Nie opuściłem cię - Tomasz Brewczyński - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Nie opuściłem cię ebook i audiobook

Brewczyński Tomasz

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Anna podejmuje odważną decyzję. Po pięciu latach od tragicznego wypadku, w którym zginął jej mąż, chce zostawić za sobą dojmującą przeszłość i ułożyć sobie życie od nowa. Nadal wyczuwa obecność ukochanego Huberta i wspomina najszczęśliwsze chwile u jego boku, ale rusza w stronę zmian. Zamyka dotychczasowe sprawy i przeprowadza się do nadmorskiego Rogowa. Zamieszkuje w domu, który miał być spełnieniem marzeń młodego małżeństwa o sielance nad pięknym Bałtykiem.

Kiedy tylko przyjeżdża na miejsce, wszystko zaczyna się toczyć własnym, zaskakującym torem. Bliskość męża zdaje się bardziej wyraźna, odżywają najczulsze wspomnienia, a wydarzenia sprzed lat wpływają na Annę i kształtują jej codzienność nad morzem.
Dziewczyna poznaje dwóch mężczyzn, którzy poprzez splot nietypowych zdarzeń zostawiają w jej sercu niedający się wymazać ślad.
Czy któryś z nich wypełni pustkę po śmierci Huberta? Czy życie kobiety zacznie się mienić kolorami słońca i bursztynów? Jaki sekret skrywa dom w Rogowie? Jaką tajemnicę zabrał do grobu mężczyzna, który w snach zapewnia Annę, że jej nie opuścił?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 12 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika Chrzanowska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja

Magdalena Magiera

Korekta

Robert Ratajczak

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Zdjęcie Autora

Weronika Dywicka

© Copyright by Tomasz Brewczyński

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

Wydanie I

ISBN 978-83-68293-22-7

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2025

www.arw-vectra.pl

Spis treści

PROLOG

ROZDZIAŁ I | DECYZJA

ROZDZIAŁ II | PRZESZŁOŚĆ

ROZDZIAŁ III | ONA

ROZDZIAŁ IV | PRZYJAZD

ROZDZIAŁ V | ONI

ROZDZIAŁ VI | ON

ROZDZIAŁ VII | SCHODY

ROZDZIAŁ VIII | CUD

ROZDZIAŁ IX | EMIL

ROZDZIAŁ X | WSZYSTKO NARAZ

ROZDZIAŁ XI | NAS TROJE

ROZDZIAŁ XII | ŚMIERĆ, LISTY I NAGRANIA WIDEO

ROZDZIAŁ XIII | ŚLEDZTWO

ROZDZIAŁ XIV | A JEDNAK

ROZDZIAŁ XV | TAJEMNICA DOMU

ROZDZIAŁ XVI | KOLEJNE WAKACJE

OD AUTORA

Punkty orientacyjne

Cover

PROLOG

– Nie opuściłem cię… – wyszeptałeś.

Wciąż pamiętam noc, w której przyśniłeś mi się po raz pierwszy po tym, co się stało. Natychmiast się obudziłam. Najpierw pełna szczęścia, przekonana, że ten sen to jawa, a potem zaczęłam się trząść. Zapłakałam, gdy dotarło do mnie, że mnie okłamałeś. Wtedy, tamtego feralnego dnia, kiedy moje serce zatrzymało się razem z twoim, i później, gdy każdego ranka wyrywałeś mnie ze snu, zapewniając o czymś, co jest nierealne.

Przez pięć lat zastanawiam się, dlaczego przytrafiło się to właśnie nam? Czemu zniszczyło nasz przepiękny, poukładany, od niedawna kręcący się świat? Z jakiego powodu zły los uderzył akurat we mnie – w młodą, pełną entuzjazmu, pozytywnych myśli, snującą setki planów na przyszłość kobietę. Planów u twojego boku. Tylko z tobą. I jak to się stało, że w ciągu godziny rozpadło się wszystko, co miałam, o czym marzyłam od dziecka? Rozpłynąłeś się. A ja razem z tobą. Jak kamfora ulotniło się nasze małżeństwo.

Ilekroć przymykałam powieki, ty się pojawiałeś. Uśmiechałeś się, świdrowałeś mnie na wskroś dużymi, zielonoszarymi oczami, tuliłeś w ramionach, niemal czułam twój obłędny zapach. Byłeś niezwykle przystojny, dumny, pewny siebie, swojej męskości i klasy, świadom tego, w czym się zakochałam bez opamiętania. Przepadłam od razu, oszalałam na twoim punkcie i wierzyłam, że nic nie jest w stanie nigdy nas rozdzielić. Byłam naiwna i głupia. Niesiona na skrzydłach euforii, owładnięta uczuciem do ciebie, skupiona na wielkiej miłości. Zapomniałam, jak okrutne potrafi być życie. Bo nic nie trwa wiecznie.

ROZDZIAŁ I | DECYZJA

– I co? Zgodziła się? – Maja Różańska, koleżanka z pracy, patrzyła na mnie wyczekująco. Podenerwowana, zaciskała kciuki do białości, chociaż… nie prosiłam jej o to.

Po długiej rozmowie z naszą menadżerką wróciłam do biura. Nie żebym obawiała się tej konwersacji, przeciwnie, jej rezultat był mi obojętny. I tak już podjęłam decyzję. Przeprowadzam się bez względu na to, jakie będzie zdanie kogokolwiek.

– Boże, Anka, mów! – pośpieszała mnie Maja, kiedy zbyt długo milczałam, a moja mina nie zdradzała żadnych emocji. – Bo nie wytrzymam za chwilę.

– Tak, mogę iść na zdalną. Od poniedziałku, na stałe. A w trakcie na urlop – odrzekłam i dopiero wówczas się rozpromieniłam.

Ucieszyłam się, że doszłam z szefową do porozumienia. W przeciwnym razie byłabym zmuszona złożyć wypowiedzenie, co wiązałoby się z rozpoczęciem poszukiwań nowego zajęcia. To obecne bardzo polubiłam. Zarabiałam nieźle, szkoda by mi było stracić coś, do czego zdążyłam przywyknąć i co sprawiało, że mogę w dalszym ciągu zachować moje, a właściwie… jego oszczędności. To były pieniądze Huberta. Stanowiły dla mnie świętość, tak jak wszystko, co się z nim wiązało. Posmutniałam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Powiedziałam sobie, że trzeba zacząć żyć.

Majka poderwała się z miejsca, omal przewracając szklankę z wodą stojącą na biurku. Z impetem wzięła mnie w ramiona i przycisnęła do siebie tak mocno, że prawie zabrakło mi tchu.

– Tak się cieszę! – pisnęła. – Wiedziałam, że nie będzie ci robić problemów. Nie tym razem. Czuła, że może cię stracić. A miała jakieś obiekcje? – zapytała, kiedy wypuściła mnie z objęć. – Wiemy, jaka z niej cwaniara.

– A nie, jakoś nie. Zresztą… nie liczyłabym się raczej z jej zdaniem. Kiedy chce się zmienić swoje życie, nie powinno się oglądać na innych.

– Jasne, oczywiście – spuentowała półgłosem.

Zauważyłam w jej oczach cień smutku. Bała się, zupełnie jak ja, że stracimy ze sobą kontakt. Praca na odległość i sporadyczne, ucinane naprędce rozmowy telefoniczne w natłoku obowiązków służbowych to już nie będzie to samo. Dlatego miałam dla niej pewną propozycję. Chciałam jej o tym powiedzieć niebawem, ale nie spodziewałam się, że okazja ku temu nadarzy się tak szybko.

– Na mnie też się nie będziesz oglądać? – zapytała markotnie.

– Oj, wiesz przecież, że nie. – Tym razem to ja przytuliłam się do niej. Byłyśmy rówieśnicami i od pierwszego dnia w firmie połączyła nas wyjątkowa więź. – Jesteś jedną z niewielu osób w moim aktualnym życiu, bez których nie wyobrażam sobie rzeczywistości, jaką dla siebie szykuję. Odległość nas nie pokona. Obiecuję.

– Tak się tylko mówi. – Majka opadła zrezygnowana na krzesło. Wsparła głowę na otwartych dłoniach, westchnęła ciężko i zasępiona wpatrywała się w ekran komputera. – Na początku pewnie będziemy pisać do siebie codziennie – podjęła niemrawo. – Może i będziemy zdzwaniać się popołudniami, ale z biegiem czasu wszystko się rozmyje. Ech… taka kolej rzeczy.

– Nie będzie tak, na sto procent. Gwarantuję. – Zbliżyłam się do niej i położyłam rękę na jej ramieniu. – Przekonasz się. U mnie słowo droższe od pieniędzy – zapewniłam, choć obawiałam się, że słowa przyjaciółki mogą się okazać prorocze. Będzie mi jej brakowało na co dzień. Nawet bardzo.

– Ach, dobra. Zobaczymy, jak to się ułoży – rzuciła. – Nie czas się teraz zamartwiać, gdy wracasz tutaj z takimi dobrymi wieściami. – Zadarła podbródek i spojrzała na mnie. W kącikach jej oczu dostrzegłam łzy. – Ja też obiecuję, Aniu, że będę dbała o naszą znajomość. Smutno mi jak diabli, ale jednocześnie bardzo się cieszę, że sprawy toczą się po twojej myśli. Dobrze robisz. To jedyna droga, żebyś mogła wreszcie się pozbierać. Jesteś młoda, piękna, świat stoi przed tobą otworem. Zasługujesz na to.

– Dziękuję – zareagowałam i również zajęłam miejsce za biurkiem, naprzeciwko Mai. – Kawy? – zaproponowałam, przerywając zbyt długą ciszę, jaka zawisła między nami. – Mnie już się nie chce pracować. Mam dość.

– Ani mnie – ożywiła się. – Ja to bym coś mocniejszego przy piątku wypiła. A ty? – Zerknęła na zegarek. – O! Jak świetnie! Została nam tylko godzinka. Nie uważasz, że trzeba uczcić twoje dzisiejsze zwycięstwo? Biorąc pod uwagę, na co stać tę rudą i złośliwą małpę… – zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i wymownie wskazała na szklane, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do pokoju szefowej zespołu graficzek – …wcale nie było ono takie oczywiste.

– A wiesz… bardzo chętnie – odrzekłam, przyszpilona jej rozbrajającym, pełnym ciepła i nadziei wzrokiem.

Wprawdzie nie planowałam spędzenia reszty dnia na mieście, jednak propozycja wydała mi się całkiem obiecująca. Byłam zadowolona, że nie zmarnuję kolejnego popołudnia i wieczoru na rozpamiętywaniu przeszłości, przed czym – kiedy zostawałam sama – nie umiałam, a raczej nie chciałam uciekać. A poza tym byłam jej to dłużna. Wiedziałam, że powinnam sprawić jej przyjemność z racji tego, że przez moje plany wystawiałam naszą relację na próbę.

– Serio? – Nie kryła radości, ale i zdziwienia.

Przyzwyczaiła się, że trudno wyciągnąć mnie z domu, a nasze spotkania ograniczały się do jednej, góra dwóch nasiadówek w kwartale, u mnie albo u niej. Zwykle trwały krótko i zawsze kończyły się moim wisielczym nastrojem. Nie umiałam cieszyć się chwilą i żyć bez Huberta. Czy kiedyś się tego nauczę? Tego nie byłam pewna, choć niesamowicie pragnęłam spróbować. Zachować w pamięci tylko najcudowniejsze wspomnienia i z niemałym bagażem doświadczeń ruszyć nareszcie do przodu. Z podniesioną głową, w nowym otoczeniu, z wiarą w powodzenie. Ale potrzebowałam odcięcia. Drastycznego. Nie żebym uciekała od tego, co było, i starała się zatrzeć w pamięci tragedię, jaka nas dotknęła. Bardziej dlatego, by dogonić wszystko, co mi nagle zaczęło uciekać, coraz śmielej przeciekać przez palce. Kochałam Huberta, wciąż darzyłam go najważniejszym z uczuć i to się już nigdy nie zmieni. Zawsze będzie zajmował najważniejsze miejsce w moim sercu. Ale nie chciałam, by pozostałą przestrzeń wypełniały nostalgia i żal. Chwytająca za gardło samotność, zadawanie sobie ciągle jednego pytania, na które nie znalazłam nigdy odpowiedzi. Pragnęłam zacząć oddychać głęboko. Pełną piersią. Zupełnie jak dawniej. Kiedy mąż był przy mnie. On też tego pragnął, coraz wyraźniej to czułam. I pchał mnie ku zmianom. Nabierałam przekonania, że będzie szczęśliwy tam w górze, gdy dostrzeże pierwszą czystą radość na mej twarzy, pierwszy szczery uśmiech po tym, jak go na zawsze straciłam.

– A dlaczego nie? – zapytałam, nie pozwalając się porwać zadumie.

– No to świetnie! – wykrzyknęła i po raz kolejny zerwała się na równe nogi. – Tak się cieszę, Aniu. – Klasnęła w dłonie, podbiegła do szafy, wyjęła torebkę, a potem stanęła przy oknie i zaczęła wyciągać z niej różne przedmioty. Położyła na parapecie pękatą kosmetyczkę, otworzyła kieszonkowe lusterko. – I wiesz co? – kontynuowała, przeczesując palcami długie, kasztanowe włosy i przerzucając gęstą grzywkę z jednej strony na drugą. – Ty naprawdę się zmieniasz, kochana. Do tej pory w ogóle nie byłaś spontaniczna. Żeby cię porwać na piwo, ot tak, bez kilkutygodniowego proszenia, to nie było szans. No a dzisiaj? Nawet przekonywać cię zbytnio nie musi…

– Kiedyś byłam – szepnęłam, czego moja koleżanka nie usłyszała.

Kontynuowała swoją entuzjastyczną wypowiedź i dopiero po kilku następnych zdaniach odwróciła się w moją stronę.

– Byłaś? – zapytała, spoglądając na mnie w skupieniu. – W tej hawajskiej knajpce nad Gwdą? Kiedy? Przecież dopiero co ją otworzyli.

– Spontaniczna byłam… – odrzekłam z subtelnym uśmiechem.

Poczułam nagle, zgadzając się ze spostrzeżeniem Majki, że rzeczywiście, zaczynam się zmieniać. Wracać do siebie sprzed lat. To nie było oczywiście jeszcze to, na czym mi zależało, ale z każdym dniem nabierałam pewności, że znalazłam się na dobrej drodze. Zadecydowałam słusznie, chcąc na nowo zbudować swój świat. Podjęłam pierwsze i – jak się okazywało – właściwe kroki, które przybliżały mnie do odzyskania siebie sprzed tragedii. Byłam pełna pozytywnych myśli, o których istnieniu również zapomniałam.

– Nie pamiętam jakoś tej twojej spontaniczności – zripostowała z humorem, kładąc akcent na ostatnie słowo. Dopiero po kilku sekundach się zorientowała, że strzeliła gafę, pomna tego, czego doświadczyłam. Ale mnie wcale nie zrobiło się przykro. Zrozumiałam żart, uśmiechnęłam się szerzej i wyłączyłam laptop.

– Więc niebawem ci o tym przypomnę. – Puściłam do niej oczko, ciesząc się w duchu na to, że już dziś przedstawię Majce propozycję, jaką dla niej miałam. Jeszcze wtedy się nie spodziewałam, że tak bardzo ją ona ucieszy. I że zmieni nie tylko moje, ale i jej życie.

– To co? Idziemy?

– Już? Przecież zostało nam jeszcze… – wzięła do ręki telefon i odblokowała ekran – …trzydzieści minut harówki. Toż ona się wścieknie! – Znów wymownie łypnęła w stronę pokoju naszej kierowniczki, ale wbrew wszelkim obawom zaczęła się zbierać do wyjścia. Była podekscytowana.

– I co z tego. – Wzruszyłam ramionami i zasunęłam krzesło. – Chrzanić to? Spontanicznie?

– Chrzanić! – zawołała Maja. – Spontanicznie!

Byłyśmy gotowe zaszaleć.

ROZDZIAŁ II | PRZESZŁOŚĆ

Wpatrywałyśmy się w słońce. Rozgrzewały nas wciąż gorące popołudniowe promienie. Sączyłyśmy wino. Schłodzone, kojące, idealnie gaszące pragnienie. Co rusz kładłam sobie na czoło i kark mokrą od kieliszka dłoń, łagodząc skutki pierwszych czerwcowych upałów. Było bosko. Zapowiadał się udany wieczór.

Prosto po pracy udałyśmy się do Parku na Wyspie, położonego w malowniczym zakątku naszego rodzinnego miasta – Piły. Ze wszystkich stron otoczony rzeką, z roku na rok stawał się piękniejszy, stwarzając wiele możliwości zarówno do wypoczynku, relaksu, uprawiania sportu, jak i towarzyskich spotkań w nowej klimatycznej restauracji połączonej z dużą miejską plażą.

To był świetny wybór. Odpoczywałyśmy, racząc się kolejnymi kieliszkami wina, poruszając przeróżne tematy, dotyczące pracy, zakupów, naszej złośliwej szefowej, codzienności, wszelakich spraw Majki, jej coraz to nowych sercowych podbojów, z których żaden nie chciał się przekształcić w poważniejszy związek. Jej „wielkie” problemy, które w zestawieniu z tym, co sama przeszłam, wydawały mi się bardzo błahe. Ale lubiłam jej słuchać. Była moim lustrem, w którym – kiedy tylko naszła mnie ochota – mogłam dojrzeć siebie z dawnych lat. Chłonęłam jej siłę, niespożytą energię, entuzjazm, otwartość, niezmąconą miłość do życia – wszystko, co jeszcze niedawno było i moją domeną, a co przez śmierć Huberta zostało uwięzione we mnie gdzieś głęboko. Ale nie umarło, po prostu cierpliwie czekało.

– A… Aniu – podjęła Majka ośmielona pokaźną ilością wypitego wina. Oparła głowę o zagłówek miękkiego, bardzo wygodnego fotela i zaczęła kołysać przed sobą pękatym naczyniem z resztką alkoholu. Zauważył to kelner, który ukłonił się z odległości i natychmiast zniknął w drewnianym, zbudowanym w hawajskim stylu gmachu restauracji. – Mogę o coś spytać? – dodała, kiedy przystojny pracownik niemal do nas podbiegł, odkorkował butelkę i uzupełnił kieliszki.

Jego uroda nie uszła uwadze rozochoconej Mai, która – miałam wrażenie – składała kolejne zamówienia tylko po to, by nawiązać znajomość z wysokim, dobrze zbudowanym brunetem.

– O co? – Dostrzegłam, jak odprowadza pożądliwym wzrokiem niebywale atrakcyjnego mężczyznę. – Jeśli o to, czy możesz zakończyć nasze spotkanie i umówić się na wieczór z nim – pokazałam gestem w stronę kelnera – to możesz. Nie obrażę się – westchnęłam, udając urażoną.

– Nie no, dajże spokój. – Machnęła teatralnie ręką, ale jeszcze przez dłuższy moment napawała się widokiem urodziwego chłopaka. – Fajny jest, nie powiem – oceniła, prostując się na fotelu, a potem upiła kilka łyków Carlo Rossi. – I pewnie jeszcze tu wrócę – zarechotała – ale dziś trwa wyłącznie nasz wieczór. Musimy się sobą nacieszyć, zanim mnie zostawisz i wyjedziesz sobie nad to twoje morze – ironizowała. – Będę musiała jakoś sobie radzić z samotnością. – Rozciągnęła usta w lubieżnym uśmiechu i po raz ostatni popatrzyła tęsknie w stronę restauracji.

– Wróć, wróć. – Mrugnęłam do niej porozumiewawczo. – Czuję, że nie pożałujesz – oceniłam. – No, ale! – Pstryknęłam palcami. – Wcześniej powiedz, o co mnie chciałaś zapytać.

– Ano właśnie, ja… – Nagle spoważniała. Łapczywie napiła się wina i odstawiła już niemal pusty kieliszek. – Ale jeśli wolisz, nie mów. Nie chcę cię do niczego zmuszać, okej?

– O co chodzi? – Nie pamiętałam, żeby przyjaciółka przyglądała mi się kiedykolwiek z podobnym zaciekawieniem, wymieszanym z nutką smutku i zakłopotania. – Coś się stało? Wszystko gra?

– Tak, tak. – Oderwała ode mnie wzrok i utkwiła go w jakimś punkcie gdzieś nad moim barkiem. – To znaczy… Nie, nic się nie stało, ale… – urwała.

– Ale co? Wyduś to z siebie wreszcie – poprosiłam stanowczo. – Bo zaczynam się bać.

– No bo ja… ja bym chciała wiedzieć. Wszystko. O tobie. Zanim wyjedziesz. Tak ze szczegółami – mówiła nieskładnie, po części z powodu podenerwowania, a po części od nadmiaru spożytego trunku. – Jak to dokładnie się stało? Że on… Ty mi nigdy nic nie powiedziałaś. A przecież my… My się przyjaźnimy i…

– Rozumiem – nie pozwoliłam jej skończyć.

Zrobiło mi się głupio, że przez moje psychiczne zamknięcie doprowadzałam do sytuacji, w której jedna z najbliższych mi osób bała się ze mną otwarcie rozmawiać. A przecież zasługiwała na to, by znać mnie na wylot, tak samo jak ja byłam powierniczką jej największych tajemnic. Na tym polegała przyjaźń. W ułamku sekundy zrozumiałam, że trzymałam Różańską na dystans i nie pozwalałam jej się do mnie zbliżyć. Byłam samolubna. Nie zaufałam jej w takim stopniu, w jakim ona zaufała mnie. A teraz jeszcze wymyśliłam sobie, że się przeprowadzę. I że zostawię ją tutaj z rzeczonym dystansem, podwójnym – tym kilometrowym, dzielącym Piłę i nadmorskie Rogowo, gdzie razem z Hubertem kupiliśmy dom, oraz tym psychicznym, jaki nieumyślnie wyznaczyłam między nią a mną. Zezłościłam się mocno na siebie, było mi jej żal. I czym prędzej chciałam to naprawić.

– Jasne, sorry. – Z piwnych źrenic Majki wyczytałam szybkie przeprosiny. – Nie powinnam na ciebie naciskać. Być może sama mi o tym opowiesz. Kiedyś… – Zakłopotana, opuszką palca wodziła po drewnianym blacie.

– W ubiegłym tygodniu minęła piąta rocznica jego śmierci – podjęłam bez zbędnego wstępu, zawahania, chcąc jej udowodnić, że zasługuje na szczerość. I że od zawsze tak było. Pomyślałam sobie, że później ją przeproszę. Najpierw wyrzucę to z siebie. Po raz pierwszy przełamię blokadę wewnętrzną, jaką sama na siebie nałożyłam.

Wtedy, tamtego wieczoru nad rzeką, poczułam, że powinnam odważyć się mówić. Wprost. Nie traktować tego, co się wydarzyło, jak brzemienia, które muszę ukrywać przed światem, dźwigać w pojedynkę, tłamsić w sercu, walcząc codziennie z niszczycielską mocą mojej traumy. Liczyłam, że rozmowa z Mają stanie się kolejnym, jakże ważnym krokiem ku mojej przyszłości. I przyczyni się do umocnienia naszej kobiecej przyjaźni. I tak rzeczywiście się stało.

– Och… – westchnęła jakby przestraszona, winna tego, że zmusiła mnie do nagłych zwierzeń. Zamierzała coś jeszcze powiedzieć, być może po raz kolejny wytłumaczyć się ze swojego wścibstwa, ale nie zdążyła. Ledwie otworzyła usta, powstrzymałam ją. W geście serdeczności uścisnęłam jej dłoń i… zaczęłam mówić.

Nigdy nie sądziłam, że tak bardzo może oczarować mnie jakikolwiek mężczyzna. Kiedy dorastałam, byłam nastolatką, a potem młodziutką kobietą, żaden nie zrobił na mnie równie oszałamiającego wrażenia. Zanim go poznałam, przestawałam wierzyć, że miłość w ogóle istnieje. Podczas gdy moje koleżanki opowiadały z zachwytem o motylach w brzuchu, emocjonalnej euforii przechodzącej w stan niedającej się opisać pasji, ja kompletnie ich nie rozumiałam. Wydawało mi się, że zmyślają, że naoglądały się zbyt wielu filmów bądź też naczytały tandetnych romansów, gdyż faceci, z którymi ja się umawiałam, za wyłączeniem podziwu dla ich fizyczności, która coraz bardziej mi imponowała, oraz seksualnego pociągu, nie wzbudzali we mnie wzniosłych uczuć. Myślałam, że tak musi być, że owa „wielka miłość” – związek dwojga dusz, ich metafizyczne połączenie, sprawiające, iż zupełnie obcy sobie ludzie stają się nagle jednością, odczuwają w jednakowy sposób i nie potrafią już bez siebie istnieć, są wyssane z palca i dostępne tylko w kinach albo na kartach powieści.

Rozstawałam się z kolejnymi parterami. Nie umiałam siebie ani ich oszukiwać, że prócz fascynacji oraz pożądania darzę ich czymś więcej. Nie darzyłam. Lecz niebawem miało się to zmienić.

Zrobiłam sobie kiedyś weekendowy wypad nad morze. Nie wiedziałam, dlaczego akurat tamtego dnia, w tamto miejsce, w pojedynkę. Pamiętam tylko, że gdy rano otworzyłam oczy, pierwsze, co przed nimi ujrzałam, to piaszczysta plaża i piękne, pomarańczowoczerwone promienie zanurzającego się w Bałtyku słońca. Niemal słyszałam szum fal, pisk krążących nad głowami mew, śmiechy par i bawiących się dzieci, odgłosy przepływających gdzieś w oddali statków. Ale oprócz tego zarejestrowałam coś jeszcze – ciepły, aksamitny głos, który mnie przywołał, kazał mi natychmiast do siebie przyjechać. Nie wiedziałam oczywiście wtedy, że to głos Huberta, ale zachęcona jego niską barwą, pod wpływem olśnienia wstałam z łóżka, zjadłam naprędce śniadanie, spakowałam plecak i ruszyłam w drogę.

Po kilku godzinach stałam na tarasie widokowym w Rogowie. Miejscowość wybrałam losowo, nie było dla mnie istotne, dokąd się kieruję, coś mnie prowadziło, poddałam się temu zupełnie. Nie martwiłam się nawet, czy uda mi się znaleźć jakiś nocleg. Stwierdziłam, że w ostateczności posiedzę na plaży, zdrzemnę się w samochodzie albo w najgorszym wypadku wrócę wieczorem do domu.

Opierając się o balustradę, wpatrywałam się w bezkresne morze. Było niesamowicie spokojne, gdzieś na horyzoncie równiusieńką linią łączyło się z niebem.Szum wody był ledwie słyszalny, miarowy, tulił zmysły, odprężał, sprawiał, że po długim i trudnym tygodniu w mig ładowały się moje akumulatory. Łukowata plaża była prawie pusta. Jedynie raz po raz wzdłuż wybrzeża przechadzały się nieliczne grupki lub pojedyncze osoby, które podobnie jak ja zdecydowały się wybrać na samotny, wrześniowy spacer.

Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, szelest lasu rozciągającego się za mną. Wiatr delikatnie rozwiewał mi włosy, a zawieszone wciąż wysoko słońce rumieniło skórę. Przymknęłam zmęczone podróżą powieki, chłonęłam wszystko, co mogłam, z natury, czego niezwykle łaknęłam, napawałam się niebywałością miejsca, oddychałam spokojnie, powoli, głęboko.

– A więc przyjechałaś? – usłyszałam znajomy głos. Jego tembr rozpoznałam od razu, skojarzyłam z tym, który nad ranem nakłonił mnie do sobotniego wyjazdu. – Cieszę się, dziękuję. – Męski szept stał się wyraźniejszy, byłam przekonana, że nie jest wytworem mojej wyobraźni.

– Hyyy! – Otworzyłam oczy i odwróciłam się prędko. – Słucham? – wychrypiałam. – Kim pan jest? Wystraszyłam się – skłamałam, gdyż od pierwszej chwili spędzonej w pobliżu Huberta nie odczuwałam złych emocji. Wręcz przeciwnie, zawsze wypełniała mnie błogość, o której w przyszłości miałam niestety zapomnieć.

– Ojej, tak mi przykro. Nie chciałem. – Uśmiechnął się przepraszająco.

Skołowana całą tą sytuacją, jej nierealnością, zastanawiając się, skąd obcy mężczyzna mógł znać moje myśli, z opóźnieniem zwróciłam uwagę na jego nietuzinkową urodę. Zamrugałam, żeby się przekonać, że nie śnię, a ktoś tak niewiarygodnie przystojny, roztaczający wokół siebie aurę klasy, magnetyzmu i tajemniczości świdruje mnie pociągającym spojrzeniem, kusi zniewalającym zapachem i próbuje nawiązać ze mną konwersację.

Przepadłam, w jednym momencie, właśnie tam, w Rogowie, stojąc na małym, skrzypiącym tarasie, wgapiając się w osłupieniu w człowieka, który miał w przyszłości zmienić moje życie. Jeśli dotąd mogło mi się zdawać, że spotkałam na swojej drodze paru interesujących mężczyzn, tkwiłam w wielkim błędzie. Żyłam w totalnej nieświadomości tego, jak na kobietę może zadziałać nie tylko fizyczność połączona z zespołem niedających się wyrazić słowami cech osobowości, ale również… z prawdziwym uczuciem. Tak silnym, bezkresnym, niczym nieobwarowanym i nieograniczonym, że zaczęłam się w jego otchłani zatracać. I wcale się nie broniłam. Nawet gdybym chciała, nie dałabym rady oprzeć się jego potędze. Z każdą sekundą, z każdym metrem, z którym zaczęłam zanurzać się głębiej, wpadać w rozgrzaną, otulającą mnie puchem wrażliwości, tulącą bezpieczeństwem oraz ekscytacją przestrzeń, stawałam się bardziej szczęśliwa. To uczucie rosło, pęczniało, pulsowało we mnie, wypełniło całą moją duszę, najmniejszą komórkę spragnionego ciała. Rosłam. Stawałam się coraz piękniejsza. Rozwijałam skrzydła.

Wieczorem zaprosił mnie na kolację. Udaliśmy się do maleńkiej tawerny przy plaży, a kiedy zjedliśmy, zapytałam go, jak to się stało, że znalazł się w niewielkiej, mało popularnej turystycznie wiosce i dlaczego, kiedy mnie zobaczył, przywitał się ze mną, jakbyśmy się znali i umówili w Rogowie.

– Ktoś do mnie przemówił – odparł bez skrępowania. – Jakiś głos, dziś rano.

– Żartujesz? – zapytałam, a potem od razu mnie zamurowało. Serce przyśpieszyło. Z wrażenia potrąciłam szklankę pełną piwa. Podtrzymałam ją cudem, w ostatnim momencie.

– Wcale nie – zaprzeczył. – Obudziły mnie słowa wypowiedziane przez jakąś kobietę. Powtarzała, że jestem przepracowany, że muszę zadbać o siebie, zrobić sobie wolne, odpocząć. Najlepiej nad morzem. I że ktoś specjalnie dla mnie też tutaj przyjedzie. A Rogowo? Cóż, nigdy tu nie byłem. Nawigacja mnie tutaj przywiodła. Dziwna sprawa, co?

– O cholera! – Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Huberta. Miałam gęsią skórkę.

– Wow, ale masz minę. – Zaskoczyła go moja reakcja. – A ja byłem pewien, że będziesz się śmiać – dodał, prześwietlając mnie badawczym wzrokiem. – W porządku? – Dotknął mojej dłoni, kiedy zbyt długo milczałam.

Cofnęłam ją prędko. Odruchowo. To, co usłyszałam, wprowadziło mnie w totalne zdezorientowanie. Próbowałam naprędce ułożyć to w głowie.

– Hej, w porządku? – powtórzył.

Potaknęłam. Przebiegły mnie dreszcze, gdy dotarło do mnie, jak niewiarygodnego zdarzenia jestem uczestniczką. Nie wierzyłam wcześniej w takie rzeczy. W przeczucia, podszepty, rolę przeznaczenia. Nie zdawałam sobie sprawy, jaką mocą dysponuje człowiek, jego podświadomość, i jak mało jeszcze o niej wiemy. Byłam w istnym szoku.

– Ale wiesz… przepraszam. Kretyn ze mnie – rzekł najłagodniej, jak umiał. Był skonsternowany. – Pewnie sobie myślisz, że jestem jakimś odjechanym, oderwanym od rzeczywistości świrem albo jeszcze gorzej, że na ten tekst podrywam każdą napotkaną kobietę.

Nie myślałam tak, absolutnie. Przeciwnie, wciąż nabierałam pewności, że Hubert i ja padliśmy ofiarami jakiegoś eksperymentu, mistycznego spisku, zrządzenia losu, który miał wobec nas swoje plany. Spośród milionów ludzi wybrał sobie jego i mnie, doprowadził do naszego spotkania, a potem połączył uczuciem, które wykraczało poza sferę ludzkiego pojęcia. Szkoda, że na tak krótko. Zbyt krótko. To niesprawiedliwe.

Spędziliśmy razem noc. Kochaliśmy się najpierw na plaży, potem w pensjonacie, w którym zatrzymał się Hubert. Nie martwiłam się niczym, zapomniałam o swoich kompleksach, małych ułomnościach, o których codziennie przypominało mi lustro. Poddałam się bez reszty fali namiętności, która piętrzyła się we mnie, wzbierała, niemal rozsadzała od środka. Zajęłam się – wtedy to już wiedziałam – moim mężczyzną, jak jeszcze nigdy żadnym z dotychczasowych partnerów. Wpadałam na coraz to nowe pomysły, nie brakowało mi zmysłowości, erotycznej inwencji i odwagi w spełnianiu drzemiących głęboko fantazji.

Smakował wybornie. Wypełniał mnie całą, parokrotnie doprowadził do stanu ekstazy, złożonego poziomu erotycznego spełnienia. Nie miałam dotąd świadomości, że takowe w ogóle istnieje. Byłam na niego zachłanna, w chwilach zapomnienia przyciskałam go mocno do siebie, zajmowałam się jego męskością z takim zatraceniem, iż raz po raz dawał mi znać, że odczuwa ból. Syczał, ale nie chciał, żebym przestawała. Mówił, że sprawiam mu nieopisaną przyjemność. Prosił, bym się w niczym nie ograniczała. I ja też pozwoliłam mu być sobą, zachowywać się zgodnie z pragnieniami. Zależało mi na jego szczęściu.

Okazał się takim, jakim być powinien. Ideałem. Kiedy tego pragnęłam, był wyjątkowo subtelny, czuły, sensualny, innym razem drastycznie przyśpieszał, spinał wszystkie mięśnie, stawał się potężny, silny i stanowczy. Doskonale odczytywał moje bieżące potrzeby. Stanowił uzupełnienie mnie, brakujący element, bez którego moja cielesność i dusza nie były kompletne. Żyłam do tej pory w dużym niedosycie, lecz to się na szczęście zmieniło. I zostało ze mną już do końca…

Każdy z naszych późniejszych kontaktów, setki spontanicznych zbliżeń lub choćby króciutkich przytuleń, setki ukradkowych spojrzeń, poważne lub luźne rozmowy, przelotne uśmiechy bądź wieczory, w których umieraliśmy ze śmiechu – wszystko to było przesycone eterycznością, mistycyzmem, czymś, czego nie da się opisać słowami. Powiedzieć, że byliśmy dla siebie stworzeni, to jak nic nie powiedzieć. Bo to my siebie stworzyliśmy, własny, rozumiany tylko przez nas świat, nową jakość, kosmos. Byliśmy jednością. Przekonani, że to się nigdy nie zmieni.

Zostaliśmy w Rogowie przez tydzień, z dnia na dzień odkładaliśmy nasz powrót, nie mogąc się sobą nacieszyć i nie chcąc dopuścić do chwili, w której będziemy musieli się rozstać. A kiedy nadeszła, przyrzekliśmy sobie, że nie rozdzielimy się na długo. Wyłącznie na czas, w którym uporamy się z obowiązkami w naszych odrębnych rzeczywistościach, załatwimy najpilniejsze sprawy czekające na nas po powrocie z przedłużonego weekendu i jak najszybciej zamieszkamy razem. Tak, w tym samym momencie przyszedł nam do głowy ten pomysł. I ani trochę nie wydawał się on nam szalony, odważny, zmuszający do szczegółowej analizy tego, czy oferta, jaką sobie nawzajem składamy, jest stosowna czy nie. Przeciwnie, odbieraliśmy ją jako naturalną, wynikającą z błyskawicznego rozwoju naszej – mimo iż krótkiej – niebywale głębokiej relacji.

Wprowadził się do mnie. I został już w Pile do ślubu. Chwilę wcześniej podjęliśmy decyzję o sprzedaży jego mieszkania w jednym z nowoczesnych warszawskich apartamentowców, a za uzyskane pieniądze kupiliśmy mały, uroczy domek w Rogowie. Nadarzyła się ku temu okazja, gdy pojechaliśmy wiosną odwiedzić nasze ulubione miejsce na ziemi. Spacerując codziennie, pokonując dobrze już nam znaną drogę między hotelem a plażą, mijaliśmy willę – drewnianą, pomalowaną na zielono, pokrytą spadzistym dachem, z rzucającymi się w oczy pięknymi okiennicami w kolorze intensywnej żółci, otoczoną rozległym, dziko rosnącym ogrodem. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia, tak samo jak w moim Hubercie, i skrycie marzyłam, że i z nią zwiążę się na stałe. Okazało się, że narzeczony podzielał moją fascynację. Wyznał mi pewnego wieczoru, żartując i mówiąc o niej jak o uwodzicielskiej kobiecie: „Nie spocznę, póki nie będę jej miał”. A potem oznajmił z uśmiechem, że została wystawiona na sprzedaż.

Na ślubie, dokładnie w pierwszą rocznicę naszego poznania, prócz Huberta, mnie, jego przyjaciela i mojej kuzynki, których poprosiliśmy na świadków, nie było nikogo. Pragnęliśmy tę chwilę mieć tylko dla siebie, przeżyć ją intymnie, kameralnie, nacieszyć się sobą, poczuć, że ta uroczystość jest wyłącznie nasza, a dopiero później, kiedy urządzimy już nasz azyl w zakupionym domku na wybrzeżu, pomyślimy o jakiejś imprezie dla rodziny oraz najbliższych znajomych. Z niczym nie zamierzaliśmy się śpieszyć. Byliśmy młodziutcy, do szaleństwa w sobie zakochani, pełni planów na przyszłość, na realizację których – wydawało nam się – mamy całe życie.

Przerwał je jego wypadek. Tragiczny, szokujący, który spadł na nas jak grom z jasnego nieba. Przez pierwsze dni ani trochę w to nie wierzyłam. Nie dopuszczałam do siebie informacji, że mojego męża nie ma i już nigdy nie będzie. Siedziałam osowiała w fotelu, z telefonem w ręku, czekając na wiadomość od niego, stałam osłupiała przed oknem, wypatrując jego samochodu pod blokiem. Ale nic takiego się nie wydarzało. Ten samochód… widziałam jego wrak kilka tygodni później, na zdjęciach załączonych do dokumentacji ubezpieczeniowej. To, że ciało mojego Huberta, który w trumnie wyglądał, jakby spał, z jednym tylko draśnięciem na skroni, stanowiło całość, można by traktować w kategorii cudu. Można by, gdyby żył, oddychał, patrzył na mnie, mówił, że mnie kocha. Do dziś winię siebie, że pozwoliłam mu jechać do Rogowa na weekend, by zacząć remont domu.

Skończyłam. Majka się rozpłakała. Już uprzednio policzkami spływały jej pojedyncze łzy, lecz dopiero kiedy dotarł do niej sens mojej historii, gdy uzmysłowiła sobie, jaki rodzaj więzi łączył mnie i męża, a przede wszystkim, że ten dom w Rogowie najpierw scalił, a potem rozdzielił dwoje zakochanych w sobie bez pamięci ludzi, zupełnie się rozkleiła. Nie mogłam jej uspokoić, a przecież to ja powinnam najboleśniej przeżyć to wyznanie. Ale jak wspomniałam… we mnie się wiele zmieniło. Pogodziłam się z losem, pokonałam żal, drenujące mnie poczucie niesprawiedliwości. Zmieniłam swoje nastawianie do okoliczności śmierci Huberta, a po pięciu latach ciągłego ich roztrząsania, zdałam sobie sprawę, że ta tragedia nie była wymierzona we mnie. To był nieszczęśliwy wypadek, jakich codziennie wydarzają się setki. I musiałam to zaakceptować. Miałam wybór – zacząć pisać swoją baśń od nowa, ilustrując ją odtąd wyłącznie dobrymi myślami, nie szukając winnych, celowości tego, co się stało, i nie pielęgnując w sobie nienawiści do całego świata, albo pokona mnie przeszłość. Wybrałam to pierwsze. Przeprowadzam się do naszego raju nad Bałtykiem. Z przekonaniem, że weszliśmy w jego posiadanie po coś, że będzie moją bezpieczną przystanią, w której znajdę radość. Nie dopuszczę do tego, by było inaczej.

– Zastanawia mnie tylko jedno – podjęłam, kiedy nasza rozmowa z powrotem przybrała lżejszy ton, a moja przyjaciółka nieco ochłonęła.

– Dlaczego on wciąż ci się śni i mówi, że cię nie opuścił? – weszła mi w słowo Maja, osuszając nadal wilgotny od płaczu podbródek, po czym dopiła wino.

– Tak – westchnęłam. – To się nadal dzieje.

– Może chodzi mu o to, że jest i będzie z tobą już zawsze? Chce ci powiedzieć, że czuwa i bez względu na to, gdzie się teraz znajduje, zawsze możesz liczyć na jego wsparcie. Nie zdążył się z tobą pożegnać, wam obojgu tego wciąż brakuje.

– Pewnie tak – odrzekłam, choć bez przekonania, bardziej dlatego, by przed samą sobą wytłumaczyć słowa Huberta, które przekazywał mi we śnie. Czułam jednak, że jest w nich coś więcej. Że coś mu nie daje spokoju. I że go nie zazna, póki nie uwierzę, że te zapewnienia są prawdą. Dopóki nie przyznam mu racji. Miałam wrażenie, że już niebawem tak właśnie się stanie.

– A ten dom… – szepnęła z ogromnym wyczuciem. – Nie obawiasz się, że gdy tam pojedziesz, będzie ci trudniej oderwać się od przeszłości? Że się w nim poczujesz jeszcze bardziej samotna? Wiesz, to naprawdę silne i, co by nie powiedzieć, wciąż świeże wspomnienia.

– Jakoś nie – odparłam, tym razem przekonana słusznością mych słów. – Może jeszcze rok, dwa lata temu… Wtedy nie wyobrażałam sobie tam zamieszkać.

– To po co robiłaś tam remont? – zauważyła. – Dobrze zrozumiałam, że ponad rok temu firma, którą wynajęłaś, zakończyła najważniejsze prace? Już wcześniej musiałaś planować, że się przeprowadzisz – analizowała.

– Owszem, planowałam, ale… sprzedanie Rogowa. Myślałam o tym domu zupełnie inaczej. Traktowałam jak balast przeszłości, coś, co mnie obciąża, nie pozwala normalnie żyć i przytłacza wszystkim, co się z nim kojarzy. Źle to odbierałam, ale na szczęście to się już zmieniło. Dziś jestem szczęśliwa, podekscytowana, bo po raz drugi spełniło się moje marzenie o zamieszkaniu nad morzem.

– Kurczę, Anka, wszyscy o tym marzą. Tak bardzo się cieszę, że zmieniłaś zdanie i nie pozbyłaś się czegoś, co wcale nie jest balastem, ale częścią ciebie. Ciebie i Huberta. Dopiero by cię nawiedzał w tych snach! – pozwoliła sobie na żart.

Byłam jej za to wdzięczna, gdyż właśnie tak od tej pory chciałam o nim mówić. Z lekkością, z sentymentem, ale z poczuciem humoru, odrzucając gorycz straty i zasnutej nią rzeczywistości.

– No, na pewno. – Wzdrygnęłam się. Udałam, że przebiega mnie dreszcz. – A Rogowo byłoby przeklęte. Ktokolwiek by kupił tę willę, w podskokach by stamtąd uciekał. A potem wystawiał na sprzedaż. I tak przez stulecia.

– O nie! W nawiedzonym domu nikt by nie zamieszkał. – Skrzywiła się Majka. – Nawet ja, chociaż wiesz, że nie należę do strachliwych osób. I nawet piękno Bałtyku by mnie nie skusiło.

– Nie? A co? Co by cię skusiło?

– Ale jak? Do czego?

– No do zamieszkania w Rogowie? – Spojrzałam na nią z uśmiechem, unosząc wymownie brwi. – Może nie na stałe, bo bym tego raczej nie przeżyła – tym razem to ja się zgrywałam – ale… dwa tygodnie? Urlop pod znakiem bursztynów, dzikiej plaży, wschodów i zachodów słońca?

– Boże, Anka, serio? – Z radości aż podskoczyła. – Mówisz poważnie? Mogłabym przyjechać? – ekscytowała się.

– Mogłabyś. I bardzo bym chciała. Pod warunkiem, że pomogłabyś mi z projektem ogrodu. Jest w fatalnym stanie. Może razem wpadniemy na jakieś pomysły. Co ty na to?

– Jak na lato, kochana! – wykrzyknęła. Odwróciła się, złowiła wzrokiem swojego ulubionego kelnera i skinęła w jego kierunku. Wzięła do ręki pustą butelkę i pomachała nią wysoko nad głową. – Lato, które się zaraz zaczyna! – piszczała z radości. – Trzeba to uczcić! Szampan?

– Oczywiście. Stawiam! – zadeklarowałam, ciesząc się na wszystko, co miała przynieść przyszłość. Nie mogłam oczywiście wówczas jeszcze wiedzieć, czego się spodziewać, ale przeczuwałam, że czekają mnie same dobre rzeczy. To, co się wydarzyło później, totalnie mnie zaskoczyło i po raz kolejny zmieniło moje wyobrażenie o tym, jak przewrotny i zaskakujący potrafi być los.

ROZDZIAŁ III | ONA

Sobotni poranek był trudny. Mimo iż wstałam dopiero po dziesiątej, co w moim przypadku było nie lada wyczynem, jeszcze długo odczuwałam skutki wieczoru spędzonego z Majką. I rzecz jasna w towarzystwie wina, a później szampana, który sprawił, że świat dookoła wirował.

Ale warto było, skwitowałam w myślach, siedząc z kubkiem parującej kawy na łóżku i uśmiechając się na wspomnienie mojej wczorajszej, pożegnalnej imprezy. Spontanicznej, zorganizowanej naprędce, ale takie są przecież najlepsze. Śmiechom i rozmowom nie było końca, a dla mnie najważniejszy okazał się fakt, że pierwszy raz od wypadku Huberta naprawdę się przed kimś otworzyłam. Zrzuciłam z siebie ciężkie brzemię i poczułam się lżejsza. A to dobry znak, świadczył o dokonującej się we mnie zmianie, o odwadze i sile, które od pewnego czasu wypełniały moje serce. Utwierdziłam się w przekonaniu, że postępuję właściwie. I że od tej pory wszystko zacznie się układać.

Upiłam łyk kawy i rozejrzałam się wokół. Podjęłam decyzję, iż po południu zacznę się pakować. Priorytetem były ubrania, obuwie, pościel, kosmetyki, biżuteria, książki, ramki ze zdjęciami i pozostałe pamiątki. Nad morze zamierzałam to przewieźć swoim samochodem już w przyszłym tygodniu, resztę zaś w kartonach wysłać kurierem. Meble zdecydowałam się pozostawić w Pile i zamówić do Rogowa nowe, gdy już tam zamieszkam. A najlepiej, gdybym mogła powierzyć ich dobór, zakup oraz montaż komuś, kto się na tym zna i mnie w tym zakresie wyręczy. Brałam nawet pod uwagę wynajęcie architekta wnętrz. Tylko… czy takiego znajdę w okolicy? – zawahałam się, lecz wcale się tym nie zmartwiłam. Najważniejsze, że miałam na czym spać.

Kiedy wiosną udałam się do Rogowa, by odebrać prace związane z remontem, zabrałam ze sobą polowe łóżko, z myślą, że być może zostanę tam na noc. Ale nie zrobiłam tego, nie byłam w stanie, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zasnąć sama w domu, któremu wciąż nadawałam złą rolę, traktowałam go jako przeklęty, obwiniając za to, że odebrał mi męża. Wyjechałam w środku nocy, ale polówka została i póki co – do momentu umeblowania maleńkiej sypialni na piętrze – mogłam z niej korzystać.