Necrovet. Pielęgnacja zwierząt (nie)ożywionych - Joanna W. Gajzler - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Necrovet. Pielęgnacja zwierząt (nie)ożywionych ebook i audiobook

Joanna W. Gajzler

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

281 osób interesuje się tą książką

Opis

Co jest większym wyzwaniem – życie rodzinne czy kontakty z zaświatami?

Do Zrębek wraz z pierwszym śniegiem i uciążliwym mrozem wkrada się świąteczna atmosfera. Jednak zamiast reniferów pojawiają się majestatyczne szadhawary, zamiast świętego Mikołaja – Ada, nieco trudna kuzynka Bastiana, a na strychu gniazdko wije sobie nietypowa zębata współlokatorka.

Tymczasem w lecznicy weterynaryjnej nieumarłej doktor Izabeli Pokot kolejni pacjenci dostarczają wyzwań i wrażeń: pojawia się uroczy miraj Bêbal, śmiertelnie niebezpieczny tarask Travel, płochliwy lagopus Partyzant i wiele innych magicznych i całkiem zwyczajnych istot, którym weterynarka i technicy starają się udzielić pomocy. Życie pisze jednak różne scenariusze i nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie.

Po godzinach zaś Florka nie próżnuje, lecz zagłębia się w nową pasję – postanowiła bowiem zostać techniczką nekromancji… Dokąd ją to doprowadzi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Lektor: Anna Dereszowska
Oceny
4,6 (71 ocen)
49
17
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Dobrze spędzony czas

Spoko, ale brakuje w tej historii jakieś złej postaci z prawdziwego zdarzenia, jakiegoś zwrotu akcji. Jest sielankowo, ale zaczyna się robić mdło.
10
elizabet1234

Nie oderwiesz się od lektury

ja chcę więcej 😭
10
barjab88

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam to poczucie humoru. Nowe stworki, kolejne przygody bohaterów.
10
ruda8p

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna część pełna wrażeń i historii z magicznymi zwierzętami. nadal trzyma poziom
10
dzust

Całkiem niezła

Albo to wątpliwa zasługa interpretacji Anny Dereszowskiej, albo poziom żenady bardzo się podniósł, te wszystkie czułostki między Florką a Bastkiem - błeee 😒 na plus znowu ciekawe przypadki fantastycznych zwierząt w lecznicy. Na BARDZO DUŻY MINUS - znowu rozwydrzona, egocentryczna pannica jako poboczna bohaterka, która intensywnie zatruwa życie głównych bohaterów, zachowuje się mega nieodpowiedzialnie, a pozostali bohaterowie co robią? Spuszczają się nad pannicą, że jaka ona biedna, poszkodowana, i jacy oni sami są okropni, bo to wszystko to ich wina, że za mało się trzęśli nad pannicą. Morał może i super, tylko dla mnie ta osóbka to już było too much...
00



Koleżankom i kolegom po weterynaryjnym fachu(nie licząc MJ, idź do diabła).

Prolog

Pokój tonął w ciemności; rozpraszał ją jedynie biały blask. Z drugiego końca pomieszczenia dobiegały szelesty i chrobotanie. Florka mamrotała pod nosem tajemnicze słowa, wpatrzona w tekst, jakby miała dostąpić zaszczytu odczytania świętych słów obiecujących obdarowanie jej mistyczną mocą. Za oknem rozległo się ponure wycie.

– Nie siedź po ciemku, bo sobie oko zmarnujesz.

Podskoczyła i zmrużyła powieki, gdy zapłonęło świat­ło żyrandola. Ciocia Laura, która właśnie pstryknęła włącznikiem, uniosła miseczkę wypełnioną cząstkami mandarynek.

– Już zwątpiłam, że do nas zejdziesz. – Podeszła do parapetu, na którym siedziała siostrzenica. Zerknęła ciekawsko na telefon. – Co tam czytasz?

Wycie psa sąsiadów w odpowiedzi na odległe syreny ambulansu przeszło w popiskiwanie. Króliki – szary baranek Tapczan i biały staruszek Puchacz – przykicały do płotka, zapewne dlatego, że poczuły zapach owoców, o wiele ciekawszych od siana, które przed chwilą pałaszowały. Sprowadzona na ziemię Florka zamrugała i przetarła oko. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że trochę ją piecze.

– Uczę się – odparła. – Łacina jest naprawdę trudna.

– Podobno nie trudniejsza od polskiego.

– Może nie była dla starożytnych Rzymian. – Sięgnęła po kawałek mandarynki i przez chwilę rozkoszowała się idealnym balansem między słodyczą a kwaskowatością.

Laura postawiła miseczkę na stoliku obok. Zapatrzyła się na stertę książek pożyczonych od Izy: o magii, nekromancji, duchach przedmiotów i istot.

– A musisz czarować po łacinie? – spytała. – Duchy nie znają polskiego?

– Można tak powiedzieć – odparła Florka, przełknąwszy, i od razu sięgnęła po kolejną mandarynkę. – Ogólnie można z nimi rozmawiać w dowolnym z najstarszych języków świata, ale uznałam, że łacina będzie na początek łatwiejsza od sumeryjskiego.

– Chyba racja. – Ciocia się zaśmiała. – Ja nawet gwar nie rozumiem. Zgłupiałam, jak pierwszy raz Tereska mi powiedziała, że wyglądam galancie. No dobrze, już ci nie przeszkadzam. Chyba że chcesz obejrzeć z nami Narzeczonego dla księżniczki? Dzisiaj ma odpaść jeden z uczestników.

Florka pokręciła głową.

– Nie, dzięki. Straciłam zainteresowanie, jak odpadł Gérard.

– Gérard? – zdumiała się Laura. – Nawet nie był tym ładniejszym z krasnoludów.

– Ma piękną osobowość, okej?

– Masz spaczony gust.

Ciocia zachichotała, gdy siostrzenica pokazała jej język. Pogłaskała po drodze króliki, wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Puchacz, zawiedziony brakiem poczęstunku, popatrzył za nią ze skargą. Po tym, jak demon opuścił jego ciało, zauważalnie złagodniał – no i sprzęty przestały się przy nim psuć – ale i tak miał charakterek.

Florka wróciła do tabelki deklinacji na ekranie telefonu i westchnęła ciężko. Nauka łaciny sprawiała jej sporo problemów, dziewczyna była jednak zdeterminowana poznać tajniki magii… i nekromancji. Wszystko, czego była świadkinią, odkąd się tu przeniosła, wszystkie cuda, które sprawiała Izabela, absolutnie ją zafascynowały.

Głównie chciała jednak mieć pewność, że już nigdy nie popełni takiego błędu jak wtedy, kiedy ściągnęła z zaświatów demona, który opętał Puchacza. A im większa wiedza, tym mniejsze ryzyko… czyż nie?

Delikatny ruch za oknem zwrócił jej uwagę. W żółtym świetle ulicznych latarni widać było opadające po­woli pierwsze w tym roku płatki śniegu. Gdyby widziała siebie z boku, zauważyłaby, jak oko jej błyszczy z ekscytacji.

Te święta miały być naprawdę magiczne.

Rozdział I Krew, pot, mocz i łzy

– Ty go złap.

– Nie, ty go złap.

Zwierzę zajęło się szukaniem pożywienia, nieświadome grozy, jaką wywoływało. Technicy obserwowali je z czujnością fotografa na safari, ryzykującego bycie zauważonym przez stado lwów. Florka delikatnie pchnęła Bastiana naprzód.

– No weź go, ciebie zwierzątka lubią.

Faun wypuścił głośno powietrze. Z bardzo niepewną miną pochylił się nad transporterkiem, w którym na trocinach siedział Boo, rudy chomik syryjski. Bastian, ostrożny jak saper, wziął go na ręce.

Izabela wycisnęła żel na sondę ultrasonografu i przyłożyła ją do brzuszka gryzonia. Sprzęt był większy od niego; Florka nie mogła się nadziwić, jak lekarka jest w stanie przeprowadzić badanie, zwłaszcza że chomik wił się niczym piskorz. Bastian próbował utrzymać go w bezruchu, ale wkrótce całe dłonie miał umazane żelem i Boo ślizgał mu się w palcach. Na domiar złego zaczął ciężko oddychać.

– Dusi się – zauważyła Florka.

– Zaraz kończymy – powiedziała wpatrzona w ekran Iza. – Muszę tylko dobrze uchwycić obraz płuc…

Chomik wtem wydał z siebie cichutki oburzony skrzek, obrócił łebek i wbił długie zęby w palec Bastiana. Rozległo się zaskakująco głośne „chrrrup”.

Faun wytrzeszczył oczy i głośno wciągnął powietrze, ale nawet nie pisnął. Iza odłożyła sondę, sięgnęła po patyczek do uszu i wsunęła go bokiem do pyszczka Boo. Chomik nie od razu puścił fauna, a gdy tylko to zrobił, natychmiast zemdlał.

– Tlen – poleciła lekarka.

Florka złapała gryzonia i pobiegła z nim do szpitala. Włożyła go do pudełka, podsunęła pod nos rurkę, którą płynął tlen z koncentratora. Po kilku sekundach chomik oprzytomniał i rozejrzał się niemrawo.

Techniczka odetchnęła z ulgą. Odwróciła się i zobaczyła Bastiana wchodzącego do pomieszczenia. Wzrok miał utkwiony w swoim okaleczonym palcu.

– Mogę już krzyczeć? – spytał cienkim głosem.

– Jesteś bardzo odważny – powiedziała, klepiąc go po ramieniu.

– Pracowałem z mantykorą – zaczął wyliczać, owijając ranę plastrem – wrzaskunem, demonami i czterema gatunkami smoków, a największą bliznę będę mieć po chomiku. Normalnie dam się komuś ugryźć, żeby zrobił większą, dla lepszego wrażenia.

– Zgłaszam się – rzuciła Florka wesoło i podniosła rękę.

– A trafisz z tą dziurą w zębach?

Zachichotał, gdy zarobił pstryczek w ucho. Byłaby gotowa się obrazić, ale za bardzo cieszyło ją to, że faunowi po trudnym okresie powoli wraca dobry humor.

Do pomieszczenia weszła Izabela. Najpierw zajrzała do chomika, a potem sięgnęła po telefon służbowy.

– Muszę zadzwonić do opiekuna. Rokowania Boo właśnie bardzo spadły.

– Ojej. Co mu jest? – spytała Florka.

– Większość jamy brzusznej wypełnia guz. Uciska wszystkie narządy, dlatego Boo ma trudności z oddychaniem. Przy jego ogólnej kondycji zabieg jest bardzo ryzykowny.

– Och. Szkoda gościa – stwierdził Bastian. – Dobry z niego chomik bojowy.

Popatrzył na swój skaleczony palec, uśmiechając się z przekąsem. Florka poklepała go po ramieniu.

– Twoje poświęcenie nie poszło na marne. Chodź, ogarniemy gabinet, póki jeszcze jesteś.

Panował tam bałagan po poprzednich pacjentach – tego dnia lecznicę ponownie odwiedziła para orków z wilczakami czechosłowackimi mającymi problem z grzybicą wywołaną przez plagę trenti – magicznych grzybów, które rozpleniły się w lesie. Leczenie trwało długo, ale wreszcie udało się wyeliminować chorobę. Izabela stwierdziła, że z uwagi na magiczne źródło zakażenia warto kontrolnie zbadać krew, przed czym psy opierały się tak bardzo, że ich rosły opiekun z trudem je przytrzymał. Jeden nawet nie omieszkał się posikać – trudno powiedzieć, czy ze strachu, czy ze złości.

Bastian oparł dłonie na biodrach i obrzucił bałagan spojrzeniem rzemieślnika dumnego ze swojej pracy.

– Krew, pot, mocz i łzy. Oto kwintesencja weterynarii.

– I kłaki, nie zapominaj o kłakach.

– I kupie – dodał.

– Zwłaszcza wtedy, gdy akurat założysz świeżo wyprany fartuch. – Florka spryskała plamy krwi na podłodze wodą utlenioną; natychmiast zaczęły się pienić. – To musi być gdzieś zapisane w gwiazdach: masz czyste ciuchy, przyjdzie szczur ze sraczką.

Coś stuknęło w poczekalni i dopiero wtedy Florka zdała sobie sprawę, że drzwi są uchylone. Skrzywiła się, zażenowana tym, że ktoś słyszał ich głupią rozmowę. Pospiesznie dokończyli sprzątanie i zajęli miejsca – Bastian przy laptopie, by zebrać i zapisać wywiad, nim przyjdzie Iza, a Florka obok drzwi, by zaprosić klienta. Wymienili uśmiechy i przybrali profesjonalne miny.

– Zapraszam! – zawołała techniczka. – W czym mogę po… móc…?

Zaparło jej dech. Stanął przed nią najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Był perim, elfem pochodzącym z Azji Zachodniej. Orli nos, łagodne, ciemne oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ciemny zarost, a do tego przyjazny uśmiech, od którego miękły nogi – wszystko to składało się na obraz niemalże anielskiej istoty. Spod wzorzystego turbanu wystawały spiczaste uszy, a na plecy spływała kaskada czarnych włosów. Mimo panującego na zewnątrz zimna miał nagie ramiona, a powodem tego były długie pióra, które porastały ręce na całej ich długości, przez co te wyglądały jak skrzydła we wczesnym etapie ewolucji lub odwrotnie: w zaniku.

Peri uprzejmie skinął technikom głową.

– Dzień dobry – powiedział z obcym akcentem. Potem przeszedł na angielski: – Przyniosłem mojego miraja. Matka go odrzuciła i karmię go sam. Jest trochę słaby.

Florka z pewnym trudem odzyskała rezon.

– Oczywiście – odpowiedziała, również po angielsku. Odchrząknęła. – Pójdę po panią doktor.

Odwracając się, zauważyła, że Bastian również wyglądał na onieśmielonego urodą periego. Stłumiła śmiech i poszła na zaplecze.

Po chwili wróciła do gabinetu z Izabelą. Ona jedyna była niewzruszona, jak zawsze. Może gdyby klient był szczurem, miałby szansę wywołać u niej uśmiech.

Bastian ustąpił Izie miejsca. Przeczytała to, co zapisał, a Florka zajrzała jej przez ramię, ciekawa szczegółów. Peri nazywał się Şervan Bekiran, mały miraj nosił dostojne imię Bêbal. Zwierzątko miało cztery tygodnie, a od dwóch dni twardy brzuszek, było też ospałe.

Lekarka wstała i zaprosiła klienta do stołu diagnostycznego. Florka podrygiwała niecierpliwie, nie mogąc się doczekać, aż zobaczy zwierzątko, o ujrzeniu którego marzyła całe życie. Şervan położył materiałowy transporter na stole, otworzył go i wyłowił spomiędzy polarowych kocyków małego miraja.

Nawet pod groźbą śmierci nie byłaby w stanie powstrzymać pisku zachwytu. Malutki króliczek o żółtawej sierści w czarne plamki był nieprzyzwoicie słodki. Końcówki uszu miał czarne, podobnie jak zalążek rogu na czole. Uniósł zadziornie łebek, zapewne próbując wyglądać groźnie, ale jego malutki, ruchliwy nosek tylko wywołał u Florki kolejny pisk.

Bastian zachichotał i odciągnął ją nieco na bok.

– Uspokój się – powiedział cicho.

– Ale on ma nosek! – szepnęła.

– Ja też i się tak nie zachwycasz.

Miraj pozwolił się zbadać – był dużo grzeczniejszy od wolpertingera Ryśka, który pozbawił Florkę oka jej pierwszego dnia pracy. Zaciekawiony Şervan uwiecznił swojego pupila na kilku zdjęciach.

– Czy mogę je opublikować na moim profilu? – spytał uprzejmie lekarkę.

– Dobrze, ale proszę nie pokazywać mojej twarzy – odparła Iza, po czym zwróciła się do techników: – Przytrzymacie mi go do USG?

– Moja kolej! – wykrzyknęła Florka i przypadła do stołu. Faun parsknął śmiechem.

Magiczny króliczek mieścił się w dłoni. Florka natychmiast przytuliła go do twarzy – jego miękkość przywodziła na myśl puszek do pudru. Speszyła się, gdy zdała sobie sprawę, że opiekun obserwuje jej poczynania, ale wyglądał na bardzo rozbawionego. Kiedy lekarka przeprowadzała badanie, wycelował telefonem w siebie i zaczął nagrywać relację.

– Bêbal wyglądał na chorego, więc przyszliśmy do lecznicy – relacjonował po angielsku. Nagrał obraz na ekranie ultrasonografu, potem pokazał onieśmielonego miraja w dłoniach Florki. Nie był tak mały jak Boo, ale dysproporcja rozmiarów między nim a sondą wciąż była zabawna. – Zaraz się dowiemy, co mu dolega.

– Jest po prostu gruby – rzekła spokojnie Iza.

– Gruby?! – Şervan roześmiał się. – Myślałem, że jesteś chory, a ty się po prostu objadłeś!

– W tak młodym wieku nie zna umiaru, więc doradzam zmniejszenie porcji. Jeśli zje za dużo naraz, może dojść do zablokowania przewodu pokarmowego – tłumaczyła lekarka.

– Cóż, cieszę się, że to nic poważnego – powiedział mężczyzna, wciąż bardzo rozbawiony. Florka już chciała mu (niechętnie) oddać Bêbala, ale zaproponował: – Mogę zrobić sobie z wami zdjęcie?

– Okej – odparła Florka szybciej, niż zdążyła to rozważyć. Zaraz zdała sobie sprawę, że ma brudny fartuch i włosy niemyte od trzech dni. Niemal spanikowała, gdy Şervan stanął tuż obok niej i Bastiana, by zrobić sobie z nimi selfie. Serce zabiło jej mocniej, a w nosie zakręciło, gdy owionął ją aromat perfum, którymi peri wypachnił się trochę za bardzo. Z przejęcia wyszczerzyła się w bardzo głupi sposób. Honor lecznicy uratował Bastian, który obdarował fanów Şervana sympatycznym uśmiechem i gestem rogacza.

Peri schował telefon i przejął Bêbala.

– Dziękuję za pomoc – powiedział. – Będziemy was odwiedzać. Nie za często, mam nadzieję – zażartował i pocałował miraja w łebek. Króliczek w zamian polizał go w nos.

Şervan wypytał Izabelę o opiekę nad odrzuconym przez matkę maluchem, a także o szczepienia i rutynowe wizyty. Widać było, że zależy mu na zdrowiu swoich pu­pili i nie trzyma ich dla lajków w mediach społecznościowych, w których najwyraźniej mocno się udzielał. Przed wyjściem jeszcze raz upewnił się, czy Iza, Florka i Bastian wyrażają zgodę na publikację zdjęć i filmików. Na pożegnanie uniósł dłoń; pióra porastające rękę rozłożyły się majestatycznie.

– Do zobaczenia – powiedział.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Technicy popatrzyli po sobie. Bastian wypuścił głośno powietrze i żartobliwie pomachał kołnierzykiem koszulki, jakby było mu gorąco.

– Uff. Ależ piękny.

– No… – westchnęła Florka. Zaraz zmitygowała się i poprawiła opaskę na oku. – W sensie: miraj. Miraj piękny.

Bastian zaśmiał się i gestem zaprosił ją na zaplecze.

– Na twoim miejscu pilnowałbym się przy królikach z czymkolwiek na głowie.

– Fakt, tym z rogami lub porożem trudno dawać buzi w czółko.

Podreptała za faunem do części szpitalnej. Tam usiad­ła na blacie i wyciągnęła telefon. Od razu zaczęła szukać profilu Şervana, ciekawa, czy już się podzielił relacją z wizyty w Zrębkach i kim w ogóle jest. Gdy go znalazła, szczęka jej opadła.

– Ooo, ilu on ma fanów! – Przeglądała zdjęcia i coraz wyżej unosiła brwi. – Ma jakąś stadninę czy coś… O, i to pod Łodzią. – Wciągnęła głośno powietrze. – I ma szadhawary!

Bastian wyciągnął szyję, by zobaczyć zdjęcia. Przedstawiały różne osoby dosiadające koni, a także zwierząt, które wyglądały jak krzyżówka wielbłąda z antylopą. Miały długi, gruby róg z licznymi małymi wypustkami, który pełnił rolę komory rezonatorowej wzmacniającej wydawane dźwięki. Florka zawsze chciała usłyszeć na żywo ten podobno niesamowity zew.

– Ale piękne… Chciałabym kiedyś na takim pojeździć.

– To się tam wybierz. On chyba prowadzi szkółkę. O, patrz, zaprasza do wykupienia karnetu…

Podekscytowana Florka zamajtała nogami w powiet­rzu. Zaraz jednak się skuliła.

– No nie wiem… Ostatnio na koniu siedziałam w gimnazjum… Tylko się wygłupię, nic już nie umiem.

– Właśnie po to byś tam pojechała: żeby się nauczyć – wyjaśnił cierpliwie. – Nie jest się natychmiast dobrym w czymś, co robi się pierwszy raz.

– Bez sensu.

– Poza tym coś tam już wiesz, nie?

– Tym gorzej, wszyscy będą się spodziewać, że będę umiała…

– Matko, jaka z ciebie jęczybuła! – Uszczypnął ją w tyłek, aż podskoczyła z zaskoczonym okrzykiem. – Na razie jedyną osobą, która cię osądza, jesteś ty. I mam wrażenie, że to stan permanentny. Zaufaj sobie trochę, dobra?

Westchnęła ciężko.

– Łatwo powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra w… niczym. Próbowałam wielu rzeczy, niczego nie mogłam się nauczyć. Łatwo się zniechęcić.

Coś ją nieprzyjemnie tknęło. Może to samo ją czekało z magią? Czy to był kolejny z wielu słomianych zapałów, który minie, gdy kilka razy popełni błąd? Po co w ogóle zaczynać robić cokolwiek, skoro było tylko kwestią czasu, nim się przekona, że to jednak nie dla niej? Zazdrościła ludziom, którzy mieli jedną pasję i potrafili poświęcić jej całe życie, i całe życie czerpać z niej taką samą przyjemność.

Bastian wzruszył ramionami.

– Nie musisz być w czymś mistrzynią, by się przy tym dobrze bawić. Ani osiągać sukcesów, którymi zrobisz wrażenie na innych. W sumie… – Uszy opadły mu melancholijnie. – Chyba dopiero po przeprowadzce tutaj sam zdałem sobie z tego sprawę. Że szczęście nie musi się brać z wielkich rzeczy.

– No wiem, wiem… Po prostu za każdym razem się boję, że to wszystko tylko strata czasu.

– Jeśli się przy czymś dobrze bawisz, to czas nie jest stracony. Znaczy wiesz, zrobisz, jak chcesz, ale jeśli masz ochotę sobie pojeździć na konikach czy tam magicznych wielbłądach, to czemu nie? Nawet jakby miało ci się znudzić za tydzień.

Florka oparła mu głowę na ramieniu i uśmiechnęła się. Koźle ucho połaskotało ją w czoło. Może miał rację – może powinna przestać sobie umniejszać i poddawać się po pierwszym niepowodzeniu? Może tą pasją, której jeszcze nie odkryła, była magia? Przypomniała sobie dreszczyk emocji, jaki poczuła, kiedy pierwszy raz zobaczyła, jak Izabela rzuca zaklęcie, i zdała sobie sprawę, że za każdym kolejnym razem czuła to samo: dziką fascynację.

A koniki… Zawsze to miły sposób na spędzanie wolnego czasu, czyż nie?

– Zastanowię się – powiedziała, choć w myślach już szukała najszybszej drogi do stadniny Bekirana i zamawiała nowe sztyblety.

Faun zerknął na wyświetlacz telefonu w dłoni Florki. Klepnął ją w nogę i ruszył w stronę pokoju socjalnego.

– No dobra, spadam. Niedziela aktualna, tak?

– Aktualna. Denerwujesz się? – spytała z szelmowskim uśmiechem.

– Pff, co ty – rzucił nonszalancko i zniknął za drzwiami.

Zachichotała. Po prawdzie sama się trochę stresowała. W niedzielę miała przyjechać do Zrębek jej najbliższa rodzina: rodzice i brat. Czekał ich obiad, na którym to Florka miała oficjalnie przedstawić im Bastiana jako swojego partnera. Wiedzieli o nim od samego początku, ale teraz mieli go poznać osobiście. Najwyższy czas, bo tego samego dnia Florka miała się do niego przeprowadzić…

Kiedy jej to zaproponował jakiś czas temu, w pierwszym odruchu odmówiła, bo wydawało jej się, że to wszystko toczy się bardzo szybko. Zaraz jednak doszła do wniosku, że… co z tego? Oboje byli dorośli i trudno by im było zarzucić młodzieńczą porywczość. Zdawali sobie sprawę z plusów, minusów i konsekwencji. Choć pół dnia widzieli się w pracy, większość wolnego czasu i tak spędzali razem. Jaki sens było mieszkać kilka ulic od siebie?

Uśmiechnęła się, gdy znów odpłynęła myślami i zaczęła sobie wyobrażać, jak będzie wyglądać życie pod jednym dachem z ukochanym faunem.

Zaaferowana Laura raz po raz zaglądała do salonu, jakby spodziewała się, że ktoś lub coś zaburzy ustanowiony przez nią porządek, gdy tylko spuści pomieszczenie z oka. Florka popatrzyła na nią znad półmiska, na którym ułożone były połówki jajek z majonezem i szczypiorkiem oraz do wyboru – z pastą rybną (było to połączenie, którego nigdy nie mogła zrozumieć).

– Ciocia, wyluzuj – powiedziała.

– Właśnie – zawtórowała jej Teresa, zajęta układaniem kawałków ciasta na paterze. – Denerwujesz się bardziej niż Florka.

– Wszyscy mają na wszystkich zrobić dobre wrażenie – odparła Laura – i ja nie zamierzam być wyjątkiem. Wy chyba też nie?

– Spokojnie, babci nie będzie. – Jej siostrzenica uśmiechnęła się ponuro. – Nikomu nie będzie przeszkadzać nie ten obrus ani faun przy stole.

Mam nadzieję, dodała w myślach. Co prawda rodzice byli tolerancyjni, ale kto wie, czy polubią Bastiana? Nowo odkryta buntowniczość skłaniała Florkę ku temu, by nie słuchać nikogo, kto miałby obiekcje wobec jej partnera, ale martwiła ją perspektywa pogorszenia się stosunków rodzinnych. Laurę wyraźnie również – może dlatego, że przechodziła to przecież z powodu związku z Teresą.

Rozległ się dzwonek. Florka odstawiła półmisek i potruchtała do drzwi. Bastian uśmiechnął się do niej zza furtki.

– Chodź! – zawołała. – Nie zimno ci?

Faun raźnym krokiem kopytkował przez podwórko. Miał na sobie kurtkę, ale i niezmiennie krótkie spodnie – czarne i eleganckie. Podszedł i pocałował Florkę przelotnie.

– Nie marznę tak łatwo – powiedział.

Weszli do przedpokoju. Florka wzięła od niego kurtkę. Zapatrzyła się z rozmarzonym uśmiechem na koszulę w kolorze paproci i elegancką czarną kamizelkę.

– Ale wyglądasz – westchnęła.

– To część mojego niecnego planu na zrobienie dobrego wrażenia. A co, przesadziłem? – spytał lekko spanikowanym tonem.

– Na mnie działa.

– Na mnie też – wtrąciła Laura, która właśnie wyłoniła się z kuchni. – Dzień dobry!

– Hm, dzień dobry – odparł Bastian, odchrząknąwszy. Uniósł jedną z dwóch wąskich torebek prezentowych. – Przyniosłem małe co nieco. Proszę, jedno dla was.

– Och, jak miło! Chodź, rozgość się, nie zdejmuj but… Ach, ojej – zreflektowała się, patrząc na racice Bastiana. Zachichotała. – Przepraszam, to z przyzwyczajenia.

– Nie szkodzi. – Uniósł uspokajająco dłoń. – Kapci też nie potrzebuję.

– Oo, dobre – powiedziała Teresa, oglądając prezent: butelkę wina. – Będzie pasować do jedzonka. Nie żebym się na tym znała – dodała – po prostu mnie takie smakuje.

Z zewnątrz dobiegł dźwięk otwieranej bramy wjazdowej. Laura klasnęła.

– Przyjechali! A sztućce jeszcze nie rozłożone!

Chwilę później do środka wprosili się rodzice Florki oraz jej młodszy brat Eryk. W korytarzu momentalnie powstało zamieszanie. Wszyscy witali się ze wszystkimi jowialnymi głosami, nowo przybyli dreptali wokół, szukając miejsca na ściągnięcie butów, głusi na wszelkie „Nie ściągajcie butów!”. Florka i Bastian, zepchnięci przez zamieszanie na dwa przeciwległe końce pomieszczenia, wymienili porozumiewawcze uśmiechy.

– No dobrze, to gdzie ten kawaler? – spytał tata i rozejrzał się demonstracyjnie, jakby umknęła mu obecność rogatego rudzielca. Podszedł do niego i uścisnęli sobie dłonie. – Cześć, cześć, jestem Rafał. Florka mówi o tobie same dobre rzeczy.

– Ma skłonności do przesady – odparł faun z uśmiechem, pod którym próbował ukryć niepewność. – Miło mi was poznać.

Obok pojawiła się mama, ubrana w elegancką ołówkową sukienkę, jakby była prezeską firmy i miała przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną z obiecującym kandydatem na wysokie stanowisko.

– Ciebie również – powiedziała. – Chociaż Florcia tyle o tobie opowiada, że mam wrażenie, że znamy się od dawna.

– Jakby już był członkiem rodziny – wtrącił z łobuzerskim uśmieszkiem brat Florki. Przepchnął się między rodzicami i wyciągnął pięść. – Siema. Eryk jestem.

Bastian przybił mu żółwika.

– Widziałem parę twoich filmików, masz fajny content.

– Dziena. Wszystko zbudowane od zera – pochwalił się Eryk. – Dziesięć tysięcy subów po pierwszym miesiącu, a teraz dobijam do trzysetki. Jak wrócę na chatę, to robię challenge na przejście całego Elden Ringa bez damage’u, będzie stream o…

– Chodźcie, chodźcie – nakazała Laura i zaczęła zaganiać wszystkich do salonu jak pies pasterski. – Częstujcie się, jest sałatka, zimne nóżki, jedzcie.

Rozgardiasz wybuchł na nowo w salonie, kiedy to tym razem dreptanie odbyło się wokół stołu, by każdy znalazł dla siebie odpowiednie miejsce. Bastian wylądował między Florką a Erykiem. Wyglądał na przejętego; choć starał się tego nie okazywać, Florka od razu zauważyła, że wykazuje pewną ostrożność w doborze słów i rzadko odzywa się pierwszy.

Obiad mijał w przyjemnej atmosferze. Z początku rozmowy krążyły wokół tego, co dzieje się w rodzinie Kunów, a Eryk w tym czasie wciągnął Bastiana i Florkę w pogawędkę o grach. Filomena wtajemniczyła siostrę w najnowsze wydarzenia i plotki, które omijały Laurę, bo tylko z Filą miała kontakt. Ktoś się urodził, ktoś umarł, komuś tarocistka wywróżyła bankructwo i zaraz po tym wygrał na loterii… Florka słuchała wszystkiego piąte przez dziesiąte, bo była zbyt skupiona na Bastianie i na tym, by nie czuł się tu źle. Klimat rodzinnego obiadku wydawał jej się trochę niezręczny i miała nadzieję, że obędzie się bez żenujących pytań w stylu „A kiedy ślub? Myślicie o dzieciach?”. Na szczęście ani rodzice, ani ciocie nie mieli takich skłonności, ale kto wie…

Laura i Teresa przyniosły pierwsze danie. Misa z gotowanymi ziemniakami zaczęła krążyć wokół stołu, przekazywana z rąk do rąk.

– No, to jak tam, dobrze wam się razem pracuje? – zagaił tata do Florki i Bastiana.

– Tak – zapewnili jednocześnie.

– Zwłaszcza od kiedy nie ma Zuzy – dodał z przekąsem faun.

– To ta techniczka z Cnotnic? – spytała mama.

– Taa. Mam nadzieję już nigdy w życiu jej nie zobaczyć.

– Mhm. I co, planujesz już zostać przy zawodzie technika? – dopytywał Rafał.

Bastian zerknął z niepokojem na Florkę. Ziemniaki przywędrowały do niego, wziął więc misę i zaczął sobie nakładać niewielką porcję.

– Tak, myślę, że tak – odpowiedział ostrożnie. – Znaczy w sumie nie do końca, bo od czasu do czasu sobie biorę jakieś zlecenia…

– Bo ty jesteś też programistą, nie?

Faun podał kartofle Florce i zaraz po tym Eryk włożył mu w ręce półmisek z plastrami pieczonej piersi indyka. Bastian zaoferował go dziewczynie, ale szybko pacnął się dłonią w czoło, kiedy przypomniała mu, że jest wegetarianką.

– Tak, kiedyś byłem – wrócił do tematu.

– I zmieniłeś pracę na technika… To niezły skok na głęboką wodę – zauważyła troskliwie Filomena.

– Raczej z dywanu na panele – odparł Bastian. Eryk parsknął śmiechem. – Tu jest dużo łatwiej. Znaczy… W sensie, że łatwiej było się przyuczyć do zawodu. Bo generalnie to bywa trudno. – Zaśmiał się ponuro.

– Taa. Ciągle trzymam strzelbę w pogotowiu, jakby znowu się tu miały mantykory kręcić – wtrąciła Teresa.

– To był akurat jeden z lżejszych przypadków – stwierdziła Florka.

– Lżejszych?! – wykrzyknął Bastian. – To bydlę miało z czterysta kilo!

– A co, bardziej ci się podobał poród centaurydy? – spytała, szczerząc się złośliwie.

– Nie, nie podobał mi się poród centaurydy – odparł przedrzeźniającym tonem.

– A co ci się stało w palec? – spytał Eryk.

Faun zaprezentował kolorowy bandaż samoprzylepny.

– O, to jest straszna historia. Chomik mnie użarł, a następnie zemdlał. Och, jak miło widzieć, że martwisz się moim palcem – dodał, patrząc na chichoczącą Florkę. – Boli i nie zgina się, dziękuję za troskę!

Stuknął ją czule rogiem w czoło. Naraz zmitygował się i popatrzył spłoszonym wzrokiem po pozostałych, jakby zorientował się, że pozwolił sobie na zbyt dużą intymność – choć Florka nie odebrała tego gestu jako takiego i miała nadzieję, że rodzice, niezaznajomieni ze zwyczajami faunów, również.

Czas mijał niespiesznie, odmierzany kolejnymi porcjami jedzenia. Florkę mile połechtał fakt, że wszystkie roladki z cukinii, które przyrządziła, zostały zjedzone. Zdawało się, że rodzice polubili Bastiana, choć mama nie byłaby sobą, gdyby nie wypytała go o to, jak będzie wyglądać ich mieszkanie razem: czy w domu jest ciepło (bo Florcia łatwo się przeziębia), czy to daleko do pracy (mimo że wiedziała, że bliżej niż z domu cioć), czy sąsiedzi są mili, a na koniec tata rozbawił wszystkich pytaniem, czy mają wygodną kanapę, w razie gdyby Florka wygoniła na nią fauna po kłótni.

W końcu Tereska przyniosła trzypiętrową paterę z trzema rodzajami ciasta. Florka rzuciła się z widelczykiem na jej ulubione, panią Walewską.

– Bierz, bo zaraz nie będzie – ostrzegła Bastiana. – Nałożyć ci?

– Mhm… – mruknął, zerkając na ekran telefonu. Zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się. – Daj wszystkiego po jednym. Zaraz wracam.

Wstał i skierował się do kuchni. Rodzice odprowadzili go wzrokiem. Kiedy zniknął za rogiem, Filomena nachyliła się ku córce z drugiego końca stołu.

– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – spytała po cichu.

Florka przewróciła okiem znad szklanki wody. Nie zdążyła udzielić odpowiedzi, bo na ratunek ruszył tata, który pogładził żonę po ramieniu.

– Jest dorosła i niegłupia, poradzi sobie.

– Dzięki – odparła Florka ze śmiechem. – Nie zakładaj z góry najgorszego. Chyba go lubicie?

– No tak… – przyznała mama takim tonem, jakby usiłowała za wszelką cenę znaleźć jakieś „ale”. – Jest miły…

– I ogarnięty – odezwała się Teresa. – Ani pierdoła, ani przemocowiec. A w razie gdyby, to pamiętacie, co mówiłam przy gadce o mantykorze.

– Żadnego strzelania, do mantykor też – zganiła ją Florka. Potem zwróciła się ponownie do mamy: – Oboje jesteśmy dorośli i potrafimy używać ust. W sensie… – Skrzywiła się i łypnęła z ukosa na Eryka, który ryknął śmiechem. – Rozmawiać,potrafimy rozmawiać. A dogadujemy się świetnie.

– Hm… No to… Niech się wam dobrze żyje – powiedziała Filomena i obdarowała córkę przepraszającym uśmiechem.

– I dużo rozmawiajcie – dowcipkował Eryk, nalewając sobie resztkę wody.

Florka wstała i zabrała mu pusty dzbanek.

– Spadaj. I daj to.

– To pożegnaj się ze swoim ciastem! – zawołał za nią.

Pokręciła głową i poszła do kuchni.

Zastała tam Bastiana, który stał przy oknie i pisał coś na smartfonie. Postawiła dzbanek na blacie i zaczęła przelewać do niego przefiltrowaną wodę.

– Jak tam wrażenia ze starcia z moją rodzinką? – zagadnęła.

Zauważyła jego melancholijną minę. Potrząsnął głową i niedbałym ruchem machnął telefonem.

– Sorry. Kuzynka się odezwała, muszę odpisać.

– O. – Florka uniosła brwi. – Myślałam, że… No, nie…

Zamotała się. Bastian kiedyś mówił, że nie utrzymuje kontaktów z rodziną. O kuzynce również słyszała, ale tylko tyle, że istnieje. Nie bardzo wiedziała, jak o to zapytać, nie poruszając wrażliwej struny.

– Czasem się do mnie odzywa – powiedział, wciąż wpatrzony w ekran. – Głównie gdy czegoś potrzebuje… Łączą nas przelewy. – Uśmiechnął się z przekąsem i schował telefon. – Pytałaś o coś?

– Tak: jak się czujesz? Sorry, jeśli rodzice są natarczywi, oni tak zawsze – zaczęła paplać. – Jakby rodzinne obiadki nie były wystarczająco niezręczne. Pewnie chcesz dać dyla. Jeśli tak, to możemy, nie musisz się tu męczyć.

– Co? Nie! – Wyglądał na szczerze zaskoczonego. – Żartujesz? To jest… cholernie miłe. To wspólne jedzenie i rozmowy… Moi rodzice ledwo się znali, zamieszkali razem tylko ze względu na mnie. Nie obchodziliśmy świąt, nie mieliśmy zbyt bliskich relacji z nikim więcej. Nigdy nie miałem czegoś… takiego.

Pokazał rękoma wszystko wokół. Florka zacisnęła palce na dzbanku, przetrawiając te rewelacje. Kolejny raz znalazła się poza swoją banieczką i zdała sobie sprawę z tego, jak odmienne są jej doświadczenia – szczególnie w porównaniu z przeżyciami przedstawicieli gatunków magicznych. Niby rzecz oczywista, ale zetknięcie się z tym problemem osobiście unaoczniało faktyczną wagę sytuacji. Nie sądziła, że ktoś w podobnym wieku może tak bardzo lubić rodzinne obiadki, które jej kojarzyły się głównie z uciążliwymi pytaniami o pracę i plany życiowe oraz ze skradaniem się wokół tematów, które mogłyby wywołać burzę.

Uśmiechnęła się.

– Witaj w rodzinie Kunów. Zapraszam na naszą puchatą kupkę.

Parsknął śmiechem.

– W kontekście naszego zawodu „puchata kupka” brzmi niepokojąco.

Florka odstawiła dzbanek i wyściskała Bastiana tak, że aż sapnął.

– Chodź, bo jak mi Eryk zeżre całe ciasto, to się poważnie zdenerwuję.

Necrovet. Pielęgnacja zwierząt (nie)ożywionych

Copyright © Joanna W. Gajzler 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Magdalena Stonawska

Korekta – Jagoda Kubiesza, Kornelia Dąbrowska, Paulina Stoparek

Skład i łamanie – Natalia Patorska

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Piotr Sokołowski

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788383307619

ISBN epub: 9788383307626

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commercei IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl