Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość, namiętność, tajemnica i pożądanie! Poznajcie Violet!
Violet Nicholls nie jest szczęśliwa w małżeństwie. I nie chodzi już tylko o bycie ignorowaną. Jej mąż, Logan, wzięty prawnik, w domu pokazuje bardzo mroczne oblicze.
Kiedy pewnego dnia na progu pojawia się tajemniczy John, Violet nie kryje swojej fascynacji. A potem decyduje się na najgorszy możliwy krok... Umawia się z klientem męża.
John jednak nie jest tym, za kogo kobieta go bierze. Skrywa więcej niż jeden sekret. I zawsze dostaje to, czego chce. Teraz zaś zapragnął mieć Violet. Nawet jeśli w tym celu będzie musiał złamać wszystkie zasady.
Bezpieczeństwo w małżeństwie czy gorąca namiętność z nieznajomym. Czy Violet wybierze to, czego pragnie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Wystarczy iskra, jedno spojrzenie. Naprawdę wystarczy.
Raz puszczone w ruch wahadło nie zaprzestanie swojego tańca.
Coś dzieje się nagle, wbrew logice, bez wyraźnej przyczyny. Konsekwencje przestają mieć znaczenie, rozsądek schodzi na drugi plan. Jest tylko pęd i żądza tak silna, że nie sposób jej nie ulec. Bez względu na cenę. Złe miejsce, zły czas i złe decyzje. Coś strasznego i cudownego zarazem. Zupełnie jakby zaplanował to sam diabeł.
Jednak czasami...
Skutki przechodzą najśmielsze oczekiwania.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Grzechy Violet
Pokazał mi bezkres nieba i to było zgubne.
Dla nas obojga.
Pokazał mi prawdziwe szczęście.
A potem ruszyliśmy razem prosto do piekła.
Rozdział 1
Niewątpliwą zaletą pracowania u własnego męża jest to, że prośba o wcześniejsze wyjście z biura tylko w ekstremalnych przypadkach zostaje odrzucona. Ten akurat taki nie był, dlatego już za kwadrans druga wyszłam z kancelarii. Oczywiście, że trochę nagięłam prawdę do własnych potrzeb. Ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej, jednak nie chciałam się nad tym specjalnie zastanawiać. Odrzucałam prawdę tak długo, jak się tylko dało. Nazwijmy to jedną z moich cech rozpoznawczych.
Oficjalna wersja brzmiała: „muszę pilnie odebrać receptę”, tym, czego nie dodałam, był fakt, że po drodze zamierzam odwiedzić przyjaciółkę i wypić z nią kawę. Logan nie przepadał za Alison, zresztą z wzajemnością. Courtney, moja druga przyjaciółka, żywiła wobec niego podobne uczucia. Chyba już wtedy powinno mi to dać do myślenia. Cóż, powiedzmy, że rutyna temu nie sprzyjała.
Nakręcona kofeiną i rewelacjami Alison weszłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi kopnięciem. Dość brzydki zwyczaj, ale dawał mi pewną satysfakcję. Wciąż było wcześnie, a ja zdążyłam nawet zrobić zakupy, zatem byłam z siebie zadowolona. Papierowe torby postawiłam na podłodze, klucze i torebkę rzuciłam na szafkę. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy w ogóle miałam ze sobą jakąkolwiek torebkę, normalnie upychałam wszystko po kieszeniach, jak facet.
Zerknęłam na buty Logana i złośliwy uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Stały tak równo, że przy ich pomocy można by narysować plany tego pomieszczenia. A więc mój czarujący mąż już tu był.
– Cześć, skarbie! – zawołałam.
Odpowiedziała mi cisza.
– Logan? Jesteś może? – spróbowałam ponownie, głośniej, z większym przekonaniem.
I znowu nic. Wzięłam torby z zakupami i marszcząc brwi, pomaszerowałam do kuchni. Gdzie właściwie był mój mąż, jeśli nie na parterze? Wątpiłam, by się położył, na zewnątrz nadal było jasno, a on nie lubił spać w ciągu dnia. Mówił, że boli go od tego głowa.
– No tak – sapnęłam, odstawiając torby na stół.
W zlewie piętrzył się stos brudnych naczyń, których Logan nie raczył wstawić do zmywarki, nie mówiąc już o jej włączeniu.
Pociągnęłam nosem i zaraz się skrzywiłam. Cokolwiek przygotował mój mąż, a na czego resztki teraz patrzyłam, pachniało mało zachęcająco. Trochę przypominało też rzygi, ale to już swoją drogą. Wrzuciłam wszystkie miski, talerzyki, patelnię i kubki do zmywarki, następnie rozpakowałam zakupy, a potem wyruszyłam na dalsze poszukiwania męża. Bo to, że był w domu, nie ulegało wątpliwości.
– Logan?! – wydarłam się u podnóża schodów.
Pudło po raz trzeci. Wdrapałam się na piętro i zajrzałam do gabinetu męża. Pusto. Sypialnia dla gości – też pusto. Przekonana, że może jednak się pomyliłam, a Logan z jakichś niezrozumiałych względów wpadł do domu tylko na swoją śmierdzącą przekąskę, weszłam do naszej sypialni. I właśnie tam go znalazłam.
Stał przed lustrzanymi drzwiami szafy, ze wściekłością zawiązując krawat. Postawny blondyn o szerokich ramionach i orlim nosie, gość, w którym się zakochałam jako gówniara. Starszy ode mnie o sześć lat, co wtedy dodatkowo mnie kręciło.
– Cześć, skarbie. – Oparłam dłoń o framugę, przywołując na twarz jeden z moich popisowych uśmiechów.
Logan go nie odwzajemnił.
– Nie wiesz, gdzie jest moja koszula? – Żadnych wstępów, przeszedł do sedna, jak zwykle.
– O ta? – Wskazałam palcem na jego pierś. To miał być żart, lecz, jak widać, nie wyszedł.
Twarz mojego męża stężała.
– Nie, V, nie ta. Mam na myśli koszulę, którą wkładam na ważne spotkania. Moją Szczęśliwą Koszulę. – Wymawiał te słowa właśnie tak, jak gdyby należało je zapisywać wielkimi literami. Z kolei moje imię... Cóż. Najczęściej ograniczał się do pierwszej litery. Violet byłam tylko w szczególnych sytuacjach, najczęściej jednak pozostawałam V.
– Koszula – powtórzyłam bezmyślnie. – Sądzę, że... kosz z brudną bielizną. Tak, tam jest.
Piwne oczy Logana zapłonęły.
– Kurwa mać! Czy naprawdę tak ciężko jest ci zrobić coś, o co proszę?! – wykrzyczał.
Cofnęłam się o krok i spojrzałam na niego tak, jak patrzy się na kompletnie nieznaną osobę. Prawdę mówiąc, tak właśnie się czułam – jakby stał przede mną obcy mężczyzna, który z niewiadomych powodów znalazł się w moim domu i uznał, że ma prawo się na mnie wydzierać.
– Zaraz nastawię pranie – bąknęłam, starając się nie tracić nad sobą panowania. Na agresję raczej nie ma sensu odpowiadać agresją, to jak dolewanie oliwy do ognia. – Żaden problem.
– Zaraz to ja, kurwa, wychodzę – fuknął. – Wczoraj miałaś nastawić to jebane pranie. Rozumiesz już, co poszło nie tak?
Zrobiłam kolejny krok w tył. Ten jadowity ton przerażał mnie jeszcze bardziej niż pożar w jego oczach. Niejednokrotnie widywałam Logana wściekłego, jednak uderzyła mnie myśl, że coraz częściej tracił nad sobą panowanie. Byle błahostka w jednej sekundzie powodowała, że wpadał w szał.
– Przepraszam. – spuściłam głowę, chociaż nie było mi szczególnie przykro. Sam mógł zrobić pranie, skoro to było dla niego tak szalenie ważne. W kancelarii byłam jego sekretarką, a w domu robiłam za gosposię. Czasem zdarzało mi się o czymś zapomnieć. Tak po prostu. – Kompletnie mi to umknęło – dodałam po chwili.
– Twoje przepraszam nie upierze mi koszuli. – Szarpał krawat coraz bardziej zapalczywie, spodziewałam się wręcz, że zamiast go zawiązać, zaraz się nim zadusi. – Może trzeba było to sobie zapisać na jednej z tych żółtych karteczek, skoro masz taki problem z zapamiętywaniem najprostszych rzeczy.
– O przełożeniu spotkania z Andersonem pamiętałam. – Nie lubiłam przenosić spraw z kancelarii Logana do domu, ale on pierwszy wytoczył te gówniane działa, ja tylko odpierałam atak. – O wysłaniu prezentu twojej siostrze również. I przede wszystkim... – dramatycznie zawiesiłam głos – ...pamiętam o naszej rocznicowej kolacji. Wypada idealnie w sobotę. Wiesz, jak ciężko było dostać stolik w The Tower?
Logan skwaśniał.
– Nie będzie żadnej kolacji. W każdym razie nie w ten weekend. Wyjeżdżam do Bostonu, o czym zresztą też ci wspominałem. – Chciałam mu przerwać, ale uniósł dłoń w geście, jakim często uciszał swojego klienta na sali sądowej. – Wniosek jest prosty, V: albo nie słuchasz, co się do ciebie mówi, albo naprawdę masz jakiś problem z głową. A jeśli tak, to może powinnaś ją sobie przebadać?
Poczułam, jak gorąco dociera do moich policzków, jak zaczyna mi płonąć cała twarz. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Zdołałam się jednak roześmiać, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.
– Chciałbyś, nie? Wykazać przed sądem, że jestem wariatką i zamknąć mnie na resztę życia w jakimś pogodnym ośrodku, gdzie do każdego posiłku dodają haloperidol.
Posłał mi gniewne spojrzenie.
– Nie zaczynaj tych bredni.
– Ja? – wskazałam na siebie palcem. – Ja zaczynam?
– Masz tendencję do...
Uderzyłam otwartą dłonią w ścianę. Teraz to ja nie dałam mu dojść do głosu.
– Sama sobie sugeruję, że mam nie po kolei w głowie i robię problem o pierdolone pranie? Tak, skarbie? Sama to wszystko sobie wymyśliłam?!
Logan przestał się wreszcie wyżywać na krawacie. Wygładził go i opuścił ręce. Wpatrywał się we mnie nieruchomymi oczami, a ja obserwowałam, jak zachodzi w nich powolna zmiana. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz w pełni zdał sobie sprawę, że weszłam do sypialni.
– Chyba trochę się zapędziłem. Przepraszam. – Zbliżył się do mnie ostrożnie, niczym drapieżnik podchodzący swą ofiarę. – Nerwy mi ostatnio puszczają. Thompson to ważny klient, od tej sprawy zależy zajebiście dużo. Tak, wiem, to kiepskie wytłumaczenie, ale innego nie mam. Wyładowałem się na tobie... i... za to cię przepraszam.
Skrzyżowałam ręce na piersiach, moja postawa komunikowała: „pocałuj mnie w dupę, Logan”.
– Przykro mi i mówię najzupełniej szczerze. – Pokornie opuścił wzrok. To też widywałam na sali sądowej. – Przepraszam, kochanie.
– Jasne – wymamrotałam.
Coś między nami pękło już dawno temu, a z dnia na dzień jeszcze bardziej oddalaliśmy się od siebie. Logan doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ja również. Tyle że żadne z nas nie chciało tego przyznać. Ja miałam makijaż, który wszystko ukryje, on starannie dobrane, wyszukane słowa. Kamuflowaliśmy problem, staraliśmy się przekonać samych siebie, że wszystko jest w porządku, że to nas nie dotyczy.
– Da się zmienić rezerwację w The Tower na przyszły tydzień? – Logan uśmiechnął się delikatnie, trochę na próbę. – Zresztą mniejsza z tym, sam się tym zajmę.
– Powodzenia. – Moja mina skutecznie zmazała uśmiech z jego twarzy.
– Myślisz, że mi się nie uda? Chyba mnie nie doceniasz.
– Rocznica jest w tę sobotę, nie za tydzień. – Wzruszyłam ramionami. – Ale teraz to już bez znaczenia.
Jego ręce powędrowały do krawata, ale w porę się opanował.
– Nie mogę odwołać wyjazdu, zrozum.
– Ależ rozumiem.
Podszedł do mnie, a ja poskromiłam ochotę, by się cofnąć.
– Kochanie, wiesz, że nie chciałem...
Zacisnęłam usta, wprowadzając jednocześnie zmyślną taktykę ćwiczenia oddechów. Gówno pomogło, chociaż... Przynajmniej nie nazwałam męża bucem. A szczerze mówiąc zasłużył na to.
– W porządku – wycedziłam. – Przecież powiedziałam, że wszystko rozumiem.
– Nadal się złościsz? – Wziął mnie wspaniałomyślnie w ramiona, nie zauważając, że jestem sztywna jak pogrzebacz. – No już – dodał, cmokając mnie w czoło. – Już, już.
Miałam nieprzyjemne wrażenie, że jego dotyk parzy. Obdarzyłam Logana grymasem, mającym być czymś w rodzaju przepraszającego uśmiechu i wysunęłam się z jego rąk. Jakaś część mnie chciała nadepnąć mu na stopę. Całkiem spora część.
– Nie złoszczę się – powiedziałam tonem, który świadczył o czymś wprost przeciwnym. – Wyjeżdżasz w służbowej sprawie, okay. W takim razie ja wyjdę z dziewczynami trochę się rozerwać. – Odrzuciłam włosy z ramienia teatralnym gestem. – Nic nie stracisz. I tak ich nie lubisz.
Może i Logan chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie dałam mu szansy. Weszłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Wiedziałam, że za mną nie pójdzie, ale dla pewności przekręciłam zamek. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze nad umywalką. Zobaczyłam ładną brunetkę o dziewczęcej twarzy, zielonych oczach i sięgających za ramiona prostych włosach. Modna popielata sukienka, którą na sobie miałam, rano wydawała mi się taka śliczna, teraz zaś była niekomfortowa, na równi z niedawnym dotykiem męża.
– Kim jesteś? – szepnęłam do kobiety z lustra.
Oparłam ręce o krawędź umywalki. Im dłużej się sobie przyglądałam, tym bardziej wzrastało we mnie przekonanie, że patrzę na kogoś, kim nie jestem. Nastąpił jakiś tragiczny w skutkach dysonans, w konsekwencji którego stałam się obca dla samej siebie.
Chwyciłam chusteczkę, zwilżyłam ją wodą i zaczęłam ścierać z ust pomadkę. Była nowa, podobnie jak sukienka, ale Logan i tak niczego nie zauważył. Ani w pracy, ani tu. Nie zwrócił też uwagi na włosy, które dzięki drobnym refleksom zdawały się żarzyć w świetle. Liczyła się tylko ta cholerna koszula. Szczęśliwa Koszula.
Opuściłam wzrok na obrączkę, która tkwiła na moim serdecznym palcu. Na myśl przyszło mi pytanie: „Czy jestem szczęśliwa?”. Nie. Już nie.
Odwróciłam się plecami do lustra, a potem, kierowana jakimś niejasnym impulsem, weszłam pod prysznic. W ubraniu i butach, czemu nie? Nie odkręciłam jednak wody. Osunęłam się po chłodnej ścianie i jakiś czas tak siedziałam, z podciągniętymi pod brodę kolanami i piekącymi oczami.
Wreszcie łzy znalazły ujście i potoczyły się po moich policzkach. Przysięgam, gdyby kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedział mi, że wezmę ślub z mężczyzną, przy którym osiem lat później będę się czuła tak rozpaczliwie samotna, nie uwierzyłabym. A jednak tak właśnie wyglądała rzeczywistość.
Przytknęłam pięść do ust, żeby stłumić szloch. Łzy żłobiły linie w starannie wykonanym makijażu, rozmazywały tusz i eyeliner. Były słone, piekące.
Nie wiem, ile dokładnie siedziałam pod prysznicem. Podejrzewam, że dość długo. A może to tylko czas zakrzywił się w jakiś osobliwy sposób, zamykając mnie w pętli własnej niedoli? Natomiast wiem na pewno, że w którymś momencie zaczęłam gryźć sobie rękę, bojąc się, że w przeciwnym razie z mojej piersi wyrwie się przeraźliwy skowyt. A jeśli tak się stanie, nie zdołam go opanować.
Nie byłam histeryczką, to nie tak. Po prostu sytuacje z gatunku Szczęśliwej Koszuli zdarzały się zdecydowanie zbyt często. W pewien sposób mnie odczłowieczały, a już na pewno powoli uśmiercały naszą miłość. Zakładając, że w ogóle kiedykolwiek istniała.
To straszne tak się kulić i snuć podobne rozważania. A jeszcze gorsze bać się, że nadejdzie moment, w którym kolejna sprzeczka przerodzi się w dziką awanturę, a ta... Zakończy się czymś niewybaczalnym.
Każda lina pęka, jeśli napręży się ją wystarczająco mocno. Wytrzymałość każdego materiału ma swoje granice, choćby testowało się stal.
Rozdział 2
Zanim wyszłam z łazienki, wzięłam prysznic, zmywając z siebie łzy, makijaż i woń frustracji. Wróciłam do sypialni otulona puszystym, niebieskim szlafrokiem. Logana jednak już nie było. Uznałam, że pojechał załatwiać swoje ultraważne sprawy, ograbiony ze Szczęśliwej Koszuli, ale nie, nie pojechał. Doleciało mnie subtelne stuk, stuk, stuk, stuk oraz nastawiona cicho muzyka – Losing My Religion R.E.M, jeżeli chodzi o ścisłość. Wyglądało na to, że mój mąż był w swoim gabinecie.
Wyszłam na korytarz i właśnie wtedy rozbrzmiał ostry dźwięk dzwonka. To idiotyczne, ale w pierwszym odruchu chciałam zawrócić i schować się w sypialni. Chyba chodziło o późną porę, sama nie wiem.
– Możesz otworzyć? – zawołał Logan.
– Idę! – odkrzyknęłam.
Zbiegłam po schodach, ciaśniej otuliłam się szlafrokiem i zerknęłam na wideofon. Gość ustawił się tak, że nie mogłam mu się zbyt dobrze przyjrzeć. Nie rozpoznałam w nim jednak nikogo znajomego. Wcisnęłam przycisk i rzuciłam:
– Tak?
– Przyszedłem do Logana.
No tak, bo do kogo innego.
– Zapraszam – mruknęłam i wcisnęłam kolejny przycisk, zwalniając zamek w bramie.
Chwilę później spalinowy silnik głośno zaryczał na podjeździe. Za głośno. Zerknęłam przez witrażowe okno i zobaczyłam motocykl oraz zsiadającego z niego wielkiego faceta w skórzanej kurtce i dżinsach.
– Logan, jakiś gość do ciebie! – wydarłam się.
– Chwila!
Przewróciłam oczami. Chwila, jasne.
Motocyklista miał na nogach ciężkie buciory, podkute metalem, wnioskując po odgłosie jego kroków. Zatrzymał się na progu, ale nie zapukał, po prostu czekał. Otworzyłam mu więc i... powiedzmy, że byłam zaskoczona.
Spodziewałam się kolesia w typie Hells Angels, pozbawionego wieku przez długą brodę skrywającą twarz. Ale nie, mężczyzna, który stał przede mną, wyglądał zupełnie inaczej: wysoki i smukły, z gęstymi ciemnymi włosami niedbale zaczesanymi do tyłu, kilkudniowym zarostem na policzkach oraz przeszywająco niebieskimi oczami. Prezentował się... zniewalająco.
– Ty nie jesteś Loganem – zauważył, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Zaraz przyjdzie. – Machnęłam ręką w kierunku holu, dając mężczyźnie znak, by wszedł do środka.
Skinął głową, po czym minął mnie i powędrował prosto do salonu. Znał drogę, a więc musiał tu już być wcześniej. Słodko. Logan miał biuro, ale z jakichś niejasnych względów wielu jego „szczególnych” klientów odwiedzało go w domu. Przez „szczególnych” klientów rozumiem kryminalistów, z którymi mój mąż lubił się spoufalać, chyba tylko po to, żeby popieścić własne ego. A może chodziło o jakąś młodzieńczą fantazję, mniejsza z tym.
– Podać panu coś do picia? – zapytałam.
Motocyklista przerwał lustrowanie fotografii stojących na kominku i przeniósł wzrok na mnie. Gapił się to mało powiedziane. Nie odrywał ode mnie tych swoich porażająco niebieskich oczu. Były lekko skośne, co nadawało jego twarzy nieco egzotycznego wyrazu. Kłamałabym, mówiąc, że nie był przystojny. Jednakże miał w sobie też coś niepokojącego, złowrogiego.
– Nie – powiedział w końcu niskim, przyjemnym głosem, takim, na dźwięk którego coś wibrowało w moim wnętrzu.
– W takim razie...
– Jestem – obwieścił Logan gromko, pędząc po schodach.
Nie powiem, ulżyło mi, że wreszcie się zjawił. Bąknęłam coś niezrozumiałego i ruszyłam w stronę holu. Jednak cały czas czułam na sobie wzrok motocyklisty, a kiedy spojrzałam za siebie, przekonałam się, że faktycznie na mnie patrzy. Niebywałe, ale posłał mi nawet uśmiech.
Zeszłam do pralni i nastawiłam to cholerne pranie. Nie, żeby Szczęśliwa Koszula mojego męża zdążyła wyschnąć, skoro miał niebawem wyjechać, ale... działania zaprogramowane i takie tam.
Pokręciłam się bez celu na dolnym poziomie, nie chcąc ponownie natknąć się na osobliwego gościa Logana. Dopiero kiedy usłyszałam charakterystyczny warkot odpalanego silnika, postanowiłam wrócić na górę. Co dziwne, mój mąż w dalszym ciągu był w domu.
– Sądziłam, że się śpieszysz – powiedziałam.
Uśmiechnął się, ale dość szybko na jego twarzy znowu pojawiła się wrogość.
– Zmodyfikowałem plany. Wylatuję jutro rano. Boston może chwilę zaczekać.
– Och, naprawdę?
– Jestem ci to winien, kochanie. – Podszedł i cmoknął mnie w czubek głowy.
Podejrzewałam, że chodziło o tę debilną koszulę, ale zachowałam tę uwagę dla siebie.
– To... miłe.
– Bywam miłym gościem. Pamiętasz jeszcze?
Pamiętałam, oczywiście. Właśnie to było źródłem niektórych naszych problemów.
– Zadzwonię w parę miejsc, wezmę prysznic i zaraz do ciebie przyjdę – podjął Logan. – Może tak być?
Pokiwałam głową, racząc go lapidarnym:
– Mhm.
Jakoś niespecjalnie miałam ochotę na to „zaraz przyjdę”, ale to również zachowałam dla siebie. To niezdrowo zbyt długo trzymać urazę, ja jednak wciąż byłam rozdrażniona po tej akcji z koszulą. Chociaż nie, nie chodziło o samą koszulę, a o fakt, w jaki sposób i co mówił do mnie Logan. Jednak może rzeczywiście było mu przykro? Nie, wykreślmy „może”. Przesunął wyjazd, ponieważ gryzło go sumienie. Chciał spędzić ze mną trochę czasu i miałam zamiar to docenić. Naprawdę.
Zaczytywałam się w Rogach Joe Hilla, kiedy Logan wszedł do sypialni. Odłożyłam książkę na nocną szafkę, kątem oka spoglądając na cyfrowy budzik. Dochodziło wpół do jedenastej.
– Tęskniłaś? – zagadnął, sugestywnie poruszając brwiami.
– Chodź i sam sprawdź.
Opadł na wolną połowę łóżka, a mnie nagle zrobiło się mdło. Poczułam jego zapach – wodę po goleniu zmieszaną z żelem pod prysznic – i jakaś część mnie się zbuntowała. Chciałam się zerwać i wyjść. Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że powinnam była to zrobić.
Logan chwycił mnie za rękę i pociągnął w swoim kierunku. To nie był brutalny gest, ale sprawił mi ból. Znów miałam to upiorne wrażenie, że dotyk męża mnie parzy.
– Cieszę się, że zostałem.
– Tak, ja też.
Potarł nosem mój nos. Zawsze uwielbiałam ten gest i teraz też poruszył we mnie czułą strunę. Nie zniwelował jednak problemu.
– Jesteś taka piękna. – Ciepły oddech Logana połaskotał mi twarz.
Pogładziłam go po policzku, odgarnęłam kosmyk włosów opadający mu na skroń i... znowu zapragnęłam uciec. Byle dalej od jego dotyku, byle dalej od tego pokoju.
– Coś nie tak? – Musiał wyczytać coś z moich oczu.
– Nie, w porządku. Po prostu zachciało mi się pić.
– Jasne, zaraz ci...
– Nie. – Chwyciłam go za nadgarstek. – Ja pójdę. Tobie też przynieść?
– Właściwie, czemu nie.
Nie kierowało mną pragnienie, chciałam zyskać na czasie i zastanowić się, o co mi, do kurwy nędzy, chodzi. Uspokój się, nakazałam sobie, idąc do łazienki. Weź się w garść. To twój mąż, ten sam, przy którym budzisz się od kilku lat. Posprzeczaliście się, a teraz się godzicie, tak robią dorośli.
Wróciłam z dwiema wysokimi szklankami, odstawiłam je na nocną szafkę, zaraz obok książki i... właściwie tyle zdążyłam zrobić. Logan złapał mnie za ramiona i pchnął na ścianę. W jego oczach płonęła dzika żądza.
– Długo nie wracałaś – warknął, przesuwając ustami po mojej szyi. Jego ciało napierało na mnie, przez co wyraźnie wyczuwałam sztywnego członka. – Za długo.
Podczas mojej nieobecności zdążył pozbyć się koszulki, stał przede mną tylko w spodenkach. Pogładziłam jego nagi tors, a zachęcony pieszczotą Logan wpił się w moje usta. Całował mnie zachłannie, niecierpliwie, ja jednak nie odpowiadałam tym samym. Nie byłam w stanie, coś mi na to nie pozwalało.
– Logan... – zaczęłam i zaraz moje słowa przeszły w jęk. Palce męża wślizgnęły się pod szlafrok i zaczęły pieścić moje ciało. Chciałam tego i zarazem nie, zupełnie jakby znajdowały się we mnie dwie kobiety i właśnie toczyły ze sobą walkę. Nie było to przyjemne doznanie, za bardzo przypominało... rozpadanie się.
Mąż ujął moją dłoń i nakierował na swojego członka, dając do zrozumienia, co powinnam zrobić. Problem w tym, że nie miałam na to ochoty. Cofnęłam rękę, a on chyba uznał, że się z nim droczę. Ścisnął moją pierś wyjątkowo mocno, a potem chwycił rękę i ponownie położył ją na swoim kutasie. Nie zastanawiałam się, co właściwie robię, to był odruch. Wymierzyłam Loganowi siarczysty policzek. Potrząsnął głową niczym otrzepujący się z wody pies, a kiedy podniósł wzrok... Jego oczy wciąż płonęły, tyle że teraz nie była to żądza, tylko wściekłość.
Zrobiłam krok w bok, potem kolejny, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego. Przestraszyłam się tego, co zrobiłam, i najwyraźniej zaczynałam się bać własnego męża. Ponieważ pod tym ogniem, gdzieś głęboko tliło się...
– Ty suko! – warknął i pchnął mnie z impetem.
Poleciałam na ścianę, silnie uderzając w nią potylicą. Z początku nie czułam bólu, ogarnął mnie dopiero po kilku sekundach, pozbawiając świat kolorów.
– Jak śmiesz! – krzyknęłam.
Zaśmiał się sztucznie.
– Ja śmiem? To ty mnie, kurwa, zdzieliłaś po mordzie!
– A ty prawie rozbiłeś mi głowę o ścianę! – wydarłam się. Czułam, że po policzkach płyną mi łzy, nie wiedziałam tylko czy z bólu, czy ze złości. Patrzyłam na Logana i widziałam go potrójnie.
– Pierdolona histeryczka! – Zrobił taki ruch, jakby chciał się rzucić na mnie jeszcze raz, ale w porę się opanował.
Nie, nie w porę. Pora minęła. Runął ostatni bastion tego małżeństwa, i to runął z wielkim hukiem. Ja podpaliłam lont.
– Wyjdź stąd – wycedziłam przez zęby. – Wynoś się!
Zmniejszył dzielący nas dystans. Z jego gardła znów wydobył się ten dziwny śmiech.
– Nie mów mi, co mam robić. To mój dom, V. Zapomniałaś?
Poczerwieniałam ze złości, nie musiałam patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że tak jest. Policzki paliły mnie tak, jakby ktoś oblał je benzyną i podpalił.
– Jest nasz.
Obnażył zęby.
– Na papierze, owszem. Ale to ja za niego zapłaciłem. O tym też zapomniałaś? Może ta konsultacja w sprawie głowy to jednak nie jest taki głupi pomysł?
Otworzyłam usta, zamknęłam, ponownie otworzyłam.
– Nie... nie powiedziałeś tego.
– Tym razem cię nie przeproszę. – Dotknął policzka i z namysłem spojrzał na swoją rękę. – Ty mała...
Wiedziałam, co zaraz doda, dlatego nie dałam mu szansy. Wyszłam z sypialni, trzaskając drzwiami. Inaczej pewnie by mnie z niej wygonił. W najlepszym razie.
Mój czuły, kochający mąż.
Rozdział 3
Gdyby ktoś mnie zapytał, powiedziałabym, że spałam w sypialni dla gości, ale tak naprawdę ledwie zmrużyłam oczy. Budziłam się co chwilę, wstrząsana koszmarami albo tępo gapiłam się w sufit. Dopiero nad ranem zapadłam w płytki sen. Cóż, może nie taki płytki, skoro obudziłam się grubo po dziewiątej. Jak na mnie to jednak dość późno.
Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się z miną przestępcy. Nasłuchiwałam najmniejszego śladu obecności Logana, ale niczego nie usłyszałam. Nie było go, wreszcie pojechał do Bostonu. Przyjęłam to z ulgą, nie będę kłamać.
Zawróciłam do pokoju. Niekoniecznie wiedziałam, co ze sobą zrobić i... To znaczy inaczej: chciałam wszystko na spokojnie sobie poukładać. W rezultacie jeszcze chwilę poleżałam w łóżku i dopiero potem zeszłam do kuchni. Czekała tam na mnie niespodzianka w postaci bukietu kwiatów. Pięknych, pachnących róż, czerwonych zupełnie jak... Krew.
Wzdrygnęłam się na samą myśl. Dlaczego w mojej głowie pojawiło się właśnie takie skojarzenie? Nerwy, oczywiście. Ale to kiepska, naprawdę kiepska taktyka. Zamiast rujnować sobie humor, rozpamiętując coś, co już się stało, a na co nie miałam wpływu, powinnam raczej zadbać o to, żeby reszta weekendu upłynęła mi możliwie jak najprzyjemniej. Zrobić coś dla siebie. Tylko dla siebie.
Mój wzrok raz po raz wracał do bukietu róż. Po krótkim wahaniu sięgnęłam po dołączony do nich bilecik i przeczytałam:
Starałem się wybrać najładniejsze, ale wiem, że to za mało.
Przepraszam. Wiesz, za co. Nie powinienem był.
L.
To „L” mnie szczególnie rozczuliło. Co Logan miał z tym skracaniem imion do pierwszej litery? Jakaś fiksacja z dzieciństwa czy, no nie wiem, podświadoma chęć sprowadzenia ludzi do symboli?
Przebiegłam wzrokiem jeszcze raz treść bileciku, a potem zmięłam kartonik w dłoni i wrzuciłam do zlewu. Wolałabym nie dostawać kwiatów, tylko żeby mój mąż po prostu na mnie nie wrzeszczał. Ale podobno trzeba się zadowalać tym, co się ma.
Nastawiłam ekspres, a potem, kiedy kawa była gotowa, wmusiłam w siebie tosta, na którego w zasadzie nie miałam ochoty. Dalej poleciałam rutynowo: gimnastyka, prysznic, domowe obowiązki. Nie to, że byłam roztrzęsiona, rozkojarzona... jednak byłam z pewnością.
Dopiero potworny ból wyrwał mnie z otchłani rozmyślań. Krzyknęłam, prawie że strącając żelazko na podłogę. Miałam wrażenie, że płonie mi wewnętrzna strona prawego nadgarstka. Nie pomogła lodowata woda, pianka na oparzenia też nie za bardzo. Wiedziałam, że zostanie mi blizna, przynajmniej na pewien czas. Pięknie. Cudownie.
Nie zorientowałam się nawet, kiedy ranek zmienił się w popołudnie. Znów siedziałam w kuchni, w plamie wpadającego przez okno słońca, gapiąc się na swoją rękę i myśląc, że nie tylko byłam straumatyzowana wczorajszym dniem, ale jeszcze się poparzyłam. Prasując, o ironio, koszulę męża. Nie, nie tę Szczęśliwą. Gdyby tak było, chyba bym ją spaliła.
Telefon zadzwonił, gdy wlewałam w siebie trzecią filiżankę kawy; niezbyt rozsądny pomysł dla kogoś tak nakręconego jak ja wtedy. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że to Logan, ale nie. Mój mąż był zbyt zajęty, żeby ucinać sobie ze mną pogawędkę. To była Alison.
– Milczysz – powitała mnie. – Dlaczego?
– Akurat miałam do ciebie dzwonić – skłamałam.
– Wiem z pewnego źródła, że nie masz planów na dzisiejszy wieczór, bo mąż cię wystawił.
Tym pewnym źródłem był esemes ode mnie.
– To znaczy: nie miałaś planów. Już je masz. O dziewiątej idziemy na drinka.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Dowiem się dokąd? Czy to tajemnica?
– Do Czarnej Dziury. Byłyśmy tam kiedyś, pamiętasz?
– Właściwie...
– A nie, to Courtney tam ze mną była. – W głosie Alison wyczułam lekki wyrzut. – Ty bawiłaś się w przykładną żonę.
Przejechałam po włosach wolną ręką. No tak, miałam ten brzydki zwyczaj, że lubiłam hobbystycznie zająć się pracą w domu, kiedy już skończyłam tę polegającą na zajmowaniu się sekretariatem Logana Nichollsa – boga palestry. I, kurczę, naprawdę nie byłoby problemu, gdyby mój mąż, zamiast wytykać mi błędy, po prostu mnie docenił. A może to ja na dzień dobry popełniłam kardynalny błąd, mówiąc, że nie potrzebujemy gosposi, bo ze wszystkim doskonale dam sobie radę?
To chyba matka wszczepiła we mnie tę nadgorliwość, wytresowała lepiej niż myśliwskiego psa. A potem pojawił się Logan, który przejawiał pewne cechy wspólne z nią i proszę – z miejsca się zakochałam. To straszne, gdyby się nad tym dłużej zastanowić... Psycholog miałby pewnie na ten temat ciekawą teorię. Tyle że nie miałam zamiaru skorzystać z jego usług. Wystarczyło, że...
– Hej, Violet? Jesteś tam?
– Jestem, jestem. Zamyśliłam się.
Alison chyba wyczuła, że coś nie gra, bo zapytała:
– Chcesz pogadać?
– Pogadamy wieczorem. Przy drinku, dobrze?
– No jasne.
– Courtney też będzie?
– Nie, zjadła coś nieświeżego i rzyga – wyjaśniła Alison z wrodzoną subtelnością.
Skrzywiłam się na samą myśl.
– To przykre.
Alison zachichotała.
– Tak, ale wiesz... Może jej nowy facet ją uleczy. Podobno miłość to najlepsze lekarstwo. A jak nie, to go najwyżej obrzyga.
Wybuchnęłam śmiechem.
– Jesteś okropna.
– I właśnie za to mnie ubóstwiasz.
Nie mogłam się z tym nie zgodzić.
– Dziewiąta, tak?
– Tak... tylko, Violet! Czarna dziura to takie miejsce, gdzie można również potańczyć. Pamiętaj o tym.
– Przyjęłam – powiedziałam i przerwałam połączenie.