Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem, by żyć, trzeba walczyć o każdy oddech.
Mariusz i Artur po latach rozłąki wracają do siebie. Tragiczne wydarzenia, w których niedawno wzięli udział, na nowo rozpalają ich miłość oraz przyspieszają decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Od tego momentu wszystko zdaje się zmierzać we właściwym kierunku. Artur obejmuje stanowisko ordynatora oddziału anestezjologii, a Mariusz otrzymuje awans.
Niestety bańka szczęścia szybko pęka. Przeszłość nie daje spokoju Arturowi. Mężczyzna za wszelką cenę pragnie odnaleźć informacje na temat swojej rodziny i w tajemnicy przed wszystkimi rozpoczyna prywatne śledztwo. Czy odwiedziny w domu dziecka, w którym się wychował, przyniosą odpowiedzi na dręczące go pytania?
Odkrycie prawdy i zbudowanie spokojnego życia może okazać się większym wyzwaniem, niż sądził. Zwłaszcza, gdy sprzeciwią się temu bliscy…
„Reanimacja” to kontynuacja powieści „Narkoza”, w której walka o życie drugiego człowieka przeplata się z równie emocjonującą walką o miłość.
– Chcę wiedzieć, co knujesz. – Artur założył ręce na piersi.
– Nic nie knuję. Możliwe, że jestem chory, a wtedy będzie trzeba mnie leczyć. Wierzę w medycynę. Ty też kiedyś wierzyłeś, prawda? – Spojrzał znacząco na Mariusza, w ten sposób przypominając Korczyńskiemu, co się wydarzyło w Zurychu. Zapadła długa cisza. – Byłeś w stanie zrobić wszystko, żeby kogoś uratować. Podziwiałem nawet tę determinację. Ja też chcę być zdrowy. Normalny – powiedział z kpiną w głosie. – I też zrobię wszystko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 504
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rafał Artymicz
Reanimacja
Reanimacja – z łac. reanimatio – przywrócenie życia
– Wypuść go. Masz dysk i mnie. Myślisz, że jak masz poparcie kilku polityków na swoje eksperymenty, to ci wszystko wolno? Koledzy z Nowego Życia ci nie pomogą. To już jest koniec, zadbałem o to.
– Skończ te puste groźby. Teraz to ja zabiorę ci wszystko, tak jak ty mi zabrałeś.
– Ja i tak nie mam już niż do stracenia.
– Ależ masz – powiedział profesor z satysfakcją. – Zresztą masz to dzięki mnie. I tym razem ja ci to odbiorę, bo mam do tego pełne prawo. – Schmidt nagle przesunął lufę pistoletu w stronę Mariusza. – Zemsta jest słodka. Warto było czekać, żeby to zobaczyć.
– Nie! – wrzasnął Korczyński.
Profesor Schmidt głośno się zaśmiał.
Artur ześlizgnął się po spoconym ciele Mariusza na swoją stronę łóżka. Na twarzy miał uśmiech od ucha do ucha. Był szczęśliwy, najszczęśliwszy na świecie, a to zasługa faceta leżącego obok, który zresztą uważał dokładnie tak samo. Leżeli tak w ciszy, aż w końcu Artur ją przerwał:
– Byłeś zajebisty.
Zmęczony, ale zadowolony Mariusz leżał na brzuchu i patrzył na swojego kochanka, który dał mu buziaka w usta.
– Nic cię nie boli? – Położył rękę na jego brzuchu i przejechał po bliźnie po operacji sprzed paru tygodni.
– Nie, już się wszystko zagoiło.
– Ta blizna będzie mi zawsze przypominać, jak niewiele brakowało, żebym cię stracił na zawsze.
– Ciii. – Artur położył mu palce na ustach. – Swoją drogą to ładnie mnie pozszywałeś. – Puścił mu oczko. – A ciebie nic nie boli?
– A mnie co miałoby boleć?
– No wiesz – zaśmiał się i lubieżnie spojrzał na jego dolną część ciała.
– Głupek! – Mariusz szturchnął go w ramię.
– To co? Może w końcu pójdziemy na plażę?
– Musimy?
– Mariusz, od dwóch dni siedzimy w łóżku. Nawet na wszystkie posiłki nie chodzimy. Przepadnie nam całe all inclusive – ironizował. – Nie wiesz, że prawdziwy Polak musi się na takich wakacjach nawpierdzielać, żeby mu starczyło na resztę roku? A opaskę z hotelu to trzeba jeszcze tydzień po powrocie do kraju nosić.
– Kwadrans temu twoje jęki dowodziły, że raczej nie jesteś głodny. – Artur przygryzł wargę. Poczuł przyjemne mrowienie, kiedy przypomniał sobie, jak mu przed chwilą było dobrze. – Tak więc hotelowy kucharz nie musi się martwić, że wyczyścisz cały bufet i puścisz hotel z torbami.
– Kochanie, ja czuję, że schudłem, bo tak aktywnie uprawiam z tobą sport.
– Hmm… skoro już o tym wspomniałeś, to możesz teraz biernie pouprawiać ten sport. – Artur zmarszczył czoło, bo w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodzi. Mariusz się przysunął do niego i szepnął mu do ucha:
– Teraz ja mam na ciebie ochotę. – Przygryzł mu koniuszek ucha.
– Mrrr… I myślisz, że tak po prostu będę teraz po drugiej stronie łóżka?
– Ciekawie to określiłeś. – Korczyński coraz bardziej się nakręcał i zaczął pieścić go po brzuchu.
– I pozwolę ci się dać sponiewierać? – Artur nie dawał za wygraną.
– I w dodatku będziesz chciał jeszcze – odpowiedział pewny siebie Mariusz.
– Hmm… Grozisz czy obiecujesz?
– A jak wolisz?
– No nie wiem… – Artur udawał, że się opiera.
– W nagrodę później możemy pójść na plażę. – Mariusz zaczął go lizać po uchu.
– Wolałbym to… ahhhh – zasyczał – przedyskutować na spokooojnieee. – Artur czuł, że jego opór mięknie pod wpływem tych pieszczot. Dla równowagi twardnieje w innym miejscu. Mariusz przewrócił go na brzuch. Po chwili Korczyński poczuł lekki ból, który szybko przeszedł w coś tak przyjemnego, że nie potrafił tego opisać słowami. I rzeczywiście chciał jeszcze.
Dochodziło południe. Słońce już prażyło w najlepsze, a przyjemny powiew morskiej bryzy od Adriatyku dodawał lekkiej ochłody. Hotel Arkadia był usytuowany przy samym morzu i posiadał kawałek prywatnej złocistej plaży dla swoich gości, a tych było niewielu. Krzysiek Tomakowski leżał pod parasolem i bez większego zainteresowania przeglądał wiadomości na telefonie. Monika na brzegu pilnowała Majki, która bawiła się w wodzie i próbowała ochlapać mamę.
– Nie nudzi ci się? – Krzysiek zdjął okulary i spojrzał, kto go zagadał, choć i tak rozpoznał po głosie.
– No proszę, zakochana para. Już myślałem, że umarliście z miłości i będzie trzeba was reanimować.
– Pół godziny temu umierałem. Z rozkoszy. – Artur puścił oczko do Mariusza, który zrobił się czerwony. Czuł się nieco niezręcznie, że partner wspomina ich łóżkowe ekscesy przy jego szefie.
– Dobrze, że mieszkamy na innym piętrze. Założę się, że jest pełno skarg na was za zakłócanie ciszy.
– Ja tam nie narzekam. Choć czasem ktoś rzeczywiście coś głośniej krzyknie. – Mariusz czuł się coraz bardziej zażenowany otwartością Artura.
– Już oszczędź mi szczegółów. – Krzysiek podniósł ręce w obronnym geście.
– Wujku, chodź pokażę ci, jak pływam. – Majka, widząc Artura, przybiegła, złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć go do wody.
– Idę, idę królewno. – Korczyński wiedział, że młoda dama nie da się zbyć, więc bez słowa sprzeciwu odszedł w stronę brzegu, gdzie stała Monika.
Karpiński rozłożył ręczniki na leżakach.
– Pójdziemy do baru po coś do picia? – zaproponował Krzysiek.
Mariusz skinął głową. To Tomakowskiemu zawdzięczał to, że się tu znalazł. Gdyby on nie dał mu adresu hotelu, kiedy Artur znowu uciekł, to pewnie siedziałby teraz załamany we Wrocławiu.
W barze Krzysiek zamówił dwie whisky.
– Jeszcze nie ma południa – zdziwił się Mariusz.
– Na wakacjach jesteśmy. Możemy sobie pozwolić na odrobinę luzu.
– W sumie ma pan rację – przyznał Karpiński.
Młoda Włoszka postawiła przed mężczyznami dwie szklanki.
– Chyba już najwyższy czas, abyśmy mówili sobie po imieniu. Krzysiek. – Stuknął jego drinka.
– Mariusz. – Obaj zanurzyli usta w bursztynowym płynie.
– I jakie dalsze plany? Rozmawiałeś z Arturem o waszej przyszłości? – Oparli się o bar i patrzyli w stronę wody, jak Korczyński ciągnie materac, na którym leży Majka.
– Właściwie mało gadamy. – Mariusz uciekł wzrokiem. – Zacznę się intensywnie uczyć włoskiego. Za rok, półtora zrobię certyfikat i może też znajdę pracę we Florencji albo gdzieś w okolicy. Lekarzy wszędzie brakuje.
– Jesteś pewien, że chcesz wyjechać z Polski?
– Chcę być z Arturem. Inaczej bym tutaj za nim nie przyjechał. Skoro on nie chce wrócić do kraju, to…
– Może jednak byś go spróbował przekonać do powrotu.
– Wiesz, jaki on jest.
– Uparty jak osioł. Zdania łatwo nie zmienia – westchnął. – Ale nie możesz całego życia podporządkować jemu, musicie pójść na jakiś kompromis. Ta klinika we Florencji to nie jest jakieś jego marzenie, z którego nie mógłby zrezygnować. On ma teraz szansę na nowy start. Dlaczego nie we Wrocławiu? – Karpiński wzruszył ramionami. – Może dorzuciłbym ci argument, którym mógłbyś go przekonać. – Krzysiek upił odrobinę drinka. – Chciałem ci zaproponować stanowisko zastępcy ordynatora.
– Mnie? – Mariusz wyraźnie się zdziwił.
– Tak. Poradzisz sobie. Zresztą kierowałeś oddziałem przez jakiś czas, jak mnie nie było. A mi się przyda odciążenie w papierkowej robocie. I będziesz za mnie chodzić na te nieszczęsne zebrania ordynatorów, których nie znoszę. – Zaśmiał się.
– Ta propozycja jest ze względu na Artura? – Mariusz nie wierzył, że szef po tylu latach zaczął nagle go lubić.
– Nie. Bez względu na to, co zdecydujecie, to chcę, żebyś awansował. Choć pomyślałem, że możesz użyć tego argumentu, aby go przekonać do powrotu do Wrocławia. Twoja kariera też powinna mieć dla niego znaczenie. Artur bywa egoistą, ale ostatecznie jest w stanie dla ciebie zrobić wszystko. A tutaj chodzi tylko o powrót do Polski. Wyjechać zawsze zdążycie. – Spojrzał, jak jego córka teraz goni Artura w wodzie i próbuje go ochlapać.
Mariusz westchnął. Był zaskoczony i nie wiedział, co o tej propozycji myśleć. Argumenty Krzyśka miały sens, ale co na to Artur?
Wrócili na leżaki. Po chwili przybiegła do nich Majka. A zaraz za nią przyszli Monika z Arturem.
– Wujku, a ty umiesz pływać? – Dziewczynka zapytała nagle Mariusza.
– Umiem.
– To chodź, teraz twoja kolej. – Pociągnęła go za rękę w stronę brzegu morza.
Popołudnie spędzili w gronie przyjaciół. Za to wieczorem dwaj panowie pozostali w swoim towarzystwie. Dla odmiany poza hotelowym łóżkiem. Wybrali się na spacer. Mariusz zabrał aparat, aby uwiecznić zachodzące słońce. Artur przypatrywał mu się z dużym zainteresowaniem, kiedy sprawnie ustawiał sprzęt na statywie i dobierał parametry w lustrzance, aby jak najlepiej uwiecznić krajobraz. Mariusz kazał się Arturowi ustawić na brzegu, tyłem do obiektywu, po czym jeszcze poprawił wysokość statywu. Włączył samowyzwalacz i podbiegł do partnera. Złapał go za rękę i po chwili usłyszał charakterystyczny dźwięk robionej fotografii.
– Wow, rewelacja! – Artur był pod wrażeniem, kiedy zobaczył zdjęcie. Dwie męskie sylwetki na tle zachodzącego słońca.
– Mnie też się podoba – powiedział Mariusz z zadowoleniem, wpatrując się w swoje dzieło.
– Od kiedy interesujesz się fotografią? Gdzie się nauczyłeś robić takie zdjęcia?
– Trochę czytałem na ten temat i lubię poeksperymentować w plenerze – przyznał nieśmiało.
– Wiesz, że będziesz mi musiał pokazać swoje inne fotki? Zwłaszcza jeśli są tak samo dobre, jak ta tutaj.
– Może kiedyś. – Mariusz poczuł się nieco zmieszany.
– Nie może, tylko na pewno. – Artur objął go nagle w pasie i dał mu buziaka. – Poznałem kiedyś pielęgniarza, co też lubił fotografować i nawet startował w konkursach. Pracował na derma…
– Czyżby chodziło o Marcina? – Mariusz wszedł mu w słowo.
– Ooo, widzę, że też go poznałeś.
– Tak – przyznał niechętnie.
– Mariusz, nie musisz się tego wstydzić. Miałeś prawo spotykać się, z kim chcesz. I robić to, na co miałeś ochotę.
– No taaak, ale tak teraz głupio się przed tobą czuję.
– Nie masz powodu. Też się z nim kiedyś spotykałem, ale jak to się mówi: nie pykło. Kiedy się z nim widywałem, to dowiedziałem się o twojej białaczce. Wtedy do mnie dotarło, kto jest dla mnie najważniejszy. – Pogładził go po policzku. – A teraz, mój fotografie, zabieram cię na kolację. – Wypuścił go ze swoich objęć.
– Chcesz już wracać do hotelu? Zostańmy jeszcze trochę. Ładny zachód słońca.
– Pójdziemy do takiej małej klimatycznej knajpki, o której się dzisiaj dowiedziałem. Ale możemy jeszcze trochę pospacerować i porobisz zdjęcia, jeśli chcesz.
– Poczekaj, tylko złożę statyw.
***
Od Marco, recepcjonisty, Artur usłyszał o małej rodzinnej restauracji, gdzie serwują najlepszą pizzę w okolicy. W takich niewielkich rodzinnych biznesach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, przyrządzają o wiele lepsze potrawy niż w dużych komercyjnych restauracjach. Weszli do niewielkiego lokalu, który wypełniał zapach palonego drewna. Pizza z takiego pieca jest niepowtarzalna. Jeden zamówił z krewetkami, a drugi caprociosę. Do tego karafka czerwonego domowego wina.
Kiedy już nieco napełnili żołądki włoskim specjałem, Artur nieco spoważniał.
– Musimy porozmawiać. Mariusz, myślę, że chyba lepiej będzie, jak po powrocie zamieszkamy u mnie. Moje mieszkanie jest jednak większe niż twoje i poza tym będziemy mieć bliżej do pracy. Zakładając, że znajdzie się dla mnie miejsce w szpitalu. – Mariusz z wrażenia zaniemówił. Zresztą i tak nie mógł nic powiedzieć, bo przeżuwał kawałek pizzy. – No co się tak patrzysz? – Artur się zaśmiał. – Chyba nie planowałeś tutaj przylatywać na darmo, tylko chciałeś mnie stąd zabrać. Przecież ja jestem skazany na Wrocław i prędzej czy później bym z tej Florencji wrócił do Polski.
– I naprawdę chcesz zrezygnować z kierowania kliniką?
– Są ważniejsze rzeczy w życiu niż praca. A ten pomysł z Florencją to sam wiesz, że to nic innego jak ucieczka. Czas dorosnąć i stawić czoła prawdziwemu życiu – powiedział filozoficznie.
– A czemu tak nagle zmieniłeś zdanie? Robisz to dla mnie, prawda?
– Nie ucieknę od przeznaczenia, którym ty jesteś. – Artur uśmiechnął się ciepło do niego.
– Rozmawiałeś z Krzyśkiem?
– Nie. – zdziwił się. – O czym?
– Jak przyszliśmy rano na plażę…
– To było prawie południe, bo ktoś mnie w łóżku zatrzymał…
– To poszedłem z nim na drinka. Szef zaproponował mi, żebym został jego zastępcą.
– Coś takiego? – Artur był wyraźnie zaskoczony.
– Zasugerował, żebym użył tego też jako argumentu, aby cię namówić na pozostanie we Wrocławiu.
– A to cwaniaczek. Taki z niego intrygant. W tej sytuacji sam widzisz, że we Florencji tym bardziej nie mam czego szukać. – Rozłożył ręce na znak, że nie miał żadnych kontrargumentów.
– Artur. Nie wiem, co powiedzieć.
– Nic nie musisz mówić. I Krzyśkowi na razie też nie powiemy. Niech się trochę podenerwuje, skoro knuje za moimi plecami i jeszcze ciebie w to wciąga. – Artur uniósł kieliszek i upił łyk wina. – A nieco zmieniając temat, to zapiszemy się na basen i na siłownię. Trzeba ten twój lekki brzuszek przerobić w sześciopak, a mnie też nie zaszkodzi popracowanie nad sylwetką.
– Uważasz, że jestem gruby? – Mariusz zrobił wielkie oczy ze zdziwienia.
– Oj tam od razu gruby. Może masz odrobinę za dużo tkanki tłuszczowej.
– Oż ty!! – Karpiński pogroził mu palcem.
– I jeszcze jedno. Nie będziemy imprezować w Różowej Panterze. Nie pozwolę, aby mi ktoś tam na tobie oko zawieszał i próbował cię poderwać.
– Nie ma szans, bo Różowa Pantera jest od kilku miesięcy na dobre zamknięta.
– Serio?
– Serio.
– Przecież ta knajpa była nieśmiertelna.
– Najpierw była plotka, że zamykają, bo będzie remont, ale nic z tego nie wyszło i teraz jest tam pustka.
– To gdzie się teraz geje we Wrocławiu lansują?
– Podobno w Pasażu Neonów jest coś gay-friendly.
– Ooo, to będziemy musieli to sprawdzić.
– Przed chwilą chciałeś nam zakazać gejowskich imprez, a teraz chcesz biec do nowej branżowej knajpy?
– Chcę tylko zrobić mały rekonesans. Nic więcej. Żebyśmy wiedzieli, co tracimy, bo i tak nie będziemy tam chodzić.
– Akurat. – Mariusz prychnął.
– Kocham cię, wariacie.
– Ja ciebie też, dzióbku. – Stuknęli się kieliszkami.
Artur dostrzegł w oczach Mariusza błysk szczęścia. Gdyby ktoś mu miesiąc temu powiedział, jak zmieni się jego życie, toby w to nigdy nie uwierzył. A jednak ma koło siebie swojego ukochanego faceta. Po kolacji wrócili do hotelu i spragnieni siebie, namiętnie się kochali, jakby chcieli nadrobić stracone lata.
Wakacyjny relaks dobiegł końca. Cała paczka przyjaciół wróciła już do jesiennej Polski z dużym zapasem witaminy D. Artur wszedł do sekretariatu, który był połączony z gabinetem ordynatora anestezjologii doktora Jana Łęczyckiego. Sekretarka, pani Iza, gdzieś wyszła. Przez niedomknięte drzwi słyszał rozmowę dwóch mężczyzn, którzy byli w środku.
– Janek, naprawdę nie musisz odchodzić z pracy.
– Muszę. Niech pan, komendancie, popatrzy na wszystko z mojej perspektywy. W naszym szpitalu kręcił się nielegalny biznes transplantologiczny pod moim nosem. Nasz personel brał w tym udział. Dwóch lekarzy, których sam zatrudniłem, a ja nic nie zauważyłem.
– Nikt nic nie zauważył.
– Podjąłem już ostateczną decyzję. Z początkiem przyszłego miesiąca odchodzę. Wracam do Łodzi. Może zatrudnię się na uczelni.
– I gdzie ja teraz znajdę kogoś na twoje miejsce? Zostań przynajmniej do momentu, aż znajdę nowego ordynatora – nalegał rozmówca.
– Nie. Bo będzie pan specjalnie przedłużać znalezienie mojego następcy, aby mnie tutaj jak najdłużej zatrzymać.
– Trzy miesiące. – Komendant szpitala nie ustępował. Nagle rozległo się pukanie. Do gabinetu wszedł Korczyński.
– Dzień dobry, panie ordynatorze.
– Artur? Nie jesteś we Włoszech?
– Jednak nie. Dzień dobry, panie komendancie. – Ukłonił się lekko. – W sumie dobrze, że pan tutaj też jest. Panie ordynatorze, zmieniłem zdanie – zwrócił się do swojego byłego szefa. – Podejmę wyzwanie. Chcę wrócić do pracy, o ile pańska propozycja jest jeszcze aktualna. – Doktor Łęczycki szeroko się uśmiechnął i zwrócił do swojego przełożonego:
– Panie komendancie, myślę, że chyba mamy problem rozwiązany.
Doktor Mariusz Karpiński stanął przed drzwiami, na której od paru miesięcy wisiała nowa tabliczka:
Ordynator oddziału anestezjologii i intensywnej terapii
lek. Artur Korczyński
Chirurg uśmiechnął się do siebie jak zawsze, kiedy na nią spoglądał. Zapukał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Artur stał oparty o parapet i rozmawiał przez telefon. Machnął ręką na Mariusza, aby zamknął za sobą drzwi i poczekał chwilę. Przełączył rozmowę na tryb głośnomówiący.
– Michał, co ty pieprzysz? – Anestezjolog był wyraźnie zdenerwowany.
– Mówię tylko, co wiem. Zresztą nie powinienem i tak z tobą na ten temat rozmawiać, bo jesteś stroną.
– W którym szpitalu jest obserwowany?
– Nie mogę ci tego powiedzieć.
– Gdzieś na Dolnym Śląsku? Bo raczej do Warszawy go nie wywieźliście, skoro to nadal prokuratura okręgowa z Wrocławia prowadzi.
– Artur, nie powiem ci tego.
– Czyli tak. Chyba nawet wiem gdzie.
– Artur! Obiecaj, że nic nie będziesz robić!
– Nie będę patrzeć na to, jak udaje mu się wywinąć. Za jakiś czas jego prawnik wymyśli, żeby go przenieść do innego szpitala, wywiozą go do jakiejś nikomu nieznanej kliniki gdzieś w Alpy i słuch po nim zaginie. – Artur rozłączył się i rzucił telefon na biurko. Zaklął pod nosem.
– Co się stało? – zapytał Mariusz. Korczyński wciągnął i wypuścił głośno powietrze.
– Rozmawiałem z Kalickim. Profesor Schmidt znajduje się obecnie na obserwacji psychiatrycznej. Jego obrońca przyjął strategię, że będą próbowali udowodnić, że jest niepoczytalny. A jak to stwierdzą, to zaczną go leczyć i zapewne wywiozą gdzieś za granicę, a z procesu nic nie będzie.
– Nie przesadzasz? Poza tym wątpię, aby ktoś uznał go za niepoczytalnego.
– Nic trudnego. Schmidt ma dojścia i pieniądze. Wiesz dobrze, jaką machiną było Nowe Życie. Nie zdziwię się, jak ma jakiegoś znajomego psychiatrę, który da mu papier na wszystko. Może ma nawet na tę okoliczność już przygotowaną historię choroby, że leczy się od lat i bierze kolorowe pigułki.
– Przecież jak stwierdzą niepoczytalność, to nikt go nie wypuści ze szpitala. Od razu ktoś by to zauważył.
– Ale uniknie kary. Za chwilę sprawa przycichnie i media przestaną się nią interesować. Było kilka procesów, ale kogo do więzienia powsadzali? Nikogo znaczącego, same płotki, tak jak twój były kolega Jarek Nadolny, którego łatwo poświęcić dla ogółu.
– Artur, może powinniśmy to zostawić tak jak jest. Niepotrzebnie się teraz nakręcasz.
– Mariusz, ten człowiek próbował nas pozabijać! Mnie, ciebie, Monikę, Krzyśka, Łukasza. Nie dziw się, że się wkurzam.
Mariusz położył mu rękę na policzku i przejechał po zaroście.
– Wiem. Nie zapomniałem o tym. Ale też pomyślałem, że gdyby nie to wszystko, to teraz nie bylibyśmy razem. Nie zrozumielibyśmy, gdzie jest sens naszego życia. – Objął go czule.
– Sugerujesz, że mam być wdzięczny Schmidtowi? Może jeszcze mam mu laurkę namalować? – Artur się oburzył.
– Dzióbku, nie to miałem na myśli. Po prostu jestem szczęśliwy, że znowu jestem z tobą. I boję się, że jak zaczniemy wracać do tego, co uznaliśmy za zamkniętą przeszłość, to wszystko się zepsuje.
– Nie zepsuje się. – Artur delikatnie go pocałował. – Ale nie będę siedzieć z założonymi rękami. – Mariusz wiedział, że nie da rady go przekonać do swojego zdania. – Operujesz jeszcze dzisiaj?
– Nie, skończyłem.
– To zbieraj się. Jedziemy na przejażdżkę. – Korczyński spojrzał na zegarek. Dochodziła trzynasta.
– Dokąd?
– Zobaczysz.
Nieco ponad godzinę zajęła im droga, zanim osiągnęli cel podróży. Pomimo padającego śniegu warunki na drodze były nawet przyzwoite. Drogowcy ewidentnie zorientowali się w końcu, że jest zima. Był już luty, a śnieg pojawił się w listopadzie, więc trudno było go nie zauważyć. Artur zaparkował nieopodal bramy szpitala.
– Lubiąż słynie z dwóch rzeczy. Pierwsza to zakon cystersów, w którym swego czasu odbywały się imprezy techno. Planowałem kiedyś się na jedną z nich wybrać. Druga to szpital psychiatryczny z oddziałami sądowymi, na których obserwują przestępców, czy mają równo pod sufitem. – Artur wskazał tablicę na murze. „Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu”, głosił biały napis na czerwonej tablicy. – Wśród stażystów krąży też opowieść, że można tutaj miesięczny staż z psychiatrii zrobić w jeden dzień.
– Myślisz, że tutaj jest Schmidt?
– Podejrzewam, że tak.
– Nawet jeśli masz rację, to nie wpuszczą nas ot tak.
– Mam pewien pomysł. – Artur owinął się szalikiem i zapiął płaszcz. – Chodź. – Wysiadł z auta i podszedł do tablicy przedstawiającej plan budynków. – Stawiam, że jeśli tutaj jest, to leży na oddziale pierwszym. – Był to oddział sądowy o wzmocnionym zabezpieczeniu.
Przeszli odśnieżonym chodnikiem przez niewielki park i doszli do budynku, w którym mieścił się oddział. Weszli na pierwsze piętro. Drzwi wejściowe były bez klamek i ani drgnęły. Zadzwonili domofonem. Chwilę czekali, aż pielęgniarz do nich wyjdzie.
– Słucham, w jakiej sprawie? – Dobrze zbudowany mężczyzna stanął w drzwiach. Korczyński przez chwilę się zastanawiał, czy on aby nie jest pacjentem. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, jacy pacjenci tutaj trafiali, to drobna pielęgniarka mogłaby sobie nie poradzić.
– Dzień dobry. Przyjechaliśmy na konsultację ze szpitala wojskowego do pana Jensa Schmidta. Podobno jest profesorem. – Artur machnął przed oczami jakąś kartką. Przed wyjściem ze szpitala napisał szybko pismo i opatrzył kilkoma pieczątkami. W tym kraju nieważne, co jest napisane, bo czytanie jest zbyt trudne dla niektórych, ważne, że jest stempel. A im więcej ich jest, najlepiej w różnych kolorach, tym ważniejszy papier.
– Nic mi nie wiadomo, żeby jakaś konsultacja była dla niego zaplanowana.
– To była dość nagła sprawa.
– Lekarza prowadzącego dziś nie ma, bo jest po dyżurze. Nie wiem, czy mogę panów wpuścić.
– Wie pan, trochę się zdenerwuję, jak tego dziś nie załatwimy. Jechałem tu ponad godzinę przez ten śnieg i nie mam zamiaru pocałować klamki. – „Której i tak w tych drzwiach nie ma”, dodał w myślach.
Pielęgniarz niepewnie spojrzał na Mariusza. Zapewne zastanawiał się, co będzie, jeśli nie wpuści lekarzy, a z drugiej strony, czy jeśli to zrobi, to czy też mogą go czekać jakieś konsekwencje. Może powinien kogoś zawiadomić.
– Za pół godziny – kontynuował Artur, wskazując na siebie i Mariusza – musimy być w drodze powrotnej do Wrocławia, więc bardzo pana proszę, abyśmy nie tracili czasu, bo nie mamy go w nadmiarze.
– No dobrze, ale będę musiał zawiadomić lekarza dyżurnego i panią ordynator. – Pielęgniarz w końcu ustąpił.
– Rozumiem, naturalnie, że pan musi, ale naprawdę możemy to zrobić później. Teraz chcielibyśmy jak najszybciej zobaczyć się z pacjentem – powiedział Artur uprzejmym tonem.
Pielęgniarz otworzył szerzej drzwi i wpuścił obu mężczyzn do środka. Artur z Mariuszem zerknęli na siebie. Jeden zero dla nich. Pielęgniarz zaprowadził ich do sali, która najprawdopodobniej służyła jako świetlica albo sala spotkań.
– Proszę tu chwilę zaczekać. Przyprowadzę za chwilę pacjenta.
Karpiński rozglądał się po pomieszczeniu. Kraty w oknach, drzwi bez klamek. Czuł się nieswojo. Korczyński za to gotował się w środku. Od postrzału minęło ponad pół roku i od tamtej pory nie widział Schmidta.
Drzwi się otworzyły i do sali wszedł pielęgniarz z pacjentem. Po strzelaninie w magazynie nigdy więcej profesora nie widzieli. Złożyli zeznania na policji oraz w prokuraturze i mieli oczekiwać na rozpoczęcie procesu.
– Proszę dać znać, kiedy panowie skończą.
Profesor Schmidt usiadł przy stole naprzeciwko. Pobyt tutaj mu nie służył. Schudł. Twarz stała się bardziej pociągła. Pojawiły się zmarszczki. Mierzyli się wzrokiem przez chwilę. Artur pamiętał te oczy. Kiedy w nie patrzył, gdy Schmidt chciał mu odebrać Mariusza. Nawet teraz poczuł strach.
– Czym sobie zasłużyłem na panów odwiedziny? – zakpił profesor.
– Co ty kombinujesz? – Artur nie miał ochoty na wymianę uprzejmości i przeszedł od razu do ofensywy.
– Nie rozumiem.
– Nie udawaj. Co to za szopka z tą rzekomą niepoczytalnością?
– Ach, to. No wiesz, w końcu mogę mieć nie wszystko po kolei. – Popukał się znacząco w głowę.
– Nie uda ci się ten numer. Nie unikniesz kary. – Artur zacisnął pięści. Mariusz nerwowo się poruszył.
– Znasz prawo. Jeśli jestem niepoczytalny, a wszystko na to wskazuje, to nie będzie można mnie sądzić, tylko będę musiał odbyć leczenie. – Mężczyzna mówił z satysfakcją, jakby znał już ostateczne orzeczenie specjalistów. – Psychiatria działa cuda i kto wie, może kiedyś wrócę do normalnego życia.
Korczyński od początku wiedział, że ten cyrk ze szpitalem psychiatrycznym jest tylko strategią obrony. Schmidt ma wszystkie klepki pod sufitem na swoim miejscu i on zamierza tego dowieść.
– Mariusz, a co tam u ciebie? – Profesor zmienił nagle temat. – Cieszysz się zdrowiem? Morfologia w porządku? Nie ma nawrotów choroby?
Mariusz nic mu nie odpowiedział. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Kilka lat temu Karpiński wygrał z białaczką. Notabene udało się to tylko dzięki układowi Korczyńskiego ze Schmidtem, o czym on dowiedział się dopiero później. Od tamtej pory chodzi regularnie na kontrole do hematologa i na szczęście wszystko jest tak, jak powinno. Ale obawa, że któregoś dnia ten stan rzeczy się zmieni, na zawsze w nim pozostała.
– Jesteś bardzo pewny siebie. – Artur próbował odwrócić uwagę od jego partnera. – Chcesz dobić targu? W porządku. Czekam na propozycję.
– Lubisz ryzyko? Chcesz znowu wejść ze mną w układ jak parę lat temu? Co chcesz tym razem poświęcić? – Pytanie zawisło w próżni. – Niestety, Artur, ale nie masz nic, co mógłbyś mi zaproponować. Nawet jak odwołacie swoje zeznania, to nic to nie da. Nie tylko wy zeznawaliście przeciwko mnie. Miałem też wokół siebie kilku nieprzyjaciół, którzy nie zawahali się mnie pogrążyć. – Skrzywił się.
– Chcę wiedzieć, co knujesz. – Artur założył ręce na piersi.
– Nic nie knuję. Możliwe, że jestem chory, a wtedy będzie trzeba mnie leczyć. Wierzę w medycynę. Ty też kiedyś wierzyłeś, prawda? – Spojrzał znacząco na Mariusza, w ten sposób przypominając Korczyńskiemu, co się wydarzyło w Zurychu. Zapadła długa cisza. – Byłeś w stanie zrobić wszystko, żeby kogoś uratować. Podziwiałem nawet tę determinację. Ja też chcę być zdrowy. Normalny – powiedział z kpiną w głosie. – I też zrobię wszystko. Artur poczuł, jakby to była groźba.
– Nic tu po nas. – Anestezjolog podniósł się. – Chodź, Mariusz, wracamy do domu. Minęli profesora i ruszyli w stronę wyjścia.
– Artur. – Mężczyzna obrócił się do niego. – Odpuść. To do niczego dobrego cię nie doprowadzi, a może zniszczyć bardziej, niż sobie wyobrażasz.
Korczyński zbył te słowa milczeniem. Poszli do dyżurki pielęgniarskiej i poinformowali, że skończyli konsultację.
– Mówił pan, że lekarza prowadzącego nie ma, a gdzie znajdę ordynatora, o ile jeszcze jest w pracy? – spytał Artur, a pielęgniarz wyjrzał przez okno.
– Samochód pani ordynator jeszcze stoi, więc pewnie jest w swoim gabinecie przy wejściu na oddział.
– Dobrze, wypuści nas pan z oddziału? Niestety nie mam klucza, a nie chciałbym tutaj zostać dłużej, niż to konieczne – próbował zażartować, a Mariuszowi lekko uniosły się kąciki ust.
Pielęgniarz ruszył przodem i odprowadził lekarzy do wyjścia. Specjalnym kluczem otworzył drzwi. – Gabinet pani ordynator jest tam. – Wskazał im drogę, po czym bez słowa zamknął za nimi drzwi.
Artur i Mariusz przeczytali napis na drzwiach:
Ordynator Oddziału I
dr n. med. Edyta Zalewska
Artur zapukał i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
– Dzień dobry. Ja do pani ordynator – zwrócił się do niewysokiej rudej kobiety z fryzurą na jeżyka. Już na pierwszy rzut oka nie wzbudzała zaufania. Zwłaszcza jej czarny ubiór i źle dopasowane wisiorki na szyi.
– To ja. Kim panowie są?
– Nazywam się Artur Korczyński, a to jest pan doktor Karpiński. Jesteśmy lekarzami z Wrocławia, ze szpitala wojskowego – przedstawił ich. – Byliśmy u profesora Schmidta. – Podszedł bliżej i zajął miejsce na krześle przed biurkiem. Mariusz został nieco z tyłu.
– Ze szpitala wojskowego? – zmarszczyła czoło. – Nie przypominam sobie, aby ktoś miał do niego stamtąd przyjechać. Ktoś panów tam wpuścił bez mojej zgody? On ma zakaz odwiedzin. – Lekarka się poirytowała. – Jest na obserwacji pod ścisłym nadzorem.
– Właśnie widać ten nadzór i jak dobrze jest pilnowany. Nawet mysz się do niego nie prześlizgnie – skwitował Artur z ironią. – Kto to wpadł na pomysł z tą jego rzekomą niepoczytalnością?
– Przepraszam, ale nie bardzo wiem, z kim rozmawiam. Kim pan jest? – zapytała ponownie.
– Powiedzmy, że jestem oskarżycielem.
– O ile wiem, nie ma oskarżyciela posiłkowego. Jest pan z prokuratury?
– Nie.
– W takim razie nie mogę z panem rozmawiać o pacjencie, bo jest to objęte tajemnicą lekarską.
– Ten człowiek jest całkowicie zdrowy na umyśle.
– Pan Schmidt jest w trakcie obserwacji – powiedziała ostro. – To, czy jest zdrowy, jak pan to określił, na umyśle, to się dopiero okaże po wszystkich badaniach. Przepraszam, ale może mi pan przypomnieć swoje nazwisko?
– Korczyński. – Anestezjolog prawie zobaczył, jak w głowie doktor Zalewskiej wszystkie trybiki wskoczyły na miejsce i już wie, z kim ma do czynienia. Jego nazwisko, podobnie jak Mariusza, wielokrotnie musiało się przewinąć w materiale z postępowania prokuratorskiego, do którego zapewne miała dostęp.
– Pan chyba żartuje, że pan był u niego. Wiem, kim pan jest i pan nie ma prawa nachodzić pacjenta. Zwłaszcza pan! – Wskazała ostro palcem z pomalowanym na krwistoczerwony kolor paznokciem.
– Pacjenta? – prychnął. – Nazywajmy ludzi po imieniu. To przestępca. Niedoszły morderca, choć wykazanie, że ma na sumieniu kilka istnień nie powinno sprawić prokuraturze problemu. Sam dostarczyłem im kilku dowodów w tej sprawie. – Artur czuł, że z trudem nad sobą panuje.
– To jest pacjent. Tutaj są chorzy ludzie, a nam nie wolno osądzać tego, co zrobili.
– Co za psychologiczne biadolenie.
– Od oceny jest sąd, panie doktorze.
– O ile się przed ten sąd trafi, a na razie wszystko zmierza w całkiem przeciwnym kierunku i jak śmiem podejrzewać dzięki pani.
– Żegnam. Proszę tutaj więcej nie przychodzić. To jest nękanie. – Korczyński się podniósł. – I oczywiście o pańskiej wizycie zawiadomię prokuratora.
– Nie wątpię. – Artur wyszedł bez pożegnania, a Mariusz ruszył za nim.
Doktor Zalewska jeszcze przez chwilę obserwowała przez okno, jak obaj mężczyźni idą w kierunku bramy szpitala. Kiedy zniknęli z jej pola widzenia, poszła na oddział. Weszła do jednej z sal pacjentów. Mężczyzna leżał na łóżku i przeglądał jakąś książkę.
– Widziałam, że Korczyński tu był – zaczęła.
– Powiedz mi, jak to jest, że na zamknięty oddział każdy może sobie wejść jak do sklepu? Jak mogłaś do tego dopuścić? Za mało ci płacę?
– To pewnie przez tych idiotów sanitariuszy. Któryś musiał go wpuścić – próbowała się tłumaczyć. – Wyciągnę konsekwencję od personelu – obiecała. Profesor Schmidt milczał. – O czym chciał rozmawiać?
– O tym, że podobno jestem zdrowy.
– I co mu pan powiedział?
– Że jestem w trakcie obserwacji i nie wiadomo, jaki będzie jej wynik. – Profesor uśmiechnął się pewnie, jakby znał już werdykt.
– Zadzwonię do prokuratora.
– Dobrze, że chociaż tyle potrafisz sama zrobić.
– Myśli pan, że ten Korczyński będzie nam przeszkadzać?
– Na pewno nie wolno go lekceważyć.
Zalewska wyszła na korytarz. Telefon do prokuratora odłożyła na później. Skierowała się do dyżurki. Dwóch sanitariuszy akurat jadło pizzę.
– Który osioł wpuścił tutaj tych dwóch lekarzy, którzy przyjechali z Wrocławia?
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
– Ty? – rzuciła do mężczyzny z tatuażami na rękach.
– Ja nikogo nie wpuszczałem.
– To nie Patryk, to ja – przyznał się drugi.
– A możesz mi wyjaśnić, dlaczego po mnie nie zadzwoniłeś?
– No bo powiedzieli, że są ze szpitala wojskowego i na jakąś konsultację przyjechali i nie mają czasu. Pokazali jakiś papier, no i ich wpuściłem.
– Idiota. Wbij sobie do głowy raz na zawsze, że do profesora wpuszczasz tylko wtedy, kiedy ja na to pozwolę. Tylko ja – wycedziła przez zęby. – Choćby papież tu przyjechał, to najpierw masz mnie zapytać. A zwłaszcza jeśli znowu by się pojawił tutaj ten Korczyński. Zrozumiałeś? – Skruszony pielęgniarz pokiwał głową. – Może te twoje mięśnie są dobre na bramce w klubie, żeby nie wpuścić licealistów, ale tutaj trzeba trochę myśleć.
– Korczyński? – zainteresował się drugi. – Artur Korczyński?
– Tak. Znasz go?
– Kiedyś poznałem. Dawno temu – uśmiechnął się tajemniczo pod nosem – ale pewnie mnie już mnie pamięta. Za to ja jego pamiętam bardzo dobrze. I mam z nim niewyrównane rachunki.
Wsiedli do samochodu. Artur położył ręce na kierownicy. Patrzył się gdzieś daleko przed siebie. Milczał. A wewnątrz się gotował z wściekłości.
– Jedziemy? – Mariuszowi odpowiedziała cisza. – Może ja poprowadzę? – zaproponował.
– Pamiętasz tę sukę?
– Jaką sukę?
– Zalewską. – Karpiński pokręcił przecząco głową. – Ja pamiętam. Miałem z nią zajęcia na ostatnim roku. Pracowała wtedy w psychiatryku na Kraszewskiego. Wredna, ruda sucz. – Zacisnął mocniej ręce. – Za każdym razem próbowała całej grupie udowodnić, jakimi jesteśmy debilami, że podstawowych rzeczy nie znamy. A sama nie potrafiła nas niczego nauczyć. Siedziała całe zajęcia z nogą założoną na nogę i to tyle, co potrafiła nam pokazać. Ewidentnie ma jakieś kompleksy. Psychiatrzy chyba faktycznie nie są normalnymi ludźmi. Schmidt jest bardzo pewny siebie. Ciekawe, jakiego ma asa w rękawie… – Artur odpalił samochód i ruszyli w stronę Wrocławia.
Późnym popołudniem, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi, dojechali na osiedle Ogrody Świeradowskie. Po drodze niewiele rozmawiali. Wjechali windą na drugie piętro i weszli do mieszkania. Artur nalał sobie lampkę czerwonego porto.
– Chcesz też? – Mariusz skinął głową. Artur nalał i podał mu kieliszek. – Chociaż przyznam, że mam ochotę na coś mocniejszego.
– Mnie wystarczy wino.
– Będzie trzeba się dowiedzieć czegoś na temat pani Zalewskiej. Wyraźnie widać, że stoi po stronie Schmidta. A tacy ludzie nigdy nie robią tego bezinteresownie.
– Jesteś pewny, że chcesz się w tym babrać?
– Tłumaczyłem ci, dlaczego i co ten człowiek chciał nam zrobić.
– Po prostu boję się, że sytuacja się może powtórzyć. Nie chcę cię stracić.
– Nie stracisz.
***
Mariusz poszedł pod prysznic, a Artur bez celu przeskakiwał po kanałach w telewizji. Wypił jeszcze jedną lampkę wina. Wziął telefon i chwilę przeglądał listę kontaktów. Zatrzymał się przy literze L. Laura. Dawno ze sobą nie rozmawiali. Od ostatnich wydarzeń, kiedy była świadkiem, jak profesor Schmidt postrzelił Artura, widzieli się zaledwie dwa razy. Parę miesięcy temu zamieszkała w Monachium. A razem z nią jej nowy partner, Łukasz Kawiorski, przyjaciel Artura. Po chwili namysłu nacisnął zieloną słuchawkę, jednocześnie wyłączając dźwięk w telewizorze.
– Guten Abend! – Zaśmiał się, kiedy odebrała. – Cześć, Laura.
– Artur! Dawno się nie odzywałeś. – Laura wyraźnie się ucieszyła, kiedy go usłyszała.
– Ty też jakoś milczałaś – wytknął jej. – Co tam u was?
– No wiesz, nowa praca nas pochłania. Łukasz codziennie nad czymś siedzi godzinami. Ja też na nadmiar wolnego czasu nie narzekam.
– Skąd my to wszyscy znamy – westchnął.
– A co u ciebie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku?
– No niezupełnie – przyznał bez ogródek.
– Domyśliłam się, że nie dzwonisz bez powodu.
– Aż tak dobrze mnie znasz?
– Wystarczająco. No to co spowodowało, że przypomniałeś sobie o mnie?
– Schmidt. – Uznał, że to wystarczy za całe wyjaśnienie.
– Co z nim?
– Trafił na obserwację do szpitala, bo jest podejrzenie, że jest niepoczytalny.
– Co takiego?
– No właśnie. Też uważam, że to ściema.
– A Kalicki co na to?
– Kazał się nie mieszać.
– Ale ty oczywiście nie możesz usiedzieć na tyłku. – Zaśmiała się.
– Otóż to – przyznał. – Byłem dziś u niego… Jest strasznie pewny siebie. Pamiętam, że w materiałach, które skopiowałaś z jego komputera, nic nie było, aby się leczył psychiatrycznie. Z drugiej strony to nie on był pacjentem swojego ośrodka.
– Nikt raczej nie uważał go za wariata. Choć szczerze mówiąc, to się na tym nie znam.
– Tylko się zastanawiam, czy zaraz nie wypłynie jego rzekoma karta chorobowa i się okaże, że jakiś jego znajomy psychiatra od kilku lat przepisuje mu tabletki na szczęście i dzięki temu w sądzie wyjdzie obronną ręką.
– Hmm… Wiesz, nie można tego wykluczyć.
– No właśnie. Rozmawiałem w szpitalu z ordynatorką oddziału.
– I?
– I nic mi nie powiedziała. Zasłaniała się tajemnicą zawodową. Tylko że ja jej nie ufam i jeśli jest tu jakaś tajemnica, to na pewno nie lekarska – wypuścił powietrze. – Dlatego też dzwonię, bo miałbym do ciebie sprawę.
– Chyba powoli się domyślam jaką. – W jej głosie usłyszał satysfakcję.
– Nazywa się Edyta Zalewska. Zrób mi ładne dossier. – Artur wyszczerzył białe zęby do telefonu.
– W porządku, ale to potrwa.
– Spokojnie. Nie pali się. Przynajmniej na razie.
– Jasne. Pewnie chciałbyś wszystko na wczoraj.
– Nieee… Na dziś rano wystarczy.
– Pogrzebię i dam znać.
– Dzięki.
– A tak poza tym to co u ciebie? A raczej u was? – Mariusz wyszedł akurat z łazienki w samym ręczniku i przysłuchiwał się rozmowie.
– U nas? – Artur spojrzał na pół nagiego faceta. – Zajebiście. – Puścił do niego oczko i oblizał górną wargę.
– To cieszę się. Pozdrów Mariusza ode mnie.
– A ty pozdrów Łukasza. I wiesz co? Może nie mów, że prosiłem cię o przysługę – dodał po chwili.
– Takie niedopowiedzenia raczej nie umocnią naszego związku.
– Dobra, dobra. – Zaśmiał się.
– Odezwę się za parę dni. Pa.
– Cześć! – Położył telefon na stół. – Masz pozdrowienia od Laury – zwrócił się do swojego chłopaka.
– Artur… – Mariusz westchnął zrezygnowany.
– Spokojnie. Poprosiłem żeby, tylko poszperała – tłumaczył. – Laura zna się na rzeczy i zrobi to po cichu.
Nagle telefon Artura się rozświetlił. Na ekranie migał napis: Michał Kalicki. Mariusz też dostrzegł, kto dzwoni.
– Nie odbierzesz?
– Nie. Pewnie już się dowiedział, że byłem w Lubiążu.
– Byliśmy – podkreślił.
– Masz rację. Byliśmy. I może na razie nie chwalmy się tym nikomu. – Mariusz pokręcił głową i poszedł do kuchni.
Artur gwałtownie się podniósł. Był cały zlany potem. Siedział na łóżku i szybko oddychał. Mariusz też się przebudził.
– Artur, co jest?
Korczyński starał się uspokoić oddech.
– Miałem koszmar. Śnił mi się magazyn. Śnił mi się Schmidt.
– Już w porządku. To tylko sen.
– Śniło mi się, że tym razem mi się nie udało, że cię nie zasłoniłem. – Artur schował w dłoniach twarz. Mariusz usiadł koło niego i go objął.
– Już dobrze.
– To wszystko wydawało mi się takie realne.
– Dzióbku, jestem tutaj. Spokojnie. To był tylko zły sen. Połóż się i spróbuj zasnąć.
Artur opadł na poduszkę. Jeszcze długo nie mógł ponownie zasnąć. Dzięki temu, że udało mu się odbudować swoje życie i znowu jest szczęśliwy z Mariuszem, wyparł ze świadomości negatywne wspomnienia. Od kilku miesięcy żył jak w bańce, która ochraniała go przed całym złem tego świata. Jednak bańka właśnie pękła. Wiedział, że wspomnienia kiedyś wrócą. Im później, tym ze zwiększoną siłą. I będzie musiał stawić im czoła.
Artur znieczulał właśnie pacjenta na neurochirurgii. Właściwie to prowadził nadzór nad młodym rezydentem, czyli miał dwie dodatkowe ręce, którymi mógł pracować. Doktor Korczyński bardzo dużą wagę przykładał do szkolenia młodego personelu. Młodzi ludzie, którzy przychodzą po stażu podyplomowym, są pełni zapału, a często postawa starszych kolegów potrafi skutecznie demotywować do pracy i nauki. Pamiętał, jak nieraz starsi koledzy go lekceważyli, kiedy robił specjalizację. Postanowił wtedy, że on nigdy taki nie będzie. Kiedy Artur był na sali operacyjnej, świat poza szpitalem przestawał dla niego istnieć. Praca mu pomagała. Wyłączał się z życia prywatnego i całkowicie skupiał się na pacjencie. Dlatego nocny koszmar już dawno odszedł w niepamięć.
Z Mariuszem jednak było inaczej. Nie potrafił przestać myśleć o tym, co się od wczoraj dzieje z Arturem. Martwił się o niego. Martwił się o nich.
– Mogę? Masz chwilę? – Wszedł do gabinetu Krzyśka.
– Jasne, ale jeśli chodzi ci o zamianę dyżurów, to uprzedzam, że w tym miesiącu nie dam rady.
– Nie, chodzi o coś innego, a raczej o kogoś. – Krzysiek spojrzał na niego pytająco. – O Artura.
– Zaczyna się ciekawie – stwierdził z ironią.
– Wiesz, że Schmidt jest na obserwacji w psychiatryku?
– Wiem. I wiem też, że Artur się z nim widział. Kalicki do mnie wczoraj dzwonił, bo Artur nie odbierał. Wściekł się, jak prokurator powiadomił go o niespodziewanym gościu.
– Byłem tam razem z nim – przyznał Mariusz niepewnie.
– Co? Czy ciebie też popierdzieliło? Pozwoliłeś mu na to? Przecież to działa tylko na korzyść Schmidta. Jego prawnik wykorzysta to bez mrugnięcia okiem.
– Artur wczoraj tak nagle stwierdził, że tam pojedziemy. Nie dał sobie wybić tego pomysłu z głowy, tylko wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy. Wolałem być z nim, niż puścić go samego.
– Oczywiście. Cały Korczyński. Najpierw robi, później myśli. – Krzysiek westchnął zrezygnowany. – Dowiedzieliście się czegoś? Coś chociaż wynikło z tej wycieczki?
– Nic, poza tym, że Schmidt wygląda na pewnego siebie.
– Chyba nie oczekiwaliście, że się przyzna do tego, że udaje wariata?
– Sam nie wiem, na co Artur liczył. – Mariusz wzruszył ramionami.
– A co na to Korczyński?
– No właśnie. Zadzwonił wczoraj do Laury. Poprosił ją, żeby się dowiedziała wszystkiego na temat ordynatorki oddziału, na którym obserwują profesora. – Krzysiek przewrócił oczami. – Rano stwierdził, że musi zadzwonić do Berlina do Maika, a najlepiej by było, jakby się z nim spotkał.
– Fuck – zaklął. – On znowu zaczyna kombinować coś samemu. Ten kretyn wciąż popełnia te same błędy.
– Boję się, że to się źle skończy. Teraz tak myślę, że może gdybyśmy siedzieli we Florencji, to Artur by się nie dowiedział o tej całej sprawie z psychiatrykiem.
– Nie bądź naiwny. – Krzysiek spojrzał na niego z politowaniem i prychnął. – Przyleciałby pierwszym samolotem i zrobił dokładnie to samo, co wczoraj. Tylko byłoby to bardziej rozciągnięte w czasie, bo pewnie dowiedziałby się później.
Mariusz nie mógł nie przyznać Krzyśkowi racji. Artur działał impulsywnie. Kiedy się wydaje, że wpadł w jakąś rutynę i staje się przewidywalny, to okazuje się, że jest bombą z opóźnionym zapłonem. Niestety.
– Poczekaj. – Krzysiek wyjął z kieszeni telefon. – Zadzwonimy do Łukasza. – Po czym szybko wybrał jego numer. Położył telefon na biurku. Po kilku sygnałach odezwał się znajomy głos.
– Cześć, Krzysztof.
– Cześć. Od razu uprzedzam, że jesteś na głośnomówiącym. Mariusz też tu jest.
– Cześć, Mariusz.
– Jak tam pogoda w Monachium?
– Deszcz leje. Typowa bawarska zima.
– Łukasz – zaczął Krzysiek – co twoja kobieta kombinuje z Arturem? – zapytał prosto z mostu.
– Z Arturem? – Mężczyzna wyraźnie się zdziwił.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Ostatnio z Laurą jesteśmy ciągle zajęci i nawet nie przypominam sobie, aby Korczyński się kontaktował.
– Wczoraj dzwonił do niej – wyjaśnił Mariusz – prosił, aby tobie nic nie mówiła. Najwyraźniej dotrzymała słowa.
– No to przynajmniej wiadomo, dlaczego ja nic nie wiem. A o czym rozmawiali?
Mariusz w kilku zdaniach nakreślił mu sytuację.
– Faktycznie, robi się nieciekawie. Spróbuję Laurę podpytać i jak coś, to dam znać.
– Tylko nie mów jej, że z tobą gadaliśmy.
– Panowie, wiecie, że tajemnice nie są naszą mocną stroną.
– Ja uważam, że wręcz przeciwnie – skwitował Krzysiek.
– A może byście do nas wpadli w odwiedziny?
– Przecież mówisz, że nie macie czasu na nic, to jeszcze nas tam brakuje do szczęścia.
– Dla starych przyjaciół zawsze znajdzie się czas, a Monachium to piękne miasto.
– Pomyślimy.
– Daj znać, jak coś będziesz wiedzieć.
Laura i Łukasz pakowali w kartony rzeczy Artura, który pod zmienioną tożsamością jako Vaclav Petovsky mieszkał w niewielkiej miejscowości o nazwie Pulsnitz w Saksonii. Zaledwie dziewięćdziesiąt kilometrów od granicy z Polską. Mimo że mieszkał tu dwa lata, nie zdążył nagromadzić zbyt wielu nikomu niepotrzebnych pierdół, które tylko zbierają kurz. Jego główny dobytek stanowiły książki. Na szczęście meble należały do właściciela, więc nie trzeba było ich zabierać ze sobą. Było to rzadkim przypadkiem, gdyż w Niemczech mieszkania na ogół wynajmowane są bez wyposażenia, aby nowy najemca mógł po swojemu urządzić lokum. Artur luksusów tutaj nie miał, ale z drugiej strony wiele nie potrzebował do szczęścia. Łukasz zaklejał akurat karton, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie. Nikogo się nie spodziewali. Pracownica, która miała przyjść po odbiór mieszkania i kluczy, była umówiona na następny dzień. Łukasz przeszedł do niewielkiego korytarzyka, który jednocześnie pełnił funkcję małej kuchni, i otworzył. W drzwiach stał niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany łysy mężczyzna.
– Dzień dobry – przywitał się po niemiecku – zapewne jesteście zajęci przygotowaniem do opuszczenia mieszkania, więc nie zajmę wam dużo czasu.
– Kim pan jest? – zapytał Łukasz czujnie.
– Maik Weisberg. – Wyjął jakąś legitymację i machnął im przed oczami. – Bundesnachrichtdienst. Laura i Łukasz popatrzyli niepewnie do siebie. Mężczyzna wszedł do mieszkania i się rozejrzał.
– To ty parę miesięcy temu zwerbowałeś do współpracy Artura – wywnioskowała kobieta.
– Można tak to nazwać.
– Możesz nam wyjaśnić powód tej wizyty? – Laura postanowiła od razu przejść do meritum. Wiedziała, że Artur ma do niego zaufanie, skoro zgodził się na współpracę, ona jednak go nie znała.
– Laura Lahnstein. – Mężczyzna popatrzył jej prosto w oczy. – Od dawna chciałem cię osobiście poznać, tylko byłaś lekko nieuchwytna.
– Czego chcesz?
– Szczerze? Przychodzę z propozycją podobną do tej, jaką miałem dla Artura. I jak na ironię, to wtedy w tym mieszkaniu z nim rozmawiałem. – Obrócił się do Łukasza. – Dla ciebie też mam ofertę.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewali.
– Po tym, co się wydarzyło w Amsterdamie i później we Wrocławiu, bardzo zmieniły się nastroje w moich służbach. Jedni stracili posady i oglądają niebo w kratkę, a inni awansowali. Ja jestem w tej drugiej grupie. Pracuję nad stworzeniem specjalnej grupy operacyjnej zajmującej się cyberprzestępczością. I chętnie widziałbym was w moim zespole. Wiem, co obiecał ci Kalicki – zwrócił się do Laury. – Z jednej strony dobrze, bo lada dzień twoje papiery znikną i będziesz mogła zacząć żyć z czystą kartą. W związku z tym nie mam zamiaru czekać, aż Michał zwinie mi ciebie sprzed nosa. Osobiście go lubię, jednak wolę, żebym to ja był twoim pracodawcą.
– Mielibyśmy pracować dla wywiadu? – zdziwiła się Laura.
– W sumie to tak, choć bardziej dla mnie. Po sukcesie z rozwaleniem Nowego Życia dostałem dużą swobodę w dobieraniu personelu i tego, jakie zadania będzie dla mnie wykonywać. Co do was, mam pewność, po której jesteście stronie i stąd moja propozycja. Powiedzmy, że dam wam tydzień na zastanowienie się. – Odwrócił się do wyjścia.
– Zaczekaj – powiedziała kobieta głośniej – wchodzę w to.
– Laura? – Łukasz był wyraźnie zaskoczony.
– I ty też w to wchodzisz. – Wskazała na niego palcem.
– Ale…
– Łukasz, chcę w końcu zrobić raz coś dobrego. I to uczciwie. Może to jest ten moment, kiedy ktoś może docenić to, co potrafię. Ostatnie parę lat ciągle się za siebie oglądałam. Ciągle bałam się, że za chwilę będę musiała uciekać. Raz mi się udało. Dzięki Arturowi. Ale kolejny raz może mi się nie udać. Teraz mam szansę na normalne życie. Chcę to wykorzystać. I chcę robić to, co umiem najlepiej. Zrobimy to razem albo wcale.
– Nawet jeśli bym się zgodził, to i tak nie jest to możliwe. Jestem polskim oficerem. Praca dla obcego wywiadu byłaby zdradą. Tym bardziej, że polska scena polityczna obecnie nakręcana jest nastrojami antyniemieckimi.
– Myślę, że dam radę załatwić to z Kalickim. Mam w tej chwili naprawdę duże możliwości. Poza tym nie byłbyś pierwszy, który legalnie pracuje dla obcego wywiadu. – Łukasz był nieprzekonany. – Będziecie mogli w każdej chwili odejść. Obowiązuje was tajemnica dotycząca tego, czym się będziecie zajmować. No i jeszcze jeden mój warunek: znajomość z Arturem ograniczycie do zwykłych kontaktów towarzyskich, żadnej współpracy, o ile ja na to nie wyrażę zgody.
– Skąd ten pomysł? – Łukasz się zdziwił na takie postawienie sprawy.
– To po to, żeby go chronić przed samym sobą. Artur czasem prosi przyjaciół o nieformalną pomoc i kończy się to później tak, że walczy o życie, tak jak teraz. Chcę tego uniknąć. I nie chcę, aby pakował się w kłopoty z waszą pomocą. – Laura przypomniała sobie, jak dwa dni temu widziała przyjaciela po postrzale leżącego na intensywnej terapii.
– Rozumiem.
– Kiedy mielibyśmy zacząć? – Laura faktycznie podjęła już decyzję co do dalszej współpracy.
– Myślę, że najpóźniej za miesiąc możecie się przenieść do Monachium.
– Dlaczego do Monachium? Przecież wywiad przeniósł się do Berlina do nowej siedziby.
– Ale budynki w Monachium, a właściwie w Pullach, stoją puste. Właśnie wchodzi tam ekipa remontowa, aby przystosować pomieszczenia do nowych zadań. Dostaniecie mieszkanie służbowe i samochód. No i oczywiście trochę sprzętu. Zapewniam was, że mam duży budżet i stać mnie na fajne zabawki. Nie pożałujecie. Skontaktuję się w najbliższych dniach ze wszystkimi szczegółami. – Uśmiechnął się i teraz ostatecznie wyszedł.
Kawiorski patrzył się na Laurę. Nie wiedział, co powiedzieć.
– No co?
– Naprawdę byłaś skłonna odrzucić tę propozycję, jeśli bym się nie zgodził.
– Tak – odparła bez wahania.
– Zadziwiasz mnie. Kilkanaście dni temu nie chciałaś się nawet ze mną napić drinka, a dziś, podejmując decyzję o swojej przyszłości, patrzysz na mnie.
– Jeszcze dużo o mnie nie wiesz.
– Wiem jedno, że najwyraźniej ci na mnie zależy. I to bardzo – powiedział z satysfakcją.
– Tak myślisz?
– Tak.
Laura zaczęła mu rozpinać koszulę.
– Trochę pakowania nam tutaj jeszcze zostało.
– Więc nie trać czasu i bierz się do roboty – powiedziała, odpinając klamrę od paska jego spodni.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
TRUDNO KOCHAĆ, GDY PRZESZŁOŚĆ ROBI CI OPERACJĘ NA OTWARTYM SERCU...
Artur Korczyński, anestezjolog, po kilku latach powraca do Wrocławia. Rozpoczyna pracę w szpitalu wojskowym – tym samym, w którym pracuje jego były partner. Korczyński chce przyjrzeć się bliżej procederowi handlu organami i namierzyć jego inicjatora, ale nie jest to jedyny powód, dla którego zdecydował się na przeprowadzkę. Zamierza również skonfrontować się ze swoją przeszłością i znaleźć antidotum na tlące się w nim uczucie. Dzięki pomocy przyjaciół na nowo próbuje budować swoje życie w miejscu, które kiedyś było obietnicą szczęścia. Ale zanim po nie sięgnie, będzie musiał stanąć twarzą w twarz z prawdą o sobie i wyplątać się z sieci bolesnych wspomnień…
Reanimacja
ISBN: 978-83-8313-992-0
© Rafał Artymicz i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dagmara Ślęk-Paw
KOREKTA: Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek