Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy w pięć dni można wrócić do przeszłości?
Czy stara miłość naprawdę nie rdzewieje?
Magda przyjeżdża ze stolicy do rodzinnego Sosnowca, by po latach spotkać się ze swoją pierwszą dziewczyną. Wśród śląskiej i zagłębiowskiej architektury odżywają wspomnienia, a dawni znajomi okazują się lustrem, w którym można się przejrzeć i przeanalizować życiowe wybory. W komórce Magdy co chwilę lądują wiadomości od warszawskiej kochanki, która nie pozwala o sobie zapomnieć. Podróż w przeszłość stanie się bodźcem do podjęcia decyzji na temat przyszłości.
Pięć dni z życia głównej bohaterki przeplata się z opowieściami jej rozmówczyń. Nieheteroseksualne kobiety w różnym wieku przytaczają anegdoty o matkach, żonach i kochankach. Pewna siebie Kaśka, uwodzicielska Gabrysia i nieśmiała Anna mówią m.in. o tożsamości, coming oucie i o tym, jak to jest być z byłą swojej byłej. Wywiady, ogłoszenia matrymonialne i notki z aplikacji randkowych współtworzą manifest pokolenia 30-latków, dla których miłość naprawdę niejedno ma imię…
Nie rdzewieje to powieść o poszukiwaniu miłości. Miłości tak silnej, że staje się uzależnieniem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
PROLOG
Piątek, 5 października 2018
Biały jest polerowny alabastr z Karrary,
Białe mleko przysłane w sitowiu z koszary,
Biały łabęć i białym okrywa się piórem,
Biała perła nieczęstym zażywana sznurem,
Biały śnieg świeżo spadły, nogą nie deptany,
Biały kwiat lilijowy za świeża zerwany,
Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje
Niż marmur, mleko, łabęć, perła, śnieg, lilije.
JAN ANDRZEJ MORSZTYN, O swej pannie
Sosnowiec, osiedle Stulecia
„Następny przystanek: »Niwka Fabryka«. Kierunek: Czeladź Pętla”. W tym mieście przemysł ciężki przetrwał tylko w nazwach przystanków. Wie pani: „Fabryka”, „Kopalnia”, „Huta”. I „Kościół”. Na dokładkę. „Sielec Kopalnia” – taki był mój. Wysiadłam z autobusu.
Czasem widywałam z daleka dziewczyny z podstawówki. Sprężystym krokiem przemierzały osiedlowe uliczki. Nie, nigdy nie mówiły mi „cześć”. Po tylu latach łatwiej było udawać, że już przestałyśmy się znać. A przecież kiedyś grywałam z nimi w siatkówkę. To pomagało na plecy. Ból kręgosłupa dogonił mnie jednak kilkanaście lat później, kilkaset kilometrów dalej; dopadał na wszystkich kanapach i łóżkach, na których przyszło mi spać. Tym razem, gdy wróciłam, miało być inaczej – tym razem jednak w ogóle miało być inaczej, więc chyba się pani ucieszy, bo po to jest ta terapia. Wcześniej bolało. Po tym, jak wyprowadziłam się z Miasta, kiedy siedziałam na krzesłach biurowych i na fotelach w pociągach wożących mnie po Europie, wada postawy dawała o sobie znać.
Tylko Karolinie wszędzie było wygodnie. Tylko Karolina mogła zasnąć wszędzie, gdzie się położyła. Jej miękkie ciało potrafiło wpasować się w każdy układ poduszek, gąbek i sprężyn. Gdy ja nie mogłam spać w nocy i wierciłam się niespokojnie, jej nigdy nie mogłam dobudzić. Wysiadłam z autobusu, ciekawa, czy to też się u niej zmieniło.
Czasem widywałam z daleka dziewczyny z podstawówki. Tamte wspaniałe dziewczyny. Ich wyjścia po treningach. Z pewnością czekały je wtedy przygody. Tamte dziewczyny były przecież prawdziwymi dziewczynami, musiały mieć prawdziwe życie. Mnie po szkole czekało upraszczanie ułamków. Mogłoby się wydawać, że wciąż jesteśmy w tamtych czasach. Gdyby tylko nie maszerowały przez osiedle z wózkami dziecięcymi! Gdyby nie taszczyły toreb z pobliskiego marketu! Wiedziałam, jak je znaleźć na Facebooku, choć przecież powychodziły już za mąż i pozmieniały nazwiska. Na tych zdjęciach miały słodkie życie. Zawsze można było coś skorygować, nałożyć filtr, wygładzić cerę. Portrety dziecka dopiero po sesji ze ślubu, choć w życiu bywało odwrotnie. A jednak na widok tych postów ogarniała mnie głupia żałoba. Na wierzch wypełzały już pierwsze oznaki starzenia. Nie było ich jeszcze widać w sieci. Ale wiedziałam, że te dziewczyny już nigdy nie będą tak piękne, jak te z moich wspomnień. Teraz, myślałam, mają już pewnie grudki fluidu w głębokich zmarszczkach mimicznych. Już rysują im się podwójne podbródki.
Czasem widywałam z daleka dziewczyny z podstawówki. Na osiedlowej uliczce przechodziłam obok nich bez słowa. Mijając je z bliska, widziałam poszarzałą cerę z przebarwieniami i tłustym połyskiem. Nierówne plamy podkładu brązującego. Skórę lśniącą w białym świetle sklepów wielkopowierzchniowych, wysuszoną przez chemię z Niemiec, opalaną w solarium. W salonach urody na parterach dziesięciopiętrowych bloków. Wciąż jeszcze, gdy spotykam je na osiedlu, widzę je młodsze, piękniejsze – jak idą do tego solarium, gdzie na podłodze koniecznie gumoleum, jak stawiają na ławkach sportowe torby z poliestru, jak się kładą, jak rzucają zmięte koszulki. I widzę koronkę ich staników, koniecznie w kolorze fuksji lub limonki. Ramiączka zsuwane z wyrzeźbionych ramion. Tym razem miało być inaczej, choć przecież bywały powroty, kiedy nic nie bolało mnie tak bardzo, jak przedwcześnie zniszczona skóra tamtych dziewcząt. Dziewcząt, do których kiedyś wzdychałam.
CZWARTEK
4 października 2018
Ileż jest w naszych wspomnieniach – bardziej jeszcze w naszym zapomnieniu – owych przeróżnych twarzy młodych dziewcząt i młodych kobiet, którym przydało uroku – a nam wściekłej ochoty ujrzenia ich znowu – jedynie to, że się nam w ostatniej chwili wymknęły.
MARCEL PROUST, W poszukiwaniu straconego czasu, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński
1. Dwa serca
Warszawa, klub BarKa, impreza kobieca
Porzućcie nadzieję, którzy tu wchodzicie – myślałam, przechodząc na barkę po trapie. Kupiłam bilet, wzięłam czerwoną opaskę. Przejrzałam się w lustrze. Nigdy nie wiedziałam, jak się wpasować ubiorem. Mniejsza z tym, weszłam na górę. Muzyka dudniła. Większość dziewczyn była już na parkiecie, kilka nieśmiało podpierało ściany, dwie spały z głowami na stołach.
Od razu. Wiedziałam od razu, gdy ją zobaczyłam. Ten błysk, umiałam go rozpoznawać. Błysk jej błękitnych oczu. Znałam ten odcień z bliska. Sekunda, a jednak. Sunęła wzrokiem po mojej obcisłej sukience. Sekunda. Zrobiło mi się błogo. Spojrzałam znowu. Już miała niewzruszoną minę. Nieśmiało zerkałam na jej po męsku przystrzyżone włosy. Mimo delikatnych rysów miała w sobie coś władczego, coś, co odróżniało ją od dwóch koleżanek, które tańczyły po bokach. Nie znałam ich, lecz się nie zdziwiłam – u Natalii zawsze była spora rotacja. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się na powitanie. Duża brunetka i diwa w różowej peruce odwzajemniły uśmiech. Znów czułam na sobie jej wzrok. Zbyt śmiały jak na to miejsce i czas.
– Cześć! – zawołała.
– Cześć – rzuciłam, podchodząc.
Musnęłam ustami jej jasny policzek. Sekunda. Dwie. Wystarczyło. I tak przycisnęłam wargi odrobinę za długo. A może to dlatego, że byłyśmy na parkiecie, muzyka dudniła i obie chwiałyśmy się trochę.
– No, wreszcie mnie widzisz. Czekałaś cały miesiąc? – spytała. Jak zwykle.
– Jak ty mnie dobrze znasz! – odparłam, choć wcale mnie dobrze nie poznała, nasz kontakt był bardzo rwany.
– Proste. Od dawna robię w temacie.
To ściema, wiedziałam, że jest o kilka lat młodsza.
– Doceniam, bo szukam kobiet z doświadczeniem – stwierdziłam jednak bez mrugnięcia okiem.
– I dobrze trafiłaś. Musiałaś zresztą ostro stalkować mój profil.
– Żeby to raz!
– A dzisiaj na żywo mogę być twoja – rzuciła swobodnie, unosząc ręce. Zagarniała przestrzeń, a ja się jej poddawałam.
Z początku nie miałam wątpliwości. Ironia tak jasno zarysowana! Nie przyszłam tam zresztą dla niej. Przyszłam potańczyć. Tyle. Czy na kobiecych imprezach w ogóle można było szukać dziewczyny? Wątpliwe, przynajmniej nie takiej na dłużej. Jej silne, zgrabne ramiona, warszawska Syrenka na jednym z nich. „Na żywo mogę być twoja”. Syreni śpiew. Żarty.
– Chcesz jakieś piwo? – spytała.
– Dzięki, jutro jadę do Miasta, nie mogę dzisiaj przesadzić.
– Mówiłam o jednym. – Zaśmiała się. – No dobra, wiem, jak to się zwykle kończyło.
– Serio. Kumpela ma koncert, chciałabym wpaść – powiedziałam, myśląc naiwnie, że wytrwam.
Nie chciałam jej mówić, jaki był prawdziwy powód. Otwieranie się przed Natalią, przynajmniej w przenośni, było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Tego wieczoru reszta pozostawała kwestią otwartą.
– Nie musisz być jutro w pracy?
– Długo mnie nie widziałaś! Pracuję zdalnie, robię zresztą w lesbijstwie – odpowiedziałam ze śmiechem. – Herstoria, przygotowuję teraz taki projekt.
– To co, może wpadnę na wywiad? Nie chcesz mnie przeegzaminować?
I tak dalej. „Na żywo mogę być twoja”. Niewinne żarty. A jednak z każdym utworem zbliżałyśmy się do siebie. Pozwalałam jej się prowadzić, a ona dotykała mnie ostrożnie i delikatnie. Tak jakby podejmowała ryzyko. Kolejny zresztą raz. Wiedziałam, co będzie dalej. Nie mogło mi się wydawać. Dlaczego? Bo ta Różowa od początku chciała nas rozdzielić. Zapobiec czemuś, co narastało.
– I jak, spełniłam oczekiwania? – spytała Natalia.
– Rozejrzę się jeszcze. I wrócę z informacją zwrotną.
– Poproszę.
– Od kiedy tak ci zaczęło zależeć?
– Od zawsze. Od chwili, gdy cię zobaczyłam. Aż trudno mi się powstrzymać, takie mam na ciebie ciśnienie.
Mówiła mi to i podobne rzeczy, coraz bardziej na ucho. Tańczyłyśmy coraz ciaśniej, jej dłonie sunęły po moich biodrach, nie przekraczając jednak pewnej granicy. Musiałam ją najwyraźniej zakreślić, świadczyły o niej moje drobne drgnienia. Natalia odczytywała tę tektonikę, tak jakby jej palce były zestrojone z każdym ruchem mojego ciała. Robiła to tak delikatnie i z nabożeństwem, że zaczęłam myśleć, jak by wyglądały muśnięcia tych palców, jak czułe muszą być takie opuszki, uważne, wyważone co do milimetra... Jak by to było, gdybyśmy leżały i w ciszy patrzyły sobie w oczy? Wśród pocałunków i szeptów jej dłonie prowadziłyby mnie głębiej. Kiedy ostatnio ktoś tak mnie dotykał?
– Magda, co byś dziś chciała?
Wiedziała, jak mnie prowadzić. Jak wywołać emocje tak silne, że spuszczałam wzrok. Słuchałam jej szeptu, lekko otwierając usta. Gdy się nachylałam, moje czarne kosmyki gładziły jej policzki i szyję.
– Lubię korzystać z życia – wyszeptałam wreszcie. – Czy mogę liczyć na wsparcie?
– No jasne – odparła.
Czy była zdziwiona? Tak, ta śmiałość chyba ją zaskoczyła. Czy tylko mi się zdawało, że gdzieś wkradła się wątpliwość? A jednak wciąż czułam na sobie jej dłonie. Mijały kolejne utwory. Różowa robiła się zazdrosna.
– Halo, gołąbeczki! Chodźcie ze mną na szluga!
Poszłyśmy, mimo że miałam już przecież nie palić.
– Wiesz, stara, uważaj na nią – powiedziała do mnie Różowa.
– Ale ja znam Natalię – zaśmiałam się. Znałam konstelacje dziwnych tatuaży ukrytych pod jej luźną koszulką.
– Na serio. W łóżku jest bardzo ostra – ciągnęła jak na szkolnym występie. Kropka. Zastygła w oczekiwaniu na efekt.
I słusznie, bo Natalia się spięła.
– Co ty odpierdalasz?! – Zbliżyła się do Różowej.
– A nic, tak se rzuciłam.
– Ja pierdolę, naprawdę, kurwa.
Ale kluczowa w tym wszystkim była moja reakcja, to mnie należało zniechęcić. Zabawne, bo nic z tego, co było między nami wcześniej, nie zdążyło jeszcze tak na mnie zadziałać.
– Jesteś nielojalna – odezwałam się do Różowej.
Spojrzała na mnie oburzona.
– Co? Ja? En, słyszałaś, jak mnie nazwała?! – zapieniła się, lecz Natalia znów zaczęła ją opierdalać.
Patrzyłam na to ze znużeniem. Klasyczne kobiece imprezy, marność nad marnościami. Coś jednak było w Natalii, coś nie dawało mi spokoju. Podeszłam bliżej. To był mój debiut w roli mediatorki.
– Zresztą – powiedziałam, patrząc Różowej w oczy – ja lubię być w łóżku zdominowana.