Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ethan Blackmore zajmuje wysokie stanowisko w mafijnej hierarchii, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że droga na sam szczyt jest przed nim zamknięta. Dlatego postanawia za plecami szefa zrobić interes, który zagwarantuje mu ogromne wpływy, a co za tym idzie – wolność i bezkarność.
Kiedy FBI zaczyna węszyć wokół Blackmore’a, mężczyzna dogaduje się z Judith Knight, tancerką z nocnego klubu Orion. To, co miało być tylko układem za pieniądze, szybko zmienia się w uczucie, a początkowa niechęć przeistacza się w namiętność, która doprowadza do katastrofy...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Projekt okładki: Mateusz Rękawek
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Korekta: Magda Zabrocka (Lingventa), Renata Jaśtak
Zdjęcia na okładce
© Netfalls Remy Musser/Shutterstock
© FXQuadro/Shutterstock
© by Karina Hiddenstorm
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1864-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla Kingi.
Dziękuję za Twoją przyjaźń oraz za to,
że dorzuciłaś do tej historii tak dużo ognia.
[…] I kiedy ludzie, co się nienawidzą,
Spać muszą razem – bardziej jeszcze sami:
Samotność płynie całymi rzekami.
SAMOTNOŚĆ RAINER MARIA RILKE
Ethan Blackmore spoglądał spod półprzymkniętych powiek na wahadłowe drzwi Królewskiej Czerwieni. Były dokładnie takiego koloru, jaki sugerowała nazwa baru. Podłogę wyłożono czarno-czerwonymi kafelkami, czerwone akcenty w postaci symboli kier i karo można było znaleźć również na stolikach czy ścianach. Ethanowi całkiem podobał się ten wystrój, przywodził na myśl stare, nieco kiczowate bary – takie, jakich już prawie nie było. No i podawali tu przyzwoite żarcie, to przede wszystkim. Do jego nozdrzy dolatywał aromat świeżo parzonej kawy oraz pieczonego indyka, z którym lada moment dostanie kanapkę.
Odchylił głowę tak, że ciemne włosy dotknęły kołnierzyka drogiej czarnej koszuli. Garnitur, który miał na sobie, także był drogi, szyty na zamówienie. I również czarny. Ethan lubił ten kolor. Uważał, że jego dusza – jeśli faktycznie jakąś posiadał – była właśnie taka, czarna jak smoła. Pewnie dlatego, w ślad za Stonesami[1], najchętniej pomalowałby wszystko na czarno. No, może poza tymi cholernymi drzwiami.
Kątem oka dostrzegł jednego ze swoich ludzi. Właśnie wyszedł z toalety i zajął pozycję przy wejściu. Drugi siedział za Ethanem, podzwaniając łyżeczką o filiżankę. Łup, łup, łup, łup łup, łup. Regularnie, jakby robił to według metronomu.
Ethan odwrócił się w jego stronę i spokojnym głosem powiedział:
– Przestań, do kurwy nędzy.
Mężczyzna stropił się i wypuścił łyżeczkę z dłoni.
– Przepraszam, szefie. Tak tylko… – Zamilkł, kiedy Blackmore zmierzył go wzrokiem.
– Po prostu siedź.
W tle cicho grała muzyka – bezimienny kawałek, brzmiący jakby wyjęty wprost z lat sześćdziesiątych. Nie żeby Ethan pamiętał tamten okres, był na to o wiele za młody. Wystarczyło jednak zamknąć oczy, wciągnąć zapach smażonego jedzenia, przejechać opuszkami palców po winylowym siedzeniu i teoria podróży w czasie urastała do rangi faktu. Na krótką chwilę, zaledwie parę sekund. Ale czasem to wystarczało. Czasem decydowało o życiu i śmierci.
Kelnerka w bordowym uniformie wyszła zza lady, niosąc w dłoni dzbanek z kawą. W drugiej miała zamówioną przez Ethana kanapkę. Podeszła do niego, postawiła talerz na stoliku i uśmiechnęła się promiennie.
– Życzę smacznego. – Zerknęła na pustą filiżankę obok jego prawej ręki. – Dolać panu?
Ethan skinął głową.
– Mnie tak. – Kciukiem wskazał za siebie. – Jemu nie.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę, ale nic nie powiedziała. Napełniła filiżankę, po czym odeszła w stronę stolika znajdującego się na końcu pomieszczenia, okupowanego przez dwóch starszych mężczyzn pochłoniętych grą w karty. Blackmore obrzucił jej tyłek obojętnym spojrzeniem. Miała niezłą figurę, ale niekoniecznie była w jego typie. Wolał brunetki. O zdecydowanie mniej banalnej urodzie.
Uniósł kanapkę do ust i ponownie wbił wzrok w drzwi. Kiedy odgryzał pierwszy kęs, czerwone skrzydło uchyliło się i wszedł przez nie jasnowłosy mężczyzna w kurtce z demobilu. Był spięty, widać to było po jego ruchach oraz rozbieganym spojrzeniu. Zlustrował salę, następnie podszedł do stolika Blackmore’a i zajął przy nim miejsce.
– Pozwoliłem ci usiąść? – zapytał Ethan.
Blondyn wykonał ruch, jakby chciał się podnieść, ale Blackmore przytrzymał jego rękę.
– Żartowałem, Eddie. Siedź.
Mężczyzna nazwany Eddiem przyglądał mu się niepewnie. Jego twarz pobladła o kilka tonów.
– Pan nigdy nie żartuje, szefie.
Ethan odgryzł kolejny kęs kanapki i zaczął żuć.
– Smaczna. Zamówić ci?
Eddie pokręcił głową.
– Nie jestem głodny.
Blackmore posłał mu nieprzyjemny uśmiech.
– Bo jesteś strasznie spięty. Powinieneś się wyluzować.
Wnioskując po minie Eddiego, ta uwaga przyniosła raczej odwrotny skutek.
– Masz powód, żeby się spinać, Eddie? – Ethan wbił w blondyna świdrujące, intensywnie zielone oczy.
– Nie… Nie. Ja tylko…
Odłożył kanapkę.
– Tylko co?
– Sam nie wiem. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Wezwałeś mnie, szefie, a to zazwyczaj oznacza kłopoty.
Kelnerka ruszyła w kolejny kurs, rzucając Ethanowi przeciągłe spojrzenie. Było w nim zarówno skrywane zainteresowanie, wykraczające poza zawodowe, jak i obawa.
– Kłopoty? A widzisz tu jakieś? Przyszedłem zjeść, napić się kawy… – Przy słowie „kawy” Blackmore wychylił się i złapał przechodzącą obok dziewczynę za przegub. – …Porozmawiać.
– Tak? – Ton głosu kelnerki oscylował gdzieś pomiędzy złością a obawą. Większą niż ta, którą Ethan niedawno dostrzegł w jej oczach.
– Przynieś jeszcze jedną filiżankę – polecił jej.
Dziewczyna skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na Eddiego.
– Życzy pan sobie coś oprócz kawy?
Chłopak podrapał się po głowie.
– No nie wiem, może wezmę to samo. – Wskazał palcem na kanapkę Ethana. – Podobno smaczna.
– Smaczna – potwierdziła. – Nasza specjalność.
– Jest w niej majonez? – dociekał Eddie.
– Tak, proszę pana.
– To dobrze, lubię majonez. Nie powinienem lubić, ale lubię.
Kelnerka wykrzesała z siebie nikły uśmiech.
– Przekażę kucharzowi.
Eddie patrzył, jak dziewczyna odchodzi w stronę lady. Następnie napotkał spojrzenie Blackmore’a i aż się wzdrygnął.
– O czym chciałeś porozmawiać, szefie? – zapytał, siląc się na pogodny ton. – Bo chyba nie o żarciu, co?
Ethan upił łyk kawy i skrzywił się, jak gdyby przełykał wódę. Kawa była dobra, ale mocna. Jeżeli kelnerka to samo nalała tym dziadkom z tyłu, to któremuś zaraz pewnie pierdolnie rozrusznik.
– O twoich przyjaciołach.
Twarz Eddiego wydłużyła się, policzki jakby obwisły. Zdaje się, że jakąś najbardziej pierwotną częścią umysłu, tą, w której mieszka intuicja, pojął, co się stało i jakie będą tego konsekwencje. Świadomie jednak wolał się oszukiwać. Przynajmniej przez chwilę, przez sekundy, które czasem wystarczały. Ale nie w tym wypadku.
– Jakich przyjaciołach?
– A którzy by mnie zainteresowali?
Eddie przyjrzał się swoim palcom, następnie wzniósł oczy do sufitu.
– Gliniarze? – wykrztusił w końcu. – Ci, których opłacamy?
Na wargi Ethana ponownie wypłynął nieprzyjemny uśmiech.
– Nie, nie ci. Myśl dalej.
– Nie ma innych glin, z którymi bym gadał – zaoponował szybko Eddie. Stanowczo za szybko.
Blackmore sięgnął po kanapkę i ugryzł kolejny kęs. Przeżuwał powoli, nie spuszczając wzroku z siedzącego naprzeciwko mężczyzny.
– Im dłużej zaprzeczasz, tym bardziej ja będę potem wkurwiony. Chcesz mnie wkurwić?
– Nie, szefie. W żadnym razie.
– No właśnie. Więc co to za gliniarze?
Eddie z wyraźnym trudem przełknął ślinę.
– Przecież rozmawiałem tylko z…
Dłoń Ethana z trzaskiem opadła na stół.
– Rozmawiałeś z federalnymi.
Twarz Eddiego nie była już blada, tylko wręcz przezroczysta.
– Szefie, ja naprawdę…
Ethan uderzył w stół po raz kolejny. Na skraju pola widzenia mignęła mu kelnerka. Chciała wyjść zza lady, ale zmieniła zamiar. Zapewne przytomnie uznała, że obecnie kawa jest tym, na czym Eddiemu zależy najmniej.
– Po co ktoś taki jak ty miałby gadać z federalnymi? W dodatku bez mojej wiedzy.
– To jakaś pomyłka. Ja i federalni? – Z piersi Eddiego wyrwał się histeryczny śmiech. – No w życiu.
Ethan wstał i skinął dłonią na dziewczynę. Podeszła, unikając jego wzroku, zupełnie jakby ten mógł ją poparzyć. Postawiła przed Eddiem filiżankę, nalała do niej kawy, po czym odeszła prędkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Blackmore zauważył, że rżnący w karty staruszkowie zachowują się tak, jakby stolik, przy którym siedział wraz z Eddim, nie istniał. Zdawało się, że dostrzegał go tylko stojący przy wyjściu jego własny człowiek.
– Napij się. – Podsunął Eddiemu filiżankę, z której wydobywał się aromatyczny zapach.
– Jakoś nie mam ochoty.
Ethan usiadł obok niego. Poła marynarki odchyliła się, ukazując ukrytą pod spodem broń.
– Napij się tej pierdolonej kawy, Eddie.
Blondyn sięgnął po filiżankę drżącą ręką, następnie upił łyk.
– Mmm, dobra – powiedział ze sztucznym entuzjazmem.
– To napij się jeszcze – zachęcił Blackmore.
Eddie przysunął sobie filiżankę do ust i nagle na jego twarzy odmalowała się jakaś straszliwa myśl. Spojrzał na swojego szefa wytrzeszczonymi oczami.
– Trucizna?
Ethan się zaśmiał.
– Kreatywny jesteś, ale kapusie już tak mają.
– Nie jestem kapusiem! – Mężczyzna gwałtownie machnął ręką, oblewając się przy tym. Chyba nawet tego nie poczuł. – Przysięgam na Boga, że nie!
– Od kiedy w ogóle wierzysz w Boga?
– Na matkę… Przysięgam na moją matkę!
– Biedna kobieta. Z pewnością nie chciałaby cię teraz oglądać.
Dłoń Eddiego zaczęła się rozpaczliwie trząść. Mocniej zacisnął palce na porcelanie, ale niewiele to dało. Zerknął na kawę, po czym odstawił ją na stół i oparł ręce na blacie.
– Ten łysy i jego kumpel, niski grubas, tak? O nich chodzi?
– Widzisz? – Ethan klepnął chłopaka w kolano. – Mówiłem, że kawa dobrze ci zrobi. Zaczynasz kojarzyć fakty.
– To byli federalni? – Eddie mistrzowsko zagrał zdziwienie. – Pierwsze, kurwa, słyszę.
Blackmore wygodniej rozparł się na siedzeniu.
– O czym w takim razie z nimi rozmawiałeś?
– Ten łysy, no nie… nie ten grubas, tylko ten drugi… to paser. Kumpel ma kumpla, który poprosił o przysługę. Chciałem się rozeznać, czy można by opchnąć parę błyskotek, a jeśli tak, to za ile.
Ethan patrzył na mężczyznę pobłażliwie, a jego usta rozchyliły się w potwornym uśmiechu, obnażającym zbyt wiele zębów.
– Nie wierzę w ani jedno słowo.
Eddie skulił się odruchowo, mimo że jego rozmówca nie podniósł nawet głosu.
– Mówię prawdę. Chodziło o błyskotki. Jeśli nawet byli federalnymi, nic o tym nie wiem.
Blackmore przysunął się do niego.
– Miałeś ostatnią szansę. I jak zwykle wszystko spierdoliłeś.
– Ale ja mówię prawdę! – powtórzył z uporem blondyn.
Ethan chrząknął, a wtedy siedzący przy sąsiednim stoliku mężczyzna odwrócił się. Popatrzył na Eddiego i wsunął dłoń pod marynarkę.
– Cóż… – zaczął Blackmore.
– Czarny Kot! – zaskowyczał Eddie. – Pytali o ten klub, bo wiedzą, że tam chodzisz.
Ethan zacisnął palce na jego ramieniu.
– I co im powiedziałeś?
– Że lubisz panienki, nic więcej. – Eddie prawie płakał. – Powiedziałem, że lubisz patrzeć na tańczące panienki.
– A może później sam dla nich zatańczyłeś, co? Zatańczyłeś, a potem im obciągnąłeś, bo słodkie ploteczki nie zaspokoiły glin. Więc zrobiłeś to ustami, jak mała dziwka?
Eddie zaprezentował osobliwą minę, gdy Ethan położył mu dłoń na udzie – wysoko, prawie przy pachwinie.
– Szefie, no co ty…
– Myślisz, że chcę ci potarmosić kutasa? – Blackmore pochylił się nad nim, drugą rękę wsuwając do wewnętrznej kieszeni marynarki. – To pomyśl jeszcze raz – dodał i zagłębił nóż w nodze mężczyzny aż po koniec ostrza.
Eddie wydał z siebie zduszony kwik. Opuścił wzrok na wystającą z uda rękojeść i otworzył usta, które uformowały idealnie okrągłe „O”.
– Tętnica udowa – powiedział Ethan takim tonem, jakby wygłaszał wykład. – Kiedy wyciągniesz nóż, krew zacznie tryskać aż pod sufit.
– Boże… – jęknął Eddie. – Boże, Jezu, kurwa…
Blackmore wstał, potem cofnął się i poprawił marynarkę.
– Nie trzeba było gadać z federalnymi, Eddie.
Blondyn posłał mu oszołomione spojrzenie. Jego dolna warga drżała, prawa dłoń zaciskała się na rękojeści noża.
– Ja naprawdę nie… Przysięgam, że ja nie…
– Zawsze umiałem poznać, kiedy kłamiesz.
– Ambulans. – W wilgotnych oczach Eddiego malowało się błaganie. – Potrzebny mi ambulans.
– Nie sądzę. – Ethan skinął na swoich ludzi, po czym ruszył w kierunku wyjścia z Królewskiej Czerwieni. Gdy przechodził przez drzwi, usłyszał przeraźliwy krzyk.
Eddie wreszcie postanowił wyciągnąć nóż.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Chodzi o utwór Paint It Black grupy The Rolling Stones.
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz