Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Przyszła pora na historie dorosłych dzieci bohaterów słynnych „Złączonych”!
Pierwszą będzie historia Marcelli Vitiello!
Marcella Vitiello, córka Luki i Arii, dorastała w złotej klatce. Otoczona przez ochroniarzy, zamknięta niczym księżniczka w wysokiej wieży, nauczyła się, że nie musi słuchać swojego wewnętrznego głosu oraz instynktu, który mógłby uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Instynktu odziedziczonego po ojcu.
Maddox White od najmłodszych lat znał smak brutalnego życia. Dorastał w klubie motocyklowym i widział wiele strasznych rzeczy, jakich nigdy nie powinno oglądać dziecko. Jednak to, co najbardziej utkwiło mu w pamięci i go prześladowało, to scena, kiedy Luca Vitiello urządził rzeź i na oczach małego Maddoxa zabił jego ojca oraz wszystkich jego ludzi.
Mężczyzna tego nie zapomniał. Wręcz przeciwnie: pragnienie zemsty dojrzewało razem z nim. Teraz capo Famiglii zapłaci za wszelkie swoje przewinienia. A co może zaboleć go bardziej niż utrata ukochanej córeczki, porcelanowej lalki strzeżonej jak oczko w głowie i obiecanej innemu mężczyźnie?
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
By Sin I Rise: Part One
Copyright © 2021 by Cora Reilly
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Angelika Oleszczuk
Korekta:
Monika Foltman
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-914-1
Marcella
Niektóre rzeczy płyną w naszej krwi. Nie można się ich pozbyć, nie można ich zmienić, nie można ich zgubić, ale można o nich zapomnieć. Od najmłodszych lat miałam niezawodny instynkt ostrzegający przed niebezpieczeństwem oraz ludźmi, którym nie powinnam ufać. I zawsze go słuchałam. Zanim cokolwiek zrobiłam, zatrzymywałam się na chwilę, żeby sprawdzić, czy się odezwie.
Aż wreszcie przestałam go słuchać. Przyzwyczaiłam się, że to inni pilnują, by nic mi się nie stało, i zaczęłam wierzyć ich osądom bardziej niż swoim. Powierzyłam życie wprawnym ochroniarzom – mężczyznom, którzy potrafili obronić mnie skuteczniej niż ja sama – ponieważ byłam tylko zwykłą dziewczyną, a potem kobietą. Gdybym nie zignorowała tego przeczucia, tego mrowienia na karku, jakie poczułam pierwszej nocy i wtedy, kiedy mnie zabrali, byłabym bezpieczna. Ale nauczyłam się wygłuszać ten wewnętrzny głos, instynkt odziedziczony po ojcu, bo miałam nie poznać niebezpieczeństw naszego świata.
Dzieci szybko się dowiadują, że jeśli zamkną oczy, to zagrożenie nie znika. Jednak ja przekonałam się o tym zdecydowanie za późno.
***
Maddox
Gdy zobaczyłem Królewnę Śnieżkę po raz pierwszy, jej twarz natychmiast wryła mi się w pamięć. Każdej pierdolonej nocy torturowały mnie obrazy nagiego ciała, które w snach widziałem z doprowadzającymi do szału szczegółami.
Czasami budziłem się, czując w ustach jej smak, na wpół przekonany, że naprawdę zanurzyłem język w niewątpliwie ślicznej cipce. Kurwa, nie widziałem jeszcze choćby centymetra tego słynnego ciała, a tym bardziej nie tknąłem tej dziewczyny. Och, ale zamierzałem to zrobić, nawet jeśli najpierw musiałbym jej podać zatrute jabłko.
Takiemu facetowi jak ja nigdy nie pozwolono by zbliżyć się do Królewny Śnieżki. Chociaż z pewnością nie byłem jakimś cholernym nieudacznikiem. Miałem pójść w ślady wuja i zostać prezesem klubu motocyklowego Tartarus. Oczywiście w oczach Królewny Śnieżki i jej pieprzonego ojca Luki Vitiello – capo włoskiej mafii działającej na Zachodnim Wybrzeżu – czyniło mnie to najgorszym śmieciem. Byłem małym, zaledwie pięcioletnim, chłopcem, kiedy życie, które znałem, zostało mi wydarte. Jako syn przewodniczącego grupy Tartarus z New Jersey już wtedy widziałem mnóstwo niepokojących rzeczy: Braci1 zabawiających się z dziwkami na środku Domu Klubowego w biały dzień, krwawe bójki, strzelaniny… Ale nic nie wstrząsnęło mną tak, jak noc, podczas której capo Famiglii brutalnie zamordował mojego ojca oraz jego ludzi.
Ten okrutny sukinsyn zaszlachtował całą grupę z New Jersey. Sam.
Poprawka.
Nie sam – miał do pomocy jebany topór i nóż do skórowania. Krzyki umierających członków mojej klubowej rodziny nadal nawiedzały mnie w snach. Było to echo wspomnienia, którego nie umiałem wymazać, dopóki nie wypiłem alkoholu w ilości mogącej powalić słonia. Te obrazy wciąż napędzały mój głód zemsty.
A ja zamierzałem jej dokonać, wykorzystując do tego rozpieszczoną nowojorską księżniczkę: Marcellę Vitiello.
Maddox
Pięć lat
Kucałem na podłodze Domu Klubowego i raz po raz kręciłem pustą butelką po piwie. Lepiły mi się od niej dłonie. Kiedy włożyłem palce do ust i ich posmakowałem, skrzywiłem się z niezadowolenia. Gorzki, ohydny – jakby zgniły – smak eksplodował na moim języku. Przylgnął do dziąseł oraz gardła. Splunąłem, ale on nie zniknął.
Powietrze w pomieszczeniu było gęste od dymu cygar i papierosów, przez co trochę swędział mnie nos. Czasami na moich smarkach pojawiały się nawet czarne kropki.
Wróciłem do kręcenia butelką. Nie miałem tu żadnych zabawek. Wszystkie zostały u mamy. Tata odebrał mnie od niej wczoraj, a gdy przyjechał, rodzice jak zawsze zaczęli na siebie krzyczeć. Tata spoliczkował mamę, zostawiając w miejscu uderzenia czerwony ślad. Od tamtego czasu był w podłym nastroju. W takich momentach nigdy nie wchodziłem mu w drogę. Teraz wrzeszczał na kogoś przez telefon.
Pop, jego zastępca, zazwyczaj się ze mną bawił, ale obecnie siedział przy barze z jakąś blondynką i się z nią całował. Pozostali motocykliści zgromadzili się przy stole, gdzie grali w karty. Nie chcieli, żebym ich irytował. Kiedy zapytałem, czy mogę pooglądać, jak grają, jeden z nich odepchnął mnie tak, że upadłem na pupę. Uderzyłem o podłogę kością ogonową, która nadal mnie bolała.
Nagle rozbrzmiały głośne kroki. Drzwi otworzyły się z rozmachem i do pomieszczenia wpadł jeden z kandydatów na członków klubu, wybałuszając oczy.
– Czarna limuzyna!
Wszyscy skoczyli na równe nogi, jakby to było jakieś tajne hasło. Szybko spojrzałem na tatę, który już wykrzykiwał rozkazy z takim zapałem, że z jego ust wystrzeliwała ślina. Nie rozumiałem, co jest takiego złego w czarnym samochodzie. Usłyszałem wrzask, a później bulgotanie. Znów popatrzyłem na drzwi. Kandydat na członka zatoczył się do przodu. Z tyłu głowy, przepołowionej jak arbuz, miał wbity topór. Upuściłem butelkę, otwierając szeroko oczy. Mężczyzna upadł na posadzkę, krew rozbryznęła się na wszystkie strony, a narzędzie odpadło od głowy, odsłaniając głęboki otwór w czaszce. Tak głęboki, że zobaczyłem kawałki mózgu.
Dokładnie jak arbuz, pomyślałem znowu.
Tata podbiegł bliżej, po czym złapał mnie boleśnie mocno za rękę.
– Schowaj się pod kanapą i nie wychodź! Słyszysz?
– Tak jest.
Popchnął mnie w stronę starej, szarej sofy, a ja upadłem na kolana i pod nią wpełzłem. Minęło trochę czasu, odkąd próbowałem się tam wcisnąć. Teraz ledwie się mieściłem, jednak po chwili leżałem na brzuchu, z twarzą skierowaną ku drzwiom wejściowym oraz reszcie pomieszczenia.
Do środka wpadł ogromny mężczyzna o dzikim spojrzeniu, z nożem i toporem w rękach. Wstrzymałem oddech, ponieważ wdarł się tu z rykiem przypominającym taki, jaki wydają wściekłe niedźwiedzie. Pchnął nożem sięgającego po broń skarbnika taty. Niestety ten nie zdążył jej wyciągnąć. Upadł do przodu, tuż obok kanapy. Wpatrywał się we mnie wielkimi oczami, podczas gdy pod jego głową zbierała się krew.
Odsunąłem się na kilka centymetrów, ale zamarłem gwałtownie, przerażony, że moje nogi mogłyby zacząć wystawać. Krzyki stały się jeszcze głośniejsze, więc starałem się je wygłuszyć, przyciskając dłonie do uszu. Nie potrafiłem jednak przestać patrzeć na to, co się dzieje. Szaleniec odzyskał nóż i rzucił nim w Popa, który oberwał prosto w pierś, a potem zatoczył się do tyłu, jakby za dużo wypił. Tata schował się za barem z dwoma kandydatami na członków. Chciałem być tam razem z nim. Pragnąłem, żeby mnie pocieszył, chociaż nigdy tego nie robił. Zobaczyłem, że napastnik zranił kolejnego Brata – trafił go w dłoń, kiedy ten sięgnął po pistolet leżący na podłodze. Mimo że nadal zasłaniałem uszy, słyszałem wystrzały. Choć były przytłumione, za każdym razem się kuliłem.
Szaleniec przez długi czas strzelał w kierunku baru, aż wreszcie wszystko ucichło.
Czy tacie i pozostałym skończyła się amunicja?
Mój wzrok powędrował w kierunku zbrojowni na końcu korytarza. Jeden z kandydatów na członków wyskoczył zza baru, ale mężczyzna go dogonił, po czym wbił mu topór w plecy. Zacisnąłem powieki i wziąłem kilka drżących oddechów, zanim znów odważyłem się je unieść. Krew skarbnika, tworząca coraz większą kałużę, wsiąkała już w rękawy mojej bluzy, jednak tym razem nie poruszyłem się choćby o milimetr. Nawet kiedy przemoczyła moje ubrania i pokryła małe palce u dłoni.
Do pomieszczenia weszło dwóch kolejnych ludzi mojego ojca. Chcieli pomóc, lecz ten szaleniec zachowywał się niczym wściekły niedźwiedź. Słuchałem wrzasków cierpienia oraz złości. Patrzyłem, jak na podłogę upada najpierw jedno ciało, a następnie drugie. Wszędzie było pełno krwi.
Tata krzyczał, gdy napastnik wyciągał go zza baru. Zacząłem wychodzić spod sofy, by rzucić się ojcu na ratunek, ale on posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, polecając pozostać w miejscu. Tymczasem wzrok złego mężczyzny podążył w moim kierunku. Wykrzywiona przez wściekłość i pokryta czerwonymi smugami twarz sprawiała, że ten człowiek przypominał potwora. Pochyliłem głowę, z przerażeniem myśląc, że byłby w stanie mnie zobaczyć, lecz on nie przestał ciągnąć taty w stronę krzesła.
Nie mogłem sprzeciwić się rozkazom ojca, dlatego nadal leżałem pod kanapą. Przez kilka minut trwałem w bezruchu, chociaż odniosłem wrażenie, jakby minęło parę dni. Mężczyzna krzywdził tatę i kandydata na członka klubu. W końcu nie dałem rady dłużej tego oglądać. Zamknąłem oczy, zaciskając powieki tak mocno, że czułem pulsowanie w skroniach. Moja klatka piersiowa oraz ręce były ciepłe i mokre, podobnie jak krocze. Wstrzymałem oddech, bo w powietrzu unosił się smród sików i krwi, ale wkrótce ból w piersi sprawił, że musiałem zaczerpnąć powietrza. Odliczałem sekundy. Starałem się myśleć o lodach, o smażonym bekonie, o tarcie cytrynowej mamy, jednak krzyki przebijały się nawet przez te myśli i wypychały je z mojej głowy.
Wreszcie zapadła cisza, a ja odważyłem się otworzyć oczy. Zaszły mi łzami, kiedy rozejrzałem się dookoła. Widziałem jedynie czerwone kałuże, smugi krwi oraz kawałki skóry. Zadrżałem, a potem zwymiotowałem, lecz bolesna gula w gardle pozostała. Zamarłem, przerażony, że ten zły mężczyzna nadal może gdzieś tu być i zabić także mnie. Nie chciałem umierać. Zacząłem płakać, ale szybko otarłem łzy. Tata nienawidził łez. Przez chwilę wsłuchiwałem się w dzikie bicie swojego serca, od którego szumiało mi w uszach i które wstrząsało moim ciałem, aż w końcu trochę się uspokoiłem, dzięki czemu widziałem wyraźniej.
Wypatrywałem tego groźnego człowieka, ale nigdzie go nie dojrzałem. Drzwi wejściowe były otwarte, mimo to odczekałem jeszcze moment, zanim wyczołgałem się spod kanapy. Chociaż moje ubrania były brudne od krwi i moczu, a ja pragnąłem jedzenia oraz wody, nadal nie wyszedłem z Domu Klubowego. Stałem pośród okaleczonych ciał mężczyzn, których znałem całe życie. Mężczyzn, którzy byli dla mnie jak rodzina. A teraz nie poznawałem żadnego z nich. Zostali zbyt zdeformowani.
Z tatą było najgorzej. Nie potrafiłem rozpoznać jego twarzy. Tylko dzięki tatuażowi na szyi – czaszce zionącej ogniem – wiedziałem, że to on. Chciałem się z nim pożegnać, jednak nie odważyłem się podejść bliżej do tego, co pozostało z jego ciała. Wyglądał przerażająco.
Wreszcie wybiegłem na zewnątrz i nie zatrzymałem się, dopóki nie dotarłem do domu Starej, która była własnością skarbnika. Odwiedziłem ją parę razy i zawsze piekła dla mnie ciastka. Jak tylko dostrzegła moje zakrwawione ubrania, natychmiast zrozumiała, że coś jest bardzo nie tak.
– Nie żyją – wyszeptałem. – Wszyscy nie żyją.
Próbowała dodzwonić się do swojego starego, następnie do mojego taty i kilku innych Braci, ale nikt nie odebrał. Wreszcie skontaktowała się z moją matką, po czym mnie umyła. Później po prostu czekałem, aż przyjedzie mama.
Kiedy się pojawiła, była blada jak ściana.
– Chodź, powinniśmy jechać. – Złapała za moją rękę.
– Co z tatą?
– Już nic dla niego nie zrobimy. W Nowym Jorku nie jesteśmy bezpieczni. Musimy wyjechać, Maddox, i nigdy nie możemy tu wrócić.
Przez kilka chwil ciągnęła mnie za sobą, a potem posadziła na fotelu pasażera, gdy podeszliśmy do naszego starego forda mustanga. Samochód był wypchany po brzegi torbami, które zasłaniały całą tylną szybę.
– Wyjeżdżamy na zawsze? – zapytałem skonsternowany.
Mama przekręciła kluczyk w stacyjce.
– Nie słuchałeś mnie? Musimy wyjechać. To terytorium przestało należeć do Tartarusa. Zamieszkamy z twoim wujkiem w Teksasie. Tam będzie twój nowy dom.
***
Matka zadzwoniła do wujka Earla i poprosiła go o pomoc. Nie miała żadnych pieniędzy, ponieważ zawsze dostawała je od taty, chociaż ciągle się kłócili i nie mieszkali już razem. Earl pozwolił nam zatrzymać się u siebie. W końcu mama została jego żoną, a później urodził się mój brat Gray.
Teksas stał się moim tymczasowym domem, ale w głębi serca zawsze pragnąłem wrócić do miejsca, w którym się urodziłem, by odzyskać to, co mi się należało, oraz dokonać zemsty.
Powrót do New Jersey zajął mi wiele lat, lecz kiedy wreszcie znalazłem się w tym mieście, miałem tylko jeden cel: zabić Lucę Vitiello.
***
Marcella
Pięć lat
Siedziałam na skraju łóżka, machając nogami. Wpatrywałam się w drzwi i czekałam, aż się otworzą. Była już siódma. Mama zawsze budziła mnie o tej godzinie. Gdy zegar wskazał siódmą jeden, zaczęłam zsuwać się z materaca.
Mama zamierzała przyjść później akurat dzisiaj? Nie mogłam dłużej czekać.
Nagle klamka poruszyła się w dół. Zamarłam, po czym opadłam z powrotem na łóżko. Do pokoju zajrzała mama. Kiedy na mnie popatrzyła, rozpromieniła się i zaśmiała.
– Jak długo nie śpisz?
Wzruszyłam ramionami, a następnie zeskoczyłam na podłogę.
Mama podeszła bliżej i uścisnęła mnie mocno.
– Wszystkiego najlepszego, słońce.
Zaczęłam wić się w jej ramionach, desperacko pragnąc iść na dół. Odsunęłam się i zapytałam:
– Możemy zejść na parter? Przyjęcie się już zaczęło?
Znów się zaśmiała.
– Jeszcze nie, Marci. Przyjęcie będzie później. Teraz jesteśmy tylko my. Chodź, obejrzysz prezenty.
Pomimo lekkiego rozczarowania złapałam mamę za dłoń i poszłam z nią na dół. Miałam na sobie ulubioną, falbaniastą, różową koszulę nocną, w której czułam się jak księżniczka. Tata stał przy schodach. Gdy znalazłam się na przedostatnim stopniu, wziął mnie na ręce i pocałował w policzek.
– Wszystkiego najlepszego, księżniczko.
Posadził mnie sobie na barkach i zaniósł do salonu. Jego wnętrze było udekorowane różowymi oraz łososiowymi balonami, wisiała tam również girlanda z napisem „Urodziny Marci”. Na stole, obok ogromnego, różowego tortu z jednorożcem, leżała złota tiara. Na innym czekała na mnie sterta prezentów zawiniętych w złoto-różowy papier. Podbiegłam do nich.
– Wszystkiego najlepszego! – krzyknął Amo, wybiegając zza stołu. Próbował skupić na sobie całą uwagę.
– Prezenty są od nas, a także od twoich cioć i wujków – powiedziała mama, ale ja już byłam zajęta energicznym rozpakowywaniem podarunków.
Otrzymałam prawie każdą rzecz, o jaką prosiłam. Prawie.
Tata pogłaskał mnie po głowie.
– Na dzisiejszym przyjęciu dostaniesz kolejne prezenty.
Przytaknęłam z uśmiechem.
– Będę księżniczką.
– Zawsze nią jesteś.
Mama posłała tacie spojrzenie, którego nie rozumiałam.
***
Kilka godzin później dom wypełniali moi przyjaciele, rodzina, a także mężczyźni pracujący dla taty. Wszyscy przyszli, żeby z nami świętować. Miałam na sobie sukienkę godną księżniczki, a na głowie tiarę. Było cudownie – goście przynieśli mi prezenty, złożyli życzenia, a potem zaśpiewali Sto lat. Wieża z podarunków była trzy razy wyższa ode mnie. Później tego wieczoru, kiedy powieki zaczęły mi opadać, tata zaniósł mnie do pokoju.
– Musimy przebrać cię w piżamę – wymamrotał, kładąc mnie na łóżku.
Nie puściłam jego szyi i gwałtownie pokręciłam głową.
– Nie, chcę zostać w swojej księżniczkowej sukience. – Ziewnęłam. – I tiarze.
Tata się zaśmiał.
– Dobrze, możesz spać w sukience, ale tiara jest zbyt niewygodna. – Zdjął ją ostrożnie i położył na stoliku nocnym.
– Czy bez niej nadal jestem księżniczką?
– Zawsze będziesz moją księżniczką, Marci.
Uśmiechnęłam się.
– Przytulisz mnie?
Tata przytaknął i położył się razem ze mną. Jego nogi wystawały poza ramę łóżka, ponieważ było ono dla niego za krótkie. Objął mnie, a ja wtuliłam policzek w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy. Mój tata był najlepszym ojcem na świecie.
– Kocham cię, tato. Nigdy cię nie opuszczę. Zawsze będę mieszkała z tobą i mamą.
Pocałował mnie w skroń.
– A ja kocham ciebie, księżniczko.
Marcella
Delikatne ruchy hamaka kołysały mnie do snu, kiedy patrzyłam, jak pieniące się fale pożerają nasze molo i plażę. W słoneczną pogodę ten hamak w naszej rezydencji w Hamptons stanowił moje ulubione miejsce. Od kilku tygodni, czyli od początku czerwca, było mnóstwo takich bezchmurnych, gorących dni, niestety do tej pory nie miałam zbyt dużo czasu na relaks.
Poruszyłam palcami u stóp i westchnęłam. Ostatnio czułam się strasznie zmęczona, więc desperacko potrzebowałam odpoczynku. Organizacja przyjęcia z okazji moich dziewiętnastych urodzin wiązała się z tygodniami intensywnych przygotowań – smakowaniem tortów oraz potraw, kupowaniem ubrań, wprowadzaniem poprawek na liście gości, a także wieloma innymi zadaniami. Nawet zatrudnienie człowieka zawodowo zajmującego się planowaniem eventów nie zmniejszyło natłoku zadań. Wszystko musiało być idealne. Moje urodziny zawsze należały do najważniejszych wydarzeń roku.
Po tym wielkim przyjęciu, które miało miejsce przedwczoraj, mama zabrała mnie i moich młodszych braci, Amo i Valerio, na tydzień do Hamptons, bym mogła zażyć tak bardzo potrzebnego mi relaksu. Valerio nie rozumiał znaczenia tego słowa. Właśnie jeździł na nartach wodnych, a kierujący łodzią jeden z naszych ochroniarzy wykonywał ryzykowne manewry, żeby mój brat był zadowolony. Mnie chyba nigdy energia nie rozpierała tak bardzo jak tego dzieciaka, nawet gdy sama miałam osiem lat.
Mama czytała książkę na leżaku pod parasolem. Jej twarz otaczały ułożone w niesforne plażowe fale blond włosy. Moje były zawsze proste i nawet dzień spędzony na plaży nie mógł tego zmienić. Oczywiście zamiast anielskiego blondu mamy, miały kolor węgla.
Były czarne niczym moja dusza, jak żartował Amo. Spojrzałam na niego. Ustawił sprzęt, by trenować coś pomiędzy crossfitem a parkourem w mniej używanej części naszej posiadłości, i zaczął wykonywać codzienne ćwiczenia. Sądząc po jego wyrazie twarzy, przypominały tortury, choć robił je na własne życzenie. Był tak zaangażowany w treningi, że już w wieku piętnastu lat przypominał Hulka. Ja wolałam kursy pilatesu ciotki Gianny.
Drzwi się rozsunęły, po czym wyszła przez nie gosposia Lora, niosąc tacę. Usiadłam, wysuwając nogi poza hamak, i uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam, że kobieta przygotowała naszą ulubioną truskawkową aguę frescę2, która potrafiła mnie schłodzić nawet w najgorętsze dni. Lora napełniła szklankę, a potem mi ją wręczyła.
– Dzięki – powiedziałam. Kiedy zaczęłam sączyć napój, zadrżałam z przyjemności.
Gosposia postawiła na stoliku miskę ze zmrożonymi kawałkami ananasa.
– Ananas nie jest taki smaczny jak ostatnio.
Włożyłam kawałek do ust. Był nieco zbyt kwaśny. Westchnęłam.
– Tak trudno dostać dobre produkty.
Podbiegł do nas Amo. Z górnej części jego ciała spływał pot.
– Nie chcę potu na swoim jedzeniu – ostrzegłam go.
Na złość zaczął potrząsać głową niczym mokry pies, a ja zeskoczyłam z hamaka i zrobiłam kilka kroków do tyłu, żeby ocalić napój. Kochałam Amo, ale to już była przesada. Bez jakiejkolwiek skruchy zjadł parę kawałków mojej przekąski.
– Może sam załatwisz sobie ananasa? – Wskazałam Lorę, która właśnie podawała mamie aguę frescę oraz cząstki owocu.
Brat jednak skinął głową w stronę leżącej na stole książki na temat analityki dla marketingowców.
– Mamy lato. Naprawdę musisz zabierać ze sobą naukę nawet tutaj? I tak jesteś najlepsza na roku.
– Jestem najlepsza na roku, ponieważ zawsze zabieram ze sobą naukę – wymamrotałam. – Wszyscy tylko czekają, aż się potknę. Nie zamierzam dać im tej satysfakcji.
Amo wzruszył ramionami.
– Nie rozumiem, czemu cię to obchodzi. Nie możesz być bez przerwy idealna, Marci. Ludzie zawsze znajdą coś, czego nie będą w tobie lubili. Nawet jeśli zorganizujesz najbardziej epickie przyjęcie urodzinowe, ktoś i tak będzie narzekał, że przegrzebki nie były wystarczająco szkliste.
Spięłam się.
– Kilka razy mówiłam kucharzowi, żeby dopilnował tych przegrzebków, bo… – Urwałam, kiedy na twarzy brata zobaczyłam szeroki uśmiech. Żartował sobie ze mnie. – Idiota.
– Po prostu wyluzuj, na litość boską.
– Jestem wyluzowana – odpowiedziałam.
Posłał mi spojrzenie, które jasno wskazywało, że zdecydowanie się z tym nie zgadza.
– Więc przegrzebki były wystarczająco szkliste czy nie?
Amo mruknął.
– Wyszły idealnie, przestań się tak spinać. I wiesz co? Większość ludzi i tak nie będzie cię lubiła, nawet jeśli przegrzebki były nie z tego świata.
– Nie chcę, żeby mnie lubili – odparłam stanowczo. – Chcę, żeby mnie szanowali.
Amo wzruszył ramionami.
– Szanują cię. Przecież masz na nazwisko Vitiello. – Pobiegł za Lorą, aby dorwać resztki ananasa i agua freski, tym samym kończąc dyskusję.
Chociaż Amo miał zostać capo, nie czuł takiej presji jak ja. Jako najstarsza spośród rodzeństwa Vitiello, w dodatku dziewczyna, mierzyłam się z wygórowanymi oczekiwaniami. Dlatego mogłam tylko zawieść. Musiałam być piękna i moralnie nieskazitelna, czysta niczym śnieg, ale również wystarczająco postępowa, by móc reprezentować nową generację Famiglii. Amo zdobywał słabe stopnie, sypiał z kim popadnie, do tego wychodził z domu w dresach, a wszyscy mówili, że jest po prostu chłopcem i z tego wyrośnie. Gdybym ja zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy, moja reputacja zostałaby doszczętnie zniszczona.
Nagle zawibrował mój telefon. Dostałam wiadomość od Giovanniego.
Tęsknię za Tobą. Jeśli nie miałbym tyle pracy, tobym do Ciebie przyjechał.
Moje palce zatrzymały się nad ekranem, a po chwili je cofnęłam. Cieszyłam się, że Giovanni jest zajęty odbywaniem stażu w firmie prawniczej naszego mafijnego prawnika Francesca. Po tym, jak prawie pokłóciliśmy się na moich urodzinach, musiałam spędzić parę dni z dala od niego oraz pozbyć się uczucia podirytowania przed naszymi oficjalnymi zaręczynami. W przeciwnym razie mogłoby mi być trudno zachować wyraz twarzy pokazujący, że jestem w nim zakochana.
Wyłączyłam wibracje, położyłam komórkę na stole, ekranem do dołu, a później sięgnęłam po książkę. Właśnie czytałam wyjątkowo nudny fragment, kiedy padł na mnie cień.
Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącego nade mną tatę. Przyjechał tu z Nowego Jorku. Musiał zostać tam dłużej, żeby zająć się pilnymi sprawami związanymi z Bracią.
– Moja księżniczka jak zawsze ciężko pracuje. – Pochylił się, a następnie pocałował mnie w głowę.
– Jak tam interesy? – zapytałam z zaciekawieniem, odkładając książkę.
Posłał mi pełen napięcia uśmiech.
– Nie masz się czym martwić. Wszystko jest pod kontrolą.
Zacisnęłam zęby, by powstrzymać się przed dalszym dociekaniem, a jego wzrok padł na Amo, który szybko przerwał trening i do nas podszedł. Tata chciał, żeby mój brat był zaangażowany w sprawy dotyczące Braci, ale mama przekonała go, że to nie jest dobry pomysł. Nadal pragnęła chronić syna.
– Hej, tato – powiedział Amo. – Fajnie rozwalało się głowy członków Braci?
– Amo – mruknął ostrzegawczo ojciec.
– Marci nie jest ślepa. Wie, co się dzieje.
Tak właściwie rozumiałam brutalność pracy taty chyba nawet lepiej niż Amo. On postrzegał to jako dobrą rozrywkę i nie widział w tym niczego niebezpiecznego. Mama pewnie miała rację, nie chcąc, żeby brał udział w dużych starciach. Przez swoją lekkomyślność mógłby zginąć.
– Muszę z tobą porozmawiać. Chodźmy na łódź – zwrócił się tata do Amo, na co ten pokiwał głową.
– Tylko najpierw pójdę po kanapkę. Umieram z głodu. – Pobiegł do domu, pewnie po to, by męczyć Lorę tak długo, dopóki ta nie zrobi mu tostów z serem.
Twarz ojca była napięta ze złości. Z pewnością chciał pogadać z Amo od razu.
– Według niego konflikty z Tartarusem i Bracią to świetna zabawa, jak kolejne poziomy w tych jego grach komputerowych. Musi dorosnąć – stwierdził tata. Szybko na mnie spojrzał, jakby przez moment zapomniał o mojej obecności.
Wzruszyłam ramionami.
– Ma piętnaście lat. Kiedyś wreszcie dorośnie i zda sobie sprawę, jaki ciąży na nim obowiązek.
– Szkoda, że nie jest tak odpowiedzialny i rozsądny jak ty.
– Bycie dziewczyną mi w tym pomaga – oznajmiłam z uśmiechem.
Ale to oznaczało także, że moje odpowiedzialność oraz rozsądek nigdy mi się nie przydadzą. I tak nie mogłabym brać udziału w interesach.
Tata przytaknął i przybrał opiekuńczy wyraz twarzy.
– Nie martw się tym, księżniczko. Masz wystarczająco dużo spraw na głowie: college, planowanie przyjęcia zaręczynowego i wesela… – Urwał, jakby nie wiedział, co poza tym wypełnia mój czas.
Nie mieliśmy zbyt wielu wspólnych tematów. Nie dlatego, że nie ciekawiły mnie interesy Famiglii, lecz dlatego, że tata nie chciał, żebym się w nie angażowała. Zamiast tego udawał, że jest zainteresowany rzeczami, które według niego lubię, a ja udawałam, że one naprawdę mnie absorbują.
– Szczegóły przyjęcia są już ustalone. A do ślubu jest jeszcze mnóstwo czasu. – Impreza miała się odbyć za dwa tygodnie, chociaż byliśmy zaręczeni od niemal dwóch lat, a ślub za kolejne dwa lata. Moja przyszłość została starannie zaplanowana.
– Wiem, że uwielbiasz, kiedy wszystko wychodzi idealnie. – Tata dotknął mojego policzka. – Giovanni tu przyjedzie?
– Nie – odpowiedziałam. – Jest zbyt zajęty.
Ściągnął brwi.
– Jeśli chcesz, mogę zadzwonić do Francesca i powiedzieć, żeby dał Giovanniemu parę dni urlopu…
– Nie.
Ojciec zmrużył podejrzliwie oczy.
– Czy on…
– Nic nie zrobił, tato – zapewniłam stanowczo. – Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby się pouczyć i dobrać odpowiednie kolory na przyjęcie – skłamałam, po czym posłałam mu szeroki uśmiech, jakby nie istniało nic lepszego od spędzania popołudnia na doszukiwaniu się różnicy między kolorem kremowym a tym, jaki ma skorupka jajka.
Tak naprawdę nie poczyniłam jeszcze żadnych planów dotyczących ślubu i w tej chwili w ogóle nie miałam ochoty się tym zajmować. Zapewne kilkudniowy odpoczynek po przygotowaniach do przyjęcia urodzinowego sprawi, że poczuję większy entuzjazm.
Amo wyszedł z domu z talerzem, na którym znajdowały się trzy kanapki. Czwartą natomiast już wpychał sobie do ust. Gdybym ja jadła takie rzeczy, to mogłabym się pożegnać z odstępem między udami. Tata znów pocałował mnie w głowę, a następnie ruszył z Amo w stronę molo, żeby przedyskutować z nim na łodzi interesy Famiglii. Westchnęłam, podniosłam książkę i pogrążyłam się w lekturze.
Ojciec chciał mnie chronić przed naszym światem, więc musiałam to zaakceptować.
Maddox
– Wiesz, o co chodzi? – zapytał Gunnar, zatrzymując się obok mojego harleya.
Zeskoczyłem z motocykla i przeczesałem palcami splątane włosy. Jeszcze nigdy nie były tak krótkie. Mogłem zaczesywać je do tyłu, dzięki temu, że pozostały długie na czubku, ale po zdjęciu kasku i tak były w nieładzie.
– Earl nic mi nie mówił.
Gunnar zszedł z motocykla – starszego, chromowanego modelu. Mój Fat Boy3 był cały czarny, włącznie ze szprychami, i miał matowe wykończenie. Jedyna odrobina koloru znajdowała się na niewielkiej naszywce ze szkarłatnymi słowami „Tartarus MC” wszytej w skórzane siedzisko. Obok niej widniała kolejna, przedstawiająca piekielnego ogara.
Gunnar się rozejrzał.
– A gdzie jest dzieciak?
– Pewnie zatracił się w jakiejś cipce – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, wchodząc do Domu Klubowego.
To była nasza czwarta baza w ciągu ostatnich dwóch lat. Poprzednie porzucaliśmy, jak tylko ludziom Vitiello udawało się je wywęszyć. Nie zamierzaliśmy dopuścić do następnej masakry.
Zajęliśmy miejsca przy dębowym stole, przy którym czekał już na nas Earl. Siedział rozwalony w tym swoim pierdolonym fotelu masującym. Musieliśmy ciągać ze sobą to ciężkie cholerstwo z jednej bazy do drugiej. Earl wyglądał, jakby zdobył pieprzonego Nobla. Przy stole zbierali się kolejni członkowie z prawem głosu, aż brakowało wyłącznie jednego. Earl pokręcił głową i wstał. Odsunął wolne krzesło, a później postawił je w rogu pomieszczenia. Po tym wrócił na swoje miejsce, gotowy rozpocząć spotkanie.
Wtedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Do środka wpadł Gray z rozpiętym rozporkiem i w założonej na lewą stronę kamizelce z naszywkami klubowymi. Jego długie blond włosy były kompletnie potargane. Powstrzymałem się od uśmiechu. Ten chłopak potrzebował jeszcze sporo czasu, żeby dorosnąć.
Earl spochmurniał, a blizny na jego twarzy stały się wyraźniejsze. Chociaż kiedyś miał taki sam kolor włosów jak ja oraz Gray, teraz był siwy.
– Spóźniłeś się.
Gray jakby skurczył się w sobie i zatoczył w kierunku miejsca przy stole, które zazwyczaj zajmował, ale zamarł, gdy zauważył, że nie ma tam krzesła. Rozglądał się dookoła, aż wreszcie dostrzegł je w rogu pomieszczenia. Podszedł do niego, po czym je podniósł.
– Możesz siedzieć w kącie, dopóki nie nauczysz się punktualności, chłopcze – warknął Earl.
Gray popatrzył na niego z niedowierzaniem, lecz Earl z pewnością, kurwa, nie żartował. Wskazywał na to złowieszczy błysk w jego oczach.
– Siadaj albo wyjdź – rozkazał. – I załóż tę pierdoloną kamizelkę na prawą stronę, ty idioto, albo spierdalaj.
Gray spojrzał w dół i otworzył szerzej oczy. Niezgrabnie ściągnął kamizelkę, przekręcił ją na drugą stronę, a następnie z powrotem włożył i usiadł w kącie.
– Skończyłeś już? Nie mam całego dnia. Musimy omówić parę spraw.
Gray pokiwał głową, po czym zapadł się głębiej w siedzisko.
Puściłem do niego oczko, a później położyłem głowę na oparciu krzesła.
Earl zlecił stolarzowi zrobienie tych ciężkich, mahoniowych krzeseł z czerwonym obiciem, żeby nasz stół do spotkań wyglądał bardziej królewsko. Nawet jego fotel masujący był wyściełany czerwoną satyną. Oczywiście po tym, jak Earl osobiście wypalił papierosem dziurę w tej drogiej tkaninie, reszta mebli też się posypała.
Gray nadal siedział skulony na swoim miejscu niczym zbity pies. Zawsze brał sobie reprymendy Earla do serca. Może wynikało to z jego wieku, choć ja nie pragnąłem tak bardzo aprobaty Earla, gdy miałem siedemnaście lat. Z drugiej strony ten zawsze traktował mnie bardziej ulgowo niż swojego syna. A nawet ja rzadko kiedy słyszałem od niego jakieś ciepłe słowa. Szybko odkryłem, że można ich oczekiwać od kobiet, a nie od Braci z klubu, tym bardziej nie od mojego wujka.
– Więc co się dzieje, prezesie? – zapytał Cody.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Earla zastąpił przebiegły uśmiech.
– Wymyśliłem idealny plan, jak udupić Vitiello.
– No proszę, proszę – powiedziałem. – A jakiż to plan zrodził się w tej twojej ślicznej główce?
– Porwiemy Marcellę Vitiello.
– Jego córkę? – wtrącił Gray. Ten jawny szok odzwierciedlał moje uczucia, z tym że ja nauczyłem się je ukrywać. Zamierzałem porozmawiać później z Earlem na osobności i poinformować o swoich obawach.
Earl spojrzał na syna surowym wzrokiem.
– A niby kogo? Czy może znasz jeszcze kogoś, kto się tak, kurwa, nazywa? Czasem zachowujesz się, jakby Bozia nie dała ci nawet dwóch szarych komórek.
Szyja Graya zrobiła się czerwona, co było oczywistą oznaką jego zawstydzenia.
– Myślisz, że Luca Vitiello przejąłby się tym, że porwaliśmy jego bachora? Ona nie odziedziczy po nim tytułu. Może powinniśmy porwać tego jego syna-giganta – wtrącił Cody. Pilnował w klubie porządku i miał ogromny ból dupy, że to ja byłem zastępcą Earla, a nie on.
– Oskalpowałby nas, kurwa, zębami – wymamrotałem, na co zaśmiali się wszyscy zebrani członkowie poza Codym i Grayem, którego nadal bolała zraniona duma.
– Chcę, żebyś dowiedział się o niej jak najwięcej, Maddox. Ty przeprowadzisz tę operację – zwrócił się do mnie Earl.
Pokiwałem głową.
To była sprawa osobista. Nawet gdyby wujek nie poprosił mnie o zrobienie tego, i tak nalegałbym, aby być częścią tej akcji. Rozpuszczona królewna Vitiello miała być moja.
Earl pchnął w moim kierunku artykuł wycięty z gazety. Nagłówek informował o zaręczynach Marcelli Vitiello z jakimś cwanym dupkiem. Mój wzrok powędrował na zdjęcie znajdujące się pod tekstem.
– Kurwa – mruknąłem. – To ona?
Kilku mężczyzn zagwizdało cicho. Earl uśmiechnął się obleśnie.
– To jest dziwka, przez którą Vitiello straci fortunę i życie.
– Musieli użyć jakiegoś filtra. Nikt nie jest tak cholernie piękny – odparł Gunnar. – Mój fiut chyba odpadłby z wrażenia, gdyby kiedykolwiek znalazł się w pobliżu jej cipki.
– Nie martw się, nie ma na to szans. – Puściłem do niego oczko. – Zanim zdążyłbyś się do niej zbliżyć, twoja Stara pewnie by ci go urwała.
Gunnar położył rękę na sercu. Już od dekady pełnił funkcję naszego skarbnika i często traktował nas jak ojciec, bardziej niż Earl.
– To zdjęcie z pewnością było poprawiane – stwierdził kolejny Brat.
Musiałem się z nim zgodzić. Vitiello prawdopodobnie zapłacił więcej za wyretuszowanie fotografii tak, by jego córka wyglądała jak zjawa. Długie, czarne włosy, blada cera, niebieskie oczy oraz pełne, czerwone usta. Stojący obok niej dupek – ubrany w koszulę i ze starannie zaczesanymi do tyłu, ciemnymi włosami – przypominał raczej jej doradcę podatkowego niż mężczyznę, który doprowadzał ją do zajebistych orgazmów.
– Podobna do Królewny Śnieżki – wyszeptałem.
– Co? – zapytał Earl.
Pokręciłem głową i oderwałem wzrok od zdjęcia.
– Nic. – Takie głupie teksty mogłem zachować dla siebie. – Zakładam, że jest pilnie strzeżona?
– Oczywiście. Vitiello trzyma żonę i córkę w złotej klatce. To ty musisz znaleźć w niej lukę, Mad. Tylko tobie może się to udać.
Potaknąłem z roztargnieniem, znów przyglądając się leżącej na stole fotografii.
Ryzykowne zagrywki to moja specjalność, ale ostatnio stałem się ostrożniejszy. Nie byłem już nastolatkiem. Teraz, mając dwadzieścia pięć lat, zdawałem sobie sprawę, że nie chcę zginąć przed dokonaniem zemsty.
Mój wzrok ponownie powędrował na zdjęcie Marcelli, jakby przyciągał go jakiś niewidzialny magnes.
Zbyt, kurwa, piękna, by mogła być prawdziwa.
To Vitiello znajdował się w centrum mojej uwagi. Nigdy nie skupiałem się na jego rodzinie, a już na pewno nie na dzieciach. Z jakiegoś powodu cholernie mnie wkurzało, że spłodził tak śliczną córkę. Serio liczyłem, że ta fotografia została mocno podrasowana i Marcella pierdolona Vitiello w rzeczywistości jest pasztetem.
***
Kiedy śledziłem Marcellę po raz pierwszy, byłem ubrany po cywilnemu. Jej ochroniarze nabraliby podejrzeń, gdyby nieopodal niej ciągle pojawiał się jakiś typek na motocyklu. Vitiello z pewnością rozdał żołnierzom zdjęcia portretowe każdego znanego mu członka naszego klubu, żeby mogli zabić nas na miejscu. Na szczęście przez ostatnie kilka lat się nie wychylałem. Nie miałem też już tych samych chłopięcych rysów twarzy ani włosów sięgających do ramion. Właśnie ze względu na te szalone nastoletnie lata, w ciągu których ledwo uszedłem z życiem, otrzymałem przydomek „Mad”. Tuż po powrocie do Nowego Jorku przeprowadzałem jeden atak po drugim na kolejne przedsiębiorstwa Famiglii, aż wreszcie pewnego razu moją głowę drasnęła kula. Wtedy niemal zginąłem. A zamierzałem umrzeć, dopiero gdy Vitiello dostanie to, na co zasłużył. I ani dnia wcześniej.
Dzisiaj włożyłem nawet cholerny golf z długim rękawem, żeby zakryć tatuaże oraz blizny. Wyglądałem niczym, kurwa, marzenie każdej teściowej. Ale nawet w tym stroju zachowywałem odpowiedni dystans. Ochroniarze Marcelli byli na tyle ostrożni, na ile można się tego spodziewać po żołnierzach, którzy mieli odpowiadać przed Lucą Vitiello, gdyby cokolwiek stało się jego drogiemu potomstwu.
Gorsza od ubrań, jakie sobie wybrałem, była skombinowana dla mnie przez Earla toyota prius. Dzięki niej mogłem bezpieczniej śledzić nasz cel. Tęskniłem za swoim motocyklem, za wibracjami między udami, za dźwiękiem silnika, za wiatrem. Prowadząc ten samochód, czułem się jak idiota, jednak to on pozwalał mi jechać zaraz za autem, w którym znajdowała się Marcella. Kiedy jeden z ochroniarzy zaparkował wreszcie pod jakimś luksusowym butikiem, stanąłem parę miejsc parkingowych dalej. Wysiadłem z priusa, w momencie gdy facet otworzył Marcelli drzwi.
Sekundę później zobaczyłem długą, szczupłą nogę oraz czerwony but na obcasie. Nawet cholerna podeszwa była czerwona. Kiedy Marcella się wyprostowała, musiałem się powstrzymywać, by nie zakląć. Jej zdjęć nie trzeba było retuszować. Dziewczyna miała na sobie czerwoną, letnią sukienkę, która podkreślała wąską talię oraz seksowny tyłek, a jej nogi wyglądały, jakby ciągnęły się do samego nieba, chociaż Marcella była drobna. Zmusiłem się do oderwania od niej wzroku i zacząłem oglądać wystawy sklepowe, ponieważ gdy tylko dostrzegłem księżniczkę Vitiello, zamarłem. Szła z niezachwianą pewnością siebie. Ani razu się nie zakołysała, choć na stopach miała niedorzecznie wysokie szpilki. Chodziła po ulicy, jakby ta należała do niej – z uniesionym czołem i chłodnym wyrazem tej boleśnie ślicznej twarzy. Istniały ładne dziewczyny, istniały piękne dziewczyny, istniały też dziewczyny, przez które mężczyźni i kobiety zatrzymywali się, by podziwiać je z szeroko otwartymi ustami. Marcella należała do tej ostatniej grupy.
Kiedy zniknęła w butiku, potrząsnąłem głową, jak gdybym starał się zdjąć z siebie zaklęcie. Musiałem się skupić. Wygląd Marcelli był kompletnie bez znaczenia dla naszej misji. Liczyła się wyłącznie chora potrzeba chronienia rodziny, jaką wykazywał capo Famiglii. Mając księżniczkę Vitiello w swoich rękach, mielibyśmy również tego bydlaka i moglibyśmy go zmusić, aby zapłacił.
***
Odetchnąłem z ulgą, kiedy wieczorem, po przyjeździe do Domu Klubowego, wreszcie ściągnąłem ten pieprzony golf. Ubrany tylko w bokserki poszedłem na dół, wziąłem sobie piwo zza baru i wróciłem na piętro. Mary-Lu wyszła z pokoju Graya, gdy ja otwierałem drzwi swojego. Miała na sobie krótkie spodenki i tank top, pod który nie założyła stanika.
Rozpromieniła się na mój widok.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebował towarzystwa.
Upiłem łyk piwa. Potrzebowałem ciała jakiejś kobiety, żeby odwrócić myśli od Marcelli Vitiello.
– A ty zapewne chcesz mi go dotrzymać?
Podeszła bliżej powolnym krokiem, przesunęła paznokciami po mojej nagiej klatce piersiowej, a następnie pociągnęła za kolczyk w sutku. Nachyliła się, jakby chciała mnie pocałować.
– Robiłaś tymi ustami laskę Grayowi? – zapytałem, posyłając jej krzywy uśmiech.
Zarumieniła się.
– Jest pijany, więc odcięło go, zanim…
– Nie chcę wiedzieć, czy mój brat spuścił ci się do gardła, Lu – wymamrotałem, po czym otworzyłem szeroko drzwi do swojego pokoju. – Nie będę się z tobą całował, ale jestem w nastroju na lodzika i obiecuję, że mnie nie odetnie, zanim nie spuszczę się w to twoje śliczne gardełko.
Klepnąłem ją w tyłek, a ona zachichotała. Po chwili zamknąłem za nami drzwi.
Lu była jedną z obiegowych dziewczyn, które członkowie klubu przekazywali sobie z rąk do rąk, lecz miała ambicję, by zostać czyjąś Starą. Na pewno nie moją.
***
Obudziłem się w środku nocy ze snu – albo koszmaru, w zależności od tego, jak na to spojrzeć. Obrazy nadal kołatały mi się po głowie. Niebieskie oczy zerkające na mnie spod przymkniętych powiek, rozchylone, czerwone wargi, spomiędzy których wydobywał się okrzyk przyjemności, cipka na moich ustach.
Otworzyłem szerzej oczy. Ja pierdolę. Prawie czułem ten smak. Śnienie o lizaniu Marcelli Vitiello było ostatnią, kurwa, rzeczą, jaką powinienem robić. Obok mnie poruszyło się ciepłe ciało. Przez pieprzony ułamek sekundy zastanawiałem się, czy może jakimś cudem udało mi się olać porwanie Marcelli i zamiast tego zabrałem ją ze sobą do łóżka.
– Mad? – Usłyszałem zaspany głos Lu, a moje serce znów zwolniło.
– Śpij dalej – odpowiedziałem szorstko. Mój fiut pulsował od napływu krwi. Ostatnio obudziłem się z takim wzwodem jako nastolatek.
Lu zwróciła się w moją stronę i musnęła dłonią kutasa.
– Zrobić ci loda?
Cholera, tak. Ale wtedy wyobrażałbym sobie, że to Marcella.
A przez to wkroczyłbym na niebezpieczną ścieżkę.
– Nie, idź spać.
Po kilku minutach dziewczyna oddychała miarowo, podczas gdy ja wciąż wpatrywałem się w sufit, ignorując pulsującego penisa.
Powinienem był wiedzieć, że bachor Luki Vitiello zdoła uczynić z mojego życia piekło, jeszcze zanim znajdzie się w naszych rękach. Ojciec Marcelli nawiedzał moje koszmary od lat, więc to było wręcz coś naturalnego, że teraz córka zajęła jego miejsce.
1 Bracia (ang. Brothers) – takim mianem określa się członków klubu (przyp. tłum.).
2 Agua fresca – bezalkoholowy napój orzeźwiający (przyp. red.).
3 Fat Boy – typ harleya (przyp. red.).