Nasz chłopak - Daniel Magariel - ebook + książka

Nasz chłopak ebook

Daniel Magariel

3,6

Opis

Ojciec i jego dwóch nastoletnich synów wygrali „wojnę”, jak nazywają trudny rozwód i walkę o prawo do wyłącznej opieki nad dziećmi. Zostawiają dom w Kansas i jadą przez noc do Nowego Meksyku, by zacząć od początku, podekscytowani szansą na nowe życie we trzech. Od podstaw budują codzienność, wydawałoby się – zwyczajną – chłopcy idą do szkoły, ojciec zdaje się pracować, nawiązują znajomości.

Wkrótce jednak pojawiają się złowieszcze zapowiedzi zmian – martwe i nieobecne spojrzenie ojca, nocne hałasy, coraz dziwniejsi goście. Chłopcy obserwują, jak ich świat zaczyna się zmieniać i ogarnia go chaos. Daniel Magariel przedstawia nam fascynującą postać walczącego o normalność rodzica i porażający obraz współuzależnionej rodziny.

 

Zachwycający, niezwykle dojrzały debiut Magariela to książka o rzeczach najważniejszych. O dziecięcej naiwności i wierze w to, że najbliżsi nie krzywdzą. O braterstwie, ojcostwie i miłości, która zbyt często bywa ślepa. Ale Nasz chłopak to także opowieść o tym, jak łatwo ulegamy manipulacjom i pozwalamy, by ktoś świadomie nadużywał naszego zaufania. Siła tej prozy jest ogromna. Paraliżująca.

Michał Nogaś, „Gazeta Wyborcza”

Precyzyjna, niepokojąca i intensywna. Mało kto potrafi jak Magariel powiedzieć tak wiele w tak niewielu słowach. Gwałtowny i mocny debiut.

Hanya Yanagihara

Doskonała, niepokojąca, dramatycznie komiczna, wstrząsająca – mistrzowski popis mówiący coś nowego o klasie, męskości, uzależnieniu i rodzinie. Daniel Magariel to ekscytująca nowa obecność w amerykańskiej literaturze.

George Saunders

W tej narkotycznej – dosłownie i w przenośni – prozie zło czai się od pierwszej strony. Trudno się od niego będzie uwolnić, podobnie jak i trudno będzie uwolnić się od czytania Naszego chłopaka.

Marcin Wilk, „Wyliczanka”

Jedna z najbardziej niezwykłych debiutanckich powieści tego roku… wstrząsający obraz relacji, które wiążą nas z rodziną… Współczucie i głębokie zrozumienie istoty uzależnienia nadają znaczenie tej niewielkiej powieści Daniela Magariela.

„Rolling Stone”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (150 ocen)
42
44
37
23
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
biel_a

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać
00
KarolinaT1973

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. O rozkładzie rodziny, zniszczonym dzieciństwie, braterskiej więzi i sile. Polecam.
00
PaulinaJ29

Dobrze spędzony czas

Bardzo poruszająca proza.
00
malgorzata_bj

Nie oderwiesz się od lektury

Warto
00
Agnieszkasondej

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra I bardzo smutna
00

Popularność




Tytuł oryginału One of the Boys

Przekład Dobromiła Jankowska

Redakcja Maria Wirchanowska

Korekta Marcin Grabski, Grzegorz Krzymianowski

Projekt okładki Thomas Colligan

Adaptacja okładki i projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ONE OF THE BOYS © 2017 by Daniel Magariel

First published by Scribner

Translation rights arranged by AJA Anna Jarota Agency

and The Clegg Agency, Inc., USA.

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Dobromiła Jankowska, 2018

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2018

Zdjęcie autora na okładce Copyright © Lucas Flores Piran

ISBN 978-83-949414-5-1

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2018

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla mojej rodziny

1

Ojciec gwałtownie wyprzedzał inne samochody, pędził, trąbił. Oparłem głowę o pas bezpieczeństwa, próbowałem ignorować to, jak szybko jedziemy, nie byłem pewny, czy próbuje być szybszy niż tornado, czy po prostu jest na mnie zły. Pokłóciłem się z matką. Zadzwoniła do niego, żeby mnie odebrał z jej mieszkania. Nie cierpiał się z nią kontaktować. Był środek dnia, wiosna. Cień skradał się przez pola. Kruki zerkały z linii wysokiego napięcia. Zawyły syreny alarmowe.

– Pokaż mi się – powiedział ojciec. Zahaczył kciukiem płatek mojego ucha. – No więc?

Spojrzałem na drogę, przypominając, że prowadzi.

– Co ci powiedziała? – zapytałem.

– Odpowiadasz pytaniem na pytanie? Powiedziała, że przestałeś się kontrolować.

– I nic więcej?

– Dlaczego jesteś taki czerwony?

Zawstydzony zamilkłem, wyłączyłem się. Wiedział, że płakałem. Kiedy stanęliśmy na podjeździe, otworzyłem drzwi auta. Ojciec kazał mi je zamknąć. Zatrzasnąłem zbyt mocno.

– Chciałem iść do kina – powiedziałem. – Miałem plany.

– Zanim wydano ostrzeżenie o tornadzie?

Skinąłem głową.

Powtórzył pytanie.

– Tak, zanim.

– No i?

– Powiedziałem, że wychodzę, a ona zablokowała drzwi, więc złapałem telefon i uciekłem do swojego pokoju.

– Zatem dzisiaj postanowiła, że jednak będzie matką. – Zaśmiał się jak wariat. – Musiała cię trzymać? – pytał, ale właściwie stwierdzał. – Zrobiła ci krzywdę?

Próbowałem sobie przypomnieć. Popchnęła mnie na łóżko. Przewróciła na brzuch. Wykręciła palce, zabrała telefon. Próbowałem ją zrzucić. I wtedy jej ręka trzymająca telefon trafiła mnie w głowę. Wymacałem tkliwe miejsce na czaszce, nacisnąłem mocno, żeby zabolało, żeby guz stał się widoczny.

– Nie wiem – odparłem. – Nie.

– Uderzyła cię?

– Chyba nie chciała.

Przyciągnął mnie do siebie, objął, poklepał po plecach do rytmu pracujących wycieraczek. Niezręczny to był uścisk. Tak przytulasz obcego człowieka, którego chcesz pocieszyć.

– W porządku, synu – powiedział. – W porządku. – Puścił, usiadłem prosto. Przed jeepem stał mój starszy brat z rozłożonymi rękami, pokazując na deszcz, który się wzmagał. – Wejdźmy do środka.

Dla ojca przestrzeganie prawa do prywatności oznaczało szacunek. Pukał, nawet kiedy drzwi naszych pokoi były otwarte, i czekał na zaproszenie. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, dlaczego czasami, gdy drzwi do niego były zamknięte, nie odpowiadał. Po separacji przydzielił każdemu z nas osobną łazienkę. Sam zachował tę największą, na górze, którą kiedyś dzielił z matką. Do łazienki brata, na tym samym piętrze co nasze pokoje, wchodziło się z korytarza. Zanim tata zdecydował, który z nas ją dostanie, odmierzył krokami odległość – pokój brata był bliżej. Mnie przypadła łazienka dwa piętra niżej, przy piwnicy. Tylko w te późne wieczory, kiedy wyglądając przez okno mojego pokoju z zapalonym cygarem, ojciec budził mnie szeptem: „Bądź moimi oczami”, wolno mi było korzystać z łazienki w korytarzu, i to wyłącznie dlatego, że tata wszedł do mnie bez pytania.

Tutaj, w dolnej łazience, mówił do nas kanał pogodowy ze stojącego w piwnicy telewizora. Brat oglądał polaroidy wywołujące się na blacie przy umywalce. Kształty jak zjawy przybierały moją postać. Moje spuszczone powieki. Moje potargane włosy, które targałem bardziej, kołnierz koszuli, który wyciągałem, żeby wyglądać gorzej. Ojciec chyba był niezadowolony.

– Za dobrze wyglądasz – powiedział. – Kiedy cię zgarnąłem, byłeś w dużo gorszej formie, prawda?

To pytanie miało przekonać mojego brata.

– Tak – odparłem.

– Więcej światła? – zapytał brat.

Przyniósł z piwnicy lampę, włączył ją, przechylił klosz.

– A teraz, synu, spróbuj wyglądać tak, jak się czułeś, kiedy cię uderzyła.

Ojciec nacisnął spust migawki. Z ust aparatu wysunęło się zdjęcie. Brat położył je na stosiku. Czekaliśmy.

– Lampa pomogła? – zapytał ojciec.

Brat potrząsnął głową.

– Kurwa – rzucił ojciec.

Wstrzymałem oddech, przygryzłem wargę, aż poszła krew, potem jeszcze mocniej.

Dwa kolejne zdjęcia.

– Co myślisz? – zapytał ojciec brata. – Da się jeszcze coś zrobić?

– Makijaż? – zasugerował brat.

– Masz kosmetyki? – zapytał tata.

– Ma, na górze – odparłem. – Obok lalek i tamponów.

– Mogę go strzelić? – zażartował brat. – Powinno zadziałać.

Ojciec odwrócił się do mnie.

– Co o tym myślisz, synu?

Brat zaczął protestować, że żartował, ale ojciec go uciszył. Zbyt długo się wahałem.

– Myślałem, że chcesz jechać z nami – powiedział do mnie ojciec.

– Bo chcę.

– Myślałem, że jesteś nasz.

– Bo jestem.

– Przysięgnij.

– Już przysięgałem.

Ojciec odłożył aparat.

– Dlaczego nie każesz przysięgać jemu? – Pokazałem na brata.

– Bo to ty o wszystkim opowiadasz matce – odparł ojciec.

– Proszę, po prostu przysięgnij – przekonywał brat.

– Możesz zostać w Kansas – powiedział ojciec. Odwrócił się i chciał wyjść z łazienki. – Twój brat i ja wyjeżdżamy bez ciebie.

– Nie, tato – zaprotestował brat.

– Dobra – rzuciłem. – Przysięgam. Znowu.

Ojciec wrócił do łazienki, podniósł aparat. Położył mi ręce na ramionach, odwrócił do siebie.

– Zamknij oczy – polecił.

Zamknąłem.

– Masz mnie posłuchać. Słuchasz? Kiedy się urodziłeś, to znaczy zaraz po porodzie, matka nie chciała cię przytulać, żadnego z was. Oddała mi was od razu, gdy dostała niemowlęta od lekarza. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Która matka nie chce utulić swojego dziecka? Mogę przeboleć, że nigdy nie stała się dla mnie porządną żoną. Ale to, jaką była okropną matką? Dręczyło mnie to przez lata. Pamiętasz, jak to wyglądało, gdy byłeś mały? Przed wojną? – Wojną nazywał rozwód. – Też byłem dzieciakiem. Bawiliśmy się razem. We trzech. Pamiętasz?

Tak, pomyślałem, pamiętam. Mój brat i ja siedzimy na dywanie, oglądamy telewizję i nagle słyszymy gardłowy ryk. Patrzymy na siebie. Nie ma czasu na reakcję. Moje serce przyspiesza na sekundę przed tym, jak tata na czworakach wchodzi do salonu i ryczy. Wspinamy się na niego, wspólnie próbujemy pokonać bestię.

– Pamiętasz, synu?

– Tak.

Ścisnął mnie za ramiona.

– To zakończy wojnę – powiedział. – Żadnej opieki. Żadnych alimentów. To nas uwolni. Będziemy mogli zacząć życie od nowa. Zobaczysz. W Nowym Meksyku znowu stanę się dzieciakiem. Wszyscy będziemy dzieciakami. Jak ci się to podoba? Nie tego chcesz?

Skinąłem głową.

Słyszałem, jak ojciec uruchamia aparat.

Poczułem, że brat podchodzi do mnie.

Nie otwierając oczu, założyłem ręce za plecami. Bestia pokonana, rozłożona na dywanie. Leżymy z bratem na jej brzuchu, twarzami do siebie. Brat ma włosy ciemniejsze od moich. Skórę również. Jego koloryt zdradza wrodzone porozumienie z naszym ojcem. Mają te same zaspane, roześmiane oczy, które w świetle słońca robią się butelkowobrązowe. Ja mam jasne włosy jak matka i jej orzechowe oczy. Tylko uszy odziedziczyłem po ojcu, wielkie jak jego, gdy był w moim wieku. Bestia oddycha, a nasze głowy unoszą się i opadają, a w uśmiechu ukradzionym ojcu, który on pewnie ukradł z jakiegoś filmu, usta mojego brata odsłaniają górny rząd zębów niczym powoli podnoszona kurtyna. Otworzyłem oczy. Cofnięta ręka brata, gotowa do zamachu. Nie chciałem, żeby mnie uderzył. Nie chciałem, żeby musiał mnie uderzyć.

– Czekaj – powiedziałem.

– Co? – odezwał się ojciec.

Patrząc w lustro, zrobiłem smutną minę. To nas uwolni, powtarzałem sobie. Tego ode mnie potrzebowali. Prawą ręką uderzyłem się w prawy policzek. W lewy – lewą dłonią, potem znowu, mocniej, zmieniając strony, zapędzając się za każdym razem nieco dalej, aż w końcu głowa odskakiwała mi nie od uniku, ale od ciosu. Prawą, lewą, prawą, lewą. Odwróciłem się do ojca.

– Już – powiedziałem. – Rób zdjęcie. – Pokazałem mu policzek. – Z tego kąta. – Prawą, prawą, prawą. – Rób – powiedziałem. – Następne. Rób następne.

Brat wyjmował kolejne zdjęcia z ust aparatu. Ojciec klikał, aż przycisk się zaciął. Kiedy wszystkie się wywołały, wybraliśmy pięć fotografii do okazania opiece społecznej.

Godzinę później, gdy deszcz płynął strumieniem po jedynym oknie, w piwnicy zrobiło się ciemno. We trzech w milczeniu oglądaliśmy prognozę pogody. Burza, która na początku wyglądała jak ameba przesuwająca się po ekranie, stała się nieruchomymi opaskami czerwieni i żółci, jakby telewizor zamarzł albo burza osiadła jak nowa formacja skalna we wschodnim Kansas. Ojciec siedział skulony na krześle, obcasami przytrzymując się niższego szczebelka. Szykował się do skoku.

– Chodźmy zapolować na tornado – powiedział.

Pojechaliśmy do wieży ciśnień.

Ciemność narastała, nie ze wschodu, ale z zachodu. Z chmur na przodzie burzy spłynęła błyskawica. Ogromne stado ptaków walczyło z wiatrem. Ojciec wyznaczył nagrodę dla tego, kto pierwszy dostrzeże tornado. Tkwiliśmy tam przez jakiś czas, szeroko otwartymi oczami badając horyzont. Ale nic nie zauważyliśmy i w końcu odjechaliśmy. W domu okazało się, że oderwało płot od ziemi. Kiedy ojciec zobaczył szkodę, zaśmiał się i powiedział:

– To burza zapolowała na nas.

A kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Meksyku, wracał do tego zawsze, gdy coś się udało, ale też wtedy, kiedy coś się nie udało.

2

Mój brat i ja poszliśmy do parku za naszym nowym mieszkaniem, płoszyliśmy z krzaków jaszczurki. Sprzedaliśmy dom w Kansas, przeprowadziliśmy się do Albuquerque. We trzech wyjechaliśmy naszym jeepem. Ojciec prowadził szesnaście godzin bez przerwy, oprócz kawałka w Oklahomie, kiedy kierownicę przejął mój brat. Za kilka tygodni miał zacząć liceum, więc tata uznał, że nadszedł czas, żeby nauczył się prowadzić na autostradzie. Choć ja szedłem dopiero do siódmej klasy, też zacząłem się przyglądać, jak ojciec operuje sprzęgłem. Zaskoczę go, kiedy uzna, że nadeszła pora, bym uczył się jeździć.

Ciężarówka firmy przeprowadzkowej przyjechała dzień po nas. Razem z bratem najpierw rozpakowaliśmy rzeczy z pokoju ojca, dopiero potem urządziliśmy nasz – pierwszy, jaki kiedykolwiek dzieliliśmy. Ja przygotowałem też kuchnię: wyszorowałem szafki, zaopatrzyłem spiżarnię, wszystko poukładałem jak trzeba. Mój brat ustawił rzeczy w zaimprowizowanym biurze ojca i oddzielił je od salonu parawanami. Tata był doradcą finansowym. Nigdy wcześniej nie pracował w domu. Ale wciąż miał w Kansas swojego „wielkiego klienta”, który miał nas „utrzymać na powierzchni”, dopóki ojciec nie zdobędzie wystarczająco wielu zleceń, by opłacało się wynająć porządne biuro.

Ojciec wrzasnął przez okno.

Pobiegliśmy na górę.

Stał tam w bokserkach, świeżo po prysznicu.

– Niveę proszę – powiedział.

Naszym zadaniem było natrzeć go całego balsamem.

Mój brat wziął górę. Ja nogi i stopy.

Taki był nasz tata. Telewizor w jego pokoju i ekspres do kawy w kuchni miały automatyczne włączniki i wyłączniki, jakby ojca pocieszało to, że ktoś, coś dba o niego o każdej porze dnia.

Kiedy skończyliśmy, powiedział, że jedziemy na przejażdżkę.

– Dokąd? – zapytałem.

– Ładujcie się, kowboje – odparł.

Pojechaliśmy na północ, do podnóża gór. Mój brat siedział na fotelu pasażera. Ja z tyłu gapiłem się na te brzydkie wzgórza. Góry Sandia nie były potężnymi, nagimi kawałami skał, jakie sobie wyobrażałem. Z rozczarowaniem stwierdziłem, że upstrzone są krzewami i kaktusami. Ojciec ostro skręcił na wschód, w górę. Coraz wyżej. Odwróciłem się. Wzdłuż spadku śledziłem wzrokiem arroyo, które wpadało do Rio Grande. Za kurczącym się cieniem góry ziemia okazała się płaska i biała jak papier.

– Przewietrzmy tutaj – powiedział ojciec.

Otworzyliśmy okna.

Po drugiej stronie Sandia Peak, wzdłuż autostrady, na samym końcu małego miasteczka trafiliśmy na wiejską knajpę. Parking wypełniały motocykle, było ich ze dwadzieścia, ustawionych równo jak papierosy w nieotwartej paczce.

– Jesteśmy, chłopcy – powiedział ojciec, kiedy podjeżdżaliśmy. – Prawdziwy bar dla motocyklistów.

– O ja cię – odparłem.

– Super – dodał mój brat.

Nikt nie zauważył, kiedy wchodziliśmy, ale udawałem, że jest inaczej. Szczególną uwagę zwracałem na dźwięk podeszew butów mojego ojca na zniszczonej podłodze. W zeszłym tygodniu, w przerwie od rozpakowywania, tata zabrał nas do Western Store, gdzie kupił sobie pierwsze w życiu kowbojki. Teraz, idąc za nim, stawiałem mocno kroki. Jesteśmy z nim, pomyślałem.

– Przyniosę nam coś do picia – powiedział.

– Pójdę z tobą – zaproponowałem.

Złapał mnie za ramię.

– Zostań tutaj.

Brat i ja usiedliśmy przy stoliku, rozejrzeliśmy się po sali. Rozkraczeni faceci na stołkach barowych oglądali w kącie mecz baseballu. Jakaś kobieta w krótkiej spódnicy, oparta o stół do bilardu, przymierzała się do uderzenia. Praktycznie wszyscy palili, pili z butelek, z niskich szklanek. Ojciec, siedząc przy barze, nawiązał rozmowę z jakimś mężczyzną. Był dumny ze swojej umiejętności obracania się w każdym towarzystwie. Nazywał to „elastycznością społeczną”. Ojciec wstał, poszedł do toalety. Kilka sekund później poszedł za nim facet, z którym rozmawiał. Postanowiłem pilnować, czy tata bezpiecznie wróci.

– Myślisz, że pozwoli nam zamówić piwo? – zapytał brat.

– Poproś go – podpuszczałem.

Spojrzałem na meszek nad jego górną wargą.

– Na co się gapisz? – zapytał.

– Nic, tylko... – Zaśmiałem się. – Wyglądasz jak Meksykanin.

[...]