Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kto nie marzy o ucieczce na wieś – doskonałym leku na wypalenie i zniechęcenie życiem?
Florka Kuna, młoda wiekiem, ale bogata w nieprzyjemne doświadczenia zawodowe, łapie okazję za rogi i ucieka z wielkiego miasta, by rozpocząć pracę jako techniczka w lecznicy weterynaryjnej w małej miejscowości.
Liczy na odpoczynek i głaskanie małych kotków, a czasem też drobne przygody – może ktoś przyprowadzi do gabinetu kozę…?
Rzeczywistość jest jednak mniej sielankowa: szefowa okazuje się nie dość, że nekromantką, to jeszcze… nie całkiem żywą; współpracownik jest faunem, a część pacjentów stanowią stworzenia z mitów i baśni. Florka przyjdzie z pomocą papugom, które na skutek wypadku zaczęły władać magią, ulży w cierpieniu mantykorze, a nawet spotka najprawdziwszego jednorożca – a to wszystko ledwo w pierwszym miesiącu pracy.
W świecie, w którym magia obecna jest od niedawna, a ludzie jeszcze nie do końca przywykli do różnorodności gatunkowej swoich sąsiadów, przygoda czeka na każdym kroku, szczególnie w jedynej w swoim rodzaju przychodni oferującej usługi weterynaryjno-nekromantyczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Księciuniowi – Tołdi
W dzieciństwie miałam dwa największe marzenia (trzy, jeśli wliczyć pragnienie zamieszkania w Narnii): pisać książki fantastyczne oraz zostać weterynarką. Jedno się spełniło, drugie tak połowicznie, bo zostałam techniczką weterynarii, ale tak czy inaczej – mogę dotykać ładnych zwierzątek i dostawać za to pieniądze, więc uznaję to za sukces. Necrovet to efekt połączenia moich pasji: fantastyki i zwierząt. Pomysł na opowieść o lekarzu od magicznych stworzeń chodził mi po głowie od bardzo dawna, ale dopiero kilka lat doświadczenia zawodowego pomogło mi odnaleźć inspirację i ukształtować tę historię do obecnej postaci.
Weterynaria to branża pełna sprzeczności: łatwo ją kochać, jeszcze łatwiej nienawidzić, niezależnie od tego, czy wiąże cię z nią zawód, czy nie. Niestety, nasza praca nie polega wyłącznie na głaskaniu piesków i całowaniu króliczych czółek i choć Necrovet to z założenia powieść z rodzaju tych lżejszych, to nie lukruję w niej weterynaryjnej rzeczywistości. Pojawią się opisy procedur medycznych, zabiegów chirurgicznych i objawów chorobowych, dotkniemy tematyki śmierci, zaniedbań i okrucieństwa wobec zwierząt. Na szczęście nasza praca nie ogranicza się tylko do tego: wciąż pozostaje ogromna radość i satysfakcja, kiedy zwierzaki wracają do zdrowia – i to również znajduje swoje odzwierciedlenie w powieści.
Mam nadzieję, że Necrovet będzie dla was tak przyjemny w lekturze, jak dla mnie był w tworzeniu!
„Zrębki to urocza miejscowość”, mawiała ciocia Laura. „W odpowiednich okolicznościach nawet pająki mogą wydawać się urocze”, dopowiadała zwykle ciocia Teresa. Trudno było odmówić prawdy któremukolwiek z tych stwierdzeń, choć Florka nie znała przyczyny niechęci starszej z ciotek mieszkających w Zrębkach. Na dobrą sprawę nic nie wyróżniało tej wsi na tle innych: tu pole, tu las, tam jeszcze większe pole, remiza, szkoła, do której uczęszczali wszyscy mieszkańcy od pięciu pokoleń. Życie tutaj było proste i spokojne… a przynajmniej tak się Florce wydawało, gdy szła poboczem pod wskazany adres.
Minęła małą chatkę z pomalowanego na zielono drewna, z uginającym się dachem i widocznymi w oknach białymi koronkowymi firankami. Otaczały ją chwasty wyższe od niej. Obok stał pachnący PRL-em kwadratowy dom z elewacją ozdobioną tłuczoną ceramiką i szkłem. Nieco dalej zaś znajdowała się posesja z widocznymi na tyłach budynkami gospodarskimi; od ich strony dobiegało pochrząkiwanie świń, a przy furtce wisiała tabliczka z napisem KASZANKI, KIEŁBASY. Każdy krzak i żywopłot aż buzował od buszujących w nim wróbli, ćwierkających radośnie, jakby był to najpiękniejszy dzień ich życia.
Florka odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Rozglądała się po okolicy, szukając tablic z nazwami ulic. W dłoni ściskała teczkę ze swoim CV, która nie zmieściła się do starego skórzanego plecaka. Wyjęła z kieszeni telefon – według nawigacji była już prawie na miejscu.
W końcu stanęła przed dużą posesją sąsiadującą z lasem. Na końcu działki, na wzniesieniu, znajdował się piękny dom o szarym, przydymionym murze, dachu z brązowymi dachówkami pokrytymi mchem i z białymi okiennicami. Ściany porastały pnącza winorośli. Po lewej znajdował się staw, przy którego brzegu kołysały się bukiety pałki wodnej. Całość otaczał stary, murowano-żelazny płot. Na prawo od bramy dwóch mężczyzn montowało właśnie elegancki szyld.
Florka zerknęła niepewnie na mapkę w telefonie, na dom, potem znów na mapkę. Podeszła nieśmiało do robotników.
– Hm, przepraszam – zagadnęła. – To tutaj jest weterynarz?
– Taa! – zakrzyknął wesoło jeden z nich. – Pani wchodzi, otwarte. Tam na lewo, o.
Machnął ręką w stronę betonowego chodnika. Dziewczyna podziękowała i przeszła przez furtkę.
Ucieszyła się na myśl, że mogłaby tu pracować.
Kierując się wskazówkami mężczyzny oraz tabliczki na ścianie domu ze strzałką i napisem „Lecznica”, dotarła do bocznego wejścia. Poczekalnia prezentowała się dość skromnie. Na białych ścianach wisiały plakaty informujące o rasach psów i kotów oraz z wykresami prawidłowej wagi najpopularniejszych zwierząt domowych, a także tablica korkowa z ogłoszeniami. Pachniało tu starą szafą – to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło Florce do głowy. Obok drzwi do jednego z gabinetów siedziała wysoka kobieta z długim, złocistym warkoczem przerzuconym przez ramię. Miała spiczaste uszy, a jej strój – zwiewna lniana sukienka, wszechobecne koraliki i runiczne symbole na biżuterii z kamieni półszlachetnych – wskazywał na zainteresowanie druidyzmem.
Uśmiechnęła się.
– Dzień dobry – powiedziała elfka rozmarzonym tonem. – Pani też na rekrutację?
– Tak.
– Pierwsza praca? – spytała, przyglądając się Florce.
– Nie, do tej pory pracowałam w mieście.
– Och, to musi być spora odmiana.
– Przynajmniej o tyle, że tu jest ładniej. – Florka wzruszyła ramionami.
– Tak, to bardzo urokliwa wioska. Szukam nowego miejsca na świecie, dokładnie takiego jak to, blisko natury… Ostatnie dwadzieścia lat pracowałam w całodobówce na przedmieściach i chciałabym przenieść się gdzieś, gdzie jest spokojniej.
Wtedy drzwi gabinetu uchyliły się i ze środka dobiegł kobiecy głos:
– Zapraszam.
Szpiczastoucha dama wstała, przygładziła sukienkę i lekkim krokiem weszła do środka.
Florka zapatrzyła się na zamknięte drzwi. Elfka, na dokładkę druidka, z dwudziestoletnim stażem w zawodzie, a może i dłuższym, biorąc pod uwagę długowieczność elfów. Jak miała konkurować z kimś takim? Nabrała ochoty, by poddać się walkowerem. Pomyślała jednak o swoich ciociach i ich entuzjazmie, gdy zaczęły snuć plany o tym, że siostrzenica Laury zacznie pracę w Zrębkach i zamieszka z nimi, i jak świetnie będą się wszystkie bawić w swoim towarzystwie. Westchnęła cicho i przytuliła teczkę do piersi.
Wyjęła telefon i starając się nie słuchać przytłumionej rozmowy dobiegającej z gabinetu, zaczęła przeglądać zdjęcia. Niemal wszystkie przedstawiały pacjentów lecznicy, w której do tej pory pracowała – tych najładniejszych, najśmieszniejszych, a także najbardziej zaniedbanych, uwiecznionych po to, by pokazywać zszokowanym znajomym, do jakiego stanu można doprowadzić swojego domowego pupila. Nie brakowało też fotek otwartych brzuchów, wyciętych guzów i macic oraz zdjęć rentgenowskich skomplikowanych złamań i zmienionych narządów. Typowa zawartość galerii w telefonie technika weterynarii, pomyślała. Uśmiechnęła się, wspominając te milsze przygody z pracy.
Po jakimś czasie elfka wypadła do poczekalni. Drżała z oburzenia, a twarz wykrzywiał jej grymas dogłębnego zniesmaczenia. Spojrzała na zdziwioną Florkę. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale prychnęła tylko i wyszła pospiesznie.
Dziewczyna zamrugała zdezorientowana.
Drzwi gabinetu otworzyły się jakby samoistnie, skrzypiąc ponuro.
– Zapraszam.
Florka wstała. Obejrzała się niepewnie za elfką. Zacisnęła usta i weszła do środka.
Pomieszczenie nie wyróżniało się na tle innych gabinetów weterynaryjnych. Były tu szafki z lekami i stół z matą antypoślizgową, na ścianie wisiały małe narzędzia przyczepione do wieszaka magnetycznego oraz dwa stetoskopy. Dziewczynę uderzył jednak zapach. W powietrzu unosił się aromat środka dezynfekującego połączony z osobliwym zapachem trzewi, dobrze jej znanym z zabiegów chirurgicznych, przy których asystowała.
Za biurkiem siedziała pani doktor: Izabela Pokot, kobieta niewysoka, szczupła, o dziewczęcej urodzie. Miała blady, szarawy odcień skóry, nieco zamglone oczy i ciemne włosy związane w kucyk. Na jej ramieniu, tyłem do świata, siedział szczur zajęty myciem pyszczka. Podniosła wzrok na Florkę.
– Proszę usiąść.
Dziewczyna zajęła miejsce po drugiej stronie biurka, wyjęła swoje CV z teczki i podała je kobiecie.
– Dzień dobry – powiedziała uprzejmie. – Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną spotkać.
– Cóż, w końcu po to umieściłam ogłoszenie – odparła weterynarka tonem, jakby chciała zabrzmieć wesoło, ale nie do końca rozumiała koncept humoru. Wzięła do ręki CV. – Dobrze, spójrzmy, co my tu mamy, pani… Florentyno Kuno.
– Wystarczy Florka – uściśliła dziewczyna, krzywiąc się mimowolnie na dźwięk swojego imienia. Zapatrzyła się na szczura, wciąż niezwracającego uwagi na nic wokół.
– Mhm… Proszę mi powiedzieć, czym się pani zajmowała w poprzedniej pracy.
– W zasadzie to wszystkim. Asysta, opieka nad pacjentami na szpitalu, dbanie o zaopatrzenie i czystość…
– Czy jest coś, co panią obrzydza?
Bezpośredniość tego pytania sprawiła, że Florka zaśmiała się krótko.
– Zupa grzybowa. A przy zwierzętach nic, przynajmniej nie na tyle, bym nie mogła zająć się pacjentem w potrzebie.
– Ma pani ulubione gatunki?
– Lubię koty i króliki. I konie, ale niestety nie miałam z nimi do czynienia jako pacjentami, ogólnie nie pracowałam ze zwierzętami gospodarskimi.
– Czy zetknęła się pani z magicznymi stworzeniami?
Florka uniosła brwi.
– W mojej starej pracy pojawiały się bardzo rzadko i były odsyłane, bo żaden z lekarzy nie chciał się podjąć leczenia – odparła powoli.
Izabela pokiwała w zamyśleniu głową. Odłożyła CV, jakby jego zawartość umiarkowanie ją interesowała.
– To pacjenci, na których skupia się moja praktyka. Jest pani gotowa z nimi pracować?
– Oczywiście – zapewniła entuzjastycznie dziewczyna. Na myśl o bliskim kontakcie z magicznymi zwierzętami zapragnęła zdobyć tę pracę za wszelką cenę. – Może nie mam doświadczenia w tej materii, ale chętnie nauczę się wszystkiego, co będzie potrzebne.
– Mhm. Dobrze – powiedziała kobieta. Florka zauważyła, że zapach wnętrzności nasilał się, gdy tamta otwierała usta. – Chciałabym jeszcze zapytać o pani stosunek do nieumarłych.
Dziewczyna zamrugała skonfundowana. Szczur na ramieniu doktor Izabeli zakończył toaletę pyszczka i odwrócił się, węsząc w kierunku Florki. Miał zupełnie białe oczy o pustym spojrzeniu, szarą, wyliniałą sierść i zapadnięte boki, a jego głowa była dziwnie wykręcona na bok. Gdyby nie to, że się ruszał, pomyślałaby, że jest…
Nagle coś w jej umyśle kliknęło.
Szczur był martwy, podobnie jak kobieta, na której ramieniu siedział. Doktor Izabela Pokot była liczem.
Florka poruszyła bezgłośnie ustami. Odchrząknęła.
– Hm… Nie mam nic przeciwko? – powiedziała niepewnie.
– Dobrze. Jakie są pani wymagania względem wynagrodzenia?
Nie do końca wierząc w to, co się dzieje, Florka odbyła bardziej formalną część rozmowy rekrutacyjnej. Po ustaleniu daty rozpoczęcia pracy i wysokości wypłaty – nie zawrotnie wysokiej, ale wyższej niż dziewczyna spodziewała się wynegocjować – stanęła naprzeciw lekarki i uścisnęła jej dłoń. Była lodowata.
– Mam nadzieję, że się tu pani odnajdzie – powiedziała Izabela.
– Ja też – odparła oszołomiona Florka. Spojrzała na szczura. Była pewna, że pokiwał przekrzywionym łebkiem.
Wyszła na zewnątrz. Wciąż pogrążona w stuporze, ruszyła w kierunku furtki. Wiatr poruszył strzelistymi sosnami, niosąc rześki zapach lasu. Pnącze kwitnącej winorośli połaskotało dziewczynę w dłoń. W stawie plusnęła żaba. Gdzieś z oddali dobiegł ryk znudzonej krowy. Florka miała wrażenie, że świat na terenie posesji jest zupełnie inny od tego poza nim.
Na ulicy obejrzała się jeszcze raz na uroczy dom. Potem przeniosła spojrzenie na biały szyld, który robotnicy zdążyli już zamontować.
„Lek. wet. Izabela Pokot. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne”. Pod jadowicie zielonym napisem widniała równie zielona sylwetka szczura z widocznym wewnątrz szkieletem.
– Ja tam się nie znam, ale wydawało mi się, że nekromancja nie jest dziedziną weterynarii.
– Cóż, nie jest nielegalna – odparła Florka, stojąc przed szafą i próbując się zdecydować, który T-shirt założyć. Przełożyła telefon do drugiego ucha, przytrzymała go ramieniem i wzięła jedną z koszulek. – Przynajmniej dopóki nikogo nie zabijasz albo nie zmieniasz w zombie.
– Nie boisz się pracować dla nekromanty? – spytała mama.
– Nie wiem. Może trochę?
– Jakby co, pamiętaj: nikt cię tam nie trzyma na siłę. Jeśli nie będzie ci się podobało, to wracaj do Warszawy i nawet się nie oglądaj.
– Nie demonizuj, jak tam byłam, to wyglądało fajnie. Zresztą – mruknęła dziewczyna – gorzej niż u Pierza nie będzie.
– Oj… No nie wiem, czy Pierzyński był taki zły w porównaniu z nekromantami – zmartwiła się Filomena. – Bóg wie, co ona w ogóle robi w tej lecznicy. Może to jakaś psychopatka?
Florka odłożyła telefon i ubrała się, by dać sobie sekundę na wymyślenie nonszalanckiej odpowiedzi. Wzięła go z powrotem.
– Jak będzie źle, to nie przedłużę umowy i tyle. Ale mam wrażenie, że będzie super.
– Ale naprawdę, ta nekromancja… Co ona robi tym zwierzakom? Zombifikuje? Jak to się niby ma do weterynarii?
– Dowiem się. Dobra, kończę, zaraz muszę lecieć.
– Hm, powodzenia – powiedziała bez przekonania mama. – Buziaczki!
Florka wcisnęła telefon do kieszeni i zamknęła szafę. Przed mamą odgrywała dużo pewniejszą siebie niż faktycznie była – w głębi zżerał ją stres. Słowa byłego szefa wciąż krążyły jej po głowie: to, jaka jest beznadziejna, jak niczego nie umie zrobić dobrze, jak nigdzie nie zagrzeje na długo miejsca i że powinna mu być wdzięczna za to, że jeszcze jej nie wyrzucił. Mimo wsparcia, jakie otrzymała od rodziny, przyjaciół i terapeuty, wciąż paraliżowało ją pytanie: a jeśli to prawda? Jeśli rzeczywiście nie poradzi sobie w nowej pracy?
Spojrzała w stronę okna. We wpadającym do środka świetle słońca tańczyły drobinki kurzu. Na zewnątrz krowy dzwoniły długimi łańcuchami. Sąsiad, przygarbiony starszy mężczyzna, prowadził je ulicą na pastwisko. Dziewczyna zastanawiała się w myślach, czy to kiedyś mogą być pacjentki doktor Izabeli. I moje, dodała po sekundzie.
Uśmiechnęła się, złapała plecak i zeszła na parter.
W niewielkiej kuchni unosił się słodki, apetyczny zapach. Obie ciocie już tu były. Wysoka i piękna niczym elfka Laura pracowała nad czymś przy blacie. Podobnie jak Florka i wszystkie kobiety z rodziny Kunów miała bardzo jasne, płowe włosy. Rozczochrana Teresa zaś siedziała nad wielkim kubkiem kawy i z podbródkiem opartym na dłoni wpatrywała się w mały telewizor. Spiker porannych wiadomości mówił:
– Czy Ethan Trust znów wywróci świat do góry nogami? Miliarder i wynalazca w swoim ostatnim wpisie na portalu społecznościowym zdradził, że pracuje nad projektem, który „podważy prawa fizyki, jakie wpajano nam całe życie”. Wywołało to lawinę komentarzy. Internauci w mniej lub bardziej dosadnych słowach wypominają Trustowi katastrofę projektu Multiverse i wyrazili oburzenie faktem, że miliardera nie spotkały za to żadne konsekwencje. – Na planszy pojawiły się zrzuty ekranu poszczególnych komentarzy. – „Właśnie dlatego bajki ostrzegały nas przed szalonymi naukowcami”. „Ściągnięcie istot z innego wymiaru to był dopiero początek planu dotyczącego zagłady świata”. „Ethan Trust już raz udowodnił, że nie można mu ufać”. W środowisku naukowym…
– Florka! – zakrzyknęła Teresa na widok dziewczyny i ściszyła telewizor. – Jak się spało?
– Krótko. Nie mogłam zasnąć. – Powachlowała się obiema dłońmi.
– Chodź, zjedz coś, żebyś tam z głodu nie padła – poprosiła Laura, odwróciła się i położyła na stole wielki talerz z piramidą gorących gofrów.
– Łał!
– Nie przyzwyczajaj się, nie chce mi się codziennie wstawać tak wcześnie, żeby je robić. Jak tam, przejęta?
– No raczej – odparła i sięgnęła po słoik dżemu. – Ciekawe, czy będzie dużo ludzi.
– Tłumów to raczej nie – powiedziała Teresa między jednym łykiem kawy a drugim. Worki pod oczami mogłyby wskazywać, że również się nie wyspała, ale taka była po prostu jej uroda. – Pewnie jeszcze mało kto wie, że tu jest weterynarz. Ten dom długo stał pusty, zanim ta Pokot się wprowadziła.
– Coś o niej wiecie?
Laura wyciągnęła wtyczkę gofrownicy, wytarła dłonie w ścierkę, po czym usiadła przy stole i nalała sobie soku.
– Na oczy jej nie widziałam, chyba mało kto w Zrębkach ją spotkał. Nawet plotkować nie bardzo jest o czym.
– Już Woroniowa coś wymyśli. – Teresa machnęła ręką.
– Mówiła, że specjalizuje się w magicznych zwierzętach – powiedziała Florka z pełnymi ustami. – Dużo ich tu jest?
– No, coś tam się kręci – odparła Laura. – Nie znam się za bardzo, ale ludzie mówią, że widują jakieś dziwne stwory tu i ówdzie. Jest sporo wróżek, leśniczy ostatnio przed wężami ostrzegał… A podobno w lasach żyje jednorożec.
– Jednorożec! – westchnęła dziewczyna. Na myśl o możliwości opiekowania się chorym jednorożcem serce zabiło jej mocniej.
– Aa, guzik tam – prychnęła Teresa. – Co chwilę ktoś widzi jednorożca, a potem się okazuje, że Felcowi znowu koza uciekła. Do której pracujesz?
Florka spędziła jeszcze kilkanaście minut na rozmowie z ciociami, przekonana, że nigdy nie jadła niczego pyszniejszego od gofrów Laury, po czym pożegnała się i wyszła z domu. Wsiadła na stary, lecz wciąż sprawny rower i z mocno bijącym sercem ruszyła w drogę na Podleśną trzy.
Na miejscu dość niepewnie przeszła przez furtkę, zapatrzona na dom. Choć teraz wiedziała, że mieszka w nim nekromantka, wciąż postrzegała go jako niezwykle uroczy.
No właśnie, czego może się spodziewać po weterynarzu, który jest jednocześnie nekromantą? Szkielet w postrzępionej pelerynie z kosturem w dłoni mogła już wykluczyć – przestarzałe wyobrażenia ludzi o liczach były dalekie od prawdy. Słyszała o zasymilowanych w społeczeństwie osobnikach – z których najsłynniejszym był wynalazca i miliarder Ethan Trust – ale nigdy żadnego nie spotkała i nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, czym mogły się zajmować na co dzień. Najwyraźniej weterynarią, odpowiedziała sobie w myślach.
Prowadzona świergotem ptaków podeszła pod drzwi lecznicy. Odetchnęła głęboko i z mocnym postanowieniem pokazania się od jak najlepszej strony weszła do środka.
Z gabinetu wyjrzała doktor Izabela ze szczurem na dłoni. Czy Florce tylko się wydawało, czy naprawdę kolor jej skóry był bardziej szary niż tydzień temu?
– Wejdź – powiedziała. – Pokażę ci, co i jak, i przejdziemy do konkretów. Tylko daj mi chwilę.
Położyła szczura na stole diagnostycznym, wyjęła z kieszeni na piersi strzykawkę – ze sporą dawką płynu jak na tak małego gryzonia – i zabrała się do ostrzykiwania go podskórnie w różnych miejscach na ciele. Zwierzak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i zawiesił spojrzenie na Florce. Poczuła się nieswojo.
– Uroczy szczurek – powiedziała.
– To samica. Nazywa się Przekręt. Mam ją od trzynastu lat.
– Łał. To, eee, dziesięć lat więcej niż się spodziewałam, że ma.
– Jest kiepsko zakonserwowana. Tak to się kończy, gdy za wskrzeszanie biorą się partacze. Utrzymywanie jej w tym stanie wymaga sporo wysiłku.
– Mhm – mruknęła Florka, starając się przyjmować te rewelacje tak, jakby traktowały o pogodzie. – Była… uśpiona?
– Nie. Środki do eutanazji na bazie pentobarbitalu, jak Morbital czy Euthasol, znacznie zmniejszają skuteczność działań nekromantycznych.
– A czy ona ma, no, rozum?
– Jest dokładnie taka, jaka była przed śmiercią. Przynajmniej umysłowo. – Wzięła szczura na ręce, pogłaskała go i posadziła sobie na ramieniu. Spojrzała na techniczkę. – Coś nie tak?
Florka zdała sobie sprawę, że się gapi. Odwróciła wzrok i podrapała się po policzku. Czy pytanie o nieumarłość było równie nie na miejscu co wypytywanie o rasę i narodowość?
– Eee, nie, po prostu zastanawiam się… Hm…
– Czy ja też jestem martwa? Tak, jestem – odparła neutralnym tonem. – Nieumarłym można być na wiele sposobów. W przypadku ożywieńców czy też zombie, jak lubicie ich nazywać – powiedziała z przekąsem – ciało jest pozbawione świadomości i nie pamięta niczego ze swojego życia. Z kolei licze, takie jak Przekręt czy ja, są duszą zamieszkującą martwe ciało.
– Ciekawe. Nie wiedziałam. Przepraszam, jeśli to było nieuprzejme…
– W porządku. To jedna z rzeczy, których powinnaś się tu nauczyć.
– Wskrzeszania?
Kąciki ust Izabeli uniosły się, ale nie wyglądało to na uśmiech.
– Nie. Chyba że chcesz.
– Rozważę to – powiedziała Florka, zastanawiając się, czy istnieją jakieś kursy albo szkoły dla nekromantów.
Kobieta wskazała drzwi w głębi gabinetu.
– Przebierz się i zaczynajmy.
Florka, cała przejęta, kiwnęła głową i pozwoliła się zaprowadzić do pomieszczenia socjalnego. Po drodze zauważyła, że w całej lecznicy na płytkach rozmieszczone są strategicznie gumowe maty antypoślizgowe. Zastanowiła się przelotnie, czy to środki bezpieczeństwa wprowadzone z uwagi na jakiś konkretny typ pacjentów albo zabiegów.
Przez długi czas Izabela opowiadała techniczce o specyfice pracy w swojej lecznicy, pokazywała wszystkie pomieszczenia i sprzęty, zapasy leków i przyborów medycznych oraz gdzie ich szukać, zaznajomiła ją z hurtowniami i laboratoriami, z którymi współpracowała, a także wyjaśniła plan dnia. Do południa chirurgia, po południu interna. Dla techników praca na dwie zmiany: poranną i wieczorną.
– Niedługo przyjdzie drugi technik – powiedziała Izabela, wyglądając przez okno, z którego miała widok na bramę wjazdową. – Poznacie się i ustalicie grafik między sobą.
– Jasne – odparła przejęta Florka, skrobiąc zapamiętale w notesie. – Jest pani jedynym lekarzem?
– Mów mi Iza. I tak, jestem tu tylko ja.
– Nie wiem, czy się przyzwyczaję do tego, że nie woła mnie w jednej chwili pięć osób – zażartowała Florka. Speszył ją zupełny brak reakcji. – A czy przewiduje pani… znaczy, przewidujesz pracę w terenie?
– Zapewne zdarzą się pacjenci, do których trzeba będzie pojechać, również w nocy.
Szły powoli przez pomieszczenie, w którym znajdowały się sprzęty laboratoryjne: aparaty do badania krwi i moczu oraz mikroskop. Jak na tak niewielką i położoną na wsi, lecznica była bardzo dobrze wyposażona. Techniczka przestała notować i zapatrzyła się na półkę pełną preparatów dydaktycznych. Była tu zatopiona w akrylu, wypreparowana po sekcji jaszczurka z ponumerowanymi narządami, płuca, serca i mózgi różnych gatunków zwierząt, a także kompletne szkielety królika, szczura i kota. Choć Florka przez kilka lat nauki naoglądała się podobnych eksponatów i ogólnie nie robiły na niej żadnego wrażenia, teraz ciarki przeszły jej po plecach.
– Właściwie… jak nekromancja łączy się z weterynarią? – spytała.
– Medycyna i nekromancja mają ze sobą wiele wspólnego. Jedno i drugie to naprawianie tego, co zepsute, w ten czy inny sposób. Zresztą, przekonasz się.
Wtedy zza ściany dobiegł odgłos otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych, a po nim stukot kopyt lub racic. Florce przebiegło przez myśl, że ktoś mógł przyprowadzić na wizytę kozę, i momentalnie się podekscytowała. Nigdy nie miała do czynienia z kozami i ciekawość pchała ją do czynu.
– Chodź, poznacie się – powiedziała Izabela.
Techniczka poszła za nią, zastanawiając się, czy właściciel kozy jest stałym klientem.
Na widok osoby w poczekalni przystanęła zaskoczona.
Próg gabinetu przestąpił średniego wzrostu mężczyzna o bladej skórze i dyskusyjnej urodzie. Miał płaski nos, wąską twarz obsypaną ciemnymi piegami i całkiem elegancko przystrzyżoną rudą brodę. Ubrany był w zieloną koszulę z podwiniętymi rękawami, a z nogawek szortów wyłaniały się kosmate, koźle nogi z racicami.
Uśmiechnął się szeroko.
– Siema – przywitał się wesoło i podał rękę Florce. – Jestem Bastian.
Dziewczyna zerknęła na jego kozie uszy, a także rogi wyrastające z czoła. Odwzajemniła uśmiech.
– Ha – wykrztusiła. Zmitygowała się po chwili. – A ja Florka. Pewnie jesteś drugim technikiem?
– Tak wyszło. – Zdjął plecak i ruszył w kierunku pomieszczenia socjalnego. – Sakowska tu idzie, nie zaczynajcie beze mnie.
Florka odprowadziła go wzrokiem. Nigdy nie spotkała fauna – jak większość magicznych ras nie lubili miast. Zrozumiała obecność mat antypoślizgowych w całej lecznicy. To miłe ze strony szefowej, że zadbała o taki drobiazg.
Po chwili Bastian wrócił do gabinetu ubrany w ciemnoczerwony fartuch lekarski. Strój w dziwny sposób do niego pasował. Dziewczyna nie miała jednak czasu kontemplować jego osoby – faun od razu zajął się pomocą pani Sakowskiej, kobiecie w średnim wieku, która przytaszczyła do lecznicy sporą klatkę przykrytą kocem. Techniczka stała z boku, starając się zamaskować palącą ją ciekawość dotyczącą tego, co znajduje się w środku.
– Uff, dziękuję – powiedziała zasapana właścicielka. – Może dajmy mu chwilę, Rysiek stresuje się jazdą w samochodzie… Pani doktor, bo Rysiek od wczoraj coś jeść nie chce. Po południu jeszcze coś tam zjadł, ale kolacji już nie ruszył i taki zgęziały siedzi…
Pod kocem rozległ się trzepot skrzydeł i odgłos uderzenia czegoś twardego o pręty klatki. Florka schyliła się dyskretnie, próbując podejrzeć, kim jest Rysiek. Zauważyła, że Bastian patrzy na nią rozbawiony, więc natychmiast się wyprostowała.
Izabela spokojnie zapisała na laptopie wszystkie uwagi dostarczone przez właścicielkę. Potem wstała.
– Dobrze, zobaczmy go – powiedziała i spojrzała na Bastiana. Ten podszedł do Sakowskiej, bez większego trudu dźwignął klatkę, postawił ją na końcu stołu diagnostycznego i ściągnął koc.
Florka nie zdołała powstrzymać westchnienia zachwytu.
Rysiek był wolpertingerem. Zając z imponującym porożem łypnął na nią żółtym okiem. W obronnym geście rozłożył pokryte białymi plamkami skrzydła. Sakowska otworzyła klatkę i wyciągnęła go na blat.
– No i właśnie taki jest, o – powiedziała, szturchając go w zadek. – Siedzi nabzdyczony, biegać nie chce, no i nie je.
– A robi bobki? – Lekarka ustawiła wolpertingera tyłem do siebie i zaczęła dokładnie obmacywać mu brzuch. Spiął się zauważalnie.
– Nie wiem, trudno powiedzieć, na zewnątrz siedział…
Izabela osłuchała go w skupieniu. Potem przewiesiła stetoskop przez szyję.
– Zobaczymy na USG, co tam się dzieje. Kiedy ostatnio miał badaną krew?
– Nigdy…
– To pobierzemy. Przytrzymajcie mi go – zwróciła się do techników.
Florka lekko spanikowała. Wiedziała, jak trzymać królika, ale nie takiego, który miał skrzydła i poroże. Bastian, widząc jej minę, uprzejmym tonem poinstruował ją, jak chwycić Ryśka. Ujął zająca pod przednie łapy i zad, przycisnął go grzbietem i złożonymi skrzydłami do swojej piersi, a poroże wpasowało się w jego ramiona jak wieniec. Izabela zapaliła lampę i skierowała światło na pacjenta. Zdjęła z magnetycznej listwy rozwieracz stosownej wielkości, nałożyła go na siekacze Ryśka i otworzyła mu pysk, drugim zaś rozchyliła jego policzki. Florka wyciągnęła ciekawsko szyję. Wolpertinger miał typowe uzębienie zajęczaka – przedtrzonowce, trzonowce, dwie pary siekaczy w górnej szczęce, jedna w żuchwie – jednak od swojskiego królika i zająca różniły go dwa bardzo długie, wystające poza dolną wargę kły, nadające mu wygląd wampira. Rysiek memlał językiem niezadowolony.
– Zęby w porządku – powiedziała Izabela. – Daj go do USG.
Bastian płynnym ruchem położył zwierzaka brzuchem do góry w pozycjonerze – na sztywnej poduszce w kształcie rynny. Poroże stuknęło o blat stołu. Florka przytrzymała skoki wolpertingera, długie i szczupłe jak u sarny. Rozczuliły ją puchate od spodu łapy z rozcapierzonymi palcami, drżące w tej nienaturalnej dla zwierzęcia pozycji.
Izabela przysunęła sobie aparat ultrasonograficzny i zabrała się do golenia Ryśka. Zaczął głośno świszczeć przez nos, coraz bardziej zdenerwowany. Szarpnął się, gdy lekarka wycisnęła na niego zimny żel, ale Bastian przytrzymał go w miejscu. W milczeniu ślizgała sondą po brzuchu wolpertingera, zapatrzona w ekran. Florka również na niego zerkała, ale obraz nic jej nie mówił – całe życie nie mogła wyjść z podziwu, że lekarze widzą tam cokolwiek innego niż czarno-biały galimatias.
– Strasznie wypchany żołądek – oceniła Izabela.
– Ojej – jęknęła Sakowska. – Wczoraj dostał nowego granulatu…
– Od razu, bez stopniowej zmiany na nowy?
– No, tak, bo stary się skończył.
– To może być przyczyna takiego zatkania. Dodatkowo granulat w przewodzie pokarmowym pęcznieje… Weźcie Ryśka na szpital i pobierzcie mu krew – zwróciła się do techników, po czym wróciła do rozmowy z opiekunką.
Florka wytarła wolpertingerowi brzuch, a Bastian skłonił go do wejścia do klatki, po czym zaniósł na zaplecze. Gdy tylko dziewczyna zamknęła drzwi, nie wytrzymała i powiedziała:
– Jaki on jest piękny!
– Uch, weź, ma straszne oczy – odparł faun, zajęty wyciąganiem przyborów z szuflad.
Techniczka przypadła do kennela. Ogromne zajęcze uszy były poprzetykane pajęczyną naczyń krwionośnych. Pod światło wyglądały jak gotycki witraż.
– A jakie on ma żyły! – westchnęła z zachwytu.
– Chcesz pobrać?
– Chcę!
Bastian zaśmiał się i wręczył jej kilka zapakowanych igieł i probówki. Przygotowała sobie stanowisko pracy tak, jak lubiła. Faun otworzył klatkę, ale wolpertinger nie miał najmniejszego zamiaru wyjść.
– Chyba zwietrzył pismo nosem – stwierdził technik. – No wyłaź!
Florka przytrzymała kennel, Bastian zaś złapał Ryśka i spróbował wyciągnąć. Zając zaparł się wszystkimi łapami. Gdy znalazł się na zewnątrz i dziewczyna pochyliła się, by go podnieść, zaczął trzepać skrzydłami, bijąc ją dotkliwie po rękach. Prychnął głośno, co brzmiało jak oranie pazurami po grubej tkaninie, odwrócił się gwałtownie i wystartował naprzód z zębami. Dziewczyna szybko cofnęła dłonie poza ich zasięg.
– A niby taki biedny i chory – zażartowała.
Wolpertinger patrzył na nią, emanując nienawiścią. Jego wielkie żółte oczy przywodziły na myśl pradawnego proroka, który ujrzał wszystkie tajemnice kosmosu. Aż ciarki przeszły jej po plecach.
Bastian chwycił go stanowczo i posadził na stole. Florka pochyliła się nad pacjentem i sięgnęła po jedno z długich uszu – było przyjemnie gorące, a naczynia krwionośne pulsowały łagodnie pod skórą. Zgoliła sierść na zewnętrznym brzegu ucha i przetarła miejsce alkoholem.
Do pomieszczenia zajrzała Izabela. Bastian podniósł głowę.
– Możecie od razu założyć mu wenflon – powiedziała. – Zostanie na kroplówce.
– Jasne – odparł faun. – Co mu puścić?
– Jeszcze nic, zobaczymy, jakie ma wyniki krwi.
Florka nawet nie zwróciła uwagi na wymianę zdań. Wzięła igłę i probówkę i dokładnie wycelowała w żyłę.
– Dobra. – Bastian spojrzał w dół. – Czekaj, przytrzymam go za…
Samiuteńki koniuszek igły nakłuł skórę.
Rysiek szarpnął się jak koń i zamachnął rozłożystym porożem. Zakrzywiony oczniak wbił się w prawe oko Florki niczym osinowy kołek w serce wampira.
Dziewczyna wrzasnęła i zatoczyła się do tyłu. Upuściła probówkę i przycisnęła obie dłonie do twarzy. Zamroczona bólem ledwo odnotowała, co się wokół niej dzieje. Wolpertinger próbował się wyrwać Bastianowi, warcząc jak cerber. Faun klął jak marynarz i jedną ręką trzymał gałąź poroża, drugą zalane krwią ucho Ryśka. Drzwi otworzyły się gwałtownie, pani Sakowska krzyknęła z przyganą: „Ryszard, bój się Boga!”, a Iza powiedziała najspokojniejszym tonem na świecie: „To ja wezwę pogotowie”.
Minęło pół godziny, gdy przed lecznicę zajechał ambulans. Ratownicy z nieskrywanym zdziwieniem spoglądali na zamkniętego w klatce wolpertingera, który łypał na nich spode łba. Zabezpieczyli ranę Florki i zabrali dziewczynę do karetki. Odprowadzały ich przerażone spojrzenie Bastiana i zupełnie niewzruszone doktor Izabeli.
Całą drogę, czując rwący ból w głowie, dziewczyna ledwo przytomnie powtarzała w myślach: wyleje mnie. Wyleje mnie.
Necrovet. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne
Copyright © Joanna W. Gajzler 2023
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2023
Redakcja – Magdalena Stonawska
Korekta – Magdalena Świerczek-Gryboś, Anna Strożek
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc, Natalia Patorska
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracja na okładce – Piotr Sokołowski
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2023
ISBN mobi: 9788383300528
ISBN epub: 9788383300535
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka, Julia Siuda
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Piotr Jankowski, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl