Przypadkowe szczęście - Abbi Glines - ebook + książka

Przypadkowe szczęście ebook

Abbi Glines

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Woodsa Kerringtona nie kręciły wrażliwe dziewczyny. Wymagały zbyt dużo wysiłku. Dla niego liczyła się przyjemność. Jedna gorąca noc bez zobowiązań – to było wszystko, o czym myślał, kiedy zobaczył Dellę po raz pierwszy.

 

Spędził z nią tylko kilka godzin.

Tygodnie później nie potrafił oderwać od niej myśli.

Musiał ją mieć.

 

Woods nie miał pojęcia, że ta beztroska dziewczyna była bardziej krucha, niż mógłby się spodziewać.

 

Kiedy Della powraca do Rosemary, wszystko wskazuje na to, że powinni trzymać się od siebie z daleka. Żadne z nich nie jest naprawdę wolne. Najbezpieczniej byłoby się wycofać… Ale czy Woods może na to pozwolić?

 

Chciałam wiedzieć, czym jest dobry seks. Teraz miałam za sobą taki, który sprawił, że świat zadrżał w posadach. Jednego byłam pewna – nigdy nie zapomnę tego chłopaka.

 

***

 

Patrzyłem, jak jej biodra kołyszą się zachęcająco, gdy szła w moją stronę. Mogłem spokojnie darować sobie lunch i iść prosto do hotelowego pokoju.

 

***

 

Powoli otworzyłam oczy i spojrzałam w sufit. Dookoła panowała cisza, byłam sama.Przypomniałam sobie, co wyprawialiśmy z Woodsem tej nocy. Nie wiedziałam, czy zdołałabym spojrzeć mu w oczy. Co we mnie wstąpiło?

 

Woods był wściekle seksowny, emanował charyzmą. I czy wspominałam już, że był wściekle seksowny? A ja nawet nie znałam jego nazwiska.

 

Zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam się śmiać. Uprawiałam niesamowity seks z mężczyzną, którego dopiero co poznałam. Czy to nie było szalone?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 294

Oceny
4,4 (279 ocen)
171
69
33
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justyna-2017

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka, tylko dlaczego nie ma drugiej części...
00
Palma283

Dobrze spędzony czas

Milo, łatwo i przyjemnie
00
MonikaRuc

Nie oderwiesz się od lektury

Super Gorąco polecam :)
00
Ckazia3

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nal­ny:Twi­sted Per­fec­tion

Au­tor: Abbi Gli­nes

Tłu­ma­cze­nie: Aga­ta Żbi­kow­ska

Re­dak­cja: Ewa Res­sel

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Skład: Wła­dy­sław Gól­ski

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Zdję­cie na okład­ce: De­bo­rah Jaf­fe/Get­ty Ima­ges

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski/Wła­dy­sław Gól­ski

Co­py­ri­ght © 2013by Abbi Gli­nes

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal

First Atria Pa­per­back edi­tion July 2013, Atria Bo­oks a Di­vi­sionof Si­mon & Schu­s­ter, Inc.

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiekpo­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeńlub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­nepod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ko­pio­wa­nie, prze­cho­wy­wa­nielub wpro­wa­dza­nie do sys­te­mu wy­szu­ki­wa­nia, dys­try­bu­cja w ja­kiej­kol­wiek for­mie lubza po­mo­cą ja­kich­kol­wiek środ­ków (elek­tro­nicz­nych, me­cha­nicz­nych, ko­piu­ją­cych, na­gry­wa­ją­cych i in­nych)bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy jest za­bro­nio­ne.

Biel­sko-Bia­ła 2014

Wy­daw­nic­two Pas­cal Spół­ka z o.o.

ul. Za­po­ra 25, 43-382Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, faks 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

Po­dzię­ko­wa­nia

Dzię­ku­ję Ke­itho­wi, mo­je­mu mę­żo­wi, któ­ry to­le­ro­wał ba­ła­gan w domu, brak czy­stych ubrań i moją huś­taw­kę na­stro­jów pod­czas pi­sa­nia tej książ­ki (zresz­tą nie tyl­ko tej).

Moim trzem wspa­nia­łym dzie­ciom. Zja­da­ły ogrom­ne ilo­ści płat­ków ku­ku­ry­dzia­nych, corn do­gów i piz­zy, kie­dy ja za­my­ka­łam się w po­ko­ju, żeby pi­sać. Obie­ca­łam, że po wszyst­kim przy­go­tu­ję im wie­le do­brych, go­rą­cych po­sił­ków.

Dzię­ku­ję Col­le­en Ho­over, Ti­nie Re­ber, Au­tumn Hull i Liz Re­in­hardt za ich opi­nie na te­mat tej po­wie­ści. Je­stem wdzięcz­na za wa­szą po­moc, dro­gie pa­nie!

Ge­nial­nej Sa­rah Han­sen, któ­ra za­pro­jek­to­wa­ła ory­gi­nal­ną okład­kę. Ko­cham ją tak­że za to, że świet­nie moż­na spę­dzić z nią czas. Uwierz­cie mi… coś o tym wiem!

Dzię­ku­ję naj­faj­niej­szej agent­ce w li­te­rac­kim świe­cie, Jane Dys­tel. Uwiel­biam ją. To ta­kie pro­ste. Tak­że Lau­ren Abra­mo, zaj­mu­ją­cej się sprze­da­żą praw do mo­ich po­wie­ści; to dzię­ki jej pra­cy moje książ­ki pu­bli­ko­wa­ne są na świe­cie.

Przede wszyst­kim jed­nak Bogu. To On dał mi umie­jęt­ność pi­sa­nia. Fakt, że każ­de­go dnia ro­bię to, co ko­cham, jest da­rem, jaki tyl­ko On może dać.

Dla Au­tumn Hull. Kie­dy za­tra­cam się w pro­ce­sie two­rze­nia, nie­ła­two się ze mną roz­ma­wia. By­wam iry­tu­ją­ca. Świa­do­mość, że mam ko­goś, do kogo mogę za­dzwo­nić i kto wy­słu­cha mo­ich na­rze­kań, jest bez­cen­na. Dzię­ku­ję ci, Au­tumn.

Trzy lata wcze­śniej…

Della

Ach śpij, ko­cha­nie. Je­śli gwiazd­kę z nie­ba chcesz, do­sta­niesz. Cze­gopra­gniesz, daj mi znać…

Nie prze­sta­waj te­raz śpie­wać, ma­mu­siu. Niete­raz. Prze­pra­szam, żeode­szłam. Chcia­łam tyl­ko za­znać tro­chę ży­cia. Nieboję się tak jak ty. Pra­gnę, że­byś śpie­wa­ła. Pro­szę, za­śpie­wajdla mnie. Nie rób tego. Nie idź donie­go. Onnie był praw­dzi­wy. Nie wi­dzisz? Ni­g­dy nie był praw­dzi­wy. Umarłszes­na­ście lat temu.

Po­win­nam była ko­muś oto­bie po­wie­dzieć. Towszyst­ko moja wina. Po­trze­bo­wa­łaś po­mo­cy, ajajej dla cie­bienie zna­la­złam. Może jed­nak się ba­łam… żemicie­bie za­bio­rą.

* * *

– Del­lo, ko­cha­nie, po­daj mi ręce. Mu­szę je wy­czy­ścić. Spójrz na mnie, Del­lo. Wróć do mnie. Jej już nie ma, ale to­bie nic się nie sta­ło. Mu­si­my cię oczy­ścić. Za­bra­li jej cia­ło. Na­de­szła pora, że­byś opu­ści­ła ten dom, na za­wsze. Nie wra­caj tu. Pro­szę, Del­lo, spójrz na mnie. Po­wiedz coś.

Za­mru­ga­łam, pró­bu­jąc po­zbyć się wspo­mnień, i za­ga­pi­łam się na Bra­den, moją naj­lep­szą przy­ja­ciół­kę. Zmy­wa­ła krew z mo­ich dło­ni mo­krą myj­ką. Łzy pły­nę­ły jej po twa­rzy. Po­win­nam wstać i sama wszyst­ko po­sprzą­tać, ale nie by­łam w sta­nie. Mu­sia­ła to zro­bić za mnie.

* * *

Za­wsze wie­dzia­łam, że ten dzień na­dej­dzie. Może ina­czej go so­bie wy­obra­ża­łam. Nie spo­dzie­wa­łam się, że mama może umrzeć. Za­zwy­czaj, kie­dy my­śla­łam o tej chwi­li, czu­łam się win­na. Ale nie prze­sta­wa­łam ma­rzyć. Po­czu­cie winy nie było wy­star­cza­ją­co moc­ne, że­bym nie śni­ła o wol­no­ści.

* * *

Ktoś mu­siał się zo­rien­to­wać, że moja mama nie jest do koń­ca nor­mal­na, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wa­ło. Są­dzi­łam, że ko­goś za­sta­no­wi, co dzie­je się w domu tego dziw­ne­go dziec­ka, któ­re cały dzień sie­dzi z mat­ką i od­ma­wia wyj­ścia na ze­wnątrz. Chcia­łam, żeby tak się sta­ło… i jed­no­cze­śnie ba­łam się tego. Gdy­bym zy­ska­ła wol­ność, jed­no­cze­śnie stra­ci­ła­bym mat­kę. Wie­dzia­łam, że jest sza­lo­na, ale po­trze­bo­wa­ła mnie. Nie mo­głam po­zwo­lić na to, żeby ją za­bra­li. Ona tak bar­dzo się bała… wszyst­kie­go.

Czte­ry mie­sią­ce wcze­śniej

Della

Kiedy Bra­den dała mi swój sta­ry sa­mo­chód i ka­za­ła je­chać w świat, żad­na z nas nie po­my­śla­ła o tym, że prze­cież nie umiem go za­tan­ko­wać. Mia­łam pra­wo jaz­dy za­le­d­wie od trzech mie­się­cy. A auto, któ­rym mo­gła­bym jeź­dzić, do­pie­ro od pię­ciu go­dzin. Wie­dza, jak się tan­ku­je, nie była mi po­trzeb­na… aż do te­raz.

Się­gnę­łam do to­reb­ki i wy­ję­łam te­le­fon. Po­sta­no­wi­łam za­dzwo­nić do Bra­den i spraw­dzić, czy mo­gła­by mnie prze­pro­wa­dzić przez ten pro­ces. Z dru­giej stro­ny była w po­dró­ży po­ślub­nej, więc nie chcia­łam jej prze­szka­dzać. Kie­dy wcze­śniej tego dnia we­pchnę­ła mi klu­czy­ki do ręki, mó­wiąc, że chcia­ła­by, abym „wy­bra­ła się w po­dróż i za­sma­ko­wa­ła ży­cia”, tak bar­dzo prze­ję­łam się wspa­nia­ło­ścią tego ge­stu, że nie po­my­śla­łam, aby za­py­tać o co­kol­wiek in­ne­go. Po pro­stu ją przy­tu­li­łam i pa­trzy­łam, jak ra­zem ze swo­im no­wym mę­żem, Ken­tem Fre­dric­kiem, wsia­da do li­mu­zy­ny.

Myśl, że nie po­tra­fię za­tan­ko­wać sa­mo­cho­du, nie przy­szła mi do gło­wy. Aż do te­raz. Mia­łam tak mało pa­li­wa, że le­d­wie do­to­czy­łam się do nie­du­żej sta­cji ben­zy­no­wej w ja­kimś nad­mor­skim mia­stecz­ku w środ­ku kom­plet­nej głu­szy. Śmie­jąc się z sie­bie, pró­bo­wa­łam do­dzwo­nić się do Bra­den. „Nie mogę ode­brać te­le­fo­nu. Je­śli chcesz się ze mną skon­tak­to­wać, pro­po­nu­ję się roz­łą­czyć i wy­słać ese­mes”. Skrzyn­ka gło­so­wa. Pew­nie sie­dzia­ła w sa­mo­lo­cie. Sama będę mu­sia­ła wy­my­ślić, jak to zro­bić.

Wy­sia­dłam z ma­łej czer­wo­nej hon­dy ci­vic. Na szczę­ście za­trzy­ma­łam się po wła­ści­wej stro­nie dys­try­bu­to­ra. Zna­la­złam klap­kę, przez któ­rą wkła­da­ło się koń­ców­kę pi­sto­le­tu. Wi­dzia­łam, jak Bra­den to ro­bi­ła. Dam so­bie radę. Może.

Pierw­szy pro­blem po­le­gał na tym, że nie wie­dzia­łam, jak otwo­rzyć te ma­gicz­ne drzwicz­ki. Były tam. Wi­dzia­łam je, ale nie mia­ły rącz­ki. Przez mo­ment przy­glą­da­łam im się, po czym ro­zej­rza­łam się za kimś, kto nie wy­glą­dał­by prze­ra­ża­ją­co. Po­trze­bo­wa­łam po­mo­cy. Mu­sia­łam przejść dwa lata te­ra­pii, za­nim na­uczy­łam się roz­ma­wiać z nie­zna­jo­my­mi. Te­raz czę­sto to ro­bi­łam. Tak na­praw­dę Bra­den mia­ła w tym wię­cej za­sług niż psy­cho­log, do któ­re­go mu­sia­łam co ty­dzień cho­dzić. Wy­pchnę­ła mnie w świat i na­uczy­ła żyć.

Cy­tat z Fran­kli­na D. Ro­ose­vel­ta, „Je­dy­ną rze­czą, ja­kiej po­win­ni­śmy się bać, jest sam strach”, mia­łam przy­kle­jo­ny do lu­stra w ła­zien­ce. Czy­tam go co­dzien­nie, a ra­czej czy­ta­łam przez ostat­nie trzy lata. Po­wtó­rzy­łam go te­raz w my­ślach i roz­luź­ni­łam się. Nie ba­łam się. Nie by­łam moją mat­ką. By­łam Del­lą Slo­ane i wy­ru­szy­łam w po­dróż, żeby się od­na­leźć.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Po­trze­bu­jesz po­mo­cy? – Głę­bo­ki ak­sa­mit­ny głos zu­peł­nie mnie za­sko­czył. Po­de­rwa­łam gło­wę i zo­ba­czy­łam, że ja­kiś chło­pak uśmie­cha się do mnie z prze­ciw­nej stro­ny dys­try­bu­to­ra. Kie­dy mi się przy­glą­dał, jego ciem­no­brą­zo­we oczy zda­wa­ły się błysz­czeć od śmie­chu. Nie mia­łam zbyt du­że­go do­świad­cze­nia z chło­pa­ka­mi, ale wie­dzia­łam, że na­wet je­śli wy­glą­da­ją jak gwiaz­dy fil­mo­we jak ten tu­taj, nie ozna­cza to, że są do­bry­mi ludź­mi. Stra­ci­łam dzie­wic­two z ta­kim przy­stoj­nia­kiem z po­łu­dnia. Miał fan­ta­stycz­ną gad­kę i uśmiech, na wi­dok któ­re­go pan­ny ścią­ga­ły majt­ki przez gło­wę. To było naj­gor­sze do­świad­cze­nie w moim ży­ciu. Ale ten ko­leś mógł mi się przy­dać. W koń­cu nie ofe­ro­wał sek­su, tyl­ko po­moc. Tak przy­naj­mniej są­dzi­łam.

– Nie umiem… ja, hm… Wi­dzisz, ni­g­dy… – Boże, nie po­tra­fi­łam na­wet tego z sie­bie wy­du­sić. Jak dzie­więt­na­sto­let­nia dziew­czy­na ma wy­ja­śnić, że nie ma po­ję­cia, jak za­tan­ko­wać sa­mo­chód? W mo­jej klat­ce pier­sio­wej za­czął na­ra­stać śmiech i mu­sia­łam za­kryć usta. Po­my­śli, że je­stem szur­nię­ta. Wszyst­ki­mi si­ła­mi zdu­si­łam w so­bie chi­chot, po czym uśmiech­nę­łam się do nie­go.

– Nie wiem, jak za­tan­ko­wać auto.

Ele­ganc­kie brwi chło­pa­ka wy­strze­li­ły w górę. Przez mo­ment przy­glą­dał mi się. Wie­dzia­łam, że za­sta­na­wia się, czy mó­wię praw­dę. Gdy­by tyl­ko wie­dział… nie mia­łam po­ję­cia o tylu rze­czach. Bra­den pró­bo­wa­ła na­uczyć mnie tego i owe­go o świe­cie, ale te­raz wy­szła za mąż i nad­szedł czas, że­bym za­czę­ła sama od­kry­wać, jak co dzia­ła. Nie mo­głam dłu­żej opie­rać się na niej jak na ku­lach.

– Ile masz lat? – spy­tał. Za­uwa­ży­łam, że uważ­nie tak­su­je mnie wzro­kiem. Nie wy­glą­da­łam na na­sto­lat­kę. Już w wie­ku szes­na­stu lat mia­łam w peł­ni roz­wi­nię­te cia­ło. Wi­dzia­łam, że pró­bu­je mnie roz­gryźć. Mło­dy wiek był naj­wy­raź­niej je­dy­nym wy­tłu­ma­cze­niem dla fak­tu, że nie umiem sama za­tan­ko­wać, ja­kie przy­cho­dzi­ło mu do gło­wy.

– Mam dzie­więt­na­ście lat, ale jeż­dżę od nie­daw­na i po raz pierw­szy mu­szę uzu­peł­nić pa­li­wo. – Wes­tchnę­łam i ro­ze­śmia­łam się. To brzmia­ło idio­tycz­nie, na­wet dla mnie. – Wiem, że to mało praw­do­po­dob­ne, ale se­rio, po­trze­bu­ję po­mo­cy. Je­śli pod­po­wiesz mi, co mam ro­bić, dam so­bie radę.

Po­pa­trzy­łam na jego wy­pa­sio­ny sa­mo­chód. Cały błysz­czą­cy, czar­ny i wiel­ki. Pa­so­wał do jego wy­so­kie­go mu­sku­lar­ne­go cia­ła, oliw­ko­wej kar­na­cji i ciem­nych wło­sów. Był jed­nym z tych sek­sow­nych, pięk­nych, nie­bez­piecz­nych ko­le­si. Zga­dłam to po jego uśmie­chu.

Ob­szedł moje auto i za­uwa­ży­łam, że był znacz­nie wyż­szy, niż mi się z po­cząt­ku wy­da­wa­ło. Ale z dru­giej stro­ny, sama mia­łam tyl­ko sto sześć­dzie­siąt sie­dem cen­ty­me­trów wzro­stu. Do­pa­so­wa­ne dżin­sy i wy­so­kie buty z ciem­no­brą­zo­wej skó­ry spra­wia­ły, że jego nogi wy­glą­da­ły nie­sa­mo­wi­cie. Zda­łam so­bie spra­wę – odro­bi­nę za póź­no – że ga­pię się na nie­go jak sro­ka w gnat. Pod­nio­słam szyb­ko wzrok i spoj­rza­łam pro­sto w jego roz­ba­wio­ne oczy. Miał na­praw­dę ład­ny uśmiech z bia­ły­mi, ide­al­nie rów­ny­mi zę­ba­mi. Po­licz­ki wy­glą­da­ły, jak­by od kil­ku dni nie wi­dzia­ły ży­let­ki. Ten nie­chluj­ny wy­gląd kon­tra­sto­wał z dro­gim sa­mo­cho­dem.

– Naj­pierw mu­sisz otwo­rzyć te drzwicz­ki. – Stuk­nął w klap­kę kost­ka­mi pal­ców. Spo­sób, w jaki jego usta uwo­dzi­ciel­sko wy­po­wia­da­ły ko­lej­ne sło­wa, za­fa­scy­no­wał mnie do tego stop­nia, że prze­stra­szy­łam się, iż prze­sta­nę ro­zu­mieć jego in­struk­cje. Wła­śnie mia­łam za­dać py­ta­nie, kie­dy ob­szedł mnie do­oko­ła i otwo­rzył drzwi od stro­ny kie­row­cy. Schy­lił się, po­zwa­la­jąc swo­bod­nie po­dzi­wiać dżin­sy opi­na­ją­ce się na sma­ko­wi­cie jędr­nych po­ślad­kach. To był na­praw­dę pięk­ny wi­dok.

Ma­gicz­ne drzwicz­ki, któ­rych dzia­ła­nia nie mo­głam zro­zu­mieć, na­gle się otwo­rzy­ły, cał­ko­wi­cie mnie za­ska­ku­jąc. Pi­snę­łam i od­wró­ci­łam się.

– Och! – wy­krzyk­nę­łam pod­eks­cy­to­wa­na. – Jak to zro­bi­łeś?

Jego wiel­kie cie­płe cia­ło zna­la­zło się za mo­imi ple­ca­mi. Czu­łam aro­mat tra­wy i jesz­cze inną, sil­ną woń… może skó­ry? Ten za­pach mnie ocza­ro­wał. Po­nie­waż nie by­łam oso­bą, któ­ra nie ko­rzy­sta z oka­zji (zbyt wie­le ich prze­le­cia­ło mi w ży­ciu przed no­sem), zro­bi­łam mały kro­czek do tyłu i moje ple­cy do­tknę­ły jego klat­ki pier­sio­wej.

Nie od­su­nął się, cho­ciaż na­ru­szy­łam jego oso­bi­stą prze­strzeń. Za­miast tego po­chy­lił się i ode­zwał wprost do mo­je­go ucha. Miał ni­ski głos, któ­ry przy­jem­nie wi­bro­wał.

– Wci­sną­łem spe­cjal­ny przy­cisk. Jest w sa­mo­cho­dzie, tuż pod ta­bli­cą roz­dziel­czą.

– Och. – Tyl­ko taką od­po­wiedź zdo­ła­łam wy­my­ślić.

Ro­ze­śmiał się ci­cho, a jego klat­ka pier­sio­wa za­drża­ła.

– Chcesz, że­bym ci te­raz po­ka­zał, jak na­le­wa się ben­zy­ny do sa­mo­cho­du?

Hmm, to był do­bry po­mysł, ale sta­nie w tej po­zy­cji rów­nież bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Zdo­ła­łam ski­nąć gło­wą, wdzięcz­na, że jego cia­ło się nie po­ru­szy­ło. Może ten kon­takt fi­zycz­ny po­do­bał mu się tak samo jak mnie. Po­win­nam się ru­szyć. Tacy fa­ce­ci jak on nie trak­tu­ją do­brze ko­biet. Tyl­ko dla­cze­go mu­szą pach­nieć i wy­glą­dać tak wspa­nia­le?

– Bę­dziesz mu­sia­ła mnie prze­pu­ścić, skar­bie. – Po­czu­łam, jak cie­pły od­dech owie­wa wło­sy nad moim wraż­li­wym uchem. Sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać drże­nie, zdo­ła­łam ski­nąć gło­wą i po­spiesz­nie się od­su­nę­łam, przy­ci­ska­jąc ple­cy do sa­mo­cho­du, żeby mógł przejść obok.

Na­sze klat­ki pier­sio­we do­tknę­ły się lek­ko, kie­dy prze­ci­skał się koło mnie. Nie spusz­czał ze mnie ba­daw­cze­go spoj­rze­nia. Oczy w cie­płym cze­ko­la­do­wym ko­lo­rze ze zło­ty­mi re­flek­sa­mi nie wy­da­wa­ły się już ta­kie roz­ba­wio­ne.

Gło­śno prze­łknę­łam śli­nę i spu­ści­łam wzrok. Kie­dy zna­la­złam się już w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od jego cia­ła, stwier­dzi­łam, że czas po­pa­trzeć, jak tan­ku­je mi ben­zy­nę. Mu­sia­łam się skon­cen­tro­wać. To mia­ła być lek­cja, któ­rej bar­dzo po­trze­bo­wa­łam.

– Naj­pierw mu­sisz za­pła­cić. Masz kar­tę czy wo­lisz go­tów­ką? – Znów mó­wił nor­mal­nie. Ko­niec z sek­sow­ny­mi szep­ta­mi do ucha.

Pie­nią­dze. Za­po­mnia­łam o pie­nią­dzach. Ski­nę­łam gło­wą, się­gnę­łam do sa­mo­cho­du, żeby zna­leźć to­reb­kę i wy­cią­gnę­łam port­fel. Zła­pa­łam kar­tę kre­dy­to­wą i wy­pro­sto­wa­łam się, żeby mu ją po­dać. Tym ra­zem to on pa­trzył na moją pupę. Myśl o tym, że przy­glą­da się moim po­ślad­kom, spra­wi­ła, że się uśmiech­nę­łam. Ciut­kę za sze­ro­ko.

– Pro­szę. – Po­da­łam mu kar­tę, kie­dy on pod­no­sił wzrok. Wziął ją i pu­ścił do mnie oczko. Wie­dział, że przy­ła­pa­łam go na przy­glą­da­niu mi się i był za­do­wo­lo­ny. Wy­traw­ny gracz. Każ­da mą­dra dziew­czy­na ucie­kła­by od ta­kie­go. Ale ja nie by­łam mą­dra. Od­da­łam dzie­wic­two iden­tycz­ne­mu chło­pa­ko­wi. To się wy­da­rzy­ło w miesz­ka­niu jego naj­lep­sze­go kum­pla. Nie mia­łam po­ję­cia, że ten „naj­lep­szy kum­pel” był tak na­praw­dę dziew­czy­ną, w do­dat­ku na za­bój w nim za­ko­cha­ną. Ta hi­sto­ria nie mia­ła szczę­śli­we­go za­koń­cze­nia.

Przy­glą­dał się ba­daw­czo mo­jej kar­cie kre­dy­to­wej.

– Del­la. Po­do­ba mi się to imię. Pa­su­je do cie­bie. Jest sek­sow­ne i ta­jem­ni­cze.

W tym mo­men­cie zda­łam so­bie spra­wę, że ja nie znam jego imie­nia.

– Dzię­ku­ję, ale te­raz masz nade mną prze­wa­gę. Nie wiem, jak się na­zy­wasz.

Uśmiech­nął się.

– Wo­ods.

Wo­ods. Nie­zwy­kłe imię. Ni­g­dy wcze­śniej się z ta­kim nie spo­tka­łam.

– Ład­ne imię. Jak­by dla cie­bie stwo­rzo­ne – od­par­łam.

Wy­glą­dał, jak­by chciał po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale na­gle spo­waż­niał i pod­niósł kar­tę.

– Lek­cja nu­mer je­den: jak pła­cić za ben­zy­nę.

Przy­glą­da­łam się i słu­cha­łam uważ­nie, kie­dy wy­jaś­niał po ko­lei, jak dzia­ła dys­try­bu­tor. Cięż­ko było się sku­pić, gdy tak się rzą­dził. Zro­bi­ło mi się smut­no, kie­dy odło­żył pi­sto­let na­le­wo­wy i od­darł wą­ski pa­sek mo­je­go ra­chun­ku. Nie chcia­łam, żeby ta chwi­la się skoń­czy­ła, ale mia­łam przed sobą dal­szą po­dróż. Po tych wszyst­kich la­tach mu­sia­łam się skon­cen­tro­wać na od­na­le­zie­niu sie­bie. Nie mo­głam za­trzy­mać się w tym mo­men­cie tyl­ko dla­te­go, że spodo­bał mi się ja­kiś ko­leś na sta­cji ben­zy­no­wej. To by­ło­by głu­pie.

– Bar­dzo ci dzię­ku­ję. Na­stęp­ny raz bę­dzie znacz­nie ła­twiej­szy. – Wzię­łam kar­tę kre­dy­to­wą i ra­chu­nek, nie­zgrab­nie pró­bu­jąc we­pchnąć je do kie­sze­ni spode­nek.

– Po­le­cam się. Przy­je­cha­łaś na wa­ka­cje? – spy­tał.

– Nie. Je­stem tyl­ko prze­jaz­dem. W po­dró­ży zni­kąd do­ni­kąd.

Wo­ods zmarsz­czył brwi i przy­glą­dał mi się z uwa­gą.

– Na­praw­dę? To in­te­re­su­ją­ce. Wiesz, gdzie się w koń­cu za­trzy­masz?

Nie mia­łam po­ję­cia. Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Nie. Chy­ba od­kry­ję to do­pie­ro wte­dy, kie­dy tam do­trę.

Sta­li­śmy przez chwi­lę w mil­cze­niu. Po­ru­szy­łam się, kie­dy Wo­ods się­gnął ręką i do­tknął mo­je­go ra­mie­nia.

– Pój­dziesz ze mną na ko­la­cję, za­nim znów wy­ru­szysz w dro­gę? Za go­dzi­nę za­pad­nie zmrok. I tak bę­dziesz mu­sia­ła gdzieś się za­trzy­mać na noc.

Miał ra­cję. To było sym­pa­tycz­ne małe mia­stecz­ko – bar­dzo ele­ganc­ki nad­mor­ski ku­rort. Wy­da­wa­ło się bez­piecz­nym wy­bo­rem. Inna spra­wa, że umiar­ko­wa­nie przej­mo­wa­łam się bez­pie­czeń­stwem. Wresz­cie ży­łam. Na nic nie zwa­ża­łam. Po­pa­trzy­łam na ciem­no­wło­se­go nie­zna­jo­me­go, sto­ją­ce­go przede mną. Nie był bez­piecz­ny. Wręcz prze­ciw­nie.

– Ko­la­cja brzmi nie­źle. Mo­żesz mi też po­ka­zać, gdzie naj­le­piej się tu za­trzy­mać.

Woods

Jecha­łem tak, żeby cały czas wi­dzieć mały czer­wo­ny sa­mo­chód w lu­ster­ku wstecz­nym. Po­pro­si­łem Del­lę, żeby trzy­ma­ła się za mną. Kie­ro­wa­łem się poza gra­ni­ce mia­stecz­ka, do mek­sy­kań­skiej re­stau­ra­cji, w któ­rej ser­wo­wa­li na­praw­dę do­bre je­dze­nie. Poza tym była mniej­sza szan­sa, że wpad­nę tam na ko­goś zna­jo­me­go.

Ten wie­czór miał być dla mnie wy­tchnie­niem od stre­su, któ­re­go nie bra­ko­wa­ło ostat­nio w moim ży­ciu. Oj­ciec wy­wie­rał na mnie co­raz więk­szą pre­sję i po­wie­rzał mi co­raz trud­niej­sze za­da­nia. Nie wie­dzia­łem, cze­go ode mnie chciał. Nie, to nie była praw­da. Wie­dzia­łem, ja­kie ma wo­bec mnie pla­ny. Pra­gnął, że­bym się oże­nił. Ale nie z kimś, kogo sam wy­bio­rę. Zna­lazł mi już żonę – An­ge­li­nę Grey­sto­ne. Przez całe moje ży­cie oj­ciec pla­no­wał po­łą­cze­nie rodu Ker­ring­to­nów z Grey­sto­ne’ami. Sku­piał na tym wszyst­kie swo­je dzia­ła­nia. Każ­de­go roku spę­dza­li­śmy z nimi ty­dzień na Ha­wa­jach, a tata za­wsze za­chę­cał mnie do tego, że­bym zbli­żył się z An­ge­li­ną. Chciał, że­by­śmy spę­dza­li ra­zem czas. Po­py­chał nas w swo­ją stro­nę tak moc­no i od tak mło­de­go wie­ku, że w koń­cu w wie­ku pięt­na­stu lat po­szli­śmy do łóż­ka. My­śla­łem, że je­stem jej pierw­szym fa­ce­tem – do cza­su, aż na­praw­dę prze­spa­łem się z dzie­wi­cą. Wte­dy zda­łem so­bie spra­wę z fak­tu, że An­ge­li­na kła­ma­ła. Może ja by­łem tam­te­go roku pra­wicz­kiem, ale z pew­no­ścią ona nie była dzie­wi­cą. Z tego po­wo­du za­czą­łem ina­czej pa­trzeć na tę ślicz­ną blon­dyn­kę. Im była star­sza i bar­dziej cza­ru­ją­ca, tym bar­dziej chcia­łem ucie­kać od niej jak naj­da­lej. Mia­ła szpo­ny i chcia­ła za­to­pić je głę­bo­ko we mnie. Wie­dzia­łem, że przyj­dzie dzień, kie­dy się pod­dam, aby uszczę­śli­wić oj­czul­ka, ale od­wle­ka­łem go tak dłu­go, jak się da. A do­kład­nie do cza­su, kie­dy An­ge­li­na prze­nio­sła się na po­łu­dnie. Te­raz miesz­ka­ła przy pla­ży, w let­niej re­zy­den­cji swo­ich ro­dzi­ców, a mój oj­ciec cały czas mi ją wci­skał.

Mu­sia­łem zdy­stan­so­wać się do tego gów­na, któ­re wią­za­ło się z by­ciem Ker­ring­to­nem. Mia­łem na­dzie­ję na kil­ka mi­łych chwil w to­wa­rzy­stwie tej ślicz­nej wa­riat­ki o cie­le bo­gi­ni sek­su i twa­rzy anio­ła.

Z po­cząt­ku wy­da­wa­ła mi się pło­chli­wa, ale po­tem wy­ło­ni­ła się z niej dzi­ka, bez­tro­ska dziew­czy­na, a ja nie mia­łem w zwy­cza­ju od­ma­wiać, je­śli ktoś tak sek­sow­nie pro­sił. To cia­ło i te wiel­kie nie­bie­skie oczy wy­star­czy­ły, że­bym po­jął, cze­go pra­gnie. Co naj­lep­sze, dziew­czy­na mia­ła za­raz wy­je­chać. Ro­ze­rwę się bez ko­niecz­no­ści za­wra­ca­nia so­bie gło­wy la­ską, któ­ra wy­ma­ga­ła­by póź­niej wy­so­kich na­kła­dów pra­cy. Po pro­stu stąd znik­nie.

Wspo­mnie­nie jej wy­pię­te­go w po­wie­trze ty­łecz­ka w kró­ciut­kich szor­tach, któ­re le­d­wie go za­kry­wa­ły, spra­wi­ło, że mu­sia­łem prze­su­nąć się na sie­dze­niu, żeby pod­nie­ce­nie prze­sta­ło mnie uwie­rać. Del­la Slo­ane była do­kład­nie tym, cze­go dziś po­trze­bo­wa­łem.

Zje­cha­łem na wy­sy­pa­ny żwi­rem par­king re­stau­ra­cji El Me­xi­ca­no i za­trzy­ma­łem się przy prze­ciw­le­głym koń­cu bu­dyn­ku. W ten spo­sób, na­wet gdy­by prze­jeż­dżał tędy ktoś zna­jo­my, nie za­uwa­żył­by mo­jej fury. Ten wie­czór po­wi­nien prze­bie­gać bez za­kłó­ceń. Za­mie­rza­łem upra­wiać dziś seks. Ostry i bez zo­bo­wią­zań.

Wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du, pa­trząc, jak Del­la wy­cho­dzi ze swo­je­go auta. Pod wią­za­ną na szyi czar­ną bluz­ką nie mia­ła sta­ni­ka. Jej cyc­ki uno­si­ły ma­te­riał, nie­ustan­nie pro­wo­ku­jąc. Cho­le­ra, to bę­dzie do­bra noc. By­łem bar­dziej niż pe­wien, że ona też tego chce. W koń­cu przy­ci­snę­ła ty­łek do mo­je­go fiu­ta, kie­dy otwie­ra­łem zbior­nik pa­li­wa. Ta mała wie­dzia­ła, co robi, i po­tra­fi­ła do­piąć swe­go.

– Do­bry wy­bór. Uwiel­biam mek­sy­kań­skie je­dze­nie. – Uśmiech­nę­ła się do mnie.

Pa­trzy­łem, jak jej bio­dra ko­ły­szą się za­chę­ca­ją­co, gdy szła w moją stro­nę. Mo­głem spo­koj­nie da­ro­wać so­bie po­si­łek i iść pro­sto do ho­te­lo­we­go po­ko­ju. Jej ciem­ne wło­sy opa­da­ły tuż po­ni­żej ra­mion w mięk­kich, na­tu­ral­nych lo­kach. By­łem też pe­wien na sto pro­cent, że te dłu­gie czar­ne rzę­sy za­wdzię­cza do­brym ge­nom, a nie ma­ki­ja­żo­wym sztucz­kom. Wi­dzia­łem wie­le ko­biet ze sztucz­ny­mi rzę­sa­mi. Te wy­glą­da­ły na praw­dzi­we.

– Cie­szę się. – Zro­bi­łem krok w jej stro­nę i po­ło­ży­łem rękę na ple­cach dziew­czy­ny, żeby po­pro­wa­dzić ją do środ­ka.

* * *

Kie­dy za­mó­wi­li­śmy je­dze­nie, Del­la upi­ła łyk swo­jej te­qu­ili i uśmiech­nę­ła się do mnie.

– Czym się zaj­mu­jesz, Wo­ods?

Nie za­mie­rza­łem mó­wić jej praw­dy. Nie lu­bi­łem opo­wia­dać ko­bie­tom zbyt wie­le o moim ży­ciu, chy­ba że pla­no­wa­łem spę­dzić z nimi wię­cej cza­su.

– Pra­cu­ję jako me­ne­dżer.

Del­la nie zmarsz­czy­ła brwi ani nie wy­glą­da­ła na zi­ry­to­wa­ną fak­tem, że wy­wi­ną­łem się od od­po­wie­dzi. Wciąż się uśmie­cha­ła i są­czy­ła słod­ki żół­ty drink.

– Naj­wy­raź­niej nie je­steś jesz­cze go­to­wy na trud­ne py­ta­nia. To dla mnie nie pro­blem. W ta­kim ra­zie może opo­wiesz mi o tym, co naj­bar­dziej lu­bisz ro­bić?

– Kie­dy mam czas, gram w gol­fa albo za­bie­ram bar­dzo sek­sow­ne ko­bie­ty do mek­sy­kań­skich knajp – od­par­łem, uśmie­cha­jąc się kpią­co.

Del­la od­rzu­ci­ła gło­wę do tyłu i ro­ze­śmia­ła się. To się na­zy­wa dziew­czy­na bez za­ha­mo­wań! Wca­le nie sta­ra­ła się zro­bić na mnie wra­że­nia. To było od­świe­ża­ją­ce. Kie­dy znów na mnie spoj­rza­ła, w jej oczach po­ja­wił się błysk.

– Cze­go naj­bar­dziej się bo­isz?

O rany. Dziw­ne py­ta­nie.

– Chy­ba nie mam żad­nych lę­ków – od­par­łem.

– Ja­sne, że masz. Wszy­scy je mają – stwier­dzi­ła, po czym zli­za­ła sól z brze­gu szklan­ki.

Czy ona cze­goś się oba­wia­ła? Z pew­no­ścią na to nie wy­glą­da­ła.

– Boję się, że sta­nę się taki sam jak mój oj­ciec – pal­ną­łem, za­nim zdą­ży­łem się za­sta­no­wić, co mó­wię. Za dużo jej o so­bie po­wie­dzia­łem. Wię­cej niż ko­mu­kol­wiek.

Za­ga­pi­ła się w prze­strzeń nad moim ra­mie­niem i za­my­śli­ła się.

– To dziw­ne. Ja się boję, że sta­nę się taka sama jak moja mat­ka.

Jej wiel­kie nie­bie­skie oczy na­gle szyb­ko za­mru­ga­ły, po czym na twarz wró­cił uśmiech. Do­kąd­kol­wiek od­le­cia­ła, już wró­ci­ła. Nie chcia­ła my­śleć o swo­jej ma­mie, a ja to ro­zu­mia­łem.

– A ty co ko­chasz ro­bić? – spy­ta­łem, chcąc zmie­nić te­mat na lżej­szy.

– Tań­czyć w desz­czu, spo­ty­kać no­wych lu­dzi, śmiać się, oglą­dać fil­my z lat osiem­dzie­sią­tych. I lu­bię też śpie­wać. – Uśmiech­nę­ła się do mnie, po czym upi­ła ko­lej­ny łyk. Je­śli jej nie przy­pil­nu­ję, w tym tem­pie za­raz kom­plet­nie się na­stu­ka.

* * *

Dwie te­qu­ile póź­niej opie­ra­ła klat­kę pier­sio­wą o moje przed­ra­mio­na i śmia­ła się ze wszyst­kich mo­ich dow­ci­pów. Nie za­ma­wia­łem jej wię­cej drin­ków, bo była te­raz ide­al­nie wsta­wio­na. Nie chcia­łem, żeby się cał­kiem upi­ła.

– Je­steś go­to­wa, żeby zna­leźć po­kój ho­te­lo­wy i po­zwo­lić mi roz­grzać dla cie­bie łóż­ko? – spy­ta­łem, szcze­rząc zęby i wsu­wa­jąc rękę po­mię­dzy jej nogi. Za­mar­ła, po czym po­wo­li je roz­su­nę­ła, dzię­ki cze­mu mo­głem pod­nieść dłoń wy­star­cza­ją­co wy­so­ko, by po­czuć wil­goć jej maj­te­czek. Chcia­ła mnie tak samo jak ja prag­ną­łem jej. To było dla mnie wy­star­cza­ją­cym po­twier­dze­niem. Prze­su­ną­łem czub­kiem pal­ca po mo­krym ma­te­ria­le bie­li­zny. Za­drża­ła.

Na­par­ła moc­niej na moją dłoń, po czym za­mknę­ła oczy i lek­ko roz­chy­li­ła usta. Wy­glą­da­ła na wnie­bo­wzię­tą. Fuck, ależ była chęt­na.

– Tego wła­śnie pra­gniesz? – szep­ną­łem jej do ucha, wsu­wa­jąc pa­lec pod ma­te­riał. Po­czu­łem go­rą­cą wil­got­ną po­ku­sę bez żad­nych ba­rier.

– Tak – szep­nę­ła. – Ale tyl­ko pod wa­run­kiem, że do­pro­wa­dzisz mnie do or­ga­zmu.

Kur­wa. Wy­rwa­łem rękę z jej maj­tek i zła­pa­łem za port­fel. Rzu­ci­łem na stół stu­do­la­ro­wy bank­not. Nie mie­li­śmy cza­su, żeby cze­kać na ra­chu­nek.

Chcia­łem do­kład­nie tego, co obie­cy­wa­ła. Za­mie­rza­łem do­pro­wa­dzić ją do ta­kie­go sta­nu, że stra­ci przy­tom­ność od wszyst­kich or­ga­zmów, któ­re jej za­fun­du­ję. Ni­g­dy nie rzu­caj Ker­ring­to­no­wi po­dob­ne­go wy­zwa­nia. Zro­bi­my wszyst­ko co w na­szej mocy i jesz­cze tro­szecz­kę.

Nie mo­gła w tym sta­nie pro­wa­dzić sa­mo­cho­du. Po­sta­no­wi­łem póź­niej się za­sta­no­wić, jak jej go prze­par­ko­wać. Te­raz nie mia­łem cza­su, żeby o tym my­śleć. Otwo­rzy­łem drzwi wozu i we­pchną­łem ją do środ­ka z więk­szą siłą, niż za­mie­rza­łem. Jej wiel­kie nie­bie­skie oczy zro­bi­ły się okrą­głe ze zdzi­wie­nia. Za­mar­łem, żeby zła­pać od­dech i prze­my­śleć spra­wę. Może nie po­wi­nie­nem tego ro­bić? Czy ten ner­wo­wy błysk w jej spoj­rze­niu to na­praw­dę nie­win­ność? Jej cia­ło mó­wi­ło jed­no, ale te oczy opo­wia­da­ły inną hi­sto­rię.

Wcią­gnę­ła dol­ną war­gę i za­gry­zła ją. Chcia­łem po­sma­ko­wać tych ust.

Nie ob­sze­dłem sa­mo­cho­du. Bę­dzie na to czas. Wspią­łem się na sie­dze­nie koło niej i za­mkną­łem za sobą drzwi, obej­mu­jąc dłoń­mi jej gło­wę i prze­chy­la­jąc pod wła­ści­wym ką­tem. Moje usta przy­kry­ły jej war­gi. Po­czu­łem ich smak. Każ­dy naj­mniej­szy jęk, jaki wy­do­by­wał się z jej ust, spra­wiał, że ser­ce za­czy­na­ło moc­niej pom­po­wać mi krew. Peł­na dol­na war­ga dziew­czy­ny po­ru­sza­ła się, do­ty­ka­jąc mo­ich ust z gło­dem zdra­dza­ją­cym brak do­świad­cze­nia. To mnie do­pro­wa­dza­ło do sza­leń­stwa.

Zmu­si­łem się, żeby się od­chy­lić i spoj­rzeć w jej pół­przy­mknię­te oczy.

– Je­steś pew­na, że tego chcesz? Bo je­śli nie, po­win­ni­śmy w tej chwi­li prze­stać.

Mie­li­śmy się ni­g­dy wię­cej nie zo­ba­czyć. Mu­sia­łem wie­dzieć, że nie jest tak nie­win­na, jak mi się wy­da­wa­ło, kie­dy mnie do­ty­ka­ła. Nie mia­łem nic prze­ciw­ko jed­no­ra­zo­wym nu­mer­kom, je­śli dziew­czy­na wie­dzia­ła, na co się pi­sze. Chcia­łem, żeby była tego pew­na.

– Ja… – za­czę­ła, po czym za­mil­kła i prze­łknę­ła głoś­no śli­nę. Nie ta­kiej od­po­wie­dzi ocze­ki­wa­łem. Od­su­ną­łem się odro­bi­nę, ale ona wy­cią­gnę­ła rękę i zła­pa­ła mnie za ko­szul­kę. – Nie, po­cze­kaj. Chcę tego. Po­trze­bu­ję tego. Pro­szę, nie prze­sta­waj.

Wciąż nie by­łem pe­wien. Nie wy­da­wa­ła się prze­ko­na­na.

– To twój pierw­szy jed­no­ra­zo­wy nu­me­rek? – spy­ta­łem. Po­my­śla­łem, że może dla­te­go tak dziw­nie się za­cho­wu­je.

Po­krę­ci­ła gło­wą i na jej ustach po­ja­wił się sła­by, smut­ny uśmie­szek.

– Nie. Tam­ten ostat­ni raz był okrop­ny. Po pro­stu kosz­mar­ny. Chcę, że­byś mi po­mógł o nim za­po­mnieć. Chcę wie­dzieć, jak to jest, zro­bić to dla sa­mej przy­jem­no­ści. Nic wię­cej. Po pro­stu spraw, że­bym się do­brze po­czu­ła.

Nie była dzie­wi­cą. To do­brze. Kiep­ski nu­me­rek rze­czy­wi­ście mógł spra­wić, że czło­wie­ko­wi się ode­chcie­wa. Mu­sia­łem się po­sta­rać, żeby o nim za­po­mnia­ła.

– Przy mnie po­czu­jesz się na­praw­dę do­brze, skar­bie – za­pew­ni­łem ją. Po­tem się­gną­łem w dół, zła­pa­łem ską­pą ko­szul­kę i ścią­gną­łem ją dziew­czy­nie przez gło­wę. Nie no­si­ła sta­ni­ka. Wie­dzia­łem o tym wcze­śniej, ale i tak wi­dok jej na­gich pier­si spra­wił, że za­bra­kło mi tchu.

– Och! – pi­snę­ła i opa­dła na łok­cie, co spra­wi­ło, że jej sut­ki wy­strze­li­ły w górę. Ko­cha­łem cy­cusz­ki. Nie było co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. W tej wła­śnie chwi­li po­my­śla­łem, że umar­łem i po­sze­dłem do nie­ba.

– Kur­wa, te ma­leń­stwa są nie­sa­mo­wi­te – za­klą­łem, po czym po­chy­li­łem gło­wę i wcią­gną­łem w usta je­den z jej okrą­głych, czer­wo­nych jak ja­błusz­ka sut­ków.

– O, tak! – krzyk­nę­ła. Uśmiech­ną­łem się do sie­bie. Za­zwy­czaj nie lu­bi­łem krzy­ka­czek, ale te dźwię­ki nie brzmia­ły jak wy­ćwi­czo­ne. Del­la była au­ten­tycz­na. Każ­dy jej okrzyk brzmiał jak praw­dzi­wy jęk roz­ko­szy. Ob­ją­łem obie jej pier­si dłoń­mi i przez chwi­lę draż­ni­łem je i ssa­łem. By­łem prze­ko­na­ny, że mógł­bym spę­dzić w ten spo­sób całą noc i wca­le by mi się nie znu­dzi­ło.

– Ach! Pro­szę, wejdź we mnie. Chcę skoń­czyć – jęk­nę­ła Del­la.

Ja też chcia­łem, żeby skoń­czy­ła, ale wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że je­śli nie przy­sto­pu­je z tymi sek­sow­ny­mi po­le­ce­nia­mi, naj­pierw spusz­czę się w spodnie.

Się­gną­łem do jej spode­nek i zdją­łem je ra­zem z majt­ka­mi. Rzu­ci­łem wszyst­ko na pod­ło­gę, po czym roz­chy­li­łem jej nogi obie­ma rę­ka­mi. Była wy­de­pi­lo­wa­na. O ja pier­do­lę, cu­dow­nie! Sek­sow­ny za­pach jej pod­nie­ce­nia do­tarł do mo­ich noz­drzy i jęk­ną­łem z uzna­niem. Mu­sia­łem jej spró­bo­wać. Chcia­łem, żeby do or­ga­zmu, o któ­ry mnie bła­ga­ła, naj­pierw do­pro­wa­dzi­ły ją moje usta.

Do­tkną­łem gład­kiej skó­ry i prze­su­ną­łem pa­lec po­mię­dzy fałd­ka­mi. Del­la za­drża­ła gwał­tow­nie na skó­rza­nym sie­dze­niu.

– Po­ca­łu­ję ją – ostrze­głem, po czym przy­ci­sną­łem war­gi do do­ma­ga­ją­cej się uwa­gi na­brzmia­łej, wy­sta­ją­cej łech­tacz­ki.

– O-mój-Boże! – jęk­nę­ła, ła­piąc mnie rę­ka­mi za gło­wę. Nie mo­głem po­wstrzy­mać uśmie­chu.

Po­li­za­łem ją naj­pierw ła­god­nie, po­tem moc­niej. Na­praw­dę była pysz­na. Pró­bo­wa­łem wie­lu ko­biet, ale ta rze­czy­wi­ście sma­ko­wa­ła słod­ko. Opar­łem czu­bek nosa o jej łech­tacz­kę, po czym wsu­ną­łem ję­zyk do środ­ka. Za­ci­snę­ła dło­nie w pię­ści na mo­ich wło­sach i wy­krzyk­nę­ła moje imię. Za­je­bi­ście było to sły­szeć. Po­do­ba­ło mi się to bar­dziej, niż­by wy­pa­da­ło, bio­rąc pod uwa­gę, że to miał być jed­no­ra­zo­wy nu­me­rek i mie­li­śmy się wię­cej nie zo­ba­czyć.

Kie­dy so­bie przy­po­mnia­łem, że to na­sza je­dy­na wspól­na noc, lek­ko mi od­bi­ło. Po­trze­bo­wa­łem wię­cej. Za­czą­łem li­zać ją z więk­szą in­ten­syw­no­ścią. Aż do mo­men­tu, kie­dy jej pierw­szy or­gazm wy­buchł na moim ję­zy­ku, a ona krzy­cza­ła moje imię. Od cza­su, kie­dy skoń­czy­łem li­ceum, nie by­łem tak bli­sko tego, żeby skoń­czyć w spodnie.

Wy­ci­sną­łem na jej wraż­li­wym cie­le jesz­cze je­den po­ca­łu­nek, po czym pod­nio­słem się i roz­pią­łem dżin­sy. Po­wi­nie­nem po­cze­kać z tym do cza­su, aż znaj­dzie­my się w po­ko­ju ho­te­lo­wym, ale mu­sia­łem naj­pierw tro­chę się wy­ła­do­wać. Sko­ro mia­łem spę­dzić z tą dziew­czy­ną jed­ną noc, za­mie­rza­łem cie­szyć się nią nie tyl­ko raz. Pierw­sze rżnię­cie spra­wi, że uspo­ko­ję się na tyle, by za­wieźć ją do naj­bliż­sze­go ho­te­lu.

Szarp­ną­łem za klam­kę schow­ka na rę­ka­wicz­ki i wy­cią­gną­łem jed­ną z le­żą­cych tam pre­zer­wa­tyw. Zdar­łem opa­ko­wa­nie i wsu­ną­łem ją na fiu­ta, po czym spoj­rza­łem na Del­lę. Przy­glą­da­ła mi się uważ­nie. Ró­żo­wy ję­zyk wy­su­nął się i ob­li­za­ła nim war­gi. Jęk­ną­łem, po czym za­dar­łem jej nogę na swo­je ra­mię, żeby móc swo­bod­nie się po­ru­szać.

– A je­śli ktoś bę­dzie prze­cho­dził? – spy­ta­ła, wciąż pró­bu­jąc zła­pać od­dech.

Ro­ze­śmia­łem się. Te­raz o tym po­my­śla­ła?

– Okna są przy­ciem­nio­ne, za­pa­dła noc, a wo­kół nie ma la­tar­ni. Poza tym w wo­zie je­ste­śmy dość wy­so­ko. Nikt nas nie zo­ba­czy.

Uśmiech­nę­ła się do mnie sek­sow­nie, po czym po­ło­ży­ła ra­mio­na za gło­wę. Jej cy­cusz­ki pod­sko­czy­ły. To nie mia­ło trwać dłu­go. By­łem zbyt bli­sko.

Wci­sną­łem głów­kę fiu­ta w jej roz­war­cie i po­wo­li za­czą­łem wci­skać się do środ­ka. Była wą­ska. Zbyt wą­ska. „Do cho­le­ry, niech nie oka­że się dzie­wi­cą” – po­my­śla­łem. Dziew­czy­nom w jej wie­ku i o ta­kim wy­glą­dzie ra­czej to nie gro­zi­ło. Była stwo­rzo­na do pie­prze­nia.

– Je­steś cia­sna – wy­krztu­si­łem.

Ski­nę­ła gło­wą i jęk­nę­ła, roz­chy­la­jąc sze­rzej nogi.

– Ale nie je­stem dzie­wi­cą – przy­po­mnia­ła mi.

Ja­sne. Dla­cze­go więc chcia­łem zwol­nić i wejść w nią stop­nio­wo? Była go­rą­ca i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej