Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Najbardziej osobiste i najbardziej intymne teksty uwielbianej artystki. Katarzyna Nosowska powraca!
Niczym najlepsza przyjaciółka, najwierniejszy partner z głębi swego przepastnego serca wysyła do nas najważniejsze przesłanie. Zaglądając w siebie, przemierzając kolejne życiowe odcinki, odsłaniając osobiste historie, dociera do tego, co najważniejsze – do sedna MIŁOŚCI.
Wszak to początek i koniec wszystkiego. Każda piosenka, każdy tekst, wszystko, co robimy, robimy z miłości i dla miłości, więc tak ważne jest, by nie pomylić jej z fałszywymi tworami, które podsuwa nam nasza potrzeba drugiego człowieka. A do tego niezbędna jest bezwarunkowa akceptacja siebie. Wtedy możemy bezpiecznie oddać się rozkoszy kochania.
Nosowska pisze o szczęściu, radości i byciu kompletnym. O motylach w brzuchu, fantazjach i stabilizacji. Pierwszych pocałunkach, ciekawości siebie, zawodach i rozczarowaniach. O odpuszczaniu, dystansie i o tym, że czasem warto się zatrzymać. Bo miłość można jeść dużymi kęsami, ale najlepiej smakuje dawkowana łyżeczką.
To słowa z serca do serca. Daj głowie odpocząć podczas lektury. Twój czas jest bezcenny, dlatego tak bardzo dziękuję za chwile, które spędzimy razem. Czekałam na to spotkanie. Dobrze, że Jesteś.
KATARZYNA NOSOWSKA
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 144
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maciek z grupy Biedronek był pierwszy. Błękitnooki, z aureolą precyzyjnie poskręcanych pszenicznych loczków tworzących absolutnie zachwycający skalp. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie on, dlaczego dopiero w wieku pięciu lat w grupie Biedronek, bo przecież w Misiach widywałam go codziennie i też miał błękitne oczy pod blond loczkami. Pewnego dnia pojawił się nad Maćkiem snop światła, wyłuskał go spośród reszty i uczynił dla mnie widocznym. Naraz pękły mi wewnątrz wszystkie fiolki z chemią, która rozlała się po zagnieceniach mózgu i spłynęła do gardła, sprawiając, że stałam się niema, przepłynęła przez równinę klatki piersiowej, zapierając dech, przez brzuch, wiążąc w nim supeł, zalewając miejsce służące dotąd do sikania falą gorąca, i dotarła do stóp, unosząc je lekko nad wykładzinę na przedszkolnej podłodze. Przestałam być sobą. Maciek zamieszkał w mojej głowie na stałe. Mama nie zdawała sobie sprawy, że odbiera po pracy i prowadzi za rękę do domu dwójkę dzieci. Gdyby w tamtych czasach mówiło się o narkotykach, na bank usłyszałabym: Co się z tobą dzieje?! Bierzesz jakieś narkotyki?! Przeszukano by mi fartuszek, a brygada antynarkotykowa splądrowałaby mój pokoik, rozpruła miśki, szukała towaru w głowach lalek.
Wolna wola? Skąd. Całkowita bezwola. Mało tego, blondas nie wykonał żadnego ruchu w moją stronę, nie posłał znaczącego spojrzenia, nie wyrył na blacie stolika nieudolnego „K” w serduszku, nie podbił w czasie zabawy plastikowym autkiem, nie oddał swojej porcji budyniu z sokiem podczas podwieczorku. Nic do mnie nie mówił, ba, prawdopodobnie mnie nie widział, bo nie oświetlił mnie dla niego snop światła. No może raz mnie dostrzegł, gdy porzygałam się zupą owocową. Spokojnie umierałam sobie z zakochania przez cały sezon w Biedronkach i pierwsze miesiące w Marynarzach. Obserwowałam ukradkiem, marzyłam przed snem. Teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie treści marzeń, scenariusza fantazji. Nie miałam przecież żadnego doświadczenia w tej materii, to nie był moment na fantazje erotyczne, choć może jakiś pocałunek w policzek mogłam sobie wyobrażać i przewijać wciąż od początku, raz za razem oblewając się rumieńcem.
O tym, jak zakochanie się skończyło, wspominałam w poprzedniej książce, nadmienię tylko, że serce miałam w ruinie, bo na Dzień Kobiet tulipana i laurkę dostała Magda. Maciuś. Chuj Maciuś Pierwszy.
Przeszło mi, bo prawie zawsze przechodzi. Prawdopodobnie wtedy w główce zakodowałam, że zakochanie to haj, który kończy się bolesnym zjazdem, że choć odległość stóp od wykładziny jest ledwie widoczna dla postronnych, upadek z takiej wysokości też boli niemiłosiernie.
Zakochanie, na pewno to dziecięce, w pierwotnej postaci jest bezwarunkowe. Zakochanie rozpoznajemy, gdy fiolki z chemią zostaną stłuczone, a zawartość spłynie z góry do dołu, wprawiając każdą pojedynczą komórkę w dygot, wywołując szczękościsk, utratę apetytu, przyspieszone tętno, uderzenia gorąca, chroniczny standby aż do bezsenności, dekoncentrację z jednoczesnym hiperfokusem na obiekcie, znaczne ograniczenie pola widzenia, upośledzenie słuchu, stany zawieszenia z momentami całkowitej utraty kontaktu z rzeczywistością. Żaden z wymienionych objawów, by wystąpić, nie wymaga od nas kontaktu werbalnego ani fizycznego z obiektem, nie jest konieczne, by obiekt miał świadomość stanu, w jakim się znajdujemy, ani też tego, że zamieszkuje naszą głowę, żeby nie powiedzieć, że jest tam uwięziony. Jeśli nie znamy obiektu osobiście, może się okazać, że w naszych fantazjach posługuje się zupełnie innym niż w realu zasobem słów. I tak na przykład uczeń zakochany w profesorce, a mający skromny wokabularz, wyobrażając sobie ich pierwszą rozmowę, powie: Zabujałem się w tobie maks. A ona odpowie: W szoku, bo ja w tobie też w chuj. Jeśli obiektem zakochania studenta wrażliwca jest mało oczytana fanka Warsaw Shore, to w fantazji o pierwszej rozmowie on wręczy jej w milczeniu kamyk wylizany przez bałtyckie fale w kształt serca, a ona spuści nieśmiało powieki, podniesie je po sekundzie i łagodnym jak muzyka relaksacyjna głosem powie: Oto kończy się rozpacz samotności; jesteś, nareszcie jesteś.
Lista objawów oczywiście powiększa się znacznie, gdy zakochanie jest obopólne, a kontakt istnieje w rzeczywistości. I tak mamy: nierealistyczną ocenę własnych możliwości fizycznych (próby przenoszenia gór, dojścia na koniec świata, chęć noszenia obiektu na rękach do końca życia), szastanie niemożliwymi do spełnienia obietnicami, wrażenie przebywania poza nawiasem ludzkości, gadulstwo, pozerstwo, tryb „demo” niewiele mający wspólnego ze stanem faktycznym, łatwość przemilczania prawdy i skłonność do wszelkiego naddawania.
Zakochanie to nie jest decyzja. Bóg jeden wie, jaki jest klucz, dlaczego to właśnie ta, a nie inna osoba. Ile takich osób dociąża planetę za naszego życia, biorąc pod uwagę wszystkie kontynenty? Czy ci ludzie, ustawieni w szeregu, opasaliby Ziemię? Czy wypełniliby stadion?
W prawdziwych związkach byłam pięć razy, a zakochana dwadzieścia cztery, nie licząc tych gości od związków. Chodzi o stłuczone fiolki i dygot komórek, licząc od narodzin. Prawie żaden z obiektów nie miał i nie ma pojęcia, że był przyczyną mojej niepoczytalności, nie wie, że na zawsze znalazł schronienie w tekstach piosenek. Zapomniałam policzyć obiekty z plakatów, filmów i bajek, a to między innymi: Janek z Białego delfina Uma, Sindbad Żeglarz, Janek Kos, Kurt Cobain, ten książę z Bridgertonów, Emil Cioran... Warto zauważyć, że urodowo, charakterologicznie, zawodowo, wiekowo – od Sasa do Lasa. Biorąc pod uwagę Janka od delfina i Sindbada – nie musiały nawet być trójwymiarowe.
Czy zakochanie to kategoria „przekleństwo”, czy można z niego uszczknąć trochę sensu? Dziś myślę, że jest coś pięknego we wpatrywaniu się w dal lub ciemność, wylewaniu łez i słuchaniu przy tym muzyki. Fajnie tworzyć na tym stuffie. Fajnie czuć całe ciało, każdy nerw. Czy fiolki tłuką się i na powrót ustawiają w rzędzie do końca? Do śmierci? Sprawdzimy. Najważniejsze, by nie mylić tego z MIŁOŚCIĄ.