Nie wszyscy chłopcy są niebiescy - George M. Johnson - ebook

Nie wszyscy chłopcy są niebiescy ebook

George M. Johnson

0,0
44,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Oto balsam dla duszy, świadectwo i sojusznik młodych czytelników w walce o równość!

Publishers Weekly

Płeć, kolor skóry. Mężczyzna, kobieta. Czarny, biały. Te proste linie podziału określają oczekiwania: jak masz się zachowywać i kim się stać. W tej układance nie ma miejsca dla osób, które odstają od norm albo dopiero muszą zdecydować, kim naprawdę są. George, czarny chłopak z Plainfield, prędko zrozumiał, że był inny. Lubił lalki i układanie włosów. Nie był twardy, jak prawdziwi czarni chłopcy. Mógł z tym zrobić tylko jedno: nie rzucać się w oczy i wtapiać w tłum. Ale George szybko zrozumiał, że tak nie można żyć...

Ta książka stanowi prawdziwy przełom.

Bitch

Ten niezwykły zbiór esejów składa się na osobisty pamiętnik pełen wspomnień z dorastania czarnoskórej osoby queer w amerykańskim mieście. Znalazło się w nim wiele przejmujących historii, wzruszających i zabawnych: o rodzinie, zakochaniu się, radości z tego, kim się jest, i o trudzie odnajdywania własnej tożsamości. Opisano tu również doświadczenia przemocy, nienawiści i homofobii. Ta szczera opowieść mówi też, jak trudno jest żyć w świecie pełnym toksycznej męskości i nierówności, a także jak ważne są braterstwo, przyjaźń i - przede wszystkim - odwaga.

Żywiołowy, buntowniczy pamiętnik przesycony głęboką miłością do poruszanych w nim tematów!

New York Times

Odkryj, kim jesteś, i... nie bój się być sobą!

BeYA 18+

Obecnie przypisujemy płeć jeszcze przed urodzeniem. Zostaliśmy społecznie uwarunkowani, aby uczestniczyć w określaniu płci dzieci w najwcześniejszym możliwym momencie - od chwili, gdy na ultrasonografie można zidentyfikować zewnętrzne narządy płciowe. Imprezy, na których ujawnia się płeć dziecka, stały się modnym sposobem świętowania losu przyszłego człowieka i kierowania go ku życiu zgodnemu z męskimi lub kobiecymi ideałami, zanim jeszcze będzie on w stanie za nimi świadomie podążyć. To tak, jakby im bardziej widoczne stawały się osoby LGBTQIAP+, tym usilniej społeczność heteroseksualna starała się stosować swoje normy. Moim zdaniem większość boi się, że stanie się mniejszością, robi więc wszystko, by utrzymać swoją przewagę.

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 259

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



George M. Johnson

Nie wszyscy chłopcy są niebiescy

Przekład: Piotr Cieślak

Tytuł oryginału: All Boys Aren’t Blue

Tłumaczenie: Piotr Cieślak

ISBN: 978-83-8322-569-2

Copyright © 2020 by George M. Johnson

Published by arrangement with Farrar Straus and Giroux Books for Young Readers, an imprint of Macmillan Publishing Group, LLC.

All rights reserved.

Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/niwsch_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://beya.pl

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, problemy rodzinne, przemoc, gwałt, autodestrukcja, agresja, problemy psychiczne, uzależnienia, sceny intymne, przyjmowanie substancji odurzających, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Od autora

Pisząc tę książkę, starałem się jak najwierniej i zgodnie z prawdą przedstawić moje doświadczenia. Pragnąłem opowiedzieć tę historię w całości, z uwzględnieniem dobrego, złego oraz spraw, o których zawsze bałem się mówić publicznie. Oznacza to, że zapuszczałem się w niej na terytoria i omawiałem tematy, które jako „zbyt trudne” często nie są polecane nastolatkom.

Prawda jest jednak taka, że opisane sytuacje stały się moim udziałem w dzieciństwie, w wieku nastoletnim i we wczesnej dorosłości. Choć więc istotnie dotykam trudnych kwestii, należy je nie tylko poruszać, lecz także pozwalać o nich czytać młodzieży, która być może będzie musiała stanąć w życiu przed wieloma podobnymi wyzwaniami.

W tej książce poruszam kwestie wykorzystania na tle seksualnym (w tym molestowania), homofobii, rasizmu, antyczarności i utraty dziewictwa. Opisy niektórych zdarzeń są dość obrazowe, odzwierciedlają jednak doświadczenia, z którymi wiele czytających tę książkę osób zetknie się lub już się zetknęło. Chciałbym, aby czytelnicy, których to dotyczy, poczuli się na kartach tej książki dostrzeżeni i usłyszani.

W tekście padają niejednokrotnie słowa nigger lub nigga; niekiedy w pełnej formie, a czasami w postaci skrótu n***. To samo dotyczy określeń pedzio i pedał oraz ich skrótów. Zawarłem te obelgi w książce po to, by wywrzeć określony efekt emocjonalny i intelektualny. Rozmawiając na jej temat, postaraj się, proszę, zachować podobnie przemyślane nastawienie. Jeśli nie identyfikujesz się jako osoba czarnoskóra, pochodzenia afroamerykańskiego lub queer, nie używaj tych obelg, mogą one bowiem być krzywdzące dla innych. Chcąc do nich nawiązać, lepiej ujmij je w łatwo rozpoznawalną formę: słowo na literę…

Pamiętaj, proszę, że napisałem tę książkę z miłości i poczucia troski, przede wszystkim jednak po to, by oddać głos wielu osobom z marginalizowanych społeczności, których doświadczenia nie zostały jeszcze nigdzie opisane.

Mam nadzieję, że książka ta w niektórych momentach cię rozbawi. Mam nadzieję, że w innych uronisz łzę. Liczę także na to, że dzięki niej otworzysz się na ludzi, z którymi być może nigdy nie rozmawiałeś z powodu dzielących ich od ciebie różnic. Nie różnimy się tak bardzo, jak myślisz, a wszystkie nasze historie mają znaczenie i zasługują na to, by je doceniać i opowiadać.

Z miłością,

George M. Johnson

Mały George z prababcią Lulą Mae

Wstęp

Oto ja. Czarny. Queer.

Historia mojego przyjścia na świat była iście prorocza.

Gdy ciotka ujrzała moją wystającą z łona matki głowę ozdobioną burzą pięknych, kruczoczarnych kręconych włosów, wybiegła na szpitalny korytarz, gdzie czekała reszta rodziny.

— To dziewczynka! Dziewczynka! — zawołała, ku podekscytowaniu babci i lekkiemu rozczarowaniu mojego ojca. Ale gdy wróciła na salę porodową, a ja przyszedłem na świat już tak całkiem, uświadomiła sobie, że jej pospieszne założenie wymaga skorygowania.

Pognała z powrotem do rodziny i powiedziała: — Ech, tak naprawdę to chłopiec.

O zamieszaniu „To dziewczynka! Nie, to chłopiec!” zabawnie się czyta, lecz w rzeczywistości wcale nie jest to takie śmieszne, zwłaszcza jeśli bohater przytoczonej historii zmaga się ze swoją tożsamością. Płeć jest jedną z najważniejszych projekcji rzutowanych na przychodzące na świat dzieci, choć rodziny nie mają pojęcia, kim ostatecznie okaże się dziecko. W naszym społeczeństwie płeć człowieka wynika z rodzaju genitaliów. Na podstawie tego faktu określa się, czy dany malec jest chłopcem, czy dziewczynką, a nie kimś z całego spektrum tożsamości, w którym dziecko powinno odnaleźć swoje miejsce samo.

Obecnie przypisujemy płeć jeszcze przed urodzeniem. Zostaliśmy społecznie uwarunkowani, aby uczestniczyć w określaniu płci dzieci w najwcześniejszym możliwym momencie — od chwili, gdy na ultrasonografie można zidentyfikować zewnętrzne narządy płciowe. Imprezy, na których ujawnia się płeć dziecka, stały się modnym sposobem świętowania losu przyszłego człowieka i kierowania go ku życiu zgodnemu z męskimi lub kobiecymi ideałami, zanim jeszcze będzie on w stanie za nimi świadomie podążyć. To tak, jakby im bardziej widoczne stawały się osoby LGBTQIAP+, tym usilniej społeczność heteroseksualna starała się stosować swoje normy. Moim zdaniem większość boi się, że stanie się mniejszością, robi więc wszystko, by utrzymać swoją przewagę.

Często zastanawiam się, jak wyglądałby świat, gdyby ludzi informowano po prostu: Masz dziecko zpenisem lub zwaginą, lub zinnymi genitaliami. (Jeśli zdumiały cię te inne, poszukaj znaczenia terminu interpłciowość). Co by było, gdyby rodzice otrzymywali ponadto wskazówki dotyczące pielęgnowania dziecka, obejmujące zwracanie uwagi na to, ku czemu mały człowiek naturalnie się skłania, i po prostu zaspokajali te ciągoty? Gdyby pozwalali dziecku odkrywać swoją płeć, zamiast popychać je którąś z dwóch jedynie słusznych dróg, jakie dostrzega społeczeństwo?

Nadając płeć przy urodzeniu, przypisuje się nam również odpowiedzialność za rozwój i nawigowanie po falach życia w oparciu o proste odhaczanie odpowiednich pól. Mężczyzna. Kobieta. Czarny. Biały. Heteroseksualny. Gej. Dzieci, które nie pasują do tych idealnych szufladek, często zadają sobie pytania, jaka jest prawda:

Jestem dziewczynką?

Jestem chłopcem?

Jestem jednym idrugim?

Nie jestem żadnym?

Jako dziecko usilnie zmagałem się z tymi pytaniami i walka ta przejawiała się na różne sposoby przez całe moje życie. Teraz, jako osoba dorosła, znacznie lepiej rozumiem kwestie seksualności i płci oraz rodzaje presji wywieranych przez społeczeństwo, mających na celu podporządkowanie nas temu, co jest uznawane za normę. Rozumiem, że w tym poczuciu normalności nie ma miejsca dla tych z nas, którzy nie wpisują się w kanon tego, jaka powinna być osoba będąca dziewczynką bądź chłopcem lub jak powinien się zachowywać mężczyzna, a jak kobieta.

Niestety, wciąż nie udało się wyjść z dyskusją na ten temat poza kwestię tożsamości przyjmowanej przy urodzeniu. A osoby LGBTQIAP+ walczą nie tylko o prawo do samookreślenia i bycia akceptowanymi w społeczeństwie, które składa się głównie z dwóch płci — co byłoby absolutnym minimum owej akceptacji. Walczymy też o przetrwanie w obliczu fizycznych aktów przemocy. Wielu z nas się to nie udaje. Spektrum naszych traum może być równie szerokie jak naszych tożsamości.

Książkę tę zacząłem pisać z zamiarem kończenia każdego rozdziału rozwiązaniami różnych niesprzyjających lub zagmatwanych okoliczności życiowych, których doświadczałem jako czarnoskóre homoseksualne dziecko w Ameryce. Szybko uświadomiłem sobie jednak, że będzie ona mówić o czymś więcej. O nakładaniu się moich tożsamości i znaczeniu dzielenia się tym, jak owe zazębiające się aspekty były dla mnie z jednej strony przywilejem, z drugiej zaś ciężarem.

Wielu z nas dźwiga brzemię traum z przeszłości, które ujawniają się w dorosłym życiu. Wszyscy przechodzimy przez etapy akceptowania naszych różnych tożsamości lub zmagań z nimi — homoseksualną, heteroseksualną czy nieokreśloną. W radzeniu sobie z tymi kwestiami niebagatelną rolę odgrywają rasa i inne czynniki. Wielu z nas jest nieustannie na etapie przepracowywania czegoś — ciągłego stawania się bardziej świadomą wersją siebie.

Ta książka jest eksploracją moich dwóch tożsamości — Czarnej[1] i queer — oraz stawania się świadomym ich zależności w sobie i w społeczeństwie. Opowiada o tym, jak sobie uzmysłowiłem, że żadnej z tych tożsamości nie da się łatwo zaszufladkować i wchodząc gdzieś, reprezentuję je obie, bez względu na przestrzenie i środowiska, w których muszę nawigować. W społeczności białych w pierwszej kolejności jestem postrzegany jako Czarny, co jednak nie neguje tożsamości queer, która będzie się musiała mierzyć z osobną dyskryminacją. W społeczności Czarnych, w której obracam się częściej, to nie kolor mojej skóry jest kwestionowany na początku. Chodzi raczej o to, że w połączeniu z tożsamością queer jest on uznawany jako godzący w moją Czarność i ogólny wizerunek Czarnych mężczyzn.

Ponieważ jest to pamiętnik, dzielę się w nim z tobą niektórymi osobistymi wspomnieniami. Wspomnienia te są elementem konkretnie moich doświadczeń jako dziecka, nastolatka i młodego dorosłego. W pewnym stopniu stanowią one zarazem odzwierciedlenie uniwersalnych przeżyć ludzi Czarnych i queer. Moje zmagania są zmaganiami ludzi Czarnych i ludzi queer oraz osób funkcjonujących na styku obu tych tożsamości. W tym miejscu w grę wchodzi wspomniany w podtytule manifest. Wierzę, że dominująca społeczność narzuca koncepcję „normalności” po prostu w celu stłumienia różnic, co oznacza, że każdy człowiek niemieszczący się w owej normalności wcześniej czy później będzie prześladowany. W każdym rozdziale tej książki przywołuję wspomnienia moich doświadczeń związanych z dorastaniem oraz dotyczące ich przemyślenia w szerszym kontekście życia jako Czarna osoba queer.

W dzieciństwie nasłuchałem się słowa nigga[2], które w moim domu było stosowane w dobrotliwym kontekście. Podobnie działo się w wielu Czarnych rodzinach. W szkole średniej regularnie używałem tego słowa w rozmowach z przyjaciółmi. Tak się robiło w wieku trzynastu lat — to znaczy klęło i używało słowa na n. Wszyscy to robiliśmy. Tak się witaliśmy i tak wspólnie błaznowaliśmy. Używaliśmy różnych tonacji i modulacji głosu, które nadawały temu słowu specyficzne odcienie znaczeniowe. Ale nigdy nie kończyliśmy go -er. Wiedzieliśmy, że wypowiedzenie go z twardym -er będzie oznaczało coś innego.

W szkole średniej przestałem go używać. Otoczony bielą nie śmiałbym pozwolić moim kolegom z klasy czuć się swobodnie, wypowiadając je przy mnie lub do mnie. Ilekroć wymknęło się któremuś z białych uczniów, korygowałem go. Białe dzieci uwielbiają poddawać Czarne dzieci takim próbom. Tylko niektóre z tych ostatnich tak bardzo starały się dopasować do reszty, że pozwalały białej młodzieży skraść tę część naszej kultury tylko po to, by mogły udawać, że są akceptowane w białym społeczeństwie.

Na studiach wróciłem do placówki zdominowanej przez Czarnych i ponownie zacząłem używać słowa na „n” w kontaktach z moimi nowymi przyjaciółmi. Zasady były podobne jak w szkole średniej, z tą różnicą, że jako dorosły już człowiek wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na używanie go i nikt nie jest w stanie mi tego zabronić. Prawdę mówiąc, większość profesorów nienawidziła tego słowa. Ich zdaniem było ono zbytnio nacechowane nienawiścią, abyśmy mogli kiedykolwiek w pełni odzyskać je na własność, niezależnie od formy.

Słowo na „n” było ostatnim słyszanym przez wielu moich przodków — bitych, zakuwanych w kajdany i zmuszanych do niewoli w nowej krainie. Było ostatnim, jakie docierało do uszu ludzi takich jak ja, linczowanych ku uciesze białych. „Dziwne owoce wiszące na topoli” — śpiewała wielka Nina Simone[3]. Dla wielu moich profesorów, którzy dorastali w czasach, gdy wciąż obowiązywały prawa Jima Crowa[4], i wiedzieli, czym jest legalna segregacja, słowo to nie było więc powodem do dumy.

To właśnie w czasie moich studiów i wkrótce po ich ukończeniu organizacje The National Association for the Advancement of Colored People (NAACP) i National Action Network zdecydowały, że nadszedł czas, by społeczność Czarnych pogrzebała słowo na „n”. Panowało przekonanie, że jeśli przestaniemy go używać, samo straci swą moc.

Pojawiły się argumenty z obu stron; znaleźli się ludzie za i przeciw akcji mającej na celu wyrugowanie słowa tak mocno związanego z najbardziej bolesnymi aspektami historii Ameryki. Zacząłem skłaniać się ku przekonaniu tej ze stron, która uważała, że najlepiej będzie je zakopać. W owym czasie uczyłem się być „porządnym Murzynem” — z dobrymi ocenami i dyplomem wyższej uczelni — próbującym dopasować się do białego społeczeństwa, w którym moim zdaniem zasługiwałem na równe traktowanie. Nieużywanie wspomnianego słowa stało się dla mnie ważne, bo czułem, że w jakiś sposób nam ono uwłacza.

Czułem też, że stosowanie go jest czymś złym, bo biali ludzie krzywili się na jego dźwięk. Krzywili się też niektórzy Czarni. Dalsze posługiwanie się nim straciło dla mnie sens, zwłaszcza że wciąż budziło kontrowersje. Zrobiłem to samo co z większością rzeczy, którymi nie chciałem się zajmować — pogrzebałem je.

Nie starałem się jednak pogrzebać samego tylko słowa na „n”. Robiąc to, zakopywałem też swoją tożsamość queer. Skoro nie umiałem postrzegać niektórych aspektów własnej Czarności jako godnych szacunku, w żadnym razie nie byłem gotowy do postrzegania swojej queerowości jako takiej. Teraz wiem, że queerowość jest częścią Czarności i nie ma Czarności bez osób queer.

Potem, na początku 2012 roku, Trayvon Martin został zabity przez George’a Zimmermana i cała moja perspektywa na bycie Czarnym w tym społeczeństwie uległa zmianie. Zobaczyłem, że nowe ruchy na rzecz praw obywatelskich są prowadzone przez ludzi, którzy wyglądają tak jak ja. Ludzi, którzy walczą za mnie i inne Czarne dzieci. Dopiero wtedy na dobre rozpoczął się u mnie proces oduczania.

Przejrzałem na oczy, widząc, że policja strzela do Czarnych. Że funkcjonariusze zabijają Czarne dzieci, takie jak Tamir Rice. Że nie ma znaczenia, czy jesteś zamożnym Czarnym, biednym Czarnym, dzieckiem, czy dorosłym. W oczach społeczeństwa nadal byłem n****. A moja miłość do Czerni oznaczała, że mam pełne prawo walczyć o mój lud i takież prawo do odzyskania tego słowa na własność.

Tak oto ponownie zacząłem używać słowa na „n”. Teraz rozumiem, że moja Czarność jest określana przeze mnie, a użycie lub nieużywanie tego słowa stanowi kwestię mojego wyboru. Wybór ten nie powinien jednak być podyktowany komfortem tych, którzy nieustannie starają się mnie dyskredytować. Zrozumiałem, że w oczach społeczeństwa nie ma czegoś takiego jak „porządny Murzyn”, a ja nigdy nie miałem nim zostać.

CZARNY.

Moja druga tożsamość — queer — jest podróżą, która będzie trwać do śmierci, w co niezachwianie wierzę. Każdego dnia dowiaduję się o sobie czegoś nowego. Mogę usiąść i spojrzeć wstecz na wszystkie te chwile, w których objawiała się moja queerowość, w sposób znany mi i nieznany.

Już w dzieciństwie wiedziałem, że jestem inny. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, co to oznacza, teraz wiem jednak, że bycie innym dzieckiem było w porządku. Inność nie oznaczała, że coś jest nie tak ze mną, tylko z moim środowiskiem kulturowym, które zmuszało mnie do życia jako ktoś, kim nie jestem. To, że nie mogłem się w pełni odnaleźć wśród Czarnych bohaterów albo w książkach do historii, wynikało raczej z korekt owej historii mających na celu zaoszczędzenie białym poczucia winy niż z niedopuszczania do ujawnienia całej prawdy.

Przekonałem się, że młodzi ludzie, którzy dostrzegali moją inność, nie mieli nic przeciwko niej, dopóki społeczeństwo nie nauczyło ich postrzegania jej w charakterze zagrożenia. Odmienności, takie jak zniewieściałość czy styl ubierania się, przez całe moje dzieciństwo były nieustannie atakowane przez dzieci, które nawet nie wiedziały, dlaczego miałbym się ich wstydzić. Szydzenie ze mnie nie leżało w ich naturze, tylko w naturze tych, którzy je wychowywali i nauczyli drwić z innych przejawiających te cechy. Większość dzieci nie jest podła z natury. Ale rodzice mogą je takimi uczynić.

W gimnazjum i szkole średniej nie miałem innego wyjścia, jak tylko się maskować. Stałem się przedstawicielem jeszcze mniej licznej mniejszości i po raz pierwszy musiałem radzić sobie ze zderzeniem Czarności i queerowości oraz wiążącymi się z nim podwójnymi prześladowaniami. Walka o prawa Czerni w białej przestrzeni przychodziła mi naturalnie i podejmowałem ją przy każdej nadarzającej się okazji. Ale walka o prawa osoby queer nigdy nie wydawała mi się realnym ani bezpiecznym wyjściem.

Przez całą szkołę średnią żyłem w izolacji. Okruchy reprezentacji osób queer widywałem tylko w małych telewizyjnych rólkach. Rzadko grali je ludzie, którzy wyglądali tak jak ja. Nigdy jednak nie zdobyłem się na pewność siebie, która pozwoliłaby mi być taką osobą. Na szczęście studia otworzyły mi oczy na prawdziwe odbicia mnie samego — w literaturze, sztuce i na zajęciach. Może nie stało się to odpowiednio wcześnie, ale w samą porę. Uzmysłowiłem sobie, że spraw, przed którymi zawsze uciekałem, tak naprawdę nigdy nie zostawiłem za sobą. Te zaś, do których dążyłem, były jedynie mitem obiecującym przemienienie mnie w coś; w kogoś, kim wcale nie chciałem być.

Na studiach podjąłem ryzyko, robiąc coś, co było tak dalekie od bycia queer, że mogło zatrzasnąć mnie jeszcze głębiej w szafie: wstąpiłem do bractwa studenckiego. Starałem się na własne potrzeby zachować wizerunek męskości — coś, czym Czarne bractwa kierują się od lat. Okazało się, że znajdując bractwo, odnalazłem siebie. Spotkałem braci z podobnymi doświadczeniami, goniących za tym samym co ja. Zamiast dać nam to, czego myśleliśmy, że chcemy, wszechświat zaoferował coś, czego rzeczywiście potrzebowaliśmy.

Dał nam bezwarunkową miłość i braterstwo płynące ze wspólnych queerowych doświadczeń. Dał mi braci, którzy umieli dostrzec człowieczeństwo wykraczające poza moją queerowość. Dał mi pewność pozwalającą określić moją Czarność, queerowość i męskość — czy też jej brak. Po raz pierwszy mogłem żyć w całej swojej pełni — jako osoba Czarna i queer dzielące wspólną przestrzeń, i być za to kochanym, a nie wyszydzanym.

QUEER.

Chcę uwiecznić słowa układające się w historię mojego życia. Chcę uwiecznić tę narrację, w której radość splata się z bólem, a triumf z dramatem; narrację opisującą doświadczenia Czarnych osób queer, które zostały wymazane z podręczników historii, choć istniały od zarania dziejów.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad nieśmiertelnością. Zawsze zakładałem, że moja śmiertelność będzie związana z niezdolnością do przetrwania jako Czarna osoba queer. Mam tu na myśli śmierć tak wielu podobnych mi ludzi. Począwszy od epidemii HIV, przez przemoc domową, a na odebraniu sobie życia skończywszy, patrzyłem na ludzi takich jak ja, którzy nie sprostali uciskowi. Stają się oni tematem dzisiejszych wiadomości i wczorajszych nagłówków.

Pamiętam swoją nerwowość przed przystąpieniem do pisania takiej książki. Nie byłem przekonany, czy to właśnie ja powinienem zrelacjonować tę historię. Pisząc ją, zdałem sobie jednak sprawę, że nie opowiadam jedynie o własnych doświadczeniach. Opisuję historię milionów osób queer, które nigdy nie dostały szansy na opowiedzenie własnej. Przestałem się skupiać na zawarciu w tej książce wszystkich odpowiedzi, bo sam wszystkiego nie przeszedłem. Przestałem traktować ją jak przewodnik, a zacząłem myśleć o niej w kategoriach furtki, która pozwoli większej liczbie ludzi odnaleźć swoją prawdę i siłę, by w tej prawdzie wytrwać.

Często wracam myślami do słów Violi Davis, gdy zdobyła swego pierwszego Oscara. Powiedziała coś o zachęcaniu ludzi do pójścia na cmentarz i wykopania wszystkich trupów, by usłyszeć i przekazać historie tych, których marzenia nigdy się nie spełniły. Takie historie chcę opowiadać. Choć jest to słuszne podejście, muszę je zakwestionować. Ta książka stanowi dowód na to, że nie trzeba iść na cmentarz, by znaleźć takich ludzi.

Wielu z nas wciąż tu jest. Wciąż żyje i czeka, aż ich historie zostaną opowiedziane — aż opowiedzą je sami. Jesteśmy tymi żyjącymi, którzy byli tu zawsze, lecz starannie nas wygumkowywano. Jesteśmy synami i braćmi, córkami, siostrami i innymi, którzy nigdy nie dostali szansy na ujrzenie samych siebie ani na przekazanie swoich słów uszom, które potrzebują je usłyszeć.

Przytoczę mój ulubiony cytat wszech czasów, słowa Toni Morrison: „Jeśli chcesz przeczytać książkę, która nie została jeszcze napisana, musisz ją napisać sam”.

Oto historia George’a Matthew Johnsona. Historia dla nas wszystkich.

[1] Autor zadecydował o zapisywaniu określeń odnoszących się do rasy czarnej wielką literą; forma ta została zachowana w przekładzie tej książki — przyp. tłum.

[2] W dosłownym ujęciu (w szczególności używane przez osoby inne niż czarnoskóre) słowa nigga i nigger mają jednoznacznie negatywne konotacje i mogą zostać uznane za bardzo obraźliwe, na podobnej zasadzie, jak w języku polskim funkcjonują obelgi „czarnuch” czy „asfalt” — przyp. tłum.

[3] Skrajny eufemizm, jakim określa się niekiedy afroamerykańskie ofiary linczów, powieszone na drzewach; nawiązuje on do tekstu piosenki Billie Holiday Strange Fruit napisanego przez Abla Meeropola — przyp. tłum.

[4] Rozporządzenia dotyczące segregacji, wprowadzone w Stanach Zjednoczonych po wojnie secesyjnej; wiele ich aspektów zostało zniesionych dopiero w latach 60. ubiegłego wieku — przyp. tłum.

Od lewej do prawej: Rall, Garrett, Babunia (pośrodku), George, Rasul

Akt I

Inne dziecko

Rozdział 1.

Uśmiech

Miałem pięć lat, gdy kopniaki pozbawiły mnie zębów. Była to moja pierwsza trauma.

Zanim jednak do tego przejdę, pozwolę sobie się przedstawić: nazywam się Matthew Johnson. Tak naprawdę nazywam się George Matthew Johnson, lecz mając pięć lat, jeszcze o tym nie wiedziałem. Ostatecznie wszystko jednak będzie miało znaczenie.

Pochodzę z położonej w New Jersey mieściny o nazwie Plain­field, znajdującej się jakieś pięćdziesiąt kilometrów od jasnych świateł Manhattanu. Z jednego końca Plainfield na drugi można przejechać w niecałe dziesięć minut. To miasteczko o zwartej zabudowie, w którym splatają się liczne historie. Na tych kilkunastu kilometrach kwadratowych triumfy mieszają się z dramatami i traumą. Kiedyś nienawidziłem tego miejsca, lecz pokochałem je jak własny dom. Jedyny dom.

Moja rodzina stanowiła część tkanki tego miasta od ponad półwiecza. Oboje rodzice pracowali tam przez prawie trzy dekady i mieszkają w Plainfield do dziś. Mój brat i ja dorastaliśmy w klasie średniej, a przynajmniej w tym, co Czarni zwykli za taką klasę uważać. Na każde Boże Narodzenie pod choinką było w bród prezentów, a mojemu młodszemu bratu i mnie nigdy niczego nie brakowało. Byliśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że nasi rodzice doskonale wiedzieli, jak to jest ledwie wiązać koniec z końcem, i dbali o to, by ich dzieci nigdy nie znalazły się w podobnej sytuacji. Jesteśmy rzadkością wśród Czarnych, którzy na ogół nie dziedziczą w spadku zamożności, tak jak dzieje się to u naszych białych sąsiadów zaledwie przecznicę dalej.

Rodzinę stawialiśmy na pierwszym miejscu. Wraz z młodszym bratem Garrettem wychowywaliśmy się w domu. Nasz starszy brat Gregory jr i siostra Tonya z pierwszego małżeństwa taty wyprowadzili się wcześniej. W Plainfield mieszkali także nasi kuzyni, ciotki i wujowie. Święta zawsze były okazją do wielkiego rodzinnego spotkania. Myślę, że najbliższą analogią dla mojego dzieciństwa jest film Przepis na życie, z wyjątkiem rodzinnych utarczek. No, może z niewielką ich liczbą.

Oboje moi rodzice tyrali w systemie zmianowym, który nazywaliśmy „dziewiąta – piąta, piąta – dziewiąta”. Ojciec był policjantem i pracował na bardzo długie zmiany. Matka szefowała w sekretariacie policji i miała salon fryzjerski w mieście, do którego chodziła na wieczory, po dziennej zmianie w komisariacie.

Niektórzy moi kuzyni mieszkali na osiedlach w Jersey City, w środowisku, które zdaniem Babuni — tak nazywaliśmy mamę mojej mamy, czyli jedną z moich babć — nie sprzyjało bezpiecznemu wychowywaniu małych czarnoskórych chłopców. Rodzice owych kuzynów byli jak ogień i woda. Pamiętam, jak któregoś dnia ich mama i tata gościli w domu Babuni. Ciotka Cynthia i „wujek” pokłócili się o pranie, w którym — o czym dowiedziałem się dużo później — tak naprawdę chodziło o narkotyki. Sprzeczka przerodziła się w regularną walkę na pięści w korytarzu na piętrze. Potem przez lata nie widywałem ciotki Cynthii. Babunia nie chciała, żeby jej wnuki dorastały w takim otoczeniu. „Możecie się szlajać po ulicach, ile dusza zapragnie, ale wnuków mi w to nie mieszajcie” — powiedziała. Wzięła wtedy moich kuzynów do siebie i umieściła w szkole w Plainfield.

Babunia stała się dla nas wszystkich opiekunką, kucharką, pielęgniarką i wychowawczynią. Miała brązową skórę i burzę siwych włosów. Była dość przysadzista, a z powodu obrzęku limfatycznego jedno ramię miała trochę większe od drugiego. Pochodziła ze Spartanburga w Karolinie Południowej, a choć mieszkała w Jersey od ponad trzydziestu pięciu lat, wciąż mówiła z mocno południowym akcentem.

Łono mojej rodziny zapewniało taki system wychowania i wsparcia, jakiego każdy mógłby sobie życzyć dla własnych dzieci. Chodzi o ten rodzaj opieki, zamożności i miłości, który powinien uchronić dziecko przed doświadczeniem traumy lub zderzeniem się z problemami trapiącymi poprzednie pokolenia. Niestety, historia mojego życia stanowi dowód na to, że żadna ilość pieniędzy, miłości i wsparcia nie jest w stanie uchronić cię przed społeczeństwem, które chce cię zabić za Czarność. Dowolna społeczność, której wpojono, że każdy inny niż heteroseksualny jest niebezpieczny, sama w sobie stanowi zagrożenie dla osób LGBTQIAP+.

Ze względu na lukę w systemie i datę urodzin, które przypadały miesiąc po rozpoczęciu szkoły, mogłem iść do przedszkola w wieku czterech lat. Pamiętam, że musiałem przez to „zdać testy” do przedszkola z poślizgiem. Gdy do nich doszło wiosną następnego roku, miałem pięć lat.

Już wtedy wiedziałem, że jestem jakiś inny, choć nie znałem słów, które pozwoliłyby to wyjaśnić, brakowało mi też dojrzałości umożliwiającej pełne zrozumienie owej inności. Nie ciągnęło mnie do typowo chłopięcych rzeczy, takich jak sport, ciężarówki i tak dalej. Lubiłem lalki i układanie włosów. Wyczuwałem, że tkwiące we mnie uczucia nie były też „właściwe” według społecznych norm. Pamiętam, jak w walentynki chłopcy mieli dać kartkę swojej „ukochanej”. Nie chcąc dawać kartki chłopcu, wręczyłem ją dziewczynie, która nawet w tym wieku wyglądała na chłopczycę. Zawsze pociągało mnie towarzystwo chłopców.

W dzieciństwie często zapadałem się w świat marzeń. Ale w swoich marzeniach zawsze byłem dziewczynką. Wyobrażałem sobie, że mam długie włosy i noszę sukienki. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, dochodzę do wniosku, że to nie ze względu na poczucie niewłaściwości mojego ciała — po prostu zachowywałem się bardziej dziewczęco. Widziałem siebie jako dziewczynę i nic innego nie wchodziło w rachubę.

Zmagałem się z niemożliwością pełnego wyrażenia siebie. Takiego, które obejmowałoby wszystkie rzeczy, jakie lubiłem, będąc w ciele chłopca. Byłem jednak na tyle świadomy, by wiedzieć, że bezpieczeństwo odnajdę tylko w ramionach wyparcia — ukrycia prawdziwego ja — bo spójrzmy prawdzie w oczy, dzieci potrafią być okrutne. Udawało mi się jednak dobrze dogadywać z innymi, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. W wieku pięciu lat stałem się światowej klasy aktorem, zdolnym do wtapiania się w tłum chłopców i dziewcząt tak, że nikt nigdy nie kwestionował moich dziewczęcych zachowań. Z drugiej strony byliśmy wszak bardzo mali i być może pozostałe dzieci podchodziły do innych z taką samą jak ja naiwnością.

Miałem pięć lat, gdy kopniakiem wybito mi zęby. Stanowiło to wstęp do mojej traumy, teraz zaś jestem gotowy, by od tego zacząć.

W tym wieku nie wolno było mi jeszcze wracać do domu ze szkoły samemu. Odprowadzali mnie więc moi starsi kuzyni, Mały Rall i Rasul. Kuzyni mieszkali wtedy z naszą babcią, która ze względu na czasochłonne obowiązki zawodowe rodziców była naszą główną opiekunką. Chodzenie do domu Babuni po szkole było więc dla nas czymś normalnym. Zwykle maszerowałem za rękę z Małym Rallem, a Rasul podążał przodem. Codziennie szliśmy tylną drogą, co oznaczało, że udawaliśmy się za szkołę i szliśmy wzdłuż boisk do futbolu i baseballu do ulicy oddalonej od domu Babuni o jedną przecznicę. W zwykły dzień spacer ten trwał niecałe dziesięć minut. Jestem przekonany, że ze względu na bliskość szkoły Babuni nawet nie przyszło na myśl, że w ciągu owych dziesięciu minut ktoś może na zawsze naznaczyć piętnem życie jej wnuka.

Wspomnienie to jest we mnie żywe do dziś. Wciąż czuję zapach powietrza tamtego dnia i pamiętam słoneczną, przyjazną wiosenną aurę. Ten spacer do babci zaczął się jak każdy inny — szedłem za rękę z Rallem, a Rasul nas wyprzedził. Doszliśmy do rogu ulic Lansdowne i Marshall, do trawnika przed znajdującym się tam domem, gdy wpadliśmy na grupę dzieciaków z sąsiedztwa, których nie rozpoznawałem.

Musieli być mniej więcej w wieku moich kuzynów — mieli jakieś dziewięć, dziesięć lat. Ich prowodyr był biały. Do dziś, gdy rozmawiamy na ten temat w rodzinnym gronie, odnosimy się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem, tutaj go jednak nie wymienię. Jeśli pamięć mnie nie myli, wśród pozostałych dzieci były zarówno Czarne, jak i białe. Domyśliłem się, że moi kuzyni je znają, bo od razu wdali się w sprzeczkę. Dziś, przywołując te wspomnienia, nie słyszę żadnych dźwięków. Widzę tylko obrazy. Ale gdy o tym piszę, czuję to w całym ciele. A gdy zamykam oczy, by lepiej sobie to przypomnieć, widzę, jak sytuacja w jednej chwili przeradza się w chaos. Bardzo się wystraszyłem i jeszcze mocniej wczepiłem się w dłoń Ralla.

Nas było trzech, a ich sześciu, czyli właściwie dwóch na sześciu, bo co pięciolatek może wiedzieć o bójkach? Kłótnia stawała się coraz bardziej zajadła, a mój strach rósł, w miarę jak chłopcy zbliżali się do siebie, wpatrując się sobie w oczy. Niesamowite, jak blisko można być własnego domu i bezpieczeństwa, gdy dzieją się najbardziej traumatyczne rzeczy w życiu. Niejeden raz zastanawiałem się, co by się stało, gdybyśmy tego dnia poszli inną trasą albo wyszli ze szkoły pięć minut wcześniej. Czy moje życie potoczyłoby się inaczej?

Zanim się zorientowałem, awantura przerodziła się w bójkę, a ja — chłopiec próbujący stać się niewidzialny — jakimś cudem zostałem obrany za jej główny cel. Gdy moi kuzyni bili się z trzema chłopcami, dwóch innych złapało mnie za ręce i przygniotło do ziemi. Wołałem o pomoc, bo tylko tyle mi pozostało. Trzeci dzieciak zamachnął się nogą i kopnął mnie w twarz. A potem wziął kolejny zamach i kopnął mnie jeszcze mocniej.

Moje zęby roztrzaskały się niczym szkło upadające na beton. W tym momencie nie czułem nic. Zupełnie jakby wszystko było tylko snem. Ból przyszedł dopiero po chwili. Poczułem też emocję, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem: wściekłość. Wtedy nie do końca pojmowałem to uczucie, bo nie miałem jeszcze wątpliwej przyjemności się z nim zapoznać. Płynące po mojej twarzy łzy nie były już łzami bólu. Płakałem z gniewu. Lały się ze mnie łzy wściekłości.

Tej wściekłości wystarczyło, by powstrzymać chłopca przed trzecim kopnięciem mnie w twarz. Jakimś cudem wyrwałem się, rzuciłem przed siebie i pozostałymi zębami ugryzłem go w nogę. Wrzasnął dziko, gdy przebiłem się przez jego dżinsy. W międzyczasie kuzyni uporali się z pozostałymi trzema chłopcami i zobaczyli, co się święci. Podbiegli do nas obaj, zmuszając moich napastników do gwałtownej rejterady. Zabrali moją torbę z książkami i powiedzieli: „Biegnij do domu, Matt”.

Tak też zrobiłem. O ironio, chwila ta zapoczątkowała moją karierę lekkoatletyczną, którą kontynuowałem od szkoły podstawowej do liceum. W tym momencie w moich wspomnieniach ponownie pojawiają się dźwięki. Słyszę swój płacz, gdy biegnę do domu. Dotarłszy do babci, płakałem nadal — z zakrwawioną buzią, pękniętą wargą i wybitymi mleczakami.

— Co się stało?! — krzyknęła Babunia.

— Napadli nas — wyjaśnili moi kuzyni. Babunia poszła po lód, zawinęła go w papierowy ręcznik i kazała mi przyłożyć do twarzy.

Na tym etapie w moje reminiscencje wkrada się mgła, choć pamiętam strzępki tego, co nastąpiło później. Mama natychmiast zwolniła się z pracy, żeby przyjechać do Babuni. Wysłała do niej funkcjonariusza, żeby spisał raport. Gdy sama przyjechała, od razu podeszła do mnie i obejrzała. Usiadła na jednym z krzeseł w jadalni, kazała mi wdrapać się na jej kolana i objęła ramionami.

W objęciach matki wreszcie udało mi się uspokoić. W pewnym momencie pojawili się moi wujowie i usiedli wraz z nami. Kuzyni nadal byli bardzo zdenerwowani. Siedziałem w milczeniu, czując unoszenie się i opadanie klatki piersiowej mojej matki z każdym jej oddechem. Policjant zaczął wypytywać kuzynów, co się stało, a oni zrelacjonowali swoją historię. Potem poprosił mnie o otwarcie ust, żeby mógł odnotować w raporcie wyrządzoną mi krzywdę. Pamiętam, że po tym wydarzeniu nie odzywałem się przez wiele godzin.

Gdy teraz zamykam oczy, widzę to wszystko, jakbym przeżywał epizod eksterioryzacji; przebywania poza własnym ciałem. Często wracam myślami do tamtego dnia. Żałuję, że nie wiem, co sprowokowało tę napaść. Moja dziewczęcość? Może kwestia rasowa, skoro głównym sprawcą był biały chłopak z innej części dzielnicy? A może po prostu toksyczne nastawienie, jakiego uczymy chłopców na temat walki i męskości? Wiem, że wpływy zewnętrzne oraz intencje zawsze odgrywają jakąś rolę, lecz nawet jeśli nie kierowali się takimi pobudkami, i tak zmienili mnie na zawsze.

Nie było psychologów ani sesji terapeutycznych, które pomogłyby mi przepracować to, co się stało. Psychoterapia w społeczności Czarnych nadal jest tematem tabu. Osoby postrzegane jako mające problemy ze zdrowiem psychicznym bardzo często są stygmatyzowane i dyskryminowane, bo kwestie zdrowia mentalnego są mylone z chorobą psychiczną. Zamiast więc obarczać dziecko jakąś krzywdzącą etykietką, moi rodzice dołożyli wszelkich starań, by się mną jak najlepiej zająć, dysponując dostępną im wiedzą.

Zrobiliśmy to, co zawsze robiliśmy jako rodzina — kochaliśmy się jeszcze mocniej. W owej chwili mama po prostu mnie tuliła i siedzieliśmy tak przez długi czas. Wreszcie zabrała mnie do domu. Ale następny dzień przyszedł jakby nigdy nic. Był następnym dniem. Wczorajsze wydarzenia miały zostać zapomniane, a raczej głęboko pogrzebane.