Nie chcę cię stracić - Abbi Glines - ebook + książka

Nie chcę cię stracić ebook

Abbi Glines

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nash, gwiazda drużyny piłkarskiej, ma przed sobą świetlaną przyszłość. Jeden błąd kosztuje go karierę sportową i niszczy marzenia. Teraz jest wściekły na cały świat i nie ma zamiaru niczym się przejmować.

Tallulah, ambitna dziewczyna z nadwagą. Niewidzialna dla rówieśników, w bibliotece ukrywa się przed krzywdzącymi żartami. Kiedy zostaje zraniona przez jedyną osobę ze szkoły, na której jej zależy, postanawia się odegrać. Po spektakularnej metamorfozie wraca do szkoły, by pokazać, jaka jest silna.

Czy tych dwoje jest w stanie przezwyciężyć gniew i dać innym drugą szansę?

„To nie jest płytka historia miłosna! To powieść o akceptacji, walce, przyjaźni, przebaczeniu i potędze miłości” – Book fiend 14, amazon.com.

„Abbi, twoje książki wciąż sprawiają, że moje serce mocniej bije. Emocje, które towarzyszą mi w trakcie czytania, są nie do opisania. Kocham każdą postać. I dziękuję, że pokazujesz silne kobiety” – Kimberly Oleary, amazon.com.

„Kolejna świetna odsłona serii „The Field Party”. Nie mogę się doczekać następnej” – Stephanie, amazon.com.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 347

Oceny
4,0 (593 oceny)
270
146
119
46
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LadyPok

Całkiem niezła

Fabuła ciekawa, bohaterowie też ale te rozwlwczobe opisy zniechecaja
00
Madzia2210

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca książka. Nie mogłam się oderwać od czytania. Bardzo polecam przeczytać, bo na prawdę warto.
00
Oszka84

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś lepszego... To taki przeciętniak przez duże P. Na rynku wydawniczym jest w tej chwili mnóstwo o niebo lepszych młodzieżówek, więc takie przeciętniaki zostają w tyle. Niby jakiś pomysł był, ale wykonanie słabe. To jedyna książka autorki którą przeczytałam i nie zachęciła mnie do dalszych eskapad w swą twórczość.
00
Puffo171

Dobrze spędzony czas

historia bardzo naciągana.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Lo­sing the Field

Au­tor: Abbi Gli­nes

Tłu­ma­cze­nie: Re­gi­na Mo­ścic­ka

Re­dak­cja: Agniesz­ka Pie­trzak

Ko­rek­ta: Mag­da­le­na Ła­piak

Skład: Iza­be­la Kruź­lak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Zdję­cie na okład­ce: Va­syl Do­lma­tov (Istock)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Bar­ba­ra Jon­kisz

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

SI­MON PUL­SE

An im­print of Si­mon & Schu­s­ter Chil­dren’s Pu­bli­shing Di­vi­sion 1230 Ave­nue of the Ame­ri­cas, New York, New York 10020 First Si­mon Pul­se hard­co­ver edi­tion Au­gust 2017.

Co­py­ri­ght © 2018 by Abbi Gli­nes

Co­py­ri­ght for Po­lish trans­la­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

Fa­bu­ła tej książ­ki jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­ob­raź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły w spo­sób istot­ny prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy przez ni­ko­go, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2019

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-526-2

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ma­riusz Kur­kow­ski

Czy­tel­nicz­ce zra­nio­nej przez sło­wa.

Pa­mię­taj, że je­steś taka, jaką wi­dzisz się sama, a nie jaką wi­dzą cię inni. Żad­ne sło­wa nie po­zba­wią cię szczę­ścia, mo­żesz to zro­bić je­dy­nie ty.

Po­ko­chaj samą sie­bie, a inni też cię po­ko­cha­ją.

Czy­tel­nicz­ce, któ­ra stra­ci­ła ma­rze­nia.

Ży­cie po­tra­fi zmie­nić się w jed­nej chwi­li. Wte­dy mo­żesz albo się pod­dać, albo pójść zu­peł­nie nową dro­gą, któ­ra po­pro­wa­dzi cię do jesz­cze lep­szej przy­szło­ści.

PROLOG

Pro­log

Wszyst­ko za­czę­ło się w pierw­szej kla­sie pod­sta­wów­ki. Miał oczy błę­kit­ne jak nie­bo, do­łecz­ki w po­licz­kach i naj­ład­niej­szy od­cień skó­ry, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Nash Lee jako je­dy­ny ze wszyst­kich dzie­ci uśmiech­nął się do mnie pierw­sze­go dnia szko­ły. Resz­ta na mój wi­dok od razu za­czę­ła się ze mnie na­śmie­wać. Czu­łam ucisk w żo­łąd­ku i ma­rzy­łam tyl­ko o tym, żeby jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu. Ża­ło­wa­łam, że za­ło­ży­łam ku­pio­ne mi nie­daw­no przez mamę nowe spoden­ki. Czu­łam w nich ocie­ra­ją­ce się o sie­bie uda, a no­gaw­ki zwi­ja­ły się i pod­cią­ga­ły, od­sła­nia­jąc wy­so­ko moje bla­de, pulch­ne nogi.

A mimo to Nash Lee ani razu nie na­zwał mnie gru­ba­ską czy oku­lar­ni­cą. W pew­nym mo­men­cie dziew­czyn­ki za­czę­ły się ze mnie śmiać, bo po­tknę­łam się, idąc do biur­ka na­uczy­ciel­ki na­ostrzyć ołów­ki, ale on ka­zał im prze­stać. Kie­dy wy­cho­waw­czy­ni prze­krę­ca­ła moje imię dzień w dzień przez okrą­gły mie­siąc, śmia­ły się wszyst­kie dzie­ci oprócz Na­sha. Za­czął ją na­wet po­pra­wiać, choć ja da­łam so­bie spo­kój już po trzech dniach. Szyb­ko się prze­ko­na­łam, że gru­ba i nie­śmia­ła dziew­czyn­ka nie może li­czyć na sym­pa­tię nie tyl­ko uczniów, ale i na­uczy­cie­lek. Nie­ustan­nie ko­men­to­wa­ły za­war­tość mo­jej śnia­da­niów­ki, a jed­na z nich po­le­ci­ła mi za­kła­dać spoden­ki w więk­szym roz­mia­rze.

Nic dziw­ne­go, że uzna­łam Na­sha Lee za ko­goś wy­jąt­ko­we­go, wręcz bo­ha­te­ra. Był dla mnie miły, a na do­da­tek nie­zwy­kle lu­bia­ny w szko­le i bar­dzo przy­stoj­ny. W li­ceum uzna­wa­no go za gwiaz­dę fut­bo­lu. In­te­re­so­wa­li się nim łow­cy ta­len­tów z róż­nych uczel­ni, a przy­naj­mniej cho­dzi­ły ta­kie po­gło­ski. By­łam prze­ko­na­na, że nie ma i ni­g­dy nie bę­dzie na świe­cie więk­sze­go ide­ału niż on.

Aż do ostat­nie­go dnia szko­ły w trze­ciej kla­sie li­ceum. Wte­dy wszyst­ko się zmie­ni­ło.

To był cu­dow­ny dzień, któ­re­go wy­cze­ki­wa­łam z utę­sk­nie­niem przez cały rok szkol­ny. Po­dob­nie jak resz­ta uczniów, choć z zu­peł­nie in­nych po­wo­dów. Nie prze­szka­dza­ły mi spraw­dzia­ny czy za­da­nia do­mo­we. Wręcz prze­ciw­nie, bar­dzo lu­bi­łam się uczyć. I uwiel­bia­łam czy­tać. Po­świę­ci­łam wie­le go­dzin na przej­rze­nie stron in­ter­ne­to­wych po­nad pięć­dzie­się­ciu uczel­ni, któ­re bra­łam pod uwa­gę przy wy­bo­rze stu­diów.

Moim naj­więk­szym pro­ble­mem było to, jak trak­to­wa­no mnie w szko­le. Nikt nie zwra­cał na mnie uwa­gi, nie li­cząc sy­tu­acji, gdy moż­na się było ze mnie po­śmiać.

Kie­dy nad­cho­dził czas prze­słu­chań do szkol­nych przed­sta­wień, pil­nie uczy­łam się roli na pa­mięć. Po­tem ca­ły­mi go­dzi­na­mi ćwi­czy­łam ją przed lu­strem i na­gry­wa­łam się, żeby spraw­dzić, nad czym po­win­nam jesz­cze po­pra­co­wać. Ale nie­waż­ne, jak do­brze mi szło, ani razu mnie nie za­an­ga­żo­wa­li. Naj­wy­raź­niej się do tego nie nada­wa­łam. Nikt nie chciał dać mi szan­sy wy­stą­pie­nia na sce­nie.

By­łam gru­ba i się z tym po­go­dzi­łam. Za­miast po­my­śleć o die­cie, wra­ca­łam ze szko­ły i po­chła­nia­łam pacz­kę cia­stek na po­pra­wę hu­mo­ru. W domu na­resz­cie nikt się ze mnie nie śmiał, a je­dze­nie było moim je­dy­nym po­cie­sze­niem. Uszczę­śli­wia­ło mnie, po­dob­nie jak czy­ta­nie. Do­słow­nie po­że­ra­łam jed­ną książ­kę za dru­gą. Prze­czy­ta­łam ich tyle, że sama za­czę­łam pi­sać re­cen­zje w sie­ci. Za­ło­ży­łam blog, na któ­rym opi­sy­wa­łam swo­je wra­że­nia z lek­tur, któ­re wpa­dły mi w ręce, od fan­ta­sy po hor­ro­ry. Ga­tu­nek nie miał zna­cze­nia, lu­bi­łam czy­tać wszyst­ko.

Tam­te­go ostat­nie­go dnia szko­ły ocza­mi wy­ob­raź­ni wi­dzia­łam się już w domu, z książ­ką w ręku, usa­do­wio­ną wy­god­nie na huś­taw­ce na gan­ku. Samą, z dala od okru­cień­stwa, ja­kie­go na co dzień do­zna­wa­łam. Po­rząd­ko­wa­łam przed wyj­ściem swo­je rze­czy, cie­sząc się, że przede mną ostat­nia kla­sa, a wte­dy już na pew­no do­sta­nę gór­ną szaf­kę, o któ­rą bez­sku­tecz­nie pro­si­łam od dwóch lat. Z ple­ca­kiem wy­pcha­nym tym, co na­gro­ma­dzi­łam w swo­jej szaf­ce w cią­gu mi­nio­nych dzie­wię­ciu mie­się­cy, ru­szy­łam do wyj­ścia. Uszczę­śli­wio­na, że nie mu­szę tu wra­cać wcze­śniej niż do­pie­ro za dwa­na­ście ty­go­dni.

Za­nim do­tar­łam do drzwi, do szko­ły we­szli Nash Lee i jego ku­zyn Ry­ker. Śmia­li się i dys­ku­to­wa­li o czymś z oży­wie­niem. Wi­dać było po nich, że są za­do­wo­le­ni z ży­cia. Czę­sto za­sta­na­wia­łam się, ja­kie to uczu­cie mieć wszyst­ko. Być lu­bia­nym, ak­cep­to­wa­nym, po­pu­lar­nym.

– Wy­cho­dzisz już, Tal­lu­lah? – spy­tał Nash, nie prze­sta­jąc się uśmie­chać.

W szko­le nikt ni­g­dy do mnie nie za­ga­dy­wał ani nie na­zy­wał mnie po imie­niu. Nikt, z wy­jąt­kiem Na­sha. W ze­szłym roku moja naj­lep­sza ko­le­żan­ka, An­na­mae, prze­pro­wa­dzi­ła się do Geo­r­gii, a ja zo­sta­łam sama jak pa­lec. Nie by­łam to­wa­rzy­ska i nie po­tra­fi­łam na­wią­zy­wać no­wych przy­jaź­ni.

– Tak – od­par­łam, czu­jąc, że za­czy­na­ją pa­lić mnie po­licz­ki, jak za­wsze gdy roz­ma­wiał ze mną Nash.

– Mi­łych wa­ka­cji. Przed nami na­resz­cie ostat­nia kla­sa! – Ostat­nie zda­nie wy­po­wie­dział wy­jąt­ko­wo oży­wio­nym to­nem. Nic dziw­ne­go, na pew­no za­in­te­re­so­wa­ła się nim już ja­kaś do­bra uczel­nia i speł­nią się wszyst­kie jego ma­rze­nia.

– Na­wza­jem.

Do­kład­nie w tym sa­mym mo­men­cie zda­łam so­bie spra­wę, jak głu­pio to za­brzmia­ło. Zu­peł­nie jak­by Nash Lee mógł mieć w wa­ka­cje ja­kie­kol­wiek pro­ble­my i trze­ba mu było ży­czyć po­wo­dze­nia. By­łam pew­na, że każ­de lato w jego ży­ciu było, jest i bę­dzie fan­ta­stycz­ne. Spę­dzi je na im­pre­zach, w gro­nie przy­ja­ciół. Może iść na pla­żę i nie musi się wsty­dzić za­ło­żyć ką­pie­ló­wek. Ja nie po­ka­za­łam się w stro­ju pla­żo­wym, od­kąd mia­łam sie­dem lat i ktoś na ba­se­nie miej­skim na­zwał mnie tłu­stą świ­nią.

Nie przy­sta­nę­łam wów­czas, żeby po­roz­ma­wiać dłu­żej z Na­shem. Uzna­łam, że za­gad­nął mnie tyl­ko z grzecz­no­ści, więc po­zdro­wi­łam go i po­szłam w swo­ją stro­nę. Od­da­li­łam się od chło­pa­ków już spo­ry ka­wa­łek, gdy do­biegł mnie tro­chę za gło­śny szept Ry­ke­ra:

– O kur­de, mam na­dzie­ję, że ona nie ma za­mia­ru po­ka­zy­wać się la­tem w stro­ju ką­pie­lo­wym. Le­piej, żeby lu­dzie tego nie wi­dzie­li.

Po tych sło­wach Ry­ker ro­ze­śmiał się na cały głos, jak­by po­wie­dział coś nie­sły­cha­nie za­baw­ne­go.

By­łam pew­na, że Nash go za to ochrza­ni. Po­wie mu, że to nie było miłe. Cze­ka­łam w na­pię­ciu, aż mój idol jak zwy­kle udo­wod­ni, że jest wy­jąt­ko­wy.

Ale za­miast tego… usły­sza­łam naj­gor­szą rzecz na świe­cie. Coś, cze­go kom­plet­nie się nie spo­dzie­wa­łam.

Nash rów­nież się za­śmiał. Po­szli w głąb szko­ły, a gdy się od­da­la­li, stop­nio­wo cichł też ich śmiech. Mnie jed­nak na­dal dźwię­czał w uszach, przy­po­mi­na­jąc mi, że oprócz mamy nie mam na świe­cie ni­ko­go, kto by mnie ko­chał i komu by­ła­bym po­trzeb­na. Na­wet oj­ciec nie wy­trzy­mał i mnie zo­sta­wił.

Po­bie­głam wte­dy do swo­jej bia­łej hon­dy ci­vic i, cho­ciaż przez cały dzień tę­sk­ni­łam za do­mem i po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, po­je­cha­łam gdzie in­dziej. Za­miast wró­cić do sie­bie, pod­je­cha­łam w po­bli­że ścież­ki spa­ce­ro­wej w par­ku miej­skim, wy­sia­dłam z auta i ma­sze­ro­wa­łam nią tak dłu­go, aż nie by­łam w sta­nie zro­bić ko­lej­ne­go kro­ku. Moja ko­szul­ka prze­mo­kła od potu, sto­py bo­la­ły tak bar­dzo, że nie wie­dzia­łam, czy dam radę do­wlec się z po­wro­tem do sa­mo­cho­du, a po po­licz­kach stru­mie­nia­mi cie­kły mi łzy. Mimo to na­stęp­ne­go dnia wró­ci­łam tu i zro­bi­łam to samo.

A po­tem ko­lej­ne­go i jesz­cze ko­lej­ne­go…

ROZDZIAŁ 1

Wąt­pię, że­byś zwra­cał uwa­gę na gru­ba­ski

Tallulah

– To ja­kaś nowa? – roz­legł się czyjś szept. Ko­lej­ny raz, od­kąd prze­stą­pi­łam próg li­ceum Law­ton High. Sły­sza­łam to py­ta­nie co naj­mniej trzy razy, mi­ja­jąc grup­ki uczniów. Tych sa­mych, z któ­ry­mi cho­dzi­łam do pod­sta­wów­ki i któ­rych zna­łam od przed­szko­la. Po­dej­rze­wa­łam, że część z nich na­wet nie wie, jak mam na imię, bo ni­g­dy ze mną nie roz­ma­wia­li. Zu­peł­nie jak­by w ogó­le mnie nie za­uwa­ża­li.

Od­kąd pa­mię­ta­łam, za­wsze mia­łam im to za złe. Ale tego lata uświa­do­mi­łam so­bie parę waż­nych spraw. Mię­dzy in­ny­mi, że to ja sama za­wsze sta­ra­łam się być nie­wi­dzial­na. By­łam nie­śmia­ła i nie chcia­łam zwra­cać na sie­bie uwa­gi. Bo gdy już ktoś się mną za­in­te­re­so­wał, zwy­kle tyl­ko po to, żeby spra­wić mi przy­krość. Dla­te­go nie­ustan­nie kry­łam się po ką­tach. Nic dziw­ne­go, że ża­den z uczniów nie znał mo­je­go imie­nia, sko­ro nie zro­bi­łam nic god­ne­go uwa­gi i ni­czym się nie wy­róż­nia­łam. Nie było ani jed­nej rze­czy, któ­rą mo­gła­bym po la­tach wspo­mi­nać z przy­jem­no­ścią i dumą.

Dla­te­go po­sta­no­wi­łam, że ten rok szkol­ny bę­dzie wy­glą­dał ina­czej. Nie mia­łam za­mia­ru dłu­żej się ukry­wać. Ni­g­dy wię­cej nie sta­nę się obiek­tem głu­pich żar­tów. Ostat­nia kla­sa li­ceum bę­dzie zu­peł­nie inna. Za­pa­mię­tam ją na za­wsze i będę z za­do­wo­le­niem wspo­mi­nać. Może na­wet… gdzieś się za­pi­szę. Na przy­kład do gru­py przy­go­to­wu­ją­cej księ­gę ab­sol­wen­tów albo do kół­ka ta­necz­ne­go. Po­tra­fi­łam nie­źle tań­czyć – to moja mała słod­ka ta­jem­ni­ca. Kie­dy jesz­cze wa­ży­łam za dużo jak na szkol­ne stan­dar­dy, ni­g­dy nie od­wa­ży­łam się za­tań­czyć na oczach wszyst­kich, ale dużo ćwi­czy­łam w do­mo­wym za­ci­szu.

– Ej, ty, nowa! – roz­legł się mę­ski okrzyk. Nie by­łam nową uczen­ni­cą, więc uda­łam, że nie sły­szę, ale zer­k­nę­łam ukrad­kiem w bok, żeby prze­ko­nać się, kto to.

Asa Grif­fith.

Za­wa­ha­łam się, czy jed­nak nie przy­sta­nąć i z nim nie po­roz­ma­wiać. Asa od za­wsze kum­plo­wał się z Ry­ke­rem i Na­shem Lee. Ry­ker nic mnie nie ob­cho­dził, ale Nash… Po­wiedz­my, że to z jego po­wo­du moja ura­żo­na duma i gniew mo­ty­wo­wa­ły mnie do od­chu­dza­nia przez całe lato. Gdy na ze­wnątrz pa­no­wał taki skwar, że wy­da­wa­ło się, że za­raz się roz­pły­nę, nie re­zy­gno­wa­łam z co­dzien­ne­go mar­szu. Kie­dy aż mnie skrę­ca­ło, żeby spa­ła­szo­wać świe­żo upie­czo­ne ciast­ka, za­miast nich się­ga­łam po jabł­ko. Chcia­łam się w ten spo­sób ze­mścić na Na­shu. Ow­szem, to nie był dla mnie po­wód do dumy, ale nic nie mog­łam na to po­ra­dzić. Nie­na­wi­dzi­łam Na­sha Lee i to uczu­cie do­da­wa­ło mi ener­gii do dzia­ła­nia.

Nie na­my­śla­jąc się dłu­żej, za­trzy­ma­łam się i od­wró­ci­łam do Asy Grif­fi­tha. Był przy­stoj­ny, bar­dzo lu­bia­ny w szko­le i za­po­wia­dał się na praw­dzi­wą gwiaz­dę fut­bo­lu, od­kąd prze­jął po­zy­cję bie­ga­cza w dru­ży­nie Lwów po We­ście Ash­bym, któ­ry w ze­szłym roku skoń­czył li­ceum. Asa po­słał mi za­lot­ny uśmiech, ja­kie­go nie wi­dzia­łam – jak do­tąd – u żad­ne­go chło­pa­ka. Fa­ce­ci po­kro­ju Asy nie uśmie­cha­li się do ta­kich dziew­czyn jak ja. Przy­naj­mniej kie­dyś. Do­pie­ro te­raz, gdy ze­szczu­pla­łam, do­tar­ło do mnie, jacy oni wszy­scy są po­wierz­chow­ni. Mój plan, żeby się na nich ze­mścić, mógł wy­da­wać się per­fid­ny, ale z dru­giej stro­ny na­le­ża­ło im się za to, jak trak­to­wa­li dziew­czy­ny przy ko­ści. Prze­cież w środ­ku po­zo­sta­łam taką samą oso­bą, jak kie­dyś. Choć może nie do koń­ca.

Mia­łam w so­bie te­raz wię­cej zło­ści.

Nie wie­dzia­łam, jak flir­to­wać z chło­pa­ka­mi, bo do tej pory kry­łam się po ką­tach szko­ły. Dla­te­go przy­glą­da­łam się Asie bez sło­wa, cze­ka­jąc na to, co ma mi do po­wie­dze­nia.

– Asa – przed­sta­wił się i ski­nął gło­wą, kie­dy sta­nął na­prze­ciw­ko mnie. – Prze­nio­słaś się do na­sze­go mia­sta?

– Nie. – By­łam przy­go­to­wa­na na to py­ta­nie i przy­ję­łam je ze skry­wa­ną sa­tys­fak­cją. Nie mo­głam się do­cze­kać min szkol­nych ko­le­ża­nek i ko­le­gów, gdy się zo­rien­tu­ją, że zna­my się od lat.

Asa nie prze­sta­wał się uśmie­chać, ale wi­dać było, że jest zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Mia­łaś edu­ka­cję do­mo­wą?

– Nie, Asa. W ze­szłym roku cho­dzi­li­śmy ra­zem na za­ję­cia z li­te­ra­tu­ry. A rok wcze­śniej z eko­no­mii. W pią­tej kla­sie pod­sta­wów­ki pod­sta­wi­łeś mi nogę na ko­ry­ta­rzu i wszyst­kie moje książ­ki roz­sy­pa­ły się po pod­ło­dze. To było nie­chcą­cy, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wa­ło, bo po­mo­głeś mi je po­zbie­rać.

Ta sy­tu­acja była o wie­le za­baw­niej­sza, niż się spo­dzie­wa­łam. Asa ga­pił się na mnie kom­plet­nie zba­ra­nia­ły. Cie­ka­we, czy w ogó­le pa­mię­ta moje imię? Na tę myśl znów się we mnie za­go­to­wa­ło i ze­msta wy­da­ła mi się w peł­ni uspra­wie­dli­wio­na.

– Asa! – za­wo­łał zna­jo­my głos, po czym umilkł.

Od­wró­ci­łam gło­wę w tam­tą stro­nę i spoj­rza­łam pro­sto w oczy pod­cho­dzą­ce­mu do nas chło­pa­ko­wi. To nie był obiekt mo­jej nie­na­wi­ści. Ten z ko­lei ani razu nie zwró­cił na mnie uwa­gi. Nie był chło­pa­kiem, któ­re­go uwa­ża­łam za mą­drzej­sze­go od wszyst­kich. To nie Nash. Ale Ry­ker Lee śmiał się wte­dy przed wa­ka­cja­mi wraz z nim i zło­śli­wie ko­men­to­wał mój wy­gląd. To jego sło­wa spra­wi­ły, że po­sta­no­wi­łam zmie­nić swo­je ży­cie.

– Cześć – ode­zwał się Ry­ker Lee, prze­cią­ga­jąc śpiew­nie gło­ski.

Kie­dy pod­szedł bli­żej, do­strze­głam w jego oczach za­sko­cze­nie prze­ra­dza­ją­ce się wol­no w błysk roz­po­zna­nia. A więc już wie­dział, kim je­stem.

– O, kur­de – wy­mam­ro­tał.

Cze­ka­łam cier­pli­wie, pod­czas gdy on chło­nął wzro­kiem moją me­ta­mor­fo­zę. Wresz­cie gwizd­nął ci­cho z wy­raź­nym po­dzi­wem, co mnie wy­jąt­ko­wo znie­sma­czy­ło.

– Co jest? – zdzi­wił się Asa. Naj­wy­raź­niej na­dal nie do­my­ślał się praw­dy.

– Tal­lu­lah, no nie? – ode­zwał się Ry­ker, od­ry­wa­jąc w koń­cu wzrok od mo­jej fi­gu­ry i spo­glą­da­jąc mi w oczy.

– Tak.

– Ale nu­mer – stwier­dził krót­ko.

– Tal­lu­lah – po­wtó­rzył z na­my­słem Asa, jak­by moje imię brzmia­ło zna­jo­mo, ale nie po­tra­fił przy­po­mnieć so­bie, do kogo na­le­ży.

– Wa­ka­cje ci się uda­ły – ode­zwał się po dłuż­szym mil­cze­niu Ry­ker i na jego twarz po­wo­li wy­pły­nął sze­ro­ki uśmiech.

Omal mi się nie wy­rwa­ło, że jed­nak za­ło­ży­łam tego lata strój ką­pie­lo­wy, ale w ostat­niej chwi­li ugry­złam się w ję­zyk. Le­piej, żeby Ry­ker nie wie­dział, że ich pod­słu­cha­łam. A poza tym nie uśmie­cha­ło mi się wy­słu­chi­wać te­raz jego prze­pro­sin.

– Mam na­dzie­ję, że to­bie też – od­par­łam, po­sy­ła­jąc mu wy­mu­szo­ny uśmiech. – Mi­łe­go dnia – do­da­łam i ru­szy­łam ko­ry­ta­rzem przed sie­bie.

Na ra­zie wy­star­czy. Mia­łam za sobą pierw­szą roz­mo­wę z chło­pa­ka­mi z pacz­ki Na­sha. Co nie zna­czy, że spra­wi­ło mi to przy­jem­ność. Zwłasz­cza że Ry­ker ni­g­dy wcze­śniej się do mnie nie ode­zwał. Dla­cze­go więc mia­ła­bym te­raz wda­wać się z nim w po­ga­węd­ki? Nie­ste­ty, to było ko­niecz­ne, bo na tym po­le­gał mój plan. Chcia­łam wkrę­cić się do to­wa­rzy­stwa Na­sha, a po­tem w ogó­le nie zwra­cać na nie­go uwa­gi. Za­wsty­dzić go na oczach ko­le­gów. Po­ka­zać mu, ja­kie to uczu­cie być trak­to­wa­nym w ten spo­sób. A gdy już po­czu­ję sa­tys­fak­cję, po­rzu­cę ich bez cie­nia żalu. Pój­dę wła­sną dro­gą i będę szczę­śli­wa. Ale to sta­nie się póź­niej, jesz­cze nie te­raz.

– Po­cze­kaj! – za­wo­łał za mną Asa.

Za­trzy­ma­łam się i obej­rza­łam za sie­bie.

– Tak?

– Je­steś w ostat­niej kla­sie, no nie?

Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam się, żeby nie prze­wró­cić ocza­mi, i tyl­ko przy­tak­nę­łam.

– Ja­kie masz pierw­sze za­ję­cia?

Se­rio? To na­praw­dę ta­kie ła­twe? Asa w ogó­le mnie nie znał. Nie miał po­ję­cia, że je­stem in­te­li­gent­na, mam po­czu­cie hu­mo­ru i am­bi­cję, żeby coś w ży­ciu osią­gnąć. Wy­star­czy­ło mu to, jak wy­glą­dam w mini, i nic wię­cej się nie li­czy­ło. Z miej­sca wpa­dłam mu w oko.

– Try­go­no­me­trię.

Asa uniósł zna­czą­co brwi.

– Pięk­na i mą­dra. Też tam idę. Chodź­my ra­zem.

Uczęsz­cza­li­śmy na te same za­ję­cia dla za­awan­so­wa­nych od pierw­szej kla­sy li­ceum. On so­bie tego nie przy­po­mi­nał, ale ja do­brze pa­mię­ta­łam.

– Do­bra – zgo­dzi­łam się i w tym mo­men­cie za­uwa­ży­łam przy­glą­da­ją­ce­go mi się z da­le­ka Ry­ke­ra. Po­sła­łam mu uśmiech i lek­ko po­ma­cha­łam sa­my­mi pal­ca­mi, za­lot­nym – w moim prze­ko­na­niu – ge­stem, po czym po­szłam na za­ję­cia w to­wa­rzy­stwie Asy.

– Trud­no uwie­rzyć, że cho­dzi­my ra­zem do szko­ły od pod­sta­wów­ki, a ja w ogó­le so­bie cie­bie nie przy­po­mi­nam. Choć two­je imię brzmi zna­jo­mo.

Mia­łam go za in­te­li­gent­ne­go chło­pa­ka. Czy on nie wi­dzi, że robi z sie­bie idio­tę, sko­ro przy­zna­je, że mnie nie pa­mię­ta?

– Wąt­pię, że­byś zwra­cał uwa­gę na gru­ba­ski – stwier­dzi­łam, nie sta­ra­jąc się spe­cjal­nie ukryć nie­sma­ku w gło­sie. Moja cier­pli­wość też mia­ła swo­je gra­ni­ce.

– Gru­ba­ski? – po­wtó­rzył. – Prze­cież ty nie je­steś gru­ba.

Od­wró­ci­łam gło­wę i spoj­rza­łam mu pro­sto w oczy.

– Nie, Asa, te­raz nie. Już nie. Ale Tal­lu­lah, któ­rej nie pa­mię­tasz, była gru­ba.

Po jego mi­nie wi­dać było, że po­wo­li do­cie­ra do nie­go, kim je­stem. Otwo­rzył sze­rzej oczy i roz­chy­lił lek­ko usta ze zdu­mie­nia. Pew­nie przy­po­mniał so­bie gru­ba­skę kry­ją­cą się po ką­tach. Mia­łam te­raz szczu­plej­szą twarz, ale moje rysy się nie zmie­ni­ły. Gdy­by daw­niej choć raz na mnie spoj­rzał, od razu by mnie roz­po­znał.

– Po­ży­czy­łaś mi no­tat­ki w ze­szłym roku, kie­dy przez ty­dzień cho­ro­wa­łem na gry­pę – wy­szep­tał, zu­peł­nie jak­by nie mógł wyjść z po­dzi­wu i bał się ode­zwać nor­mal­nym to­nem.

– Tak.

Asa przy­glą­dał mi się bez sło­wa. Cie­ka­we, ile wspo­mnień ze mną zwią­za­nych był w sta­nie przy­wo­łać. Po­zwo­li­łam mu ga­pić się do woli. Niech so­bie przy­po­mni dziew­czy­nę z prze­szło­ści, bo tam­ta ja była lep­sza i mil­sza. W od­róż­nie­niu od tej, któ­rą sta­ła się te­raz.

Nowa Tal­lu­lah prze­pro­wa­dzi swój plan, a po­tem pój­dzie wła­sną dro­gą.

ROZDZIAŁ 2

Wszy­scy cie­szy­my się, że z nami je­steś

Nash

Spóź­ni­łem się do szko­ły, ale wca­le nie śpie­szy­ło mi się wcho­dzić do środ­ka. Przy­glą­da­łem się bu­dyn­ko­wi i wszyst­ko, co w tej chwi­li czu­łem, to roz­cza­ro­wa­nie, ból oraz po­czu­cie stra­ty. To miał być mój naj­waż­niej­szy rok w li­ceum. Mia­łem bar­dzo am­bit­ne pla­ny. Ostat­nia kla­sa, a po­tem pój­dę na stu­dia i zo­sta­nę kimś. Fut­bol był ca­łym moim ży­ciem, wią­za­łem z nim swo­ją przy­szłość. Je­dy­nym ma­rze­niem, o któ­re go­tów by­łem wal­czyć, od­kąd na­uczy­łem się cho­dzić z pił­ką w ręku na tyle do­brze, żeby się nie prze­wra­cać.

A te­raz to ma­rze­nie pry­sło jak bań­ka my­dla­na. Ko­niec. Tak po pro­stu. W ogó­le nie chcia­łem wra­cać do szko­ły, ale tata mnie zmu­sił. Stwier­dził, że ży­cie cza­sem daje so­lid­ne­go kopa w ty­łek i od tego, jak so­bie z tym po­ra­dzę, za­le­ży, ja­kim sta­nę się czło­wie­kiem. Je­śli cho­dzi­ło o mnie, wie­dzia­łem jed­no – moje ży­cie już się skoń­czy­ło. Nie chcia­łem z ni­czym so­bie „ra­dzić”, a je­dy­nie stąd uciec. Jak naj­da­lej od swo­je­go daw­ne­go ży­cia. Wszyst­kie moje ma­rze­nia le­gły w gru­zach.

Za­dzwo­nił już dru­gi dzwo­nek na lek­cje, ale nie ru­szy­łem się z miej­sca i na­dal sta­łem wpa­trzo­ny w szko­łę. Ko­le­dzy bar­dzo mnie wspie­ra­li, ale nie mo­głem znieść li­to­ści w ich oczach. Do­pro­wa­dza­ła mnie do wście­kło­ści.

Z ocią­ga­niem ru­szy­łem w stro­nę wej­ścia, uty­ka­jąc na jed­ną nogę. De­fekt ten miał mi to­wa­rzy­szyć już do koń­ca ży­cia, by ani na chwi­lę nie dać mi za­po­mnieć, co stra­ci­łem. I cze­go już ni­g­dy nie osią­gnę.

Po­czu­łem, jak znów ogar­nia mnie czar­na roz­pacz. Za­le­d­wie dwa mie­sią­ce temu nie mo­głem się do­cze­kać, co przy­nie­sie przy­szłość. Moje ży­cie wy­glą­da­ło do­kład­nie tak, jak za­pla­no­wa­łem. Mia­łem w per­spek­ty­wie ostat­nią kla­sę li­ceum, a po­tem sty­pen­dium na do­brym uni­wer­sy­te­cie. Ry­ker i ja wy­bie­ra­li­śmy się na stu­dia ra­zem. Na­sza dwój­ka two­rzy­ła na bo­isku zgra­ny tan­dem. Pla­no­wa­li­śmy wspól­nie grać w me­czach, któ­re na­sze ro­dzi­ny i przy­ja­cie­le oglą­da­li­by w so­bot­nie wie­czo­ry w te­le­wi­zji. Uczel­nia mia­ła być na­szym kró­le­stwem.

Ry­ker na­dal za­cho­wał swo­ją szan­sę, ale moja prze­pa­dła. Na do­da­tek nie mia­łem bla­de­go po­ję­cia, co te­raz zro­bić ze swo­im ży­ciem. Po co w ogó­le iść na stu­dia? Prze­cież ni­g­dy na­wet nie prze­szło mi przez gło­wę, że będę zaj­mo­wał się czym­kol­wiek poza grą w fut­bol.

– Wcho­dzisz do środ­ka czy bę­dziesz da­lej tu stał i się dą­sał?

Od­wró­ci­łem gło­wę i zo­ba­czy­łem tuż obok tre­ne­ra Di. Stał z rę­ka­mi w kie­sze­niach, wpa­tru­jąc się w szko­łę tak samo jak ja. Był tu nowy. Za­trud­ni­li go pod ko­niec ze­szłe­go roku, więc nie zdą­ży­łem le­piej go po­znać. Wie­dzia­łem tyl­ko, że ma dwa­dzie­ścia sie­dem lat, grał w dru­ży­nie uni­wer­sy­te­tu w Ten­nes­see i skoń­czył stu­dia pe­da­go­gicz­ne. W na­szej dru­ży­nie peł­nił funk­cję ko­or­dy­na­to­ra obro­ny.

– Nie pana spra­wa. – Za­brzmia­ło to dużo ostrzej, niż wy­pa­da­ło. Nie­po­trzeb­nie, bo ten czło­wiek prze­cież nie zro­bił mi nic złe­go. Przy­po­mi­nał mi jed­nak o tym, co na za­wsze utra­ci­łem.

– Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, chy­ba jed­nak moja. Je­stem na­uczy­cie­lem. Tak­że two­im, je­śli cho­dzi o ści­słość. Mu­szę pil­no­wać uczniów. Taka fu­cha. Przy­naj­mniej ofi­cjal­nie.

Wi­dać było, że sta­ra się roz­luź­nić at­mos­fe­rę. Ostat­nio wie­le osób w ten spo­sób za­cho­wy­wa­ło się w mo­jej obec­no­ści, a ja tego nie zno­si­łem. Wszyst­ko mnie draż­ni­ło.

– I tak już się spóź­ni­łem.

Tre­ner po­ki­wał gło­wą.

– Mhm, nie da się ukryć. Ja zresz­tą też. Rano padł mi aku­mu­la­tor w au­cie. Ale nic dziw­ne­go, sko­ro jeż­dżę ta­kim gru­cho­tem.

Nie by­li­śmy przy­ja­ciół­mi i nie ro­ze­gra­li­śmy ra­zem ani jed­ne­go me­czu. Kie­dy w szko­le roz­po­czę­ły się tre­nin­gi, moja noga była już do ni­cze­go. Nie chcia­łem się z nim za­przy­jaź­nić ani nie po­trze­bo­wa­łem ni­ko­go, żeby po­ga­dać – a by­łem pra­wie pew­ny, że za­raz pad­nie taka pro­po­zy­cja. Do­słow­nie wi­sia­ła w po­wie­trzu, bez­błęd­nie ją wy­czu­wa­łem. I strasz­nie mnie to wku­rza­ło. Tre­ner lada chwi­la po­wie, że chęt­nie mnie wy­słu­cha. Że wszyst­ko ro­zu­mie i tym po­dob­ne bzde­ty.

Nie ode­zwa­łem się ani sło­wem. Kie­dy usły­sza­łem, jak wes­tchnął, za­zgrzy­ta­łem zę­ba­mi, do­brze wie­dząc, ja­kie będą jego na­stęp­ne sło­wa. Za­ofe­ru­je się, że mo­że­my po­roz­ma­wiać czy coś w ten de­seń. Gad­ka szmat­ka, któ­rą może so­bie wsa­dzić gdzieś.

– Mam tu ro­bo­tę, więc idę do środ­ka. Bę­dziesz mu­siał bo­czyć się na szko­łę beze mnie. Po­wo­dze­nia – rzu­cił i ru­szył w stro­nę wej­ścia. Ot tak mnie wy­mi­nął i so­bie po­szedł. Zero psy­cho­lo­gicz­nej gad­ki. Po pro­stu nic.

– Tyl­ko tyle? – wy­rwa­ło mi się, za­nim zdą­ży­łem się za­sta­no­wić.

Tre­ner przy­sta­nął i obej­rzał się na mnie.

– Słu­cham? – spy­tał zdez­o­rien­to­wa­ny.

Mach­ną­łem ręką w stro­nę szko­ły z wście­kło­ścią, któ­rej sam się po so­bie nie spo­dzie­wa­łem.

– Kiep­ski z pana na­uczy­ciel. Sto­ję tu sam jak pa­lec, a pan tyl­ko tyle ma mi do po­wie­dze­nia?

Tre­ner wzru­szył ra­mio­na­mi.

– No ra­czej. Chcesz tkwić we wła­snym pie­kieł­ku, pro­szę bar­dzo. Nic, co po­wiem, nie zwró­ci ci daw­ne­go ży­cia, Nash. Po co strzę­pić ję­zyk?

Po tych sło­wach od­szedł, a ja pa­trzy­łem za nim, do­pó­ki nie znik­nął za drzwia­mi. W pierw­szej chwi­li moż­na było od­nieść wra­że­nie, że ten fa­cet to zwy­kły du­pek. Ale po raz pierw­szy, od­kąd… W koń­cu ktoś roz­ma­wiał ze mną nor­mal­nie, nie jak z in­wa­li­dą wy­ma­ga­ją­cym spe­cjal­nej tro­ski.

Kie­dy tre­ner znik­nął za drzwia­mi, ru­szy­łem w jego śla­dy. Nie było sen­su urzą­dzać de­mon­stra­cji. Do­stał­bym od ojca za swo­je, gdy­by za­dzwo­ni­li do nie­go i do­nie­śli, że nie po­ka­za­łem się w szko­le. Prze­ży­wał moją kon­tu­zję rów­nie moc­no jak ja. Nic dziw­ne­go, mie­li­śmy prze­cież wspól­ne ma­rze­nia. Ale za nic nie po­zwo­lił­by mi opusz­czać lek­cji.

Drzwi wej­ścio­we oka­za­ły się cięż­sze, niż za­pa­mię­ta­łem. Ale gdy wy­cho­dzi­łem stąd przed wa­ka­cja­mi, by­łem in­nym, za­do­wo­lo­nym z ży­cia czło­wie­kiem. Daw­niej lu­bi­łem szko­łę, lecz dziś mia­łem wra­że­nie, że ze mnie szy­dzi. Za­wie­szo­ny na ścia­nie herb Lwów wraz z ba­ne­rem z ze­szło­rocz­nych mi­strzostw bił mnie po oczach jak neon. Gra­łem w tam­tej dru­ży­nie i przy­czy­ni­łem się do jej zwy­cię­stwa.

Po­czu­łem, jak­by wo­kół mo­jej klat­ki pier­sio­wej za­cis­nęła się że­la­zna ob­ręcz. Wi­docz­ny z da­le­ka lew wy­raź­nie so­bie ze mnie kpił. Daw­niej wi­dok her­bu dru­ży­ny do­słow­nie wpra­wiał mnie w eks­ta­zę.

Bo kie­dyś sam by­łem Lwem.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Kar­ta ty­tu­ło­wa

Kar­ta re­dak­cyj­na

Pro­log

Roz­dział 1

Roz­dział 2