Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po przyjeździe do Kalifornii, Thomas Hopewell poznaje w barze charyzmatyczną blondynkę Alyssę i spędza z nią noc. Kiedy po jakimś czasie ich drogi znowu się krzyżują, namiętność wybucha ze zdwojoną siłą. Mężczyznę intryguje nie tylko oryginalna uroda kobiety, ale również jej osobliwe szaleństwo. Thomas szybko przekonuje się, że Alyssa z nieprawdopodobną łatwością przyciąga kłopoty. Jest jednak w niej coś, co każe mu ją z nich ratować. Nawet wtedy, kiedy kłopoty są znacznie większe, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, stawka przewyższa wszystko, o co do tej pory grał w życiu, a czasu jest tyle co na lekarstwo…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Projekt okładki: Mateusz Rękawek
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Kamila Recław, Aleksandra Zok-Smoła
Zdjęcia na okładce
© Netfalls Remy Musser/Shutterstock
© FXQuadro/Shutterstock
© by Karina Hiddenstorm
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2250-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Dla Darii.
Dziękuję za wszystkie te niekończące się rozmowy i miejsca, do których prowadzą.
Zbudzony marzyć znów pragnąłem
William Szekspir, BURZA
Thomas wyszedł z budynku dworca i spojrzał w niebo, mrużąc przy tym oczy. Słońce stało wysoko, nie zasłaniała go ani jedna chmura. To był naprawdę ładny dzień. Nawet tu, w takiej małej mieścinie u wrót Czegoś Tam w Oddali.
Zastanawiasz się, jak jest tam, gdzie Blackmore zabrał swoją piękną Judith?
Nie. Właściwie nie interesowało go to jakoś szczególnie. Tamta historia dobiegła końca i była teraz dla Hopewella czymś w rodzaju wspomnienia szczególnego filmu – obserwował czyjeś życie, może nawet dał się zwieść iluzji, że w nim uczestniczy, jednak do niego nie należał. Głos, od którego uciekał, znów dyszał mu w kark, stawał się coraz wyraźniejszy. Miał masę nowych pytań, na które Thomas niekoniecznie chciał odpowiadać.
Wyciągnął z tylnej kieszeni ulotkę z różowym flamingiem, rozłożył ją i jeszcze raz przeczytał widniejący na niej napis: Jeśli nie masz co zrobić z życiem, przyjedź do Kalifornii. A więc przyjechał – jeszcze nie bardzo wiedział po co, ale przyjechał.
Wyczekał, aż wiekowy ford przejedzie ulicą, i przeszedł na drugą stronę. Miał świadomość, że telefon niedługo zadzwoni, jednak na razie wciąż był na wakacjach. Firma dużo słyszy, ale nie ingeruje, tak powiedział tamten jankes na parkingu centrum handlowego po drugiej stronie kraju. Na razie jednak… zwyczajnie był na wakacjach.
Przeszedł jakieś trzy przecznice i znalazł się w sercu miasteczka, którego nazwy nie starał się nawet zapamiętać. Wszakże każde miasto wyglądało tak samo, jeśli wierzyć słowom pewnej starej piosenki. W tym konkretnym akurat nieliczni ludzie właśnie o tej godzinie wyszli z dusznych biur bądź domów z krzyczącymi dziećmi i podążali gdzieś, w jedynie sobie znanym celu, goniąc własne sprawy. Hopewell patrzył na nich, ale ich nie widział, zupełnie jakby poruszał się pośród duchów, które w tym wymiarze nabrały materialnego ciężaru.
A ty? Jaki ty masz cel?
Żadnego, jak się zdawało. A jednak zwolnił kroku, przechodząc obok blondynki opierającej się o błotnik bentleya. Była ładna, nawet bardzo, ale to nie dlatego prawie się zatrzymał – tylko przez szczególny grymas malujący się na jej twarzy. Uśmiechała się, patrząc gdzieś w słońce, a mimo to po jej policzkach płynęły łzy. Jakby czuła coś słodko-gorzkiego, radość mającą swoje źródło w rozpaczy.
Zupełnie jakby coś ci to przypominało, prawda?
Omiótł kobietę wzrokiem ostatni raz – zapamiętując jej krótkie, falowane włosy, złoty top odsłaniający opalone ramiona, dżinsy opinające krągłe biodra – i ruszył przed siebie. Mniej więcej wtedy zadzwonił jego telefon. Thomas zerkał na boki, nagle widząc w każdym przechodniu podejrzanego. Nikt jednak, pochłonięty przez własny wszechświat, nie zwracał na niego uwagi.
– Tak? – rzucił, przykładając komórkę do ucha.
– Thomas – zaczął Anderson jowialnie. – Dobrze cię usłyszeć.
– Wzajemnie – odparł Hopewell, choć jego odczucia były raczej ambiwalentne. – Czemu zawdzięczam ten telefon?
– Wciąż na wakacjach, jak mniemam?
Rzucił ukradkowe spojrzenie za siebie.
– Czy to problem?
– Nie, bynajmniej. Zasłużyłeś, obaj to wiemy.
Po coś jednak dzwonisz, to także obaj wiemy, pomyślał Thomas, jednak powstrzymał się od komentarza. Nie chciał uprzedzać faktów, wolał, żeby to Anderson mówił.
– Twoje wakacje, Thomasie… – podjął mężczyzna po nieznośnie długiej chwili. – Musisz przyznać, są dość burzliwe.
Thomas skręcił za róg, wchodząc w kolejną, tym razem węższą uliczkę. Do jego nozdrzy doleciał zapach smażonego jedzenia, następnie zobaczył młodego chłopaka z przepaską na czole wyrzucającego resztki do kontenera. Poza nim było tu jeszcze dwoje dzieciaków bawiących się wygiętym mieczem świetlnym oraz sztachetą, co tworzyło dość osobliwą kombinację.
– Surfowanie nie jest w moim stylu – stwierdził obojętnie. – Opalać się też nie lubię.
Po drugiej stronie linii rozległo się parsknięcie.
– To ci się udało, nie powiem. Firma także cieszy się nieoczekiwanymi profitami, choć oczywiście nie było to twoją intencją.
– Oczywiście.
– Powinienem cię pochwalić, co? Ze zrozumiałych względów tego nie zrobię.
– Nie – przyznał Hopewell. – Lepiej tego nie rób, Jeff.
– Planujesz mnie jeszcze czymś zaskoczyć? – zapytał Anderson. Nadal przemawiał w ten sam jowialny sposób, jednak głębiej czaiło się coś, co Thomasa zaalarmowało. – Naprawdę wolałbym wiedzieć.
– O to nie musisz się martwić. – Hopewell wyszedł z wąskiej, pachnącej smażonym jedzeniem uliczki i zatrzymał się naprzeciwko niezamkniętej bramy. Omiótł spojrzeniem stojący w oddali i zdający się nie mieć końca budynek, magazyn, jeśli się nie mylił. – W zasadzie jestem już w drodze powrotnej.
Anderson wydał z siebie cmoknięcie, tak w każdym razie zabrzmiał dźwięk, który usłyszał Thomas.
– To prawie jak prośba, żeby przydzielić ci jakieś zadanie.
– Prawie.
Kilkusekundową ciszę, która ponownie zaległa na linii, przerwał cichy szmer, coś jakby szelest papierów.
– Za dwa dni będzie za szybko? Bo mam tu coś, co mogłoby ci się spodobać.
Hopewell wymownie zerknął w niebo.
– Powiedziałem, że jestem w drodze powrotnej, nie że już wróciłem.
– Oczywiście, oczywiście…
Thomas oparł się o przyjemnie chłodny mur. Nagle opadł na niego cały ciężar przebytej drogi – kolosalny, jak gdyby zawierały się w nim również wszystkie stoczone walki, te wygrane i te inne. Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś punkcie zwrotnym, choć nie wiedział jeszcze, co to będzie dla niego oznaczać.
– Powinieneś odwiedzić Komfort – poradził Anderson. – To taka knajpa jakiś dzień drogi od miejsca, gdzie się znajdujesz.
Hopewell uśmiechnął się zimno.
– Możliwe, że tak zrobię.
– Zrób. A potem wpadnij na drinka i kaczkę w pomarańczach.
– Rzadko bywam w Firmie – odparł Hopewell z ociąganiem.
– Powinienem to rozumieć w jakiś szczególny sposób?
– Nie, skądże. – Thomas mocniej zacisnął palce na telefonie.
– Na pewno? Bo wiesz, profity, o których wspominałem… – Anderson zaczął myśl, której właściwie nie musiał kończyć. – Nie chcesz chyba zrezygnować z pracy?
Retoryczne pytanie. Nawet gdyby Hopewell chciał, nie mógłby. Z Firmy się nie odchodzi. Nigdy. Pod żadnym pozorem.
– Podobno bez pracy człowiek traci sens życia – powiedział sentencjonalnie, patrząc wszędzie i nigdzie zarazem.
– Tak mówią – przytaknął Anderson, a potem poczęstował Thomasa kolejną pauzą pełną nieznośnej ciszy. W tym czasie dwójka dzieciaków, nadal uzbrojonych w deskę i wygięty miecz świetlny, wypadła z zaułka i popędziła w prawo.
Ukradli coś, odgadł Hopewell, patrząc w ślad za nimi.
– Komfort, pamiętaj, Thomasie – odezwał się Anderson. – Naprawdę może ci się tam spodobać.
Hopewell pokiwał głową.
– Odnotowałem. Komfort.
– Rozchmurz się. Naprawdę mógłbym cię pochwalić, przecież wiesz.
– Mówiłem, żebyś tego nie robił, Jeff. Już sam twój telefon jest w jakiś sposób niestosowny.
– Może po prostu chciałem usłyszeć starego przyjaciela?
Nie przyjaźnimy się, z chęcią powiedziałby mu Thomas. Zamiast tego jednak czekał na sygnał świadczący o tym, że rozmowa dobiegła końca.
– Tamta dziewczyna… – powiedział Anderson nieoczekiwanie, a Hopewell domyślił się, że chodzi mu o Judith. – Podobno była bardzo ładna.
– Podobno – zgodził się i przerwał połączenie. Znudziło mu się czekanie.
Wsunął komórkę do kieszeni i pozwolił sobie na ostatnią refleksyjną chwilę, zanim ruszy w dalszą, pozbawioną celu podróż. Odchylił głowę i przymknął powieki, a przed oczami stanął mu obraz tamtej blondynki, która uśmiechała się przez łzy. Jeśli spotkam cię ponownie, uznam, że to przeznaczenie, pomyślał.
Ironia polegała na tym, że Thomas Hopewell w przeznaczenie nie wierzył.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz