Wybierz mnie - Abbi Glines - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Wybierz mnie ebook i audiobook

Abbi Glines

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

208 osób interesuje się tą książką

Opis

Marcus Hardy przerywa studia na uniwersytecie i wraca do rodzinnego miasteczka, by pomóc swojej rodzinie w trudnym czasie. Wynajmuje pokój w mieszkaniu Cage’a. Tam pewnego dnia poznaje piękną i sympatyczną Willow Montgomery, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Problem w tym, że Cage również czuje do niej coś więcej i w przyszłości chciałby wziąć z nią ślub… 

Między mężczyznami rozpoczyna się rywalizacja o względy atrakcyjnej dziewczyny. Kogo wybierze Willow? Jak postąpi Marcus, rozdarty między gorącym uczuciem a lojalnością wobec najbliższych? Czy porywy serca okażą się silniejsze od zdrowego rozsądku?

„Wybierz mnie” to drugi tom serii zatytułowanej Sea Breeze. Abbi Glines snuje wzruszającą opowieść o miłości, poświęceniu i szukaniu własnego miejsca w świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 24 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Pola Nakło

Oceny
4,0 (4 oceny)
0
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewajagielka

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam bardzo serdecznie
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Be­cause of Low

Prze­kład z ję­zyka an­giel­skiego: Agnieszka Skow­ron

Co­py­ri­ght © Abbi Gli­nes, 2025

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Klau­dia Ty­liba

Ko­rekta: Alek­san­dra Ty­kar­ska

ISBN 978-91-8076-545-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółce, Mo­nice Tuc­ker.

Dzię­kuję Ci za wy­słu­cha­nie wszyst­kich mo­ich po­my­słów,

i za to, że za­wsze przy mnie je­steś.

Gdy­bym wie­dział, kim jest, kiedy ją po­zna­łem, czy wszystko po­to­czyło by się ina­czej? Szcze­rze, nie je­stem w sta­nie po­wie­dzieć. W mo­men­cie, kiedy Wil­low po­ja­wiła się w moim ży­ciu, wszystko się zmie­niło. Gdy moja ro­dzina roz­pa­dła się na ka­wałki, ona była moim je­dy­nym sta­łym punk­tem od­nie­sie­nia. Moim fi­la­rem, moją ko­twicą. Po­tem to, kim była, zmie­niło się w mój naj­gor­szy kosz­mar. Nie mo­głem mieć wszyst­kiego. Mu­sia­łem wy­brać. Wil­low albo moja ro­dzina. Nie było in­nego wyj­ścia.

Roz­dział I

Mar­cus

Po­wrót do domu był na­prawdę do bani. Wszystko w tym mie­ście przy­po­mi­nało mi o tym, dla­czego tak bar­dzo chcia­łem się stąd wy­do­stać. W Tu­sca­lo­osie mia­łem swoje ży­cie, to była moja ucieczka. Tu­taj by­łem tylko Mar­cu­sem Har­dym. Nie­ważne, gdzie się zja­wia­łem, lu­dzie za­wsze mnie roz­po­zna­wali. Znali moją ro­dzinę. A te­raz… plot­ko­wali na jej te­mat. I wła­śnie dla­tego mu­sia­łem wró­cić. Zo­sta­wie­nie sio­stry i matki, by same sta­wiały temu czoła, nie wcho­dziło w ra­chubę. Skan­dal, który lada mo­ment miał się roz­pę­tać, ode­brał mi wszyst­kie opcje. I wol­ność. Póki co, o spra­wie wie­działo tylko kilka osób, ale to tylko kwe­stia czasu. Wkrótce całe Sea Bre­eze w Ala­ba­mie do­wie się, co ro­bił mój oj­ciec – a ra­czej kogo ro­bił. Król de­ale­rów Mer­ce­desa na ca­łym wy­brzeżu Za­toki Mek­sy­kań­skiej był wy­star­cza­jąco do­brym ty­tu­łem dla nie­wiele ode mnie star­szej na­cią­gaczki, żeby wsko­czyć do łóżka mo­jego dro­giego oj­czulka. Kiedy je­den je­dyny raz wi­dzia­łem tę nisz­czy­cielkę cu­dzych ro­dzin, jak pra­co­wała za biur­kiem, za­raz obok biura mo­jego ojca, czu­łem, że coś jest nie tak. Była młoda, pie­kiel­nie sek­sowna i naj­wy­raź­niej głodna go­tówki.

Tata nie umiał utrzy­mać ptaka w spodniach, a te­raz mama i sio­stra będą mu­siały zmie­rzyć się z pięt­nem, ja­kie się z tym wiąże. Lu­dzie za­czną współ­czuć ma­mie. To wy­da­rze­nie było dla niej już wy­star­cza­jąco dru­zgo­cące, a nie wie­działa jesz­cze, że ta druga do­piero co stała się ko­bietą. Moja młod­sza sio­stra, Amanda, przy­ła­pała tę parkę na go­rą­cym uczynku, kiedy mama wy­słała ją z obia­dem do biura taty. Za­dzwo­niła do mnie tam­tej nocy, pła­cząc hi­ste­rycz­nie. Wy­mi­ga­łem się od szkoły, spa­ko­wa­łem swoje rze­czy i po­je­cha­łem do domu. Nie było in­nej moż­li­wo­ści. Moja ro­dzina mnie po­trze­bo­wała.

Pu­ka­nie do drzwi wy­rwało mnie z po­nu­rych roz­my­ślań, wsta­łem więc i po­sze­dłem spraw­dzić, ja­każ to la­ska szuka Cage’a tym ra­zem. Przez ży­cie tego go­ścia pa­ra­duje nie­koń­cząca się ko­lejka dziew­czyn. Mój współ­lo­ka­tor jest pod­ry­wa­czem. Naj­więk­szym ja­kiego znam. Przy nim Pre­ston, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, wy­pada za­dzi­wia­jąco blado. Na­ci­sną­łem klamkę i z ca­łym im­pe­tem otwo­rzy­łem drzwi, nie pa­trząc wcze­śniej przez ju­da­sza.

I tu cze­kała mnie praw­dziwa nie­spo­dzianka. By­łem przy­go­to­wany na to, by po­wie­dzieć ko­lej­nej wy­so­kiej, smu­kłej, z wiel­kim-ale-sztucz­nym biu­stem, ubra­nej w pra­wie nic, cze­ka­ją­cej za drzwiami la­sce, że Cage jest za­jęty z inną, po­dobną do niej przed­sta­wi­cielką płci pięk­nej. Tylko że przede mną stał bar­dzo na­tu­ralny, pra­wie pulchny ru­dzie­lec. Pa­trzyła na mnie prze­krwio­nymi oczami, a po po­licz­kach pły­nęły jej łzy. Nie miała roz­ma­za­nego tu­szu. Jej włosy nie były spe­cjal­nie uło­żone, ale zwią­zane z tyłu w zwy­kły ku­cyk. Miała na so­bie dżinsy i coś, co wy­da­wało mi się ory­gi­nalną kon­cer­tową ko­szulką AC/DC Back in Black. Pę­pek przy­ku­wał uwagę do pła­skiego, opa­lo­nego brzu­cha. Jej ubra­nia nie były ob­ci­słe. No, może spodnie były do­syć do­pa­so­wane, ale bar­dzo ład­nie przy­le­gały do jej bio­der. Mój za­chwyt jej no­gami skoń­czył się w mo­men­cie, gdy zo­ba­czy­łem wa­lizkę, któ­rej uchwyt mocno ści­skała w dłoni.

– Za­sta­łam Cage’a? – Choć głos jej się ła­mał, na­dal brzmiał bar­dzo me­lo­dyj­nie. Mia­łem spory pro­blem z prze­tra­wie­niem tego, że ta dziew­czyna była tu dla Cage’a. Zu­peł­nie nie była w jego ty­pie. Cał­kiem na­tu­ralna, bez do­dat­ko­wych po­pra­wek czy ulep­szeń. Wszystko, po­cząw­szy od gę­stych ciem­no­mie­dzia­nych wło­sów po trampki, krzy­czało: NIE JE­STEM TY­PEM CAGE’A. A to, że miała przy so­bie wa­lizkę, no cóż, nie wró­żyło ni­czego do­brego.

– Hmm, nie.

Jej ra­miona opa­dły i usły­sza­łem wy­raźny szloch. Mała, de­li­katna dłoń pod­nio­sła się, żeby za­kryć usta, jakby sama sie­bie chciała uci­szyć. Na­wet jej pa­znok­cie były ele­ganc­kie. Nie za dłu­gie, z gład­kimi, za­okrą­glo­nymi koń­cami, po­cią­gnięte de­li­kat­nym ró­żo­wym la­kie­rem.

– Zo­sta­wi­łam te­le­fon u mo­jej sio­stry – wes­tchnęła wresz­cie. – Mu­szę do niego za­dzwo­nić. Czy mogę wejść?

Cage wy­szedł gdzieś z mo­delką stro­jów ką­pie­lo­wych, którą naj­wy­raź­niej po­cią­gali bejs­bo­li­ści gra­jący dla dru­żyny uni­wer­sy­tec­kiej. Po­dej­rze­wa­łem, po tym, co mi opo­wia­dał, że ra­czej nie wróci na noc. Ni­gdy nie od­bie­rze od niej te­le­fonu, a ja po pro­stu nie mo­głem znieść my­śli o tym, że ta dziew­czyna mo­głaby się jesz­cze bar­dziej za­smu­cić. Okropna myśl prze­mknęła mi przez głowę: Oby tylko nie cho­dziło o wpadkę. Czy on nie wi­dział, jak cho­ler­nie była nie­winna?

– Hmm, taa, ale nie wiem, czy od­bie­rze. On jest za­jęty… dziś wie­czo­rem.

Uśmiech­nęła się cierpko i przy­tak­nęła, wpra­sza­jąc się do środka.

– Wiem, czym jest tak za­jęty, ale ze mną po­roz­ma­wia.

Brzmiała ra­czej pew­nie. Cóż, ja nie by­łem o tym aż tak prze­ko­nany.

– Masz może ko­mórkę, z któ­rej mo­gła­bym za­dzwo­nić?

Się­gną­łem do kie­szeni dżin­sów i po­da­łem jej te­le­fon, nie chcąc się z nią sprze­czać. Prze­stała w końcu pła­kać i chcia­łem, żeby tak zo­stało.

– Dzięki. No to dzwo­nię.

Pa­trzy­łem, jak pod­cho­dzi do sofy i z gło­śnym hu­kiem rzuca na pod­łogę wa­lizkę, a po­tem usa­da­wia się na wy­słu­żo­nych po­dusz­kach, jakby go­ściła tu już wie­lo­krot­nie. Jako że wpro­wa­dzi­łem się do­piero dwa dni temu, nie mo­głem wie­dzieć, czy rze­czy­wi­ście by­wała tu­taj wcze­śniej. Cage był zna­jo­mym zna­jo­mego i szu­kał współ­lo­ka­tora. Ja po­trze­bo­wa­łem cze­goś na już, a jego miesz­ka­nie było cał­kiem przy­jemne. Pre­ston i Cage grali w tej sa­mej dru­ży­nie uni­wer­sy­tec­kiej. Kiedy mój kum­pel usły­szał, że po­trze­buję miesz­ka­nia, za­dzwo­nił do Cage’a i umó­wił nas na spo­tka­nie.

– To ja. Kiedy ucie­ka­łam, zo­sta­wi­łam swój te­le­fon. Nie ma cię tu, ale twój współ­lo­ka­tor mnie wpu­ścił. Za­dzwoń do mnie. – Po­cią­gnęła no­sem się roz­łą­czyła.

Za­fa­scy­no­wany ob­ser­wo­wa­łem, jak za­częła pi­sać do niego wia­do­mość. Ona na­prawdę wie­rzyła, że ta mę­ska dziwka od­dzwoni, jak tylko od­czyta jej SMS-a. By­łem za­in­try­go­wany i z każdą mi­nutą co­raz bar­dziej za­nie­po­ko­jony.

Skoń­czyw­szy, od­dała mi te­le­fon. Na jej za­pła­ka­nej czer­wo­nej twa­rzy po­ja­wił się de­li­katny uśmiech, uka­zu­jąc do­łeczki w po­licz­kach. Cho­lera, to było na­prawdę uro­cze.

– Dzięki. Masz coś prze­ciwko, że­bym tu za­cze­kała, aż do mnie od­dzwoni?

Po­krę­ci­łem głową.

– Nie, ab­so­lut­nie. Na­pi­jesz się cze­goś?

Przy­tak­nęła i wstała z sofy.

– Tak, ale sama so­bie we­zmę. Moje na­poje są na dol­nej półce, za pi­wami.

Zmarsz­czy­łem brwi i po­sze­dłem za nią do kuchni. Otwo­rzyła lo­dówkę i schy­liła się, żeby wy­cią­gnąć swój ukryty na­pój. W tej po­zy­cji trudno było prze­oczyć jej ty­łek – zwłasz­cza w tych do­pa­so­wa­nych, prze­tar­tych dżin­sach. Był ide­alny, w kształ­cie serca, i choć nie była spe­cjal­nie wy­soka, jej nogi się­gały nieba.

– Tu jest. Cage musi iść do sklepu uzu­peł­nić za­pasy. Chyba po­zwala swoim jed­no­noc­nym zdo­by­czom pić moje Jar­ri­tos1.

Mia­łem do­syć zga­dy­wa­nek. Mu­sia­łem wie­dzieć, kim wła­ści­wie jest ta ko­bieta. Na pewno nie jedną z jego dziew­czyn. Czyżby to była owa sio­stra, z którą uma­wiał się Pre­ston? Mia­łem cho­lerną na­dzieję, że nie. By­łem nią na­prawdę za­in­te­re­so­wany, a nie in­te­re­so­wa­łem się ni­kim już od dłuż­szego czasu – od­kąd ostat­nia dziew­czyna zła­mała mi serce. Już chcia­łem za­py­tać, skąd zna Cage’a, kiedy mój te­le­fon za­czął dzwo­nić. Po­de­szła do mnie i wy­cią­gnęła dłoń. Dziew­czyna na­prawdę my­ślała, że to Cage. Spoj­rza­łem na wy­świe­tlacz i oka­zało się, że fak­tycz­nie dzwoni mój współ­lo­ka­tor. Chwy­ciła apa­rat.

– Hej… Ona jest ta­kim sa­mo­lub­nym pa­ja­cem… Nie mogę tam zo­stać, Cage… Nie chcia­łam zo­sta­wiać tam te­le­fonu. By­łam po pro­stu smutna… Tak, twój nowy współ­lo­ka­tor to miły gość. Był bar­dzo po­mocny… Nie, nie kończ swo­jej randki. Ulżyj so­bie. Po­cze­kam… Przy­się­gam, że tam nie wrócę. Ona jest, jaka jest, Cage… Ja po pro­stu jej nie­na­wi­dzę. – Znów usły­sza­łem tłu­miony szloch w jej gło­sie. – Nie, nie, na­prawdę, wszystko okej. Po­trze­buję cię zo­ba­czyć… Nie rób tego. Odejdę… Cage… Nie… Cage… Okej, w po­rządku.

Po­dała mi te­le­fon.

– Chce z tobą roz­ma­wiać.

Cze­goś ta­kiego się nie spo­dzie­wa­łem. Dziew­czyna mu­siała być jego sio­strą.

– Hej.

– Po­słu­chaj, mu­szę mieć pew­ność, że Low zo­sta­nie tam, gdzie jest, do­póki nie wrócę do domu. Jest zde­ner­wo­wana i nie chcę, żeby so­bie po­szła. Daj jej je­den z tych mek­sy­kań­skich drin­ków z lo­dówki. Są za pi­wami, na dol­nej półce. Mu­szę je ukry­wać przed la­skami, które do mnie przy­cho­dzą. Wszyst­kie ko­biety sza­leją za tym pa­skudz­twem. Włącz te­le­wi­zor, ro­ze­rwij ją, co­kol­wiek. Je­stem dzie­sięć mi­nut drogi od domu, ale już wkła­dam dżinsy i wra­cam. Po­móż jej sku­pić się na czymś in­nym, tylko jej nie do­ty­kaj.

– Ach, okej, ja­sne. To twoja sio­stra?

Cage za­śmiał się do te­le­fonu.

– No coś ty, to nie jest moja sio­stra. Sio­strze nie ku­pił­bym ulu­bio­nego na­poju i nie prze­rwał­bym ak­cji w trój­ką­cie, żeby do niej od­dzwo­nić. Low jest dziew­czyną, z którą się oże­nię.

Nie mia­łem na to żad­nej od­po­wie­dzi. Spoj­rza­łem na nią – stała przy oknie, ob­ró­cona do mnie ple­cami. Dłu­gie i gę­ste mie­dziane loki, za­krę­cone na koń­cach, się­gały środka jej ple­ców. Ani tro­chę nie przy­po­mi­nała dziew­czyn, z któ­rymi za­da­wał się Cage. O co mu cho­dziło, kiedy mó­wił, że to dziew­czyna, którą po­ślubi? To nie miało żad­nego sensu.

– Za­trzy­maj ją tam. Je­stem w dro­dze.

Roz­łą­czył się.

Rzu­ci­łem te­le­fon na stół i na­dal sta­łem w miej­scu, ga­piąc się po pro­stu na jej plecy. Od­wró­ciła się po­woli i przez mo­ment przy­glą­dała mi się uważ­nie, aż wresz­cie się uśmiech­nęła.

– Po­wie­dział ci, że mnie po­ślubi, prawda? – za­py­tała, śmie­jąc się de­li­kat­nie i upiła nieco swo­jego na­poju. – Sza­lony chło­pak. Nie po­win­nam była go mar­twić, ale jest wszyst­kim, co mam.

Po­de­szła bli­żej i usia­dła na sta­rej, wy­bla­kłej, zie­lo­nej so­fie, pod­ku­liw­szy nogi pod sie­bie.

– Nie martw się. Nie odejdę. Gdy­bym wy­szła, Cage prze­trzą­snąłby dom mo­jej sio­stry, za­pewne na­pę­dza­jąc jej przy tym nie­złego stra­cha. Mam już wy­star­cza­jąco dużo pro­ble­mów, kiedy w grę wcho­dzi moja sio­stra. Nie mam za­miaru na­pusz­czać na nią Cage’a.

Po­woli pod­sze­dłem do je­dy­nego krze­sła w po­koju i usia­dłem na nim.

– Więc je­ste­ście za­rę­czeni? – za­py­ta­łem, ga­piąc się na jej ser­deczny pa­lec, na któ­rym nie było żad­nego pier­ścionka.

Ze smut­nym uśmie­chem po­krę­ciła głową.

– Ni­gdy w ży­ciu. Cage miewa sza­lone po­my­sły. To, że wy­po­wiada je na głos, nie zna­czy, że stają się one choćby praw­do­po­dobne.

Unio­sła brew i znów po­cią­gnęła odro­binę na­poju z bu­telki.

– To nie wyj­dziesz za Cage’a? – Na­prawdę chcia­łem, żeby mi to wy­ja­śniła, po­nie­waż by­łem nie­zwy­kle zdez­o­rien­to­wany i bar­dziej niż tro­chę nią za­in­te­re­so­wany. Przy­gry­zła dolną wargę i do­piero te­raz za­uwa­ży­łem, jak pełne były jej usta.

– Cage był moim „chłop­cem z są­siedz­twa”, kiedy do­ra­sta­łam. Jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Ko­cham go na za­bój i na­prawdę jest wszyst­kim, co mam. Jest je­dyną osobą, na którą mogę li­czyć. Ni­gdy nie by­li­śmy parą, po­nie­waż on wie, że nie będę się z nim ko­chać, a on po­trze­buje seksu. Poza tym on jest zu­peł­nie za­krę­cony na punk­cie sa­mej idei na­szego związku i tego, że za­nim się ze mną ożeni, wszystko się roz­pad­nie. Jest w nim ja­kiś ir­ra­cjo­nalny strach, że mnie straci.

Czy ona wie­działa, że Cage po­su­wał wię­cej niż trzy różne la­ski w tym ty­go­dniu i naj­wy­raź­niej za­ba­wiał się w trój­ką­cie, kiedy do niego za­dzwo­niła? Była o wiele lep­sza od niego.

– Po­zbądź się tej miny. Nie po­trze­buję two­jej li­to­ści. Wiem, jaki on jest. Wiem też, że zda­jesz so­bie sprawę, na ja­kie dziew­czyny leci, i że nie wy­glą­dam ani tro­chę jak one. Nie żyję w świe­cie fan­ta­zji. Je­stem bar­dzo świa­doma. – Prze­chy­liła głowę i uśmiech­nęła się do mnie słodko. – Na­wet nie znam two­jego imie­nia.

– Mar­cus Hardy.

– Więc Mar­cu­sie Hardy, je­stem Wil­low Mont­go­mery, ale wszy­scy wo­łają na mnie Low. Miło mi cię po­znać.

– Wza­jem­nie.

– Je­steś przy­ja­cie­lem Pre­stona.

Przy­tak­ną­łem.

– Tak, ale nie miej mi tego za złe.

Za­śmiała się po raz pierw­szy i za­sko­czyła mnie na­gła przy­jem­ność, jaką od­czu­łem, pa­trząc na ten pro­sty gest. Lu­bi­łem jej śmiech.

– Nie będę. Pre­ston nie jest aż taki zły. Lubi wy­ko­rzy­sty­wać ładną buźkę dla swo­ich ko­rzy­ści, ale ja je­stem poza jego ra­da­rem. Cage by go za­bił, gdyby za­czął ły­pać na mnie tymi swo­imi nie­bie­skimi oczę­tami.

Czy to dla­tego, że Pre­ston był ko­bie­cia­rzem? A może po pro­stu wzbu­dzał w Cage’u sil­niej­szy in­stynkt opie­kuń­czy wo­bec Wil­low. Czy ten fa­cet na­prawdę my­ślał, że ona za­czeka, aż bę­dzie go­towy się ustat­ko­wać i ją po­ślu­bić?

– Low! – za­brzmiał głos Cage’a, kiedy otwo­rzyły się drzwi wej­ściowe do miesz­ka­nia. Ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie do­okoła i od razu sku­pił wzrok na Wil­low.

– Boże, skar­bie, tak się ba­łem, że uciek­niesz. Chodź do mnie. – To był Cage, ja­kiego ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem. Naj­wy­raź­niej ten słodki mały ru­dzie­lec tra­fiał do niego jak nikt inny. Ob­jął ją jedną ręką, drugą się­gnął w dół po za­po­mnianą już wa­lizkę, po czym za­pro­wa­dził ją do swo­jego po­koju, szep­cząc coś do ucha. Gdyby nie po­wie­działa mi wcze­śniej, że od­mó­wiła mu seksu, to te­raz za­pewne wpadł­bym w szał, że Cage bę­dzie do­ty­kał ko­goś tak nie­win­nego jak ona, choć sam do­piero co za­ba­wiał się w łóżku z dwiema la­skami. A tak zże­rała mnie tylko zwy­czajna za­zdrość, po­nie­waż wie­dzia­łem, że przyj­dzie mu ją tu­lić i słu­chać jej me­lo­dyj­nego głosu, kiedy bę­dzie wy­pła­ki­wała swoje żale. To on bę­dzie tym, który jej po­może, nie ja. Do­piero co ją po­zna­łem. Dla­czego więc, do cho­lery, tak mnie to mę­czy?

1 – Mek­sy­kań­ski na­pój owo­cowy (przyp. tłum.).

Roz­dział II

Wil­low

Spoj­rza­łam na Cage’a roz­ło­żo­nego na pod­ło­dze koło łóżka. Po po­wro­cie z noc­nych wo­jaży ja­kimś cu­dem zdo­łał zna­leźć kilka do­dat­ko­wych ko­ców i po­du­szek. Śmier­dział whi­sky i sek­sem. Nie po­zwo­li­łam mu spać obok sie­bie, skoro chwilę wcze­śniej bzy­kał ja­kąś bez­i­mienną la­skę. Wa­riat. Po­wstrzy­ma­łam chęć od­gar­nię­cia mu z czoła jego dłu­gich czar­nych wło­sów. Mu­sia­łam wyjść, a gdy­bym go obu­dziła, pró­bo­wałby mnie za­trzy­mać. Moja sio­stra li­czyła na to, że zajmę się dzi­siaj swoją sio­strze­nicą, La­rissą. Wciąż by­łam na nią wście­kła, ale La­rissa była tylko dziec­kiem, po­trze­bo­wała mnie. To nie jej wina, że jej mama jest ta­kim sa­mo­lub­nym ba­cho­rem.

Wsta­łam, zdję­łam z łóżka na­rzutę i okry­łam nią pół­na­gie ciało Cage’a. W nocy ro­ze­brał się do bok­se­rek, żeby po­zbyć się smrodu dymu, al­ko­holu i ta­nich per­fum, któ­rymi na­sią­kły jego ubra­nia. To nie miało zna­cze­nia, bo i tak nie­przy­jemny za­pach na­dal się utrzy­my­wał. Jego ab­sur­dal­nie wy­rzeź­biona klatka pier­siowa za­wsze była zło­ci­ście brą­zowa. Jego mama była stu­pro­cen­tową In­dianką i to było wi­doczne na pierw­szy rzut oka. In­ten­syw­nie nie­bie­skie oczy Cage’a były je­dyną ce­chą, jaką odzie­dzi­czył po ojcu. To jedna z wielu rze­czy, które nas łą­czą – nie­obec­ność oj­ców w moim i jego ży­ciu.

W wa­lizce mia­łam tylko trzy ze­stawy czy­stych ubrań. Moje brudne ciu­chy pię­trzyły się w pla­sti­ko­wym ko­szu na bie­li­znę, który Cage trzy­mał w rogu po­koju. Na­prawdę mu­szę zna­leźć chwilę, żeby zro­bić po­rządne pra­nie. Ze skrom­nego za­sobu ciu­chów wy­bra­łam zwy­kłe dżinsy i ko­szulkę Hur­ri­ca­nes Ba­se­ball, którą do­sta­łam od Cage’a, po czym szybko i ci­cho się ubra­łam. Po­tem ucze­sa­łam włosy, za­mknę­łam wa­lizkę i wrzu­ci­łam do ko­sza brudne ubra­nia z po­przed­niego dnia.

De­li­kat­nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi, żeby go nie obu­dzić, ru­szy­łam w kie­runku kuchni. Po­trze­bo­wa­łam kawy. Chcia­łam też zo­sta­wić tro­chę przy­go­to­wa­nej dla Cage’a. Bóg je­den wie, jak bar­dzo bę­dzie jej po­trze­bo­wał po wczo­raj­szej nocy.

– My­śla­łem, że wy­szłaś wczo­raj wie­czo­rem.

Od­wró­ci­łam się i zo­ba­czy­łam sie­dzą­cego przy stole Mar­cusa Hardy’ego – po­pi­jał kawę i prze­glą­dał ga­zetę. Na­prawdę wo­la­ła­bym, żeby nie był aż tak pie­kiel­nie przy­stojny. Mar­cus Hardy to zde­cy­do­wa­nie nie moja liga. Nie mia­łam zie­lo­nego po­ję­cia, jak Cage’owi udało się zna­leźć ta­kiego współ­lo­ka­tora. Pre­ston musi być bli­sko z Mar­cu­sem, co w su­mie jest dziwne, bo do­ra­stał w ta­kim sa­mym śro­do­wi­sku jak Cage i ja.

– Hmm, nie, to był Cage.

Mar­cus skrzy­wił się i po­pa­trzył z dez­apro­batą, którą wi­dzia­łam na jego twa­rzy już wczo­raj. On na­prawdę nie ro­zu­miał na­szego związku. Nie by­łam pewna, czy nas oce­nia, ale i tak mnie to iry­to­wało. Na­wet je­śli miał naj­pięk­niej­sze zie­lone oczy, ja­kie w ży­ciu wi­dzia­łam.

– Cage’a tu nie ma?

Po­krę­ci­łam głową.

– Jest, jest. Do­stał wczo­raj, hmm… te­le­fon i mu­siał wyjść. Wró­cił kilka go­dzin temu.

– Więc zo­sta­wił cię tu­taj, kiedy on… wy­szedł.

Wes­tchnę­łam i się­gnę­łam po ku­bek, żeby na­lać so­bie kawy.

– Do­kład­nie.

– Wła­śnie mia­łem sma­żyć jajka i ro­bić to­sty. Masz ochotę?

Nie ta­kiej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wa­łam. My­śla­łam, że bę­dzie roz­trzą­sał moje re­la­cje z Cage’em. A on pro­po­no­wał mi śnia­da­nie.

– Nie, dzię­kuję. Mu­szę za­jąć się dziś sio­strze­nicą. – Po­ka­za­łam mu swój ku­bek z kawą. – Wy­cho­dząc, za­bie­ram ze sobą kawę, ale za­wszę zwra­cam kubki.

Mar­cus wzru­szył ra­mio­nami.

– Bez obaw. I tak nie są moje.

– Wiem. Ku­pi­łam je Cage’owi, kiedy się tu wpro­wa­dzał.

Mar­cus wstał i pod­szedł do lo­dówki, by wy­cią­gnąć z niej jajka i ma­sło. Je­śli mia­ła­bym być wo­bec sie­bie zu­peł­nie szczera, to mu­sia­ła­bym przy­znać, że chcia­łam tam po pro­stu stać i pa­trzeć, jak go­tuje. Po­tem zjeść z nim śnia­da­nie i spraw­dzić, czy dam radę spra­wić, by się uśmiech­nął. By­łam prze­ko­nana, że ma piękny uśmiech. I że te jego zie­lone oczy po­tra­fią cud­nie błysz­czeć ra­do­ścią.

– Je­steś pewna, że nie mo­żesz zo­stać? Moje umie­jęt­no­ści ku­li­narne są dość im­po­nu­jące.

Mar­cus się­gnął do półki obok mnie. Po­czu­łam za­pach my­dła wy­mie­szany z wo­nią kawy i czymś, co przy­po­mi­nało mi cie­płe let­nie dni. Po­wstrzy­ma­łam się od chwy­ce­nia go za ko­szulkę i za­cią­gnię­cia się moc­niej tym za­pa­chem. Po­my­ślałby, że osza­la­łam. Za­wsze uwa­ża­łam, że za­pach Cage’a po zwy­cię­skim me­czu był nie do prze­bi­cia. Ale pot, piw­sko i pa­pie­rosy to jed­nak żadna kon­ku­ren­cja dla czy­stego Mar­cusa Hardy’ego.

Okej, mu­szę już spa­dać.

– Hmm, okej, mu­szę już ucie­kać. Jesz­cze raz dzię­kuję i może kie­dyś sko­rzy­stam z tego za­pro­sze­nia na śnia­da­nie. Mu­szę do­stać się do miesz­ka­nia sio­stry, za­nim ona zjawi się tu z dziec­kiem na do­czepkę.

Mar­cus spoj­rzał na mnie i zmarsz­czył de­li­kat­nie brwi. Wy­da­wał się zmar­twiony. Gdyby tylko ten fa­cet wie­dział, że to naj­mniej­sze z mo­ich zmar­twień. Za­sta­na­wia­łam się, co by po­my­ślał, gdyby się do­wie­dział, że nie mam gdzie miesz­kać. Ka­napa u sio­stry i łóżko u Cage’a to były na dzień dzi­siej­szy moje je­dyne opcje. Po­dej­rze­wa­łam, że chciałby mi ja­koś po­móc, i to mnie roz­czu­lało. Po­trzą­snę­łam głową, chcąc roz­wiać tę ilu­zję Mar­cusa, którą sama so­bie wy­my­śli­łam. Mi­nę­łam jego i pyszne sma­ko­łyki, które przy­go­to­wy­wał, i skie­ro­wa­łam się do wyj­ścia.

– Po­ra­dzisz so­bie? – za­wo­łał, kiedy moja dłoń się­gnęła klamki. Uśmiech­nę­łam się. Mia­łam ra­cję. Za­le­żało mu. Ale z dru­giej strony, fa­ceci tacy jak on chcieli ra­to­wać cały świat.

– Ja­sne – od­par­łam, oglą­da­jąc się za sie­bie i po­sy­ła­jąc mu uśmiech, po czym wy­szłam na ze­wnątrz, wra­ca­jąc do rze­czy­wi­sto­ści.

– Gdzie ty się, do li­cha, po­dzie­wa­łaś? Nie, po­cze­kaj, nie mówi mi. Znów wy­lą­do­wa­łaś w łóżku Cage’a Yorka. Zda­jesz so­bie sprawę, że nie mo­żesz mnie oce­niać, kiedy sama sy­piasz z tą mę­ską dziwką.

Ugry­złam się w ję­zyk, żeby po­wstrzy­mać się od krzyku. Moja sio­stra była tak nie­zo­rien­to­wana w tym, co dzieje się w moim ży­ciu, że na­wet nie była świa­doma tego, jak bar­dzo się myli. Tak, Cage mógł być uwa­żany za mę­ską dziwkę, ale wy­bie­rał za­wsze na­prawdę go­rące, sek­sowne dziew­czyny. Cał­kiem wy­soko sta­wiał po­przeczkę. Ni­gdy nie prze­stało mnie dzi­wić, że lu­dzie brali mnie za je­den z jego pod­bo­jów. Kom­plet­nie nie pa­so­wa­łam do pro­filu. Po pierw­sze, wciąż utrzy­my­wał ze mną kon­takt. A nie ro­bił tego ni­gdy, je­śli już pa­nienkę za­li­czył. Po dru­gie, nie by­łam wy­star­cza­jąco wy­soka, by­łam ru­dziel­cem, moje bio­dra były zbyt sze­ro­kie, a piersi zbyt na­tu­ralne. Cage lu­bił sztuczne cycki. Dziwne, ale praw­dziwe. W każ­dym ra­zie moja sio­stra była ży­wym przy­kła­dem tego, na co le­ciał Cage. Prawda, też miała rude włosy, ale jej były na­tu­ral­nie po­fa­lo­wane, była wy­soka i szczu­pła. Rudy wy­glą­dał na niej le­piej niż na mnie. Jej rudy był sek­sowny. Mój nie­ko­niecz­nie.

– Je­stem prze­cież. Więc idź już, prze­stań prze­kli­nać i krzy­czeć przy La­ris­sie. Cały ty­dzień pra­co­wa­łam nad tym, żeby prze­stała mó­wić c-h-o-l-e-r-a, kiedy coś upusz­cza.

Gdy­bym nie mu­siała za­mar­twiać się tym, że to słowo wej­dzie na stałe do jej ję­zyka, uzna­ła­bym to za­pewne za coś za­baw­nego. Sie­działa na swoim wy­so­kim krze­śle i upusz­czała jedną chrupkę za drugą. Kiedy ta od­bi­jała się od pod­łogi, mała krzy­czała: „CHO­LERA!”, kla­skała w rączki i… po­wta­rzała cały pro­ces od po­czątku. A to wszystko dzięki mo­jej uro­czej sio­strze, która krzy­czała „cho­lera” za każ­dym ra­zem, kiedy mała upusz­czała je­dze­nie na zie­mię. I tak moja sio­strze­nica zde­cy­do­wała, że to bę­dzie do­sko­nała za­bawa.

– Nie­ważne, to było za­bawne. Mu­szę le­cieć. Za­dzwoń do Ja­net Hall, tej ko­biety, która w swo­ich żół­tych wło­sach wiecz­nie ma wałki. Mieszka trzy domy stąd. Za­py­taj, czy może ju­tro za­jąć się La­rissą. Ty masz za­ję­cia, prawda?

Przy­tak­nę­łam.

– Tak.

Nie zno­si­łam zo­sta­wiać ma­łej z tą ko­ciarą. Ostat­nim ra­zem, kiedy tam była, wró­ciła do domu cała po­dra­pana przez ty­siące ko­tów, które się tam kręcą, o smro­dzie ko­cich od­cho­dów na­wet nie wspo­mnę. Nie mo­głam jed­nak opu­ścić za­jęć czy na­wet do­stać mniej niż 5 z któ­re­go­kol­wiek kursu – ode­bra­liby mi sty­pen­dium. A bar­dzo go po­trze­bo­wa­łam. W Faulk­ner pod­ję­łam dwu­let­nie stu­dia i tylko na tyle było mnie stać. Kiedy skoń­czy się moje sty­pen­dium, będę mu­siała odło­żyć edu­ka­cję na bok. Chyba że uda­łoby mi się zdo­być kre­dyt stu­dencki, ale zwa­żyw­szy na to, że w tym mo­men­cie nie mia­łam na­wet domu, było to mało praw­do­po­dobne.

– Okej, już mnie nie ma. Nie dzwoń na ko­mórkę, kiedy je­stem w pracy. Jak bę­dziesz miała ja­kieś pro­blemy, sama je roz­wiąż.

I już jej nie było. Żad­nego bu­ziaka dla La­rissy. Nie­na­wi­dzi­łam jej za to – zresztą nie tylko za to.

Moja mama zmarła na raka, kiedy mia­łam dwa­na­ście lat, zo­sta­wia­jąc mnie i sio­strę zu­peł­nie same. Tawny miała osiem­na­ście lat, kiedy prze­jęła nade mną opiekę. Dom na szczę­ście udało się spła­cić dzięki oszczęd­no­ściom mamy. Za­równo on, jak i skromna suma na kon­cie przy­pa­dły Tawny. Zdała GED1, za­miast ukoń­czyć ostat­nią klasę li­ceum, i zdo­łała zdo­być pracę, by móc pła­cić na­sze ra­chunki. Kiedy już sama mo­głam pra­co­wać, po­ma­ga­łam z opła­tami. Po­tem po­ja­wiła się La­rissa i ja­kiś rok temu wszystko się po­gma­twało. Tawny stwier­dziła, że nie może mnie dłu­żej utrzy­my­wać i że mu­szę zna­leźć so­bie miesz­ka­nie. Z pen­sji kel­nerki nie było mnie stać na wła­sny kąt. Zde­cy­do­wała więc, że je­śli będę zaj­mo­wać się dziec­kiem, kiedy ona jest w pracy, w za­mian mogę zo­stać za darmo na noc. Pro­blem w tym, że nie po­trze­bo­wała opie­kunki co­dzien­nie, a „za darmo” nie po­zwa­lała mi no­co­wać.

Brzmi okrut­nie, ale by­łam prze­ko­nana, że w te noce przy­cho­dził do niej oj­ciec La­rissy i nie chciała, że­bym do­wie­działa się, kim on jest. Po­dej­rze­wa­łam, że gdyby nie ten se­kret, po­zwa­la­łaby mi zo­sta­wać. A tak, no cóż… wy­ko­pała mnie stam­tąd przez ja­kie­goś fa­ceta. Naj­pierw uda­łam się do ko­ścioła me­to­dy­stów, któ­rzy pro­wa­dzili ośro­dek dla bez­dom­nych, po­tem jed­nak do­wie­dział się o tym Cage, któ­rego Tawny po­in­for­mo­wała, że nie po­zwala mi u sie­bie no­co­wać. I tak wy­lą­do­wa­łam u niego. Pró­bo­wa­łam z nim dys­ku­to­wać, ale tak na­prawdę po­trze­bo­wa­łam go. Na­wet kiedy mo­men­tami by­wał za­bor­czy i nieco sza­lony, opie­ko­wał się mną. Wcze­śniej nikt ni­gdy tego nie ro­bił. A on lu­bił świa­do­mość, że po­trafi się kimś za­jąć.

Kiedy zmarła jego bab­cia, zo­sta­wiła mu wszystko, na­wet to, co miała scho­wane w skar­pe­cie. Cage ni­gdy wła­ści­wie jej nie po­znał, po­nie­waż jego matka jako szes­na­sto­latka ucie­kła z domu i ni­gdy już do niego nie wró­ciła. To było wiel­kie za­sko­cze­nie, kiedy otrzy­mał czek na dwie­ście ty­sięcy do­la­rów. Pierw­szym, co zro­bił, był za­kup wła­snego miesz­ka­nia. Stwier­dził, że to do­bra in­we­sty­cja i chciał odro­biny bez­pie­czeń­stwa. Resztę pie­nię­dzy ulo­ko­wał w banku i brał z konta tylko tyle, ile po­trze­bo­wał. Od tam­tej pory nie­ustan­nie pró­bo­wał mnie na­mó­wić, że­bym z nim za­miesz­kała.

– Low­low wyjść – za­żą­dała La­rissa, ude­rza­jąc swo­imi ma­łymi piąst­kami w tacę krze­sła do kar­mie­nia, w któ­rym sie­działa. Ostat­nio za­częła tak na mnie wo­łać. Wcze­śniej mó­wiła do mnie „mama”, ale to strasz­nie zło­ściło Tawny. Mu­sia­łam więc nieco po­pra­co­wać, żeby wy­eli­mi­no­wać u ma­łej ten na­wyk.

– Tak, wy­cią­gnę cię, ale naj­pierw umy­jemy ci rączki z ba­nana.

Mar­cus

– Kiedy Low wy­szła? – wy­mam­ro­tał Cage, wy­cho­dząc z sy­pialni go­dzinę po tym, jak Wil­low się ze mną po­że­gnała. Na od­le­głość wy­czu­łem za­pach whi­sky. Jak ona mo­gła przy nim spać?

– Ja­kąś go­dzinę temu.

Ski­nął głową i wy­cią­gnął ko­mórkę z kie­szeni spodni. W tym mo­men­cie na­prawdę chcia­łem wy­glą­dać na sku­pio­nego na pracy przy swoim lap­to­pie, a nie jak ktoś, kto umiera z cie­ka­wo­ści, żeby usły­szeć roz­mowę te­le­fo­niczną współ­lo­ka­tora.

– Cześć, skar­bie, dla­czego wy­szłaś i mnie nie obu­dzi­łaś?… Ach, no prze­stań. Wiesz, że dla cie­bie bym wstał… Prze­pra­szam. Nie po­wi­nie­nem był wy­cho­dzić… Nie, nie po­wi­nie­nem był. My­śla­łem, że śpisz… Chcę, że­byś tu dziś wie­czo­rem wró­ciła i pro­szę, za­bierz wresz­cie klucz. Wciąż ci go zo­sta­wiam. Nie lu­bię, kiedy z nią zo­sta­jesz i le­piej, że­bym się nie do­wie­dział, że wró­ci­łaś do tego cho­ler­nego schro­ni­ska… Sam cię tu przy­pro­wa­dzę, je­śli mnie do tego zmu­sisz… Mam dzi­siaj mecz. Chcesz przyjść? Obie­cuję, że wrócę z tobą… Okej, do­brze. Ale wróć. Je­śli mu­sisz od­po­cząć przed ju­trzej­szymi za­ję­ciami, to przy­pro­wadź tu ten swój sek­sowny ty­łek i po­rząd­nie się wy­śpij. Obie­cuję dzi­siaj nie śmier­dzieć.

Cage za­śmiał się i za­koń­czył roz­mowę.

– Osza­leję z tą dziew­czyną, przy­się­gam.

Zer­k­ną­łem na niego. Na­peł­niał wła­śnie swój ku­bek kawą.

– Wzięła so­bie kawę, za­nim wy­szła?

– Taa, wzięła.

Przy­tak­nął i oparł się o blat.

– Wy­glą­dała na zmę­czoną czy ra­czej zmar­twioną?

Wy­glą­dała na po­ko­naną, ale tego nie chcia­łem mu mó­wić. Nie dla­tego, że się o niego mar­twi­łem, ale dla­tego, że ona nie chcia­łaby, że­bym dzie­lił się po­dob­nymi ob­ser­wa­cjami.

– Wy­glą­dała okej.

My­ślami wró­ci­łem do ich roz­mowy te­le­fo­nicz­nej. Cage wspo­mi­nał coś o ja­kimś schro­ni­sku. Wzdry­gną­łem się na myśl o Wil­low śpią­cej w ta­kim miej­scu.

– Co mia­łeś na my­śli, mó­wiąc, żeby nie szła do schro­ni­ska?

Cage za­klął i po­krę­cił głową z dez­apro­batą.

– Ta jej sio­stra jest wredna jak cho­lera. Ge­ne­ral­nie wy­wa­liła Low z domu. Na po­czątku nie mia­łem o tym po­ję­cia. Do­piero po ja­kimś cza­sie do­wie­dzia­łem się, że sy­pia w ko­ściele, który pro­wa­dzi schro­ni­sko dla bez­dom­nych. By­łem tak ku­rew­sko zły, że mógł­bym za­bić tę babę go­łymi rę­kami.

– Więc gdzie te­raz mieszka? – prze­czu­wa­łem, że od­po­wiedź wcale mi się nie spodoba, ale po pro­stu mu­sia­łem wie­dzieć.

– Je­śli da­nego dnia pil­nuje sio­strze­nicy, sio­stra po­zwala jej zo­stać na noc. Resztę nocy spę­dza tu­taj. Kil­ka­krot­nie pro­po­no­wa­łem jej po­kój, który ty te­raz zaj­mu­jesz, ale za­wsze od­ma­wiała. Po­wie­działa, że nie znio­słaby mo­jego stylu ży­cia tak na co dzień. Nie na­ci­skam na nią tylko dla­tego, że nie chcę jej stra­cić. Zro­zu­mia­łaby w końcu, ja­kim je­stem tchó­rzem, i ode­szłaby. Po pro­stu nie mogę jej stra­cić.

Gość był nie­źle po­pie­przony. Ja­kim cu­dem wie­rzył w to, że jest za­ko­chany, skoro nie po­tra­fił prze­stać bzy­kać wszyst­kiego, co miało dłu­gie nogi i sztuczne cycki i za­opie­ko­wać się Wil­low?

– Ro­zu­miem – od­par­łem, tak na­prawdę nie ro­zu­mie­jąc tego ani tro­chę.

Za­śmiał się, od­kła­da­jąc ku­bek.

– Wąt­pię, że­byś ro­zu­miał.

Nie od­po­wie­dzia­łem, miał prze­cież ra­cję.

Pu­ka­nie do drzwi mnie za­sko­czyło, choć spo­dzie­wa­łem się go już od kilku go­dzin. Od­kąd Cage za­po­wie­dział, że koło siód­mej mam się spo­dzie­wać Wil­low, by­łem wy­jąt­kowo nie­spo­kojny. Te­raz mia­łem ją mieć tylko dla sie­bie. Na­wet wie­dząc, że jest to zu­peł­nie nie­roz­sądne, wy­cze­ki­wa­łem jej z wielką nie­cier­pli­wo­ścią. Fa­scy­no­wała mnie. Drę­czyła mnie rów­nież świa­do­mość, że jej wła­sna sio­stra znów wy­rzu­ciła ją z domu. Choć dziś prze­cież zaj­mo­wała się jej dziec­kiem.

– Hej, Mar­cus – uśmiech­nęła się do mnie, kiedy otwo­rzy­łem jej drzwi, za­pra­sza­jąc ją do środka.

– Wi­taj.

– Mam na­dzieję, że nie za­kłó­cam ci wie­czoru. Mo­żesz mnie igno­ro­wać i kon­ty­nu­ować to, co ro­bi­łeś, za­nim przy­szłam. Mogę się na­wet scho­wać w po­koju Cage’a, je­śli po­trze­bu­jesz pry­wat­no­ści czy coś.

Nie ma mowy.

– Nie, hmm, tak wła­ści­wie to przyda mi się to­wa­rzy­stwo. Pró­bo­wa­łem ja­koś sen­sow­nie usta­wić swoje kursy in­ter­ne­towe. Po­trze­buję prze­rwy i roz­mowy w re­alu. – Uśmiech­nęła się pro­mien­nie, aż na jej po­licz­kach znów po­ja­wiły się te uro­cze do­łeczki.

– Świet­nie! Przy­nio­słam film na DVD, który ostat­nio wy­po­ży­czy­łam i mam też ja­kieś skład­niki na pizzę do­mo­wej ro­boty. – W ręce trzy­mała wielką ba­weł­nianą torbę na za­kupy. Drugą dło­nią na­dal obej­mo­wała rączkę zu­ży­tej wa­lizki. Ści­snęło mnie w żo­łądku na myśl o tym, że nosi tak ze sobą wszyst­kie swoje rze­czy. I sam fakt, że w tak ma­łej tor­bie trzyma cały swój do­by­tek. Nie zmie­ści­łaby się tam na­wet ko­lek­cja stro­jów ką­pie­lo­wych mo­jej sio­stry.

– Brzmi ide­al­nie.

– Jak so­bie ra­dzisz z kro­je­niem wa­rzyw?

Za­ka­sa­łem rę­kawy i osten­ta­cyj­nie na­prę­ży­łem ra­mię.

– Prawdę mó­wiąc, mam w tym tro­chę do­świad­cze­nia.

Za­śmiała się, a ja po­czu­łem się tak, jak­bym miał prze­no­sić góry, a nie kroić dla niej ja­rzyny.

Po­sze­dłem za nią do kuchni i przez chwilę mo­głem bez­kar­nie na­pa­wać się jej wi­do­kiem. Dziś nie kryła swo­ich zgrab­nych nóg za dżin­sami. Szorty w ko­lo­rze khaki i czer­wona ko­szulka pod­kre­ślały ko­lor jej kre­mo­wo­brzo­skwi­nio­wej skóry. Włosy wi­siały luźno wzdłuż ple­ców. Te je­dwabne fale zda­wały się nie­mal nie­re­alne.

– Okej, wiem, że w któ­rejś z szu­flad jest cał­kiem do­bry nóż, który przy­nio­słam tu kilka ty­go­dni temu. Ty po­szu­kaj noża i de­ski do kro­je­nia, a ja umyję w tym cza­sie wa­rzywa.

Wy­ru­szy­łem więc na po­szu­ki­wa­nia, sta­ra­jąc się jed­no­cze­śnie po­zbyć głu­pa­wego uśmieszku z twa­rzy.

– Ile lat ma twoja sio­strze­nica? – Dziś by­łem zde­ter­mi­no­wany, żeby do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej na jej te­mat. Dziew­czyna była dla mnie za­gadką. Spoj­rzała przez ra­mię i uśmiech­nęła się do mnie.

– W ze­szłym mie­siącu skoń­czyła ro­czek.

Otwo­rzy­łem szu­fladę i zna­la­złem nóż mię­dzy dwiema na­kład­kami ter­mo­izo­la­cyj­nymi na na­poje.

– Mam!

– Och, do­brze. Za­cznij od kro­je­nia grzy­bów – po­wie­działa, wska­zu­jąc głową na ręcz­nik, na któ­rym le­żały świeżo umyte skład­niki na­szej przy­szłej pizzy.

– Tak jest, psze pani.

– Po­wiedz, jak mieszka ci się z Cage’em? To zna­czy, z tego, co wi­dzę, je­ste­ście zu­peł­nie różni.

Co wła­ści­wie miała na my­śli? Nie, że­bym był ura­żony tym, że nie uważa mnie za pod­ry­wa­cza, ale Cage’a ce­niła prze­cież bar­dzo wy­soko. A skoro je­stem zu­peł­nie inny od niego…

– To miły gość. Rzadko tu bywa. Dzięki temu ła­two mi się sku­pić na kur­sach.

– Cage nie umie zbyt długo usie­dzieć w jed­nym miej­scu. Musi wy­cho­dzić do lu­dzi. Za­wsze taki był. Kiedy by­li­śmy dziećmi, on za­wsze był go­towy na nowe przy­gody. Wie­czo­rami czę­sto wśli­zgi­wał się do mnie przez okno, bo mama nie wpusz­czała go do domu, je­śli wra­cał zbyt późno.

Ni­gdy nie mo­głem zro­zu­mieć ro­dzi­ców, któ­rzy za­my­kali drzwi przed wła­snymi dziećmi, kiedy te nie wra­cały do domu o cza­sie. Moi za­wsze cza­to­wali przy drzwiach, żeby wle­pić mi karę za spóź­nie­nie.

– Prze­stań się tak krzy­wić – za­śmiała się i trą­ciła mnie łok­ciem w bok. – Pra­wie wi­dzę twoje my­śli. Je­steś przy­ja­cie­lem Pre­stona, więc wiesz, ja­kie miał ży­cie. No cóż, ta­kie jak więk­szość dzie­cia­ków w na­szym są­siedz­twie.

Zmu­si­łem się do uśmie­chu i pró­bo­wa­łem sku­pić na wa­rzy­wach.

– Nie, taa, to zna­czy, wiem.

Nie miało to żad­nego sensu. Wil­low za­śmiała się gło­śno i za­częła wy­ra­biać cia­sto na pizzę. Pra­co­wa­li­śmy w ci­szy – sta­ra­łem się ze wszyst­kich sił skon­cen­tro­wać na po­wie­rzo­nym mi za­da­niu, pod­czas gdy ona zaj­mo­wała się cia­stem. Jej ra­miona były szczu­płe, ale mię­śnie, które wi­docz­nie pra­co­wały pod­czas ugnia­ta­nia masy, ro­biły nie­sa­mo­wite wra­że­nie. Co jest ze mną nie tak?

– Wró­ci­łeś do domu, bo zmę­czyło cię stu­denc­kie ży­cie, czy miała miej­sce ja­kaś wielka zmiana, która spo­wo­do­wała zmianę lo­ka­li­za­cji?

Nie była pierw­szą osobą, która mnie o to py­tała. Wszy­scy przy­ja­ciele, któ­rzy wie­dzieli, jak ko­cha­łem ży­cie w Tu­sca­lo­osie, za­sy­py­wali mnie py­ta­niami. Wie­dzieli też, że po moim ze­szło­rocz­nym wa­ka­cyj­nym związku po­trze­buję od­po­czynku od dziew­czyn. Ale Wil­low była pierw­szą osobą, któ­rej chcia­łem po­wie­dzieć prawdę – nie­stety na to było jesz­cze za wcze­śnie.

– Przy­wio­dły mnie tu sprawy ro­dzinne.

By­łem przy­go­to­wany na ko­lejne py­ta­nia – Pre­ston so­bie nie od­pu­ścił – ale ona tylko przy­tak­nęła, po czym wzięła garść po­kro­jo­nych przeze mnie grzy­bów i roz­sy­pała je po pizzy.

– Ro­dzina jak nikt inny po­trafi uprzy­krzyć ży­cie, prawda? – Ton czło­wieka prze­gra­nego, wy­czu­walny w tych sło­wach, po­ru­szył mnie do głębi. Przy­tu­le­nie jej i za­pew­nie­nie, że wszystko bę­dzie do­brze, nie było za­pewne naj­lep­szym po­my­słem – tylko bym ją wy­stra­szył. Ogra­ni­czy­łem się więc do przy­tak­nię­cia i się­gną­łem po ce­bulę, dba­jąc przy tym o to, by na­sze ra­miona się ze­tknęły.

– To była jedna z naj­lep­szych pizz w moim ży­ciu – przy­zna­łem po tym, jak już udało nam się do­pro­wa­dzić kuch­nię do względ­nego po­rządku.

– Do­bra z nas dru­żyna – od­parła z uśmie­chem, wkła­da­jąc płytę DVD do od­twa­rza­cza.

Usia­dłem na krze­śle, zo­sta­wia­jąc jej całą sofę wolną. Było na niej wy­star­cza­jąco dużo miej­sca dla nas obojga, nie chcia­łem jed­nak, żeby czuła się nie­swojo, sie­dząc obok mnie. Wil­low od­wró­ciła się do mnie i po­słała mi krzywe spoj­rze­nie.

– Ja nie gryzę, Mar­cu­sie. Mo­żesz usiąść koło mnie na tej wy­god­nej sta­rej ka­na­pie. To krze­sło jest pie­kiel­nie nie­wy­godne.

Do­kład­nie ta­kiego za­pro­sze­nia po­trze­bo­wa­łem. Usa­do­wi­łem się w rogu ka­napy, wy­cią­ga­jąc nogi przed sie­bie.

– Nie mu­sisz po­wta­rzać. Chcia­łem być miły.

Za­śmiała się i wzięła koc. Nie za­jęła prze­ciw­nego rogu, czym nieco mnie za­sko­czyła. Usia­dła obok mnie, ale za­cho­wu­jąc bez­pieczną od­le­głość, tak by na­sze ciała się nie do­ty­kały, i za­ofe­ro­wała mi koc.

– Chcesz się po­dzie­lić?

– Ja­sne. – Nie było mi ani tro­chę zimno, ale moż­li­wość le­że­nia pod jed­nym ko­cem z Wil­low nie była czymś, co chciał­bym so­bie od­pu­ścić.

– W po­rządku – oświad­czyła, przy­kry­wa­jąc nas oboje. – Pro­szę bar­dzo.

W ciem­nym po­koju ekran te­le­wi­zora był je­dy­nym źró­dłem świa­tła. Cie­pło jej ciała było ta­kie ku­szące. Chcia­łem zbli­żyć się do niej i prze­cze­sać pal­cami jej włosy. Od mo­mentu, kiedy zo­ba­czy­łem ją wczo­raj za­pła­kaną, chcia­łem się prze­ko­nać, czy jej loki były ta­kie mięk­kie, na ja­kie wy­glą­dały. Jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach, przy­su­nęła się do mnie i po­ło­żyła mi głowę na ra­mie­niu.

– Mam na­dzieję, że nie masz nic prze­ciwko, ale lu­bię się przy­tu­lać, oglą­da­jąc film.

Cóż, w tym mo­men­cie pra­wie się za­krztu­si­łem.

– Hmm, nie, nie mam nic prze­ciwko.

Ja­koś udało mi się utrzy­mać rękę tam, gdzie była do tej pory – czyli na opar­ciu sofy – i po­wstrzy­mać się od się­gnię­cia do jej wło­sów.

– Nie martw się, to nie ko­me­dia ro­man­tyczna. Po­my­śla­łam o to­bie, wy­po­ży­cza­jąc film, a nie wy­glą­dasz mi na ko­goś, kto lubi ten ro­dzaj kina. Wzię­łam więc science fic­tion.

Obej­rzał­bym na­wet Pa­mięt­nik – któ­rego ser­decz­nie nie­na­wi­dzę, od­kąd sio­stra zmu­szała mnie do oglą­da­nia go na okrą­gło – kiedy tak tu­liła się do mnie na ka­na­pie.

– Science fic­tion jest okej – za­pew­ni­łem, wie­dząc, że i tak nie będę w sta­nie sku­pić się na ni­czym oprócz za­pa­chu jej wło­sów, z któ­rych uno­siła się de­li­katna woń wi­cio­krzewu.

1 – GED – ame­ry­kań­ski eg­za­min uzna­wany za od­po­wied­nik dy­plomu ukoń­cze­nia szkoły śred­niej, w Pol­sce czę­sto trak­to­wany jako ekwi­wa­lent ma­tury (przyp. red.).

Roz­dział III

Wil­low

– Low – szep­nął mi do ucha Mar­cus. Wtu­li­łam się moc­niej w źró­dło tego dźwięku i wzię­łam głę­boki od­dech. Pach­niał tak do­brze, że chcia­łam wejść w jego ubra­nia. – Low, mu­sisz się obu­dzić – po­wie­dział nieco gło­śniej. Prze­cią­gnę­łam się i otwo­rzy­łam oczy. Od­cze­ka­łam chwilę, żeby przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści. Pierw­szą rze­czą jaką zo­ba­czy­łam, był bar­dzo wy­raź­nie za­ry­so­wany sze­ścio­pak na brzu­chu Mar­cusa Hardy’ego, wi­doczny spod nieco pod­cią­gnię­tej ciem­nej ko­szulki. Po chwili do­tarło do mnie, że leżę na jego ko­la­nach.

– Prze­pra­szam, że mu­sia­łem cię obu­dzić, ale jest już po dru­giej i po­my­śla­łem, że ze­chcesz pójść do łóżka, za­nim wróci Cage.

Ści­ska­łam w dłoni cie­pły ba­weł­niany ma­te­riał jego ko­szulki. Ga­pi­łam się na nią przez chwilę, a po­tem szybko zwol­ni­łam uścisk. Co, do dia­ska? Chcia­łam go ro­ze­brać we śnie? Boże, mam na­dzieję, że nie.

Usia­dłam i ziew­nę­łam.

– Prze­pra­szam, że za­snę­łam – po­wie­dzia­łam, czu­jąc jak twarz za­lewa mi ru­mie­niec.

Uśmiech­nął się do mnie sze­roko. W jego oczach wi­dać było roz­ba­wie­nie.

– Nie ma za co prze­pra­szać. Nie pa­mię­tam, kiedy ostat­nio tak miło spę­dzi­łem wie­czór.

Przy­gry­złam wargę, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać się od uśmie­chu, który i tak po­ja­wiał się w końcu na mo­jej twa­rzy.

– Ja też. Nie li­cząc od mo­mentu, kiedy za­snę­łam.

Jego gło­śny śmiech spra­wił, że za­lała mnie fala go­rąca, ja­kiej ni­gdy wcze­śniej nie do­świad­czy­łam. To było coś no­wego, ale spra­wiło mi przy­jem­ność. Może na­wet wię­cej niż przy­jem­ność. To mo­gło być mocno uza­leż­nia­jące.

– Le­piej zmy­kaj do łóżka. Wcze­śnie za­czy­nasz za­ję­cia – po­wie­dział de­li­kat­nie.

Przy­tak­nę­łam, wsta­łam z sofy i ru­szy­łam w kie­runku po­koju Cage’a. Za­nim znik­nę­łam w środku, od­wró­ci­łam się i za­wo­ła­łam:

– Do­bra­noc.

– Do­bra­noc, Low – od­po­wie­dział mi z ciem­no­ści jego do­no­śny głos.

– Hej, skar­bie, je­stem w domu, czy­ściutki. Wy­szo­ro­wa­łem się pod prysz­ni­cem i zu­ży­łem po­łowę bu­telki płynu do płu­ka­nia ust – wy­mam­ro­tał Cage, wdra­pu­jąc się na łóżko obok mnie. Zmu­si­łam się do otwar­cia oczu i za­uwa­ży­łam, że świta. Ski­nę­łam głową i prze­to­czy­łam się na drugi bok, żeby po­spać jesz­cze go­dzinkę, za­nim będę mu­siała wstać.

– Prze­pra­szam, że nie było mnie całą noc. Nie mia­łem ta­kiego za­miaru – wy­szep­tał, chwy­ta­jąc moją dłoń. Nie po­zwa­lam mu tu­lić się do mnie w łóżku. To ni­gdy nie koń­czy się do­brze. On do­staje erek­cji i za­czyna się do mnie do­bie­rać. Kilka razy pró­bo­wa­li­śmy i za­wsze koń­czyło się tak samo – moją zło­ścią na niego i gro­że­niem, że będę spała na ziemi. Nie chcia­łam, żeby re­la­cja mię­dzy nami tak wy­glą­dała. Cage był dla mnie jak ro­dzina. I ni­gdy nie bę­dzie ni­kim wię­cej.

– …kej – wy­mam­ro­ta­łam.

– Mia­łaś udany wie­czór? Wi­dzia­łem, że ro­bi­łaś pizzę i zo­sta­wi­łaś mi kilka ka­wał­ków w lo­dówce.

Przy­tak­nę­łam w po­duszkę.

– Mar­cus jadł z tobą?

Po­now­nie przy­tak­nę­łam.

– On nie jest taki jak my, Low. Wiesz o tym, prawda?

Do­brze wie­dzia­łam, o czym mó­wił Cage. Mar­cus był poza moim za­się­giem. Cage nie chciał, że­bym my­ślała, że mię­dzy mną a jego współ­lo­ka­to­rem może kie­dy­kol­wiek coś za­iskrzyć. Ja by­łam z niż­szych sfer. Mar­cus był bo­ga­tym dzie­cia­kiem.

– Nie je­stem głu­pia, Cage.

– Nie, je­steś cho­ler­nie by­stra. Gość taki jak Mar­cus ni­gdy nie zro­zu­mie, jak ide­alna i mą­dra je­steś. Ni­gdy tego nie do­strzeże, zwa­żyw­szy na całą resztę.

Chcia­łam być na niego zła, ale wie­dzia­łam, że ma ra­cję. Gdyby Mar­cus kie­dy­kol­wiek do­wie­dział się, skąd je­stem i kim je­stem, nie po­świę­ciłby mi ani se­kundy swo­jego czasu.

– Wiem – szep­nę­łam w ciem­no­ści.

– Ko­cham cię, Low.

– Też cię ko­cham.

– Więc weź to – po­wie­dział, wkła­da­jąc mi w dłoń klucz i za­ci­ska­jąc na nim moje palce. – Będę spo­kojny, wie­dząc, że go masz. Pro­szę, weź go.

Nie od­po­wie­dzia­łam. Nie bar­dzo wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Prawda była taka, że chcia­łam wziąć ten klucz. On da­wał mi pew­ność, że od te­raz będę czę­ściej wi­dy­wała Mar­cusa.

Po kilku se­kun­dach Cage już de­li­kat­nie chra­pał mi do ucha. Le­ża­łam, ga­piąc się w su­fit. Los nie był spra­wie­dliwy. Lu­bił so­bie ze mnie drwić, i to okrut­nie. A Mar­cus Hardy był jego naj­now­szym żar­tem. Wy­cho­dząc z sy­pialni Cage’a o siód­mej rano, nie spo­dzie­wa­łam się za­stać Mar­cusa w kuchni, zwłasz­cza sma­żą­cego be­kon i jajka.

– Dzień do­bry. – Wy­glą­dał tak uro­czo, go­tu­jąc w zwy­kłym dre­sie i ko­szulce ukry­wa­ją­cej jego ape­tyczny brzuch, który udało mi się wczo­raj po­dej­rzeć, że nie mo­głam po­wstrzy­mać uśmie­chu. – Nie chcia­łem, że­byś wy­szła głodna. Po­my­śla­łem, że skoro już je­stem na no­gach, to przy­go­tuję ci coś do je­dze­nia.

Chwy­cił mnie tym za serce. Nikt ni­gdy nie przy­go­to­wał dla mnie śnia­da­nia. Na­wet moja wła­sna matka. Świat bywa na­prawdę do bani. Dla­czego ten nie­zwy­kły, cu­downy, sek­sowny fa­cet musi być cho­ler­nym Har­dym? Dla­czego nie może być kimś z są­siedz­twa? Kimś, kto zro­zu­miałby ży­cie, ja­kie przy­szło mi pro­wa­dzić i kto nie oce­niałby mnie ani nie trak­to­wał przez to ina­czej.

– To na­prawdę uro­cze.

Uśmiech­nął się sze­roko i się­gnął po ta­lerz.

– W ta­kim ra­zie moja mi­sja za­koń­czyła się suk­ce­sem.

Śmie­jąc się ci­chutko, żeby nie obu­dzić Cage’a, po­de­szłam do niego i za­bra­łam ta­lerz, który mi po­dał.

– Jest też kawa. Jaką pi­jesz?

To było zbyt piękne, by mo­gło być praw­dziwe. Od­wró­ci­łam się i spoj­rza­łam na drzwi sy­pialni, za­sta­na­wia­jąc się, czy na­dal śpię, bo to, co wła­śnie się działo, przy­po­mi­nało bar­dziej sen niż rze­czy­wi­stość.

– Cu­kru? Śmie­tanki? – jego głos wy­rwał mnie z za­my­śle­nia, od­wró­ci­łam się więc do niego i uśmiech­nę­łam sze­roko.

– I to, i to, po­pro­szę. Dwie ły­żeczki cu­kru. I dzię­kuję. Na­prawdę. Ni­gdy nikt nie przy­go­to­wał mi śnia­da­nia. Tro­chę bra­kuje mi słów.

Uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej, a w jego oczach po­ja­wiło się coś, co mia­łam na­dzieję, nie było tylko moim wy­obra­że­niem. Było w nich za­in­te­re­so­wa­nie. Wi­dzia­łam je. Czy to dla­tego, że my­ślał, że je­stem ła­twa?

– Nie ma za co, je­śli bę­dziesz tak na mnie pa­trzeć, to zo­stanę twoim oso­bi­stym sze­fem kuchni.

Za­kry­łam usta, z któ­rych wy­rwał mi się nie­kon­tro­lo­wany chi­chot. On był praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej cza­ru­ją­cym fa­ce­tem, ja­kiego w ży­ciu spo­tka­łam. Jego oczy na mo­ment spo­waż­niały. Ob­ser­wo­wa­łam, jak w sku­pie­niu do­tyka dło­nią mo­jego po­liczka.

– Na­prawdę lu­bię twoje do­łeczki – szep­nął.

Mo­men­tal­nie ob­la­łam się ru­mień­cem. Wie­dzia­łam, że wy­glą­dam jak bu­rak. Nie­na­wi­dzi­łam swo­jej cery.

– Te­raz sia­daj i wci­naj, Low. Pro­szę.

Bez dys­ku­sji za­sto­so­wa­łam się do jego prośby.

By­łam przy dru­gim kę­sie, kiedy usiadł na­prze­ciwko mnie przy stole.

– Ja­kie masz dzi­siaj za­ję­cia?

Prze­łknę­łam jajka i po­pi­łam kawą, za­nim wresz­cie od­po­wie­dzia­łam.

– Ana­lizę ma­te­ma­tyczną.

Uśmiech­nął się sze­roko.

– Gdy­byś po­trze­bo­wała po­mocy, ma­te­ma­tyka to mój ko­nik.

Zde­cy­do­wa­nie po­trze­bo­wa­łam po­mocy, ale szcze­rze wąt­pi­łam, czy uda­łoby mi się po­wstrzy­mać od wą­cha­nia go i ga­pie­nia się na niego wy­star­cza­jąco długo, żeby sku­pić się na na­uce.

– Dzięki.

Ski­nął głową i na­pił się kawy.

– Wra­casz tu dzi­siaj? – za­py­tał po chwili. Mia­łam na­dzieję, że py­tał o to, bo chce mnie jesz­cze zo­ba­czyć. Jed­no­cze­śnie wie­dzia­łam, że mu­szę kon­tro­lo­wać po­dobne my­śli, ina­czej zo­stanę zra­niona.

– Nie je­stem pewna, ale wąt­pię. Pew­nie zo­stanę dziś u sio­stry. – Nie chcia­łam wcho­dzić w szcze­góły, ale na­le­żała mi się u niej jedna noc za wczo­raj­szą opiekę nad La­rissą. No i nie mo­głam prze­cież wpro­wa­dzić się na stałe do łóżka Cage’a.

Zmarsz­czył brwi i zda­wał się my­śleć o czymś, co go gnębi.

– Na­prawdę nie mam nic prze­ciwko temu, że tu je­steś. Je­śli po­trze­bu­jesz tu­taj zo­stać, dla mnie w po­rządku. To i tak miesz­ka­nie Cage’a.

Uśmiech­nę­łam i prze­łknę­łam ostatni ka­wa­łek be­konu.

– Dzię­kuję, ale to nie dla­tego. Nie mogę tak po pro­stu się do was wpro­wa­dzić. To za­bu­rzy­łoby ży­cie Cage’a, w końcu za­czę­ła­bym go iry­to­wać. On na ra­zie tak tego nie wi­dzi, ale nie chcę nad­uży­wać jego go­ścin­no­ści.

Mar­cus po­krę­cił głową.

– Nie nad­uży­jesz jego go­ścin­no­ści. Je­stem pe­wien, że Cage nie chciałby, byś no­co­wała gdzie in­dziej. Jest wo­bec cie­bie bar­dzo opie­kuń­czy.

Uśmiech­nę­łam się i wsta­łam, żeby wsta­wić ta­lerz do zle­wo­zmy­waka.

– Czy jest tego świa­dom czy nie, po­trze­buje wol­no­ści i prze­strzeni do ży­cia.

Mar­cus skrzy­wił się, ale nie po­wie­dział nic wię­cej.

– Jesz­cze raz dzięki za śnia­da­nie. To była naj­bar­dziej uro­cza rzecz, jaką kto­kol­wiek dla mnie zro­bił. Do­ce­niam to. – Po mo­ich sło­wach jego gry­mas nieco zła­god­niał i uśmiech­nął się do mnie, ale wciąż wi­dzia­łam zmar­twie­nie w jego oczach. Boże, on za­raz prze­bije się przez mur, który wo­kół sie­bie wznio­słam. Mu­sia­łam za­cho­wać mię­dzy nami bez­pieczny dy­stans.

– Spa­dam. Do zo­ba­cze­nia póź­niej – za­wo­ła­łam, wy­cho­dząc i nie oglą­da­jąc za sie­bie.

– Do wi­dze­nia, Wil­low.

Mar­cus

Chwilę po tym jak wy­szła Wil­low, za­dzwo­niła do mnie za­smu­cona Amanda. Wy­glą­dało na to, że oj­ciec nie wró­cił na noc do domu, a mama za­mknęła się za­pła­kana w sy­pialni, z któ­rej nie chciała wyjść. Po­je­cha­łem spraw­dzić, co u niej, ale uda­wała, że wszystko w po­rządku, choć cie­nie pod oczami i tak zdra­dzały prawdę. Nad­szedł czas roz­mowy z oj­cem.

Kiedy za­trzy­ma­łem się na par­kingu li­ceum w Sea Bre­eze, za­uwa­ży­łem Amandę sie­dzącą przy pik­ni­ko­wym stole wy­sta­wio­nym przed sto­łówką. Była przy niej Sa­die White. Przy­tu­lała i po­cie­szała Amandę, kiedy ta wy­pła­ki­wała się na jej ra­mie­niu. Za­sta­na­wia­łem się, jak wie­loma in­for­ma­cjami moja sio­stra po­dzie­liła się z Sa­die, z którą ja sam nie wi­dzia­łem się i nie roz­ma­wia­łem już po­nad dwa mie­siące. Tę­sk­ni­łem wpraw­dzie za jej to­wa­rzy­stwem, ale było mi dużo ła­twiej, za­cho­wu­jąc dy­stans. Sa­die była tą, która mi się wy­mknęła. Choć brzmi to jak sza­leń­stwo, zwi­nęła mi ją sprzed nosa cho­lerna gwiazda rocka. Jax Stone, naj­go­ręt­szy na­sto­letni gwiaz­dor na­szych cza­sów, ostat­niego lata był na­szym, moim i Sa­die, pra­co­dawcą. Pra­co­wa­li­śmy wtedy jako ob­sługa w jego let­nim domu na wy­spie po­łą­czo­nej z Sea Bre­eze. Jedno spoj­rze­nie na Sa­die i prze­padł. Nie­stety dla mnie, ona od­wza­jem­niła jego uczu­cie.

Za­par­ko­wa­łem wóz i po­sze­dłem do sio­stry. Zbli­ża­jąc się, do­strze­głem utkwiony we mnie zmar­twiony wzrok Sa­die. By­łem już pewny, że ona wie.

– Cześć, Sa­die, dzięki, że z nią je­steś – po­wie­dzia­łem i wy­cią­gną­łem dłoń do mo­jej młod­szej sio­stry. Rzu­ciła mi się w ra­miona, a jej płacz przy­brał na sile. Wi­dząc jej roz­pacz, mia­łem ochotę za­bić ojca go­łymi rę­kami. A niech go szlag.

– Po­wie­działa mi, Mar­cu­sie – szep­nęła ci­cho Sa­die. – Przy­kro mi.

Ski­ną­łem głową.

– Taa, mnie też. Jest dup­kiem. Sa­mo­lub­nym dra­niem.

Sa­die na­wet się nie drgnęła. Do­sko­nale ro­zu­miała, co to zna­czy być wście­kłym na ro­dzica. Za­nim po­ja­wił się Jax i po­mógł jej roz­wią­zać wszyst­kie pro­blemy, Sa­die mu­siała zaj­mo­wać się matką. Ta roz­pusz­czona, sa­mo­lubna ko­bieta, Jes­sica, była wła­śnie jed­nym z pro­ble­mów, któ­rym za­jął się Jax.

– Chcę tylko uciec od tego wszyst­kiego. Mogę prze­nieść się do cie­bie? – za­py­tała, czka­jąc, Amanda.

– Oczy­wi­ście. Sa­die, daj znać w se­kre­ta­ria­cie, że jest ze mną, okej?

Przy­tak­nęła i wstała.

– Ja­sne. I Mar­cu­sie, je­śli bę­dzie coś, co mo­gła­bym zro­bić, pro­szę, nie wa­haj się do mnie za­dzwo­nić.

– Dzięki, Sa­die.

Przy­cią­gną­łem sio­strę do sie­bie i po­pro­wa­dzi­łem ją do mo­jego sa­mo­chodu. Naj­pierw po­sta­ram się ją uspo­koić, po­tem po­roz­ma­wiam so­bie z oj­czul­kiem.

Roz­dział IV

Wil­low

Moja sio­stra nie po­zwo­liła mi zo­stać na noc. Wci­snę­łam dłoń do kie­szeni dżin­sów i ści­snę­łam mocno klucz, który do­sta­łam od Cage. Choć ba­łam się, że nad­użyję jego do­broci, mu­sia­łam się gdzieś za­trzy­mać. Poza tym zo­sta­wi­łam tam dziś rano swoją wa­lizkę. Żeby od­wdzię­czyć mu się za ko­lejną noc w tym ty­go­dniu, dziś po po­łu­dniu zajmę się na­szym pra­niem. Z tym po­sta­no­wie­niem, czu­jąc się już nieco le­piej w roli nie­szczę­snej sie­rotki, ru­szy­łam w stronę scho­dów.

– Low, hej piękna, tak dawno cię nie wi­dzia­łem. – Pre­ston rzu­cił mi ten swój za­bój­czy uśmie­szek i za­cze­sał so­bie blond ko­smyk za ucho. Ten chło­pak do­sko­nale wie­dział, jak działa na ko­biety, i naj­wy­raź­niej nie wy­czu­wał braku za­in­te­re­so­wa­nia z mo­jej strony.

– Wi­taj, Pre­sto­nie, tak, mi­nęła chwila od na­szego ostat­niego spo­tka­nia. Je­stem za­sko­czona, że nie by­wasz tu czę­ściej, skoro te­raz mieszka tu­taj twój przy­ja­ciel.

Na jego twa­rzy po­ja­wił się le­d­wie do­strze­galny gry­mas. Zer­k­nął za sie­bie, na schody pro­wa­dzące do miesz­ka­nia.

– Hmm, taa, no cóż, à pro­pos Mar­cusa. Ma dzi­siaj zły dzień. Jest z nim jego sio­stra, bar­dzo zde­ner­wo­wana ich sy­tu­acją ro­dzinną. Może pój­dziemy coś zjeść, a po­tem na kon­cert Jack­down, grają dziś wie­czo­rem w Live Bay. Oczy­wi­ście je­śli masz dzi­siaj wolne. Dawno nie wi­dzia­łem się z De­wayne’em i Roc­kiem. Je­stem pe­wien, że De­wayne ucie­szy się na twój wi­dok.

Wy­cieczka na kon­cert Jack­down nie znaj­do­wała się na mo­jej dzi­siej­szej li­ście. Mia­łam masę za­dań do­mo­wych do od­ro­bie­nia, a ju­tro po­dwójną zmianę w re­stau­ra­cji obok Live Bay. Nie chcia­łam jed­nak mie­szać się w ro­dzinne sprawy Har­dych. Sporo wie­dzia­łam o pro­ble­mach tego ro­dzaju, dla­tego by­łam pewna, że Mar­cu­sowi przyda się odro­bina pry­wat­no­ści.

– Hmm, okej, brzmi nie­źle… – Zer­k­nę­łam na schody. – My­ślisz, że mo­gła­bym tam wejść i szybko się prze­brać? Pójdę pro­sto do po­koju Cage’a i za­raz wrócę.

– Tak, ja­sne. Cho­dziło mi tylko o to, że po­trze­bują te­raz tro­chę czasu dla sie­bie. Pew­nie i tak sie­dzą w sy­pialni Mar­cusa i wąt­pię, żeby cię w ogóle usły­szeli. Chodź, pójdę z tobą i na­piję się cze­goś, kiedy bę­dziesz się prze­bie­rać.

Znów wsu­nę­łam dłoń do kie­szeni i wy­cią­gnę­łam klucz, czu­jąc w sercu nie­opi­sane cie­pło na jego wi­dok. Dziwne, że coś tak ma­łego po­trafi wzbu­dzić w czło­wieku po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Kiedy by­li­śmy już w środku, zo­sta­wi­łam Pre­stona w kuchni i po­szłam do po­koju Cage’a. Sły­sza­łam głosy do­bie­ga­jące zza za­mknię­tych drzwi sy­pialni Mar­cusa, ale nie za­trzy­my­wa­łam się. Może uda mi się stąd wyjść, za­nim zo­rien­tują się, że ktoś w ogóle jest w domu. Do tej pory Mar­cu­sowi nie prze­szka­dzało, że tak czę­sto tu by­wam i wo­la­ła­bym, żeby to się nie zmie­niło.

Ubra­łam krótką dżin­sową spód­niczkę i szma­rag­do­wo­zie­loną blu­zeczkę. Się­gnę­łam też po skó­rzaną kurtkę, którą dwa lata temu do­sta­łam od Cage’a na Gwiazdkę. Moje kow­bojki stały w sza­fie obok jego bu­tów. Za­śmia­łam się na tę de­li­katną alu­zję. On na­prawdę mnie tu­taj chciał. To było oczy­wi­ste. Chło­pak nie miał po­ję­cia, jak bar­dzo utrud­niał mi pod­ję­cie pew­nych de­cy­zji.

Wy­cho­dząc z sy­pialni, zo­rien­to­wa­łam się, że Mar­cus i Pre­ston stoją w po­koju i ci­cho o czymś dys­ku­tują. Za­trzy­ma­łam się, nie chcąc prze­szka­dzać. I wtedy Mar­cus mnie za­uwa­żył – przez chwilę pa­trzył mi pro­sto w oczy. Jego wzrok po­woli po­wę­dro­wał po moim ciele, a bi­cie mo­jego serca gwa­ło­tw­nie przy­spie­szyło. Sta­łam nie­ru­chomo jak po­sąg, aż w końcu jego wzrok znów za­trzy­mał się na mo­ich oczach.

– Cho­lera ja­sna, dziew­czyno, za­bie­rajmy stąd twój sek­sowny ty­łek, za­nim zjawi się Cage – za­żar­to­wał Pre­ston. – Po­wiesi mnie za jaja i każe ci się prze­brać, trzy­ma­jąc wartę przy two­ich drzwiach. – Chciał tylko prze­rwać ci­szę, a udało mu się spo­wo­do­wać, że oczy Mar­cusa za­pło­nęły.

– Hmm, okej, do­bry po­mysł. – Zmu­si­łam swoje usta do uśmie­chu, a nogi do ru­chu, by po chwili zna­leźć się obok Pre­stona, który ob­jął mnie ra­mie­niem i do­syć bez­ce­re­mo­nial­nie po­wą­chał.

– Mmmm… na­wet pach­niesz bo­sko.

Mar­cus od­chrząk­nął gło­śno, wy­wo­łu­jąc tym sa­mym śmiech przy­ja­ciela.

– Idź, zaj­mij się Mandą, chło­pie. Ja tylko za­pew­niam tak po­trzebną wam te­raz pry­wat­ność. Cage ma randkę z ja­kąś la­ską z Mon­ro­eville, która przy­je­chała tu na wio­senną prze­rwę. A ja za­mie­rzam przy­pro­wa­dzić obecną tu­taj dziew­czynę z po­wro­tem, bar­dzo późno.

Moja twarz za­pło­nęła, kiedy usły­sza­łam wy­raźną su­ge­stię w jego gło­sie. Mar­cus na pewno wie­dział, że nie bę­dziemy ro­bić tego, o czym mó­wił Pre­ston. Co wła­ści­wie mu od­biło? Ni­gdy nie flir­to­wał tak ostro.

– Do­bra­noc, Mar­cu­sie. Mam na­dzieją, że wszystko się ja­koś ułoży – zdo­ła­łam wy­du­kać w miarę spo­koj­nym gło­sem, co nie było ła­twe, bo uwaga, jaką mi po­świę­cał, mocno pod­no­siła mi ci­śnie­nie.

Przy­tak­nął i od­wró­cił się bez słowa.

Mar­cus

Kow­bojki. Czy na­prawdę mu­siała za­ło­żyć kow­bojki do tej ma­lu­sień­kiej spód­niczki? Trza­sną­łem drzwicz­kami od lo­dówki, na­wet nie wy­cią­ga­jąc z niej na­poju. Piwo wy­da­wało się do­sko­na­łym po­my­słem, kiedy ob­ser­wo­wa­łem Pre­stona wy­cho­dzą­cego z Wil­low u boku. Ale Amanda mnie po­trze­bo­wała. Nie mo­głem te­raz pić al­ko­holu, choć tak na­prawdę ma­rzy­łem o tym, żeby się upić i za­po­mnieć o ca­łym sza­leń­stwie, ja­kie spre­zen­to­wał nam oj­ciec.

– Co tak trza­skasz? – za­py­tała Amanda, wy­cho­dząc z po­koju.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami – nie chcia­łem przy­znać się sio­strze, że od­bija mi z po­wodu dziew­czyny, w końcu mie­li­śmy te­raz więk­sze pro­blemy.

– Czy ma to ja­ki­kol­wiek zwią­zek z dziew­czyną, któ­rej głos sły­sza­łam?

Osu­ną­łem się na krze­sło, spoj­rza­łem na nią z za­mia­rem za­prze­cze­nia, ale za­miast tego przy­tak­ną­łem.

– Taa.

Amanda skrzy­wiła się lekko i przy­cią­gnęła so­bie krze­sło, żeby usiąść.

– Pre­ston z nią cho­dzi?

– Nie, nie je­śli chce żyć.

Za­sko­czona unio­sła brwi.

– Mó­wisz więc, że lu­bisz ją wy­star­cza­jąco, żeby wal­czyć o nią z Pre­sto­nem?

– Nie ja. Cage. On my­śli, że ją po­ślubi.

Amanda za­śmiała się gło­śno.

– Cage żo­naty? Czy ostat­nio nie prze­rzu­cił się przy­pad­kiem z trawy na crack?

Dla mnie też brzmiało to ab­sur­dal­nie, ale ona nie wi­działa go z Low. Przy niej to był zu­peł­nie inny czło­wiek. Na­prawdę się nią przej­mo­wał.

– To skom­pli­ko­wane.

Amanda za­częła się ba­wić frędz­lami przy pod­kładce pod ta­le­rze. Ko­lejny dro­biazg wpro­wa­dzony przez Wil­low.

Pre­ston był rów­nie bez­na­dziejny jak Cage, je­śli cho­dziło o kon­takty z ko­bie­tami. Nie po­do­bała mi się myśl, że wy­szedł z Wil­low.

– Mu­szę wra­cać do mamy. Chcia­łam cię po­pro­sić, że­byś po­szedł ze mną, ale ten gry­mas na two­jej twa­rzy tylko by ją prze­ra­ził. Prze­bierz się w coś za­bój­czego i idź za nią. Pre­ston ni­gdy by jej nie za­pro­sił, gdyby wie­dział, jak bar­dzo ci się po­doba. Cho­lera, pew­nie za­brał ją stąd z na­szego po­wodu.

Miała ra­cję. A przy­naj­mniej taką mia­łem na­dzieję. Wsta­łem i spoj­rza­łem na swoje stare dżinsy i ko­szulkę dru­żyny fut­bo­lo­wej Ala­bamy.

– Co jest nie tak z moim stro­jem?

Amanda wes­tchnęła i wstała.

– Chodź ze mną, mój nie­zo­rien­to­wany w spra­wach mody bra­cie. Dzięki mnie bę­dziesz wy­glą­dał nie­wia­ry­god­nie. Za­ufaj mi, okej? Ostat­nią dziew­czynę, którą po­lu­bi­łeś, po­zwo­li­łeś sprząt­nąć so­bie sprzed nosa. Po­wiem tak: po­trze­bu­jesz mo­jej po­mocy.

– Manda, moim kon­ku­ren­tem była gwiazda rocka. To nie była wy­rów­nana walka.

Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Moż­liwe, ale Pre­ston i Cage nie są Ja­xem Stone’em. Tym ra­zem je­steś zde­cy­do­wa­nie naj­go­ręt­szym cia­chem z ca­łej grupy.

– Czy ty wła­śnie na­zwa­łaś mnie cia­chem? I Jax wcale nie wy­gląda le­piej ode mnie. Po pro­stu jest sławny.

Amanda za­śmiała się gło­śno.

– Nie, bra­cie mój. Jax Stone jest ucie­le­śnie­niem piękna, za­równo z gi­tarą, jak i bez niej, na­wet bez tego sek­sow­nego wo­kalu. Nie mia­łeś naj­mniej­szej szansy. Jak­byś kon­ku­ro­wał z bó­stwem. Tym ra­zem to twoja liga.

– Jak tam so­bie chcesz. Po­wiedz mi tylko, co mam na sie­bie wło­żyć i spa­daj stąd. Za­czy­nasz mnie de­ner­wo­wać.

Wil­low

– Na­pi­jesz się piwa? – za­py­tał Pre­ston, prze­py­cha­jąc się w stronę sto­lika, przy któ­rym do­strze­głam już zna­jome twa­rze.

– Nie, dzięki. Ale po­pro­szę o colę – od­par­łam gło­śno, żeby prze­krzy­czeć mu­zykę. Jack­down jesz­cze nie po­ja­wili się na sce­nie, ale ze­spół, który grał przed nimi, za­wład­nął tłu­mem. Wsłu­chu­jąc się nieco uważ­niej w mu­zykę, za­czę­łam przy­pusz­czać, że to ra­czej al­ko­hol był po­wo­dem tych tań­ców i krzy­ków. Ze­spół nie był aż tak do­bry. To dla Jack­down zja­wili się tu­taj ci wszy­scy lu­dzie. Oni za­wsze przy­cią­gali tłumy lo­kal­nych dzie­cia­ków.

– Okej, idź tam i usiądź z Roc­kiem, Tri­shą i De­wayne’em. Ja sko­czę po na­sze drinki.

– Okej.

Rock i De­wayne byli przy­ja­ciółmi Pre­stona, któ­rych po­zna­łam w ciągu ostat­niego roku dzięki Cage’owi. Tri­sha była żoną Rocka. Przy­po­mi­nali mi ły­sego Kida Rocka i Pa­melę An­der­son. Tri­sha nie była zbyt na­tu­ralna, za to z pew­no­ścią mo­głaby po­ja­wić się na ja­kiejś roz­kła­dówce, gdyby tylko ze­chciała. Albo mo­głaby być tan­cerką ero­tyczną. Zde­cy­do­wa­nie pa­so­wała do ta­kich ról. De­wayne za­uwa­żył mnie pierw­szy i na jego twa­rzy na­tych­miast po­ja­wił się sze­roki uśmiech. Dłu­gie dredy zwią­zał w ku­cyk, a ko­szulka, którą miał na so­bie, była wy­star­cza­jąco ob­ci­sła, by za­de­mon­stro­wać jego im­po­nu­jąco wy­rzeź­bione ciało.

– Low! – za­wo­łał, kiedy zbli­ży­łam się do sto­lika. Tri­sha uśmiech­nęła się po­god­nie i de­li­kat­nie po­ma­chała do mnie sa­mymi pal­cami.

– Hej, dziew­czyno. Nie wie­dzia­łam, że dzi­siaj przy­cho­dzisz. Kiedy roz­ma­wia­li­śmy z Cage’em, wspo­mi­nał, że ma dzi­siaj randkę i wąt­pił, czy w ogóle wyjdą z po­koju.

Rock trą­cił ją łok­ciem, a ta skrzy­wiła się zdzi­wiona.

– No co? Low nie jest idiotką. Wie, że Cage jest mę­ską dziwką.

– Boże, skar­bie, od­puść so­bie – rzu­cił bła­gal­nie.

Po­krę­ci­łam głową i za­śmia­łam się, zaj­mu­jąc miej­sce obok De­wayne’a.

– Ona ma ra­cję, Rock. Wiem, gdzie jest i co robi Cage. To, że wma­wia ca­łemu światu, że się ze mną ożeni, nie ozna­cza jesz­cze, że ja też się na to pi­szę. Ten chło­pak osza­lał. Nie prze­szka­dza mi to, z kim cho­dzi i co robi.

Rock przy­tak­nął, ale za­uwa­ży­łam gry­mas na jego twa­rzy.

– Więc przy­szłaś sama?

– Nie, dziś jest ze mną – oświad­czył Pre­ston, sta­wia­jąc przede mną szklankę z colą, po czym usa­do­wił się obok mnie.

– Ech, cho­lera, czło­wieku – jęk­nął Rock, a De­wayne na­tych­miast mu za­wtó­ro­wał nie­za­do­wo­lo­nym wes­tchnie­niem.

– No co? Mar­cus i Manda mają ja­kieś ro­dzinne pro­blemy, są te­raz w na­szym miesz­ka­niu. Po­my­śla­łem więc, że Low i ja przyj­dziemy tu do was i po­słu­chamy so­bie Krita.

– Zły po­mysł – wy­mam­ro­tał De­wayne, po czym za­jął się pi­ciem swo­jego piwa.

– Nie­ważne. Cage’a nie bę­dzie to ob­cho­dziło. Poza tym on dziś bzyka ja­kaś dziew­czynę z Mon­ro­eville.

– Co za fa­scy­nu­jąca roz­mowa – wtrą­ciła Tri­sha. – My­ślę, że to do Low na­leży de­cy­zja, co robi i z kim. Cage nie jest jej oj­cem. Prze­stań­cie za­cho­wy­wać się tak, jakby do niego na­le­żała i daj­cie jej żyć. – To wresz­cie za­mknęło im usta. By­łam jej na­prawdę wdzięczna.

Wstała i wy­cią­gnęła do mnie dłoń.

– Chodź. Wy­tań­czymy to wszystko i zro­bimy nieco za­mie­sza­nia na par­kie­cie, żeby chło­paki mieli się czym zaj­mo­wać.

Skrzy­wi­łam się.

– Co zro­bią?

Chwy­ciła mnie za rękę i przy­cią­gnęła do sie­bie.

– Będą gro­zić, krzy­wić się i praw­do­po­dob­nie spo­nie­wie­rają wszyst­kich go­ści, któ­rzy za­śli­nią się na nasz wi­dok.

Kiedy prze­dzie­ra­ły­śmy się przez tłum, by­łam pewna, że usły­sza­łam, jak Rock war­czy.

– Nie masz do­syć tego, że wszy­scy trak­tują cię, jak wła­sność Cage’a? – za­py­tała Tri­sha, przy­cią­ga­jąc mnie jesz­cze bli­żej. Wie­dzia­łam, że pro­wa­dzi nas pod samą scenę, że­by­śmy mo­gły zo­ba­czyć Jack­down, kiedy za kilka mi­nut ze­spół za­cznie wy­stęp.

I żeby Krit mógł zo­ba­czyć mnie. Od mie­sięcy pró­bo­wała spik­nąć mnie ze swoim bra­tem. Cage za­wsze sku­tecz­nie stu­dził jej za­pędy, ale dziś go tu­taj nie było.

– Cage jest wszyst­kim, co mam. Jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, a ja przy­my­kam oczy na jego pro­blemy. Je­śli po­jawi się ktoś, o kogo warto bę­dzie za­wal­czyć, nie po­zwolę, żeby Cage sta­nął mi na dro­dze. Ale na ra­zie, nikt taki się jesz­cze nie zja­wił.

Tri­sha przez mo­ment przy­pa­try­wała mi się ba­daw­czo. Nie spodo­bała jej się moja od­po­wiedź. Miała to wy­ma­lo­wane na twa­rzy.

– Skoro z ni­kim się nie uma­wiasz, skąd mo­żesz wie­dzieć, czy po­ja­wił się ktoś godny uwagi?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami. Po­my­śla­łam o Mar­cu­sie, ale na­tych­miast wy­rzu­ci­łam tę nie­bez­pieczną myśl z głowy. On był dla mnie za do­bry. Po­dobne fan­ta­zje nie miały naj­mniej­szego sensu.

– Po pro­stu będę wie­działa.

Już otwie­rała usta, ale w tym mo­men­cie zga­sły świa­tła i do­bie­gły nas dźwięki elek­trycz­nej gi­tary Krita, mo­men­tal­nie wy­wo­łu­jąc istne sza­leń­stwo wśród wi­downi.

– No to za­czy­namy – rzu­ciła tylko z uśmie­chem.

Scenę cał­ko­wi­cie przy­sło­nił dym. Z niego wy­ło­nił się Krit, który sta­nął w je­dy­nym oświe­tlo­nym miej­scu i za­czął grać. Jego dłu­gie ja­sne włosy ko­lo­rem przy­po­mi­nały włosy Tri­shy, przez co po­my­śla­łam, że może jej od­cień wcale nie po­cho­dzi z tubki. Krit po­zwo­lił wło­som swo­bod­nie opaść na swoje na­gie ra­miona. To był taki jego znak roz­po­znaw­czy. Na sce­nie ni­gdy nie no­sił ko­szulki. Dżinsy wi­siały mu na smu­kłych bio­drach, da­jąc ko­bie­tom – i pew­nie kilku męż­czy­znom – nie­złą pod­nietę za każ­dym ra­zem, kiedy można było zo­ba­czyć jego kość bio­drową. Klaty nie miał aż tak umię­śnio­nej jak De­wayne’a czy Rock. Był ra­czej smu­kły, z wi­docz­nie za­ry­so­wa­nym sze­ścio­pa­kiem i ta­tu­ażem węża uło­żo­nego w kształt spi­rali na pra­wym boku.

Wresz­cie i reszta ze­społu wy­ło­niła się z dymu, a po chwili głos Gre­ena do­łą­czył do dźwię­ków gi­tary elek­trycz­nej. Green był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Krita oraz dru­gim gło­sem i ba­si­stą ze­społu. To Krit był li­de­rem, ale Green rów­nież wy­ko­ny­wał utwory sa­mo­dziel­nie. Wy­glą­dali pra­wie jak bra­cia bliź­niacy. Mieli tak samo dłu­gie włosy, z tym że je­den w ciem­niej­szym od­cie­niu. Green był jed­nak cały po­kryty ta­tu­ażami. Na jego klatce pier­sio­wej i rę­kach trudno było zna­leźć skra­wek czy­stej skóry. Pa­trząc na niego, mało kto przy­pusz­czał, że fa­cet jest na dru­gim roku prawa. Dziew­czyna po mo­jej pra­wej za­częła wy­krzy­ki­wać jego imię oraz bar­dzo barwne i so­czy­ste okre­śle­nia do­ty­czące głów­nie tego, co chcia­łaby, żeby jej zro­bił po wy­stę­pie. Po­trzą­sa­jąc głową, żeby po­zbyć się z niej tego nie­chcia­nego ob­razu, spoj­rza­łam w głąb sceny, w kie­runku per­ku­si­sty Matty’ego. Jego ja­sno­po­ma­rań­czowe włosy ster­czały cał­ko­wi­cie pio­nowo. Choć prze­cież wcale nie były krót­kie. Gość mu­siał uży­wać ca­łej masy pro­duk­tów, żeby uzy­skać taki efekt. Miał na so­bie czarną, mocno do­pa­so­waną ko­szulkę i choć sie­dział za per­ku­sją, wie­dzia­łam, że jego spodnie są rów­nie cia­sne. Chło­pak uwiel­biał ob­ci­słe ciu­chy.

– Nie mogę się do­cze­kać, kiedy za­uważy, że tu je­steś – z en­tu­zja­zmem pi­snęła mi do ucha Tri­sha.

Ja chcia­łam tylko po­tań­czyć. Zwró­ce­nie na sie­bie uwagi Krita było ostat­nią rze­czą, o ja­kiej bym po­my­ślała. Sku­pi­łam się na kla­wi­szowcu – wo­łali na niego Le­genda. Ten to był do­piero owło­siony. Miał pełną brodę, co było do­syć dziwne jak na dwu­dzie­stocz­te­ro­latka, i był z niej na­prawdę dumny. Jego po­tar­gane, brą­zowe włosy były dość dłu­gie, żeby za­ło­żyć je za ucho. Dżinsy miał wy­star­cza­jąco opusz­czone, żeby można było do­strzec – wy­sta­jący zza ko­szulki Ae­ro­smith, tak ma­łej, że mo­głaby być moja – pła­ski brzuch.

Wresz­cie Krit i Green po­łą­czyli siły, roz­po­czy­na­jąc kon­cert swoim naj­więk­szym hi­tem, Asami.

Nie­bie­skie oczy Krita na­po­tkały mój wzrok. Kie­dyś my­śla­łam, że ten ko­lor jest za­sługą szkieł kon­tak­to­wych – to było wręcz nie­moż­liwe, żeby kto­kol­wiek miał tak przej­mu­jąco nie­bie­skie oczy. Po­tem po­zna­łam Tri­shę i jej były do­kład­nie tego sa­mego ko­loru. Krit pu­ścił mi oczko i ob­li­zał su­ge­styw­nie usta. Nie mo­głam po­wstrzy­mać się od uśmie­chu. Gość był nie­moż­liwy. W ogóle nie mój typ, ale bar­dzo roz­ryw­kowy. No i było na czym za­wie­sić oko.

– Wie­dzia­łam, że bę­dzie za­do­wo­lony, ma­jąc cię bli­sko – prze­krzy­ki­wała mu­zykę Tri­sha. Uśmie­cha­jąc się sze­roko, po­zwo­li­łam, by po­rwał mnie rytm.

Po kilku pio­sen­kach i part­ne­rach do tańca wró­ci­łam do na­szego sto­lika. W gar­dle zu­peł­nie mi za­schło. Po­trze­bo­wa­łam swo­jej coli, na­wet je­śli była już cał­ko­wi­cie bez smaku. Pre­ston roz­ma­wiał z ja­kąś dziew­czyną z krę­co­nymi brą­zo­wymi wło­sami. Uśmiech­nę­łam się pod no­sem, my­śląc, że będę mu­siała po­pro­sić Rocka i Tri­shę o pod­wie­zie­nie mnie do domu.

Czu­jąc na so­bie czyjś wzrok, spoj­rza­łam uważ­niej na lu­dzi sie­dzą­cych przy sto­liku. Miej­sce Tri­shy zaj­mo­wał te­raz Mar­cus. Tego się nie spo­dzie­wa­łam.

– Hej – po­wie­dzia­łam, pod­cho­dząc bli­żej, nie­pewna tego, gdzie wła­ści­wie mam usiąść, skoro bru­netka Pre­stona oku­puje moje miej­sce.

– Low, już wró­ci­łaś – Pre­ston wstał na mój wi­dok. – Pro­szę, usiądź. Spra­gniona? Lód w two­jej coli już cał­kiem się roz­pu­ścił. Przy­niosę ci na­stępną.

– Nie, Pre­ston, sia­daj. Jest okej. Nie prze­ry­waj roz­mowy. Sama za­mó­wię so­bie drinka. – Nie usiadł, jed­nak wy­raź­nie wi­dzia­łam, że nie jest pewny, co po­wi­nien zro­bić. Śmie­jąc się z jego ewi­dent­nego zmie­sza­nia, od­wró­ci­łam się na pię­cie i ru­szy­łam w kie­runku baru. Pre­ston by­wał cza­sami na­prawdę głu­piutki.

– Zdaje się, że nie jest w tym aż tak do­świad­czony, jak my­śla­łem. Prze­pra­szam za to.

Głos Mar­cusa za­brzmiał tuż przy moim uchu. Cie­pło jego od­de­chu przy­jem­nie gil­go­tało mnie w kark. Po­czu­łam dresz­cze na ca­łym ciele. Po­szedł za mną. Nie mo­głam po­zbyć się głup­ko­wa­tego uśmie­chu ze swo­jej twa­rzy.

– Pre­ston jest uro­czy. Przy­mknę na to oko. Poza tym nie je­stem z nim na randce.

– Nie je­steś?

Od­wró­ci­łam nieco głowę, by spoj­rzeć Mar­cu­sowi w oczy.

– Oczy­wi­ście, że nie. To Pre­ston. Je­ste­śmy tylko przy­ja­ciółmi.

Ką­ciki jego ust pod­nio­sły się w uśmieszku, a mnie, no cóż, co­raz trud­niej było od­wró­cić od niego wzrok. Chło­pak był nie­sa­mo­wi­cie sek­sowny.

– Czę­sto wy­cho­dzisz z nim jako przy­ja­ciółka?

– Nie. Nie­zu­peł­nie. To zna­czy, je­śli tak, to zwy­kle jest z nami Cage. Ale dzi­siaj Pre­ston zde­cy­do­wał, że po­trze­bu­jesz spę­dzić tro­chę czasu z sio­strą.

Uśmiech znik­nął z jego twa­rzy, a za­miast niego po­ja­wił się gry­mas. Przy­tak­nął w od­po­wie­dzi.

Po­de­szli­śmy do baru. Mar­cus sta­nął za mną i za­mknął mnie w po­trza­sku, kła­dąc obie dło­nie na ba­rze. De­li­katny dreszcz emo­cji spo­wo­do­wany bli­sko­ścią jego cie­płego ciała spra­wił, że mu­sia­łam wal­czyć ze sobą, by nie wtu­lić się w niego bar­dziej. Uzmy­sło­wi­łam so­bie, że w ten spo­sób chce ochro­nić mnie przed zgnie­ce­niem przez tłum ko­tłu­jący się przy ba­rze. To był gest czy­sto opie­kuń­czy. Nic wię­cej. Po­do­bało mi się to.

– Ricky! Dwie cole, jedną moc­niej­szą.

Bar­man spoj­rzał na nas i przy­tak­nął, po czym za­jął się przy­go­to­wy­wa­niem drin­ków. To się na­zywa szybka ob­sługa. By­cie miej­sco­wym zde­cy­do­wa­nie po­ma­gało.

– Kiedy przy­sze­dłeś? – za­py­ta­łam, kiedy cze­ka­li­śmy na na­poje.

– Ja­kieś dwie mi­nuty przed twoim po­wro­tem do sto­lika. Już mia­łem za­miar cię od­szu­kać i prze­ko­nać, że­byś ze mną za­tań­czyła.

W tej wła­śnie chwili po­czu­łam go­rycz prze­gra­nej. Przy­tu­la­nie się do Mar­cusa, kiedy ten ko­ły­sałby na­szymi cia­łami w rytm mu­zyki, z pew­no­ścią zna­la­złoby się bar­dzo wy­soko na mo­jej li­ście ulu­bio­nych mo­men­tów w ży­ciu.

– Och – tylko tyle by­łam w sta­nie wy­du­kać. Serce biło mi gwał­tow­nie pod wpły­wem ob­ra­zów, ja­kie wła­śnie roz­gry­wały się w mo­jej gło­wie. To, że by­łam oto­czona jego czy­stym, mę­skim za­pa­chem, wcale nie po­ma­gało. Kiedy na la­dzie wy­lą­do­wały na­sze drinki, fan­ta­zjo­wa­łam aku­rat o tym, żeby wśli­zgnąć się pod jego ko­szulkę i po­li­zać jego tors. Mar­cus po­ło­żył na ba­rze pie­nią­dze i za­brał na­sze na­poje. Kiw­nął głową w stronę sto­lika, a ja mo­men­tal­nie za­tę­sk­ni­łam za jego do­ty­kiem. Po­wstrzy­mu­jąc się od ża­ło­snego wes­tchnie­nia, po­pro­wa­dzi­łam nas z po­wro­tem do przy­ja­ciół.

Pre­ston prze­trans­por­to­wał sza­tynkę na swoje ko­lana, zo­sta­wia­jąc wolne miej­sce mię­dzy sobą a Mar­cu­sem. Wspa­niale.