Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Urodzony buntownik...
Uzależnienie to drugie imię krita corbina, a kobiety są jego największą obsesją. Ale takie jest życie wokalisty zespołu. Może mieć każdą dziewczynę, jaką tylko zechce – zawsze i wszędzie.
Blythe Denton jest przyzwyczajona do samotności. Wychowujący ją pastor nigdy jej nie akceptował, a surowa macocha wciąż przypominała, że nie zasługuje na miłość. Dlatego, gdy tylko nadarza się okazja, Blythe wyprowadza się do własnego mieszkania.
Ma pecha, bo sąsiad z góry, Krit, zwykle całymi nocami imprezuje. Kiedy ich drogi się przecinają, Krit uświadamia sobie, że nie potrafi oprzeć się urokowi niedoświadczonej i bardzo seksownej dziewczyny. Starając się ją zdobyć, odkrywa swój, najsilniejszy jak dotąd, nałóg.
Czy miłość okaże się ważniejsza niż życie w świetle reflektorów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 343
Tytuł oryginalny: Bad for you
Autor: Abbi Glines
Tłumaczenie: Regina Mościcka
Redakcja: Agnieszka Pietrzak
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Skład: IMK
Projekt graficzny okładki: Jessica Handelman
Opracowanie graficzne okładki: Ilona i Dominik Trzebińscy
Zdjęcie na okładce: © 2015 by Michael Frost
Redaktor prowadząca: Kinga Kościak
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
First Simon & Schuster Children’s Publishing Division edition May 2015
Text copyright © 2015 by Abbi Glines
Copyright for Polish translation © Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2018
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl, www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-368-8
Przygotowanie eBooka: Mariusz Kurkowski
Colleen Hoover i Jamie McGuire – nie wyobrażam sobie pokonywania tej drogi bez Was. Wasze wsparcie jest dla mnie bezcenne. Wiecie, że Was uwielbiam.
Blythe
– Marsz do łóżka, Blythe! I nie zapomnij zmówić pacierza.
Głos pani Williams gwałtownie wdarł się w moje myśli. Odwróciłam się od okna, przy którym siedziałam skulona, i podniosłam wzrok na stojącą przede mną kobietę – moją opiekunkę. Nie mówiłam do niej „mamo”, bo gdy raz popełniłam ten błąd, dostałam od niej pasem.
– Tak, psze pani – przytaknęłam posłusznie, zrywając się ze swojej ulubionej małej kanapy pod oknem. Była jedyną rzeczą, którą w tym domu uważałam za własną. Zobaczyłam taki mebel kiedyś na filmie i poprosiłam o podobny. Pani Williams wyzwała mnie od egoistek i materialistek. Choć zwykle dostawałam lanie za tego rodzaju zachcianki, tym razem pastor Williams niespodziewanie w bożonarodzeniowy poranek spełnił moje życzenie. Kanapa była warta wszystkich kar, jakie później w tajemnicy wlepiła mi pani Williams za to, że przeze mnie jej mąż zgrzeszył, dając mi prezent.
Stanęłam wyprostowana przed panią Williams, a ona odezwała się ponownie.
– Pamiętaj, żeby podziękować Bogu za to, że żyjesz, w przeciwieństwie do swojej matki – warknęła. Ton jej głosu był dziś wyjątkowo zjadliwy, najwyraźniej coś ją rozzłościło. Nie wróżyło to dla mnie nic dobrego. Można się było spodziewać, że wlepi mi karę, jeśli nie będę się wystarczająco starać, choć to nie ja byłam powodem jej gniewu.
– Tak, psze pani – powtórzyłam.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie matki, której nie znałam, i jej śmierci. Nie znosiłam wiecznego gadania o karze, jaką poniosła za swoje grzechy. Przez nie jeszcze mocniej nienawidziłam Boga. Nie potrafiłam zrozumieć, jak może być tak okrutny i mściwy. Z biegiem lat odkryłam jednak Jego prawdziwe oblicze w dobrym sercu pastora Williamsa.
– To nie wszystko – ciągnęła pani Williams. – Podziękuj Mu za dach nad głową, na który nie zasługujesz – wysyczała.
Często przypominała mi, że nie zasługuję na dobroć, jaką wraz z pastorem Williamsem mi okazują. Do tego także zdążyłam się już przyzwyczaić. Przez całe moje trzynastoletnie życie byli dla mnie jedyną namiastką rodziców. Moja matka umarła przy porodzie. Zachorowała na zapalenie płuc, więc to cud, że w ogóle udało mi się przeżyć. Urodziłam się sześć tygodni przed terminem.
– Tak, psze pani – przytaknęłam kolejny raz, idąc wolno do łóżka. Modliłam się, żeby jak najszybciej wyniosła się z mojego pokoju, zanim znajdę się zbyt blisko. Często zdarzało się jej mnie uderzyć, a to nie było nic przyjemnego.
Stała sztywno wyprostowana, z głową zadartą wysoko, spoglądając na mnie z góry. Długie rude włosy miała upięte z tyłu w ciasny kok. Okulary w czarnych oprawkach przydawały jej zezowatym piwnym oczom jeszcze bardziej złowrogiego blasku.
– I oczywiście podziękuj Panu za swoje zdrowie. Choć jesteś wyjątkowo brzydka i nie ma nadziei, że kiedykolwiek wyładniejesz, powinnaś być Mu wdzięczna za dar życia. I że jesteś zdrowa, choć na to nie zasługujesz…
– Wystarczy, Margaret! – przerwał jej głos pastora Williamsa.
Nie pierwszy raz mówiła mi, jaka jestem paskudna. Twierdziła, że moja matka zgrzeszyła i stąd bierze się mój odpychający wygląd. Że nikt nigdy mnie nie pokocha, bo nie da się na mnie patrzeć. Pogodziłam się z tym już dawno temu. Unikałam luster, na ile tylko się dało. Nie cierpiałam gapiącej się z nich na mnie twarzy. To przez nią pani Williams mnie nienawidziła, a pastor się nade mną litował.
– Powinna o tym wiedzieć.
– Nie, nic podobnego. Jesteś po prostu zła i wyładowujesz się na Blythe. Zostaw ją w spokoju. Ostatni raz cię ostrzegam, to się musi skończyć – nakazał żonie szeptem, ale i tak dosłyszałam jego słowa.
Za każdym razem, gdy słyszał, jak wytyka mi moją brzydotę czy przypomina o grzechu, który miał mnie prześladować przez całe życie, przywoływał ją do porządku i nakazywał odejść. Poczułam ulgę, bo jak już zdążyłam się przekonać, przez następny dzień czy dwa będzie ją miał na oku. A wtedy ona się do mnie nie zbliży. Będzie siedziała z kwaśną miną w zaciszu swojego pokoju.
Nie podziękowałam mu za to, bo wiedziałam, że nie zwróci na mnie uwagi i odejdzie bez słowa – jak zawsze. On też nie mógł na mnie patrzeć. Te kilka razy w życiu, gdy faktycznie spojrzał mi w oczy, za każdym razem się wzdrygał. Szczególnie ostatnimi czasy. Pewnie stawałam się coraz brzydsza. Tak, musiało chodzić właśnie o to.
Któregoś dnia będę na tyle dorosła, żeby stąd odejść. Nikt nie zmusi mnie do chodzenia do kościoła i wysłuchiwania peanów na cześć troskliwego Boga, któremu ci ludzie służyli. Tego samego, który stworzył takie brzydactwo jak ja. I który odebrał mi mamę. Chciałam stąd uciec i ukryć się w jednym z małych miasteczek, gdzie nikt nie będzie mnie znał. Gdzie będę mogła żyć sama i spokojnie pisać. W moich powieściach będę pięknością. Pokocha mnie prawdziwy książę i znajdę swoje miejsce na ziemi. Będą rewelacyjne. To nic, że na razie istniały tylko w mojej głowie.
– Kładź się spać, Blythe – polecił pastor Williams, odwracając się, by wyjść na korytarz w ślad za swoją żoną.
– Tak, psze pana. Dobranoc.
Niespodziewanie przystanął, a ja czekałam, czy jeszcze coś powie. A może odwróci się do mnie i uśmiechnie? Wreszcie na mnie spojrzy? Albo zapewni, że grzech mojej matki nie będzie wiecznie ciążył nad moim życiem? Ale nic takiego się nie wydarzyło. Pastor stał tylko przez chwilę nieruchomo, odwrócony do mnie plecami. Potem zwiesił ramiona i odszedł.
Kiedyś… będę wolna.
Blythe
Brzydota cechowała nie tylko mój wygląd, ale i wnętrze. Tylko tym można było tłumaczyć fakt, że nie potrafiłam płakać. Nie uroniłam ani jednej udawanej łzy na pogrzebie pani Williams. Zdawałam sobie sprawę, że ludzie w Kościele uważają mnie za wcielenie zła. Widziałam to już wcześniej w ich spojrzeniach. Teraz mogli się o tym przekonać. Zobaczyć na własne oczy, że nie okazuję nawet cienia emocji, stojąc u boku pastora, gdy opuszczano trumnę z jego żoną do grobu.
Niecałe pięć miesięcy wcześniej wykryto u niej guza mózgu. Piąte stadium, nic już nie dało się zrobić. Parafianie codziennie dowiadywali się o jej zdrowie, znosząc na plebanię tony jedzenia, ciast i kwiatów. Dostałam polecenie, żeby usunąć się z oczu, bo moja obecność tylko pogorszyłaby stan chorej. Owszem, pastor Williams starał się być miły, gdy oznajmiał mi, że mam po szkole siedzieć w swoim pokoju, ale i tak mnie to zabolało. Z tego powodu musiałam odczekać, aż oboje zasną, i dopiero wtedy skradałam się na dół, żeby zrobić sobie kolację. Nieprzerwany strumień darowanego jedzenia bardzo mi to ułatwiał.
Kiedy pani Williams wydała ostatnie tchnienie, dowiedziałam się o tym od pielęgniarki z hospicjum, która zastukała do mnie z tą wiadomością. Poproszono mnie, żebym poszła po pastora do kościoła i przyprowadziła go do domu. Nie poczułam wtedy kompletnie nic, ani śladu emocji. Wtedy zdałam sobie sprawę, że pani Williams miała rację przez wszystkie minione lata – rzeczywiście byłam zepsuta do szpiku kości. Tylko ktoś taki mógł kompletnie obojętnie potraktować czyjąś śmierć. Moja opiekunka miała zaledwie pięćdziesiąt cztery lata, choć to i tak o wiele więcej od mojej matki, która zmarła jako dwudziestolatka.
Teraz to wszystko należało już do przeszłości. Tamto życie miałam już za sobą.
Stałam przed blokiem mieszkalnym z oknami wychodzącymi na zatokę i pochłaniałam wzrokiem mój obecny dom. Tak daleki od tego, który zostawiłam w Karolinie Południowej. Czekało mnie teraz nowe życie w nowym miejscu. Tutaj będę mogła spokojnie usiąść i pisać, a jednocześnie dalej się uczyć.
Pastor Williams wyraźnie chciał się mnie pozbyć. Byłam mu za to wdzięczna, bo bardzo mi zależało, żeby się stamtąd wyrwać. Zadzwonił do jednego ze znajomych i załatwił mi miejsce w szkole pomaturalnej, oddalonej o dziesięć godzin jazdy od miasta pełnego nienawistnych mi ludzi. Kupił mi mieszkanie przy plaży, a nawet załatwił pracę sekretarki w kancelarii kościelnej. Jego znajomy był pastorem w Sea Breeze w Alabamie. To był jeden z powodów, dla którego mnie tutaj wysłał – liczył, że znajomy pomoże mi stanąć na nogi, podczas gdy sam mógł zostać w Karolinie Południowej.
Podsłuchałam, jak pastor Williams w rozmowie telefonicznej z moim przyszłym szefem stwierdził, że niezbyt dobrze radzę sobie w kontaktach z ludźmi i niewiele wiem o świecie. To nie była do końca prawda. Chodziłam wcześniej do prywatnej żeńskiej szkoły, a wszystkie jej uczennice udawały, że mnie nie dostrzegają. To nie moja wina, że ich mamuśki nastawiły je przeciwko mnie. Z tego powodu nigdy nie dano mi szansy przebywać wśród osób, którym nie przeszkadzałoby moje towarzystwo.
Postanowiłam, że zanim wypakuję kartony z rzeczami ze starego pikapa, najpierw pójdę obejrzeć mieszkanie. Tak, tak, pastor Williams kupił mi też samochód. Sięgnęłam po torebkę i kluczyki, które dostałam od niego w kopercie razem z tysiakiem w gotówce, wyskoczyłam z wozu i ruszyłam w stronę wejścia. Żadne z tutejszych mieszkań nie mieściło się na parterze. Wszystkie stały na słupach, wysoko ponad ziemią. Domyślałam się, że to pewnie na wypadek powodzi… albo huraganów. O nie, żadnych rozmyślań o huraganach. Nie teraz.
Wsunęłam klucz do zamka, przekręciłam i nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się na oścież, a ja zobaczyłam przyjemne dla oka jasnożółte ściany i meble z białej wikliny. Typowy nadmorski styl, moim zdaniem bardzo ładny.
Weszłam z uśmiechem do środka i okręciłam się dookoła z szeroko rozłożonymi rękami. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy, rozkoszując się upragnioną samotnością. Nikt mnie tutaj nie znał. Nie byłam zepsutą dziewczyną, którą pastor musiał znosić na co dzień. Tutaj nareszcie mogłam być tylko sobą – Blythe Denton. Ekscentryczną pisarką, żyjącą w odosobnieniu, której kompletnie nie obchodziło, jak wygląda. Nie przywiązywała do tego żadnego znaczenia. Była wolna.
Błogą chwilę radości i ciszy przerwały dobiegające z korytarza głośne głosy mężczyzn rzucających przekleństwami. Opuściłam ramiona i odwróciłam się, napotykając wzrokiem oczy… Oczy faceta. Błękitne jak niebo w jasny, słoneczny dzień. Nie byłam w stanie skupić wzroku na niczym innym. Nigdy w życiu nie widziałam takiego błękitu. Był niesamowity, wręcz oszałamiający. Głosy jego kolegów nikły w oddali, ale on nadal tkwił w tym samym miejscu. I wtedy coś dostrzegłam… Czyżby miał kreski na powiekach? Opuściłam głowę i obrzuciłam wzrokiem całą jego sylwetkę.
Na widok przekłutej brwi i pokrytych jaskrawymi tatuażami ramion czym prędzej spojrzałam ponownie na twarz chłopaka. Artystycznie rozwichrzone platynowoblond włosy dopełniały jego oryginalnego wizerunku.
– Skończyłaś, mała? To co, teraz moja kolej? – Flirtujący ton jego niskiego, chropowatego głosu przywiódł mi na myśl ciepłą czekoladę. Byłam nim dosłownie oszołomiona.
Nie miałam bladego pojęcia, o co mu chodzi, i tylko ponownie spojrzałam w jego rozbawione oczy.
– Eee… ekhm… – Niby co skończyłam? Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Nie rozumiem, o czym mówisz – wykrztusiłam w końcu. Może powinnam przeprosić, że tak bezczelnie się na niego gapiłam? Faktycznie tak to wyglądało?
– Skończyłaś mnie lustrować? Bo nie chciałbym ci przerywać.
O rany. Poczułam falę gorąca na twarzy, pewna, że zrobiłam się czerwona jak burak. Co mi przyszło do głowy, żeby zostawić otwarte drzwi, tak że każdy mógł mnie zobaczyć? Nie byłam przyzwyczajona do takiej swobody. Zwykle trzymałam się z daleka od facetów, nic więc dziwnego, że nie potrafiłam z nimi gadać. Ten tutaj jednak, o dziwo, się do mnie nie ślinił. Byłam przyzwyczajona, że faceci gapią się na mnie w ten sposób, bo są pewni, że jestem łatwa, a to zawsze wytrącało mnie z równowagi. Moja brzydota ich nie odstraszała, koniecznie chcieli osobiście się przekonać, czy faktycznie jestem tak zepsuta, jak plotkowano.
– To tylko parę tatuaży i kolczyków, skarbie. Daję słowo, że jestem nieszkodliwy – odezwał się ponownie, tym razem z uśmiechem
Z oporem skinęłam głową. Powinnam była coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziałam co. Tym bardziej że on wyraźnie czekał, aż się odezwę.
– Podobają mi się – wydusiłam z siebie nerwowo. Zabrzmiało to strasznie głupio. Uniósł brew, a na jego wargach zadrgał ironiczny uśmieszek. – Chodzi mi o tatuaże. Są fajne, takie kolorowe, ekhm… – Zrobiłam z siebie idiotkę. Masakra, chyba nic mnie już nie uratuje. Przymknęłam oczy, żeby nie widzieć obserwujących mnie uważnie błękitnych oczu, i wzięłam głęboki oddech. – Nie bardzo umiem rozmawiać z ludźmi… z facetami i tak ogólnie, ze wszystkimi.
O rany, czy ja naprawdę palnęłam taką głupotę?
Jeśli teraz odwróci się i sobie pójdzie, oboje szybko zapomnimy o tej niezręcznej sytuacji. Zmusiłam się do otwarcia oczu i przekonałam się, że przygląda mi się z wciąż tym samym uśmieszkiem na wargach. Pewnie pomyślał, że trafił na wariatkę. Miejmy nadzieję, że tylko kogoś odwiedzał i nie mieszka w tym bloku. Wolałabym go już nie oglądać. Nigdy więcej.
Podniósł kciuk do dolnej wargi i zagryzł koniuszek, a potem pokręcił głową i się zaśmiał.
– Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty – powiedział, opuszczając rękę wzdłuż tułowia.
Akurat tego mogłam być pewna.
– Ej, Krit! – zawołał z góry donośny męski głos. – Za pół godziny mamy być na miejscu. Rusz dupę, weź prysznic i zmień ciuchy!
– O cholera – wymamrotał pod nosem, zerkając na wyciągniętą z kieszeni komórkę. – Muszę lecieć. Ale jeszcze się zobaczymy, tancereczko – powiedział i mrugnął do mnie. Potem cofnął się od drzwi i zniknął w głębi korytarza.
Tancereczko? O, nie! Zrezygnowana zakryłam twarz dłońmi. Musiał mnie widzieć, kiedy kręciłam się dookoła pokoju jak idiotka. Miałam wielką nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam. Chciałam spokojnie żyć, nie zwracając na siebie uwagi. Zostawić za sobą poprzednie życie, w którym na mój widok ludzie zbijali się w grupki i wybuchali śmiechem, zerkając znacząco w moją stronę. Nie chciałam nikomu stąd dostarczać pretekstów do wyśmiewania mnie. Stać się niewidzialną – to nie mogło być trudne.
„O ile nie będziesz próbować gadać z facetami” – napomniałam się w myślach. Potem podeszłam do drzwi, zamknęłam je i przekręciłam klucz w zamku. Następnym razem, gdy przyjdzie mi ochota kręcić się dookoła jak dzieciak albo coś w tym stylu, najpierw upewnię się, czy mam zamknięte drzwi.
Krit
Dziś graliśmy w Live Bay, jednym z klubów w mieście, do którego schodzili się zarówno miejscowi, jak i turyści. W ciągu ostatnich dwóch lat staliśmy się dość popularni wśród jego klienteli, więc za trzy występy tygodniowo wyciągaliśmy po czterysta pięćdziesiąt dolców na głowę. Live Bay plus oddalony o godzinę drogi bar na Florydzie i jeden z klubów w Mobile w Alabamie, w których graliśmy raz w tygodniu, przynosiły nam w sumie po tysiaku tygodniowo.
Mieszkaliśmy razem – Green, mój najlepszy kumpel, gitarzysta basowy w naszym zespole, Jackdown, i ja – ale ciągle ktoś się u nas kręcił. Byliśmy jak rodzina, odkąd wspólnie założyliśmy kapelę. Do tej pory, nie licząc mojej starszej siostry, Trishy, tak naprawdę nie miałem nikogo bliskiego. Nasz dom rodzinny i dzieciństwo były do bani. Trisha miała teraz męża, Rocka, i trójkę adoptowanych dzieciaków. Prawie w każdy czwartek udawało się jej wpaść do klubu i posłuchać, jak gramy, ale to tyle – a kiedyś nie opuszczała żadnego z moich występów.
Rozumiałem ją i pogodziłem się z tym. W końcu miała rodzinę, na której zawsze jej zależało, i znalazła szczęście. To jej wystarczało. Była cholernie dobrą mamą. Jej dzieciaki miały wielkie szczęście, że na nią trafiły.
Daliśmy świetny koncert. Żałowałem, że Trisha nie mogła tego zobaczyć. Nastrój psuł mi jedynie fakt, że ruda laska, którą postanowiłem zabrać na noc do siebie, uwiesiła się na moim ramieniu, przypominając natarczywie o swojej obecności. Za mało jeszcze wypiłem i siedziałem pogrążony w myślach, zamiast zabawiać się jej cyckami, więc koniecznie chciała zwrócić na siebie uwagę. Zrobiłem to już wcześniej, a jakże. To był jeden z powodów, dla których jechała teraz do mnie.
– Zapomniałeś o mnie? – odezwała się z pretensją w głosie, wydymając pomalowane na krwistą czerwień usta. Lubiłem czerwoną szminkę. Kolejny powód, żeby ją ze sobą zabrać.
– Przystopuj, on po występie łatwo traci nerwy – rzucił przez ramię siedzący za kierownicą Green. Dobrze wiedział, jak reaguję na za bardzo klejące się do mnie laski. Zależało mi tylko, żeby były chętne i łatwe.
– Upewniam się, czy nie zmienił zdania.
– Kiedy zmienię zdanie, kotku, pierwsza się o tym dowiesz – oznajmiłem i nachyliłem się ku jej czerwonym ustom. Smakowały słodko cukierkiem, którego ssała wcześniej, i piwem. Mmm, przyjemna mieszanka. Nabrałem ochoty na więcej.
Green zaśmiał się i zatrzymał samochód.
– Widzisz? Jest całkiem do rzeczy, jak da mu się trochę luzu – stwierdził.
Oderwałem się od ust dziewczyny i wysiadłem z wozu. Byłem gotowy na popijawę i muzę. I dużo ludu. Bardzo potrzebowałem towarzystwa.
– Wszyscy przyjdą? – spytałem Greena, jednocześnie wyciągając rękę do rudej. Szybko wydostała się z samochodu i przywarła do mnie.
– Pewnie już są – odparł.
Po występach w Live Bay często imprezowaliśmy w naszym mieszkaniu. Drzwi były otwarte także dla sąsiadów. Byli to sami studenci, więc nikt nie miał o nic pretensji. Wpadali i bawili się razem z nami.
– Jak ci na imię? – spytałem uwieszonej na moim ramieniu dziewczyny.
Zerknąłem w dół i dostrzegłem jej zaciśnięte w grymasie niezadowolenia usta. Mówiła mi wcześniej, ale nie zwróciłem uwagi. Nie miałem wtedy jeszcze pewności, czy chcę spędzić z nią noc. Teraz już wolałem to wiedzieć. Z zasady nie pieprzyłem się z laskami, nie znając ich imion.
– Jasmine – odparła, przerzucając włosy przez ramię.
Jasmine z jej rudymi włosami wydawała się dość temperamentna. Zazwyczaj bawiły mnie takie laski, ale nie dziś. Byłem w kiepskim nastroju.
Kiedy wchodziliśmy na schody, słychać już było głośną muzykę, bez wątpienia od nas. Matty, nasz perkusista, zawsze szybko wyrywał jedną lub kilka lasek i urywał się z klubu od razu, jak tylko kończyliśmy grać. W ten sposób zwykle jako pierwszy docierał do mieszkania, o ile dziewczyny mu w tym nie przeszkodziły.
– Widzę, że impreza już się kręci. Będę musiał się wcześniej urwać i poszukać spokojnego miejsca do nauki – zauważył Green, zwalniając kroku, żeby zrównać się ze mną.
Green był już prawie na finiszu studiów prawniczych – za pół roku miał zdawać egzamin końcowy. Byłem z niego dumny, choć dobrze wiedziałem, co to oznacza. Nie będzie w stanie pogodzić pracy jako prawnik z naszym dotychczasowym zwariowanym życiem. Rzadko zostawał na imprezy, zwykle wymykał się, żeby się uczyć. Spodziewałem się, że niedługo od nas odejdzie, mimo to życzyłem mu jak najlepiej.
– Od następnego razu musimy przenieść imprezy do Matty’ego – stwierdziłem, czując wyrzuty sumienia, że Green musi wychodzić z własnego mieszkania i szukać innego miejsca do nauki.
Green pokręcił przecząco głową.
– O w mordę, tylko nie to. Ten dupek nigdy nie sprząta, poza tym jest u niego ciasno jak jasna cholera. Po co psuć to, co dobre? Dotąd sobie radziłem, mam już wprawę. Jakoś leci.
Od samego dzieciństwa Green zawsze był tym mądrzejszym i sprytniejszym z naszej dwójki. To on się poświęcał, on wszystko załatwiał. A mimo to, dziwnym trafem, to zawsze ja znajdowałem się w centrum uwagi. Cóż, życie jest niesprawiedliwe.
– Okej, ale daj mi znać, jak będziesz miał dość – zgodziłem się.
Zerknąłem na zamknięte drzwi mijanego właśnie mieszkania i uśmiechnąłem się kącikiem ust. Kurczę, ależ ta laska się prezentowała, wirując po mieszkaniu. Jeszcze nigdy nie widziałem takich długich i gęstych włosów, tak ciemnych, że prawie czarnych. A jej oczy… cholera, coś niesamowitego. Nawet nie byłem w stanie określić ich koloru. Orzechowe? Przypominały mi dwa klejnoty. Od razu zwracały uwagę.
Choć miała na sobie luźne dresowe spodnie i obszerny T-shirt, moje wprawne oko od razu dostrzegło pod nimi atrakcyjne kształty. Wielka szkoda, że nie mogłem ich dotknąć, tylko musiałem sobie wyobrażać, jak wyglądają. Na kilometr było widać, jaka jest niedoświadczona. W trakcie naszej rozmowy ledwo zdołała wydusić z siebie kilka słów.
Wszystko w niej wydawało się tak cholernie urocze. Problem w tym, że takie laski do mnie nie pasowały. Nie były w moim typie. Nigdy.
Dłoń Jasmine prześlizgnęła się po moich dżinsach i zacisnęła na kroczu.
– Mam wielką ochotę zrobić ci laskę – szepnęła mi do ucha.
– Fajnie, pokażesz mi, jak wielką, kiedy wejdziemy do środka – powiedziałem, chwytając ją za tyłek.
To była dla niej wystarczająca zachęta, by dobrać się do mojego rozporka, jeszcze zanim dotarliśmy do mieszkania. Green odwrócił się, żeby mi coś powiedzieć, ale jego wzrok natknął się na niecierpliwą dłoń Jasmine siłującą się z guzikami moich dżinsów. Na ten widok zaśmiał się, przewrócił oczami i wszedł do środka. Przyszło już kilku chłopaków z sąsiedztwa i paru miejscowych, którzy zwykle z nami imprezowali. I oczywiście sporo dziewczyn. Na wszelki wypadek, gdyby Jasmine się nie sprawdziła.
Blythe
Promienie słoneczne przedarły się do środka przez żaluzje okienne i obudziły mnie o wiele wcześniej, niż chciałam. Sięgnęłam po poduszkę i z jękiem nakryłam nią twarz. Hałasy z góry ucichły dobrze po trzeciej i dopiero wtedy dałam radę zasnąć. Łudziłam się, że może w końcu zjawią się gliniarze i uciszą imprezowiczów. W bloku musieli przecież być też inni lokatorzy, którzy nie mogli przez nich zmrużyć oka. Ale policja się nie pojawiła. Muzyka ryczała na cały regulator, a łomot na suficie stopniowo przybierał na sile. Cieszyłam się, że sąsiedzi dobrze się bawią, świętując to, co mieli do świętowania, ale miałam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.
Został mi jeszcze tydzień do rozpoczęcia zajęć, co oznaczało, że muszę do tego czasu kupić sobie wszystkie potrzebne rzeczy i urządzić się w mieszkaniu.
Nawet mimo niewyspania nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu zadowolenia. Zaraz wstanę z łóżka i w samych tylko majtkach przygotuję sobie śniadanie. Zjem je potem na kanapie, bez obaw, że komuś przeszkadzam. Byłam wolna. Nareszcie zostałam sama i nikt nie będzie mnie krytykował.
Odrzuciłam kołdrę, wstałam i spojrzałam na swoje łóżko. Kiedyś pierwszą rzeczą, jaką musiałam zrobić od razu po obudzeniu, było jego posłanie. W przeciwnym razie natychmiast dostawałam karę. Teraz wątpiłam, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu znowu to zrobię. Sprężystym krokiem ruszyłam do kuchni, żeby zrobić sobie kawę i podgrzać bajgla.
Postanowiłam, że przygotuję potem listę rzeczy potrzebnych mi do szkoły i do mieszkania. Choć było umeblowane – za co, jak twierdził pastor Williams, płaciło się w czynszu – brakowało w nim wielu rzeczy, takich jak zasłony czy otwieracz do puszek. W łazience zamontowano najzwyklejszą białą zasłonę prysznicową, a mnie marzyły się żywsze kolory. Ponieważ nie wolno mi było przemalować ścian, trzeba było umieścić kolorowe akcenty gdzie indziej. Na przykład kupić kilka dodatkowych poduszek na kanapę czy zawiesić na ścianie obrazy. Miałam jednak ograniczone fundusze i musiałam rozsądnie planować.
Nową pracę również zaczynałam dopiero za tydzień, więc od pierwszej wypłaty dzieliły mnie aż dwa tygodnie. Dlatego kupno niektórych rzeczy musiałam odłożyć na później, ale część zakupów mogłam zrobić od razu.
Ubrania. Parę nowych ubrań, tym razem we właściwym dla mnie rozmiarze i nie jak zwykle z second- -handu. Brakowało mi podstawowych rzeczy, które mogłabym nosić przez kilka najbliższych miesięcy do szkoły i pracy. Na pewno nie mogłam chodzić w tym, co miałam. Wiedziałam, że ciuchy i tak nie poprawią mojego wyglądu, ale przynajmniej będę mogła się jakoś pokazać ludziom. Ostatecznie postanowiłam, że poduszki na kanapie są całkiem, całkiem, a obrazy mogą trochę poczekać.
* * *
Po ponadgodzinnych poszukiwaniach udało mi się wybrać dwie pary spodenek i dżinsową spódnicę. Wszystkie kończyły się nad kolanami. Jeszcze nigdy w życiu nie odsłoniłam nóg aż tak! Niesamowite uczucie – byłam przerażona, ale i podekscytowana. Nawet bardziej niż rano, gdy zostawiłam po sobie nieposłane łóżko. Potem kupiłam parę dżinsów, nareszcie dopasowanych do mojej figury – nawet za bardzo. Kiedy już załatwiłam kwestię dołu, zajęłam się górą. Sprawiłam sobie cztery bluzki i dwie koszulki. Na koniec wybrałam parę tenisówek pasujących zarówno do biura, jak i do szkoły. W zasadzie nie potrzebowałam więcej obuwia, ale wpadły mi w oko cudowne różowe szpilki. Nigdy dotąd nie nosiłam wysokich obcasów ani, szczerze mówiąc, żadnych innych butów, które można uznać za ładne. Te tutaj nie były przesadnie eleganckie, więc mogłabym je nosić do kupionej przed chwilą spódnicy i dwóch bluzek. A nawet do szortów. Widziałam już dziewczyny w takim zestawie.
Parę razy odchodziłam od półki z pustymi rękami, ale w końcu złapałam pudełko ze swoim rozmiarem i pomaszerowałam do kasy, żeby zapłacić, zanim się rozmyślę. Ostatecznie miałam tutaj żyć inaczej, a szpilki były dla mnie symbolem nowego życia.
Przytarganie wszystkich toreb do mojego mieszkania okazało się mniej przyjemne od zakupów. Mieszkałam, co prawda, na najniższym piętrze, ale blok stał na plaży – to oznaczało, że najpierw musiałam się wspiąć po schodach, choć w praktyce był to parter. Sąsiedzi z góry mieli do pokonania jeszcze dłuższą drogę. W budynku nie było windy, bo miał tylko dwa piętra. Musiałam przebiec pięć razy tam i z powrotem, zanim udało mi się wtaszczyć wszystko na górę, ale i tak poczułam przypływ energii i już nie mogłam się doczekać, aż porozkładam wszystkie rzeczy na swoje miejsca.
Odwróciłam się, by zamknąć za sobą drzwi do mieszkania, a wtedy mój wzrok napotkał ten sam elektryzujący błękit oczu, co wczoraj. To znowu on. Stał w tym samym miejscu, oparty o framugę drzwi, z rękami założonymi na piersi i z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Widzę, że ktoś tu skoro świt był na zakupach – odezwał się tym swoim lekko ochrypłym głosem, na dźwięk którego moje ciało momentalnie zaczęło wariować.
Pokiwałam tylko głową, w obawie, że jeśli wdam się z nim w pogawędkę, znów zacznę wygadywać głupoty. Momentalnie pożałowałam, że nie założyłam żadnego ze swoich nowych ubrań. Co było kompletnie niedorzeczne. Co mnie obchodzi, jak wyglądam w oczach obcego faceta?
– Moja kapela gra w Live Bay w każdy czwartek, piątek i sobotę wieczorem. Powinnaś kiedyś wpaść i nas zobaczyć. Mógłbym nawet w przerwie postawić ci drinka – oznajmił. Rozbawiony uśmieszek ani na moment nie schodził mu z ust.
Czy on mnie podpuszcza?
Tym razem musiałam się odezwać, byłoby niezręcznie jedynie kiwać głową.
– Jasne. Wpadnę na pewno… kiedyś.
Wątpię, żebym kiedykolwiek wybrała się do Live Bay – cokolwiek to jest – ale po prostu nie dało mu się odmówić.
– W takim razie będę czekał. – Oderwał się od framugi i wyprostował. – Nie wiem tylko, jak masz na imię.
Chciał poznać moje imię? Naprawdę? Na to mogłam odpowiedzieć dość gładko.
– Blythe? – powiedziałam, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to jak pytanie.
Puścił do mnie oko.
– Pasuje do ciebie – stwierdził, a potem odszedł bez pożegnania.
Nie zdradził mi swojego imienia, ale pamiętałam, jak wołał na niego jeden z kumpli. Krit. Oryginalne imię. Ciekawe, od czego to zdrobnienie? Podeszłam do drzwi, żeby je zamknąć, jednocześnie odpędzając od siebie natrętną myśl o tym, jak niesamowite są oczy Krita bez czarnej kreski na powiekach.
Krit
– Potrzebuję czegoś mocniejszego niż to gówniane piwo – wystękał Legend, nasz klawiszowiec, opadając ciężko na przepastny fotel należący do Greena.
Nachyliłem się, żeby pocałować w ucho siedzącą na moich kolanach dziewczynę, a potem rozsiadłem się wygodnie na kanapie.
– Pójdziesz mu przynieść whiskey z lodem, co, kotku?
To nie było pytanie i ona doskonale o tym wiedziała. Britt należała do dziewczyn, z którymi spotykałem się od czasu do czasu. Z większością zwykle spędzałem nie więcej niż jedną noc, ale z kilkoma umawiałem się ponownie co jakiś czas, bez żadnych zobowiązań. Ponieważ Britt była miła i chętna, co parę tygodni nachodziła mnie na nią ochota. Bywały okresy, że widywaliśmy się częściej, w zależności od tego, jak nam się układało w życiu.
Legend zajął się oglądaniem telewizji, choć dźwięk całkowicie zagłuszała mu muzyka i głośne rozmowy. W mieszkaniu zebrało się ponad trzydzieści osób. Część oglądała mecz futbolu na mojej plazmie. Impreza dopiero się rozkręcała. Nie planowaliśmy jej wcześniej, ale wpadło paru znajomych, na dodatek Green choć raz nie musiał zakuwać, więc tak jakoś samo wyszło.
Britt podeszła do Legenda i wręczyła mu drinka, nachylając się przesadnie, żebym mógł dokładnie sobie obejrzeć jej tyłek w niewiele zasłaniającej mini. Zaśmiałem się pod nosem z jej zapobiegliwości, upiłem łyk piwa i podniosłem wzrok. Wtedy zobaczyłem, że Green stoi w drzwiach do mieszkania i z kimś rozmawia.
Zwykle każdy po prostu wchodził do nas sam, bez pukania, ale ten ktoś najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Green zrobił zapraszający gest, cofając się o krok w tył, a wtedy dostrzegłem Blythe. Rozejrzała się rozbieganym wzrokiem po pełnym ludzi salonie, ale nie weszła do środka. Chyba mnie nie zauważyła. Wtedy Green złapał ją za rękę i wciągnął do mieszkania.
Zdążyłem tylko zarejestrować głupkowaty uśmiech Greena, po czym momentalnie utkwiłem wzrok w Blythe. O rany! Dziś nie założyła rozciągniętego dresu. Wyraźnie rzucały się w oczy jej cudowne kształty, wcześniej ukryte pod tamtymi koszmarnymi ciuchami. Czarne szorty eksponowały równie dobitnie długie do nieba nogi, co obcisła koszulka parę imponująco krągłych cycków. Całości dopełniały okulary tkwiące na jej małym, zgrabnym nosku. Nie widziałem ich u niej wcześniej, ale trzeba przyznać, że prezentowała się w nich diabelnie seksownie.
Zorientowałem się, że Green prowadzi ją prosto do mnie. W tym samym momencie Britt objęła mnie ramieniem, usadowiła się z powrotem na moich kolanach i zaczęła lekko kąsać ustami moją szyję.
– Ekhm… stary, możesz sobie zrobić sekundę przerwy i do nas przyjść? – spytał Green lekko zdeprymowanym tonem.
Oczy Blythe momentalnie zaokrągliły się na widok przyklejonej do mnie Britt. Cholera, widać było jak na dłoni, że ta dziewczyna jest kompletnie zielona. Taaak… akurat tego mi trzeba. Dobrze wiedziałem, że nie jest z mojej bajki, ale była cholernie pociągająca. Do tego stopnia, że miałem ochotę rozpuścić niedbały kok, w jaki związane były jej włosy.
Zsunąłem Britt z kolan i wstałem z kanapy. Blythe przeniosła wzrok z Britt na mnie, po czym szybko opuściła głowę i wpatrzyła się w podłogę. Dostrzegłem dłoń Greena opartą na jej ramieniu, jakby już uznał się za jej rycerza. Nie spodobało mi się to, wcale a wcale. Nie wiem dlaczego, po prostu tak. A ona na dodatek mu na to pozwalała.
– Zdecydowałaś się wpaść do nas na imprezę, mała? – spytałem, nie przestając się uśmiechać. Nie chciałem jej spłoszyć wilczym spojrzeniem, jakim miałem ochotę przygwoździć Greena. Napalony dupek. Blythe była za dobra także i dla niego.
– Nie, nie dlatego przyszła. Tu się nie da normalnie pogadać. Możemy na chwilę wyjść na zewnątrz? – zaproponował Green, mierząc mnie ostrym wzrokiem. O co mu chodziło?
Blythe popatrzyła z nadzieją na drzwi, najwyraźniej marząc tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd wydostać.
– Jasne – zgodziłem się.
Blythe odwróciła się na pięcie i ruszyła pospiesznie w stronę drzwi. Green wzruszył ramionami i podążył za nią.
Odwróciłem się do Britt, która uważnie nas obserwowała, kiwnąłem głową na znak, że zaraz wracam, i poszedłem w stronę drzwi.
Green stał tuż za nimi. Usłyszałem, że pyta Blythe o imię. W odpowiedzi posłała mu nieśmiały uśmiech. Mnie jak dotąd nie udało się go z niej wydobyć. Co jest grane, do cholery? To nie Green zwykle czarował laski, tylko ja.
– O co chodzi? – spytałem, wychodząc do nich na korytarz. Zniecierpliwiony ton mojego głosu nie uszedł uwagi Blythe. Zmierzyła nas przestraszonym wzrokiem, nerwowo pocierając dłonie.
– Krit, poznaj naszą nową sąsiadkę, Blythe. Mieszka dokładnie pod nami – odezwał się Green ugrzecznionym głosem, jakby chciał ją przeprosić za moją szorstkość.
– Już się poznaliśmy – oznajmiłem, przenosząc spojrzenie na nią.
Jej policzki momentalnie poróżowiały. Dlaczego? Przecież nie powiedziałem nic, co mogłoby ją zawstydzić.
– Aha, to w porządku. Wygląda na to, że trochę przesadziliśmy. Imprezujemy już drugą noc z rzędu i Blythe nie może zmrużyć oka.
Ach, więc przyszła się poskarżyć… Ciekawe… Jeszcze nikt nigdy nie miał do nas pretensji o hałas. Nasz blok wręcz słynął z głośnych imprez. Czyżby o tym nie wiedziała, kiedy się tutaj przeprowadzała?
Przyglądałem się, jak zagryza dolną wargę. Sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała stąd zwiać. Pewnie myślała, że mnie wkurzyła. Akurat. Nie wiem, co musiałaby zrobić dziewczyna z jej wyglądem, żeby mnie zdenerwować. Blythe całą sobą wysyłała wyraźny sygnał: zaopiekuj się mną. I jeszcze ta jej słodka buźka… Z takimi atutami wykręciłaby się ze wszystkiego. Każdy by jej odpuścił, nawet taki ktoś jak ja.
Podszedłem do niej bliżej, a Green nieco się cofnął. Wyciągnąłem rękę i ująłem jedną z jej kurczowo zaciśniętych dłoni, a potem przesunąłem lekko palcem po jej wnętrzu.
– Może wejdziesz ze mną do środka choć na parę minut? Poznasz naszych sąsiadów. A jak będziesz chciała wracać, to chyba mam dla ciebie coś, co rozwiąże problem hałasu – oznajmiłem, cały czas wpatrując się w jej oczy.
– Ale ja… ekhm… nie jestem za bardzo imprezowa – odezwała się przepraszającym tonem.
Przyciągnąłem ją do siebie, tak że prawie zetknęliśmy się ciałami.
– Ja z kolei jestem cholernie imprezowy i będę cały czas z tobą – odparłem, puszczając do niej oko, żeby nie pomyślała sobie, że z niej kpię.
– Nie zmuszaj jej… – zaprotestował Green, ale przerwałem mu w pół zdania:
– Nie twój interes. Spadaj! – rzuciłem ostrzegawczym tonem, objąłem Blythe ramieniem w talii i zaprowadziłem do mieszkania.
Blythe
Nie chciałam tego robić. Po co w ogóle tu przyszłam? Byłam zmęczona i wściekła z powodu tego koszmarnego hałasu. Tylko dlatego. Spędziłam kilka godzin na pisaniu i gdy już kładłam się spać, z góry znów dobiegł mnie łomot. Czy ci ludzie kiedykolwiek śpią? Miałam zamiar tylko grzecznie poprosić, żeby byli trochę ciszej. Zamiast tego zaciągnęli mnie na imprezę, podczas gdy ja marzyłam tylko o swoim łóżku.
– Naprawdę nie mam ochoty – powiedziałam Kritowi, który położył dłoń na moich plecach i zdecydowanym gestem wprowadził mnie do ich mieszkania.
– Dlaczego? Nikt cię nie pogryzie. Nie martw się, obiecuję, że na to nie pozwolę. – Rozbawiony ton jego głosu poważnie mnie zaniepokoił. To nie żarty, ja naprawdę nie chciałam iść na tę imprezę.
– Proszę. Przepraszam, że do was przyszłam. Jakoś postaram się zasnąć. Chcę już wrócić do siebie.
Jeszcze chwila i zacznę go błagać na kolanach. Ale co mi tam, ważne, żeby się stąd wyrwać. Już sobie wyobrażałam, jak wszyscy od razu zaczną się na mnie gapić. Nie cierpiałam tego uczucia. Wiedziałam, co sobie pomyślą. I co zobaczą. Tym bardziej że przyszłam na górę w okularach do pracy na komputerze i z włosami upiętymi byle jak na czubku głowy. Poczułam, jak moje serce przyspiesza. Musiałam uciekać.
– O kurczę, skarbie, ty się cała trzęsiesz. – W głosie Krita nie było już słychać rozbawienia.
Zatrzymał się i wsunął palec pod moją brodę, unosząc mi głowę. Poważna mina, z jaką przyglądał się mojej twarzy, była dla mnie czymś zupełnie nowym. Jak dotąd wydawał się nieustannie czymś rozbawiony.
– Chodź ze mną – polecił cicho, ujmując moją dłoń. Potem przeprowadził mnie przez przedpokój w stronę zamkniętych drzwi.
Na ich widok ogarnęła mnie jeszcze większa panika: to jego sypialnia. Nie ma mowy, że tam z nim wejdę. Najwyższa pora wiać. Spróbowałam wyszarpnąć dłoń, ale splótł palce z moimi i ścisnął ją mocniej. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie trzymał mnie za rękę. Spojrzałam w dół na nasze złączone dłonie i przez chwilę poczułam mętlik w głowie.
Dotyk czyjejś dłoni wywołał we mnie bardzo przyjemne doznania. Nasze splecione palce dawały mi poczucie, że nie jestem samotna. Zupełnie jakbym do kogoś należała. Czy kiedykolwiek wcześniej odczuwałam coś podobnego? Wątpliwe.
Krit otworzył drzwi i wciągnął mnie do środka, a potem starannie je za nami zamknął.
– Spokojnie, nie masz się czego obawiać. Nie zrobię nic, czego byś nie chciała. Musiałem tylko uciec od tego hałasu, żebyśmy mogli spokojnie pogadać sam na sam.
– Pogadać? – spytałam, gdy puścił moją dłoń. Od razu ogarnęło mnie uczucie chłodu i samotności. Splotłam razem dłonie, starając się w ten sposób zachować ich wcześniejsze ciepło. Bardzo przyjemne ciepło.
– Intrygujesz mnie. Inne dziewczyny zwykle nie są w stanie mnie zaskoczyć. Ale ty, tancereczko, mnie intrygujesz. O co tu chodzi?
Znowu mnie tak nazwał. Jak to możliwe? Mnie? Daleko mi do tancerki. Ale było mi miło, że wymyślił dla mnie specjalnie określenie.
– Od dziecka niezbyt się udzielałam towarzysko. Nie jestem w tym dobra. Chyba nie będę do was pasować.
Aż mnie skręcało, że musiałam mu wyjaśniać tak oczywistą rzecz. Dziwnym trafem nie docierało do niego, że odstaję od innych. A mnie nie uśmiechało się mówić mu o tym wprost.
Krit uniósł brew.
– Mówisz tak, jakby to było coś złego. Większość ludzi lubi się wyróżniać.
Wyróżniać? Nie, kompletnie nie to miałam na myśli. Pokręciłam przecząco głową.
– Nie, nie… nie o to mi chodziło. Ja… nie… nie jestem zbyt ciekawym towarzystwem dla innych. – To zabrzmiało jeszcze bardziej bezsensownie. Ale cóż, nie miałam zamiaru tłumaczyć temu facetowi, co jest ze mną nie tak. Jeśli sam tego nie widział, niech mu będzie. Tym lepiej.
Krit zmarszczył czoło, patrząc na mnie jak na wariatkę. Cudownie. W końcu dostrzegł moje prawdziwe ja. Jeśli miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, właśnie udało mi się je rozwiać. Nie lepiej było trzymać język za zębami?
– Ty naprawdę tak myślisz… – odezwał się szeptem, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Kto, do cholery, ci to powiedział?
Wzruszyłam ramionami bez słowa i odwróciłam głowę, żeby rozejrzeć się po pokoju. Nie miałam zamiaru odpowiadać na jego pytanie. To było coś, o czym nikt nie powinien wiedzieć.
Ściany pomalowano na przydymiony szary kolor, a sufit na czarno. Dziwne, że pozwolili mu je przemalować, bo u mnie nie wolno było nic zmieniać. Na stojącym na środku wielkim podwójnym łożu leżała skłębiona pościel. W jednym rogu pokoju stała gitara elektryczna, w drugim akustyczna. Przyjrzałam się dokładniej wiszącym na ścianach plakatom. Na dwóch z nich widniały – jak się domyślałam – jakieś zespoły rockowe i ich autografy. Trzeci zaś przedstawiał, a jakże, nagą blondynkę z gigantycznymi – miejmy nadzieję, sztucznymi – piersiami, które przypominały kule bilardowe. Nie, zdecydowanie nie mogły być prawdziwe. Blondynka trzymała między nogami gitarę, a jedyną zasłonę dla jej gołego krocza stanowiły zaciśnięte na gryfie dłonie.
– Ciekawe, czy ona w ogóle kiedykolwiek zakłada majtki – wyrwało mi się na głos, zanim zorientowałam się, co robię.
Wybuch śmiechu Krita sprawił, że aż się wzdrygnęłam. Odwróciłam się do niego i wtedy zauważyłam, że ma w policzkach dwa wyraźne dołki. Nigdy bym go o to nie podejrzewała – to nie ten typ faceta – a jednak. W każdym razie zrobiły na mnie spore wrażenie.
– Łudzę się, że nigdy – wykrztusił, gdy już przestał się śmiać. – Skąd jesteś? – spytał.
– Z małego miasteczka w Karolinie Południowej. Na pewno o nim nie słyszałeś – odparłam, czując, jak mój żołądek zaciska się w ciasny supeł. Jak zwykle na wspomnienie mojego poprzedniego życia.
– Czy oni w tej twojej dziurze są ślepi? – spytał dziwnie łagodnym tonem.
Odwróciłam się do niego i przyjrzałam jego minie. Czyżby znowu się ze mnie nabijał?
– Nie – odparłam krótko.
Krit zmarszczył czoło i kilka razy przeciągnął kciukiem po dolnej wardze. Fascynujący widok. Miał niesamowite usta. Ciekawe, jak często się nimi posługiwał. Mogłabym się założyć, że był wyjątkowo biegły w pocałunkach.
Opuścił rękę i zrobił krok w moją stronę.
– Pójdziesz ze mną? Przedstawię cię wszystkim, napijesz się piwa, jeśli chcesz. Co ty na to? Postarasz się rozluźnić i trochę zabawić? – Obniżył głos, przeciągając lekko każde słowo. Trudno było mu odmówić. – Chcę tylko, żebyś pobyła przez chwilę między ludźmi. Tu możesz się czuć bezpiecznie, osobiście tego przypilnuję. Nie pozwolę, żeby stała ci się jakaś krzywda.
Za kilka dni zaczynałam szkołę, więc tak czy inaczej na każdym kroku będę zmuszona do kontaktów z ludźmi. To mógł być dobry początek. Chciałabym się tego nauczyć, a nie za każdym razem wpadać w panikę. Skoro Krit oferował mi pomoc, chyba powinnam spróbować.
– Dobra – wypaliłam szybko, w obawie, że zmienię zdanie.
Uśmiech zadowolenia na jego twarzy prawie całkowicie przesłonił mi fakt, że za chwilę czekało mnie spotkanie z gromadą nieznajomych. Oni na pewno nie będą tak zaślepieni jak Krit. Ktoś zauważy mój defekt. Zawsze tak było.
Krit skinął głową w kierunku drzwi i uśmiechnął się szerzej.
– No to chodźmy – powiedział i podszedł do wyjścia. Ja jednak nie mogłam się przemóc i opuścić bezpiecznego zacisza jego sypialni.
Kiedy zerknął za siebie i zorientował się, że nadal tkwię w tym samym miejscu, zaśmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Potem wyciągnął do mnie rękę i cierpliwie czekał.
Spodobało mi się, jak trzymał mnie za rękę. No dobra, mogę spróbować. Zrobiłam krok w przód i wsunęłam dłoń w jego dłoń. Uczucie ciepła powróciło, a ja znów byłam w stanie wziąć głęboki oddech. W porządku, nie jest tak źle.
– Chodź, tancereczko – odezwał się miękkim głosem, a potem wyprowadził mnie do przedpokoju.
Od razu ogłuszyła mnie muzyka. Odgłosy śmiechu i rozmów momentalnie przypomniały mi, jak bardzo nie pasowałam do tego świata. Żyłam jak odludek i było mi z tym dobrze. Dokładnie w tym momencie Krit – zupełnie jakby czytał w moich myślach – ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy. Tylko spokojnie, on jest przy mnie. To jego towarzystwo, obiecał, że nie pozwoli, żeby ktokolwiek powiedział mi coś niemiłego.
– Gdzie się podziewaliście? – chciał wiedzieć Green, marszcząc czoło. W tym hałasie nie dosłyszałam jednak odpowiedzi Krita.
Miałam zamiar zagadać do Greena, bo sprawiał wrażenie miłego faceta i od początku czułam się przy nim swobodnie. Podobał mi się jego przyjazny uśmiech. Zanim jednak się odezwałam, Krit przyciągnął mnie do siebie.
– Twoje piwo, proszę – oznajmił, wręczając mi plastikowy kubek. Wzięłam go do ręki, choć wcale nie zamierzałam pić. Nie lubiłam zapachu alkoholu.
– Zostawiłeś mnie samą – rozległ się pełen pretensji głos blondynki, z którą widziałam go wcześniej na kanapie. Podeszła do niego, odwracając się do mnie plecami.
– Przyszła moja przyjaciółka. Sorki, kotku, muszę się nią zająć. Wrócę do ciebie, jak pójdzie – odparł, puszczając do niej oko. Potem przyciągnął mnie bliżej do siebie i poprowadził w kierunku kanapy.
Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem, a potem posłała mi gniewne spojrzenie. Była zła, że odciągam od niej chłopaka. I miała rację. W ten sposób nie zyskam tu wielu znajomych.
Krit opadł na sofę, pociągając mnie ze sobą. Czułam, jak wszyscy się na nas gapią. Czyżby mieli mi za złe, że przeze mnie nie jest z blondynką? Wbiłam wzrok w trzymany w ręku kubek, bojąc się unieść głowę.
– A to kto? – spytał z zaciekawieniem męski głos. Nie usłyszałam w nim pretensji. Wręcz przeciwnie, był całkiem sympatyczny.
– To – odezwał się Krit, wsuwając mi palec pod brodę i zmuszając, żebym podniosła wzrok – jest moja nowa sąsiadka, Blythe. Blythe, to Matty, perkusista w naszej kapeli.
Matty miał marchewkoworude, sterczące na wszystkie strony włosy. Nie byłam w stanie skupić wzroku na niczym innym. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam podobnej fryzury.
– Cześć, Blythe – rzucił Matty. Dopiero teraz zauważyłam, że miał ciepły uśmiech i przyjazne piwne oczy.
– Miło mi – wykrztusiłam ochryple. Nerwy mnie nie opuszczały, jak zawsze, gdy musiałam rozmawiać z nieznajomymi.
Matty uśmiechnął się jeszcze szerzej, przenosząc wzrok na Krita.
– No, stary – odezwał się, kręcąc głową, i upił długi łyk piwa ze swojego kubka.
– Matty może sprawiać wrażenie dupka, ale wybaczamy mu brak zdolności krasomówczych – stwierdził Krit, a usta miał tak blisko mojego ucha, że jego ciepły oddech połaskotał wrażliwą w tym miejscu skórę.
Zadrżałam, a wtedy siedzący tuż obok mnie Krit znieruchomiał. Zanim zdążyłam się zawstydzić swojej gwałtownej reakcji, ścisnął mocniej moją dłoń. Jego ciepły uścisk ponownie zdołał mnie uspokoić.
– No, stary – powtórzył Matty ze śmiechem. – Nie rób sobie ze mnie jaj – wymamrotał, po czym odwrócił się do mnie i uśmiechnął z przekąsem. – Uważaj na niego, złotko.
– Przestań – rzucił Krit twardym tonem, który mnie zaniepokoił.
Matty uniósł znacząco brwi, a potem odwrócił się i sobie poszedł. Przejrzał mnie. Zauważył mój defekt, tak jak wszyscy. Miałam dość, chciałam stąd wyjść. Jak widać, Krit był najbardziej wyrozumiałą ze wszystkich osób, jakie do tej pory spotkałam. Nie chciałam poznawać reszty jego kumpli, bo spodziewałam się, że zareagują tak samo jak Matty.
– Muszę już iść – powiedziałam do Krita, próbując uwolnić dłoń z jego ręki.
– Nie ma mowy – zaprotestował, wzmacniając uścisk. – Nie zwracaj na niego uwagi.
Jasne, powinnam tak zrobić. Sęk w tym, że przez całe dotychczasowe życie miałam do czynienia wyłącznie z ludźmi, którzy unikali mojego towarzystwa. Poza tym w pobliżu była atrakcyjna blondynka, której bardzo zależało na Kricie. Próbował mi pomóc wyjść do ludzi i był przy tym taki sympatyczny, ale nie chciałam sprawiać mu kłopotu.
– Jestem bardzo zmęczona. Dzięki, że… że ze mną posiedziałeś i pogadałeś – powiedziałam. – Ale teraz naprawdę muszę wracać do siebie.
Udało mi się uwolnić rękę z jego dłoni. Wstałam prędko z kanapy i ruszyłam w pośpiechu w stronę drzwi ze wzrokiem wbitym w podłogę, uważając, żeby się nie potknąć i nie przewrócić. Kiedy wreszcie wydostałam się na zewnątrz, wzięłam głęboki oddech, ale ani na chwilę nie przystanęłam.
– Blythe! – dobiegł mnie z tyłu głos Greena. Powinnam była udać, że go nie słyszę, by jak najszybciej zaszyć się w swoim mieszkaniu, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Przecież był dla mnie taki miły.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego przez ramię. Wyszedł z mieszkania i ruszył w moją stronę.
– Wszystko gra?
Przytaknęłam, zmuszając się do uśmiechu.
– Mhm, jestem tylko zmęczona.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Na pewno?
Z daleka zobaczyłam przeciskającego się między imprezowiczami Krita. Wpatrywał się we mnie i wyraźnie kierował w moją stronę.
Pora uciekać.
– Na pewno. Wszystko w porządku. Chcę tylko wrócić już do siebie.
– Blythe! – stanowczy głos Krita osadził mnie w miejscu. Wydawał się rozgniewany. Nie chciałam go rozzłościć.
– Coś ty jej zrobił? – spytał Green, rzucając mu ostre spojrzenie.
– Odwal się! – warknął Krit. – Gówno zrobiłem. Muszę z nią porozmawiać – rzucił, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Ona nie jest jak… – zaczął Green, ale Krit nie dał mu dojść do słowa.
– Chyba, kuźwa, wiem. Nie chodzi o to. A teraz spadaj.
Green westchnął z rezygnacją i skinął potakująco głową. Potem odwrócił się i poszedł z powrotem na imprezę.
– Co się stało? – zwrócił się do mnie Krit.
Nadal nic nie rozumiał, a ja nie mogłam się zdobyć na odwagę i uświadomić mu, że jestem do niczego.
– Po prostu jestem zmęczona.
Przesunął dłonią po włosach i głośno westchnął.
– No dobra, zgoda. Pod warunkiem że tylko z tego powodu wychodzisz. – Wskazał palcem swoje drzwi. – Ale jeśli chodzi o to, co powiedział Matty, po prostu olej palanta. Myśli, że do ciebie startuję. – Umilkł na chwilę i uśmiechnął się porozumiewawczo, jakby to był jakiś nasz prywatny żart. – Zobaczył cię i od razu założył, że tak jest. Nie jestem ślepy, Blythe. Wiem, że nie jesteś dziewczyną dla mnie. Po prostu się o ciebie martwię. Nie jestem taki zły, na jakiego wyglądam. Nigdy nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Mam oczy i wszystko rozumiem. Starałem się tylko pomóc, jak przyjaciel. Sprawiasz wrażenie, że potrzeba ci kogoś, kto ci doda odwagi. Wierz mi, naprawdę chciałem dobrze.
Aha, czyli jednak mnie przejrzał. Wiedział, co jest ze mną nie tak – od samego początku. Poczułam, że robi mi się niedobrze, a serce zaczyna walić jak młotem. Odrobina swobody, jaką zaczęłam odczuwać w jego towarzystwie, ulotniła się bezpowrotnie.
Dłużej nie wytrzymam.
Pokiwałam tylko głową i puściłam się biegiem przed siebie. Chciałam jak najszybciej skryć się we własnym mieszkaniu, zanim zwymiotuję. Miałam wrażenie, że mój ściśnięty w supeł żołądek lada moment eksploduje.
Krit
Stałem przy oknie z widokiem na zatokę, popijając z kubka drugą już tego ranka kawę. Zegar pokazywał za piętnaście jedenastą, ale ja dopiero od niedawna byłem na nogach. Obudziły mnie czułości Britt. Nie podobało mi się, kiedy po seksie zasypiała i zostawała u mnie do rana. Dotykała mnie wtedy podczas snu, a tego nie znosiłem.
Musiałem się nieźle wstawić, żeby przelecieć Britt po tym, jak moja seksowna, lecz cholernie nieśmiała sąsiadeczka zwiała, jakby goniło ją sto diabłów. Rany, ta laska jest nieźle popaprana. Tak, to jedyne logiczne wyjaśnienie. Chyba ma coś z głową. Owszem, jest fantastyczna, a w jej oczach można utonąć na amen, ale co z tego? Problemy z psychiką to dla mnie za wiele.
Britt była bezproblemowa. Takie dziewczyny lubiłem najbardziej.
Sęk w tym, że Britt nie jest właścicielką najcudowniejszego na świecie uśmiechu. Jasna cholera! Potrząsając głową, gwałtownie odstawiłem kubek i się odwróciłem. Wtedy napotkałem wzrokiem stojącego w salonie Greena, który mierzył mnie ostrym spojrzeniem.
– No co? – warknąłem. Nie znosiłem tej jego pełnej dezaprobaty miny.
– Dobrze wiesz co – odparł z gniewem. – Mogłeś dać sobie spokój. Miałem wszystko pod kontrolą. Polubiła mnie i zaczynała się czuć na luzie. Ale ty oczywiście musiałeś się wpieprzyć, żeby udowodnić, że na ciebie poleci. Ona nie jest taka. Jest czysta jak cholerny kryształ. Trzymaj sięod niej z daleka.
Już dawno nie zdarzyło się nam pokłócić o dziewczynę.
– Wiem, jaka jest. Chciałem dobrze. Trochę świrowała, więc starałem się jej pomóc. Jest strasznie nieśmiała.
Green uniósł ręce.
– A myślisz, że co niby ja robiłem?
Pożerałeś wzrokiem jej fantastyczne ciało, dupku. Dokładnie to robiłeś.
– Starałem się jej pomóc – powtórzyłem – a nie zaciągnąć do łóżka. I chroniłem ją też przed tobą. To ty, kurwa, trzymaj się od niej z daleka! – ostrzegłem go.
– Niesamowite. Ale z ciebie egoistyczny dupek. Wcale nie o to ci chodziło. Już prawie mnie polubiła, widziałem to po jej oczach. Ale wtedy oczywiście musiałeś wkroczyć i zagarnąć ją dla siebie. Tak, że aż musiała przed tobą uciekać.
– Coś z nią jest nie tak. Nie wiem co, ale ma jakieś problemy. Widać wyraźnie, że nie zamierza traktować cię inaczej niż tylko jak przyjaciela, a ty chcesz od niej czegoś więcej. Ostrzegam cię ostatni raz, Green. Nie dostawiaj się do niej. To nie ten adres.
– O czym tak debatujecie? – spytała Britt, przecierając zaspane oczy. Łaziła po mieszkaniu owinięta prześcieradłem z mojego cholernego łóżka. Doprowadzało mnie to do szału.
– Ubierz się i sobie idź – poleciłem jej, a sam poszedłem do łazienki wziąć prysznic.
– Naprawdę nie wiem, dlaczego rano zawsze traktujesz mnie jak gówno! A tak dobrze się bawiliśmy w nocy – warknęła, gdy ją mijałem.
– Wrzuć prześcieradło do brudów przed wyjściem – rzuciłem w odpowiedzi. Potem wszedłem do łazienki i zamknąłem się od środka.
– Dupek! – wrzasnęła Britt na tyle głośno, by wszyscy ją usłyszeli.
– Ale i tak ciągle się z nim pieprzysz – zauważył Green. – Mówiłem ci już, że nigdy nie zastąpisz mu Jess. Była dla niego kimś wyjątkowym. Żadna z was nie jest w stanie zająć jej miejsca.
Jess. Jedyna kobieta, której pozwoliłem się do siebie zbliżyć. Z nią wszystko szło łatwiej, bo razem dorastaliśmy. Rany, co ona potrafiła wyczyniać w łóżku. I jaka była cholernie seksowna. Tęskniłem za nią jak diabli.
Wszedłem pod prysznic i odkręciłem kran.
No cóż, Jess należała już do przeszłości. Była zakochana, wyprowadziła się daleko na północ ze swoim nadzianym facetem z Harvardu. Żyła jak w bajce, dokładnie tak, jak zawsze marzyła. Szczerze mówiąc, cieszyłem się jej szczęściem. Tego typu życie rzadko trafia się ludziom takim jak Jess czy ja. Jeśli nie mogłem jej mieć, byłem zadowolony, że ma przy sobie faceta, który ją uwielbia. Trzeba przyznać, że ten gnojek dosłownie całował ziemię, po której stąpała. To był jedyny powód, dla którego się przełamałem i pogodziłem z jej odejściem.
Wiedziałem, że nigdy nie będę facetem, jakiego potrzebowała Jess. Miałem swoje nałogi, a jednym z nich były kobiety. Miałem ich na pęczki. Uwielbiałem ich zapach i delikatność. Wspaniałe uczucie ciepła i ciasnoty, kiedy się w nie zagłębiałem. Wszystko w nich było cudowne. Tamtej nocy, gdy Jess powiedziała, że ma mnie dość, poszedłem się zabawić w trójkącie. Nie widziałem w tym żadnego problemu.
Ale Jess uznała to za dowód, że jej nie kocham. Nieprawda, kochałem ją, tylko kiedy mnie odepchnęła, postanowiłem poszukać seksu gdzie indziej. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że to niezbyt mądre posunięcie. Ale nic nie poradzę, taki już jestem. Jess zdawała sobie sprawę z mojej natury i wiedziała, że nie nadaję się na monogamistę. I choć bardzo jej pragnąłem, nie potrafiłem stać się facetem, na jakiego zasługiwała.
Tęsknota za dotykiem nie jest przecież niczym złym. W dzieciństwie praktycznie mnie go pozbawiono, więc cały czas szukałem bliskości. Uwielbiałem uczucie przyjemności, jakiego dostarczały mi kobiety. Moja siostra wysyłała mnie z tego powodu na terapię, przekonana, że dzieciństwo zwichnęło mi psychikę. Ale mnie było z tym dobrze. Lubiłem swoje życie i nie potrzebowałem psychiatry, żeby wyjaśnił mi, dlaczego tak bardzo lubię seks.
Blythe
Przez resztę tygodnia ani razu nie natknęłam się na Krita. Nie wyprawił też w tym czasie żadnej imprezy. Choć coś się jednak wydarzyło – następnego dnia po tym, jak próbowałam uciszyć jego towarzystwo, po powrocie z biblioteki znalazłam pod swoimi drzwiami iPoda w komplecie ze słuchawkami i dołączonym liścikiem: „Żeby łatwiej ci było znosić hałasy od sąsiada – K.”.
Rozglądałam się za nim przez kilka kolejnych dni, żeby mu podziękować. Na iPodzie nagrane było ponad dwa tysiące piosenek, więc wyglądało na to, że do końca życia będę miała czego słuchać. Ale gdy przez cały tydzień nie zobaczyłam go ani nawet nie usłyszałam na korytarzu, doszłam do wniosku, że chyba mnie unika.
Powinnam się była tego spodziewać, ale i tak zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przed sobą przyznać. Przez chwilę łudziłam się, że może nie zwróci uwagi na to, że jest ze mną coś nie tak, i w końcu zyskam przyjaciela. Ale stało się inaczej.
Dziś rozpoczynałam naukę. Miałam w planie zajęcia z literatury światowej i podstaw fizyki. Potem byłam umówiona z swoim nowym szefem. Pastor Williams załatwił mi posadę w miejscowej parafii. Nie wiedziałam dokładnie, co o mnie nagadał, stwierdził jedynie, że na pewno nadam się do tej pracy. Nie przestawały mnie jednak dręczyć obawy, że nowy szef ledwie na mnie spojrzy i od razu wyrzuci mnie za drzwi. Skoro nawet wytatuowany rockman z pomalowanymi oczami od razu zauważył mój defekt, tym bardziej nie będzie miała z tym problemu osoba duchowna.
Martwienie się na zapas niczego mi nie ułatwiało, a wręcz przeciwnie, tylko pogarszało sytuację. Przeczesałam włosy kolejny raz i zapatrzyłam się w swoje odbicie w lustrze. Postanowiłam założyć dżinsy i najlepszą ze swoich nowych bluzek – tę, która pasowała do różowych szpilek. Nie miałam pojęcia, jak powinnam ubierać się do pracy w kościele, ale ponieważ dziś miałam tylko spotkanie z pastorem, uznałam, że taki strój będzie odpowiedni. Sprawdziłam, czy w plecaku mam okulary i laptop. Kiedy upewniłam się, że o niczym nie zapomniałam, zeszłam na dół do samochodu.
* * *
Przed pierwszymi zajęciami bałam się, że w nowej szkole zabłądzę i nie zrobię dobrych notatek, ale wszystko okazało się łatwiejsze, niż się spodziewałam. Profesorowie zrobili na mnie dobre wrażenie. Nie zamieniłam z nikim ani słowa, ale to mi nie przeszkadzało. Nie musiałam koniecznie zawierać nowych znajomości. Nie po to się tu znalazłam.
Kościół, w którym miałam pracować, należał do baptystów – tak samo jak ten, w którym dorastałam. Jak zdążyłam się zorientować, należał do największych w mieście. Nadmorski styl, w jakim go zbudowano i urządzono, trochę mnie zaskoczył, ale bardzo mi się spodobał. Nie przypomniał kościoła z mojego dzieciństwa i dzięki temu na szczęście nie kojarzył mi się z poprzednim domem. Nie chciałam, aby cokolwiek przypominało mi o dawnym życiu. Prawdę mówiąc, przerażała mnie już sama perspektywa ponownej wizyty w kościele. Nic dziwnego, skoro wiele z moich najgorszych wspomnień związanych było właśnie z tym miejscem.
Cóż, właśnie taką pracę załatwił mi pastor Williams. Mój nowy pracodawca zgodził się dostosować godziny pracy do moich zajęć, a wynagrodzenie wystarczało, żeby bez problemu się utrzymać i w miarę komfortowo żyć. Obiecałam sobie, że jeśli ta praca nie będzie mi pasować, poszukam innej na własną rękę. Choć prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym robić.
Podciągnęłam pasek plecaka wyżej na ramię i weszłam głównymi drzwiami do środka. Momentalnie uderzył mnie w nozdrza kokosowy zapach. Dziwne, nasz kościół nigdy nie pachniał jak olejek do opalania. Co najwyżej czuło się w nim duszący zapach kwiatów. To miejsce bardziej kojarzyło się z plażą. Rozluźniłam się, rozglądając po wnętrzu urządzonym w swojskim, nieformalnym stylu. Nie widziałam podobnego w żadnym ze znanych mi kościołów.
– Mogę w czymś pomóc? – rozległ się męski głos, wyrywając mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z niewiele starszym od siebie chłopakiem. Niemożliwe, żeby to był pastor – zwykle nie bywali tak młodzi i przystojni. Miał krótko przycięte ciemnobrązowe włosy, a w jego zielonych oczach migotały wesołe iskierki. Zdążyłam jeszcze zarejestrować wzrokiem szerokie barki i kształtne ramiona, gdy chrząknął znacząco.
Poderwałam głowę do góry, napotykając jego spojrzenie. Nadal się uśmiechał, choć teraz już z wyraźnym rozbawieniem. Niech to diabli! Zrobiłam z siebie idiotkę.
– Eee… no tak. Przyszłam na spotkanie z pastorem Keenanem. Byłam umówiona – wyjaśniłam. Ani razu się przy tym nie zacięłam, co zazwyczaj mi się zdarzało w rozmowach z atrakcyjnymi facetami.
– Blythe Denton? – spytał, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
Pokiwałam głową bez słowa. Skąd znał moje imię?
– Spodziewałem się kogoś zupełnie innego. To jest… Łał. Ekhm, to znaczy… Założę się, że tata też się tego nie spodziewał. No, dobra… – Zamilkł na chwilę, a potem zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem i pocierając dłonią kark.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale na pewno nie był to pastor Keenan. Sprawiał jednak wrażenie bardzo zaskoczonego.
– Tata? – zdziwiłam się, na próżno starając się opanować nerwowe drżenie głosu.
– Tata – powtórzył, przyglądając mi się nierozumiejącym wzrokiem. Potem zamrugał, jakby nagle się opamiętał, i szeroko uśmiechnął, spoglądając w głąb korytarza.
– Mhm, mój tata. Pastor Keenan to mój ojciec, to z nim masz się spotkać.
Aha.
– Czy on tu jest? – spytałam.
Pokiwał głową, po czym zrobił krok w przód i wyciągnął do mnie rękę.
– Linc Keenan. Miło mi cię poznać, Blythe.
Ujęłam jego dłoń i uprzejmie uścisnęłam.
– Dzięki – odparłam.
Kiedy zwolnił uścisk, skinął głową w stronę korytarza.
– Tędy.
Uff. Wyszło dość niezręcznie, ale spodobał mi się uśmiech Linca. Wydawał się szczery i miły. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się polubić któregoś z dzieci pastorów. Poznałam ich bardzo wiele, gdy całymi rodzinami przyjeżdżali w odwiedziny do naszego kościoła. Zawsze albo mnie źle traktowały, albo budziły we mnie strach. Nawet jeśli któraś z córeczek chwilowo się ze mnie nie wyśmiewała, musiał się znaleźć jakiś synek, który stroił do mnie głupie miny. Jeden z nich posunął się nawet do tego, że zaczął mnie obmacywać, zatykając mi dłonią usta, żebym nie mogła krzyczeć. Oznajmił, że dobrze wie, że jestem puszczalska, bo słyszał, co o mnie plotkują na mieście. Nazwał mnie gorącą laską i stwierdził, że musi posmakować mojej cipki. Zaczęłam płakać, gdy wsadził mi łapę w majtki. Miałam szczęście, bo nakrył nas pastor Williams i kazał mu przestać. Potem wysłał mnie do mojego pokoju i zabronił z niego wychodzić aż do końca weekendu.
Nikt nigdy nie wrócił do tego tematu. Nie porozmawiał ze mną ani nie zainteresował się, co czuję. Odesłano mnie jedynie do pokoju. Czułam się przerażona i poniżona.
Jak widać, nie miałam dotąd zbyt przyjemnych doświadczeń w kontaktach z dziećmi pastorów. Żywiłam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, bo bardzo chciałam, żeby moja nowa praca wypaliła.
Linc wprowadził mnie do kancelarii.
– Pójdę powiedzieć ojcu, że już przyszłaś. Usiądź i rozgość się. Wrócę za minutkę.
Pokiwałam głową i usiadłam na miękkiej skórzanej sofie. To pomieszczenie również urządzono w żywych barwach i swojskim stylu. W kącie stała duża palma, a na niskich stolikach i biurku recepcji – doniczki z bambusami. Także i tutaj przyjemnie pachniało kokosem. Dostrzegłam kilka porozstawianych tu i ówdzie świec w rustykalnych metalowych świecznikach. Widać było, że są często używane.
Drzwi kancelarii otworzyły się i do środka wszedł mężczyzna, który wyglądał jak starsza wersja Linca. Spojrzał mi w oczy i jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zerwałam się pospiesznie na nogi i zaczęłam nerwowo skubać swój plecak.
– Byłem na twoim ofiarowaniu dziewiętnaście lat temu. Nie mogę uwierzyć, że tak wyrosłaś i że to naprawdę ty.
Był na moim ofiarowaniu? Pastor Williams nic mi o tym nie wspomniał.
– Spodziewałem się, że jesteś już prawie dorosła. Malcolm mówił, że wyrosłaś na piękną i inteligentną kobietę. Nie byłem jednak przygotowany na taki widok.
Malcolm to imię pastora Williamsa. Znałam je, oczywiście, ale nigdy się tak do niego nie zwracałam.
– Dziękuję – odezwałam się, choć nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
Cofnął się lekko i dał mi ręką znak, żebym poszła za nim do jego gabinetu.
– Widzę, że już poznałaś Lincolna. Będzie na naszym spotkaniu. Prawie od dwóch tygodni nie mamy sekretarki i Lincoln ją zastępował. Ale wierz mi, już najwyższa pora, żeby wrócił do swojej właściwej pracy. Tutaj niezbyt dobrze mu szło – oznajmił pastor Keenan lekko żartobliwym tonem.
Uśmiechnęłam się, zerkając na Linca, który stał oparty o regał z książkami, z rękami założonymi na piersi i zadowolonym uśmiechem na twarzy. Widać było wyraźnie, że z wielką chęcią sceduje na mnie obowiązki sekretarki. Teraz już rozumiałam, dlaczego tak się ucieszył, że przyszłam.
– Mogłam zacząć tydzień temu, gdybym wiedziała, że jest taka potrzeba. Pastor Williams powiedział mi, że mam przyjść dopiero dzisiaj – wyjaśniłam. Poczułam się winna, że nie pomogłam im wcześniej.