Jesteś za daleko - Abbi Glines - ebook + książka

Jesteś za daleko ebook

Abbi Glines

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Miłość Rusha i Blaire z męskiej perspektywy.

Rush zasłużył sobie na miano „złego chłopca”. Ma wszystko to, czego zapragnie – dom na plaży, luksusowy samochód i grupę dziewczyn, które oddałyby wszystko za choćby jeden romantyczny wieczór z nim. Młody, przystojny i bogaty syn gwiazdy rocka korzysta z tego pełnymi garściami.

Blaire jest młoda, niedoświadczona i delikatna, może polegać tylko na sobie. Nie ma świecie nikogo bliskiego. Przyjeżdżając do nowego miasta, liczy na pomoc ojca, którego nie widziała wiele lat. Zamiast ojca spotyka niebezpiecznie przystojnego Rusha…

Choć mężczyzna wie, że powinien trzymać się z daleka od tej dziewczyny, nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami. Między nim i Blaire wybucha namiętność, która powoduje, że na całym świecie liczy się tylko ich miłość. Niestety Blaire spotyka kolejne rozczarowanie…

Czy Rush pokaże swoją prawdziwą twarz?

Czy pokona przeciwności losu, by zdobyć miłość Blaire?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 309

Oceny
4,4 (205 ocen)
131
43
22
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaCabaj

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00

Popularność




Copyright © Abbi Glines 2014

Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. All rights reserved.

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Postaci i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

Tytuł oryginalny: Rush Too Far

Tytuł: Jesteś za daleko

Autor: Abbi Glines

Tłumaczenie: Katarzyna Bieńkowska

Redakcja: Marian Bruno

Korekta: Aleksandra Tykarska

Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska

Zdjęcie na okładce: Felix Wirth/Corbis

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

www.pascal.pl

Bielsko-Biała 2016

ISBN 978-83-7642-741-6

eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux

Dla Natashy Tomic, która pierwsza użyła sformułowania „Rush Crush” na określenie szaleństwa na punkcie Rusha. Wspierałaś mnie, rozśmieszałaś, wysłuchiwałaś moich niepokojów i rozkoszowałaś się wraz ze mną niejednym kieliszkiem czerwonego wina. W ciągu minionego roku z popierającej mnie blogerki stałaś się prawdziwą przyjaciółką.

Prolog

Mówi się, że dzie­ci mają naj­czyst­sze ser­ca... że dzie­ci nie po­tra­fią na­praw­dę nie­na­wi­dzić, po­nie­waż nie ro­zu­mie­ją w peł­ni tego uczu­cia. Ła­two wy­ba­cza­ją i za­po­mi­na­ją.

Lu­dzie po­wta­rza­ją mnó­stwo ta­kich bzdur, bo dzię­ki temu le­piej śpią w nocy. Miło po­wie­sić so­bie na ścia­nie ta­kie bu­du­ją­ce po­wie­dzon­ka i uśmie­chać się po­tem na ich wi­dok.

Ja wiem swo­je. Dzie­ci po­tra­fią to jak nikt. Zdol­ne są do naj­gwał­tow­niej­szych uczuć. Se­rio. Wiem, bo sam tego do­świad­czy­łem. W wie­ku dzie­się­ciu lat zna­łem i nie­na­wiść, i mi­łość. Oba te uczu­cia po­tra­fią czło­wie­ka po­chło­nąć bez resz­ty. Oba zmie­nia­ją ży­cie. I oba mogą cał­ko­wi­cie za­śle­pić.

Pa­trząc wstecz, ża­łu­ję, że nie było ni­ko­go, kto by zo­ba­czył, jak mat­ka za­sia­ła we mnie ziar­no nie­na­wi­ści. We mnie i w mo­jej sio­strze. Gdy­by był przy nas ktoś, kto oca­lił­by nas przed kłam­stwa­mi i go­ry­czą, któ­rym po­zwo­li­ła się w nas ją­trzyć, może wte­dy spra­wy po­to­czy­ły­by się ina­czej. Dla wszyst­kich.

Wte­dy nie po­stą­pił­bym tak głu­pio. Nie był­bym wi­nien tego, że pew­na dziew­czy­na mu­sia­ła sama opie­ko­wać się cho­rą mat­ką. Nie był­bym wi­nien tego, że ta sama dziew­czy­na sta­ła nad gro­bem mat­ki, prze­ko­na­na, że stra­ci­ła ostat­nią oso­bę, któ­ra ją ko­cha­ła. Nie był­bym wi­nien tego, że pe­wien męż­czy­zna znisz­czył sa­me­go sie­bie, a jego ży­cie sta­ło się pu­stą roz­bi­tą sko­ru­pą.

Ale nikt mnie nie oca­lił.

Nikt nas nie oca­lił.

Wie­rzy­li­śmy w te kłam­stwa. Pod­sy­ca­li­śmy na­szą nie­na­wiść. Ale to ja sam zruj­no­wa­łem ży­cie nie­win­nej dziew­czy­nie.

Mówi się, że każ­dy zbie­ra żni­wo swo­ich uczyn­ków. To tak­że bzdu­ra. Bo ja po­wi­nie­nem pa­lić się w pie­kle za moje grze­chy. Nie po­wi­nie­nem móc bu­dzić się każ­de­go ran­ka, trzy­ma­jąc w ra­mio­nach tę pięk­ną ko­bie­tę, któ­ra ko­cha mnie bez­wa­run­ko­wo. Nie po­wi­nie­nem trzy­mać w ob­ję­ciach syna i za­zna­wać tej czy­stej ra­do­ści.

A prze­cież tak wła­śnie jest.

Bo osta­tecz­nie ktoś mnie jed­nak oca­lił. Nie za­słu­ży­łem na to. Cho­le­ra, to moja sio­stra po­trze­bo­wa­ła oca­le­nia bar­dziej niż kto­kol­wiek inny. Ona nie ma­ni­pu­lo­wa­ła lo­sem in­nej ro­dzi­ny, nie ba­cząc na kon­se­kwen­cje. Ale ona na­dal jest peł­na go­ry­czy, pod­czas gdy ja zo­sta­łem wy­ba­wio­ny. Przez pew­ną dziew­czy­nę…

Jed­nak to nie jest zwy­czaj­na dziew­czy­na. To anioł. Mój anioł. Pięk­ny, sil­ny, za­wzię­ty, lo­jal­ny anioł, któ­ry wtar­gnął w moje ży­cie w pi­ka­pie i pod bro­nią.

Rozdział pierwszy

To nie bę­dzie ty­po­wa hi­sto­ria mi­ło­sna. Jest też zbyt po­pie­przo­na, żeby uznać ją za uro­czą. Kie­dy jed­nak jest się nie­ślub­nym sy­nem le­gen­dar­ne­go per­ku­si­sty jed­ne­go z naj­bar­dziej uwiel­bia­nych ze­spo­łów roc­ko­wych na świe­cie, moż­na się spo­dzie­wać nie­złe­go po­pie­prze­nia. Z tego obaj sły­nie­my. Je­śli do­dać do tego sa­mo­lub­ną, ze­psu­tą, ego­cen­trycz­ną mat­kę, któ­ra mnie wy­cho­wy­wa­ła, wy­nik nie oka­że się zbyt miły.

Jest wie­le miejsc, od któ­rych mógł­bym za­cząć tę opo­wieść. Moja sy­pial­nia, gdy tu­li­łem sio­strę, pła­czą­cą z bólu, jaki spra­wi­ły jej okrut­ne sło­wa na­szej mat­ki. Drzwi fron­to­we, przy któ­rych sio­stra za­le­wa­ła się łza­mi, pa­trząc, jak mój oj­ciec przy­jeż­dża za­brać mnie na week­end, pod­czas gdy ona zo­sta­wa­ła sama. Jed­no i dru­gie zda­rza­ło się czę­sto i na­zna­czy­ło mnie na za­wsze. Nie­na­wi­dzi­łem pa­trzeć, jak ona pła­cze. A prze­cież sta­no­wi­ło to część mo­je­go ży­cia.

Mie­li­śmy tę samą mat­kę, ale in­nych oj­ców. Mój był sław­nym rock­ma­nem – w co dru­gi week­end i przez mie­siąc wa­ka­cji wpro­wa­dzał mnie w swój świat pe­łen sek­su, nar­ko­ty­ków i rock and rol­la. Ni­g­dy o mnie nie za­po­mniał. Nie szu­kał wy­mó­wek. Za­wsze się zja­wiał. Mimo swo­ich nie­do­sko­na­ło­ści Dean Fin­lay za­wsze po mnie przy­jeż­dżał. Na­wet jak nie był trzeź­wy.

Oj­ciec Nan ni­g­dy jej nie od­wie­dzał. Kie­dy ja wy­jeż­dża­łem, była sama, i cho­ciaż uwiel­bia­łem prze­by­wać z oj­cem, nie mo­głem znieść świa­do­mo­ści, że ona mnie po­trze­bu­je. By­łem jej opie­ku­nem. Je­dy­ną oso­bą, na któ­rą mo­gła li­czyć. Dzię­ki temu szyb­ko do­ro­słem.

Kie­dy pro­si­łem ojca, żeby ją też za­brał, ro­bił smut­ną minę i krę­cił gło­wą: „Nie mogę, synu. Chciał­bym, ale wa­sza mama nie zgo­dzi się na to”.

Ni­g­dy nie mó­wił nic wię­cej. Wie­dzia­łem, że spra­wa była bez­na­dziej­na. Nan zo­sta­wa­ła więc sama. Chcia­łem za to ko­goś znie­na­wi­dzić, ale znie­na­wi­dze­nie mat­ki oka­za­ło się trud­ne. To była moja mama. A ja by­łem jej dziec­kiem.

Zna­la­złem za­tem inny obiekt, na któ­rym sku­pi­łem moją nie­na­wiść i roz­ża­le­nie z po­wo­du nie­spra­wie­dli­we­go losu Nan. Męż­czy­znę, któ­ry się z nią nie spo­ty­kał. Męż­czy­znę, któ­re­go krew pły­nę­ła w jej ży­łach, któ­ry jed­nak nie ko­chał jej na­wet na tyle, by wy­słać jej ży­cze­nia uro­dzi­no­we. Miał te­raz wła­sną ro­dzi­nę. Nan po­je­cha­ła kie­dyś ich zo­ba­czyć.

Zmu­si­ła mamę, żeby za­wio­zła ją do domu ojca. Chcia­ła z nim po­roz­ma­wiać. Zo­ba­czyć jego twarz. Była pew­na, że ją po­ko­cha. My­ślę, że w głę­bi du­szy ży­wi­ła prze­ko­na­nie, że mama mu o niej nie po­wie­dzia­ła. Wy­my­śli­ła so­bie taką baj­kę, że oj­ciec do­wie się o jej ist­nie­niu, a wte­dy zja­wi się na­gle i ją ura­tu­je. Da jej tę mi­łość, któ­rej tak de­spe­rac­ko szu­ka­ła.

Jego dom był mniej­szy od na­sze­go. Dużo mniej­szy. Znaj­do­wał się o sie­dem go­dzin jaz­dy od nas, w ma­łym rol­ni­czym mia­stecz­ku w Ala­ba­mie. Nan po­wie­dzia­ła, że był ide­al­ny. Mama okre­śli­ła go jako ża­ło­sny. To jed­nak nie sam dom nie da­wał po­tem Nan spo­ko­ju. Ani też nie mały płot z bia­łych szta­che­tek, któ­ry opi­sa­ła mi ze szcze­gó­ła­mi. Ani na­wet nie kół­ko do ko­szy­ków­ki w ogro­dzie czy ro­we­ry opar­te o drzwi ga­ra­żu.

Cho­dzi­ło o dziew­czyn­kę z dłu­gi­mi, pra­wie bia­ły­mi wło­sa­mi, któ­ra otwo­rzy­ła drzwi. W oczach Nan wy­glą­da­ła jak księż­nicz­ka. Tyle że na no­gach mia­ła za­bło­co­ne adi­da­sy. Nan ni­g­dy nie no­si­ła adi­da­sów ani nie by­wa­ła w po­bli­żu bło­ta. Dziew­czyn­ka uśmiech­nę­ła się do niej, a Nan przez chwi­lę była ocza­ro­wa­na. Za­raz jed­nak za ple­ca­mi dziew­czyn­ki zo­ba­czy­ła na ścia­nie zdję­cia. Zdję­cia tej dziew­czyn­ki i jesz­cze dru­giej bar­dzo po­dob­nej do niej. A tak­że męż­czy­zny, któ­ry trzy­mał je obie za ręce. Uśmie­chał się.

To był ich oj­ciec.

To była jed­na z dwóch có­rek, któ­re ko­chał. Ja­sne było, na­wet dla ma­łej Nan, że na tych zdję­ciach był szczę­śli­wy. Nie tę­sk­nił za tym dziec­kiem, któ­re po­rzu­cił. Tym, o któ­rym – jak za­pew­nia­ła ją mat­ka – do­sko­na­le wie­dział.

To wszyst­ko, co na­sza mat­ka od lat usi­ło­wa­ła jej po­wie­dzieć, a w co ona nie chcia­ła wie­rzyć, na­gle uło­ży­ło się w ca­łość. Mat­ka mó­wi­ła praw­dę. Oj­ciec Nan nie chciał jej, bo miał swo­je ży­cie. Dwie pięk­ne, aniel­skie có­recz­ki i żonę, któ­ra wy­glą­da­ła zu­peł­nie jak one.

Te zdję­cia na ścia­nie drę­czy­ły po­tem Nan przez lata. I znów chcia­łem znie­na­wi­dzić mat­kę za to, że ją tam za­bra­ła. Że ci­snę­ła jej praw­dę w twarz. Nan była szczę­śliw­sza, wie­rząc w swo­ją baj­kę, jed­nak tam­te­go dnia utra­ci­ła dzie­cię­cą na­iw­ność. A we mnie za­czę­ła na­ra­stać nie­na­wiść do jej ojca i jego ro­dzi­ny.

Ode­bra­li mo­jej sio­strzycz­ce ży­cie, na któ­re za­słu­gi­wa­ła, ojca, któ­ry mógł­by ją ko­chać. Tam­te dziew­czyn­ki nie za­słu­gi­wa­ły na nie­go bar­dziej niż Nan. Ko­bie­ta, z któ­rą się oże­nił, wy­ko­rzy­sta­ła swo­ją uro­dę i te dziew­czyn­ki, żeby nie do­pu­ścić go do Nan. Nie­na­wi­dzi­łem ich wszyst­kich.

W koń­cu da­łem wy­raz mo­jej nie­na­wi­ści. Ta opo­wieść za­czy­na się jed­nak tego wie­czo­ru, kie­dy Bla­ire Wynn we­szła do mo­je­go domu, marsz­cząc ner­wo­wo tę swo­ją pie­przo­ną twarz anio­ła. Mój naj­gor­szy kosz­mar…

***

Mó­wi­łem Nan, że nie chcę w domu żad­nych lu­dzi, ale ona i tak ich za­pro­si­ła. Moja młod­sza sio­stra ni­g­dy nie przyj­mo­wa­ła od­mo­wy. Sie­dzia­łem na ka­na­pie, opar­ty wy­god­nie, z wy­cią­gnię­ty­mi przed sie­bie no­ga­mi i po­pi­ja­łem piwo. Mu­sia­łem tu zo­stać na tyle dłu­go, żeby mieć pew­ność, że spra­wy nie wy­mkną się spod kon­tro­li. Zna­jo­mi Nan byli młod­si ode mnie. Cza­sa­mi wda­wa­li się w bój­ki. Ale zno­si­łem to, bo to ją uszczę­śli­wia­ło.

Mama ucie­kła do pie­przo­ne­go Pa­ry­ża ze swo­im no­wym mę­żem, oj­cem Nan, któ­ry mimo to na­dal na nią nie zwa­żał, co nie wpły­nę­ło zbyt do­brze na sa­mo­po­czu­cie Nan. Nie mia­łem in­ne­go po­my­słu na po­pra­wie­nie jej na­stro­ju. Ża­ło­wa­łem, że mat­ka choć raz nie może po­my­śleć o kimś in­nym, a nie tyl­ko o so­bie.

– Rush, po­znaj Bla­ire. Po­my­śla­łem, że może na­le­ży do cie­bie. Zna­la­złem ją przed do­mem. Wy­da­wa­ła się tro­chę za­gu­bio­na – głos Gran­ta wy­rwał mnie z za­my­śle­nia. Pod­nio­słem wzrok i po­pa­trzy­łem na mego przy­rod­nie­go bra­ta, a po­tem na dziew­czy­nę sto­ją­cą obok nie­go. Wi­dzia­łem już tę twarz. Była star­sza, ale roz­po­zna­łem ją.

Cho­le­ra.

To była jed­na z nich. Nie zna­łem ich imion, pa­mię­ta­łem jed­nak, że były dwie. Ta na­zy­wa­ła się… Bla­ire. Po­szu­ka­łem wzro­kiem Nan i zo­ba­czy­łem, że stoi nie­da­le­ko z po­chmur­ną miną. Nie­do­brze. Czy Grant nie zda­wał so­bie spra­wy, kim jest ta dziew­czy­na?

– Czyż­by? – spy­ta­łem, ła­miąc so­bie gło­wę, jak się jej stąd po­zbyć, i to szyb­ko. Nan mo­gła wy­buch­nąć w każ­dej chwi­li. Przyj­rza­łem się tej dziew­czy­nie, któ­ra była źró­dłem udrę­ki mo­jej sio­stry przez więk­szość jej ży­cia. Była ślicz­na. Buź­kę w kształ­cie ser­ca oży­wia­ły błę­kit­ne oczy o naj­dłuż­szych na­tu­ral­nych rzę­sach, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem. Je­dwa­bi­ste pla­ty­no­we loki mu­ska­ły parę na­praw­dę ład­nych cyc­ków, któ­re pod­kre­śla­ła opię­ta ko­szul­ka na ra­miącz­kach. Cho­le­ra. Tak, mu­sia­ła stąd znik­nąć. – Nie­zła, ale za mło­da. Nie po­wie­dział­bym, że jest moja.

Dziew­czy­na wzdry­gnę­ła się. Mógł­bym tego nie do­strzec, gdy­bym nie przy­pa­try­wał jej się tak uważ­nie. Wy­raz za­gu­bie­nia na jej twa­rzy nie trzy­mał się kupy. We­szła do tego domu, wie­dząc, że wkra­cza na nie­przy­ja­zny te­ren. Dla­cze­go więc wy­glą­da­ła tak nie­win­nie?

– Och, jak naj­bar­dziej jest two­ja. Sko­ro jej ta­tu­lek uciekł do Pa­ry­ża z two­ją ma­muś­ką na kil­ka naj­bliż­szych ty­go­dni, po­wie­dział­bym, że ona te­raz na­le­ży do cie­bie. Chęt­nie za­pro­po­nu­ję jej go­ści­nę, je­śli chcesz. To zna­czy, je­śli obie­ca, że zo­sta­wi tę swo­ją śmier­cio­no­śną broń w wo­zie – Grant uwa­żał, że to za­baw­ne. Ku­tas. Do­sko­na­le wie­dział, kim ona jest. Po­do­ba­ło mu się, że jej obec­ność de­ner­wu­je Nan. Grant go­tów był na wszyst­ko, byle tyl­ko wku­rzyć Nan.

– By­naj­mniej nie jest z tego po­wo­du moja – od­par­łem. Po­win­na zro­zu­mieć alu­zję i so­bie pójść.

Grant od­chrząk­nął.

– Żar­tu­jesz so­bie, tak?

Po­cią­gną­łem łyk piwa, po czym zmie­rzy­łem Gran­ta wzro­kiem. Nie by­łem w na­stro­ju na jego gier­ki z Nan. Po­su­wał się za da­le­ko. Na­wet jak na nie­go. Ta dziew­czy­na mu­sia­ła stąd spa­dać.

Wy­glą­da­ła zresz­tą, jak­by mia­ła ocho­tę uciec. Nie tego się spo­dzie­wa­ła. Czyż­by na­praw­dę są­dzi­ła, że jej ko­cha­ny ta­tu­lek bę­dzie tu na nią cze­kał? Co za głu­po­ta! Miesz­ka­ła z tym fa­ce­tem przez szes­na­ście lat. Ja zna­łem go od trzech lat i wie­dzia­łem, że to gno­jek.

– Mam dzi­siaj dom pe­łen go­ści i moje łóż­ko jest już za­ję­te – po­in­for­mo­wa­łem ją, po czym znów spoj­rza­łem na bra­ta. – My­ślę, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli po­szu­ka ja­kie­goś ho­te­lu i za­trzy­ma się tam, do­pó­ki nie uda mi się skon­tak­to­wać z jej ta­tu­siem.

Bla­ire się­gnę­ła po wa­liz­kę, któ­rą trzy­mał Grant.

– On ma ra­cję. Po­win­nam so­bie pójść. To był bar­dzo zły po­mysł – po­wie­dzia­ła ła­mią­cym się gło­sem. Grant nie chciał pu­ścić jej wa­liz­ki. Mu­sia­ła mu ją wy­szarp­nąć. Wi­dzia­łem łzy w jej oczach i po­czu­łem wy­rzu­ty su­mie­nia. Czyż­bym coś prze­oczył? Czy ona na­praw­dę spo­dzie­wa­ła się, że przyj­mie­my ją tu z otwar­ty­mi rę­ko­ma?

Bla­ire ru­szy­ła po­śpiesz­nie do wyj­ścia. Zo­ba­czy­łem ra­do­sne spoj­rze­nie, któ­re roz­ja­śni­ło twarz Nan, gdy Bla­ire ją mi­ja­ła.

– Już idziesz? Tak szyb­ko? – spy­ta­ła Nan. Bla­ire nie od­po­wie­dzia­ła.

– Je­steś skur­wie­lem bez ser­ca. Wiesz o tym? – wark­nął sto­ją­cy obok mnie Grant.

Nie by­łem w na­stro­ju, żeby się z nim spie­rać. Nan po­de­szła do nas dum­nym kro­kiem, uśmie­cha­jąc się trium­fal­nie. Była za­do­wo­lo­na z ta­kie­go ob­ro­tu rze­czy. Ro­zu­mia­łem dla­cze­go. Bla­ire przy­po­mi­na­ła jej to wszyst­ko, cze­go Nan nie do­sta­ła w dzie­ciń­stwie.

– Wy­glą­da do­kład­nie tak, jak ją za­pa­mię­ta­łam. Bla­da i ni­ja­ka – mruk­nę­ła Nan, sia­da­jąc obok mnie na ka­na­pie.

Grant prych­nął.

– Je­steś rów­nie śle­pa, co wred­na. Mo­żesz jej nie­na­wi­dzić, ale jest su­per­a­pe­tycz­na.

– Nie za­czy­naj – ostrze­głem Gran­ta. Nan mo­gła wy­da­wać się szczę­śli­wa, wie­dzia­łem jed­nak, że je­śli zbyt się w to za­głę­bi, może się za­ła­mać.

– Je­śli ty za nią nie pój­dziesz, ja to zro­bię. I ulo­ku­ję u sie­bie ten jej sek­sow­ny ty­łe­czek. Ona nie jest taka, jak my­śli­cie. Roz­ma­wia­łem z nią. Nie ma po­ję­cia o ni­czym. Ten wasz dur­ny ta­tu­lek ka­zał jej tu przy­je­chać. Nikt nie po­tra­fił­by tak kła­mać – po­wie­dział Grant, pio­ru­nu­jąc Nan wzro­kiem.

– Tata ni­g­dy nie ka­zał­by jej przy­je­chać do Ru­sha. Zja­wi­ła się tu, bo jest sę­pem. Wy­czu­ła for­sę. Wi­dzie­li­ście, co ona mia­ła na so­bie? – Nan zmarsz­czy­ła nos z obrzy­dze­niem.

Grant za­chi­cho­tał.

– Kur­de, wi­dzia­łem, jak jest ubra­na. A my­śli­cie, że dla­cze­go tak chęt­nie za­brał­bym ją do sie­bie? Jest sek­sow­na jak dia­bli, Nan. Nie ob­cho­dzi mnie, co ty o tym my­ślisz. Ta dziew­czy­na jest nie­win­na, za­gu­bio­na i sek­sow­na jak dia­bli.

Grant od­wró­cił się i ru­szył w stro­nę drzwi. Szedł za nią. Nie mo­głem na to po­zwo­lić. Ła­two było go na­brać. Zga­dza­łem się, że na dziew­czy­nę miło po­pa­trzeć, ale on my­ślał ku­ta­sem.

– Cze­kaj. Ja do niej wyj­dę – po­wie­dzia­łem, wsta­jąc.

– Co? – za­py­ta­ła Nan obu­rzo­nym to­nem.

Grant prze­su­nął się i pu­ścił mnie przo­dem. Nie od­wró­ci­łem się i nie zwa­ża­łem już na sio­strę. Grant miał ra­cję. Mu­sia­łem się prze­ko­nać, czy to ja­kaś ście­ma, czy ten jej de­bi­lo­wa­ty oj­ciec na­praw­dę jej ka­zał tu przy­je­chać. Nie mó­wiąc już o tym, że chcia­łem so­bie na nią po­pa­trzeć bez świad­ków.

Rozdział drugi

Kie­dy otwo­rzy­łem drzwi i wy­sze­dłem na ze­wnątrz, pod­cho­dzi­ła do sta­re­go po­obi­ja­ne­go pi­ka­pa. Przy­sta­ną­łem na chwi­lę, za­sta­na­wia­jąc się, czy to jej wóz, czy też ktoś ją tu pod­rzu­cił. Grant nie wspo­mi­nał o ni­kim poza nią. Wy­tę­ża­łem wzrok, usi­łu­jąc stwier­dzić, czy doj­rzę w ciem­no­ści ko­goś, kto sie­dział w środ­ku, ale nie uda­ło mi się z ta­kiej od­le­gło­ści.

Bla­ire otwo­rzy­ła drzwi od stro­ny kie­row­cy i sta­nę­ła, żeby wziąć głę­bo­ki od­dech. Była to dra­ma­tycz­na, nie­mal te­atral­na sce­na, a w każ­dym ra­zie by­ła­by, gdy­by Bla­ire wie­dzia­ła, że jest ob­ser­wo­wa­na. Ale ze spo­so­bu, w jaki zgar­bi­ła ra­mio­na, za­nim wsia­dła do szo­fer­ki, wy­wnio­sko­wa­łem, że nie ma po­ję­cia, że ktoś na nią pa­trzy.

Cho­ciaż z dru­giej stro­ny może wła­śnie była tego świa­do­ma. Nic nie wie­dzia­łem o tej dziew­czy­nie. Poza tym, że jej oj­ciec był pie­przo­nym sę­pem. Brał od mo­jej mat­ki i od Nan to, co mu da­wa­ły, ale sam ni­g­dy nie od­wza­jem­niał ich uczuć. Ten fa­cet był zim­ny. Wi­dzia­łem to w jego oczach. Wca­le mu nie za­le­ża­ło na Nan ani na mo­jej głu­piej mat­ce. Wy­ko­rzy­sty­wał je obie.

Ta dziew­czy­na była pięk­na. To nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści. Ale też zo­sta­ła wy­cho­wa­na przez tego czło­wie­ka. Mo­gła być mi­strzy­nią ma­ni­pu­la­cji. Wy­ko­rzy­sty­wać swo­ją uro­dę, by zdo­być, co chcia­ła, nie dba­jąc wca­le, kogo przy oka­zji skrzyw­dzi.

Zsze­dłem po scho­dach i skie­ro­wa­łem się w stro­nę pi­ka­pa. Na­dal tam sie­dzia­ła, a ja chcia­łem, żeby od­je­cha­ła, za­nim Grant wyj­dzie i da się na­brać na te jej gier­ki. Za­bie­rze ją ze sobą do domu. A ona bę­dzie go wy­ko­rzy­sty­wać, aż jej się nie znu­dzi. Chro­ni­łem przed tą dziew­czy­ną nie tyl­ko sio­strę, lecz tak­że bra­ta. Grant sta­no­wił ła­twy cel.

Od­wró­ci­ła się i krzyk­nę­ła, kie­dy na­po­tka­ła mój wzrok. Jej za­czer­wie­nio­ne oczy świad­czy­ły o tym, że na­praw­dę pła­ka­ła. Nie było tu ni­ko­go, kto mógł­by ją zo­ba­czyć, więc ist­nia­ła jed­nak moż­li­wość, że te łzy nie były ele­men­tem mi­ster­ne­go sza­chraj­stwa.

Cze­ka­łem, aż zro­bi coś in­ne­go poza ga­pie­niem się na mnie jak na in­tru­za, cho­ciaż to ona wkro­czy­ła na mój te­ren. Zu­peł­nie jak­by czy­ta­ła w mo­ich my­ślach, prze­nio­sła wzrok z po­wro­tem na kie­row­ni­cę i prze­krę­ci­ła klu­czyk w sta­cyj­ce.

Nic.

Za­czę­ła się go­rącz­ko­wać, raz po raz usi­łu­jąc od­pa­lić sil­nik, ale są­dząc po pstryk­nię­ciu, któ­re usły­sza­łem, w baku nie zo­sta­ła jej ani kro­pla ben­zy­ny. Może na­praw­dę była zde­spe­ro­wa­na. Na­dal jed­nak jej nie ufa­łem.

To był za­baw­ny wi­dok, kie­dy dała upust swo­jej fru­stra­cji, ude­rza­jąc dłoń­mi o kie­row­ni­cę. Co to mo­gło dać, sko­ro zu­ży­ła, idiot­ka, całą ben­zy­nę?

Wresz­cie otwo­rzy­ła drzwi pi­ka­pa i po­pa­trzy­ła na mnie. Je­śli ta dziew­czy­na nie była tak cho­ler­nie nie­win­na, jak wy­glą­da­ła, to mu­sia­ła być pie­kiel­nie do­brą ak­tor­ką.

– Ja­kiś pro­blem? – spy­ta­łem.

Są­dząc po jej mi­nie, nie chcia­ła mi po­wie­dzieć, że nie może od­je­chać. Przy­po­mnia­łem so­bie po­now­nie, że to była cór­ka Abe’a Wyn­na. Ta, któ­rą wy­cho­wał. Ta, dla któ­rej po­rzu­cił Nan na tyle lat. Nie za­mie­rza­łem się nad nią li­to­wać.

– Skoń­czy­ła mi się ben­zy­na – po­wie­dzia­ła ci­cho.

Coś ta­kie­go. Je­śli po­zwo­lę jej wró­cić do środ­ka, będę miał do czy­nie­nia z Nan. Je­śli tego nie zro­bię, Grant się nią za­opie­ku­je. A wte­dy ona naj­pew­niej go wy­ko­rzy­sta.

– Ile masz lat? – spy­ta­łem. Po­wi­nie­nem już to wie­dzieć, ale, cho­le­ra, są­dzi­łem, że jest star­sza, niż wy­glą­da­ła. Wy­stra­szo­ne spoj­rze­nie tych wiel­kich oczu spra­wia­ło, że wy­da­wa­ła się taka mło­da. Krą­gło­ści wy­peł­nia­ją­ce jej ko­szul­kę i dżin­sy były je­dy­nym świa­dec­twem tego, że skoń­czy­ła przy­naj­mniej szes­na­ście lat.

– Dzie­więt­na­ście – od­par­ła.

– Na­praw­dę? – spy­ta­łem, nie­pew­ny, czy jej wie­rzyć.

– Tak. Na­praw­dę – ta zi­ry­to­wa­na min­ka była słod­ka. Niech to cho­le­ra. Nie chcia­łem o niej my­śleć, że jest słod­ka. Sta­no­wi­ła pie­przo­ną kom­pli­ka­cję, któ­rej wca­le nie po­trze­bo­wa­łem.

– Wy­bacz. Po pro­stu wy­da­jesz się młod­sza – stwier­dzi­łem ze zło­śli­wym uśmiesz­kiem. Po czym omio­tłem wzro­kiem jej cia­ło. Nie chcia­łem, żeby uwa­ża­ła mnie za ko­goś, komu może za­ufać. Nie mo­gła. I ni­g­dy się to nie zmie­ni. – Wy­co­fu­ję moje sło­wa. Two­je cia­ło w każ­dym szcze­gó­le wy­glą­da na dzie­więt­na­ście lat. To ta two­ja buź­ka wy­glą­da tak świe­żo i mło­do. Nie no­sisz ma­ki­ja­żu?

Nie ob­ra­zi­ła się, tyl­ko jesz­cze bar­dziej zmarsz­czy­ła brwi. Nie taki efekt za­mie­rza­łem wy­wo­łać.

– Skoń­czy­ła mi się ben­zy­na. Mam tyl­ko dwa­dzie­ścia do­la­rów. Mój „oj­ciec” uciekł i zo­sta­wił mnie, cho­ciaż za­pew­niał, że po­mo­że mi sta­nąć na nogi. Mo­żesz mi wie­rzyć, on był ostat­nią oso­bą, któ­rą chcia­łam pro­sić o po­moc. Nie, nie no­szę ma­ki­ja­żu. Mam więk­sze pro­ble­my niż ład­ny wy­gląd. To co, we­zwiesz po­li­cję czy po­moc dro­go­wą? Je­śli mam wy­bór, wo­la­ła­bym po­li­cję.

Czyż­by na­praw­dę su­ge­ro­wa­ła, że­bym we­zwał po­li­cję? I czyż­bym sły­szał w jej gło­sie po­gar­dę dla jej sta­re­go? Mia­łem nie­mal pew­ność. Może wca­le nie był ta­kim wzo­ro­wym oj­cem, jak to so­bie wy­obra­zi­ła Nan na pod­sta­wie tam­tej jed­nej krót­kiej wi­zy­ty w jego domu, któ­rą od­by­ła w dzie­ciń­stwie. Wy­glą­da­ło na to, że Abe miał prze­rą­ba­ne rów­nież u Bla­ire.

– Nie lu­bię two­je­go ojca, a z two­je­go tonu wnio­sku­ję, że ty też nie – po­wie­dzia­łem, roz­wa­ża­jąc myśl, że może ona jest jesz­cze jed­ną ofia­rą Abe’a Wyn­na. Po­rzu­cił Nan, a te­raz wy­glą­da­ło na to, że po­rzu­cił rów­nież i tę cór­kę. Za­mie­rza­łem zro­bić coś, cze­go pew­nie będę ża­ło­wać. – Mam je­den po­kój, któ­ry jest wol­ny dzi­siaj wie­czo­rem. Kie­dy mamy nie ma, nie trzy­mam jej po­ko­jów­ki w domu; Hen­riet­ta wpa­da tyl­ko po­sprzą­tać raz w ty­go­dniu. Mo­żesz za­jąć jej sy­pial­nię pod scho­da­mi. Jest mała, ale stoi w niej łóż­ko.

Wy­raz nie­do­wie­rza­nia i ulgi na jej twa­rzy pra­wie zre­kom­pen­so­wał mi ko­niecz­ność sta­wie­nia czo­ła Nan. Cho­ciaż by­łem nie­mal pe­wien, że Bla­ire i Nan mia­ły po­dob­ne pro­ble­my zwią­za­ne z po­rzu­ce­niem przez ojca, wie­dzia­łem, że Nan ni­g­dy się z tym nie po­go­dzi. Była zde­ter­mi­no­wa­na ko­goś nie­na­wi­dzić, a Bla­ire mia­ła naj­bar­dziej od­czuć jej gniew.

– Moją je­dy­ną al­ter­na­ty­wą jest pi­kap. Za­pew­niam cię, że two­ja pro­po­zy­cja jest znacz­nie lep­sza. Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła zdu­szo­nym gło­sem.

Kur­wa. Czy na­praw­dę jesz­cze przed chwi­lą za­mie­rza­łem zo­sta­wić tę dziew­czy­nę w pi­ka­pie? To było nie­bez­piecz­ne.

– Gdzie two­ja wa­liz­ka? – spy­ta­łem, chcąc mieć to już za sobą i roz­mó­wić się z Nan.

Bla­ire za­trza­snę­ła drzwicz­ki szo­fer­ki i po­szła do tyłu po swo­ją wa­liz­kę. Nie wy­obra­ża­łem so­bie, jak ta drob­na dziew­czy­na unie­sie wa­liz­kę i wyj­mie ją z paki wozu. Wy­cią­gną­łem ręce i sam ją chwy­ci­łem.

Od­wró­ci­ła się, a jej zdu­mio­na mina roz­śmie­szy­ła mnie. Mru­gną­łem do niej.

– Mogę po­nieść ci ba­gaż. Nie je­stem aż ta­kim dup­kiem.

– Dzię­ku­ję jesz­cze r-raz – za­jąk­nę­ła się, wbi­ja­jąc we mnie te swo­je wiel­kie nie­win­ne oczy.

Cho­le­ra, ale mia­ła dłu­gie te rzę­sy. Nie­czę­sto wi­dy­wa­łem dziew­czy­ny bez ma­ki­ja­żu. Na­tu­ral­na uro­da Bla­ire była po­ra­ża­ją­ca. Będę mu­siał przy­po­mi­nać so­bie, że jej obec­ność ozna­cza je­dy­nie kło­po­ty. I trzy­mać ją, kur­wa, na dy­stans. Może po­wi­nie­nem jej po­zwo­lić tasz­czyć wła­sny ba­gaż. Gdy­by uwa­ża­ła mnie za dup­ka, przy­naj­mniej trzy­ma­ła­by się ode mnie z da­le­ka.

– A, do­brze, za­trzy­ma­łeś ją. Da­łem ci pięć mi­nut i wy­sze­dłem spraw­dzić, czy cał­kiem jej nie prze­pę­dzi­łeś – ode­zwał się Grant, wy­ry­wa­jąc mnie z transu, w któ­rym po­grą­ży­łem się przez tę dziew­czy­nę. Kur­wa mać, mu­sia­łem po­wstrzy­mać to na­tych­miast.

– Zaj­mie po­kój Hen­riet­ty, do­pó­ki nie skon­tak­tu­ję się z jej oj­cem i cze­goś nie wy­my­ślę – po­wie­dzia­łem i wrę­czy­łem mu ba­gaż. – Masz, za­pro­wadź ją do po­ko­ju. Ja mu­szę wra­cać do go­ści.

Nie obej­rza­łem się na nią ani nie na­wią­za­łem kon­tak­tu wzro­ko­we­go z Gran­tem. Po­trze­bo­wa­łem zła­pać dy­stans. I mu­sia­łem po­roz­ma­wiać z Nan. Nie bę­dzie za­chwy­co­na, ale nie mo­głem prze­cież po­zwo­lić, żeby ta dziew­czy­na spa­ła w pi­ka­pie. Przy­ku­wa­ła­by po­wszech­ną uwa­gę. Była ślicz­na i zu­peł­nie nie po­tra­fi­ła o sie­bie za­dbać. Ja­sna cho­le­ra! Co mi strze­li­ło do gło­wy, żeby wcią­gać Abe’a Wyn­na do na­sze­go ży­cia? To on był wszyst­kie­mu wi­nien.

Nan sta­ła w drzwiach z rę­ko­ma skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­si i pio­ru­no­wa­ła mnie wzro­kiem. Chcia­łem, żeby była wku­rzo­na. Do­pó­ki się na mnie wście­ka, nie bę­dzie pła­kać. Sła­bo zno­si­łem jej płacz. Od dzie­ciń­stwa to ja za­wsze usi­ło­wa­łem uko­ić jej ból. Kie­dy Nan pła­ka­ła, na­tych­miast pró­bo­wa­łem wszyst­ko na­pra­wić.

– Co ona tu jesz­cze robi? – wark­nę­ła Nan, spo­glą­da­jąc nad moim ra­mie­niem, za­nim zdą­ży­łem za­mknąć drzwi i ukryć fakt, że Grant idzie w stro­nę domu ra­zem z Bla­ire.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać – chwy­ci­łem ją za ło­kieć i od­cią­gną­łem w stro­nę scho­dów. – Na gó­rze. Sko­ro za­mie­rzasz wrzesz­czeć, nie chcę urzą­dzać scen – za­po­wie­dzia­łem, uży­wa­jąc mo­je­go naj­su­row­sze­go tonu.

Zmarsz­czy­ła czo­ło i po­ma­sze­ro­wa­ła na górę ni­czym pię­cio­lat­ka.

Ru­szy­łem za nią w na­dziei, że za­nim drzwi się otwo­rzą, odej­dzie wy­star­cza­ją­co da­le­ko. Wstrzy­my­wa­łem od­dech, póki nie zna­la­zła się w sy­pial­ni, z któ­rej ko­rzy­sta­ła jesz­cze w cza­sach, kie­dy to był nasz let­ni dom. Za­nim sta­łem się do­ro­sły i wzią­łem, co mi się na­le­ża­ło.

– Wie­rzysz w te jej bzdu­ry, co? Grant cię prze­ka­ba­cił! Wie­dzia­łam, że po­win­nam pójść tam za nim. Co za pa­lant! Robi to tyl­ko po to, żeby mi do­ku­czyć – wy­pa­li­ła, za­nim zdą­ży­łem co­kol­wiek po­wie­dzieć.

– Za­trzy­ma się, kur­wa, w po­ko­ju pod scho­da­mi. Nie za­pra­szam jej prze­cież tu, na górę. I zo­sta­nie tyl­ko tak dłu­go, aż do­pad­nę Abe’a i wy­my­ślę, co da­lej. Nie ma pa­li­wa w baku ani for­sy na po­kój w ho­te­lu. Jak chcesz być na ko­goś wście­kła, nie ma spra­wy, wście­kaj się na pier­do­lo­ne­go Abe’a – nie za­mie­rza­łem pod­no­sić gło­su, ale im dłu­żej my­śla­łem o tym, że Abe na­wiał do Pa­ry­ża, wie­dząc, że jego cór­ka, bez gro­sza przy du­szy, je­dzie tu­taj sta­rym po­obi­ja­nym pi­ka­pem, tym bar­dziej mnie to wku­rza­ło. Wszyst­ko mo­gło jej się zda­rzyć. Była, cho­le­ra, zbyt de­li­kat­na i za­gu­bio­na.

– Uwa­żasz, że jest sexy. Wi­dzę to w two­ich oczach. Nie je­stem głu­pia. Cho­dzi tyl­ko o to – po­wie­dzia­ła Nan, po czym wy­dę­ła war­gi na­dą­sa­na. – Jej wi­dok mnie rani, Rush. Wiesz o tym. Ona mia­ła go przez szes­na­ście lat. Te­raz moja ko­lej.

Po­krę­ci­łem gło­wą z nie­do­wie­rza­niem. My­śla­ła, że to ona ma te­raz Abe’a? Se­rio? Fa­cet uży­wał ży­cia w Pa­ry­żu za pie­nią­dze na­szej mat­ki, a zda­niem Nan to zna­czy­ło, że ona wy­gra­ła?

– Ten fa­cet to łaj­za, Nan. Ona mia­ła go na kar­ku przez szes­na­ście lat. Nie wy­da­je mi się, żeby przez to coś wy­gra­ła. Po­zwo­lił jej tu przy­je­chać w prze­ko­na­niu, że może na nie­go li­czyć, i na­wet nie po­my­ślał, że to bez­bron­na mała dziew­czyn­ka o wiel­kich smut­nych oczach, któ­rą każ­dy fa­cet mógł­by wy­ko­rzy­stać… – Prze­rwa­łem, bo już i tak po­wie­dzia­łem za dużo.

Nan otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy.

– Ja­sna cho­le­ra! Tyl­ko się z nią nie pieprz! Sły­szysz mnie?! Nie pieprz się z nią! Wy­je­dzie stąd, jak tyl­ko bę­dziesz mógł ją wy­ko­pać. Nie chcę jej tu.

Zu­peł­nie jak­bym ga­dał do ścia­ny. Moja sio­stra była taka upar­ta. Mia­łem już dość. Mo­gła się do­ma­gać, cze­go tyl­ko chcia­ła, ale to ja by­łem wła­ści­cie­lem tego domu. I wła­ści­cie­lem jej miesz­ka­nia. Wszyst­ko, co mia­ła, na­le­ża­ło do mnie. Ja tu rzą­dzi­łem. Nie ona.

– Wra­caj na swo­ją im­pre­zę i do swo­ich zna­jo­mych. Ja idę spać. Po­zwól mi za­ła­twić to, jak na­le­ży – po­wie­dzia­łem, po czym od­wró­ci­łem się i ru­szy­łem do drzwi.

– Ale za­mie­rzasz ją prze­le­cieć, co? – Nan zwró­ci­ła się do mo­ich ple­ców.

Mia­łem ocho­tę po­wstrzy­mać ją przed mó­wie­niem ta­kich rze­czy, bo – niech to wszy­scy dia­bli – przez nią za­czy­na­łem my­śleć o tych buj­nych bia­łych wło­sach Bla­ire na mo­jej po­dusz­ce, o tych jej oczach, wpa­trzo­nych we mnie w mo­men­cie szczy­to­wa­nia. Nie od­po­wie­dzia­łem Nan. Nie za­mie­rza­łem się pie­przyć z Bla­ire Wynn. Pla­no­wa­łem trzy­mać się od niej naj­da­lej, jak się da. Ale też Nan nie bę­dzie mi roz­ka­zy­wać. Sam po­dej­mo­wa­łem de­cy­zje.

Rozdział trzeci

Na dole mu­zy­ka wa­li­ła na cały re­gu­la­tor, wie­dzia­łem jed­nak, że w moim po­ko­ju nie będę jej sły­szeć. Nie by­łem w na­stro­ju na cały ten baj­zel na dole. Nie by­łem w na­stro­ju, za­nim zja­wi­ła się Bla­ire Wynn, a te­raz mia­łem na to jesz­cze mniej­szą ocho­tę.

– Tu je­steś – za­gru­chał ko­bie­cy głos, a ja obej­rza­łem się i zo­ba­czy­łem, że w moją stro­nę idzie jed­na z ko­le­ża­nek Nan. Spód­ni­cę mia­ła tak krót­ką, że ty­łek pra­wie spod niej wy­sta­wał. To był je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go zwró­ci­łem na nią uwa­gę. Trud­no nie za­uwa­żyć tył­ka wy­sta­wio­ne­go na po­kaz. Ale nie pa­mię­ta­łem jej imie­nia.

– Za­błą­dzi­łaś? – spy­ta­łem nie­za­do­wo­lo­ny, że przy­la­zła na górę. Moją za­sa­dą było trzy­ma­nie im­pre­zy z dala od mo­jej oso­bi­stej prze­strze­ni.

Wy­pię­ła pierś i przy­gry­zła dol­ną war­gę, po czym za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi. Dłu­gi­mi sztucz­ny­mi rzę­sa­mi. Zu­peł­nie in­ny­mi niż rzę­sy Bla­ire. Kur­wa mać. Dla­cze­go my­śla­łem o Bla­ire?

– Je­stem do­kład­nie tu, gdzie chcę. Z tobą – oznaj­mi­ła chra­pli­wym szep­tem, po czym przy­ci­snę­ła swo­je cyc­ki do mo­jej pier­si i opu­ści­ła rękę, żeby do­tknąć mo­je­go pta­ka. – Sły­sza­łam, że po­tra­fisz do­go­dzić dziew­czy­nie. Tak, że krzy­czy z roz­ko­szy raz po raz – po­wie­dzia­ła, ugnia­ta­jąc mnie de­li­kat­nie. – Zrób mi do­brze, Rush.

Wy­cią­gną­łem rękę i chwy­ci­łem ko­smyk jej ja­snych wło­sów. Nie były aż tak ja­sne, jak… Nie! Dia­bli nada­li! Zno­wu to ro­bi­łem. Po­rów­ny­wa­łem tę dziew­czy­nę do Bla­ire. Mu­sia­łem ja­koś nad tym za­pa­no­wać i to szyb­ko.

– Bła­gaj – roz­ka­za­łem.

– Pro­szę, Rush – pod­chwy­ci­ła szyb­ko, po­cie­ra­jąc mo­je­go nie­za­in­te­re­so­wa­ne­go pta­ka tak, że tro­chę się oży­wił. – Ze­rżnij mnie, pro­szę.

Była do­bra. Wy­ję­cza­ła to pra­wie tak, jak gwiazd­ka por­no.

– To tyl­ko seks, kot­ku. Nic wię­cej. I wy­łącz­nie dziś – za­po­wie­dzia­łem jej. Za­wsze wo­la­łem się upew­nić, że dziew­czy­ny zna­ją re­gu­ły gry. Nie bę­dzie po­wtór­ki, chy­ba że oka­że się wy­jąt­ko­wo do­bra.

– Hmm, przy­po­mnę ci, że tak mó­wi­łeś – od­par­ła, mru­ga­jąc do mnie, jak­by wca­le mi nie wie­rzy­ła. Albo oka­że się na­praw­dę ku­rew­sko do­bra w te kloc­ki, albo były to tyl­ko ma­rze­nia ścię­tej gło­wy. Rzad­ko kie­dy bra­łem do­kład­ki. – Gdzie twój po­kój? – spy­ta­ła, przy­ci­ska­jąc war­gi do mo­jej pier­si.

– Nie pój­dzie­my do mo­je­go po­ko­ju – od­par­łem i po­pchną­łem ją w stro­nę sy­pial­ni dla go­ści, w któ­rej upra­wia­łem seks. Dziew­czy­ny nie mia­ły wstę­pu do mo­je­go po­ko­ju. To była moja oaza i nie chcia­łem za­śmie­cać jej wspo­mnie­nia­mi z tych szyb­kich nu­mer­ków.

– Och, pan Nie­cier­pli­wy – za­chi­cho­ta­ła, zrzu­ca­jąc spód­nicz­kę i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Podziękowania

Kie­dy pi­sa­łam O krok za da­le­ko, by­naj­mniej nie wy­obra­ża­łam so­bie, że to bę­dzie pierw­sza część ta­kiej po­pu­lar­nej se­rii. Cof­nię­cie się w cza­sie i po­wrót do po­cząt­ków zna­jo­mo­ści Ru­sha i Bla­ire spra­wi­ły mi wiel­ką fraj­dę. Bar­dzo się sta­ra­łam dać czy­tel­ni­kom nowe sce­ny i mo­men­ty, któ­rych za­bra­kło w O krok za da­le­ko. Uwiel­bia­łam wczu­wać się w Ru­sha w tej książ­ce. Mam na­dzie­ję, że wszyst­kie jego wiel­bi­ciel­ki są za­do­wo­lo­ne.

Mu­szę za­cząć od po­dzię­ko­wa­nia mo­jej agent­ce Jane Dys­tel, któ­ra jest po pro­stu nie­sa­mo­wi­ta. Pod­pi­sa­nie z nią umo­wy było jed­nym z mo­ich naj­mą­drzej­szych po­su­nięć. Dzię­ku­ję Ci, Jane, za to, że po­ma­gasz mi się po­ru­szać na sze­ro­kich wo­dach świa­ta wy­daw­ni­cze­go. Praw­dzi­wa z cie­bie twar­dziel­ka.

Dzię­ku­ję wspa­nia­łej Jhan­te­igh Ku­pi­hea. Nie mo­gła­bym pro­sić o lep­szą re­dak­tor­kę. Za­wsze jest bar­dzo przy­chyl­na i sta­ra się, żeby moje książ­ki były jak naj­lep­sze. Dzię­ku­ję, Jhan­te­igh, dzię­ki To­bie je­stem na­praw­dę szczę­śli­wa, że współ­pra­cu­ję z wy­daw­nic­twem Atria. Dzię­ku­ję tak­że resz­cie re­dak­cji: Ju­dith Curr za to, że dała mnie i moim książ­kom szan­sę, Arie­le Fred­man i Va­le­rie Ven­nix za to, że za­wsze mają naj­lep­sze po­my­sły do­ty­czą­ce pro­mo­cji i są po pro­stu su­per­bab­ka­mi.

Dzię­ku­ję moim przy­ja­ciół­kom, któ­ry słu­cha­ją mnie i ro­zu­mie­ją le­piej niż kto­kol­wiek. Col­le­en Ho­over, Ja­mie McGu­ire i Tam­ma­ro Web­ber – to Wy wspie­ra­ły­ście mnie naj­bar­dziej na świe­cie. Dzię­ki za wszyst­ko.

Za­le­ża­ło mi na tym, żeby Rush wy­padł w tej książ­ce au­ten­tycz­nie. Bar­dzo po­mógł mi fakt, że mia­łam dwie ko­rek­tor­ki, któ­re ko­cha­ją Ru­sha i – jak są­dzę – do­brze go „zna­ją”: Au­tumn Hull spę­dzi­ła wie­le go­dzin, po­ma­ga­jąc mi zna­leźć od­po­wied­ni wi­ze­ru­nek Ru­sha na okład­kę, i ki­bi­co­wa­ła mi w two­rze­niu tej opo­wie­ści; Na­ta­sha To­mic wy­my­śli­ła ha­sło „Rush Crush” i od­nie­sie­nie do „Sce­ny z ma­słem orze­cho­wym”. Mia­łam więc po­czu­cie, że zna go rów­nie do­brze, jak ja. Dziew­czy­ny, dzię­ku­ję Wam za wspar­cie. Za­wsze!

I wresz­cie dzię­ku­ję mo­jej ro­dzi­nie. Bez jej wspar­cia nie by­ło­by mnie tu. Mój mąż Ke­ith dba o to, że­bym mia­ła kawę i żeby dzie­ciom ni­cze­go nie bra­ko­wa­ło, gdy ja mu­szę się za­mknąć w po­ko­ju i pi­sać, żeby do­trzy­mać ter­mi­nu. Trój­ka mo­ich dzie­ci jest sza­le­nie wy­ro­zu­mia­ła, cho­ciaż gdy już się wy­ło­nię z pi­sar­skiej ja­ski­ni, ocze­ku­ją, że po­świę­cę im peł­ną uwa­gę – i tak wła­śnie ro­bię. Moi ro­dzi­ce wspie­ra­ją mnie przez cały czas. Nie prze­sta­li na­wet wte­dy, kie­dy po­sta­no­wi­łam pi­sać pi­kant­niej­sze ka­wał­ki. Dzię­ku­ję tak­że moim przy­ja­cio­łom, któ­rzy nie mają mi za złe, że ty­go­dnia­mi nie spo­ty­kam się z nimi, po­nie­waż pi­sa­nie po­chła­nia cały mój czas. Sta­no­wią moją naj­waż­niej­szą gru­pę wspar­cia i ko­cham ich z ca­łe­go ser­ca.

I oczy­wi­ście dzię­ku­ję moim czy­tel­ni­kom. Ni­g­dy się nie spo­dzie­wa­łam, że będę Was mia­ła aż tylu. Dzię­ku­ję za to, że czy­ta­cie moje książ­ki. Za to, że się Wam po­do­ba­ją i mó­wi­cie o nich in­nym. Bez Was nie by­ło­by mnie tu­taj. Pro­sta spra­wa.