi zajął.

– Oczywiście.

Mocno napięte mięśnie brzucha Jonathana wreszcie się rozluźniły, jakby właśnie zdał jakiś egzamin. Jeśli opieka nad ogrodem mogła mu zaskarbić sympatię kucharki i zagwarantować ciągłą dostawę pożywienia, był gotów nauczyć się wszystkiego na temat hodowli warzyw. Zwłaszcza gdyby to oznaczało, że może być blisko Emmy.

ROZDZIAŁ 3

Gdy Emma spytała gospodynię o profesora Moore’ai pokazała jej adres zwrotny na jego ostatnim liście, kobieta określiła dokładnie rejon, w którym mieszkał, i udzieliła jej dokładnych wskazówek, jak tam dotrzeć.

– To bardzo elegancka dzielnica – powiedziała leciwa dama. – Mieszka tam wielu lekarzy i prawników. Czy profesor to pani krewny?

– Tak. – Emma uśmiechnęła się promiennie i odłożyła listy w nadziei, że pani Chamberlain nie będzie jej dalej indagować. – Mam tylko nadzieję, że wciąż mieszka pod tym samym adresem. Wkrótce się o tym przekonam.

– Proszę się nie martwić. Jestem pewna, że tak znaną osobę jak Randall Moore nietrudno znaleźć.

Teraz, kiedy Emma szła pod drzwi swego ojca z Jonathanemu boku, ledwo utrzymywała nerwy na wodzy. Może powinna była poświęcić więcej czasu na przygotowania do tego spotkania, tak jak sugerował Jonathan. Ale nie chciała stracić nawet jednej bezcennej minuty, wiedząc, że znajduje się tak blisko człowieka, który był jej ojcem. Tak blisko jedynej osoby zdolnej wypełnić brakujące miejsce w jej życiu.

– Tutaj mógłby mieszkać nawet król Anglii – szepnęła.

Dwie bliźniacze kolumny strzegły wejścia do wysokiego budynku z czerwonej cegły, szerokiego na pół kwartału. W Anglli na tej samej powierzchni stanęłyby cztery takie domy. Teren wokół był bardzo zadbany, krzewy starannie przycięte, kwiaty na klombach właśnie zaczynały rozkwitać.

– To prawda. – Jonathan wyciągnął szyję, by spojrzeć w górę. – Nie da się nawet porównać z naszymi mieszkaniami nad sklepem.

Nagle Emma odczuła ogromną radość na myśl, że część zysków ze sprzedaży pracowni dziadka przeznaczyła na zakup nowej garderoby na tę wyprawę. W swojej niebieskiej sukni i pasującym do niej żakiecie nie czuła się przynajmniej jak uboga krewna czekająca na jałmużnę.

Odetchnęła głęboko, pragnąc obudzić w sobie odwagę.

– Nie musimy tam teraz iść. – Ciepła ręka Jonathana na jej plecach dawała jej uspokojenie. – W dalszym ciągu utrzymuję, że lepiej zaczekać, przemyśleć to pierwsze spotkanie.

– Nie. – Emma uniosła podbródek, a jej waleczny nastrój powrócił. – Nie doszłam aż tak daleko po to, by się teraz wycofać. – Chwyciła żelazną kołatkę i zastukała nią energicznie o drzwi, po czym odsunęła się o krok i czekała. W końcu drzwi się otworzyły.

Dobrze zbudowana kobieta o ciemnych brwiach patrzyła na nich pytająco.

– W czym mogę pomóc?

– Czy profesor Moore jest w domu? – Emma ledwo zdołała powstrzymać drżenie głosu.

– Właśnie je kolację z rodziną. Będą państwo musieli przyjść innym razem. – Gospodyni patrzyła na Emmę ze zmarszczonym czołem i kwaśną miną, jakby chciała jej udzielić nagany za najście.

– Jestem pewna, że będzie chciał się ze mną zobaczyć – powiedziała Emma. – Przyjechałam aż z Anglii. Może moglibyśmy poczekać, aż skończy.

– Nie wydaje mi się. Proszę wrócić jutro, a najlepiej jeszcze wcześniej zadzwonić, żeby się umówić.

Drzwi zamknęły się przed nosem Emmy z wyraźnym trzaśnięciem.

Dziewczyna odwróciła się do Jonathana z przymrużonymi ze złości oczami, nawet nie próbując ukryć zdenerwowania.

– Co za grubiaństwo! A wszyscy inni Kanadyjczycy, których mieliśmy okazję poznać, byli tacy uprzejmi. – Skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła tupać nogą w środkowy stopień schodów, starając się zdecydować, co robić dalej.

Jonathan ujął ją delikatnie pod łokieć.

– Wracajmy do pani Chamberlain – powiedział z charakterystyczną dla siebie cierpliwością. – Spróbujemy jutro.

Jednak uspokajający ton, którym chciał ją nakłonić do przyjęcia jego sposobu myślenia, nie odniósł skutku. Emma nie zamierzała tak łatwo rezygnować. Nie leżało to po prostu w jej naturze. Odwróciła się więc na pięcie i ponownie zastukała do drzwi.

– Emmaline. – Ciche warknięcie Jonathana nie zmieniło jej postanowienia.

Drzwi otworzyły się ponownie i gospodyni znowu popatrzyła na nich ze złością. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Emma wcisnęła się obok niej do holu. Jeśli ta kobieta zamierzała się jej pozbyć, musiała ją fizycznie wypchnąć na ulicę.

– Uznałam, że wuj Randall będzie bardzo zawiedziony, kiedy się dowie, że odesłała nas pani z kwitkiem. Możemy zaczekać, dopóki nie będzie wolny, prawda, Jonathanie? – Popatrzyła przez ramię na towarzysza, który łypał na nią groźnie, jak zwykle w sytuacjach, gdy wyprowadzało go z równowagi jej zachowanie.

– Proszę wybaczyć… entuzjazm mojej przyjaciółki. – Skłonił się przed zdenerwowaną gospodynią. – Obawiam się, że jest zbyt niecierpliwa.

– Czy powiedziała pani, że profesor Moore jest pani wujem? – spytała gospodyni.

– Obawiam się, że to nie jest dokładne określenie… – Emma obdarzyła ją czarującym uśmiechem, dzięki któremu zawsze stawiała na swoim w rozmowach z dziadkiem. – …ale krewny to krewny, prawda? – Popatrzyła w głąb korytarza, za otwarte podwójne drzwi, gdzie zapewne znajdował się salon.

Kobieta przeniosła wzrok z Emmy na Jonathana i wydała głębokie westchnienie.

– Dobrze, mogą państwo zaczekać tutaj. – Wskazała wejście do salonu. – Kogo mam zaanonsować?

Emma zaczerpnęła powietrza, stając w progu.

– Panna Emmaline Moore i pan Jonathan Rowe.

– Proszę usiąść. – Wyraźnie zirytowana służąca wyszła na korytarz.

Emma podeszła na drżących nogach do obitej złotym brokatem sofy i opadła na poduszki.

– Oddychaj, Em – rzekł Jonathan. – Chyba nie chcesz zemdleć, zanim go poznasz, prawda? – Ukląkł przed nią, rozcierając jej rękę w dłoniach. Jednocześnie patrzył na nią z troską swoimi brązowymi oczami, jakby w obawie, że dziewczyna rozleci się na kawałki.

– Nie. To absolutnie nie wypada – powiedziała. Nabierała powietrza i wolno je wypuszczała, pragnąc, by wreszcie ustały skurcze żołądka.

Czy naprawdę miała za chwilę po tylu latach spotkać się ze swoim ojcem? Czego mogła się spodziewać? Spokoju i rezerwy typowych dla Brytyjczyków czy eksplozji radości na widok córeczki, która wyrosła na kobietę?

Pokrzepiający uśmiech Jonathana ogrzewał ją bardziej niż jego dłonie. Gdyby tylko ojciec kiedyś tak na nią popatrzył… Tak, jakby była dla niego całym światem…

Na wyłożonej kafelkami podłodze rozległ się odgłos kroków. Serce Emmy zabiło mocniej. Ścisnęła rękę Jonathana, a on pomógł jej wstać. Musiała przeżyć ten moment na stojąco.

W parę chwil później zjawił się jej ojciec.

Emma patrzyła w ciszy na imponującą sylwetkę w drzwiach, niezdolna wymówić ani słowa. Jej wyobrażenia nie zbliżyły się nawet do tej niezwykłej persony. Randall miał kruczoczarne włosy, podobne do jej, tyle że zaczesane do tyłu i pozbawione skrętu. Jedynie przyprószone siwizną skronie zdradzały jego wiek. Gdyby nie one, mógłby uchodzić za dwudziestolatka dzięki wysokiej i smukłej sylwetce. Z pewnością włożył marynarkę w pośpiechu, gdyż jej niezapięte guziki odsłaniały pasiastą kamizelkę.

Wchodził do pokoju wolnym krokiem, nie spuszczając wzroku z twarzy Emmy. Gdy się zbliżył, dziewczyna dostrzegła, że ojciec ma tak samo wyraziste i błękitne oczy jak ona. Ich pokrewieństwa nie sposób było zakwestionować.

– Emmaline? – Krew odpłynęła mu z twarzy, cera przybrała barwę popiołu. – Czy to naprawdę ty?

Jonathan podtrzymał jej łokieć, oferując niezbędne wsparcie. W drzwiach stanęło kilka innych osób, lecz Emma skupiła się na stojącym przed nią mężczyźnie.

– Tak, to ja – odparła. Na jej drżące wargi wypłynął wymuszony uśmiech. – Jestem twoją dawno zaginioną córką.

 

Jonathan aż się skrzywił, słysząc, jak bezceremonialnie Emma przekazała informację nieznajomym zebranym w pokoju. Przecież jej sugerował, jak mogłaby to zrobić w taktowny sposób.

Zza pana Moore’a dobiegł ich tłumiony okrzyk, jaki wydała wysoka, elegancko ubrana blondynka, która następnie postąpiła o krok naprzód.

– Co to za podły żart? – spytała.

Jonathan pomyślał, że gdyby nie wyraz oburzenia na jej twarzy, z pewnością byłaby piękną kobietą. Teraz jednak z rysami wykrzywionymi w ledwo hamowanym gniewie wydawała się niemal przerażająca.

Emma mimo to nie straciła rezonu, lecz uniosła podbródek w swój uroczo irytujący sposób.

– Zapewniam państwa, że to nie żart. Przebyłam długą podróż, by spotkać się z ojcem, człowiekiem, którego do niedawna uważałam za zmarłego. – Popatrzyła na Randalla. – Miałam nadzieję, że nasze spotkanie ucieszy go tak samo jak mnie.

W pokoju zapadła pełna napięcia cisza. Jasnowłosa panienka, mniej więcej siedemnasto- czy osiemnastoletnia, weszła głębiej do salonu, popychając wózek inwalidzki, na którym siedziała młodsza od niej dziewczynka. Wszyscy zdawali się czekać, aż profesor wreszcie się odezwie i przejmie kontrolę nad sytuacją, ale on najwyraźniej wpadł w jakiś rodzaj stuporu.

Kobieta, zapewne żona Randalla, pociągnęła go za rękaw, marszcząc gniewnie brwi.

– No powiedz, że ta dziewczyna się myli, Randallu.

Córki patrzyły na Moore’a z nieskrywaną ciekawością.

– Ja… to znaczy… – Zamrugał szybko, jakby chciał usunąć obraz, który miał przed oczami.

– Wiem, jak się czujesz. – Emma postąpiła w jego kierunku. – Ja też czułam się zagubiona, gdy odkryłam listy od ciebie w biurku dziadka po jego śmierci. Ale kiedy minął pierwszy szok, zrozumiałam, że muszę cię odnaleźć, zobaczyć na własne oczy. – Na jej wargi wypłynął drżący uśmiech. – Teraz, gdy już mnie widzisz, chyba nie możesz zakwestionować podobieństwa między nami.

– Nie – szepnął. – Z pewnością nie.

– Chcesz powiedzieć, że ona jest naprawdę twoją córką? – Żona Randalla otworzyła usta, a jej nozdrza rozdęły się jak miechy.

On odetchnął głęboko.

– Tak, Vero. Tak to wygląda.

– Przywiozłam akt urodzenia. W razie wątpliwości. – Emma wyjęła go z torebki, rozłożyła i wręczyła Randallowi.

Gdy czytał dokument, po jego twarzy przemknął cień. Podał świadectwo żonie.

– Jest prawdziwe.

– Skąd wiesz? Mogła je podrobić. – Vera ledwo spojrzała na podany pergamin.

– To oryginał, który dostałem po… – Odchrząknął. – …śmierci matki Emmy.

Przez chwilę Jonathanowi było go żal. Moore wydawał się znękany wspomnieniem utraty żony i towarzyszących temu okoliczności.

– Czy to znaczy, że ona jest naszą siostrą, tatusiu? – Młodsza córka skierowała wózek w jego stronę, a na jej delikatnej twarzy pojawiła się ciekawość.

Miała około dwunastu lat, jej włosy były zaplecione w dwa warkoczyki związane niebieską wstążką na końcach.

– Tak, przyrodnią siostrą.

Dziewczynka popatrzyła z uśmiechem na Emmę.

– Mam na imię Marianne. A to jest Corinne. – Wskazała młodą kobietę za sobą.

– Bardzo mi miło was poznać – powiedziała Emma. – Zawsze pragnęłam mieć siostrę. Jakie to cudowne, że zyskałam aż dwie!

Jonathan popatrzył na Corinne, która łypała na jego przyjaciółkę z nieskrywaną wrogością.

Och, Emmo, kochanie, strzeż swego serca. Przecież nie masz pojęcia, jak ci ludzie zareagują na twoją obecność.

– A ja nie potrzebuję jeszcze jednej siostry – rzekła Corinne. Jej podbródek drżał. – Tato, nie rozumiem. Jak to możliwe, że ona też jest twoją córką?

Randall wyprostował plecy, próbując odzyskać równowagę.

– To długa historia, kochanie. Może zaczekać do jutra. A teraz zabierz siostrę na górę.

– Ale chcę…

– Rób, co mówię.

– Tak, tato. – Corinne spuściła głowę i chwyciła rączki wózka.

– Dobranoc, Emmo – powiedziała Marianne. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Ja też. – Emma poklepała dziewczynkę po ramieniu, zanim Corinne wywiozła ją z salonu.

Gdy tylko wyszły, Randall skupił całą uwagę na Emmie. Wypuścił ze świstem powietrze.

– Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś o swoim przyjeździe. Nie dałaś czasu na przygotowanie rodziny.

Po raz pierwszy Emma straciła pewność siebie.

– Przepraszam, myślałam, że to będzie wspaniała niespodzianka. Nie miałam pojęcia, że twoja rodzina o mnie nie wie.

Słysząc drżenie w jej głosie, Jonathan objął dziewczynę opiekuńczym ramieniem.

– Musi pan wybaczyć Emmie ten zapał, panie Moore – rzekł i uśmiechnął się do niego. – Nie mogła po prostu wytrzymać minuty dłużej.

– A pan kim właściwie jest? – spytał Randall, marszcząc brwi. – Jej mężem?

Jakże żałował, że nie może odpowiedzieć twierdząco.

– Nazywam się Jonathan Rowe, sir. Dorastałem razem z Emmą.

Podałby dłoń na powitanie, gdyby miał pewność, że Moore ją uściśnie. On jednak był na razie zbyt oszołomiony.

Randall popatrzył na sztywną sylwetkę żony, a następnie przeniósł wzrok na Jonathana.

– Chyba rozumiecie, że muszę was teraz poprosić, żebyście wyszli. Potrzebuję czasu, by wytłumaczyć wszystko rodzinie.

Emma otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Ale dopiero co przyszłam. Mamy tyle do omówienia.

Jonathan współczuł jej całym sercem. Nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że nie zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.

Mięsień w policzku Randalla drgnął. Mężczyzna popatrzył na Emmę i pokręcił głową.

– Bardzo mi przykro.

Jonathan poczuł, że Emma zamiera. Jej nadzieje na długo oczekiwane spotkanie tonęły szybciej niż Titanic. Musiał zrobić coś, żeby ratować sytuację.

– Rozumiem, że to trudna sytuacja – rzekł. – Zatrzymaliśmy się na stancji pani Chamberlain przy ulicy Jarvis. Może się pan tam skontaktować z Emmą, kiedy pan będzie gotów. – Skinął na pożegnanie głową pani Moore, która siedziała przy kominku, po czym pociągnął za sobą Emmę. Wiedział, że jeśli nie zmusi jej do wyjścia, uparta natura dziewczyny da o sobie znać i przyjaciółka zrobi jakąś scenę. Okropną scenę. Na szczęście pozwoliła się poprowadzić.

Gospodyni, która zapewne krążyła gdzieś w pobliżu, pospieszyła za nimi.

– Następnym razem proszę najpierw zadzwonić.

Drzwi zamknęły się z hukiem.

 

Emma zeszła schodami na kamienny podjazd, ledwo ruszając nogami odrętwiałymi z nadmiaru emocji. Jej ojciec nie okazał najmniejszej radości na jej widok. Przeciwnie, wydawał się urażony, że przyszła do jego domu bez zaproszenia.

Zadrżała, gdy spętane dotąd uczucia dały o sobie znać.

– Chodź tutaj. – Jonathan wziął ją w objęcia i przytulił. – Tak mi przykro, kochanie. Mogło pójść o wiele lepiej.

Emma położyła mu głowę na ramieniu, pozwalając, by znajomy zapach wody po goleniu ukoił jej smutek. Pociągnęła nosem i otarła spadającą łzę.

– Miałeś rację, Jonathanie… – rzekła. – Powinnam była cię posłuchać i uprzedzić ojca o swojej wizycie.

– Mhm. Ale czy ty kiedykolwiek mnie słuchałaś? – spytał ze śmiechem.

Wypuściła spazmatycznie powietrze, ale też próbowała się roześmiać. Jonathan zawsze poprawiał jej samopoczucie.

– Jestem pewien, że następnym razem będzie lepiej.

Jego głos działał na nią pokrzepiająco, podobnie jak dotyk dłoni na plecach. Przyjęła od niego chusteczkę, wytarła nos i zapomniała o rozczarowaniu. Nie zamierzała się zniechęcać tym początkowym odtrąceniem. Czuła, że kiedy rodzina przyjmie do wiadomości fakty, na pewno zechce ją poznać i przyjąć na swoje łono. Ona z pewnością by tak uczyniła, gdyby role się odwróciły.

– Dobra wiadomość jest taka, że mam dwie siostry, Marianne i Corinne. – To przecież cudowne, prawda? – Osuszyła oczy. – W końcu mój ojciec z czasem zmieni swój stosunek do mnie.

– Mam taką nadzieję, kochanie.

Powątpiewający wyraz twarzy Jonathana tylko umocnił jej decyzję.

– Już ja się o to postaram. Może powinniśmy pójść na zakupy. Przyniosę wszystkim podarunki.

– Nie kupisz ich miłości, Emmo.

– Może nie, ale co to szkodzi? Powinnam była wcześniej pomyśleć o takich sprawach. – Ujęła go pod rękę i ruszyli, a rozpacz Emmy mijała wraz z pojawieniem się nowego planu. – Na pewno istnieje więcej niż jeden sposób, by zdobyć miłość ojca. Jestem przekonana, że coś mi przyjdzie do głowy.

Jonathan wypuścił ze świstem powietrze.

– Tego się właśnie obawiam.

Na widok jego zgorzkniałej miny Emma wybuchnęła śmiechem.

– Przyznaj się, Jonathanie. Tęskniłeś za mną, gdy cię nie było.

– Oczywiście, że tęskniłem. – Odwrócił się, by popatrzeć jej w oczy. – Wspomnienie twojej twarzy było jedyną rzeczą, która pozwalała mi znosić koszmar wojny.

Na chwilę zapadło krępujące milczenie, w końcu Emma pokręciła z uśmiechem głową.

– Zawsze lubiłeś ze mnie kpić.

– Przeciwnie. Nigdy nie byłem bardziej poważny. Musiałem się przecież czegoś trzymać. – Rzeczywiście jego twarz wyrażała niecodzienną powagę.

Kolejny raz Emma żałowała, że nie wie, co się z nim działo za granicą. Wrócił sześć miesięcy temu, zupełnie odmieniony. Tęskniła za błyskiem w jego brązowych oczach i jego poczuciem humoru. Jednym z powodów, dla których zgodziła się, by jej towarzyszył, było to, że podróż mogła przepędzić nawiedzające go koszmary i ułatwić powrót dawnego, pogodnego nastroju.

– Najważniejsze, że udało ci się wrócić w jednym kawałku. – Ścisnęła go za ramię. – Zawsze będę dziękować Bogu za to, że sprowadził mojego najlepszego przyjaciela bezpiecznie do domu.

Patrzył na nią przez kilka sekund z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– A co z Dannym?

Na wzmiankę o swoim nieżyjącym narzeczonym Emma poczuła ukłucie winy. Czy była niegodziwa przez to, że potrafiła się cieszyć, iż Jonathan przeżył wojnę? W jednej chwili opłakiwała Danny’ego, w następnej wznosiła modły dziękczynne do Boga za ocalenie przyjaciela?

– Bardzo lubiłam Danny’ego – powiedziała wolno – ale prawda jest taka, że nasz związek nigdy nie był tak bliski jak relacja między tobą i mną. – Przerwała i z uśmiechem, którym chciała rozładować sytuację, dała mu kuksańca w żebra. – No chyba że się zakochasz w jakiejś dziewczynie i całkiem o mnie zapomnisz.

– To się nigdy nie zdarzy, Emmo. – Popatrzył na nią z ogniem w oczach, kładąc rękę na jej dłoni.

Emma poczuła nerwowy skurcz żołądka i omal nie wyrwała ręki. Co się z nią działo? Przecież rozmawiała z Jonathanem… Dlaczego reagowała tak niespokojnie na jego słowa? Z pewnością to z powodu długiej podróży i pierwszego spotkania z ojcem miała nerwy w strzępach. Oczywiście. Jak inaczej mogłaby to wytłumaczyć?

ROZDZIAŁ 4

Randall zamknął drzwi do gabinetu i oparł się o futrynę. Nawet gdy miał przymknięte oczy, nie mógł wymazać widoku wściekłej twarzy żony. Tej rozmowy nigdy nie chciałby powtarzać. Postąpił jak ostatni głupiec, ukrywając przed nią przeszłość, ale absolutnie sobie nie wyobrażał, że jego córka kiedykolwiek przepłynie ocean, by go odnaleźć. Z tego, co wiedział, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Przez te wszystkie lata ani raz nie odpowiedziała na jego listy ani też nie próbowała się z nim skontaktować. Choćby po to, by poprosić o pieniądze. Cóż w takim razie skłoniło ją do przyjazdu akurat teraz?

„Przebyłam długą podróż, by spotkać się z ojcem, człowiekiem, którego do niedawna uważałam za zmarłego”.Znów powróciły do niego wstrząsające słowa Emmy. Dziadkowie jej powiedzieli, że on nie żyje? Wiedział, że Bartlettowie obwiniali go zawsze o śmierć swojej córki, ale takie kłamstwo byłoby niegodziwością nawet jak na nich.

Randall podszedł do stolika, gdzie stała karafka z jego ulubioną whisky. Drżącymi rękami wlał złocisty płyn do szklaneczki i pociągnął spory łyk, z radością witając palenie w gardle. Musiał teraz przejąć kontrolę nad emocjami, jeśli chciał dokonać jasnej oceny sytuacji. Jednak widok dziecka, które po prostu porzucił przed dwudziestoma laty, sprawił, że wraz z poczuciem winy wróciły do niego stare, zatruwające serce uczucia, jakie dawno uznał za pogrzebane. A zwłaszcza ostatnie słowa żony: „Zajmij się naszą córką, Randallu. Postaraj się, żeby wiedziała, jak bardzo ją kochałam”.

Randall przesunął ręką po szczęce.

– Wybacz, Loretto – szepnął, jakby kobieta mogła go usłyszeć. – Przepraszam, że nie okazałem się człowiekiem, za jakiego mnie uważałaś.

Usiadł przy biurku i objął głowę rękami. Prześladował go obraz pięknej córki, z ciemnymi włosami i błękitnymi oczami, tak podobnymi do jego. Jakaś jego część pragnęła znów ją ujrzeć, spędzić z nią trochę czasu, zobaczyć, jaką kobietą się stała. Jednak ta praktyczna strona wzdrygała się na myśl o skandalu, jaki jej przybycie mogło wywołać w kluczowym momencie jego kampanii, i o tym, co to oznaczało dla jego kariery. Mógł sobie tylko wyobrażać reakcję prasy na fakt, że szanowany ojciec rodziny porzucił małą córeczkę i uciekł z kraju. Jaki drań byłby zdolny do czegoś podobnego?

Dopił resztkę whisky jednym haustem. Nie znał odpowiedzi na to pytanie. I wiedział, że musi unikać spotkania z córką, dopóki jej nie znajdzie. Gdyby tylko jeszcze potrafił wymazać wspomnienie żalu w jej oczach, gdy wychodziła z jego domu…

 

Domy stojące przy ulicy Forest Hill mieniły się kolorami świeżo rozkwitłych kwiatów, lecz Corinne prawie nie zwracała na nie uwagi. Zwykle nadchodzące lato dodawało jej lekkości w sercu i energii do i tak już dziarskiego kroku. Jednak tego dnia, gdy spacerowała po okolicy, zbyt wiele niechcianych myśli pojawiało się w jej głowie, by pogoda mogła poprawić jej nastrój, nawet tak piękna. Odkąd ta tajemnicza kobieta zjawiła się w ich domu i oznajmiła, że jest córką taty, ojciec nie był sobą. A mama zamknęła się w pokoju i prawie z nikim nie rozmawiała. A gdy Corinne próbowała wypytywać tatę o tę kobietę, za każdym razem ją zbywał, twierdząc, że nie chce o tym mówić. Minęły dwadzieścia cztery godziny i Corinne nie zamierzała dłużej na to pozwalać. Postanowiła zażądać wyjaśnień. Jeśli nie ze względu na siebie, to dla Marianne. Jej mała siostrzyczka błyskawicznie uczepiła się nadziei, że ma jeszcze jedną siostrę. Zaczęła nawet snuć najgłupsze fantazje, w których przyjmowały tę cudzoziemkę do rodziny.

Na tę myśl dziewczyna aż się wzdrygnęła. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, była jeszcze jedna siostra, zwłaszcza tak piękna jak Emmaline, z kruczoczarnymi włosami i obezwładniającym spojrzeniem. Po chorobie Marianne i wynikłym z niej paraliżu Corinne już i tak miała trudności z niedopuszczaniem do siebie myśli, że jest zapomniana, niewidzialna. Choć rozumiała, że siostrze należy się teraz więcej uwagi, nie mogła się już doczekać chwili, gdy to ona stanie się centrum zainteresowania z powodu nadchodzącego ukończenia szkoły. Ciężko pracowała na najlepsze oceny, by rodzice mogli być z niej dumni. Już sobie wyobrażała radość na ich twarzach w momencie, gdy odbiera dyplom.

Mama planowała przyjęcie na jej cześć, na które chciała zaprosić wszystkie bogate rodziny z miasta. Spodziewała się wielu dostępnych kawalerów, choć tylko jeden się dla niej liczył. Nie zamierzała pozwolić na stratę szansy, by choć raz zostać królową balu. Może wtedy udałoby się jej przyciągnąć uwagę Willa Munroego.

Corinne skręciła na ścieżkę prowadzącą do domu, okrążyła budynek i tylnymi drzwiami weszła do kuchni. Nieczęsto korzystała z tej drogi, wyłącznie wówczas, gdy chciała uniknąć spotkania z rodzicami. Powiesiła okrycie na wieszaku przy drzwiach i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kucharki lub innych służących. Na szczęście kuchnia była pusta, choć zapach pieczonych jabłek świadczył o tym, że już przygotowano deser.

Corinne ruszyła korytarzem w kierunku gabinetu ojca. Tym razem zamierzała nalegać na odpowiedź. W końcu nie była już dzieckiem, skończyła osiemnaście lat. I nie chciała, żeby wciąż przed nią ukrywano pilnie dotąd strzeżoną rodzinną tajemnicę. Zasługiwała na to, żeby poznać prawdę. Wszyscy na to zasługiwali.

Drzwi do gabinetu były lekko uchylone i gdy Corinne podeszła bliżej, do jej uszu doleciał urywek rozmowy.

– To bardzo nieszczęśliwy rozwój wydarzeń, Randall. Akurat w chwili, gdy osiągnąłeś szczyt popularności. – W głosie dziadka Fentona pobrzmiewało niezadowolenie. – Ta dziewczyna może wszystko zniszczyć. Wyborcy nie odniosą się życzliwie do człowieka, który porzucił dziecko, niezależnie od tego, kiedy to miało miejsce. Nie muszę chyba podkreślać, jak ważne jest to, by ukryć ten fakt przed prasą.

– Myślicie, że o tym nie wiem? – warknął ojciec. – Dlatego tu was obu sprowadziłem. Chcę, żebyście mi pomogli opracować kolejny ruch.

Was obu? Kto jeszcze tam jest? Czy to możliwe, że…?

– Jeśli wolno mi radzić, sir, może rozgłosimy, że odwiedza pana bratanica zza granicy? Czyż nie tak zresztą przedstawiła się gospodyni za pierwszym razem? W ten sposób obecność dziewczyny nie wywoła niepotrzebnych spekulacji.

Serce Corinne podskoczyło w piersi. Tego barytonu nie mogła nie rozpoznać… Will Munroe pracował jako asystent ojca na uniwersytecie już od dwóch lat. Co więcej, był jednym z najlepszych członków sztabu podczas kampanii przedwyborczej. Gdy się spotykali, traktował ją zawsze bardzo uprzejmie, ale ostatnio Corinne zaczęła mieć nadzieję, że Will już nie patrzy na nią jak na dziecko. Przygładziła włosy, żałując, że po spacerze nie poświęciła więcej czasu na toaletę.

– Zgoda – powiedział dziadek. – Tak chyba będzie najlepiej.

– Ale czy możemy być pewni, że Emmaline przystanie na ten pomysł? – spytał Will.

– Nie mam pojęcia. Widziałem się z nią zaledwie pięć minut. – W głosie ojca pobrzmiewała irytacja.

– Może powinieneś złożyć jej wizytę – zasugerował dziadek. – I wyjaśnić bez ogródek, czego od niej oczekujesz.

– A jeśli się nie zgodzi?

– Na razie się o to nie martwmy. Jeżeli zależy jej na pieniądzach, to będzie można kupić jej milczenie.

Corinne zakryła dłonią usta. Czyżby ta kobieta szantażowała ojca?

– Wszelkie spekulacje nie mają sensu. Dopóki z nią nie porozmawiam, niczego się nie dowiemy. Spróbuję się umówić na jutro.

Słysząc skrzypnięcie krzesła, Corinne poszła na palcach do salonu, gdzie wzięła do ręki robótkę i zajęła miejsce na wprost drzwi. Gdy po kilku chwilach rozległy się kroki, podniosła wzrok.

– Dobry wieczór, panno Moore. – Will stał w drzwiach z uśmiechem. Prezentował się świetnie w ciemnej marynarce i białej koszuli, z kasztanowymi włosami opadającymi na czoło. – Mam nadzieję, że dobrze się pani miewa.

– Bardzo dobrze. A pan?

– Jak zwykle wspaniale, dziękuję.

– Ojciec każe panu ostatnio pracować do późna. Proszę tylko nie mówić, że już ma obsesję na punkcie najbliższych wyborów. – Roześmiała się cicho, ale jej ręce drżały. Dlaczego zawsze brzmiała jak dziecko, ilekroć próbowała rozmawiać z Willem?

Jego usta drgnęły lekko.

– Ależ to całkiem słuszne – odparł. – Kampania już się zaczęła. Musimy starannie planować każdy ruch, jeśli chcemy wygrać z burmistrzem Churchem. – Wciąż stał w progu, ale patrzył na nią tymi zielonymi oczami tak, jakby czekał, że jeszcze coś powie.

Corinne odłożyła robótkę i wstała.

– Może wypije pan ze mną herbatę albo kawę? – Czuła, że ma wilgotne dłonie. Czy Will mógł pomyśleć, że jest zanadto śmiała?

– To bardzo uprzejme z pani strony, ale muszę wracać do domu. Czeka na mnie matka.

– Oczywiście. Proszę mi wybaczyć.

Jako najstarszy z sześciorga dzieci, Will od śmierci ojca przed pięcioma laty miał rodzinę na utrzymaniu, a Corinne podziwiała jego poświęcenie. Fakt, że jest potrzebny w domu, uchronił go przed pójściem na wojnę, co w oczach dziewczyny i zapewne również dla pani Munroe stanowiło dodatkową zaletę.

– Nie ma tu niczego do wybaczania, panno Moore.

– Proszę mi mówić Corinne. – Podeszła kilka kroków bliżej. Na tyle blisko, by dojrzeć złote cętki w jego oczach.

– Dobrze, Corinne, dziękuję za zaproszenie, może innym razem. – Skłonił się lekko. – Dobranoc.

Nie powstrzymała westchnienia, gdy zniknął w korytarzu. Czy istniała szansa, żeby Will poczuł się w jej towarzystwie na tyle swobodnie, by przestać się tak kontrolować i wyjawić sekrety swego serca, które udawało się jej czasem dostrzec w głębi jego oczu? A może uznałby ich przyjaźń za nadużycie zaufania, jakim darzył go pan Moore?

Corinne czekała, aż zamkną się za nim frontowe drzwi, zanim zdecydowała się pójść do gabinetu ojca. Tata z pewnością był tam nadal razem z dziadkiem. Może gdyby zwróciła się do obu, choć jeden by wyjaśnił, jak to możliwe, że ojciec ma dorosłą córkę, o której nikt dotąd nie słyszał, i dlaczego ona się tu zjawiła akurat teraz.

Postawiwszy przed sobą takie zadanie, podeszła do drzwi i zapukała. Cicha rozmowa natychmiast ustała.

– Proszę.

Dziewczyna uniosła podbródek i weszła do środka. Pokrzepiający zapach fajkowego tytoniu dziadka dodał jej odwagi. Przenosiła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego.

– Czy mogę porozmawiać z wami oboma?

– Corinne… – Jej ojciec zmarszczył brwi. – …musisz mieć chyba ważną sprawę, skoro przerywasz nam spotkanie.

Nagana w jego głosie nie uszła jej uwadze.

– Owszem. – Zajęła miejsce na wprost ojca. – Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o kobiecie, która tu była. Czy to naprawdę twoja córka? – Nie spuszczała wzroku z ojca, dostrzegając kątem oka, że dziadek zesztywniał.

– To nie twoja sprawa, dziecko – powiedział. – Twój ojciec się tym zajmie.

– Pozwolę sobie mieć na ten temat odmienne zdanie. Jeśli jesteśmy spokrewnione, mam prawo wiedzieć.

– Zgadzam się z Corinne. – W otwartych drzwiach stanęła matka. – Najwyższy czas, żebyśmy usłyszeli całą historię.

Chłód w jej głosie sprawił, że dziewczynę przebiegł dreszcz. Gdy zachodziła taka potrzeba, matka potrafiła być groźna, a teraz przyszłość jej rodziny znalazła się w niebezpieczeństwie.

Ojciec przygarbił się na krześle.

– Dobrze. Ktoś powinien pójść po Marianne, żebym nie musiał drugi raz powtarzać tego samego.

– Odpoczywa. Później jej wszystko przekażę. – Mama przycupnęła na krześle obok córki, a dziadek oparł się o biurko z fajką w zębach.

– Dobrze, zatem miejmy to wreszcie za sobą. – Tata zerknął na Corinne. – Przekazałem już twojej matce większość szczegółów, a nie sprawia mi przyjemności przeżywanie na nowo tego okresu życia.

Dziadek odłożył fajkę.

– Sam bym chętnie usłyszał całą historię.

Żyła na szyi ojca zaczęła mocno pulsować. W końcu skinął głową i odchrząknął.

– Wystarczy powiedzieć, że byłem młody, głupi i zakochany w dziewczynie, której rodzice mnie nie akceptowali.

– Nie rozumiem. – Matka zmarszczyła brwi. – Pochodziłeś z dobrej rodziny, studiowałeś prawo na uniwersytecie w Oxfordzie. Czego jeszcze chcieli?

– Byłem katolikiem, czyli według jej rodziców wyznawcą nieodpowiedniej religii. I nie ufali prawnikom – wszystkich uważali za oszustów. Tak więc mieli dwa potężne argumenty przeciwko mnie.

– Co się stało dalej? – spytała Corinne.

– Pozwoliłem sobie na to, by oczarowanie Lorettą wzięło nade mną górę, i choć byliśmy stanowczo za młodzi, uległem jej prośbom i zgodziłem się na ślub. Niebawem oczekiwaliśmy dziecka. Niestety wystąpiły komplikacje i Loretta zmarła wkrótce po narodzinach naszej córeczki. – Mięsień w policzku ojca drgnął mocno. – Nie miałem środków na wychowanie dziecka, więc gdy rodzice Loretty podjęli się opieki nad naszą córką, uznałem, że leży to w najlepszym interesie Emmaline.

– A twoja matka? – spytała mama. – Nie mogła ci pomóc?

Ojciec odwrócił wzrok.

– Matka nie czuła się najlepiej – rzekł. – Nie mogła wziąć odpowiedzialności za noworodka. Najlepszym wyjściem byli Judithi Felix Bartlettowie.

Corinne zmarszczyła brwi.

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego Emmaline była przekonana, że nie żyjesz.

Na usta ojca wystąpił grymas niezadowolenia.

– Chyba jej dziadkowie uważali, że będzie dla niej lepiej, jeśli uwierzy w moją śmierć. Woleli jej nie mówić, że wyjechałem za granicę. Przez te lata napisałem do niej kilka listów, najpierw do Bartlettów, potem do samej Emmaline, ale w odpowiedzi otrzymałem tylko pogróżki od pani Bartlett.

– Pojechałeś kiedyś do Anglii, żeby się z nią zobaczyć? – spytała mama.

– Nie, Bartlettowie postawili sprawę jasno. Nie życzyli sobie moich kontaktów z ich wnuczką. Uważałem, że lepiej zostawić ją w spokoju. – Ojciec zerwał się na nogi i przesunął dłonią po szczęce. – Nigdy nie sądziłem, że zjawi się tutaj tak ni stąd, ni zowąd.

Dziadek założył ręce na piersiach.

– Myślisz, że chodzi jej o pieniądze?

– Wątpię, ale owszem, i taka myśl przyszła mi do głowy.

– Skoro nie skontaktowała się z tobą ponownie, to chyba raczej niemożliwe. – Matka wstała i zaczęła się przechadzać po pokoju.

– Nieważne. Już postanowiłem, że spotkam się jutro z Emmaline i spróbuję ustalić, czego chce. Zamierzam narzucić jej konieczność zachowania prawdziwej tożsamości w sekrecie.

Matka pokręciła głową.

– Boże, miej nas w swojej opiece, jeśli odmówi. Może zrujnować wszystko, na co tak ciężko pracowałeś.

– Po co brać pod uwagę najgorsze scenariusze, moja droga? Na razie mogę przynajmniej wierzyć w jej dobre intencje. Do czasu.

– Mam nadzieję, że twoja ufność znajdzie uzasadnienie – rzekł dziadek. – Nie pozwolę na to, by błędy młodości przekreśliły lata, które zaprowadziły cię do tego punktu na ścieżce kariery. Stanowisko burmistrza znalazło się w zasięgu twoich możliwości.

Corinne wyprostowała plecy. A ja nie zamierzam pozwolić na to, by jeszcze jedna córka zajęła należne mi miejsce w rodzinie. Na szczęście miała po swojej stronie matkę i dziadka. Oboje wydawali się przybici takim obrotem sprawy. A jeśli oni pragnęli, by Emmaline zniknęła z ich życia, nie wątpiła, że wkrótce ta kobieta znajdzie się na statku płynącym z powrotem do Anglii. Jej intrygi nie miały szans w starciu z Harcourtem Fentonem i jego córką.