Narkoza - Rafał Artymicz - ebook + książka

Narkoza ebook

Artymicz Rafał

4,4

Opis

Artur Korczyński, anestezjolog, po kilku latach powraca do Wrocławia. Rozpoczyna pracę w szpitalu wojskowym – tym samym, w którym pracuje jego były partner. Korczyński chce przyjrzeć się bliżej procederowi handlu organami i namierzyć jego inicjatora, ale nie jest to jedyny powód, dla którego zdecydował się na przeprowadzkę. Zamierza również skonfrontować się ze swoją przeszłością i znaleźć antidotum na tlące się w nim uczucie. Dzięki pomocy przyjaciół na nowo próbuje budować swoje życie w miejscu, które kiedyś było obietnicą szczęścia. Ale zanim po nie sięgnie, będzie musiał stanąć twarzą w twarz z prawdą o sobie i wyplątać się z sieci bolesnych wspomnień…

Mężczyzna rzucił okiem na tablicę i od razu wiedział, dokąd ma się kierować. Skrzydło administracyjne. Właściwie to nie musiał patrzeć na tablicę. Był już tutaj kilka razy. Idąc korytarzem, udawał, że pisze coś na telefonie, ale kątem oka obserwował, jak obracają się za nim kobiety. W myślach uśmiechał się do siebie. Lubił zwracać uwagę i być wręcz adorowanym. Nikt natomiast nie zauważył, że w jego uchu znajdowała się słuchawka od zestawu bezprzewodowego. Dzięki temu dokładnie wiedział, o czym mówiono w sali konferencyjnej. A aktualnie opowiadano tam o złej kondycji oddziałów zabiegowych.

Rafał Artymicz
Urodził się w 1986 roku we Wrocławiu. Z zawodu jest lekarzem. Obecnie mieszka i pracuje w Dreźnie. Zaczytuje się w kryminałach i powieściach szpiegowskich. Pasjonuje się czarno-białą fotografią. Uwielbia włoską kuchnię, sushi i białe wino. W wolnych chwilach jeździ na rowerze, pływa, a także uczy się języków obcych. Motto życiowe „walczę o siebie, nie zgadzam się na kompromisy, nie daję się ranić” zaczerpnął z serialu Magda M.

Przygodę z pisarstwem zaczął w trakcie studiów. Pod pseudonimem Erjota założył blog Z życia anestezjologa in spe – wówczas pod nazwą Z życia studenta medycyny. Kilka lat później uruchomił blog Lekarz na emigracji. Decyzję o napisaniu powieści podjął w niemieckim mieście słynącym z doskonałych pierników.

Narkoza to zwieńczenie jego kilkuletniej pracy i owoc realizacji tego, co początkowo wydawało się niemożliwe.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 700

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (49 ocen)
34
8
2
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kebazia

Nie polecam

Stereotypy, złe formy (jak biseksualista), naiwność fabuły, momentami sztywność dialogów, plus psychiczna przemoc (w tym groźba outowania) motywowana zemstą lub złośliwością... Ugh. DNF. Jednak szanuję mój czas.
10
MagdaKaplon

Nie polecam

Prosty język. Odłożyłam po kilkudziesięciu stronach.
00
teza20

Nie oderwiesz się od lektury

Jakiś czas temu zobaczyłem tą książkę i stwierdziłem że muszę ją przeczytać plus jest z gatunku LGBTQ+. Jestem fanem książek medycznych, a jeszcze jak są naładowane fabułą kryminalną to już w ogóle nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia 😉 Na początku miałem pewne obiekcje jak zobaczyłem ile ma stron, ale się pomyliłem bo książkę się czyta szybko oraz jest lekko napisana. Fabuła jest ciekawa bo mamy tu wątek miłosny, intrygi oraz o handlu organami , każda kolejna strona jest coraz ciekawsza. Książkę przeczytałem w dwa dni, żałując że tak szybko się skończyła.
00
wanda79

Nie oderwiesz się od lektury

Artur Korczyński, anestezjolog, po kilku latach powraca do Wrocławia i rozpoczyna pracę w szpitalu wojskowym, w którym wraz z grupą przyjaciół będzie się w ukryciu przyglądał nie do końca legalnym operacjom i badał proceder handlu organami. Najbliższą mu osobą, która będzie go dzielnie wspierać w tym przedsięwzięciu, jest Monika Kubacka - chirurg i dyrektor medyczny tegoż szpitala. Razem w pracy i trochę w życiu, zadając kłam wszystkim niedowiarkom, udowadniają, że przyjaźń między kobietą, a mężczyzną jest możliwa. Co prawda oni mają w tej kwestii trochę ułatwione zadanie. Autor wprowadza nas, w pełen cieni medyczny świat, w którym transplantologia pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Okazuje się bowiem, że w tej dziedzinie medycyny pewne nielegalne działania wydają się być zakrojone na szeroką skalę. Mowa tu o eksperymentach na ludziach, nielegalnych badaniach klinicznych czy handlu narządami. Tropienie afery przeszczepowej, która sięga naprawdę wysokich szczebli, okaże się niezwyk...
00
Wiola_loves_books1

Nie oderwiesz się od lektury

💕💕 RECENZJA 💕💕 Rafał Artymicz "Narkoza" Artur jest świetnym anestezjologiem który po latach wraca do Wrocławia by rozpocząć pracę w szpitalu wojskowym. Jednak nie tylko stanowisko go tu przywiodło ale też tajemnicze zabiegi a co za tym idzie handel organami, a dodatko Artur będzie musiał współpracować z byłym partnerem który złamał mu serce. Naszczęście mężczyzna ma przy sobie przyjaciół, którzy zrobią wszystko by ten odnalazł się we Wrocławiu na nowo, równocześnie wykonując polecone mu zadanie. Tajemnice, niebezpieczeństwo i skrywane uczucia wywołają lawinę zaskakujących wydarzeń. Czy ta historia ma szansę na szczęśliwe zakończenie? Kochani muszę się wam przyznać że gdy dotarła do mnie ta książka jej objętość trochę mnie przestraszyła. Zastanawiałam się czy autor przy ponad 600 stronach nie stworzył historii która z czasem zacznie nudzić. Naszczęście nic takiego nie miało miejsca, fabuła wciąga od pierwszych stron, a im bardziej się w nią zagłębiamy tym bardziej rozbudza ona na...
00

Popularność




A to, co w nas najgłębiej skryte jest, Nie ucieknie od przeznaczenia.

Marta Kwiatoń-Dunin

ROZDZIAŁ 1

I

Samolot należący do Lufthansy, lecący z Frankfurtu nad Menem, obniżał swoje położenie, aby przygotować się do lądowania na poznańskiej Ławicy. W kabinie pasażerskiej zaświecił się znaczek informujący o tym, aby zapiąć pasy bezpieczeństwa. Stewardesy w granatowych strojach przypominały pasażerom o zamknięciu stoliczków na oparciach siedzeń i odsłonięciu okien. Monika Kubacka, która przez cały lot i tak była zapięta, zamyślona, wpatrywała się w coraz to większe budynki na ziemi. Wracała właśnie z dwudniowej konferencji chirurgicznej w Niemczech, a na jej twarzy wypisane było zmęczenie. Na szczęście droga z lotniska do mieszkania nie była długa, co dawało nadzieję na to, że dzisiaj położy się wcześnie spać.

Szczupła, przystojna brunetka, która jeszcze trzydzieści minut temu siedziała w samolocie, w zielonych jeansach i fioletowym żakiecie, z niewielką czarną walizką stanęła przed terminalem, rozglądając się za taksówką. Po chwili podjechał do niej biały mercedes, kierowca wysiadł z samochodu i schował walizkę do bagażnika. Monika zajęła miejsce na tylnym siedzeniu. Kierowca wrócił na swój fotel, odwrócił się do niej, ale nim cokolwiek zdążył powiedzieć, usłyszał:

– Na Sokolniczą dziewięć.

– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem – odpowiedział żartobliwie. Widząc jednak, że pasażerka nie jest zbyt rozmowna, nie próbował nawet nawiązać grzecznościowego dialogu na temat pogody.

Monika zresztą nie miała ochoty na pogadanki z nieznajomym. Na ogół bawiły ją takie kurtuazyjne rozmowy, ale dzisiaj nie miała siły, by sztucznie się uśmiechać. Kierowca włączył Radio ZET i samochód ruszył w kierunku wyjazdu z parkingu lotniska. W wiadomościach podawali najnowsze informacje o stanie poszkodowanych w wypadku, który wydarzył się w piątek pod Poznaniem. Trzyosobowa rodzina zderzyła się z pijanym kierowcą furgonetki, który zjechał na przeciwległy pas. Nietrzeźwy kierowca zginął na miejscu, ale pozostali wciąż walczyli o życie w Szpitalu Uniwersyteckim. Rzecznik placówki nie chciał podawać zbyt wielu informacji opinii publicznej, zasłaniając się tajemnicą lekarską. Policja też nie była w tej kwestii wylewna. Monika westchnęła głęboko i pomyślała tylko, że chłopcy pewnie mieli ręce pełne roboty, kiedy jej nie było.

Dalsza podróż samochodem zajęła około piętnastu minut. Mimo ładnego niedzielnego południa w mieście panował niewielki ruch. Kiedy przejeżdżali wiaduktem w pobliżu dworca głównego, w radiu leciała akurat piosenka Anity Lipnickiej – Bones of love.

She’s sipping a cappuccino

Like a cat sipping out of a bowl.

Kierowca taksówki zatrzymał samochód bezpośrednio przed bramą numer dziewięć przy ulicy Sokolniczej. Mieszkanie, którego była właścicielką od czterech lat, znajdowało się na drugim piętrze, ale okna wychodziły na przeciwną, południową stronę. Monika zapłaciła za kurs, zostawiając również spory napiwek dla taksówkarza, który, ku jej radości, nie męczył jej przez całą drogę opowieściami o życiu, dzieciach, żonie czy sobotnim meczu piłki nożnej. Młody mężczyzna wyciągnął walizkę, podziękował i się pożegnał. Zanim Monika wyjęła klucze z torebki, zdążył odjechać.

Weszła do mieszkania, które składało się z dwóch pokoi, kuchni połączonej z niewielkim salonem oraz łazienki. Kubacka ściągnęła szpilki, zostawiła je przy drzwiach wejściowych, a następnie zsunęła żakiet i rzuciła go na fotel. Podeszła do okna i sprawdziła, czy kwiatki nie mają za sucho. Okna wychodziły na południe, dzięki czemu rośliny cały rok miały dostęp do słońca. Właścicielka uwielbiała storczyki, które królowały w mieszkaniu. Wzięła małą zieloną konewkę z wodą i podlała jedyną paprotkę, jaką miała. Pilotem włączyła radio. Jednocześnie w jej torebce rozległ się dzwonek telefonu. Na ekranie wyświetlało się imię jej najlepszego przyjaciela.

Monika nacisnęła zieloną słuchawkę.

– Cześć, Artur – przywitała ciepło rozmówcę.

– Cześć, Monika. Jak tam podróż? W domu już? Jesteś głodna? – dopytywał mężczyzna.

– Dopiero co przyjechałam – odetchnęła. – Zaraz idę pod prysznic.

– To wpadnę za godzinę z kolacją? – zaproponował Artur.

– Ok, do zobaczenia. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się. W sypialni zdjęła ubranie i w samej bieliźnie skierowała się do łazienki. Następnie zmyła makijaż i weszła pod prysznic. Artur już wiele razy widział ją bez make-upu, więc nie musiała się tym przejmować. Znali się już ponad dziesięć lat.

Letnia woda spływała po ciele. Przez kilka minut Monika stała i rozkoszowała się tym szumem, który zakłócał jej niespokojne myśli. W głowie kłębiło się wiele pytań, na które od kilku tygodni bezskutecznie szukała sensownej odpowiedzi.

Po około godzinie zadzwonił dzwonek do drzwi. Artur Korczyński. Od kilku lat pracowali razem po dwóch różnych stronach bariery potocznie zwanej „krew–mózg”. Artur był anestezjologiem, a Monika chirurgiem. W progu stanął modnie uczesany brunet, średniego wzrostu, opalony i dobrze zbudowany. Niejedna dziewczyna marzyła o takim przystojniaku. I nie tylko dziewczyna.

– Guten Tag – powiedział po niemiecku do gospodyni i na przywitanie wymienili się buziakami w policzki. – Pomyślałem, że po powrocie z Niemiec będziesz mieć dość sznycli i bratwurstów, dlatego przywiozłem sushi. – Gość wszedł do kuchni i wyjął z szafki nad blatem talerze oraz z szuflady sztućce. Czuł się jak u siebie w domu. – Chciałem cię odebrać z lotniska, ale moja pożegnalna randka się przeciągnęła.

– Pożegnalna randka? – Monika zmarszczyła czoło.

– Te trzy miesiące pokazały, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni, choć przeżyliśmy kilka bardzo intensywnych i przyjemnych chwil.

– Co chcesz do picia, Artur? Może jakieś wino z okazji pożegnalnej randki? – Kobieta podeszła do barku.

– Sok, jak masz. Samochodem przyjechałem. – Uśmiechnął się. Monika wyjęła dwie szklanki i napełniła je nektarem pomarańczowym. – Jak było? Wszystko załatwione? – zaczął.

– Tak, konferencja jak każda inna – odpowiedziała sucho Monika. – Opowiadanie na temat nowości, których nikt nawet nie pamięta po zakończeniu wystąpienia każdego z referentów.

– Był profesor Schmidt? – dopytywał Artur.

– Nie, ale było dwóch ludzi od niego. Ten jego odpicowany laluś i ktoś jeszcze, ale nie kojarzę zbyt dobrze twarzy. Zobaczysz na zdjęciach. Rozmawiali z innymi o jego nowym projekcie na temat komórek macierzystych, ale za wiele szczegółów nie udało mi się usłyszeć. Mam nadzieję, że na nagraniu będzie więcej, ale mimo to trzeba będzie się jeszcze dowiedzieć. Nie miałam kiedy odsłuchać całości, ale jakość jest rewelacyjna. Muszę powiedzieć Michałowi, że te nadajniki są warte swojej ceny. Dobrze, że przyszłam wcześnie na ten bankiet i niechcący – puściła oczko – pomyliłam stoliki, dzięki czemu mamy zapis całej rozmowy. Poza tym zrobiłam zdjęcie listy gości. Może coś znajdziemy, jak przejrzymy dokładnie, kto tam był i mógłby mieć potencjalne kontakty ze Schmidtem – zrelacjonowała. – Dobre sushi – zmieniła nieco temat.

Korczyński popatrzył na nią z ukosa. Zauważył, że Monika nie jest tak rozmowna jak zawsze. Szybka zmiana tematu konwersacji? Zastanawiał się. Oboje znali się jeszcze z czasów studiów i potrafił dostrzec, że jest coś nie tak. Zwykle nie mogła przestać opowiadać, a teraz tylko zdawkowe odpowiedzi. To nie było w jej stylu.

– Monika, co jest? – zapytał wprost. – Jakaś małomówna jesteś.

– Wszystko w porządku – odpowiedziała szybko.

Artur wiedział, że to nieprawda, ale nie chciał jej męczyć.

– Wiesz może, co tam słychać u Mariusza? – zapytała nagle.

– U Mariusza? – zdziwił się, biorąc jednocześnie pałeczkami kolejny kawałek sushi, tym razem z ogórkiem i paluszkami krabowymi.

– Po studiach został we Wrocławiu, co nie? Chyba pracuje na chirurgii w Szpitalu Wojskowym? – drążyła temat.

– A co cię tak nagle zaczął interesować mój były facet? Przecież to już dawno przeszłość – skwitował.

– Tak pytam. Od kiedy się rozstaliście, cały czas jesteś sam. Nie utrzymujecie już kontaktu, co nie?

– Od momentu, jak go wyrzuciłem z mieszkania, zamieniliśmy kilka słów. Nie dzwonimy do siebie z życzeniami na święta czy urodziny, jeśli o to pytasz. Dla mnie to sprawa zamknięta. Nie chcę mieć z nim do czynienia – uciął. Temat byłego chłopaka był dla Artura bardzo drażliwy, nawet Monika nie znała szczegółów ich nagłego rozstania i dlatego unikał go, jak tylko mógł. Nie chciał tej sprawy rozgrzebywać. Nawet po tylu latach.

– A nie myślałeś nigdy o tym, żeby mu pokazać, co stracił?

– Co mi to da? – Skrzywił się.

– Satysfakcję i dobrą zabawę – zaśmiała się sztucznie.

Artur nic nie odpowiedział. Od czasu rozstania z Mariuszem minęło dobrych kilka lat. Przez ten czas zrobił w Poznaniu specjalizację z anestezjologii, a Mariusz Karpiński, z tego, co słyszał od znajomych ze studiów, skończył specjalizację z chirurgii ogólnej w Szpitalu Wojskowym we Wrocławiu. Podobno całkiem nieźle mu szło. Rzekomo miał talent, ale to mogły być tylko plotki. Ekschłopak nie był zbyt towarzyski i miał niewielu znajomych. Ale nic więcej na temat jego życia Korczyński nie wiedział, zwłaszcza prywatnego.

– Artur… – powiedziała niepewnie po chwili przerwy Monika, a on spojrzał na nią spod oka. – Za miesiąc przenoszę się do Wrocławia. Obejmę stanowisko dyrektora medycznego w Szpitalu Wojskowym. – Popatrzyła na niego. – Dlatego zapytałam o Mariusza. W pewnym sensie będę jego szefową – dodała szybko.

Anestezjolog z wrażenia aż wypuścił pałeczki do sushi, a jego twarz zastygła w wymownym grymasie.

– Ale jak? Tak po prostu? Twój Krzysiek o tym wie? Co na to Michał Kalicki? – strzelał pytaniami jak z karabinu, chociaż nie oczekiwał żadnej odpowiedzi.

– Krzysiek wie, że jest taka ewentualność, ale odpowiedź ze szpitala dostałam w piątek przez telefon. Nie rozmawiałam jeszcze z nim na ten temat, ale mówiłam mu, że kandyduję na to stanowisko. A Michał? No cóż, zaaprobował ten pomysł… właściwie to on mi go podsunął.

– Czyli ja się dowiaduję na końcu – skwitował ponuro Artur.

– Nie, ty się dowiadujesz pierwszy o tym, że zostałam przyjęta.

– A to nie jest tak, że aby tam objąć stanowisko kierownicze, trzeba być lekarzem wojskowym? – zastanawiał się głośno.

– Też tak myślałam, ale wcale tak nie jest. To już nie te czasy.

– Ale co z wami? Z tobą i Krzyśkiem, waszymi planami?

– Coś się wymyśli. Może on też się przeniesie do Wrocławia. Na razie uważamy, że Poznań nie jest aż tak daleko. Początkowo pomyślałam, że mogłabym zamieszkać w twoim mieszkaniu, ale wynajmujesz je chyba studentom, prawda?

– Będą tam jeszcze tylko trzy miesiące, do końca wakacji, a później, standardowo, pewnie przedłużę im umowę.

– Dlatego nie będę zawracać ci głowy. Czegoś poszukam, raczej przez jakąś agencję, bo wątpię, abym sama miała do tego głowę.

– A co to znaczy, że to był pomysł Kalickiego? – dopytał zdziwiony Artur. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciółka przeprowadza taką rewolucję w życiu swoim i swojego przyszłego męża. O sobie nawet nie pomyślał.

– Kiedyś po prostu wspomniał, że wie, iż w wojsku we Wrocławiu będą zmiany kadrowe. Długo o tym myślałam i po rozmowie z Krzyśkiem sama mu to zaproponowałam. Początkowo był sceptyczny, ale ostatecznie zmienił zdanie. Podobno szpital prowadzi nie do końca legalne operacje, zwłaszcza jeśli chodzi o projekt transplantologiczny. Mam się temu przyjrzeć i wspólnie doszliśmy do wniosku, że mi, jako kobiecie, łatwiej będzie się tam zakręcić, niż jakby to Krzysiek miał zostać dyrektorem. Poza tym chodzą słuchy, że nasz ulubiony profesorek macza w tym palce.

– Schmidt – dopowiedział Artur.

– Właśnie. Jako dyrektor i chirurg będę mieć dostęp praktycznie do wszystkich informacji. Poza tym Michał wspomniał, że chce tam jeszcze kogoś wsadzić poza mną. Pomyślałam o tobie. Tutaj nie masz przecież nic, co by cię trzymało, więc spokojnie możesz się przeprowadzić. Przynajmniej na jakiś czas.

– A co ja miałbym tam robić? – zapytał zaskoczony.

– Coś się na pewno znajdzie. Jak będę dyrektorem, to wyczaruję ci jakiś fajny etacik – zażartowała Monika.

– Nikt się na to nie zgodzi.

– Wstępnie rozmawiałam o tym z Michałem. W związku z tym, że we Wrocławiu studiowałeś, uważa, że to niegłupi pomysł. Na pewno masz tam jeszcze jakieś stare znajomości, które możesz odgrzać. Poza tym mam już pewien pomysł, jak cię tam wmanewrować, ale na razie będzie to moja tajemnica.

– Widzę, że już wszystko macie obgadane. – Artur zacisnął usta. – Fajnie…

– Oj, przestań. Przeprowadzka dla ciebie to nic trudnego. Spakujesz walizki, wypowiesz umowę najmu.

– No technicznie to faktycznie wygląda całkiem prosto – przyznał.

Korczyński skończył jeść. Wstał od stołu i obrócił się do okna. Lubił widok zachodzącego słońca.

– A co z Krzyśkiem? Zobacz, jak dobrze nam się tu pracuje we troje. Poza tym chyba kiedyś będziecie chcieli się pobrać, może mieć dziecko. Młody tak po prostu się na to wszystko zgodził? – spekulował. – Jak wyjedziesz, to wszystko się rozpieprzy. Jakoś tego nie widzę.

– Trochę kręcił nosem, ale ostatecznie się zgodził. – Nastała cisza. – Artur, co jest z tobą? Starzejesz się czy co? – skrytykowała go Monika. – Zawsze lubiłeś, jak coś się działo. Mamy właśnie okazję znowu coś zrobić poza salą operacyjną. Razem. Może to jest twój czas na powrót do Wrocławia. Może tam kogoś poznasz? Siedzisz tutaj już dobre kilka lat i jakoś żadnego fajnego chłopaka nie znalazłeś. A ci, których poznawałeś, najczęściej byli dupkami i kretynami, z którymi nie było o czym rozmawiać. I to nie tylko moje zdanie – upomniała go i lekko pogroziła palcem. – Poza tym znowu zrobimy coś nowego, fajnego – próbowała go przekonać do swojego pomysłu.

– Taaa, pod nosem mojego byłego faceta. Kapitalny plan. Może jeszcze się z nim zejdę? – ironizował.

– Właśnie będziesz mieć okazję pokazać mu, co stracił. Szlag go trafi, jak zobaczy, że odnosisz sukcesy, że naprawdę jesteś kimś. Bo przecież jesteś. Taki twój prywatny skutek uboczny całej operacji. Pokażesz mu, jaką masz klasę. Chcąc nie chcąc, będzie musiał się z tobą liczyć. Nie będziesz tam przecież salowym.

– Wredna jesteś, wiesz? – podsumował ją.

– Może trochę, ale uczę się tego od ciebie – wytknęła mu. – Nigdy nie miałeś sobie równych – zaśmiała się.

Artur wstawił swój talerz do zmywarki i skierował się do drzwi.

– Jadę do siebie. Chcę się wcześniej położyć. Jutro mam dyżur z jakimś młodym rezydentem, a intensywna terapia jest pełna. Znowu będzie roboty na pół nocy – westchnął.

– Rozumiem. Ja też jestem zmęczona podróżą. Napiszę jeszcze do Michała, albo przynajmniej zacznę pisać o tym, czego się dowiedziałam. Przemyśl ten Wrocław. Proszę cię. To może być naprawdę dobry pomysł. Nie musisz dawać odpowiedzi już dzisiaj – zastrzegła. – Po prostu miej to na uwadze, okej?

– Ta, jasne – odparł. – Dobra, uciekam.

Przyjaciele pocałowali się w policzki na pożegnanie i Artur pospiesznie wyszedł. Kubacka przekręciła za nim klucz w drzwiach i poszła do sypialni. Otworzyła edytor tekstu i zaczęła pisać:

Konferencja chirurgiczna.

Miejsce: Frankfurt nad Menem, Centrum biznesowe

Data: 24–26 maja 2015 r.

Monika zatrzymała się i zamyśliła na chwilę, po czym zaczęła pisać treść sprawozdania. Jej palce błyskawicznie przeskakiwały po klawiaturze. Wiedziała, co ma napisać, musiała tylko to przelać na elektroniczny papier. Niecałą godzinę później plik był gotowy. Kilkoma kliknięciami wysłała go do Michała Kalickiego i zamknęła laptop.

*

Artur wsiadł do samochodu i oparł głowę o zagłówek. Po całej rozmowie z Moniką w głowie szalały mu myśli i mocno zakurzone wspomnienia. Włączył odtwarzacz CD. Samochód wypełniły dźwięki jego ulubionej piosenki, Pół prawdy:

Nie bój się przeznaczenia,

Powoli wszystko zmieniaj.

Wrocław, studia, praca, szpital, Mariusz Karpiński. „Męczę się z tobą…”, „Nie chcę cię znać…”. To były jego słowa, kiedy się wyprowadzał, gdy się rozstali.

Z drugiej strony Korczyńskiego od pewnego czasu męczyła monotonia. Mniej podróżował, ostatnio właściwie żył tylko pracą w szpitalu. Z nikim na poważnie nie romansował. Można by rzec, że dziadział. Ale czy naprawdę zmianą miałby być powrót do Wrocławia? Z mieszkaniem nie byłoby problemu, bo miał tam swoje cztery kąty na osiedlu Ogrody Świeradowskie. Kupił je jeszcze na studiach. Dzięki dodatkowej pracy, o której nikt nie wiedział, mógł sobie pozwolić na taką inwestycję. Niewielu studentów stać na taki luksus, chyba że rodzice ich zasponsorują. Jednak rodzice Artura już nie mieli takiej możliwości. Dlatego też prawie nikt nie wiedział, że to on jest właścicielem. Wolał mówić, że wynajmuje. Mariusz, który z nim wtedy mieszkał, też nie był świadomy, u kogo nieoficjalnie wynajmuje pokój, a raczej sypialnię. Zresztą Artur postarał się o to, aby nie musiał on podpisywać żadnych dokumentów. Jak się później okazało, miało to swoje zalety, których początkowo nawet nie brał pod uwagę.

Nie słuchaj, co ci radzą,

Wszyscy i tak cię zdradzą.

Faktycznie mógłby odnowić stare kontakty. Wielu z jego kolegów ze studiów pracowało we Wrocławiu. Z Pauliną, jedną z najlepszych przyjaciółek, mógłby się częściej spotykać. Mimo wszystko Artur lubił stolicę Dolnego Śląska. Gdyby nie Mariusz i to, jak go zdradził, może by tam został po studiach. Taki był plan, kiedy jeszcze zakładali wspólną przyszłość. Od tamtych chwil minęło siedem lat; z jednej strony dużo czasu, ale z drugiej niekoniecznie.

Nie wiedział jeszcze, czego chce, ale Kubacka zasiała w jego głowie szybko kiełkującą myśl o zmianie życia. Monika wyjedzie, ale jej facet, Krzysiek Tomakowski, który też był chirurgiem, zostanie w Poznaniu. Gdziekolwiek Artur nie będzie, nie uda mu się pozostać blisko dwojga swoich najlepszych przyjaciół.

II. DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Artur, przebrany w niebieskie, służbowe ubranie, był już na bloku operacyjnym. Obejrzał się w lewo i dostrzegł drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem „dyżurka lekarska”. Powolnym krokiem wszedł do pomieszczenia. Było puste, ale na stole stał dzbanek ze świeżo zaparzoną kawą. Anestezjolog nalał jej sobie do kubka i oparł się o szafkę przy drzwiach wejściowych. Wzrok skierował na tablicę korkową, na której wisiało kilka widokówek. Pewnie każdy przysyła coś z wakacji. To miłe – pomyślał, chociaż tak naprawdę niewiele go to interesowało.

Niespodziewanie do dyżurki wszedł ciemny blondyn. Nawet nie zauważył Artura. Natomiast ten od razu go rozpoznał.

– Dzień dobry – powiedział lekko wywyższającym się tonem.

Blondyn wzdrygnął się i powoli obrócił w jego stronę. Przez chwilę wpatrywali się sobie w oczy. To był Mariusz Karpiński, ekschłopak Artura, z którym anestezjolog od kilku lat nie utrzymywał kontaktu.

– A co ty tutaj… – zaczął Mariusz.

Nie zdążył dokończyć, bo nagle do dyżurki weszła Monika.

– Korczyński, tu jesteś. Miałam telefon i dlatego tak długo się przebierałam. Wydrukowałam ci wyniki badań z rana. I wczorajsze echo serca. Resztę znasz. W sumie nie ma w nich nic nowego. Morfologia i elektrolity bez zmian, cukier lekko się podniósł, ale chyba nie ma tragedii. Takimi rzeczami to się przecież nigdy nie przejmowałeś. – Puściła do niego oczko.

Artur wziął wyniki do ręki i szybko przeleciał po nich wzrokiem. Historię pacjenta znał już dobrze. Nikt z lekarzy nie chciał się podjąć znieczulenia ze względu na jego przeszłość kardiochirurgiczną. Za to Korczyński miał za sobą roczne stypendium w Herzzentrum w Berlinie na oddziale kardioanestezjologii i postanowił przeprowadzić znieczulenie pacjenta. Miał w tym o wiele większe doświadczenie niż koledzy ze Szpitala Wojskowego, w którym nie było oddziału chirurgii serca. W Poznaniu też często współpracował z kardiochirurgami, chociaż bardziej lubił neurochirurgię i chirurgię ogólną, nie znosił za to ortopedii.

Sama operacja, od strony chirurgicznej, nie była trudna. Obawiano się jedynie, że pacjent nie przeżyje okresu pooperacyjnego. Wszelkie standardy to nie to samo, co bezpośrednia opieka kogoś z doświadczeniem. Nie chciano kolejnej sensacji pod tytułem „operacja się udała, a pacjent zmarł”, jaka miała miejsce pół roku wcześniej. Dziennikarze nie zostawili wówczas suchej nitki na szpitalu, oskarżając lekarzy wręcz o świadome spowodowanie śmierci pacjenta, aby pobrać jego narządy do przeszczepu. Sprawa odbiła się echem w całym kraju. Na pomysł, by do współpracy zaprosić Artura, wpadła Monika. Anestezjolog po wstępnej analizie historii choroby postanowił podjąć ryzyko.

– Myślę, że możemy zaczynać, pacjent jest już na sali i chyba wszyscy czekają tylko na ciebie.

– W takim razie bierzmy się do roboty.

I oboje wyszli z dyżurki, skąd udali się do sali operacyjnej numer dwa. Mariusz został sam z niedopitą kawą. Był kompletnie zaskoczony tym, kogo przed chwilą ujrzał. Nie przypominał sobie jednak, aby ktokolwiek o Arturze wspominał. Słyszał, że ma przyjechać jakiś anestezjolog, ale nie wiedział kto konkretnie. Nikt nie powiedział, jak się nazywa. Nigdy by się nie spodziewał, że będzie to jego ekschłopak. Z tego, co się właśnie wydarzyło, zdążył wywnioskować, że dyrektor Kubacka i Korczyński muszą się dobrze znać już od dawna. Nie każdy jest w końcu na „ty” z szefową. Wziął dwa łyki kawy, odstawił kubek na stół i także ruszył do sali operacyjnej numer 2.

*

Operacja trwała kilka godzin. Przez cały czas przy pacjencie był także ordynator anestezjologii doktor Jan Łęczycki oraz kilku innych lekarzy, których Artur poznał w czasie porannego raportu. Niektórzy z kolegów po fachu sceptycznie podchodzili do jego pomysłu na znieczulenie, ze względu na ryzyko, jakie się z nim wiązało, i nie omieszkali dać tego po sobie poznać. Ordynator jednak wydawał się bardzo zadowolony z przebiegu tej gościnnej wizyty. Zresztą dyrektor Kubacka nie musiała go długo przekonywać do swojego pomysłu. Doktor Korczyński wykazał się wiedzą i doświadczeniem, mimo swojego młodego wieku. Wiedział, jak ma postępować z pacjentem, i nikt nie ważył się kwestionować jego poleceń. Praktycznie cały czas utrzymywał pacjenta w stanie stabilnym, a pojedyncze zwyżki ciśnienia czy bradykardia nie wywoływały u niego zbytniego niepokoju. To się może zdarzyć w czasie najprostszej narkozy. Był opanowany, pewny siebie i zdecydowany. Znał się na swojej pracy, a każde polecenie było dokładnie przemyślane. Dzięki niemu chirurdzy mogli spokojnie operować. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Monika nie asystowała przy operacji, mimo że uczestniczyła w kwalifikacji pacjenta do zabiegu. Co jakiś czas przychodziła na salę operacyjną, zaglądając kolegom przez ramię, by sprawdzić, jak im idzie. Zerkała też na monitory, ale już dawno sama przyznała, że nie wie, jak można to wszystko naraz ogarniać. Cóż, chirurg…

Mariusz w czasie operacji był drugim asystentem. Kątem oka zerkał w stronę Artura, który udawał, że tego nie widzi. Czuł, że wszystko się w nim gotuje. Był wściekły. Nie umiał powiedzieć dlaczego, ale w środku eksplodował. Oboje nie widzieli się od absolutorium, ale nawet wtedy ze sobą nie rozmawiali. Od czasu, gdy się rozstali, nie utrzymywali kontaktów. Mimo że mieli paru wspólnych znajomych, to nie wiedział, co się z nim teraz dzieje – zresztą gdyby chciał, to pewnie w internecie znalazłby wszystko, ale jego to zupełnie nie interesowało. Jednak już powitanie Artura w dyżurce wyprowadziło go z równowagi, choć nie potrafił tego racjonalnie wyjaśnić. Ten jego wywyższający się, wręcz dominujący ton. Karpiński nie spodziewał się, że się jeszcze kiedyś spotkają. Może nie tak w ogóle, ale na pewno nie na sali operacyjnej, gdzie na dodatek to Korczyński będzie grał pierwsze skrzypce, a wszyscy inni będą skakać wokół niego i się nim zachwycać.

– Mariusz, skup się, zasłaniasz mi pole – przywołał go do porządku operator, co Karpińskiego jeszcze bardziej poirytowało. Nie chciał, żeby jego były partner pomyślał, że jest tu traktowany jak stażysta, który ma tylko trzymać haki, i że jest co chwilę opieprzany, bo choćby nie wiadomo jak się starał, to i tak będzie źle.

Korczyński nie wiedział, kto będzie operować, ale taki skład zespołu bardzo mu odpowiadał. Był pewien, że Mariusz myśli sobie teraz: „Artur, gwóźdź programu, Mariusz – szara, druga asysta, na którą nikt nie zwraca uwagi poza momentami, żeby go opieprzyć”. Nie obchodziło go jednak to, co sobie myślał jego były. Nim się zajmie później. Bardziej interesowało go to, jak potraktuje go ordynator anestezjologii, który stał obok. A ten był nim wręcz oczarowany. Artur bardzo chciał zyskać jego sympatię i przychylność.

Operacja powoli dobiegała końca.

– Tutaj rozpisałem wszystko, jak z lekami oraz badaniami na dziś i jutro. Na razie proszę pozostawić pacjenta pod respiratorem, na mniej więcej takich parametrach, jak tutaj podałem. Taka gazometria, jaką ma teraz, jest właściwie idealna. Jutro będziemy go wybudzać. I proszę koniecznie co godzinę kontrolować diurezę – tłumaczył pozostałym anestezjologom Artur tak, jakby to on był tutaj szefem. – W razie jakichkolwiek pytań jestem do państwa dyspozycji pod telefonem, a jeśli będzie trzeba, to oczywiście przyjadę do szpitala. Pozostanę jeszcze kilka dni we Wrocławiu, dopóki nie będę pewny, że wszystko idzie w dobrym kierunku i można pacjenta zostawić samego.

Ordynator był zachwycony jego profesjonalizmem.

– Szczerze podziwiam pana za umiejętności. Nikt z nas tutaj by się tego nie podjął, natomiast pan… Gratuluję – dziękował mu.

– Cieszę się, że mogłem wykorzystać swoje doświadczenie i państwu pomóc. Dla mnie to nie było zbyt trudne, ale jak wiadomo, trzeba mieć praktykę. Dobrze, że dyrektor Kubacka nie zapomniała o starych znajomych – dodał i jednocześnie puścił do niej oczko. – Sami państwo wiedzą, że tabelki i wykresy w wytycznych to jedno, a medycyna to drugie. Pamiętam, jak na czwartym roku studiów pani docent Krajewska na zajęciach z nefrologii mówiła: „W medycynie jak w kinie. Wszystko może się zdarzyć”. Na szczęście scenariusz tego filmu był dość przewidywalny – roześmiał się lekko.

– Mam nadzieję, że zgodzi się pan zjeść ze mną obiad. Dzięki temu mielibyśmy okazję jeszcze porozmawiać. Co prawda szpitalny bufet nie podaje kaczki ani królika, ale pierogi ruskie mamy jednak świetne. – Ordynator nie przestawał się uśmiechać.

– Oczywiście, że się zgodzi. Sama miałam to zaproponować – dodała Monika, łapiąc Artura pod ramię.

– Pierogi to moje ulubione danie, nie mógłbym odmówić – ucieszył się Korczyński, bo faktycznie uwielbiał pierogi ruskie.

Troje lekarzy zaczęło się zbierać. Dwóch anestezjologów pozostało na sali, aby bezpiecznie zawieźć pacjenta na oddział intensywnej terapii. Mariusz kończył przy stoliku opisywać operację, gdy zerknął w stronę Korczyńskiego. Ich wzrok spotkał się na moment i miał wrażenie, że brew Artura delikatnie drgnęła, jakby chciał powiedzieć: „Do zobaczenia”. Karpiński, speszony, wrócił do opisywania zabiegu.

III. MIESIĄC PÓŹNIEJ

Punktualnie o godzinie trzynastej w sali konferencyjnej Szpitala Wojskowego rozpoczęło się zebranie pracowników kierowniczego szczebla, któremu przewodniczyła dyrektor do spraw medycznych. Sala konferencyjna znajdowała się na drugim piętrze w budynku A i miała kształt prostokąta, na środku którego znajdował się jajowaty stół, a dookoła niego ustawione były krzesła. Pod ścianą i oknami stał kolejny rząd krzeseł. Monika Kubacka, ubrana w elegancki szafirowy żakiet, przywitała wszystkich przybyłych. Włosy miała spięte w kok, a na ramiona opadały jej dwa kosmyki. Zebranie nie miało charakteru obowiązkowego, ale wskazane było, aby pojawili się na nim ordynatorzy oddziałów zabiegowych lub osoby przez nich oddelegowane, co w praktyce oznaczało, że lepiej było mieć dobry powód swojej nieobecności. Od kilku tygodni chodziły plotki, że mają nastąpić jakieś zmiany, ale nikt dokładnie nie wiedział, o jakie zmiany chodzi. Pani dyrektor rozpoczęła od zreferowania spotkania w urzędzie wojewódzkim w wydziale zdrowia dotyczącego stanu finansowego szpitala.

W tym samym czasie, w holu głównym przy tablicy informującej o tym, gdzie jaki oddział w szpitalu się mieści, stanął przystojny brunet. Ubrany w czarne skórzane buty marki Versace, idealnie dopasowane granatowe spodnie i koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu z białym kołnierzem i mankietami od rękawów ozdobionymi srebrnymi spinkami, czarny pasek oraz niebieską marynarkę z wyraźnym wcięciem w talii. Elegancko, szykownie, ale jednocześnie wygodnie. W prawej ręce trzymał czarną skórzaną teczkę na dokumenty. Mężczyzna rzucił okiem na tablicę i od razu wiedział, dokąd ma się kierować. Skrzydło administracyjne. Właściwie to nie musiał patrzeć na tablicę. Był już tutaj kilka razy. Idąc korytarzem, udawał, że pisze coś na telefonie, ale kątem oka obserwował, jak obracają się za nim kobiety. W myślach uśmiechał się do siebie. Lubił zwracać uwagę i być wręcz adorowanym. Nikt natomiast nie zauważył, że w jego uchu znajdowała się słuchawka od zestawu bezprzewodowego. Dzięki temu dokładnie wiedział, o czym mówiono w sali konferencyjnej. A aktualnie opowiadano tam o złej kondycji oddziałów zabiegowych.

– Blok operacyjny nie pracuje odpowiednio, generuje zbyt duże koszty – wyliczała dyrektorka. – Należy przyjrzeć się organizacji pracy, wyciągnąć wnioski i zmienić to, co źle funkcjonuje. Przeprowadzony przed miesiącem audyt jednoznacznie pokazuje, że trzeba naprawić kilka błędów organizacyjnych. Do tej pory każdy oddział miał swoją salę operacyjną i sam ustalał, co i jak będzie na niej operowane. Było tak przez wiele lat, ale analizy wykazują, że obecnie nie jest to finansowo korzystne dla szpitala. Potencjał pomieszczeń, sprzętu i pracowników nie jest w pełni wykorzystywany. Czasami na jednej czy dwóch salach operacyjnych zabiegi kończyły się o jedenastej, na innej trwały do piętnastej, a i tak pacjenci leżeli na oddziałach i czekali na operacje kilka dni, generując jednocześnie niepotrzebne koszty. W związku z tym postanowiłam zatrudnić koordynatora bloku operacyjnego, który ma tę sytuację poprawić. Jego zadaniem będzie optymalizacja czasu pracy personelu, zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek.

Wszyscy spojrzeli po sobie pytająco, kiedy rozległo się pukanie i drzwi sali się otworzyły. Monika od razu wiedziała, kto to jest. Idealnie – pomyślała. Zresztą dobrze wiedziała, że osoba po drugiej stronie wszystko słyszy i zastuka w odpowiednim momencie. Ciekawe, ile czekał pod drzwiami – zastanawiała się w duchu. Już wcześniej ustalili i przećwiczyli, jak to będzie wyglądać, i do tej pory wszystko szło po ich myśli. Podniosła się z krzesła, aby dokonać prezentacji.

– Chyba się nie spóźniłem, pani dyrektor? – zapytał z lekkim, nieco ironicznym uśmiechem mężczyzna w niebieskiej marynarce i puścił do niej oczko.

– Nie, w samą porę. Proszę państwa, to jest doktor Artur Korczyński. Pan doktor jest świetnym anestezjologiem i od dzisiaj będzie z nami pracować. Niektórzy go już poznali w czasie operacji tego pacjenta z obciążeniem kardiologicznym miesiąc temu. – Zerknęła w stronę doktora Cyglińskiego, który przytaknął kiwnięciem głowy. – Obejmie nowo utworzone stanowisko koordynatora bloku operacyjnego w naszej placówce. Jego zadaniem będzie przyjrzenie się naszej pracy, reorganizacja obłożenia sal operacyjnych i… – zawahała się na moment, szukając odpowiedniego słowa – …optymalizacja liczby personelu, a co za tym idzie – zredukowanie niepotrzebnych kosztów. Panie doktorze, liczę na owocną współpracę. – Monika uśmiechnęła się i usiadła.

– Dziękuję, pani dyrektor, za to miłe powitanie. – Artur popatrzył w jej stronę. – Proszę państwa – rozpoczął pewnym tonem – jak pani dyrektor zapewne poinformowała, należy zmienić organizację pracy na bloku operacyjnym. I to będzie moje kluczowe zadanie. Zapoznałem się już wnikliwie z opinią audytora i jego zastrzeżeniami. Mieliśmy okazję z panią dyrektor na ten temat rozmawiać, sam coś tam widziałem i mam kilka pomysłów, które niebawem zacznę wprowadzać w życie. Czy są świetne, czas pokaże. Na pewno są sprawdzone u naszych zachodnich sąsiadów i mogłem już obserwować w praktyce to, co zamierzam zrobić tutaj. Jak mniemam, pani dyrektor Kubacka wspomniała, że zajdą tu u państwa, a raczej powinienem już powiedzieć „u nas”, zmiany. – Ironia dodawała tylko pikanterii, której nie potrafił sobie oszczędzić.

„Mniemam”… przecież wszystko dobrze słyszałeś. Monika lekko uśmiechnęła się do siebie i jednocześnie zakończyła połączenie z telefonem Artura tak, aby nikt tego nie zauważył.

– Przez najbliższy czas, powiedzmy kilka tygodni – nie przestawał mówić – będę się przyglądać temu, jak wygląda państwa praca. Chcę również porozmawiać z każdym z osobna, a przynajmniej z większością osób pracujących na bloku operacyjnym, aby zorientować się w państwa opinii co do panujących tu warunków. Zależy mi na tym, aby poznać zarówno mocne strony tutejszej organizacji pracy, czyli te, z których jesteście zadowoleni, jak i te słabe. Dlatego stawiam na dialog z państwem. Nie jestem tutaj po to, aby kogokolwiek z państwa ocenić czy wystawić laurki. Nie chcę szukać winnych tego, że coś może źle działać. Chcę to po prostu naprawić. Najlepiej wspólnie – wyjaśnił. – Jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia, a boi się rozmowy ze mną i chce je zgłosić anonimowo, to nie widzę najmniejszego problemu. Ostateczne decyzje, jakie podejmę, będą wypadkową tego, co sam zaobserwuję, i tego, czego się dowiem od personelu. Im więcej państwo mi przekażecie swoich uwag oraz propozycji, tym łatwiej będzie mi znaleźć złoty środek. – Artur starał się pokazać, że za nadchodzące rewolucje będą odpowiedzialni wszyscy, mniej lub bardziej. – Dodam od razu, że za jakiś czas ponownie się tutaj spotkamy. Możliwe, że część z państwa dostanie wymówienia, choć jeśli już, to raczej zostanie przeniesiona na inny oddział. Zwolnienia to jednak ostateczność, której na pewno będzie można uniknąć. Przecież i tak brakuje rąk do pracy, więc nielogicznym byłoby kogoś wyrzucać. A jak zostanie trochę w szpitalnej kasie, to może znajdzie się coś na podwyżki albo premie.

– Przepraszam – odezwał się brodaty, około pięćdziesięcioletni mężczyzna.

– Tak? – Artur spojrzał na niego. – Co prawda czas na pytania przewidziałem na końcu, ale skoro to takie ważne, to proszę.

– Pani dyrektor – zwrócił się w stronę Moniki – słyszymy o zwolnieniach, a pani zatrudnia kogoś nowego, aby zreformował szpital. Jak to się ma do sytuacji finansowej, o której pani wcześniej wspomniała? Nie uważa pani, że to zaprzeczanie samej sobie, a nawet pewnego rodzaju niegospodarność z pani strony?

Przez salę przeszedł pomruk komentarzy. Monika lekko się zmieszała – nie oczekiwała takiego zarzutu.

– Ale jeśli chodzi o… – zaczęła powoli, chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji.

– Pani pozwoli, pani dyrektor, jeśli można – przerwał stanowczo Artur, widząc, że sytuacja wymknęła się Monice nagle spod kontroli. Korczyński spojrzał w kierunku osoby rzucającej oskarżenie. – Pan doktor Waldemar Cygliński, ordynator chirurgii ogólnej, pamiętam pana. To pan był operatorem, kiedy przyjechałem tutaj na występy gościnne. – Mężczyzna potwierdził to skinieniem głowy, a Artur uśmiechnął się serdecznie. Już wcześniej poczytał co nieco na jego temat. – Czyli dobrze odrobiłem zadanie domowe – rzucił lekkim żartem. – Ma pan rację, panie doktorze. Można w tym momencie zarzucić pani dyrektor Kubackiej szastanie państwowymi pieniędzmi. Z jednej strony mówi tu o oszczędnościach, jak pan słusznie wspomniał, a z drugiej zatrudnia kogoś nowego, czyli mnie. – Artur skrzyżował ręce na piersi. – Tak, sam mógłbym się z panem zgodzić. – Zrobił krótką przerwę, a Monika popatrzyła na przyjaciela, zastanawiając się, co on kombinuje, ale czuła, że Korczyński ma całkowitą kontrolę nad przebiegiem dyskusji i to on nią steruje. Artur natomiast świdrował wzrokiem doktora Cyglińskiego. – Panie ordynatorze, co pan zrobił w ostatnim czasie, powiedzmy w ciągu ostatniego pół roku, aby wzrosła wydajność pracy na pańskim oddziale? – Pytanie było tak niespodziewane, że nastała cisza, której Artur nie miał ochoty zbyt szybko przerwać. – Rozumiem, że ta cisza jest formą odpowiedzi.

– Ale co to ma do rzeczy? – próbował bronić się Cygliński.

– Otóż ma, i to bardzo dużo. Nic się nie zmieni, jeśli nie będziemy próbowali nowych rozwiązań. Kieruje pan oddziałem, ale jak widać pańska rola sprowadza się do podbijania wypisów. Skoro jest pan tylko stemplarzem, to nie wiem, jaki jest sens płacenia panu ordynatorskiej pensji. Adekwatna byłaby pensja, jaką otrzymuje pani w okienku na poczcie. – Korczyński nie mógł sobie darować złośliwości. – Z całym szacunkiem dla tych pań, które tam siedzą i użerają się z nieznośną klientelą.

– Ale… – Cygliński chciał się postawić, jednak sam nie wiedział, co powiedzieć.

– Mam w takim razie propozycję, panie doktorze Cygliński. – Artur nie dał sobie wejść w słowo. – Proszę jeszcze dzisiaj zawiadomić Najwyższą Izbę Kontroli i niech sprawdzi, czy przypadkiem pani dyrektor Kubacka nie dopuszcza się, jak pan to nazwał, niegospodarności i nie szasta nierozsądnie pieniędzmi naszych sponsorów… Przepraszam, podatników. Jeśli kontrola wykaże, że coś jest nie tak w związku z moim zatrudnieniem, to z dniem dostarczenia raportu odejdę z pracy. Może tak być? – Doktor Cygliński był wyraźnie zaskoczony takim zwrotem akcji, bo przestał się zupełnie odzywać. – Jeśli jednak wszystko okaże się w najlepszym porządku – ciągnął Artur po kilku sekundach niezręcznej ciszy, którą przez moment się delektował – to wtedy pan odejdzie z pracy. Taki układ chyba będzie fair, nie sądzi pan?

Wszyscy popatrzyli na Artura zdziwieni.

– Ale dlaczego ja miałbym odejść? – zapytał zaskoczony ordynator.

– A dlaczego nie? – odpowiedział bezczelnie pytaniem na pytanie Korczyński i uniósł brwi. – Przecież pański prywatny gabinet na Słonecznej chyba nieźle funkcjonuje, poradzi pan sobie bez pracy w szpitalu. Będzie się pan mógł poświęcić prywatnej praktyce i tam szastać, przepraszam, gospodarzyć finansami – poprawił się zuchwale – wedle pańskiego uznania. W internecie jest dużo interesujących opinii na pana temat. Zapewne dobrze je pan zna – dodał z wyraźną satysfakcją, widząc po twarzy ordynatora, że trafił w punkt. Artur w tym momencie wywołał wojnę. Uderzył go w twarz białą rękawiczką z cegłą w środku. I zrobił to z premedytacją. – Oczywiście wiemy, że czasami te opinie są nieprawdziwe, ale przecież nawet kłamstwo powtórzone tysiąc razy w końcu stanie się prawdą.

Cygliński nic nie odpowiedział. Parę osób na sali znacząco odchrząknęło. Nie było wielką tajemnicą, że ordynator operował prywatnych pacjentów w szpitalu, załatwiał im miejsca wręcz z dnia na dzień, a potem kasował w swoim gabinecie. I były to niebagatelne sumy. Zresztą, wielu chirurgów w całym kraju tak robiło, a dyrekcja na ogół przymykała na to oko. Ordynator dzięki temu dorobił się całkiem pokaźnej fortuny, jego willa robiła wrażenie i brakowało mu tylko basenu – jeszcze wczoraj wieczorem Artur oglądał zdjęcia satelitarne posiadłości Cyglińskiego. Poza tym chciał on objąć stanowisko dyrektora do spraw medycznych i nie rozumiał, dlaczego jego kandydatura została odrzucona, a zatrudniono jakąś tam Monikę Kubacką, która była młodsza i nie miała doświadczenia w zarządzaniu w ochronie zdrowia ani doświadczenia na stanowisku kierowniczym. Dobrze jednak wiedział, że jeśli straci pracę w szpitalu, to będzie koniec jego El Dorado, zwłaszcza jeśli jego miejsce zajmie ktoś, z kim nie dałoby się współpracować i podsyłać mu własnych pacjentów.

– To kto zawiadamia NIK? Pan czy może ja mam to zrobić? A może ktoś z pozostałych państwa? – zwrócił się do innych obecnych na zebraniu Artur, ale każdy unikał jego wzroku. – Śmiało – zachęcał.

W sali panowała grobowa cisza. Monika przygryzła wargę. Niezłe wejście smoka – pomyślała.

– Ta cisza oznacza, że chyba ja mam to zrobić. Dobrze. To by było na tyle, jeśli chodzi o te kilka słów wstępu. Jeszcze kwestia mojego gabinetu. – W tym momencie zwrócił się w stronę Moniki. – Tak jak rozmawialiśmy wcześniej, zajmę pomieszczenie przy wejściu na blok operacyjny. Tam będzie mi chyba najwygodniej – stwierdził.

– Chwileczkę – odezwał się ponownie ordynator chirurgii, a Korczyński teatralnie przewrócił oczami. – Czy to chodzi o tę dyżurkę, w której obecnie pracuje trzech moich lekarzy?

– Tak, dokładnie o tę – potwierdziła Monika, spoglądając nerwowo na Artura.

– To gdzie oni będą mieli swoją dyżurkę? – zapytał ordynator.

– Tak zorganizuję ich pracę, że nie będzie im potrzebna dyżurka do siedzenia. Zamiast tego będą cały dzień zajęci swoimi obowiązkami na oddziale – skwitował ostro Artur. – Który też ulepszę. No i oczywiście na bloku operacyjnym. – Widać było, że sytuacja między oboma panami staje się coraz bardziej napięta. – No, chyba że będę musiał stąd odejść, to wtedy nic im nie zorganizuję, a oni dalej będą sobie spokojnie popijać kawkę i czasem udawać, że ciężko pracują i nawet dotykają pacjentów – dodał z ironicznym uśmiechem i sam lekko zaśmiał się ze swojego wrednego dowcipu. Monika zmarszczyła czoło, a Artur ponownie stał się poważny. – Ale, panie kolego, zanim to nastąpi, o ile w ogóle nastąpi, trochę pourzęduję w tym pokoju, zgoda? – uciął temat. – Pani dyrektor, czy chciałaby pani coś dodać? – zapytał, jakby to on był gospodarzem spotkania.

– Nie, w sumie pan wszystko powiedział – odpowiedziała szybko Monika, lekko zmieszana.

– Skoro sytuacja jest jasna i nie ma więcej pytań, to nie zatrzymuję państwa dłużej. Mogą państwo wracać do swoich codziennych obowiązków, a ja zapoznam się dokładnie ze swoimi. Życzę wszystkim miłego dnia – zakończył swoje wystąpienie, nie zostawiając miejsca na dalsze komentarze i dyskusję.

Korczyński zajął miejsce koło Moniki i wyjął z teczki jakieś dokumenty. Uczestnicy zebrania powoli wychodzili na korytarz.

– Tutaj masz listę rzeczy, których potrzebuję. – Artur wyjął jakąś kartkę, ale kątem oka obserwował, jak członkowie spotkania, idąc, zerkają w jego, a raczej ich stronę.

W końcu Monika i Artur zostali sami w sali konferencyjnej. Anestezjolog przeciągnął się wygodnie na fotelu, rzucił długopis na stół i przez chwilę nikt nic nie mówił. Korczyński uśmiechał się tylko z satysfakcją.

– Myślisz, że już mnie nienawidzą? – zaśmiał się cynicznie.

– Na pewno jeszcze cię nie kochają. Swoją drogą, nieźle wybrnąłeś z tej sytuacji z Cyglińskim. Ja bym na to nie wpadła – przyznała.

– Sam się podłożył. Nie sądziłem tylko, że jest takim głupim samobójcą. Zresztą, i tak było wiadomo od początku, że musimy się z nim pożegnać. A tak przynajmniej na oczach wszystkich dokonał własnej egzekucji. Mógł się nie wychylać. Nie moja wina, że nie wiedział, że moje wynagrodzenie spływa od innego pracodawcy i NIK nic nie wykaże. Trzeba tylko aktywować Michała Kalickiego, żeby nam załatwił ten papier.

– Już chciałam powiedzieć, że jesteś tu za darmo.

– Proszę cię, nikt by nie uwierzył, że uprawiam tutaj wolontariat. Za dobrze wyglądam. Za coś muszę się ubrać. A właśnie, ładną mam marynarkę, prawda? – Artur roześmiał się. – Nowy Hugo Boss. Moje ostatnie zakupy w Egoiście w poznańskim Browarze przed powrotem na stare śmieci. Czterocyfrowa suma na metce. I to przed przecinkiem.

– Igrasz z ogniem. – Monika pogroziła mu palcem.

– Zaczyna mi się coraz bardziej tutaj podobać. To co, robimy w sobotę imprezę powitalną? Zaproszę paru znajomych ze studiów. Młody oczywiście przyjeżdża z Poznania?

– Jak mu dzisiaj opowiem, co tutaj już wyprawiasz, to padnie z wrażenia.

Oboje wstali. Monika nagle go objęła.

– Cieszę się, że znowu razem pracujemy. – Przytuliła go i po chwili dodała: – Znowu Hugo Bossa używasz? – zauważyła. – Ostatni raz czułam go od ciebie chyba ze dwa lata temu – zdziwiła się lekko.

– Aż tak dobrze pamiętasz, kiedy używam jakich perfum? Obwąchujesz mnie czy co? – zażartował Artur. – Czas na zmiany – powiedział już poważnie. – A poza tym, do czego miałaby pasować ta marynarka? Hugo pasuje tylko do Bossa.

Monika nie miała energii, by wysilać się na jakiś komentarz. Dzisiejszy dzień należał do Korczyńskiego.

W tym momencie do sali weszła oddziałowa pielęgniarka z ortopedii. Widząc ich, jak się ściskają, lekko się zmieszała. Monika i Artur szybko odsunęli się od siebie.

– Yyy, przepraszam, zapomniałam zabrać telefon po spotkaniu. – Pospiesznie chwyciła urządzenie ze stołu i wyszła, obrzucając ich jeszcze spojrzeniem.

– Hmmm… kwestię używania prywatnych telefonów w czasie pracy też będziemy musieli rozwiązać – zauważył głośno Artur.

– Teraz to już na bank będą chodzić słuchy, że mamy romans. To największa plotkara w szpitalu.

– I bardzo dobrze. Zastanawiam się, jak Mariusz zareaguje na moje pojawienie się tutaj i wieści o romansie z tobą. – Puścił do niej oczko.

– Wredny jesteś – skwitowała Monika.

– Ty zaczęłaś. Sama mnie namówiłaś na przeniesienie się tutaj ze względu na niego. Za twoją radą postanowiłem się nad nim trochę poznęcać. Ale tylko troszeczkę – zaznaczył. – Tak tyci, tyci. – Pokazał palcami. – Wiesz, że ja mam złote serce.

– Widziałeś się z nim już? – zapytała z ciekawości.

– Nie, ale pewnie trafię na niego niebawem, a on się pewnie bardzo zdziwi. – Artur spojrzał na zegarek na nadgarstku. – Zdzwonimy się później, bo jestem umówiony z Pauliną. Jadę po nią na Plac Solny do redakcji i idziemy na obiad na Rynek. Trzymaj się.

– Cześć, Artur. Nie spóźnij się jutro do pracy.

– Oczywiście, pani dyrektor. Punktualnie o siódmej trzydzieści odbiję kartę pracowniczą. – Pomachał nią jej przed oczami. – Dziwnie się czuję, kiedy pomyślę, że jesteś moją szefową.

– Postaraj się o tym fakcie zbyt często nie zapominać, bo wylądujesz u mnie na dywaniku.

Korczyński zrobił minę małego dziecka, które coś zbroiło i boi się dostać karę od rodziców.

Przed wyjściem dali sobie jeszcze po buziaku w policzek. Artur opuścił salę, zostawiając Monikę samą, i skierował się do wyjścia. Wyjął z kieszeni telefon i zwolnił kroku, aby spokojnie napisać do Pauliny, że będzie po nią za pół godziny. Była dopiero jedenasta, więc pewnie i tak dojedzie szybciej. O tej porze ruch na mieście był niewielki, ale mógł mieć problem z parkingiem. Poza tym nie wiedział, czy Paulina od razu przeczyta wiadomość. Ona jest strasznie roztrzepana – pomyślał. Klikając „wyślij”, usłyszał, jak za rogiem rozmawiają dwie osoby. Przystanął, aby się przysłuchać.

– Taki wypacykowany, wypachniony elegancik, pitu, pitu, Artur jakiś tam… podobno jest anestezjologiem. On był wtedy przy operacji tego gościa, co nikt go z naszych usypiaczy znieczulić nie chciał, bo kojarzy mi się jego twarz – mówiła jedna z osób. – Tak zrozumiałem, ale nie wiem, bo ja wtedy na urlopie jeden dzień przecież byłem, więc mogę się mylić. Ty wtedy asystowałeś szefowi.

– Jarek, ale anestezjologów przecież u nas nie brakuje, to po co nam on? – zapytał drugi głos. Artur od razu poznał kto to.

– Ma koordynować blokiem operacyjnym; że niby chujowo pracujemy. Ściął się z naszym starym na tym spotkaniu. Pewnie by chciał, żeby go wyrzucili z pracy, bo o to poszło. – Jarosław Nadolny, chirurg, zrelacjonował swojemu koledze krótko przebieg spotkania.

W tym momencie doktor Korczyński wyszedł zza rogu.

– Przepraszam. – Spojrzał na pierwszego z rozmówców i od razu zauważył, że to on siedział obok ordynatora Cyglińskiego na spotkaniu. – Do windy i do wyjścia to najlepiej tędy? – zapytał, wskazując palcem drogę, choć dobrze ją znał. – Wie pan, jestem tu nowy i jeszcze się gubię w tych korytarzach, a to przecież taki duży szpital. – Spojrzał na drugiego mężczyznę. – Mariusz, witam. – Uśmiechnął się fałszywie. – Pewnie już słyszałeś od swojego przyjaciela, że będziemy razem pracować. – W ten sposób dał do zrozumienia, że słyszał całą rozmowę. – Czy to nie wspaniałe? – kpił. Karpiński stał zmieszany i nie odpowiadał. – Poprzednim razem, gdy tutaj byłem, to nie mieliśmy nawet chwili, by porozmawiać. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że mnie wręcz unikałeś. – Artur dobrze wiedział, że to akurat była prawda. – Biorąc pod uwagę, że kilka lat się nie widzieliśmy, to ostatnio wręcz wpadamy na siebie co chwilę. A teraz to już pewnie codziennie tak będzie, więc, mój drogi, wszystko nadrobimy. Będziemy mogli sobie powspominać przy stole operacyjnym stare, dobre czasy. Czuję, że bardzo polubię chirurgię ogólną – drwił. – Ach… Jeśli koledzy będą cię pytać, skąd się znamy, to… – tu zrobił lekką pauzę i popatrzył na niego z satysfakcją. Z twarzy wyczytał, że Mariusz raczej nie jest w miejscu pracy wyautowany i teraz przeraża go myśl, że zaraz wszystko się wyda. Polska to jednak kraj zaściankowy i wiadomość o tym, że ktoś jest gejem, rozeszłaby się błyskawicznie. – …to nie bądź ubogi w szczegóły i opowiedz wszystko dokładnie, jak było. Stwierdzenie, że znamy się ze studiów, na pewno nikogo nie zadowoli. To zbyt banalne, nieprawdaż? – Stuknął go w ramię po koleżeńsku i odszedł w stronę schodów. – Już nie mogę się doczekać spotkań na sali operacyjnej – dodał, obracając się jeszcze. – Do zobaczenia.

Dzięki temu Korczyński wiedział, że Mariusza Karpińskiego wiele osób będzie teraz pytać o to, skąd się znają i o co mu chodziło. I przez to będzie musiał się nieźle tłumaczyć, by wyjść z całej tej sytuacji z twarzą. Artur nie miał problemu z akceptacją swojej orientacji. Już pod koniec liceum oswoił się z tym, że płeć piękna nie jest mu pisana, choć wtedy jeszcze trzymał to w tajemnicy. Dopiero na studiach, gdy przeprowadził się z Opola do Wrocławia, przestał to ukrywać przed światem. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowy rozdział w życiu, który postanowił zacząć bez przeinaczania rzeczywistości. Nie obnosił się z tym, ale kiedy ktoś zapytał go o to wprost, odpowiadał szczerze. Nigdy go z tego powodu nie spotkała jakaś przykrość. Chciał żyć w zgodzie z samym sobą, a nie tak, jak inni by chcieli. Krzywdy nikomu nie wyrządzał. Ostatecznie nawet dla osób o homofobicznych poglądach nie miało to znaczenia. Dla nich był Arturem Korczyńskim – kolegą czy zwykłym znajomym, a preferencje seksualne traciły na znaczeniu. Poza tym jego przyjaciele uważali, że łamie stereotyp zniewieściałego geja. Był przystojny, elegancki, łatwo nawiązywał kontakty, potrafił być szarmancki i uwodzicielski. Nie był zmanierowany ani nie miał dziewczęcej urody. Starał się dbać o kondycję, choć nie chodził na siłownię tak często, jak by mógł. Korczyński uważał, że w pracy nikogo nie powinno obchodzić, jakiej jest orientacji i z kim śpi. O tym, kto będzie w jego łóżku, decydował on sam. To jego prywatna sprawa. Zresztą i tak opinię publiczności miał gdzieś. Jeśli dodać do tego jeszcze plotki, które niebawem rozejdą się po szpitalu, że ma romans z Moniką, to sytuacja naprawdę nabierała rumieńców. W tym całym rozgardiaszu nawet Mariusz mógłby się pogubić.

IV

Wrocławski Rynek o tej porze roku tętnił życiem bez względu na godzinę. Mieszkańcy chętnie przychodzili tu nie tylko w ciepłe dni, lecz także zimą, by przespacerować się po jarmarku świątecznym z kubeczkami w kształcie buta Świętego Mikołaja, z których parowało pyszne grzane wino. Artur zaparkował samochód na Placu Solnym i skierował się do jednego z najwyższych budynków. Znajdowała się tam redakcja „Wrocławskiego Dziennika Miejskiego”; Paulina Gozdal była bowiem młodą i ambitną dziennikarką. Od dwóch lat kierowała działem kulturowym i świetnie się spisywała na tym stanowisku. Zarówno opisywanie, jak i organizowanie różnych wydarzeń miała we krwi.

Idąc do holu głównego, Korczyński zadzwonił do Pauliny, by powiedzieć jej, że będzie czekał na nią na dole przy recepcji. Około dziesięć minut później z windy wyszła niewysoka brunetka, która od razu uśmiechnęła się do swojego przyjaciela. Przywitali się serdecznym uściskiem.

Artur i Paulina poznali się na wymianie studenckiej. Paulina studiowała dziennikarstwo na trzecim roku, Artur był wtedy na piątym roku medycyny. Mimo że mieszkali w jednym mieście, poznali się dopiero we Włoszech na kursie językowym. Właściwie to jeszcze na lotnisku, w dniu wylotu do słonecznej Italii. Przypadek sprawił, że wynajęli na miesiąc to samo mieszkanie w Perugii. Bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Paulina momentalnie wyczuła, że Korczyński nie jest heteroseksualny, bo kompletnie nie zwracał uwagi na jej piersi. A to akurat nie umykało żadnemu heteronormatywnemu facetowi. To Paulina była później przy Arturze, kiedy ten rozstał się z Mariuszem i potrzebował pocieszenia. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Przynajmniej Paulina ich przed nim nie miała.

Artur od tygodnia mieszkał ponownie we Wrocławiu, ale dopiero dzisiaj znalazł czas, aby się z nią spotkać. Zresztą, grafik dziennikarki także nie był wypełniony wolnymi godzinami.

Przeszli przez Rynek w stronę ulicy Więziennej, gdzie zajęli miejsca na tarasie w jednej z włoskich restauracji. Oboje uwielbiali włoską kuchnię, a Paulina nawet nauczyła Artura przyrządzać kilka tamtejszych potraw. Kobieta zamówiła penne al pesto, natomiast Korczyński skusił się na swoje ulubione danie, czyli spaghetti carbonara.

– Precelku, szykuj się na sobotę – rzucił Artur. Paulina spojrzała na niego pytająco. – Tak, tak, spóźniona parapetówka. Trzeba uczcić mój powrót do Wrocławia.

– To muszę iść na zakupy, bo nie mam w co się ubrać.

– Akurat, twoja szafa pewnie pęka w szwach. Zresztą i tak jest mała szansa, że któryś z gości widział cię już w jakiejś twojej kiecuni.

– Każda okazja jest dobra, aby sprawić sobie przyjemność.

– Ja tam nie potrzebuję powodu, aby kupić sobie coś ładnego. Po prostu to robię. Zawsze lubię dobrze wyglądać. Prawda, że mam ładną marynarkę? – Tę sztuczną próżność Paulina zbyła znaczącym milczeniem. – Zamawiamy lody na deser? – zaproponował Artur.

– Zwariowałeś? – oburzyła się. – Muszę dbać o linię!

– Jeśli ze swoją figurą do tej pory nie znalazłaś męża, to jedna porcja truskawkowego gelato ci nie zaszkodzi – dogryzał jej. Obydwoje lubili wstawiać włoskie słowa do swoich wypowiedzi.

– Ej…

– Nie zaczyna się zdania od „ej” – pouczył.

– Ale…

– Od „ale” też nieładnie zaczynać wypowiedź. Powinnaś to wiedzieć.

– Stronzo. Jesteś okropny. Nie będę pokazywać palcem, kto jeszcze przy tym stoliku od dłuższego czasu jest singlem – odgryzła się Arturowi.

– Wiesz, wróciłem do miasta, to może spotkam jakieś nowe twarze warte mojej uwagi, ale ciebie już tu wszyscy znają i każdy zna twoje kreacje – nie dawał za wygraną. – Poza tym zdarzały mi się pewne epizody w Poznaniu.

– Przeginasz – oburzyła się Paulina. – Ale cieszę się, że wróciłeś – dodała po chwili. – Telefon i Skype to nie to samo, co wspólna kolacja.

– Zgadzam się – przyznał Artur. – Chociaż tyle razy zapraszałem cię do mnie, a ty w sumie byłaś może ze trzy–cztery razy. To już ja we Wrocławiu częściej bywałem.

– Byłam też dwa razy u ciebie w Berlinie, jak byłeś na stażu.

– A, faktycznie, z tym że jeden raz to był, jak przyjechałaś na jakieś targi i miałaś u mnie darmowy nocleg, więc mnie odwiedziłaś przy okazji.

– Liczy się to, że byłam – broniła się dziewczyna. – I o ile pamiętam, to zrobiłam ci w ramach wdzięczności na obiad zraziki.

– Które prawie ci się przypaliły – wytknął jej okrutnie Korczyński.

– Oj tam, czepiasz się. Dobra, zamów te lody. – Spojrzała na Artura. – Ale dla mnie mała porcja. I bez polewy czekoladowej i bitej śmietany.

– „Tylko bez zasmażki” – zacytował ich ulubioną bajkę.

V

W weekend w Ogrodach Świeradowskich, które mieściły się na wrocławskim Gaju, odbyła się impreza z okazji powrotu Artura do Wrocławia. Osiedle składało się z kilku trzypiętrowych bloków, a trzypokojowe mieszkanie Korczyńskiego mieściło się na drugim piętrze jednego z nich. Jeden pokój służył jako sypialnia z garderobą, drugi pełnił funkcję gabinetu lub biblioteczki, a trzeci, dzienny, połączony był z kuchnią, którą oddzielał barek z czterema czarnymi krzesłami typu hoker. Pod ścianą znajdowały się skórzana kanapa, ława i dwa fotele, a na ścianie wisiał płaski pięćdziesięciocalowy telewizor. Do tego balkon, na którym stały stolik kawowy oraz trzy krzesła. Całość z jednej strony sprawiała wrażenie chłodnej i niedostępnej przestrzeni, ale z drugiej strony wszystko zostało zaprojektowane tak, by było jak najbardziej praktyczne. Nawet para studentów, którym wynajmował to mieszkanie przez ostatnich parę lat, nie doprowadziła go do ruiny. Po ich wyprowadzce musiał przeprowadzić jedynie kilka drobnych odnowień.

Oczywiście Monika i Krzysiek, jego najbliżsi przyjaciele, byli najważniejszymi gośćmi. Poza tym nie mogło zabraknąć Pauliny. Przyszło także kilkoro znajomych z roku, z którymi gospodarz jeszcze utrzymywał kontakt. Teraz pojawiła się możliwość odnowienia i zacieśnienia tych relacji.

Impreza była na najwyższym poziomie. Artur zamówił świetny catering – na talerzach królowały łosoś i sushi. Do tego kilka rodzajów win, likierów, whisky i innych alkoholi. Korczyński zawsze miał świetnie zaopatrzony barek, choć sam rzadko pił – musiał mieć do tego towarzystwo. Lampka wina nie była dla niego przyjemnością, jeśli nie miał z kim przy niej porozmawiać. Całości dopełniała muzyka klubowa, którą uwielbiał. Wcześniej uprzedził sąsiadów o przyjęciu, dlatego nie spodziewał się z ich strony żadnych problemów. W większości byli to młodzi ludzie, którzy rozumieli, że czasem trzeba się pobawić. W razie ewentualnych problemów Artur zaplanował również grilla na końcu osiedla, gdzie zaczynały się ogródki działkowe. Studenci często urządzali tam imprezy, jeśli nie mieli wolnego lokum.

Towarzystwo bawiło się przez dobre kilka godzin. Wspominali dawne czasy oraz rozmawiali na temat przyszłości. Niektórzy prowadzili już własne praktyki, zrezygnowawszy z pracy w szpitalu. Było to o wiele wygodniejsze i spokojniejsze, nie mówiąc o zarobkach, które były nieporównywalne z marną szpitalną pensją, do której trzeba było brać dodatkowe dyżury, najlepiej w kilku miejscach, aby łatać braki kadrowe. Korczyński w przeciwieństwie do większości kolegów nigdy nie dorabiał w przychodni ani na SOR-ze. Sporadycznie jeździł w karetce, ale tylko dlatego, że mu się ta praca podobała.

Artur znowu poczuł się jak za dawnych lat, kiedy co tydzień zaliczali ze znajomymi inny klub i inną imprezę. Zawsze był lubiany, przystojny i inteligentny, a inni mogli na niego liczyć. Świetnie się ubierał. Potrafił bronić swojego zdania, ale jak ktoś mu zalazł za skórę, to umiał się też odpłacić. Budził pewnego rodzaju respekt, chociaż nigdy na nikogo nie patrzył z góry. Przez jakiś czas na studiach był starostą roku. Udzielał się w kołach naukowych i jeździł na konferencje. Parę razy wygłosił prezentację – raz nawet dostał wyróżnienie. Miał kilka propozycji rozpoczęcia doktoratu albo stypendiów naukowych w Polsce lub za granicą i dla wszystkich było zaskoczeniem, że z żadnej oferty nie skorzystał, tylko wyjechał do Poznania. Pod koniec szóstego roku studiów wszyscy zauważyli, że nieco przycichł. Mniej udzielał się towarzysko, częściej wyjeżdżał, znikał. Wcześniej miał współlokatora, ale na kilka miesięcy przed końcem roku nagle się on wyprowadził. Tylko parę najbliższych osób wiedziało, co się wtedy wydarzyło. Następnie, bez zbędnych wyjaśnień i pożegnań, spakował się i wyjechał do stolicy Wielkopolski, aby zacząć tam karierę zawodową. Mieszkanie natomiast wynajął studentom. Po ukończeniu stażu podyplomowego w Poznaniu zaczął specjalizację z anestezjologii i intensywnej terapii. Pracował w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, tym samym co Monika i Krzysiek, którzy robili specjalizację z chirurgii ogólnej. Kontakt ze znajomymi z Wrocławia utrzymywał – czasami przyjeżdżał albo widywali się na konferencjach.

Nikt nie wiedział, że Monika Kubacka, Krzysiek Tomakowski i Artur Korczyński od lat mają dodatkowe zadanie. Oficjalnie poznali się w połowie studiów na konferencji studenckich kół naukowych, ale prawda była inna. Cała trójka zajmowała się zdobywaniem informacji. Zostali zwerbowani przez Michała Kalickiego i dzięki niemu ich drogi życiowe się skrzyżowały. Nie wiedzieli o nim zbyt wiele – oficjalnie pracował w ministerstwie spraw zagranicznych, ale tak naprawdę nie mieli pojęcia, czym się zajmuje. Kalicki wychodził z założenia, że im mniej wiedzą, tym lepiej. Mieli za to poczucie, że robią coś dla dobra innych, chociaż byli świadomi, że medalu raczej za to nie dostaną.

Monika i Krzysiek zostali parą pod koniec drugiego roku studiów. Parę miesięcy później dostali razem z Arturem pierwsze wspólne zadanie do wykonania, w Krakowie. Szybko nawiązała się między nimi nić porozumienia i stali się dobrymi znajomymi. Zaczęli utrzymywać kontakt poza oficjalnym kanałem, co bardzo ułatwiało im dalszą współpracę. To Tomakowski zaproponował, aby Korczyński rozpoczął specjalizację w Poznaniu. Ani on, ani jego dziewczyna nie wiedzieli dokładnie, co wydarzyło się parę miesięcy wcześniej w życiu uczuciowym kolegi, choć to tamte wydarzenia sprawiły, że dał się namówić na nowy start w Wielkopolsce. Właściwie od razu się zgodził. Wtedy ich znajomość przerodziła się w przyjaźń. Zawsze mogli na siebie liczyć i mieli nadzieję, że tak już pozostanie.

Korczyński stał na balkonie ze szklaneczką mojito. Na bezchmurnym niebie dostrzegł Wielki Wóz. Welcome home – pomyślał. Po chwili dołączył do niego przystojny, nieco niższy od niego szatyn. Mężczyzna podsunął mu paczkę papierosów.

– Młody, dzięki, ale oduczam się palenia na imprezach. – Krzysiek Tomakowski, chłopak Moniki, a jednocześnie przyjaciel Artura, wyciągnął jednego i sam odpalił.

– To teraz jeszcze tylko dla mnie etat musi się znaleźć – powiedział, wypuszczając przez usta dym – i będziemy w komplecie. Już mi się znudziło podróżowanie między Poznaniem a Wrocławiem. Weekend tu, weekend tam.

– Pracuję nad tym. – Artur uśmiechnął się pod nosem.

– Czuję, że nie będziemy się nudzić przez najbliższe miesiące. – Mówiąc to, Krzysiek oparł się o barierkę balkonu. – To chyba nasze pierwsze takie duże zadanie.

– Krzysiu, nie rozmawiajmy dziś o pracy. – Korczyński upił drinka. – Powiedz mi lepiej, co z waszym ślubem?

– Ciii… – Zerknął w stronę pokoju. – Pierścionka jeszcze nie kupiłem. Cały czas się waham. Może byś mi pomógł coś wybrać?

– Oj, wiesz przecież, że ja się na świecidełkach nie znam. Nowy garnitur dobrałbym ci bez problemu, ale pierścionek? W moim świecie śluby nie istnieją, dlatego geje się nie znają na tych błyskotkach. Ostatecznie mojemu facetowi, gdybym go miał – zaznaczył zdecydowanie – kupiłbym zegarek, choć to podobno przynosi pecha – zaczynasz odliczać czas do rozstania. W sumie lepiej by było, jakbym się zdecydował na zaręczynowy srebrny łańcuszek na rękę.

– Świetny z ciebie przyjaciel – poirytował się Młody.

– Łukasza Kawiorskiego poproś. On robił kiedyś kampanię reklamową dla sklepu jubilerskiego, co jest przy Rynku na Kuźniczej. Może da ci namiary na kogoś, kto fachowo doradzi. – Artur odwrócił się w stronę drzwi balkonowych. – Patrz, jak Paulina z nim flirtuje.

– Dziwisz się? Nie raz mówiłeś, że ona jest zakochana we włoskiej urodzie, Włochach, Włoszech, kuchni włoskiej i wszystkim, co z Italią związane, a on przecież wygląda na Włocha. I to podobno całkiem przystojnego. – Krzysiek puścił oczko do Artura i lekko stuknął go w ramię. Łukasz uwielbiał flirtować i kokietować dziewczyny – a one też to lubiły – jednak nie odmawiał sobie też przyjemności płynącej ze spotkań z mężczyznami. Deklarował się jako biseksualista. „Żeby życie miało smaczek…” – mawiał.

– Może rozmawiają o pracy. Dziennikarstwo i reklama mają wiele wspólnego – tłumaczył żartobliwie zachowanie przyjaciółki Artur, jednocześnie próbując odwrócić uwagę od urody kolegi.

– Zwłaszcza PR. Łukasz stara się, aby jego był rewelacyjny. Swoją drogą, jak twój? Wyrwałeś już coś na starych śmieciach?

– Jeszcze nie zacząłem się nawet rozglądać.

– Akurat w to ci nie uwierzę. Ty zawsze, w każdym nowym miejscu lustrujesz otoczenie. Pewnie masz pełno powiadomień na tej gejowskiej aplikacji randkowej.

– Już nie przesadzaj. – Artur pokazał mu język.

– Wracam do środka. Zrobić ci coś jeszcze do picia? – zapytał Krzysiek i zgasił papierosa.

– Nie, mam jeszcze. Dzięki. – Korczyński pokiwał szklaneczką z drinkiem i zamoczył w nim usta.

Rozejrzał się dookoła. Noc była ciemna. Na dole pod blokiem latarnie oświetlały chodnik i plac zabaw dla dzieci. W bloku po drugiej stronie ktoś zgasił światła w siłowni. Artur nabrał głęboko rześkiego powietrza. Rozpoczynał się nowy rozdział w życiu doktora Korczyńskiego.

Nie bój się przeznaczenia

Powoli wszystko zmieniaj

*

Na drugi dzień Artur obudził się z niemałym bólem głowy. Monika przyjechała pomóc mu posprzątać, a Krzysiek postanowił swojego kaca leczyć w samotności w domu. Pół godziny po Monice wpadła też Paulina. We troje szybko ogarnęli mieszkanie i w ramach nagrody zjedli po dużej porcji lodów. No, przynajmniej porcja Korczyńskiego była duża, nie żałował on sobie też bitej śmietany i borówek. Jedząc, leżeli na kanapie i przerzucali bez celu kanały w telewizorze.

– Dziewczyny, jak dobrze, że was mam. Pewnie sam bym to do wtorku próbował ogarnąć – dziękował Artur.

– Widać było, że dobrze się wczoraj bawiłeś – zauważyła Paulina.

– Ej, a pamiętasz, że całowałeś się z Łukaszem, jak wychodził? – zapytała Monika.

– Co takiego? – zdziwił się Artur.

– Na pożegnanie dałeś mu soczystego buziaka – potwierdziła druga przyjaciółka.

– To na pewno był tylko delikatny buziak, pewnie tak dla jaj – bronił się.

– Tak, tak, jasne – powiedziały obie naraz.

– To, że wczoraj nieco wypiłem, nie znaczy, że od razu wmówicie mi, że nie wiadomo co robiłem. Swoją drogą, będę musiał do niego zadzwonić. Gdyby wcześniej wiedział, że wróciłem do Wrocławia, to mógłby się u mnie zatrzymać, a nie tułać po hotelach.

– Przypominam ci, że proponowałeś mu wczoraj nocleg – kontynuowała jedna z nich.

– Ale powiedziałeś, że będzie spał na kanapie, więc nie chciał skorzystać.

– Dziwne. Ta kanapa jest całkiem wygodna. – Artur zaczynał czuć się zażenowany swoim zachowaniem. – Ktoś chce browarka na kaca? – postanowił szybko zmienić temat.

Nikt nie chciał.

– Może chociaż radlera? – Spojrzał na dziewczyny, trzymając w ręce butelkę i zastanawiając się jednocześnie, skąd ona wzięła się w jego lodówce. Może ktoś przyniósł i zapomniał.

VI

Przez kilka kolejnych tygodni nowy koordynator, doktor Artur Korczyński, przyglądał się pracy na bloku operacyjnym, skrzętnie wszystko zapisując. Następnie sporządzał tabelki w Excelu i wyciągał różne wnioski. Przejrzał książki i protokoły operacji, obłożenie oddziałów, liczbę zatrudnionych osób. Dodatkowo skrupulatnie analizował historie chorób pacjentów, którzy zmarli w ciągu ostatnich tygodni na oddziale intensywnej terapii. Nazwa tego stanowiska była na tyle dla niektórych niejasna, że nikt do końca nie wiedział, jaki jest zakres jego kompetencji i obowiązków.

Ponieważ nie zamierzał rezygnować z pracy zawodowej, jego nazwisko znalazło się również parę razy w grafiku dyżurów. Ogólnie zyskiwał sobie sympatię innych. Jego uroda sprawiała, że łatwo nawiązywał kontakty z współpracownikami – podobał się innym, zwłaszcza kobietom, a jednocześnie był bardzo kompetentnym lekarzem. Plotki o jego rzekomym romansie z dyrektorką szybko do niego dotarły – te cichnące szepty i rozmowy, kiedy czasem pojawiał się na horyzoncie w towarzystwie Moniki Kubackiej. Niektórzy zachowują się gorzej niż dzieciaki w gimnazjum – myślał, jednak nie zamierzał z tym nic robić. Niech gadają, będzie ciekawie. Ludzie plotkowali, plotkują i będą plotkować. Taka już ich natura.

Ordynator anestezjologii, doktor Jan Łęczycki, bardzo go polubił; ułatwił to nieco wcześniejszy popis na sali operacyjnej. Pozostali lekarze w zespole właściwie bez problemu go zaakceptowali. Wśród nich był nawet kolega z grupy ze studiów. Z zabiegowcami też się dogadywał, chociaż napięcie między nim a ordynatorem oddziału chirurgii było widoczne. Kilkakrotnie ścieli się nawet w czasie operacji czy podczas kwalifikacji pacjenta do zabiegu i każdy wiedział, że panowie nie zostaną przyjaciółmi. Mimo że szpital należał do jednych z większych w regionie, było tam zbyt mało miejsca dla nich dwóch.

Korczyński nie odmawiał sobie przyjemności i od czasu do czasu nieco gnębił Mariusza Karpińskiego swoją osobą. Nie szczędził złośliwych docinków w czasie operacji i widział, jak byłego partnera to denerwuje. Mężczyzna bał się bowiem odgryźć Arturowi, który już raz zagroził mu wyautowaniem. Nawet gdyby wszystkiemu zaprzeczył, to ludzie nie patrzyliby już na niego w ten sam sposób. Swoją drogą Artur zastanawiał się, jak Mariusz może wytrzymywać to udawanie heteroseksualisty. W jego wieku to było już wręcz niezdrowe.

*

Od utworzenia stanowiska koordynatora bloku operacyjnego minęły dwa miesiące. Korczyński wszedł do sekretariatu z trzema grubymi teczkami.

– Pani Kasiu, dyrektor Kubacka jest zajęta, można do niej wejść? – zapytał. – Mam sprawę do niej.

– Niech pan poczeka. – Kobieta podniosła telefon i wcisnęła jakiś przycisk na klawiaturze. – Pani dyrektor, doktor Korczyński jest tutaj i chciałby z panią rozmawiać… Mhm… w porządku. – Odłożyła słuchawkę. – Może pan wejść do środka.

– Cześć, Monika, muszę ci coś pokazać. – Artur położył teczki na stole. Monika usiadła obok.

– Kawy? – zapytała, a ten machnął tylko ręką na znak, że nie chce.

– Pacjentka, pięćdziesiąt pięć lat, zmarła na sepsę. Ropień w brzuchu, później obustronne zapalenie płuc, respirator, sepsa, dalej szybko postępująca niewydolność nerek, dializy i zgon. Zainteresował mnie pewien wpis z konsultacji kardiologicznej zleconej przed zabiegiem. – Wskazał na jedno zdanie. – „W wywiadzie przeszczep nerki pół roku temu (brak dokumentacji!)”. Nikt jej nerki u nas nie przeszczepiał. W naszych papierach nic na ten temat nie ma. Leżała sześć lat temu na naszej internie, ale wtedy nerki miała jeszcze zdrowe.

– O czym myślisz?

– Jeśli pacjentka była po przeszczepie nerki, to musiała brać leki immunosupresyjne, tyle że dziwnie brakuje o tym wzmianki. W wyniku leczenia doszło do spadku odporności. Zrobił się jakiś ropień i tak dalej – snuł domysły. – Ciekawe jest to, że pacjentkę przyjmował do szpitala Jarek Nadolny w trybie ostrodyżurowym. Sprawdziłem, że tego dnia nie miał dyżuru, tylko następnego, a jednak przyjechał do szpitala. To on zrobił zlecenia na wszystkie badania. Podejrzewam, że pacjentka go znała i to ona go zawiadomiła, że coś się z nią dzieje i jedzie do szpitala, albo on sam jej to zaproponował. Na drugi dzień, w sobotę, Cygliński przyjechał i razem z nim robił laparotomię. A tutaj masz raport z sekcji zwłok. – Podał Monice kartkę z wnioskami patomorfologa wykonującego badanie pośmiertne.

– Faktycznie miała przeszczepioną nerkę. Trzeba to będzie dalej sprawdzić.

– Myślę, że chyba mamy jakiś punkt zaczepienia.

– Może masz rację. – Zamyśliła się, patrząc na dokumentację. – A właśnie… – Kubacka wstała – przyszło to dziś do mnie. – Podała mu kopertę, która leżała na biurku. – Pomyślałam, że ty byś wolał doprowadzić tę sprawę do końca, skoro sam to przedstawienie zacząłeś. – Uśmiechnęła się.

Korczyński zerknął na pieczątkę nadawcy, wyjął list i szybko przeleciał po nim wzrokiem.

– Oj, bardzo bym chciał. To będzie dla mnie ogromna przyjemność – ucieszył się, podniósł słuchawkę telefonu, który stał na biurku, i wybrał numer. – Panie ordynatorze, Korczyński z tej strony. Ma pan teraz chwilę? Wiem, że pan dziś nikogo nie operuje. – Przygryzł wargę. – Może pan być za dziesięć minut w moim gabinecie? W takim razie do zobaczenia. – Wcisnął czerwoną słuchawkę. – Już się nie mogę doczekać, jak mu to powiem – powiedział do przyjaciółki, zupełnie zapominając, że ma jeszcze dwa inne interesujące przypadki do omówienia.

Kwadrans później anestezjolog mógł się chełpić swoim zwycięstwem. Uśmiech na jego twarzy zdradzał wyraźną satysfakcję. Artur dotrzymał słowa i zgłosił kwestię swojego zatrudnienia do kontroli NIK-u. Wnioskami z wizytacji urzędników postanowił podzielić się z doktorem Cyglińskim, który właśnie siedział przed nim i czytał pismo, które przekazała mu dyrektor Kubacka.

– A może to jest sfałszowane? – zarzucił ordynator chirurgii.

– Panie doktorze, proszę sobie darować takie uwagi – skarcił go niczym nauczyciel ucznia za nieodrobienie lekcji. – Pańskie oskarżenie o niegospodarność dyrektor Kubackiej ma pan wyjaśnione czarno na białym. Ale żeby nie być gołosłownym i zachować twarz, powinien pan teraz dotrzymać słowa. – Korczyński wziął z drukarki kartkę, sięgnął po długopis i podał je ordynatorowi. – Może pan od razu napisać podanie o zwolnienie za porozumieniem stron. Wtedy jeszcze bardziej zasadne będzie stwierdzenie, że doktor Kubacka nie wyrzuca pieniędzy w błoto, a pan jest honorowym człowiekiem. Takich trzeba cenić. Może nawet bukiet kwiatów dostanie pan od komendanta na odchodne. – Uśmiechnął się. – I jakąś laurkę albo dyplom, w końcu trochę pan tutaj popracował. – Artur nie mógł sobie darować tych drobnych uszczypliwości.

– Pan chyba żartuje! – wrzasnął ordynator.

– Nie lubi pan kwiatów? Nie szkodzi. Może dobre wino. Ja lubię niemieckie rieslingi albo portugalskie porto – kpił Artur, patrząc na czerwoną ze złości twarz ordynatora. Coraz bardziej się rozkręcał. – Mniejsza z tym, to teraz nieistotne.

– Nie zamierzam się zwalniać.

Korczyński wpatrywał się w Cyglińskiego.

– Nie zamierza pan? No to w takim razie dyscyplinarnie pana wyrzucę – oznajmił ze stoickim spokojem.

– Pan nie może! – Chirurg podniósł głos. – Nie jest pan moim bezpośrednim przełożonym. Nie ma pan żadnych podstaw – bronił się.