Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść Tichego rozpoczyna się przypadkowym spotkaniem wiolonczelisty i bezdomnego chłopaka w Malmö. Z pozoru nic nadzwyczajnego, to mogło się zdarzyć w każdym mieście. Jednak w bohaterze ta rozmowa inicjuje przypominającą strumień świadomości wycieczkę w przeszłość i rodzi myśli o tym, gdzie on sam mógłby się znaleźć po latach, gdyby nie uratowała go muzyka, dzięki której udało mu się uciec z lichego osiedla mieszkań socjalnych i beznadziejnej wegetacji jego mieszkańców. Ruszamy w podróż po squatach i nielegalnych klubach, przeżywamy noce podkręcane narkotykami w cieszących się złą sławą, niebezpiecznych dzielnicach dużych miast. Nieustannie przypomina się nam, że jedynie podglądamy cierpienia ludzi ze środowisk zwykle niewidzialnych dla innych warstw społeczeństwa.
To również powieść pełna muzyki nadającej rytm życiu grupy pokrzywdzonych społecznie biedaków koczujących na przedmieściach. Tichý pokazuje prawdziwą nędzę ich egzystencji, codzienne rozczarowania, porażki w zderzeniu z rzeczywistością, daje jednak czytelnikom odrobinę nadziei, kiedy wraca do teraźniejszości. Z empatią dla trudnego do uniknięcia losu młodych przeklętych łączy się podziw dla ich siły okazywanej nawet wtedy, gdy świat wali się na głowę. Autor zabiera nas w miejsca, w których raczej nigdy nie byliśmy i mamy nadzieję do nich nie trafić.
Nędza jest historią kolejnego straconego pokolenia – tym razem to młodzi imigranci, których można spotkać nie tylko w szwedzkiej rzeczywistości, z góry skazani na życiową klęskę. U Tichego mniej jednak cynizmu czy irytacji, więcej melancholii i zadumy.
"Tichý pokazuje, jak cienka i dla wielu trudna do wyobrażenia jest granica między życiem w biedzie a dostatku, jak dorastanie w miejscu naznaczonym społecznymi nierównościami, przemocą i pogardą może wpłynąć na dalsze życie – nawet jeśli udało się wydostać z tego piekielnego kręgu. Jest to proza w wielu momentach zaskakująca, wybuchowa, więcej niż ciekawa językowo. Polską rzeczywistość również bez trudu da się w Nędzy odnaleźć."
Michał Nogaś
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 223
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału ELÄNDET
Przekład Dominika Górecka
Redakcja Karolina Felberg
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
ELÄNDET Copyright © Andrzej Tichy, 2016
First published by Albert Bonniers Förlag, Stockholm, Sweden
Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights,
Stockholm, Sweden and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Dominika Górecka, 2023
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2023
Zdjęcie autora na okładce Copyright © Carla Orrego Veliz
Przekład współfinansowany
ze środków Swedish Arts Council.
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-966994-8-0 (EPUB); 978-83-966994-8-0 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2023
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
„Sama sprzeczność stanowi dowód na to,
że nie jesteśmy wszystkim.
Sprzeczność jest naszą nędzą, a poczucie
nędzy jest poczuciem rzeczywistości.
Nie wymyślamy bowiem naszej nędzy. Ona jest prawdziwa.
Dlatego musimy ją umiłować”.
Simone Weil, La Pesanteur et la Grâce (1947)
Ostatniego dnia – w piątkowe popołudnie na początku października – stałem przy kanale na żwirowej ścieżce pomiędzy komendą policji a wodą, czekając na gitarzystę i kompozytorkę. Rozmyślałem o kwiatach woskownicy, które zakwitły minionej nocy, o ich bladoróżowych słodko pachnących płatkach, i o wnioskach, jakie wydawało mi się, że mogę wyciągnąć z porannej, pełnej skupienia i w pełni udanej próby jednego z utworów Scelsiego. I gdy tak stałem, próbując przypomnieć sobie nazwisko włoskiego filozofa, autora długiego i wyjątkowo wnikliwego eseju poświęconego twórczości Scelsiego, podszedł do mnie jakiś chłopak i zapytał, czy nie miałbym grosza dla bezdomnego; sprawdziłem prawą kieszeń, znalazłem zmięty, nierówno złożony banknot dwudziestokoronowy i mu podałem. Wziął go ode mnie bez słowa i wsadził do kieszeni czarnej kurtki z kapturem obszytym futrem, niemal całkiem zakrywającym mu twarz. Paliłem papierosa, widziałem, że na niego patrzy, że wodzi za nim wzrokiem. Widziałem to bardzo dobrze, a mimo to go nie poczęstowałem. Patrzyłem na niego, spojrzałem mu prosto w oczy, nie bałem się. Chłopak był młody, dosyć szczupły, a nawet wątły, i pomyślałem, że jeśli zacznie coś kombinować, bez problemu powalę go na ziemię. Nawet jeśli ma przy sobie nóż albo pistolet. Nie oderwał wzroku, gdy zbliżyłem papierosa do ust. Zaciągnąłem się, a następnie moja dłoń powędrowała od dolnej części twarzy w dół, do brzucha, mniej więcej na wysokość pępka, i widziałem, że jego wzrok podąża za tym ruchem. Wypuściłem powietrze. Dym i żar, bibułka i tytoń. Mogłem poczęstować go papierosem, ale nie myślałem o tym. Mógł zapytać, ale tego nie zrobił. Patrzył na mój rower, oparty za mną o ławkę, a może raczej o skrzynkę elektryczną. Po chwili powiedział, że został pobity w nocy, poprzedniej nocy. Powiedział: Nie wiem, gdzie będę spać, wczoraj zostałem pobity. Powiedział, że ktoś uderzył go w żebra i w twarz. Spojrzałem na niego i dopiero teraz zauważyłem siniak i niewielkie otarcie na lewym policzku, na wysokości kości policzkowej. Zapytałem: Kto cię pobił? Odpowiedział, ale nie zrozumiałem. Poruszył językiem. Podał czyjeś imię. Wypowiedział je niewyraźnie, nic nie zrozumiałem. Zapytałem dlaczego, a on mruknął coś, co zabrzmiało jak za dużo ćpają. Powiedział: On jest kurwą. Na te słowa wzdrygnąłem się, jakby wypełniająca je agresja była zbyt intymna, i od razu przypomniał mi się Robert, mój kumpel z dzieciństwa, na którego niedawno wpadłem, któregoś słonecznego dnia nad morzem, na Limhamnsfältet, przed meczem piłki nożnej pięcioosobowej. Nie widzieliśmy się od lat. Był teraz postawny i umięśniony, nie przypominał tego tyczkowatego nastolatka, którego zapamiętałem, i powiedział mi, obojętnym tonem, bez wstydu, ale też nie przechwalając się, że spędził kilka lat za kratami, po tym jak dźgnął śrubokrętem jakiegoś kolesia, który go nakrył podczas włamania. Po kilku latach wyszedł na wolność i zatrudnił się w fabryce produkującej sprzęt optyczny czy coś takiego. Powiedział, że teraz nie jest źle, że dobrze mieć robotę. Opowiedziałem mu w skrócie, co robiłem przez ostatnie lata. Wspomniałem o szkole wieczorowej, Musikhögskolan, i o tym, jak wygląda życie niezależnego muzyka. Nie jest źle, powiedziałem, i dodałem, że pewnie dobrze mieć etat. Odpowiedział, że nie pracuje na etacie. Był zatrudniony na godziny. No ale nudy nie ma, powiedział. Potem zapytał, czy często jeżdżę do Pragi. Odpowiedziałem: Nie, ostatni raz byłem tam kilka lat temu. Powiedział: W Pradze są zajebiste kurwy. Nie odpowiedziałem, tylko powiodłem wzrokiem wzdłuż namalowanej kredą linii bocznej, aż do flagi narożnej, łopoczącej na wietrze pomarańczowej chorągiewki. Kiedy znów na niego spojrzałem, odwrócił wzrok. Nie wiem, co było potem. Możliwe, że uścisnęliśmy sobie dłonie i powiedzieliśmy: No dobra, trzymaj się, stary, uważaj na siebie. Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę. Wiatr wymiatał chmury pyłu znad suchych żwirowych boisk. Patrzyłem za nim, na jego łopatki i umięśnione plecy, i pomyślałem, że muszę komuś o tym opowiedzieć, ale nigdy nikomu o tym nie opowiedziałem, nawet gitarzyście i kompozytorce. Stałem w miejscu i patrzyłem za nim i nagle przypomniało mi się, jak kiedyś pomógł mi podczas jakiejś draki na podwórku. Pobiłem się wtedy z Carlosem, chyba poszło o jakąś laskę, Victorię, stała obok, podobało jej się to, tak mi się wydaje – spotkałem ją którejś nocy, po latach, kiedy kupowałem burgera w budce na Möllevångstorget, smażyła frytki w uniformie Sibylli i udała, że mnie nie poznaje – chwyciłem Carlosa i przytrzymałem tak, że nie mógł złapać oddechu, podwinęła mu się koszulka, odsłaniając dół pleców, i wtedy doskoczył do nas Robi z zapalniczką i jakimś sprayem w puszce, dezodorantem czy czymś takim, podpalił gaz i skierował płomień prosto na plecy Carlosa. Trwało to jakieś trzy, cztery sekundy, nie więcej. Carlos ryknął i puściłem go, a on cofnął się i stanął pod ceglaną ścianą, i widać było po nim, że przegrał, że się boi i że się podda. Ogólnie jednak to Carlos był moim kumplem. Był twardym niskim Chilijczykiem. Był też bystry, miał głowę do matmy. Mieszkał z dziadkami, pewnie dlatego, że jego ojciec bez przerwy chlał albo ćpał – kilka razy, po wielu latach, zdawało mi się, że widzę go siedzącego na ławce przy Värnhemstorget, i za każdym razem musiałem się powstrzymywać, żeby nie podejść do niego i nie zapytać, co stało się z jego synem, z małym Carlito, moim przyjacielem – nie wiem, o co chodziło z jego matką. Była Szwedką, tak mi się wydaje, nie jestem nawet pewien, czy kiedykolwiek ją poznałem. Miała jakąś sprawę o opiekę, kiedy był młodszy, chyba w podstawówce. Któregoś dnia, chodziliśmy wtedy do drugiej albo trzeciej klasy, na podjeździe pod Konsumem zatrzymał się samochód, wiesz, tam przy szkole, na tej, jak ona się nazywała, chyba Snödroppsgatan, ktoś z niego wyskoczył i wciągnął Carlosa do środka, podczas przerwy, kiedy akurat w coś się bawiliśmy, graliśmy w kulki albo coś takiego, i pamiętam, że wydało nam się to trochę dziwne, że ktoś może tak po prostu nagle pojawić się i wciągnąć dziecko do samochodu, do tej pory myśleliśmy, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, nie naprawdę. No ale zobaczyliśmy to na własne oczy. Co to właściwie oznaczało? Nie pamiętam już, co dokładnie ustaliliśmy. Po kilku dniach Carlos wrócił, próbował coś ściemniać, ale mu nie uwierzyliśmy, a potem nigdy więcej do tego nie wracaliśmy. Domy były zazwyczaj bardzo proste. Najczęściej budowano je z gliny, niektóre tynkowano. Przeważnie znajdowało się w nich tylko jedno pomieszczenie, w którym odpoczywało się, spało i pracowało. Dachy miały płaskie, zrobione z chrustu, gliny i ziemi. Po każdej większej ulewie trzeba było je na nowo uklepać. Po latach usłyszałem od kogoś, że ćpa i trzyma z małolatami, załatwiają za niego różne sprawy na mieście, żeby sam nie trafił do pierdla, tak przypuszczam, ale ktoś w szkole nagadał dzieciakom, żeby się z nim nie zadawały, i wtedy on przyszedł do szkoły i zaczął grozić nauczycielom. Nie wiem. Co jeszcze mogę powiedzieć? Głupie to było. No, wiesz, to z tym spojrzeniem. Te wszystkie fantazje, że nie odwrócisz wzroku pierwszy, rozumiesz? I że jeśli to zrobisz, nie poczujesz się z tym dobrze. Co jeszcze mogę powiedzieć? Nie ma w tym nic dziwnego, nawet jeśli ci się tak wydaje. Robert był w połowie Polakiem, trzymaliśmy się z polskim Cyganem, miał na imię Tony, ale mówiliśmy na niego Montana, serio, nosił garnitur i, no wiesz, złoty łańcuch, świecidełka i inne bajery, wkładał banknoty stukoronowe za folię, czy jak się nazywa to, w co zawinięta jest paczka fajek, zgrywał gangstera, tak się mówiło, i któregoś razu spotkałem go przy szkole – wiesz, lubił mnie, w sumie nawet nie wiem dlaczego, może dlatego, że czasem gadaliśmy po polsku, a był za młody, żeby zrozumieć, że nie miało to żadnego znaczenia, Polacy nienawidzili go tak samo jak Szwedzi, nie wiem – w każdym razie wpadłem na niego, akurat stał z rowerem, spadł mu łańcuch, miał taki rower wyścigowy z lat osiemdziesiątych, więc powiedziałem, że da się to łatwo naprawić, postaw go do góry nogami i ogarniemy, ale powiedział daj spokój, weź to olej, tylko się ujebiesz, zostaw, lepiej chodź ze mną do Luciano, mojego kuzyna, na Kroksbäck, no więc poszliśmy, a on mówi spoko z ciebie gość, masz, częstuj się fajką, i sięgnął po paczkę Marlboro, i normalnie mu odwaliło, zaczął się wydzierać, że zgubił stówę, którą trzymał w paczce, i gdy tak szliśmy, nagle zobaczyliśmy idącego z naprzeciwka chłopaka, nie znaliśmy go, ale mignął mi kilka razy w szkole, chodził do dziewiątej klasy, Szwed, typowy frajer, i Tony powiedział coś w stylu, ej, weź mi napraw rower, na co ten chłopak, że nie potrafi, nie wiem, jak to się robi, że co, mówi Tony, że co nie wiesz, po prostu załóż ten jebany łańcuch, mordo, bułka z masłem, dasz sobie radę, na co ten chłopak, wiesz, już cały obesrany, powtarza coś w stylu, ale, ale, ale ja nie umiem, i wtedy Tony podskakuje i daje mu kopniaka z półobrotu w głowę, trafia w policzek, nie jakoś mocno, nawet nie trysnęła krew, no ale mimo wszystko trochę się zdziwiłem, i wtedy ten chłopak rzuca się na kolana, trzęsą mu się ręce, zaczyna siłować się z łańcuchem, brudzi sobie palce smarem, więc mówię spokojnie Tony, ale sam się go bałem, wszyscy się go bali, i w końcu wszyscy trzej zabieramy się do roboty, Tony trzyma rower, ja kręcę pedałami, a ten chłopak, miał chyba na imię Daniel, jak ten koleś z lwem z Biblii, albo z tej piosenki Eltona Johna, siłuje się z tłustym od smaru łańcuchem, i wreszcie udaje mu się go założyć, i od razu stamtąd spierdala, a my wypalamy jeszcze po fajce, potem Tony wraca rowerem do domu, a ja ruszam dalej przed siebie, rozglądając się trochę za tą stówą, co to ją niby zgubił. Nie lubiłem takich akcji, serio, nie podobało mi się napadanie na niewinnych ludzi – tak w każdym razie wtedy myślałem, ale może było całkiem na odwrót, może właśnie mnie to kręciło, może właśnie bawiło mnie oglądanie, jak ktoś na kogoś napada, nie wiem – ale mimo wszystko lubiłem Tony’ego, łączyła nas swego rodzaju więź, raz pomógł mi, gdy wdałem się w bójkę z chłopakiem z dzielnicy willowej, z Bellevue, miał bogatych starych (po latach sprawdziłem, czym się zajmuje, był wtedy dosyć znanym kucharzem), który wskoczył przez okno podczas lekcji, aha, właśnie tak, bo z niektórych przedmiotów musiałem chodzić na tak zwane lekcje wyrównawcze, dla niegrzecznych uczniów, było nas mniej w grupie i dzięki temu nawet spokojnie, w każdym razie on wskoczył do sali i zaczął naparzać się z takim niskim chłopakiem o imieniu Lars, był naprawdę niski jak na swój wiek, podobno łykał hormony wzrostu, a ten bogaty był o jakiś rok albo dwa lata starszy od nas, no więc wskoczyłem między nich, coś tam namieszałem, i w końcu kazano mu wyjść, ale na zewnątrz znów do siebie doskoczyliśmy i tłukliśmy się przez krótką chwilę, aż rozdzielili nas nauczyciele, i wtedy ktoś krzyknął, że spotykamy się na górkach o dwunastej, no więc spotkaliśmy się tam i znów się tłukliśmy, odłamał mi kawałek lewej jedynki, do dziś czuję nierówność, kiedy dotknę tego miejsca językiem, choć minęło jakieś dwadzieścia pięć lat, a mnie udało się zadać mu kilka ciosów i kopniaków, wystarczyło, żeby zrozumiał, że ostro pożałuje, jeśli jeszcze raz spróbuje mnie obrazić, i w końcu się zmęczyliśmy, a krąg wokół nas się przerzedził, i przestaliśmy się bić, wynik był nierozstrzygnięty, ale rzecz w tym, że Tony o tym potem usłyszał i poszła plotka, że zabije tego bogatego, i rozumiesz, wszyscy wiedzieli, że on jest pierdolnięty, i mieliśmy też innego kumpla, Marcina, Polaka, doskoczył do tego bogatego na parkingu, pobili się, nic poważnego, ale wiesz, Marcin był z Rosengård i miał tam pełno kumpli, a Tony znał wszystkich Cyganów z Malmö, tak się mówiło – więc wszyscy zaczęli o tym gadać i albo ten bogaty zesrał się ze strachu, albo ktoś inny puścił farbę, bo w końcu nauczyciele wezwali mnie i tego bogatego na coś w rodzaju negocjacji pokojowych, choć nie miałem z tym już nic wspólnego, byliśmy tak jakby kwita, no ale posadzili nas razem i mieliśmy się przeprosić, podać sobie ręce i w ogóle, i nie pamiętam już, czym nam zagrozili, ale zrobiłem to i on też to zrobił, i poprosiłem Marcina i Tony’ego, żeby odpuścili i nie wracali więcej do tematu, i potem, jak już mówiłem, on został kucharzem, dosyć znanym, tak mi się zdaje, ale nadal chujem, pamiętam nawet, że mieszkał w dzielnicy willowej, że jeździł tym swoim wypasionym MT5, a ja z Rodrigo na zmianę kradzionym motorowerem Puch Maxi z popsutym przednim kołem, którego zajebaliśmy Hamzie, a którego on zajebał komuś innemu, wiadomo – trochę to było ryzykowne, bo wszyscy wiedzieli, że Hamza jest kompletnym świrem, strzela ludziom między oczy z airsoft guns i nie wiadomo, co jeszcze. Co mogę jeszcze powiedzieć? Domy były zazwyczaj bardzo proste. Najczęściej siadaliśmy – ja i Carlos, i bliźniaki Kassem, Robi, i jeszcze kilku innych – na klatkach schodowych i podpalaliśmy plastik. Puszki, torebki foliowe, co tylko nawinęło się pod rękę. Nie wiem, dlaczego aż tak się w to wkręciliśmy. Gadaliśmy głównie o dźwięku, który powstawał, gdy plastik kapał na kamienne schody. Rozlegało się plum, plum, i dlatego nazwaliśmy tę zabawę „plum, plum”. Zaczęło się chyba od tego, że ktoś pokazał nam, jak robić minibomby dymne z piłeczek do ping-ponga i folii aluminiowej. Kradło się skądś piłeczkę i folię, potem owijało piłeczkę folią, na gładko, żeby nie było zmarszczek, a na koniec podpalało, folia spalała się od razu, a piłeczka trochę wolniej, nieźle przy tym dymiło i piekły oczy. Zazwyczaj domy dzielono na dwie części, jedna była przeznaczona dla ludzi, a druga dla zwierząt domowych. Rodzina mieszkała na podwyższeniu z podłogą z ubitej gliny. Okna były małe i nie miały szyb, a jedyne źródło światła stanowiły lampy naftowe. Rodzina chłopa małorolnego nie posiadała mebli, z wyjątkiem kilku szorstkich skór, które rozkładało się na ziemi przed snem. Za wszelkie prace domowe odpowiadała gospodyni – gotowanie, sprzątanie, przędzenie, tkanie i szycie. Pomagała również w polu i w winnicach, i dzieciom w nauce, gdy były małe. Spożywano zwykle dwa posiłki dziennie – lekkie śniadanie z chleba, owoców i sera oraz kolację, na którą składały się mięso, warzywa i wino. Tak mijały lata. Mruknął coś o narkotykach. Zapytałem, jakie narkotyki, a on odpowiedział: Za dużo. Powiedział: Benzo, speed, hera. Za dużo. Zbiory kukurydzy, zbiory soczewicy. Dojrzewają pierwsze figi. Nie wiem, gdzie będę dzisiaj spać. Winobranie. Ile masz lat? Zbiory oliwek. Dwadzieścia cztery. Robi wdech. Letnie figi, daktyle. Idź już. Będziemy się za ciebie modlić. Zimowe figi, orka. Siew. Zbiory cytryny. Mija kolejny rok. Ej, a ten, jak jakiś debil, powiedział, że tak nie można. Powiedział: Bracie, wiesz... tak się nie da. Przytaknąłem i pokręciłem jednocześnie głową, bo wiedziałem i jednocześnie nie wiedziałem, i odpowiedziałem: Wiem, bracie. I odszedłem. I wszystko, co potem, działo się w mojej głowie. Ej, a ten, jak jakiś debil, powiedział, że tak nie można, nie możesz tak żyć, stary, masz przed sobą całe życie, na co ja, że wiem, stary, nie jestem głupi, a ten, jak jakiś starszy brat albo ojciec, nie, ojciec by mnie uderzył, tak właśnie pomyślałem, wbiłby mi do głowy odrobinę rozsądku, jak to się mówi, jak prawdziwy ojciec, i znów powtórzył, że tak nie można, powiedział, że on również dawniej tak żył, wiesz, gadał jak jakiś debil, ale już z tym skończył, teraz jest zupełnie czysty, stuprocentowo clean, i spojrzałem na niego, rozumiesz, jak na brata, albo coś, przysięgam, powiedział: Przestałem handlować, przestałem się szlajać, yani, przysięgam, a ja powiedziałem, wiesz, podniosłem na niego wzrok i zapytałem: Skończyłeś ze wszystkim, co? Łaził zjarany i brudny, jak jakaś zjawa, wzdłuż pobocza, w czarnej kurtce i w kapturze na głowie. Miał popękaną skórę i wilgotne, przesiąknięte dymem ubrania, z których unosiły się głowa i twarz. Chodził i pstrykał zapalniczką w kieszeni. Odpowiedziałem: Tak, bracie, mam teraz dzieci, rodzinę i pracę, muszę się pilnować, i wiesz co... tak nie można. I potem minęło kilka lat i znów go mijałem, a on spojrzał na mnie i powiedział wstyd mi za ciebie, i jeszcze kurwa, stary, żałosny jesteś. Odszedłem. I wszystko, co potem, działo się w mojej głowie, całą noc, całymi nocami. Później przyszli gitarzysta i kompozytorka, spóźnieni, i widziałem po gitarzyście, że się stresuje, zaczął nawet przepraszać, odpowiedziałem, że nic się nie stało, a kompozytorka powiedziała, że mamy jeszcze sporo czasu, więc ruszyliśmy przed siebie i już miałem powiedzieć coś o tym ćpunie, gdy gitarzysta zapytał: Pamiętacie?
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Nędza to sześćdziesiąta pierwsza książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Edouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Edouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff