Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Masz czasem wrażenie, że to, co kiedyś zrobili ci inni, odbija się na twojej teraźniejszości i utrudnia zbudowanie nowej relacji? Mam dla ciebie złą wiadomość: to nie jest wrażenie.
Cassie jest agentem ubezpieczeniowym i właśnie przeprowadziła się z Monachium do Berlina w poszukiwaniu nowej pracy. Jack jest synem prezesa dużej korporacji ubezpieczeniowej. Życie łączy ich losy na dworcu głównym w Berlinie, gdzie ona, zanurzona w trudnych wspomnieniach, o mały włos nie wpycha go pod pociąg.
To na tym dworcu wiele lat temu jej matkę spotkała tragedia, która stała się ciążącą tajemnicą. Cassie jest dziś dorosłą kobietą i sama ma córkę, z którą stara się budować przyjacielską relację, mimo że również nie mówi jej o niektórych rzeczach
Jack wydaje się mieć wszystko. Pieniądze, kobiety, dobrą pozycję społeczną, nienaganny wygląd. Czy jednak i on nie ukrywa czegoś przed światem? Czy nie chowa się za maską mężczyzny w idealnie dopasowanym garniturze, wiedząc, że pod spodem są tylko blizny po tym, co lata temu zrobił mu ktoś najbliższy?
Losy tych dwojga łączą się w jednej firmie i choć tajemnice, których nie chcą sobie wyjawić, utrudniają im otwarcie się na nową znajomość, to coś ciągnie ich ku sobie. Czy trudna przeszłość i wewnętrzne „połamanie” bohaterów nie sprawią, że przegapią oni coś ważnego? Odpowiedzi są jak życie: nieoczywiste i nieprzewidywalne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Alex Sand (1983) – była studentka zarządzania i marketingu, chemii oraz filologii angielskiej, a ostatecznie masażystka bez choćby jednego dnia przepracowanego w zawodzie. Miłośniczka pracy online, zainteresowana tworzeniem i pozycjonowaniem stron WWW, blogowaniem, forexem i kryptowalutami. Pisać zaczęła w pierwszych miesiącach koronawirusowej pandemii. Przytłoczona ogromem stresów i wizją tego, że oto świat się wali i już nigdy nie będzie taki sam, zaczęła szukać dla siebie odskoczni, kreując losy wymyślonychbohaterów.
Copyright © by Alex Sand, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce: © LightField Studios/Shutterstock
Projekt okładki: Marta Lisowska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-56-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
O tej porze roku na dworcu głównym w Berlinie było ciemno, szaro i wyjątkowo smętnie. To dziwne, bo przecież było popołudnie, więc powinno być jasno i tłoczno. Między peronami wisiała jakaś mgła pełna niepokoju, a brudne ściany pogłębiały frustrację. Dziewczyna obserwowała okolicę z niepewnością, jakby nie miała przekonania, czy rzeczywiście chce tutaj być i czy w ogóle dobrze zrobiła, że przyszła. Spojrzała w kierunku ruchomych schodów i próbowała sobie przypomnieć, czy tak wyglądał ten dzień, kiedy ponad dwadzieścia lat temu matka opowiadała jej o tym, co tu się stało. Czy w ogóle chciała o tym wiedzieć? Tak mocno naciskała ją, żeby wyznała wreszcie, kto jest jej ojcem, że teraz, kiedy już wiedziała, nie mogła pogodzić się z tym, że przez lata męczyła matkę o tę prawdę. Ktoś jej kiedyś powiedział, że nawet najgorsza prawda jest lepsza niż mydlenie oczu kłamstwami. Wtedy była o tym święcie przekonana i w obronie swoich ideałów, „bycia prawdomówną i szczerą” wbrew wszystkiemu, mogłaby wyszarpać włosy każdemu. Dzisiaj już nie była tego taka pewna. Zastanawiała się, czy to czas zmienił jej podejście do niektórych spraw, czy może przyczyniły się do tego brutalne okoliczności? Coś, czego człowiek się zupełnie nie spodziewa i co rujnuje mu życie w kilka minut po tym, gdy się tegodowie.
Cassie stała między peronami, spoglądając w kierunku przejścia, w którym to się stało. Wąski, rzeczywiście ciemny korytarz, na którego końcu znajdowała się niepozorna przechowalnia bagażu. Mroczne miejsce, zwłaszcza jeśli się wie, do czego tam doszło. Spojrzała w prawo – pełno ludzi, w lewo – tłum wysiadający właśnie z pociągu relacji Berlin – Paryż. Jak to się stało, że nikt tego nie zauważył? Nikt nie zareagował? Może wtedy było tutaj mniej ludzi? Może w młodości jej matki nie było jeszcze tych wszystkich kamer, monitoringu ani strażników przechadzających się po dworcu? Zwróciła uwagę, że jeden z nich trzymał w ręku pączka i zajadał go z prawdziwym apetytem. Nie patrzył na boki, nie zerkał w stronę przechowalni bagażu, nie obchodziło go to, czy ktoś nie przekracza właśnie krawędzi peronu, podsuwając się za blisko nadjeżdżających pociągów. Po prostu jadł pączka ze smakiem, zupełnie jakby wpadł tutaj przypadkiem, a jego zadaniem wcale nie było pilnowaniebezpieczeństwa.
Cassie czuła na plecach chłodny powiew wiatru i przez moment spróbowała sobie tę chwilę wyobrazić. Jej matka w młodości… taka piękna, szczupła, z długimi, ciemnymi włosami, czekająca na swój pociąg powrotny do Monachium. Zwiedzała Berlin, odwiedziła koleżankę, plotkowały radośnie przy lampce czerwonego wina, a potem przyszła tutaj, na dworzec. Zostawiła cięższą torbę w poczekalni i poszła coś zjeść. Co ona jadła? Tego Cassie już się nie dowiedziała. Zabrakło jej odwagi, żeby w obliczu tego, co usłyszała, pytać o takie szczegóły. Kilkadziesiąt minut później jej kochana mama wróciła do przechowalni odebrać bagaż. A on już tam był. Wcale nie czekał specjalnie na nią, wcale nie upatrzył jej sobie tylko dlatego, że była sama. Pewnie po prostu nawinęła mu się jako łatwy cel w miejscu, w którym nie spodziewał się ludzi. Popchnął ją w lukę między szafkami bagażowymi, uderzył w twarz i zaczął podciągać spódnicę. Mama się broniła, o tym Cassie wiedziała… ale on był od niej silniejszy, większy, bardziej zdeterminowany. Zrobił, co chciał, a potem uderzył ją tak mocno, że upadła, i odszedł. Nawet nie uciekł, tylko odszedł. Mama wspominała skrzypienie jego sportowych butów na posadzce i ból oka, który męczył ją potemtygodniami.
Cassie zamyśliła się i poczuła, jak robi jej się słabo. To taki szczególny stan, kiedy miękną ci nogi i masz wrażenie, że ziemia się trzęsie. Zbladła i patrząc dalej na przechowalnię bagażu, starała się sobie tego wszystkiego nie wyobrażać. Ale nie mogła… To było silniejsze od niej. Nagle uderzyła w coś stojącego za nią, albo to coś uderzyło w nią, i poczuła silny ból w okolicy pleców. Ktoś na nią krzyknął, zrobiło się jakieś zamieszanie, a z ręki wypadła jej czarna torebka i ściskany pod pachąsegregator.
– Co robisz, do diabła?! – Usłyszała wściekły męski głos i zorientowała się, że wpadła plecami na jakiegośfaceta.
– Uważaj, jak chodzisz! Wepchniesz kogoś pod pociąg, kretynko! – zawołał.
Poczuła, że na nią spogląda. Podniosła głowę nie do końca przytomna i zobaczyła, jak jakiś elegancik w garniturze i z teczką w ręce gromi ją spojrzeniem. Miał wąskie, zaciśnięte w złości wargi i zupełnie nie pasował z tą miną do swojego wymuskanego garnituru. Trudno powiedzieć, jak wtedy wyglądała, ale patrzył na nią przez moment, a potem zamknął usta i wypuścił głośno powietrze z płuc. Zauważyła, że schyla się i podnosi jej rozsypanedokumenty.
– Ja sama… – bąknęła cicho i poczuła, że krew krąży w niej nanowo.
– Pomogę – skwitował burknięciem i dalej zbierał kartki – źle się pani poczuła? Przepraszam, wystraszyła mnie pani, bałem się, że wpadnę pod pociąg – dodał.
– Tak, zrobiło mi się słabo, to ja pana bardzo przepraszam – odparła jakby pod przymusem i wzięła od niego zebranedokumenty.
Sięgnęła po torebkę i wsunęła do niej portfel, który wypadł na płytę peronu. Im szybciej wracała do przytomności, tym mocniej robiła się zła. Na siebie, ale również na niego. Nawet się nie zawahał, tylko od razu ją zwyzywał. Bezczelnytyp.
– Niech pani usiądzie na ławce – powiedział. – Odpocznie pani i nie zrobi krzywdy Bogu ducha winnym ludziom – skwitował nieprzyjemnym tonem i wskazał jej stojącą obokławeczkę.
Złapał ją za ramię i skierował w tamtąstronę.
– Ej! Proszę mnie nie dotykać! – zaprotestowała, a on spojrzał na nią zwyrzutem.
– Staram się pani pomóc, więc proszę nie robić scen. Mogła pani kogoś zabić – mruknął i mimo jej oporu wcisnął ją naławkę.
Wyprostował się i patrzył na nią z dezaprobatą, ale już bez wściekłości. Zwróciła uwagę na jego ciemne włosy i mocno zielone oczy. Jak u kota, który świdruje wzrokiem na wylot, zanim wbije zęby w kark i zagryzie. Dziwne i dośćnieprzyjemne.
Mężczyzna spoglądał na nią chwilę, a potem odwrócił się i bez słowa ruszył w kierunku pociągu, który właśnie nadjechał. Zerkała, jak wchodzi po schodkach, lekko łapie się poręczy i znika w środku. Zawiesiła wzrok, aż pociąg szybko ruszył i odjechał. Wtedy odwróciła się i mimowolnie spojrzała w stronę przechowalni bagażu. Pasażerowie już wsiedli do innych pociągów, na peronach zrobiło się pusto, a z przechowalni biła tylko czarna otchłań. Cassie pomyślała, że może to był właśnie taki moment? Pusto, ciemno, żadnych ludzi… Nie ruszyła się z ławki, ale oczyma wyobraźni zobaczyła tam swoją mamę i… faceta, który ją wtedy zgwałcił i którego mama nigdy potem nie widziała. A po dziewięciu miesiącach urodziła się ona. Cassie.
Kiedy mama jej o tym opowiedziała, dziewczyna wprost nie mogła uwierzyć, że jej nie usunęła. Przez długi czas była na nią naprawdę wściekła. Dlaczego? Dlaczego zdecydowała się donosić dziecko z gwałtu? Czy to było normalne? Czy ona była normalna? To przecież jakaś skrajna forma masochizmu nosić w sobie ciążę tyle miesięcy, wiedząc, że wzięła się ona z gwałtu, przemocy, chorego działania okrutnego człowieka. Jak ona mogła? Pamięta jak dziś, że mama powiedziała wtedy tylko jedno zdanie. „Bo to nie ty byłaś temu winna”. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy o tym rozmawiały. Tylko raz. Dopiero wtedy Cassie zrozumiała, jak bardzo mamę bolały jej pytania przez te wszystkie lata. Jak musiała cierpieć, gdy córka chciała wiedzieć, czy jej tato był marynarzem i zginął, czy może miał żonę i po prostu zostawił kobietę z dzieciakiem. Kiedy męczyła ją o to, by poprosiła go o alimenty, zamiast udawać bohaterkę, gdy w ich życiu było gorzej. Tyle pytań, tyle cierpienia. A potem, kiedy już wiedziała, że jest owocem gwałtu – jak to ironicznie brzmi! owoc gwałtu! – wiele razy płakała po nocach, myśląc o tamtym dniu, w którym cierpienie i ból mamy dały jejżycie.
W końcu… czy dziecko gwałciciela ma prawo do szczęścia? Nie miała pojęcia, ale mama nigdy nie dała jej odczuć, że jest gorsza. Nigdy.
*
Kiedy ta dziwna kobieta wpadła na Jacka na peronie i przez to o mało nie wylał na siebie gorącej kawy, miał ochotę ją uderzyć. Miał za sobą cholernie trudny dzień. Kolejna konferencja o nowych ubezpieczeniach wprowadzanych na rynek przez konkurencyjne firmy dała mu się mocno we znaki. Czuł się nie tylko zmęczony, ale i poirytowany. Wiedział, że następnego dnia będzie musiał zdać z tego raport w biurze, a dodatkowo przygotować plan wprowadzenia nowości w jednym z działów, którym się teraz szczególnie zajmował. Nienawidził papierologii i początkowych etapów wdrożeniowych, kiedy pracownikom trzeba było tłumaczyć wszystko od nowa. Marzył tylko o tym, żeby wsiąść do pociągu i wrócić do mieszkania. Wyjątkowo wybrał ten środek komunikacji, bo chciał spróbować czegoś innego, a tu jakaś przytępawa baba o mało nie wepchnęła go pod skład i o włos pozbawiłaby go również kawy, na którą dzisiaj sobie zasłużył. Pewnie zbeształby ją bardziej, ale kiedy na niego popatrzyła, zauważył w jej oczach coś, co aż zakłuło go w środku. Może jakiś błysk, może smutek, może odbicie czegoś, co sam jeszcze miewał czasem w spojrzeniu. Trudno powiedzieć. Zamiast wyładować się na niej za męczący dzień, zdecydował, że pomoże jej pozbierać rzeczy, i odprowadził ją na ławkę. Kiedy skończył te niemal dżentelmeńskie przysługi, a ona wreszcie usiadła, omiótł ją szybkim spojrzeniem. Kobieta była zaniedbana i źle ubrana, ale miała przy tym tak niezwykle piękną twarz i długie, ciemne włosy, które kusząco opadały jej na ramiona, że aż się na nią zapatrzył. Czy ona była niewymownie smutna? Nie potrafił tego określić, ale musiał odwrócić wzrok, bo było w niej coś, co wzbudziło jego niepokój. Jack nie czuł tego przy kobiecie od wielu lat i wcale mu się do tego nie spieszyło. Odwrócił się zdecydowanie i wskoczył do pociągu. Nie był na etapie, w którym chciałby tak patrzeć na jakąkolwiek kobietę. W pociągu usiadł przy oknie, otworzył kawę i odwrócił wzrok tak, żeby nie spojrzeć naławkę.
Nie jechał długo. Dwie stacje dalej wysiadał i chociaż do tej pory wydawało mu się, że ta odległość pokonywana autem jest długa, to po tej przygodzie uznał, że jednak nie będzie narzekał na samochody. To byłaby prawdziwa ironia losu, gdyby wiceprezes dużej firmy ubezpieczeniowej zginął wepchnięty pod koła pociągu przez jakąś niedojdę. Zdecydowanie lepiej wyglądałby wypadek drogowy. Przynajmniej pokazaliby zdjęcia jego pięknego wozu na okładkach. Przymknął oczy i wyobraził sobie te nagłówki. Zdjęcie roztrzaskanego w pył mercedesa GLE 350 D 4MATIC, wersja SUV. Wszędzie pełno krwi i tłum dziennikarzy zachwyconych tym, że mogą napisać o brawurowej jeździe znacznie przekraczającej dozwoloną prędkość, której efektem była śmierć prawie milionera, syna jednego z najbogatszych berlińczyków. Media uwielbiają przypadki, gdy ginie ktoś o nieprzeciętnej pensji. Można to w druku wytłuścić, dorzucić wielkie kolorowe nagłówki podkreślające, jakimi to idiotami są bogaci. Oczywiście, identyczna sytuacja z udziałem jakiegoś biednego człowieka z prowincji nie ekscytuje ich równie mocno. W każdym razie wolał śmierć za kółkiem i wiele szumu niż obraz nędzy i rozpaczy z dworca głównego w Berlinie. Brrr. To mu zdecydowanie nieodpowiadało.
Tuż przed przystankiem otrząsnął się z myśli o najlepszym rodzaju własnej śmierci, dopił resztę kawy i skierował się dowyjścia.
Gdy tylko drzwi się otworzyły, wyskoczył z pociągu i ruszył w stronę wyjścia do miasta. Jedna przecznica, więc uznał, że może zrobić spacer. Kiedy znalazł się już poza murami dworca, odetchnął z nieskrywaną ulgą. Bardzo szanował ludzi i nigdy nie okazywał wyższości z powodu swojego statusu finansowego, ale… miejsca takie jak brudne dworce i komunikacja miejska po prostu go przerażały. Nie wyobrażał sobie, jak można się w takich warunkach przemieszczać każdego dnia. W jakimś sensie nawet podziwiał ludzi, którzy codziennie rano wchodzili do zatłoczonych autobusów i siadali na spoconych fotelach zajmowanych wcześniej przez dziesiątki innych osób. Wzdrygnął się pedantycznie i ruszył w drogę. Za pierwszym zakrętem sięgnął po telefon i zadzwonił do Hektora z działurekrutacji.
– Jak tam, szefie, po konferencji? – Hektor lubił szybko przechodzić dorzeczy.
– W porządku, nie było źle – odpowiedział Jack. – Męcząco, ale będziemy mieć z tym dużo pracy w najbliższych tygodniach. O której jutro zaczynasz rozmowy kwalifikacyjne z nowymiludźmi?
– O jedenastej. W sumie dziesięć osób, więc trochę to potrwa, czemupytasz?
– Koło dwunastej wpadnę i posiedzę godzinę albo dwie, chciałbym sprawdzić, jak je teraz prowadzicie – wyjaśnił.
– Uuu, czyżby wizytacja sprawdzająca? – spytałHektor.
Niespecjalnie był z tego powodu zadowolony. Wiedział, że Jack ma trochę inną wizję zatrudniania ludzi, więc wchodzenie szefa w jego kompetencje, nawet jeśli się przyjaźnili, nigdy mu niepasowało.
– Nie, spokojnie – rzucił Jack. – Po prostu chcę sobie przypomnieć, jak zachowują się nowi, zanim zaczną dla nas pracować. Nie wątpię w twoje kompetencje, przecieżwiesz.
– Jasne, nie ma problemu. Usiądziesz cicho z tyłu i będziesz obserwował, tak? – dopytał sięHektor.
– Właśnie. Obiecuję, że nie będę się wtrącał – potwierdził Jack, pożegnał się szybko i wsunął smartfon do kieszenimarynarki.
Lubił Hektora i znali się od lat, ale doskonale wiedział, że pańskie oko konia tuczy, więc czasami musiał sprawdzać, jak wygląda jego praca. Obowiązek nadzorującego nikogo nie powinien zresztą dziwić. Nie nadużywał wobec Hektora działań sprawdzających, ale przejrzał ostatnie papiery pracownicze i zauważył, że poprzednią kontrolę robił mu ponad rok temu, a według zasad działania firmy było to zdecydowanie zbytdawno.
Rozejrzał się dwa razy przed skrzyżowaniem, do którego właśnie dochodził, a kiedy okazało się puste, szybko przeszedł na drugą stronę jezdni, ignorując czerwone światło. Po chwili wchodził już do budynku, w którym od lat wynajmował rozległe mieszkanie na siódmym piętrze. Miał do swojej dyspozycji ponad dwieście metrów luksusowo urządzonego apartamentu z pięknym widokiem na miasto i obłędną łazienką. Wjechał windą, włożył klucz do zamka, przekręcił i wszedł do środka. W mieszkaniu panował bałagan, ale w powietrzu roznosił się przyjemny zapach środka do czyszczenia dywanów. Zewnętrzna firma sprzątająca sprawdzała się świetnie i był z niej bardzo zadowolony. Kiedy kilka lat temu ustalał z nimi reguły, wyraźnie określił, co im wolno, a czego nie. Żadnego dotykania jego rzeczy, układania ubrań, przestawiania mebli, sprzątania śmieci, wyrzucania butelek. Mogli jedynie odkurzyć, wyprać dywany i wymienić ręczniki w łazience. Co do całej reszty, którą uważał za swoją prywatną strefę, nie życzył sobie radykalnych zmian ani traktowania jego apartamentu jak laboratorium. Odetchnął głęboko, gdy przechodził koło komody, na której wciąż stało zdjęcie uśmiechniętej Adelle. Spojrzał na nie tylko mimochodem, dosłownie przez ułamek sekundy, który pozwalał mu cieszyć się jej widokiem, a nie martwić jej brakiem, i szybko poszedł do łazienki. Po drodze pomyślał, że ludzie zarabiający grosze mają często więcej szczęścia niż tacy jak on. Piękne mieszkanie, doskonały wystrój, drogie meble i obłędny widok z okien? Super. Tylko że był w tym mieszkaniu cholernie sam. I jeszcze taszczył w sercu bagaż przeszłości, który nie chciał go opuścić. Samochód z wyższej półki? Cóż, dziewczyny, z którymi czasem sypiał, po prostu za tym wozem szalały. Mercedes SUV był wprost stworzony do niegrzecznych igraszek na przestronnych, tylnych siedzeniach. Ale one siedziały na nich tylkoraz.
Rozebrał się szybko i wszedł pod zimny prysznic. Nauczył się studzić emocje chłodem i działało to na niego naprawdę świetnie. Zimna woda skutecznie wypłukiwała mu z głowy myśli, do których nie chciałwracać.
*
– Cześć, mamo! Jesteś już w mieszkaniu? – zapytała radosnym głosem rozszczebiotana Sara zaraz po tym, jak Cassie weszła do nowo wynajętejkawalerki.
– Tak, tak, cześć, słonko! Właśnie weszłam i kończę się rozpakowywać, byłam jeszcze na małym spacerze – odparła, nie wspominając jej o dworcu ani o tym, po co tamposzła.
Sara nie miała pojęcia o jej przeszłości. Cassie nigdy nie opowiedziała o tym córce i nie zamierzała tego zmieniać. Wystarczająco bolesne było to dla niej samej, a nie widziała powodu, żeby obciążać taką wiedzą własnedziecko.
– Jak ci się podoba Berlin? Podekscytowana? – ciągnęłaSara.
– Piękne miasto, naprawdę! Aż dziwne, że tyle lat tu nie byłam – odparłaszczerze.
No może nie całkiem, bo doskonale wiedziała, dlaczego unikała Berlina, ale chyba nadszedł już czas, żeby przestała tym żyć i otworzyła się na nowemożliwości.
– Super! Jak przyjadę cię odwiedzić, to mnie oprowadzisz po najciekawszych miejscach – dodała Sara
– Jasne, słonko, jak tylko sama je poznam. Dzisiaj zabieram się jeszcze do lektury kilku materiałów, żeby przygotować się lepiej na jutro, więc zadzwonię do ciebie już po, okej? – spytała.
– Oczywiście, mamuś, powodzenia narozmowie!
– Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć! Buźka!
Cassie odłożyła telefon, usiadła na kanapie i zsunęła buty. Po domu od zawsze lubiła chodzić w samych skarpetkach. Kapcie, klapki i inne tego rodzaju domowe obuwie kojarzyło jej się ze starością, więc wolała z nimi jeszcze poczekać. Pilotem do wieży włączyła jakąś muzykę, bo w ten sposób lepiej jej się było skupić. Sięgnęła po papiery, ale najpierw rozejrzała się po mieszkaniu. Całkiem przyzwoite jak na kawalerkę w Berlinie, którą wynajęła z góry na kilka miesięcy. Potrzebowała nowego startu, nowych ludzi wokół, nowej pracy i zmierzenia się z własnymi demonami. Chciała poczuć to miasto, przestać się go bać, znaleźć tu coś dla siebie. Czy kusiła los? Tego nie wiedziała, ale miała wrażenie, że jeśli zrobi ten krok, to potem wszystko się jużułoży.
Otworzyła pierwszą teczkę i sprawdziła, do jakich firm idzie jutro. Na liście miała dwie duże spółki cieszące się renomą na rynku. Świetnie, nieźle jak na początek. Jeszcze będąc w Monachium, umówiła się na kilkanaście rozmów o pracę. Mogła się teraz spokojnie skupić na tych spotkaniach i w międzyczasie pozwiedzaćmiasto.
Przypomniała sobie miny koleżanek z poprzedniej pracy, kiedy powiedziała im, że wyjeżdża z Monachium i przenosi się do Berlina. Ha! Były w szoku. Każda z nich miała już ułożone życie: dom, mąż, dzieci i ani myślały cokolwiek zmieniać w swojej codzienności. A ona? Córka właśnie zaczynała studia, więc Cassie mogła wreszcie zrobić coś dla siebie. Ta zmiana była jej potrzebna jak powietrze. Dobrze widziała te powątpiewania koleżanek, które mówiły wprost, że ma już trzydzieści dziewięć lat, więc w zasadzie powinna siedzieć na dupie i cieszyć się tym, co ma. A ona nie mogła. Czuła, że jej życie nie kończy się na Monachium, pracy i tych samych twarzach mijanych codziennie aż do śmierci. Zostawiła córce mieszkanie, sprzedała samochód i zdecydowała, że wyjeżdża. Odwaga czy głupota? Czas pokaże, ale zdecydowanie była dobrejmyśli.
Jak na razie nie zamierzała martwić się na zapas i przeglądała kolejne kartki z informacjami o firmach, w których chciała dostać pracę. Mało kto wie, że czasem wystarczy wykazać się wiedzą o marce i okazać zainteresowanie jej działaniami, żeby dostać posadę i wyprzedzić tych, którzy mają wyższe kompetencje. Szefowie najzwyczajniej w świecie myślą, że ich przedsiębiorstwo jest najlepsze na świecie, jedyne w swoim rodzaju, cudowne i unikatowe i że ludzie chcą w nim pracować z innego powodu niż tylko pieniądze. Śmieszne, prawda? Większość na etat idzie wyłącznie dla wypłaty, jaką mogą dostać na koniec miesiąca, a nie z zachwytu nad historią marki i jej cudownymi technologiami. Dlatego często wystarczy się nieco zachwycić tym, co robią w danej firmie lub czego dokonali, żeby dostać fuchę. Proste.
Cassie spędziła prawie godzinę nad dokumentami, jakie udało jej się zdobyć, i wycinkami z gazet piszących o dokonaniach dwóch spółek, które miała jutro odwiedzić. Uznała, że wie już dostatecznie dużo i nie ma co przesadzać. W końcu to jej pierwsze tego typu rozmowy po latach grzecznej pracy w jednym miejscu, miała więc prawo do wpadek i tym samym do treningu przed kolejnymispotkaniami.
Wyciągnęła się na kanapie, uniosła nogi i zamknęła oczy, wsłuchując się w przyjemną muzykę dobiegającą z głośników. Mogłaby tak przeleżeć cały wieczór. Z dala od spraw, które ją ścigały; dziecka, któremu przecież poświęcała tak wiele czasu, i wszystkiego tego, co teraz było już zanią.
*
W hallu przed salą, w której miała mieć rozmowę, czekało już kilka osób. Cassie była umówiona na dwunastą trzydzieści, więc miała przed sobą jeszcze godzinę. Podeszła do stojącego na końcu korytarza automatu z kawą, wrzuciła monetę i wybrała latte. Nie potrzebowała szczególnej dawki energii, bo i tak była mocno pobudzona tym pierwszym spotkaniem, ale chciała czymś zająć dłonie. Musiała przyznać, że zestresował ją wygląd osób, które razem z nią oczekiwały na „przesłuchanie”. Wystrojeni, eleganccy, gustowni i zdecydowanie bardziej „biurowi” niż ona. Co gorsza, nie wyglądało to wcale na wymuszony pokaz mody gabinetowej, ale na swobodną stylizację, w której czuli się świetnie. Cóż, nie przypuszczała, że będzie tutaj tak sztywno… Miała na sobie dobrze skrojone spodnie, buty na płaskim obcasie, ale jej granatowy sweterek w starciu z odpicowanymi marynarkami wyglądał co najmniej dziwnie. Jak uboga krewna spod miasta, a nie kandydat na to stanowisko pracy. Czuła, że podczas rozmowy będzie musiała się wykazać, żeby zatrzeć to wrażenie. Jednocześnie liczyła, że dobry rekruter nie będzie zwracał aż tak dużej uwagi na jej wygląd. To w końcu nie jest formalny dzieńpracy.
Drzwi sali rekrutacyjnej otworzyły się na moment i wyszedł szczupły, młody chłopaczek z uśmiechem jak z żurnala. Od razu było widać, że jest z siebie zadowolony, co przełożyło się na presję wśród pozostałych czekających. Niemal wszystkim przemknęło przez głowę: „no i dostał tę robotę”. Nie mieli na myśli gratulacji, ale obudziło to w nich pewną presję i nerwowe zastanawianie się nad tym, jak wypaść lepiej niż ten dzieciak. Cassie wiedziała, że doświadczenie w obsłudze klienta i sprzedaży to jeszcze nie wszystko i czasem wygrywa właśnie taki uśmiech, ale postanowiła się tym nie przejmować. Miała dogranych wystarczająco wiele rozmów o pracę, żeby zdążyć rozeznać się w realiach. Zanim wybiła dwunasta trzydzieści, zorientowała się, że każda rozmowa trwa pół godziny i jest prowadzona pojedynczo. Świetnie, to jej odpowiadało, bo wolała spocić się przed rekruterami niż przedkonkurencją.
Chwilę przed godziną zero otworzyły się drzwi i Cassie szybko podniosła się z krzesła. Nadeszła jej kolej, więc wzięła głęboki oddech i pomyślała, że weźmie to jako rozgrzewkę przed następnymi spotkaniami. Idąc do środka, rozluźniła ramiona, żeby nie sprawiać wrażenia niepotrzebnie spiętej, i poprawiła ten cholernysweterek…
W sali zobaczyła trzy osoby siedzące przy biurku i krzesło naprzeciwko, zapewne dla niej. W tyle siedział jeszcze jeden mężczyzna, z lekko pochyloną głową, ale zdawał się nie brać udziału w rekrutacji, bo nawet minimalnie się nieporuszył.
– Zapraszamy, zapraszamy. – Jeden z rekruterów przy biurku wskazał jej krzesło. – Pani Cassie May, zgadzasię?
– Tak, tak, to ja. Dzień dobry państwu – odpowiedziała grzecznie, starając się jednocześnie utrzymać pewność siebie wgłosie.
Podeszła do biurka, usiadła i spojrzała przed siebie tak, żeby z każdym z trójki rekrutujących utrzymać krótki kontakt wzrokowy. Elegancko ubrani panowie, żadnej kobiety, wymuskane garnitury, nazwiska na plakietkach ustawionych przed sobą – oczywiście, pełny profesjonalizm… w przeciwieństwie do jej sweterka. Siedzący w środku mężczyzna podał pozostałym jej CV, tak żeby każdy miał jedną z trzechkopii.
– Przyjechała pani z Monachium, gdzie wcześniej pracowała w małej firmie ubezpieczeniowej, zgadza się? – zacząłŚrodkowy.
– Tak. Pracowałam trzynaście lat w firmie Wesley & Marks, w której zajmowałam stanowisko młodszego doradcy ubezpieczeniowego. Obsługiwałam klientów, doradzałam im najlepsze rozwiązania i zajmowałam się dokumentacją sprzedaży – wyjaśniła.
– Co sprawiło, że po tylu latach zrezygnowała pani z pracy? – zagadnąłŚrodkowy.
Cassie dobrze wiedziała, że padnie to pytanie i jak nie wolno jej na nie odpowiedzieć. Żadnej krytyki poprzedniej firmy, same superlatywy, powody własne niezwiązane z firmą są najlepsze. Nikt nie lubi zatrudniać osób, które nie szanują poprzedniego miejsca pracy. Wykorzystała przygotowaną formułkę i dostrzegła zadowolenie na twarzyŚrodkowego.
– Przyznaję, że szukamy osoby na podobne stanowisko, ale zdecydowanie na większą skalę. Więcej klientów, mniej wolnego czasu, większe cele do osiągnięcia. Czy jest pani na togotowa?
– Tak – odparła Cassie. – Wręcz zależy mi na większych wyzwaniach, rozwoju i możliwości podniesienia sobie poprzeczki, dlatego bardzo chętnie podejmę pracę związaną z wyższymi targetami i wymaganiami – dokończyła.
– Świetnie. Czyli nie przeraża panią nadmiarobowiązków?
Cassie poczuła, że to chyba jest podchwytliwepytanie.
– Nie, ale w granicach rozsądku. Nie wyobrażam sobie doradzania klientom w sprawie ubezpieczenia na przykład przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo już po dwunastu przestałabym być skuteczna – odpowiedziała.
Środkowy znów wydawał się zadowolony. Pewnie pomyślał tak jak ona – że zręcznie z tego wybrnęła i jednocześnie dała znać, że dwanaście godzin może pracować, ale nie więcej, i to wcale nie dlatego, że nie chce, ale że nie będzie wtedy efektywna. Przynajmniej na taki odbiórliczyła.
– A dlaczego to właśnie do nas złożyła pani podanie o pracę? Co mogłaby pani wnieść do naszegozespołu?
Na to pytanie Cassieczekała.
Gwóźdźprogramu.
– Myślę, że przede wszystkim moje doświadczenie w sprzedaży ubezpieczeń, znajomość branży, obsługi klienta i produktów. I oczywiście zależało mi na zatrudnieniu w państwa firmie, ponieważ mają państwo doskonałe opinie w Internecie, świetną markę i rozwijają się państwo w szybkim tempie. – Zrobiła chwilę pauzy. – Dobrze słyszałam, że wczoraj przejęli państwo inną dużą firmę ubezpieczeniową? Na pewno będzie to wymagało wiele pracy oraz zmian i mam nadzieję, że będę mogła się wtedy przydać wzespole.
Środkowy na moment zawiesił na niej oko. Czyli dobrze trafiła, sama sobie przyznała tu punkt za wczorajsze zerknięcie na newsy w Internecie. W gazetach jeszcze o tym niepisali.
– Dobrze pani słyszała, dziękuję – powiedział.
Wyczuła w jego głosie dumę. Pozostałe osoby siedzące obok niego zadały jej kilka technicznych pytań i wydawało się, że już zbliża się koniec. Środkowy uniósł się nadbiurko.
– Dzięk… – nie zdążyłdokończyć.
– Mogę zadać jedno pytanie? – padło z tyłusali.
Cassie skądś kojarzyła ten głos. Środkowy odwrócił się i zerknął w tamtymkierunku.
– Oczywiście, panie Tanor – odparł, cofając się na swojemiejsce.
Cassie kątem oka dostrzegła grymas niezadowolenia na jego twarzy, ale spojrzała od razu na mężczyznę, który chciał jej zadać pytanie. Tanor wysunął się nieco do przodu i wtedy Cassie zobaczyła, jak świdrują ją zabójczo zielone oczy kota. Ciemny garnitur, biała koszula i te oczy. Od razu go skojarzyła i z miejsca straciła pewność siebie, nad którą tak pracowała. To był ten facet z dworca, którego mało nie wepchnęła podpociąg!
– Tak, słucham? – wydusiła, widząc, że mężczyzna czeka na jakąśreakcję.
– Ma pani doskonałe doświadczenie i nasz zespół rekrutacyjny – wskazał znacząco na trójkę siedzącą przy biurku – to doceni, ale chciałbym zapytać o coś bardzo istotnego – dodał.
– Oczywiście, słucham – wykrztusiła i nie mogła oderwać się od tych zielonychoczu.
Mężczyzna mówił do niej tak lekko, jakby jej nie poznał, i szczerze mówiąc, miała nadzieję, że tak było, bo to spaliłoby jejszanse.
– W naszej firmie obowiązują pewne podstawowe zasady autoprezentacji… – zaczął Tanor. – Mam nadzieję, że w przypadku zatrudnienia pani nasza firma może liczyć na coś więcej niż taki sweterek? – zapytał całkiempoważnie.
Cassie z miejsca poczuła, jak zalewa ją rumieniec. Miała ochotę krzyknąć: „Ty bezczelny typie!”, ale ugryzła się wjęzyk.
– Naturalnie. W ogłoszeniu nie widziałam wymogów dotyczących dress code’u na rozmowękwalifikacyjną.
Zobaczyła, jak Środkowy uśmiechnął się pod nosem z pewnym przekąsem. Uff, może to jąuratuje.
– Świetnie – powiedział Tanor. – Nie mam więcej pytań. Kontynuujcie, panowie – rzucił w stronę zespołu rekrutującego i jednocześnie nie spuszczał wzroku zCassie.
Kiedy trójka siedząca przy biurku żegnała się z nią, dziękując za rozmowę i informując, że odezwą się po zakończeniu procesu rekrutacji, kobieta wciąż czuła na sobie jego oczy. Ironiczne, śmiejące się z niej, cyniczne i wytykające wadę, która nie miała nic wspólnego z pracą i jej kompetencjami. Wyszła z sali z klasą, ale była czerwona jak burak. I zła zarówno na siebie, jak i na tego całego Tanora. Mało tego, że przyczepił się do najmniej istotnego szczegółu, to jeszcze wytknął jej to przy innych, a jak przypuszczała, był tam kimś ważniejszym niż rekrutujący, więc pewnie skutecznie zaniżył jej wartość w ichoczach.
Cassie pocieszyła się myślą, że ma przed sobą wiele innych spotkań i zatrudnienie akurat w tej firmie wcale nie było szczytem jej marzeń. Ale z drugiej strony liczyła na to zajęcie, bo rzeczywiście opinię w branży mieli najlepszą, no i jej nowe mieszkanie było niedaleko, więc miałaby blisko do pracy. Wyszła z budynku firmy i postanowiła pójść na kawę przed następną rozmową. Miała do niej jeszcze dwie godziny, więc uznała, że dobrze będzie w tym czasie coś zjeść. Rozejrzała się i po drugiej stronie ulicy dostrzegła małą restaurację z wielkim motywem kawy na szklanej witrynie. Ten obrazek zdecydowanie ją skusił, a do tego pomyślała, że widok ze środka może być naprawdę ładny. Przeszła przez ulicę, weszła do restauracji i od razu wybrała stolik przy oknie wychodzący na park i budynek firmy. Przyjemnemiejsce.
– Dzień dobry, co podać? – spytał kelner, który jak duch pojawił się przy jejstoliku.
– Dzień dobry, poproszę latte i menu – odpowiedziała, a zza pleców kelnera od razu wyłoniła się kartadań.
Cassie uśmiechnęła się pod nosem i podziękowała. Lubiła ludzi, którzy są świetnie przygotowani do swojej pracy, więc kelner z miejsca ją ujął. Kilka minut później zamówiła sałatkę z kurczakiem i pięcioma serami. W oczekiwaniu na posiłek patrzyła przez okno, w zasadzie nie działo się tu nic szczególnego, co odbiegałoby od typowego dnia ludzi przemierzających jedno z bardziej ruchliwych miejsc w Berlinie. Korki na drodze, część twarzy przygnębiająco smutna, jakby dotknęło ich jakieś nieszczęście; część zaskakująco radosna, jakby śmiali się sami do siebie. Zadziwiająca kumulacja nastrojów. Cassie lubiła obserwować ludzi. Stanowili dla niej przekrój problemów społecznych. Pokazywali, czy dzień będzie spokojny, czy może zaraz zaczną się jakieś wyzwania. Byli nawet swojego rodzaju odwzorowaniem tego, co działo się w mieście, kraju, polityce. Czasem zastanawiała się, czy nie patrzy na ludzi zbyt głęboko i czy nie powinna być bardziej… powierzchowna? Na pewno lekkie podejście do życia, bez martwienia się drobiazgami, którymi ona przejmowała się na co dzień, mogło sprawić, że byłoby jej łatwiej. Ale wielu rzeczy po prostu nie potrafiła wyrzucić zgłowy.
– Pani sałatka i kawa. – Usłyszała zaplecami.
– Dziękuję – odparła i z przyjemnością patrzyła, jak kelner ustawia przed nią posiłek. Od razu wzięła łyk kawy i poczuła jej niesamowity smak. – Pycha – powiedziała sama dosiebie.
– Co dlapana?
Głos kelnera tuż za nią wybił ją na chwilę z rytmu. W restauracji zaczęło się zagęszczać i mimo że była już pora po lunchu, to ruch zrobił się zdecydowaniewiększy.
Spojrzała przez okno w stronę firmy i zauważyła, jak z budynku wychodzi mężczyzna w ciemnym garniturze. Jej wzrok od razu skupił się na nim. Oczywiście, to był Tanor! Podszedł do skrzyżowania i czekał, aż zapalą się na nim światła. Z tej perspektywy mogła mu się lepiej przyjrzeć. Wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy. Uczesany, rzecz jasna, jakby dopiero przed chwilą wyszedł od fryzjera. Zwróciła uwagę na to, jak prawie bez ruchu czekał, aż zapali się zielone światło. Nie rozglądał się na boki, nie poprawiał butów ani krawata, nie udawał, że sprawdza godzinę, żeby zająć czymś ręce. Pomyślała przez moment, że wygląda prawie jak robot. Doskonały, wymuskany, automatyczny, niedostępny. I jak każdy robot z pewnością jest niewrażliwy na uczucia innych i gotowy z miejsca wytknąć im każdąusterkę.
Ale nie mogła odmówić muurody.
Zanim zapaliło się światło i mężczyzna przeszedł przez ulicę, w jej głowie pojawiła się myśl, której dotąd nawet nie wzięła pod uwagę. Insurance Tanor Corporation! Tanor to było, u licha, nazwisko! I w dodatku to jego nazwisko! Dlaczego ona wcześniej tego nie skojarzyła? Przecież tak przygotowywała się z historii firmy. Cassie aż pokręciła głową z niedowierzaniem i prawie parsknęła na samą myśl, że oto była właśnie na rozmowie o pracę u człowieka, którego wcześniej potrąciła na dworcu głównym. To dyskredytowało ją zupełnie, ale przynajmniej było zabawne. Sięgnęła po torebkę, gdzie w teczce miała informacje o obu firmach, w których miała dzisiaj spotkania. Wyjęła tę pierwszą i doczytała, że Insurance Tanor Corporation zostało założone przez Johna Tanora w roku… chwila, chwila! Coś jej się tutaj nie zgadzało. Tanor na przejściu dla pieszych był znacznie młodszy, a to mogło znaczyć jedno… no oczywiście! Synek tatusia, właściciela wielkiej firmy, który załapał się na stanowisko tylko dlatego, że miał odpowiedniego ojca. Cassie poczuła nawet jakąś satysfakcję. Z jednej strony zazdrościła dzieciom, których rodzice w przeciwieństwie do jej mamy odnieśli spektakularne sukcesy, a z drugiej zwyczajnie nimi gardziła. Bo gdyby nie ich ojcowie, to przecież… nie osiągnęliby kompletnie nic. Cassie schowała dokumenty do torebki i znów podniosła wzrok na ulicę, ale mężczyzny już tam niebyło.
*
Kiedy następnego dnia odebrała połączenie z obcego numeru, miała nadzieję, że może to któraś z firm ubezpieczeniowych, ale nie liczyła już na Insurance Tanor Corporation. Tym bardziej zdziwiła się, gdy okazało się, że to właśnieoni.
– Hektor Sarnecki z Insurance Tanor Corporation, pani CassieMay?
Głos mężczyzny od razu skojarzył się jej zeŚrodkowym.
– O! Tak, przy telefonie – odpowiedziała, chociaż nie udało jej się ukryć pierwszegozaskoczenia.
– Pani May, mam przyjemność poinformować, że pozytywnie przeszła pani rekrutację do naszego działu sprzedaży ubezpieczeń. Zapraszamy panią na dzień otwarty dla nowych pracowników, szkolenie wstępne i podpisanie umowy – kontynuował Hektor Sarnecki. – Rozumiem, że nadal jest pani zainteresowana pracą w naszejfirmie?
– Oczywiście! Bardzo dziękuję za telefon, gdzie i o której mam być? – spytała, czując, jak uśmiecha się sama dosiebie.
– Jutro, dziewiąta rano, w sali numer osiem na pierwszym piętrze. W tym miejscu będzie prowadzone szkolenie, zakładamy, że około sześciogodzinne, a następnie po wyjaśnieniu kwestii płacowych i obowiązków podpisanieumowy.
– Świetnie, dziękuję za konkrety i danie mi szansy wykazania się – odpowiedziałaCassie.
– Cała przyjemność, mam nadzieję, będzie po naszej stronie – odrzekł Hektor, pożegnał się kulturalnie irozłączył.
Cassie nie mogła się powstrzymać i mało nie podskoczyła z radości. A jednak! Mogła latami pracować w jednej firmie i mimo tego z miejsca dostać pracę w zupełnie innej, o wiele większej. Była z siebie zadowolona. Przez głowę przebiegła jej pewna myśl… Nie czekając ani chwili, złapała torebkę, wsunęła buty i wybiegła na miasto. Skoro jutro ma być tam z rana, to musi mieć na sobie coś bardziej eleganckiego niż ten cholernysweterek…!
Zbiegła po schodach i sprawdziła na smartfonie, gdzie jest najbliższa galeria handlowa. Kiedy ją znalazła, ustawiła trasę pieszą i zauważyła, że to ledwie piętnaście minut, więc uznała, że nie ma sensu zamawiać taksówki. Kiedy była już w drodze, usłyszała brzęczenie telefonu i spojrzała na ekran. Dzwoniła jejcórka.
– Cześć, mamo! Jak poszły rozmowy? – spytała Sara, gdy tylko Cassieodebrała.
– Cześć, słonko! Rewelacyjnie! Właśnie przed chwilą dostałam zaproszenie na dzień otwarty i podpisanie umowy w Insurance Tanor Corporation, wyobrażasz sobie?! – relacjonowała z wyraźnymentuzjazmem.
– Uaaa! Wiedziałam, że dasz radę, gratuluję, mamo!
– Dziękuję, cieszę się tak, że nawet nie masz pojęcia. Właśnie pędzę do sklepu kupić jakąś marynarkę i bluzkę, wiesz pełna elegancja – rzuciławesoło.
– No tak, to mam nadzieję, że łowy będą owocne, bo… bez urazy, mamo, ale twoja garderoba od dawna wymagała wymiany – skwitowałaSara.
– Co proszę? – zdziwiła się Cassie. – To dlaczego nic mi o tym niepowiedziałaś?!
– No wiesz, nie chciałam ci robić przykrości czy sugerować, że jesteś bezguściem, ha, ha, ha.
– Sara, ja cię zabiję! – Cassie sięzaśmiała.
– No co? Takaprawda.
– Słyszę. Zresztą nie jesteś jedyna, która zwróciła mi na to uwagę, ale mogłaś starą matkę ostrzec! – rzuciła z udawanymwyrzutem.
– No nie mów? Ktoś ci coś powiedział o ubraniach? – zaciekawiła się Sara. – Chyba padnę, opowiadaj!
– Szkoda gadać, obciachu sobie narobiłam. Poszłam na rozmowę w tym sweterku granatowym, takim mechatym, pamiętasz?
– O nie… nie wierzę, że go włożyłaś! – Sara aż jęknęła. – Przecież toantykwariat!
– No już nie przesadzaj, ja go bardzo lubię, poza tym przynosi miszczęście.
– Wiesz, mamo, podobno szczęścia nie można nadużywać. – Sara się zaśmiała. – To kto ci zwrócił uwagę naniego?
– Synprezesa…
– OJezu.
– No właśnie… i dlatego idę kupić coś, co nie będzie aż tak raziło tych elegancików. A co u ciebie? Jak ci minął dzień? – spytałaCassie.
Zauważyła, że skręciła w złą uliczkę, więc szybko się cofnęła i rozejrzała zawłaściwą.
Wystarczył moment, że nie śledziła trasy na GPS-ie, i już siępogubiła.
– A super, wiesz, mamo, poznałam faceta… – zaczęłaSara.
– Poważnie? Gdzie? Jak? Ktoto?
– W Internecie. Robimy na uczelni projekt dotyczący wpływu klimatu na samopoczucie człowieka i napisałam do kilku ekspertów w tej dziedzinie. No i jeden z nich tak jakoś wpadł mi woko…
– Hmm. – Cassie zawahała się na moment. – Skoro to jakiś ekspert, to rozumiem, że jest od ciebie starszy, tak? – spytała.
– No tak. Troszkę – powiedziała Sara. – No może troszkę bardziej, ale rozmawiam z nim tak, jakbyśmy znali się sto lat, niesamowityczłowiek!
– Planujecie sięspotkać?
– Oczywiście, umówiliśmy się w przyszłym miesiącu. Będzie miał w Monachium jakieś wykłady, więc przy okazji… – Sara była wyjątkowopodekscytowana.
– No cóż, kochanie, to będę trzymać kciuki, żeby nie miał osiemdziesięciu lat, laski, brody i wąsów. – Cassie sięzaśmiała.
– Maaaamooo! – jęknęła – Aż taki stary to on niejest!
– Dobrze, już dobrze. Wiesz przecież, że ja zaakceptuję każdą twoja decyzję. Twoje życie, twoje szczęście, tak? – dodała.
– Dzięki, mamo.
– Nie ma sprawy. Sara, kończę, bo już wchodzę do sklepu i muszę się poprzyglądać tym fatałaszkom. – Cassie przekroczyła właśnie próggalerii.
– Wyślij mi potem zdjęcia! Powiem ci, czy ładne. – Sara się zaśmiała i rozłączyła po szybkimpożegnaniu.
Cassie uśmiechnęła się do siebie i ruszyła na zakupy. Nie wyjdzie z tej galerii, dopóki nie znajdzie przynajmniej dwóch lub trzech zestawów nadających się do pracy. Wjeżdżając ruchomymi schodami, śmiała się jeszcze pod nosem z tego, że nawet własna córka nie powiedziała jej nic o sweterku. A on był naprawdę taki przyjemny wdotyku!
*
Przed salą numer osiem Cassie była pół godziny przed czasem. Nie należała do osób, które lubią się spóźniać, i w zasadzie punktualności oczekiwała również od innych. Do furii doprowadzali ją ludzie, którzy zjawiali się pięć godzin po czasie. Gdyby mogła, to autentycznie by ich rozszarpała. Bliżej dziewiątej pojawiło się jeszcze trzech mężczyzn, pewnie także przyjętych do pracy i gotowych na szkolenie. To ją ucieszyło, bo nie lubiła szkoleń w wersji jeden na jeden, grupa zawsze dawała jakąśswobodę.
Drzwi się otworzyły i wyszedłŚrodkowy.
– Zapraszam państwa! – zawołał i zniknął wsali.
Cassie razem z pozostałą trójką weszła do środka. Pomieszczenie nie było duże, co dawało wrażenie przyjemnej klimatyczności. Biurko z przodu, tablica szkoleniowa, ekran do slajdów i Środkowy w roliprowadzącego.
– Proszę usiąść, zarazzaczynamy!
Niewielka grupka rozsiadła się na swoich miejscach i czekała na start. Cassie zajęła krzesło z brzegu, bliżej wyjścia. Nie dlatego, że zamierzała uciekać, ale żeby być pierwsza na przerwę. Tuż przed dziewiątą do sali wszedł Tanor i od razu skierował się doprzodu.
– Dzień dobry państwu, miło mi państwa powitać na pokładzie naszej firmy – powiedział. – Nazywam się Jack Tanor i jestem wiceprezesem Insurance Tanor Corporation, a szkolenie poprowadzi dla państwa Hektor Sarnecki, nasz główny rekruter i jednocześnie szef działu sprzedaży – dokończył, ruchem głowy wskazując Środkowego, który uniósł się z krzesła i uśmiechnął w ichkierunku.
– Szkolenie potrwa około sześciu godzin, następnie zaprosimy państwa na podpisanie umowy i jeśli wszystko będzie dla wszystkich jasne, od jutra widzimy się już w sali dla doradcówubezpieczeniowych.
Tanor przekazał pałeczkę Hektorowi. Ten natychmiast wstał zza biurka i zabrałgłos.
– Naszego wiceprezesa już państwo poznali, szkolenie poprowadzę ja, a w razie pytań mogą państwo je zadawać nam obojgu – powiedział.
W tym czasie Jack Tanor zajął drugie krzesło, oddalone nieco od biurka, wyjął laptop i zagłębił się w dokumentach na ekranie. Cassie patrzyła na niego jak oczarowana. Kiedy zabierał głos, jego zielone oczy zdawały się idealnie współgrać z ciemnymi włosami. W poprzednim wcieleniu naprawdę mógł być kotem. Drapieżnym i wyjątkowo czujnym kotem. W momencie, w którym o tym pomyślała, Tanor spojrzał na nią tak, że oblała się rumieńcem, chociaż nie była żadną romantyczną gąską. Po prostu zrobiło się jej głupio, że ją przyłapał. Przeniosła wzrok na Hektora i postanowiła całkowicie skupić się na szkoleniu. W końcu przyszła tu do pracy, a nie podziwiać jakieś ciemnowłosekoty…
Hektor rozpoczął wykład od prezentacji firmy, jej wartości, założycieli i płynnie przeszedł do oferty. Przez pierwszą godzinę tłumaczył, jakie rodzaje ubezpieczeń sprzedają i co wyróżnia je narynku.
– Bardzo proszę państwa o uwagę – powiedział. – Wprawdzie materiały ze szkolenia dostaną państwo później na pocztę elektroniczną, żeby były pod ręką, ale zależy mi na tym, żeby wszystko państwo zrozumieli i mogli zadawać pytania – dokończył.
Cała czwórka pokiwała głowami ze zrozumieniem, a Cassie ucieszyła się, że nie musi robićnotatek.
Druga godzina szkolenia praktycznie w całości poświęcona była ofercie i jej najważniejszym zaletom, co w większości było Cassie doskonale znane z poprzedniej pracy. Doszły może cztery inne propozycje, więc na razie, jeśli chodzi o wiedzę, czuła się „do przodu”. Na twarzach nowych współpracowników również nie widziała jakiegoś szoku, więc domyśliła się, że także pracowali już w tej branży. Minęło jeszcze trochę czasu i Hektor Sarnecki wreszcie zarządził przerwę. Czterdzieści minut na kawę, a następnie kolejny blokszkoleniowy.
Cassie podniosła się z krzesła i wraz z resztą ruszyła do drzwi. Czuła już takie parcie na pęcherz, że wprost marzyła o toalecie. Gdy tylko znalazła się za drzwiami, zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu znaczka z odpowiednim symbolem, ale nie mogła go nigdziedostrzec.
– Pani May? – Usłyszała nagle zaplecami.
Odwróciła się i zobaczyła wpatrujące się w nią zielone oczy. W jednej sekundzie jej pęcherz dał o sobie znać jeszczebardziej.
– Słucham, panie Tanor? – wykrztusiła, przestępując z nogi nanogę.
– Jestem Jack – przedstawił i wyciągnął ku niejrękę.
Cassie wysunęła swoją i złapała jego dłoń, pamiętając o pewnym uścisku. Pierwsza zasada nawiązywania kontaktu – nie miej ręki jak guma czy flak, tylko mocno uściśnij dłońprzeciwnika.
– Cassie, miło mi panapoznać.
– Wystarczy Jack, bezpan.
– W porządku, miło mi ciebie poznać, Jack – odparła i jednocześnie poczuła, że za chwilę będzie miała mokre spodnie. Jej pęcherz dosłownieszalał.
– Jak ci się podoba szkolenie? – spytał zupełnie nieświadomy jejproblemu.
– Świetne – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie mogę się doczekać dalszegociągu.
– Potem będzie już nudniej, ale najciekawsze rzeczy i tak sprawdzisz w praktyce, czyli od jutra – dodał.
Cassie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, bo ani to nie było stwierdzenie, anipytanie.
Mruknęła coś pod nosem i obróciła głowę w stronę jakiegoś niskiego mężczyzny, który właśnie przechodził z jednego pomieszczenia do drugiego. Zaczęła się zastanawiać, czy może właśnie tam jestłazienka.
– Cieszę się, że zasilisz nasz zespół, zwłaszcza że widzę postęp… – ciągnął Tanor, przyjmując dziwny tongłosu.
Cassie szukała już w głowie wymówki, która pozwoliłaby jej wykręcić się od rozmowy i znaleźć wreszcietoaletę.
– Postęp? – spytała.
– Ależ oczywiście – kontynuował. – Ta dzisiejsza marynarka jest o wiele lepsza niżsweterek.
Cassie spojrzała na niego z niedowierzaniem i nagle parsknęła, a potem zaczęła się z tego śmiać na cały głos. Odrzuciła włosy do tyłu i wybuchła tak szczerym, głośnym śmiechem, że sama usłyszała, jak echo niesie jej głos po korytarzu. Pomyślała sobie, że ten typ jest naprawdę bezczelny, i tak ją to bawiło, że nie mogła się powstrzymać. Jednocześnie poczuła, że zaraz będzie mieć tutaj dużo poważniejszy problem. Zanosząc się śmiechem i coraz silniejszym bólem pęcherza, wydusiła:
– O Jezu… – śmiała się dalej – o niemogę!
Rechocząc jak szalona, czuła zbliżającą się katastrofę własnejreputacji.
– Na miłość boską, powiedz mi, gdzie jest toaleta! – krzyknęła, wciąż nie mogąc się powstrzymać od histerycznegośmiechu.
Jack patrzył na nią jak osłupiały, ale po chwili zorientował się w sprawie niecierpiącej zwłoki i szybko wskazał jej właściwe drzwi. Oczywiście nie było na nich odpowiedniegoznaczka!
*
Cassie wparowała do środka, a on został na zewnątrz i mimo zatrzaśniętych drzwi słyszał, jak kobieta śmieje się tam jeszcze głośniej. Pokręcił głową z niedowierzaniem i poszedł wzdłuż korytarza, w kierunku windy. Gdy tylko wszedł do środka, spojrzał w lustro, które w niej wisiało, i zauważył, że sam też się uśmiecha. To go na moment zatrzymało. Jack Tanor rzadko się uśmiechał, a jeszcze rzadziej robił to bez konkretnego powodu i po prostu dlatego, że coś go rozbawiło. Patrzył na swoje odbicie i przez krótką chwilę zobaczył w nim kogoś, kogo dawno nie widział. Wjeżdżał na górę, a w głowie dźwięczał mu jej piękny, naturalny śmiech. Ona na pewno nie śmiała się tylko wtedy, kiedy wypadało. Może nie musiała się do śmiechu zmuszać? Może nie starała się spełniać cudzych oczekiwań wyłącznie po to, żeby nie zwariować od natłoku depresyjnychmyśli?
Oderwał oczy od lustra i zobaczył, że jest już na właściwym piętrze. Kiedy wysiadł z windy, poszedł prosto do swojego gabinetu, zamknął drzwi i usiadł w czarnym, skórzanym fotelu. Obrócił głowę w stronę okna i zaczął szukać tam potwierdzenia swoich myśli, ale niestety go nie znalazł. Wiedział jedynie, że ta niezwykła, ciemnowłosa kobieta musi znaleźć się w jego ramionach. Wystarczy mu… tylko raz. Tak, żeby mógł na dłużej zapamiętać jej śmiech i te smutne oczy, które widział na dworcu. I… ciało.
*
Pierwszy dzień pracy zaskoczył Cassie i musiała przyznać, że liczyła na łatwiejsze przejście przez sito nowych klientów dzwoniących cały dzień na jej służbowy numer lub pojawiających się przy biurku. To rzeczywiście była o wiele większa firma niż Wesley & Marks i natężenie zainteresowanych ubezpieczeniami również było o wiele większe. Starała się, jak mogła, ale po każdej rozmowie już wiedziała, czy jest spalona i właśnie straciła klienta, czy może jest jakaś nikła szansa, że ten wróci podpisać umowę. Miała wrażenie, że mieszkańcy Berlina są bardziej spięci, sztywni, i nie spodziewała się, że oczekują konkretów niemal w szczegółach. Monachium było pod tym względem o wiele lepsze, ludzie przyjaźni, ufni i mniejnerwowi.
Jej nowe miejsce pracy też pozostawiało wiele do życzenia. Razem ze współpracownikami zatrudnionymi podczas rekrutacji dołączyła do zespołu na piętrze, a nie na parterze. Parter przeznaczony był dla najlepszych sprzedawców, którzy co miesiąc bili rekordy wynikowe i do których klienci byli kierowani jako pierwsi. Dopiero rosnąca na dole kolejka otwierała – magicznymi rękoma strażnika stojącego przy windzie – drugie piętro i wtedy klienci byli kierowani do nich. Czyli niemal cały czas, bo parter zaczynał się korkować już po pierwszej godzinie pracy. Jeśli zdarzyła się pauza – do jej obowiązków należało odbieranie telefonów i doradzanie klientom w kwestii zakupu czy wyboru ubezpieczenia. Jeśli przypadkiem nie było ani klientów z parteru, ani telefonów, to na monitorze Cassie wyświetlały się numery firm, do których miała dzwonić z propozycją kupna ubezpieczeń grupowych. Organizacyjnie, musiała przyznać, firma zatroszczyła się o wszystko, żeby tylko pracownik nie marnował czasu na zbędną kawę. Jeśli nie nalała jej sobie wcześniej, to musiała czekać aż doprzerwy.
Za to nie mogła narzekać na wyszczególnione na umowie stawki prowizji, premię za wyniki ani na obowiązującą tu podstawę wynagrodzenia. Kwoty były prawie dwa razy wyższe niż jej etatowe minimum w poprzedniej pracy, więc warto było się postarać, żeby tę posadę utrzymać. Cudem dotrwała do końca zmiany podczas swojego pierwszego dnia i firmę opuściła dosłownie spocona od nadmiaru wrażeń i zajęć, które w tym czasie wykonała. Teraz rozumiała, dlaczego Hektor Sarnecki zapytał, czy jest gotowa na pracę na wyższych obrotach i przy zdecydowanie większym zaangażowaniu niż w Wesley & Marks. Dobrze wiedział, o copyta.
Po powrocie do domu zrzuciła buty na gładkie panele i wyciągnęła się na kanapie. Było jej wyjątkowo dobrze i nie zamierzyła się stąd ruszać aż do wieczora. Dawno nie czuła się po pracy taka zmęczona i czuła, że minie trochę czasu, zanim dostosuje się do tego tempa. Sara odezwała się do niej wieczorem i Cassie opowiedziała jej o przygodach z pierwszego dnia w nowym miejscu pracy, ale mimo sporego zmęczenia nie narzekała. Podskórnie czuła, że otwiera się przed nią zupełnie nowy etap jej życia i po prostu się nim cieszyła. Jej ukochane dziecko nadal rozmawiało przez Skype’a z tajemniczym ekspertem od czegoś tam związanego z klimatem i coraz czulej jej o tym człowieku opowiadało. Cóż, wiele nie mogła w tej sprawie zrobić. Obiecała sobie kiedyś, że nigdy nie stanie na drodze do szczęścia swojej córki. Jeśli miłość da jej mężczyzna, kobieta czy jakiś fetysz w postaci szczotki do włosów z wyjątkowo kuszącą rączką z bambusowego drewna, to Cassie zaakceptuje wszystko. Tak przynajmniej założyła sobie przed laty, więc nie zamierzała robić jej wyrzutów o to, że podkochuje się w starszym facecie poznanym w sieci, przy okazji pisania pracy na studia. Czas i tak to zweryfikuje, prawda?
Siedząc na kanapie, spojrzała w kierunku komody stojącej przy telewizorze i przypomniała sobie, że schowała tam czerwone wino. Z pewnym westchnieniem wstała i boso przeszła przez pokój, żeby sięgnąć po butelkę. Zanim ją odkorkowała, zerknęła na etykietę. Czerwone, wytrawne chianti… nie miała pojęcia, od kiedy lubiła to wino, ale delektowała się każdą kroplą, i właśnie postanowiła wypić kieliszek. Przeszła do kuchni, sięgnęła po korkociąg i otworzyła butelkę. Przysunęła szyjkę do nosa i poczuła ten charakterystyczny cierpki zapach rozchodzący się po pomieszczeniu jak coś, czemu nie można się oprzeć. Otworzyła drzwiczki komody i wyjęłakieliszek.
*
Przez pierwszy tydzień pracy w Insurance Tanor Corporation Cassie prawie nie widywała wiceprezesa o zielonych, kocich oczach, co w zasadzie bardzo ją cieszyło. Ciągle czuła się przy nim skrępowana i myślała zarówno o dworcu, o swojej mamie, o tym, co ją tam spotkało, jak i o nieprzyjemnych uwagach Tanora na temat jej sweterka. Dobrze, że była tylko szeregowym sprzedawcą ubezpieczeń z pierwszego piętra, bo on tam nawet niezaglądał.
Któregoś dnia siedziała przed firmowym komputerem i czekała, aż na ekranie pojawi się lista firm do obdzwonienia, kiedy usłyszała sygnał przychodzącego e-maila. Kto jeszcze ustawia do tego dźwięk? Myślała, że to już miniona era, ale najwyraźniej nie. Zerknęła na służbowąpocztę.
Od: Zarząd Insurance Tanor Corporation
Tytuł: Wyjazd integracyjny
Otworzyła wiadomość. W środku krótka, rzeczowa informacja przekazana do wszystkich pracowników w pionie sprzedaży, zarówno parter, jak i pierwszepiętro.
SzanowniPaństwo!
W dniach 9–11 lipca (piątek, sobota, niedziela) zapraszamy Państwa na organizowany przez firmę wyjazd integracyjny. Ruszamy na całkiem dziki spływ kajakowy z noclegiem na polu namiotowym w Polsce. Spływ odbędzie się Piławą, wszystkie koszty podróży pokrywa firma. Mamy nadzieję, że ten wyjazd jeszcze bardziej zintegruje nasze zespoły i dzięki niemu nie tylko Państwo odpoczną oraz się lepiej poznają, ale również po powrocie będzie się Państwu przyjemniejwspółpracowało.
Przy wyjściu z pracy każdy z Państwa otrzyma broszurę z wszelkimiszczegółami.
Do zobaczenia namiejscu!
Zarząd Insurance Tanor Corporation
No proszę, tego Cassie zupełnie się nie spodziewała. Wyjazdy integracyjne? W poprzedniej firmie mogła liczyć na bankiety, ale zwykle były to po prostu coroczne wigilie i święta, nigdy zaś nie była na pracowniczym wyjeździe integracyjnym. Zwłaszcza trzydniowym i to w kilka dni po rozpoczęciu pracy w nowym miejscu. Przeszło jej przez myśl, że to doskonała okazja do relaksu. Wprawdzie w życiu nie trzymała wiosła w dłoni, ale przygoda ją kusiła, szczególnie w kraju, w którym dotąd niebyła.
Z niecierpliwością czekała do końca pracy, żeby odebrać broszurę i dowiedzieć się czegoś więcej. W międzyczasie obserwowała reakcje innych pracowników na ten sam e-mail. Dłużej pracujący uśmiechali się znacząco, nowi byli nawet zaskoczeni. Może rzeczywiście to będzie jakaś ekscytującaprzygoda?
Tymczasem na ekranie jej komputera wyskoczyły telefony firm, do których miała zadzwonić. Odsunęła więc myśli na później i zabrała się dopracy.
Pół godziny przed końcem zmiany otrzymała kolejny e-mail. Tym razem pisał Hektor Sarnecki, który poinformował, że prosi o wygaszenie na chwilę komputera i przyjście do jego gabinetu. Zdziwiła się, ale zauważyła, że kiedy podnosiła się z krzesła, dwie inne osoby również wstały i ruszyły w kierunkukorytarza.
– Też do pana Hektora? – spytała, gdy spotkali się przywyjściu.
Kiwnęli głowami i wydawało się, że także nie mieli pojęcia, o cochodzi.
Skorzystali z windy i po niecałej minucie stali już pod biurem. Cassie zapukała i usłyszała wyraźne zaproszenie do środka. Otworzyła drzwi. W środku siedzieli Hektor i JackTanor.
– Proszę, wejdźcie wszyscy – zaprosił ichSarnecki.
Usiedli na przygotowanych z przodu krzesłach i czekali na wyjaśnienie powodu „wizyty”.
– Od razu tłumaczę – zaczął Hektor. – Standardowo po każdym tygodniu pracy robimy bilans efektywności pracowników, sprawdzamy jakość sprzedaży iwyniki.
Wszyscy wiedzieli już, o co chodzi. Cassie miała świadomość, że to nie był najlepszy tydzień jej życia, jeśli chodzi o sprzedaż, ale cóż, wdrażała się w zupełnie nowy klimat i czuła, że trochę to potrwa, zanim dogoni lepszych odsiebie.
– Aktualnie macie najsłabsze wyniki w sprzedaży ubezpieczeń – ciągnął Hektor. – Pani May ma pięć podpisanych umów, pan Winter sześć, pan Smitter cztery. Nie będę ukrywał, że zależy nam na znacznie wyższych wynikach – dokończył i spojrzał, czekając na ichreakcję.
Cassie odezwała siępierwsza.
– Tak, zgadza się, moje wyniki są słabe i zdaję sobie z tego sprawę, ale myślę, że przebrnęłam już przez pierwszy tydzień wdrażania się, więc teraz będzie zdecydowanie lepiej. Dziękuję za tę uwagę – powiedziała.
Smitter i Winter rzucili coś w podobnym stylu i rozmowa wydawała sięzakończona.
– Świetnie, na to liczymy – podsumował Hektor. – Rozumiem, że widzimy się na wyjeździe integracyjnym? – zapytał.
Cassie i Smitter kiwnęli głowami, Winter zaś wyjaśnił, że w tym terminie niestety nie może, bo ma inne plany. Hektor spojrzał na niego znacząco i tonem nieznoszącym sprzeciwu wyjaśnił, że jako osoby o słabszych wynikach są wręcz zobligowani do uczestnictwa w tym wyjeździe. Celem jest zarówno integracja, jak i podniesienie morale zespołu. Krótko mówiąc, nie uwzględniał możliwości, że ktoś z ich trójki nie przyjedzie. Cassie pomyślała, że właśnie widzi zasadnicze oblicze Hektora, który dotąd wydawał się sympatycznym rekrutującym i szkoleniowcem, a teraz wyraźnie zaznaczył swoje zdanie i można było być pewnym, że nie zniesiesprzeciwu.
– Rozumiem – odpowiedział mu Winter. – Zmienię plany tak, żeby móc być na tymwyjeździe.
– Zatem wszystko jasne – rzucił Hektor. – Dziękujemy wam za pierwszy tydzień pracy i trzymamy kciuki, żeby kolejne były zdecydowanie lepsze – dodał.
Zgodny chór kiwających głów przytaknął mu w tym życzeniu. Cassie pomyślała, że nigdy dotąd nie była na dywaniku. W poprzedniej firmie, jeśli zdarzały się słabsze okresy sprzedażowe, nikt nie robił z tego powodu rozmów motywujących. Nowe doświadczenie. Tanor nie odezwał się w czasie tego spotkania ani razu, ale kobieta zdążyła przelotnie zwrócić uwagę, że bacznie ich obserwował. Odniosła nawet dość nieprzyjemne wrażenie bycia nacenzurowanym.
Kiedy wrócili na pierwsze piętro, czas pracy już w zasadzie minął, więc zebrała swoje rzeczy z biurka i ruszyła w stronę wyjścia. Przed drzwiami czekał jeden z pracowników i podał jej broszurę informacyjną dotyczącą wyjazdu. Wsadziła ją do torebki i stwierdziła, że w drodze do domu wejdzie na kawę do restauracji naprzeciwko i spokojnie ją sobie przeczyta. Ruch na przejściu był niewielki, więc nawet nie musiała czekać na zielone światło. Przeszła przez jezdnię i weszła prosto do lokalu, gdzie zamówiła latte oraz małą sałatkę. Czekając na realizację, otworzyła broszurę. Nie zdążyła jednak dobrze wczytać się w rozpiskę wyjazdową, kiedy ktoś zajął krzesło obokniej.
– Mogę sięprzysiąść?
Cassie uniosła głowę i zobaczyła, że Jack Tanor siedzi już przy jej stoliku. Na ułamek sekundy ją zatkało. Spojrzała w jego zielone oczy i chyba zauważyła w nich jakąś nutę pozytywnychemocji.
– Chyba za późno na odpowiedź z tego, co widzę – odpowiedziała z uśmiechem, ale i lekkim przekąsem wgłosie.
– Racja. Nie przywykłem ani do odmowy, ani do czekania – skwitował i kiwnął głową w kierunku kelnera. Ten zjawił się natychmiast. – Poproszę espresso i średnio wysmażonystek.
Kelner zapisał zamówienie i zniknął tak samo cicho, jak siępojawił.
– Nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać po twoim ostatnim wybuchu śmiechu w trakcie szkolenia rekrutacyjnego – zaczął Tanor i spojrzał jej prosto woczy.
Cassie przez chwilę milczała, przyglądając mu się uważnie. Kosmyk włosów zsunął mu się blisko oka i wyglądał, co musiała przyznać, szalenieprzystojnie.
– A powinniśmy o czymś porozmawiać? – spytała. – Na przykład o mojej wpadce nadworcu?
– Niekoniecznie o