Niegrzeczna - Keller Nina - ebook + książka

Niegrzeczna ebook

Keller Nina

4,2

Opis

Weronika Filipowicz jest trzydziestoletnią singielką i wciąż mieszka z rodzicami na starym osiedlu w Krakowie. Ma niewyparzony język i często przez to wpada w kłopoty. 

Hubert Paterson to zamożny właściciel warsztatu samochodowego położonego na obrzeżach miasta. Niedawno wyszedł z więzienia i chce od nowa rozpocząć życie.

Wypadek samochodowy staje się przyczyną całej serii nieoczekiwanych i zaskakujących wydarzeń. 

 

Jakie tajemnice skrywa kobieta? Czy jej uporządkowane, na wskroś nudne życie nauczycielki to tylko pozory, pod którymi kobieta ukrywa zupełnie inne oblicze?  

Czy demony z przeszłości Huberta pozwolą mężczyźnie związać się z Weroniką na stałe?

 

„Niegrzeczna” to wciągająca powieść, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (70 ocen)
42
10
8
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MAGGA21

Nie oderwiesz się od lektury

może być
10
aknopp

Z braku laku…

brak mi słów...ale wytrzymałam do końca
00
LudmilaJednorog

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna bajka i bardzo szybko się czyta.
00
ElinaWa

Nie polecam

Płytko, płytko... a nie, w zasadzie widać dno. Nie czytać, szkoda czasu. Kiepska fabuła, marna akcja, przewidywalność. Nuda.
00
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka
00

Popularność




Copyright © by Nina Keller, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Denis Petrov/Shutterstock

Ilustracje przy nagłówkach: Use at your Ease z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-177-1

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ V

ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VIII

ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ X

ROZDZIAŁ XI

ROZDZIAŁ XII

Epilog

ROZDZIAŁ I

Światełko w ledowej lampie zgasło, ostatni paznokieć był gotowy. Tym razem zdecydowałam się na czarny lakier z drobinkami złota. Spojrzałam na swoje wypielęgnowane dłonie. Całkiem ładnie, Weroniko, pomyślałam i zabrałam się za sprzątanie bałaganu, który stworzyłam.

Odpaliłam laptop, po czym szybko włączyłam piosenkę Beyonce „Crazy in love”. Zawsze poprawiała mi humor, kiedy w takt energicznej muzyki udawałam prawdziwą, amerykańską seksbombę. Przez chwilę mogłam się poczuć jak prawdziwa gwiazda. Dobrze, że moi uczniowie nie widzieli tych kocich ruchów i tańca z opakowaniem po dezodorancie. To byłby hitInternetu.

Zmęczona stanęłam przed lustrem. Nie byłam brzydka, o nie! Doskonale znałam swoje zalety: brązowe, gęste włosy bez grama farby (rzecz droga i zbędna), błękitne oczy, zadarty, mały nos, piegi gęsto rozsiane po policzkach. No i nogi, które moim zdaniem były wyjątkowo zgrabne. Lubiłam wysokie obcasy i często do pracy na przekór drętwemu ciału pedagogicznemu zakładałam biały T-shirt, niebieskie jeansy, czarne szpilki. Czyżbym za bardzo inspirowała się Beyonce? Boże, ta kobieta to prawdziwa petarda. Pełna klasy, wdzięku, charyzmatyczna na scenie… Chciałabym kiedyś móc pozwolić sobie na bilet na jej koncert, żeby na żywo doświadczyć tej niesamowitejenergii.

Za cztery dni w końcu znajdę się w zupełnie innej rzeczywistości, opuszczę Kraków, moich uczniów spotykanych nawet w osiedlowych sklepikach i w końcu wyzwolę się spod czujnego oka rodziców. W lutym skończyłam trzydzieści lat, niezły wyczyn nadal mieszkać ze starymi. Mimo wszystko kochałam ich bardzo, chociaż czasem nie dawali mi żyć po swojemu. Jedynym plusem było nieco oszczędności na koncie, które już wkrótce miałam właściwiespożytkować.

Kraków. Godzina dziewiąta z minutami, korek jak okiem sięgnąć. Kurwa, utknęłam. Po jaką cholerę wybrałam się samochodem do centrum miasta? Diabeł mnie chyba podkusił. Już byłam spóźniona, a miało być tak pięknie. Nerwowo zmieniałam stacje radiowe, bo ciągle grali te same piosenki, co mocno mnie irytowało. Jakby to powiedzieli moi uczniowie? Komu w drogę, temu wrotki. Przynajmniej byłoby szybciej, taniej i bardziej eko dla środowiska. I jeszcze to słońce! Termometr w moim sfatygowanym fiacie punto pokazywał dwadzieścia osiem stopni. Brak klimatyzacji dawał się we znaki. Wąska strużka potu płynęła po moich plecach kończąc swój bieg w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Ręce lepiły się do kierownicy, a wody, oczywiście, nie wzięłam. Złorzeczyłam na cały świat, przeklinając w duchu wszystko i wszystkich, aż tu w końcu upragnionezielone.

Jechałam powoli, ale do przodu, metr po metrze, kiedy nagle jakiś rozpędzony samochód wbił mi się w tylny zderzak! Tego to już za wiele. Na dodatek siła uderzenia była tak mocna, że przywaliłam w stojące przede mną volvo. Zamiast wysiąść z samochodu i szybko zobaczyć, co się wydarzyło, siedziałam w środku mojego autka jak zaklęta. Tysiące myśli lotem błyskawicy pędziło w mojej głowie, począwszy od: „Czy ja mam ubezpieczenie?”, przez „Mam nadzieję, że to nie moja wina”, po „Czy nad morze z Krakowa kursują pociągi?”. Siedziałam nadal, jak zaczarowana, opleciona tysiącami niewidzialnych nici, które nie pozwalały mi sięruszyć.

W końcu stało się to, co nieuniknione. Klaksony, gwizdy i mocne przekleństwa sprawiły, że wróciłam dorzeczywistości.

– Nic się pani nie stało? – Usłyszałam niski, seksowny głos. Facet z miną totalnego luzaka rozpłaszczył się na drzwiach z uchyloną szybą mojego czarnego fiacika. Ujrzałam wesołe, piwne oczy za firanką gęstych, czarnych rzęs. Miękkie, pełne usta zdobił uśmiech, a czarne włosy w lekkim nieładzie nadawały mu zadziornego wyglądu. Miał na sobie białą koszulkę polo i błękitne bermudy, w których wyglądał zjawiskowo. Jego ręce zdobiła sieć gęstychtatuaży.

– Nie, chyba wszystko jest w porządku – wybąkałam, wciąż wpatrując się w niego jak wobrazek.

– To dobrze, mam nadzieję, że szybko poradzimy sobie z tym zatorem, którego jesteśmy sprawcami – rzucił wesoło mimo niezbyt przyjaznychokoliczności.

Zaraz, zaraz. Czy on wlepia wzrok w mój dekolt? Czy to omamy czy udar cieplny? A może i jedno, i drugie? Faktycznie, moja biała, letnia sukienka na cienkich ramiączkach miała dość odważny fason, wreszcie mogłam sobie pozwolić na nieco wakacyjnego luzu. Niestety, w szkole nie miałam odwagi paradować w takich strojach, chociaż je uwielbiałam. Tak. Bez wątpienia patrzył na moje piersi.

– Musimy wezwać lawetę. Nie może pani dalej jechać, z chłodnicy leje się płyn. Mam linkę, odholuję pani samochód do najbliższegoprzystanku.

– Bardzo dziękuję za pomoc, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak kierować samochodem w takiej sytuacji – odparłam z miną cierpiętnicy.

– Proszę mi zaufać, pani…?

– Weroniko. Nazywam się WeronikaFilipowicz.

– Miło mi. Hubert Paterson. Po prostu rób to, co ci powiem – odparł mężczyzna, od razu skracając dystans między nami.

Szybko dotarliśmy do zatoczki autobusowej, a wraz z nami sprawca wypadku, którego również podholował Hubert. Był to nie lada wyczyn, zważywszy na korek, jaki utworzyliśmy. Całe miasto zatrzymało się, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Po chwili zjawiła się policja, która dopełniła wszelkich formalności. Niestety, tak jak przypuszczałam, mój samochód nie nadawał się do dalszej jazdy. Faktycznie, nie mogłam jechać, płyn z chłodnicy wyparował, zderzak z tyłu przypominał połamane krzesło ogrodowe, a mój mózg zagotował się znerwów.

– Co pan sobie wyobraża, jak ja teraz do domu dojadę tym złomowozem!? – ryknęłam do faceta, który spowodowałstłuczkę.

– Ależ proszę pani, już tłumaczyłem policji, że zerwała się linka hamulcowa i niemogłem…

– Panie, coś pan zdurniał? To się jedzie na stację diagnostyczną i tam sprawdzają wszystko! – darłam się jakopętana.

Nagle poczułam silne ręce na swoich ramionach, to Hubert próbował mnie uspokoić. Tego było za wiele! Jakiś obcy facet rozbił mi samochód, drugi zaczął obmacywać… Z szybkością światła odwróciłam się w stronę wytatuowanego gościa i ujrzałam… maślane oczy, które do mnie robił. Zmiękły mi kolana, niebo zaczęło wirować, a zapach jego perfum oszołomił jak narkotyk.

– Weroniko, daj spokój panu, czasami tak się zdarza, to była zwykła awaria. Mój znajomy zaraz przyjedzie zabrać twój samochód i coś poradzimy, żeby te piękne oczy już nie płonęły takim ogniem – szepnął mi doucha.

Hubert mnie podrywał, teraz już jawnie, a ja nawet nie protestowałam. Chyba oszalałam. Ostatnie, czego mi trzeba, to nieszczęśliwie i platonicznie zakochać się w jakimś zajebistym gościu z dużą kasą. Z moim nauczycielskim budżetem to nawet na wakacje na Helu nie starczy, no chyba że pod namiotem. W głębi serca poczułam się jak ostatni biedak. Muszę pomyśleć o jakieś lepiej płatnej pracy, stwierdziłam z bólem serca.

Laweta z napisem MT AUTO podjechała na przystanek. Z klimatyzowanej kabiny wyszedł facet, który na oko sporo ważył. Małe, świdrujące oczka pasowały do jego tuszy i nieco komicznego wyglądu. Na głowie kaszkiet w nieokreślonym brązowym kolorze, opięta hawajska koszulka dopełniała stylówkę. Oryginał, pomyślałam.

– Witam i o zdrowie pytam – rzucił laweciarz. – Gdzie wieziemy?

– Może do mechanika, mam w torebce adres… – zaczęłam niepewnie.

– Tomeczku, wieziemy do mnie – szybko powiedział Hubert.

– Ale naprawdę dam sobie radę. – Nie chciałam wyjść na durną babę, która nie potrafi załatwić naprawy samochodu.

– Wieź, Tomeczku, do mnie i zero dyskusji – zakończył wesoło Paterson.

– Pani pamięta, że środa to dzień loda, podziękować zawsze warto – rzucił na odchodne laweciarz, mrugnął do mnie i Huberta, po czym zabrał się za pakowanie auta.

Co za bezczelny typ! Jak on może rzucać takimi hasłami do nieznajomej? Laweta jednak wyglądała bardzo przyzwoicie, co nie ukrywam, zdecydowanie kontrastowało z wyglądem Tomeczka. Nie ocenia się książki po okładce, mówiło stare porzekadło. Swoją drogą, dokąd on wywiezie mój samochód? Czy mnie na to stać? Ile to wszystko będzie kosztować? Nie mogłam się na niczym skupić, moje myśli biegały w głowie jak przerażone słonie na sawannie afrykańskiej.

Z jednej strony rozwalony samochód, zepsuty dzień, spóźnienie na spotkanie, a z drugiej… Matko, jak on wyglądał w tym słońcu. Ciasteczko z czekoladą do schrupania. Weroniko, ogarnij się, durna babo, nie masz czym wrócić do domu, gdzie masz portfel z kartąmiejską…

Z rozmyślań wyrwał mnie Hubert, który zaprosił do swojego klimatyzowanego volvo.

– Weroniko, zapraszam na kawę. Musisz ochłonąć po tym wszystkim, jesteś zdenerwowana – stwierdziłHubert.

– Nie, naprawdę, dziękuję, ale byłam umówiona na spotkanie – odparłam.

– Nalegam – rzekłtwardo.

Nie wiedziałam, co robić. Stałam na przystanku, przestępując z nogi nanogę.

Może poproszę, żeby podwiózł mnie w okolice Bonarki, stamtąd już pójdę piechotą. Spojrzałam na telefon. Pięć nieodebranych połączeń i jedna wiadomość. Oferta nieaktualna, proszę nie przyjeżdżać.

Nie wierzę! Właściciel chyba kpi, przecież byłam umówiona. Była dziesiąta dwadzieścia, cały długi dzień przede mną. Może jednak zgodzę się na szybką kawkę? I dwa litry wody, oczywiście. Nie mam nic dostracenia.

– Czy coś się stało? – zapytał z troską Hubert, czekając na mojądecyzję.

– Nie, tak, w zasadzie sama nie wiem… Możemy jechać, śniadanie i kawa dobrze mi zrobią – wypaliłam beznamysłu.

Oczy Huberta uśmiechnęły się do mnie. Czy ja naprawdę zaproponowałam nieznajomemu facetowi śniadanie? Szkoda, że nie zaproponowałaś mu kolacji ze śniadaniem do łóżka. Teraz na pewno myśli, że jestem jakąś natrętną babą wykorzystującą sytuację. A może on ma żonę? I dzieci? Co ja robię? Nie zauważyłam obrączki, no ale to nic nieoznaczało.

– Wsiadaj – rzucił krótko Hubert i otworzył przede mną drzwi od stronypasażera.

W samochodzie panował przyjemny chłód, aż moje ciało pokryło się gęsią skórką. Sutki zaczęły prześwitywać przez cienki materiał letniej sukienki.

– Bardzo dziękuję za wszystko, za holowanie i lawetę, będziemy musieli się jakoś rozliczyć – powiedziałam niepewnie, bo naprawdę nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę z przystojnym nieznajomym.

– Moja piękna Weroniko, wszystko będzie załatwione, jeśli tylko dasz się zaprosić na śniadanie i kawkę. Niczym się więcej nie martw – rzuciłHubert.

Czy on tak na serio? Znowu rzuciłam okiem na dłoń. Nie było obrączki.

– Nie, nie mam ani żony, ani dziewczyny – odparłniespodziewanie.

Poziom mojego zażenowania sięgnął zenitu. Byłam aż tak beznadziejnie głupia, aby zdradzić się z tym nachalnym gapieniem na ręce obcego faceta? Na moje policzki wystąpił rumieniec wstydu, a spocone dłonie wytarłam o sukienkę. Znowu mnie podrywał, ale nie ukrywam, podobało mi sięto.

– Może włączymy muzykę? Mamy kawałek drogi do knajpki ze śniadaniami. Czego lubisz słuchać? – zapytałPaterson.

– Zdaję się na ciebie – rzuciłamostrożnie.

Z głośników rozległy się pierwsze dźwięki rapu. Nie słuchałam tego gatunku, ale słowa kojarzyły mi się z pewną lekcją wychowawczą, gdzie moi uczniowie prezentowali swoje ulubione zespoły muzyczne. Hubert doskonale prowadził samochód, płynnie wymijał autobusy i skutery. Z głośników płynąłtekst:

Łapię chwile ulotne jak ulotkaUlotne chwile łapię jak fotka1

– Lubisz Paktofonikę? To mój ulubiony zespół. Teraz chłopaki grają jako Pokahontaz, numery są całkiem spoko, ale ta piosenka to klasyka gatunku – powiedział z miną prawdziwego znawcy. – A ty jakiej muzykisłuchasz?

– Różnej, nic konkretnego tak jak w twoim przypadku. – Nie mogłam przecież przyznać, że lubię Beyonce, przecież koneser Paterson zabiłby mnie śmiechem.

– Zapraszam cię do „Niebieskich Migdałów”, serwują tam najlepsze śniadania w całym Krakowie. To kawałek od centrum, ale blisko mojegowarsztatu.

– Jesteś mechanikiem? – zapytałam.

– Można tak powiedzieć. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko. – Powiedz coś o sobie, Weroniko. Jesteś piękna, wiesz o tym?

Zarumieniłam się ponownie i uciekłamspojrzeniem.

– Dziękuję za komplement, ale zasadniczo nie wiem, co powiedzieć. Jestem nauczycielką w szkole podstawowej. Moje życie jest całkiem zwyczajne, właśnie miałam zamiar wynająć mieszkanie, żeby w końcu się wyprowadzić od rodziców, ale przez wypadek i spóźnienie najemca mi odmówił – zaczęłam. Powinnam już z pięć razy się rozpłakać, ale w swoim mniemaniu byłam silną babką i nie było to w moim stylu.

– Myślę, że może coś się da zrobić. Podaj numer do tego właściciela.

– O nie, bardzo dziękuję, ale mamy tylko wypić razem kawę – zmieniłam temat.

– Dobrze, a więc jedźmy naśniadanie.

Głośniki na nowo wypełniły się muzyką Paktofoniki. Patrzyłam na Patersona, na jego wyraźnie zarysowaną żuchwę, prosty nos i gęste rzęsy. Ręce pokrywały tatuaże. Dostrzegłam orła na przedramieniu z wielkimi szponami, atakującego w locie. Patriota, pomyślałam. Jego umięśnione nogi były opalone na złotykolor.

Był tak zajebiście przystojny, że zapierało dech w piersiach. Emocje po wypadku już opadły i, chcąc nie chcąc, podnieciłam się jak diabli. Czułam wilgoć między nogami, a serce szybciejbiło.

Nerwowo szarpałam bransoletkę, obracając w palcach koralik z okiem proroka. Nie zaszkodzi odpędzić złych spojrzeń, nie chcę problemów z tym facetem, pomyślałam.

W okolicach jedenastej dotarliśmy do „Niebieskich Migdałów”. Była to nowoczesna, ale przytulna restauracja z kanapami z jasnej skóry i nieco ekstrawaganckim wystrojem. Na marmurowych stolikach ustawiono w wazonikach niebieskie hortensje. Przez okna wpadały jasne smugi światła, było całkiem miło. Usiedliśmy w ustronnym miejscu i czekaliśmy naposiłek.

Hubert zamówił jajecznicę na boczku i tosty, a ja skusiłam się na omlet z warzywami. Jedzenie było przepyszne, a kawa najlepsza, jaką piłam w życiu. Mimo sympatycznej atmosfery rozmowa nie za bardzo się kleiła. Nie chciałam dopuścić do bliższej znajomości z Patersonem: to był typ gościa, który łamał kobiece serca, rozbijając je jak delikatną, kruchą porcelanę. Wytatuowany macho, zajebisty w łóżku, ale nie materiał na partnera. Kawa była formalnością i moim obowiązkiem po tym, jak zaoferowałpomoc.

– Co będzie z moim samochodem? Da się go jakoś naprawić? Powinnam zgłosić szkodę do ubezpieczyciela – nieśmiało zaczęłam.

– Myślę, że nie potrwa to długo, ale zobaczymy w warsztacie – odparł Hubert.

– Za trzy dni wyjeżdżam nad morze i potrzebuję samochodu – marudziłam.

– Chciałaś nim jechać nad morze?! – Hubert złapał moją rękę, a mnie przeszedł elektryzujący dreszcz. – Nie ma mowy. To kupa złomu bez klimatyzacji w dodatku. Zawiozę cię.

– Czy ty mówisz poważnie? Znamy się od dwóch godzin, nic o tobie nie wiem, a proponujesz mi podróż nad morze? Nie jadę tam w celach rekreacyjnych tylko do pracy.

– Kolonia? Obóz? – zapytał z przekąsem.

– Nie interesuj się – rzuciłam szybko.

Hubert mimo zaciśniętych ust patrzył na mnie z ciekawością. Z długiej minuty ciszy wyrwał nas dźwięk telefonu Patersona.

– Zaraz wrócę, muszę odebrać, to ważne. Nie uciekaj – poprosił mężczyzna i wyszedł na taras przyrestauracji.

Bawiłam się serwetką, czekając na Huberta, którego musiałam poprosić o numer telefonu i adres jego warsztatu, dokąd został odwieziony mój punciak. Nagle przy sąsiednim stoliku zrobiło się zamieszanie. Kobieta i mężczyzna gorąco ze sobą dyskutowali, nie była to jednak miła rozmowa. Dziewczyna zaczęła podnosić głos, aż w końcu wstała i chciała odejść od swojego rozmówcy. Mężczyzna jednak nie pozwolił jej się oddalić, złapał ją za łokieć i próbował usadzić z powrotem. Nagle błysnęło ostrze noża. Groziłjej!

Poderwałam się wiedziona impulsem kobiecej solidarności i zupełnie nie myśląc o konsekwencjach takiego postępowania, rzuciłam się na ratunek.

– Natychmiast zostaw tę dziewczynę w spokoju, widziałam, co masz w ręku. Jeśli nie chcesz problemów, to pozwól jej odejść – rzuciłam najbardziej twardym tonem, jaki wypracowałam w swojej krótkiej karierze nauczycielki.

– Chyba żartujesz, złotko, czyżbyś chciała dołączyć do nas w miłosnym trójkącie? – Facet roześmiał się bezczelnie.

– Jeśli jej nie puścisz, to dzwonię na policję – odparłam.

– Czy ty, niunia, uważasz, że ja się ciebie przestraszę? Wypierdalaj w podskokach, bo ci gębę scyzorykiem załatwię! – rzuciłosiłek.

– Sam wypierdalaj, bo zadzwonię na policję, mam wszystko nagrane na telefonie – zablefowałam, bo przecież tylko to mi zostało. Gość podnosił się z krzesła, ale dziewczyna wykorzystała moment i natychmiast uciekła zrestauracji.

Mężczyzna szybkim krokiem sunął w moją stronę. Strach mnie sparaliżował, nie mogłam ruszyć się nawet o milimetr.

– Lala, co ty odpierdalasz, nie znasz mnie, nie wiesz, kim jestem, co się stało, wparowałaś tu jak dziwka bez majtek – syknął. – Problemówszukasz?

– Bolo, co ty robisz? – Usłyszałam wściekły głosHuberta.

Skąd on go zna? Tego typa spod ciemniej gwiazdy? Ale dzięki jego przyjściu przynajmniej byłam uratowana od niechybnego zaszlachtowanianożem.

– To twoja lala? Weź ją ustaw do pionu, ona mi tu z psiarnią wyjeżdża, że niby Loli kosą pokiwałem – rzuciłosiłek.

– Przecież ty jej groziłeś nożem, jak tak można? – krzyknęłam.

– Wiesz, jakie są zasady, żadnych ostrych spraw, Bolo. Miałeś z tym problem – rzucił cicho Hubert.

W „Niebieskich Migdałach” zaczęło się robić niemiło. Do naszego stolika podeszła kelnerka, pytając, czy wzywać policję. Hubert od razu uspokoił sytuację, Bolo przeprosił obecne w knajpie kobiety za swoje zachowanie, po czym sprawa została wyciszona i zakończona. Wyszłam na totalną idiotkę przed Patersonem. Mogłam udać, że nic nie widziałam. Mogłam trzymać język za zębami. Ale to nie leżało w mojejnaturze.

– Czy mógłbyś mnie podrzucić na postój taksówek? – zapytałam chłodno. Nie chciałam mieć już do czynienia z Patersonem ani z jego kolegą. Chciałam zapłacić za śniadanie, ale Hubert nie zgodził się na to. Ruszyliśmy do jego samochodu.

– Odwiozęcię.

– Nie, nie trzeba. – Nie miałam ochoty zdradzać mu, gdziemieszkam.

– Jesteś bardzo odważna, wiesz? – powiedział z podziwem. – Niejeden facet bałby się zareagować w takiej sytuacji.

– Dobrze, następnym razem, jeśli będę chciała zabłysnąć, to obsypię się brokatem, zapewniam cię. Skąd ty znasz takiego typa? – zapytałam, ale szybko dodałam. – Nie moja sprawa, przepraszam za ciekawość. Przyzwyczajeniezawodowe.

– Okej, nie ma problemu. Bolo to mój kolega ze szkolnej ławki. Znamy się całe życie. Ostatnio wyszedł z więzienia i trochę mu się nie układa. Ale w głębi serca to dobry chłopak. Miał w życiu złych doradców. – Mężczyzna obdarzył mnie swoim cudownymuśmiechem.

No pięknie, Hubert, obrońca złoczyńców, kto by pomyślał.

– Dasz mi swój numer telefonu? Zadzwonię, kiedy będę coś wiedział w sprawie twojego samochodu – odparł, po czym delikatnie ujął moją dłoń i pocałował.

Nie powiem, że nie dotknęło to wrażliwej strony mojej duszy. Hubert był pełen sprzeczności, z jednej strony delikatny i czuły, a z drugiej twardy gość stawiający na swoim. W głowie miałam mętlik.

– Dziękuję za wszystko. Załatwię formalności związane z ubezpieczeniem – powiedziałam i zaczęłam pospiesznie wysiadać z volvo. Paterson był jednak szybszy i okrążając maskę, podbiegł do mnie.

– Muszę cię pocałować, jesteś cudowna! – Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, złapał mnie w ramiona, jednocześnie dotykając moich ust. To był niesamowity, lekki pocałunek, delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyla, a jednocześnie pełen ociekającego podnieceniem mężczyzny. Nie mogłam się od niego oderwać, ale to Hubert zrobił krok w tył.

– Przepraszam, to nie powinno się było zdarzyć – rzucił krótko, odsuwając się na bezpiecznąodległość.

– Wybaczam – powiedziałam niby od niechcenia, a w rzeczywistości aż drżałam z napięcia. Chciałam więcej, mocniej, intensywniej. Chciałam się z nim bzykać do upadłego, rozerwać mu koszulę i szarpnąć te spodenki, żeby guziki potoczyły się po ziemi. Chciałam go gryźć i całować jednocześnie, poczuć jego penisa w moim gorącym spragnionym wnętrzu.

– Do zobaczenia wkrótce – powiedział Paterson i odjechał, zostawiając mnie w takim stanie na postojutaksówek.

1Fragment utworu zespołu Paktofonika „Chwile ulotne”.

ROZDZIAŁ II

W domu czekali na mnie zniecierpliwieni rodzice.

– Gdzie ty się tyle czasu podziewałaś, ziemniaki już dawno wystygły – zrzędziła moja matka.

– Miałam stłuczkę, wszystko jest okej, ale to trwało dość długo, bo… – Nie dokończyłam. Ojciec jak zwykle przerwał mi w pół słowa.

– Tyle razy mówiłem ci, że nie potrafisz jeździć! Baby za kierownicą to zło w czystej postaci, na autostrady się pchają i korki przez to do samego Zakopanego – dokończył, przeskakując na zupełnie innytemat.

– Lepiej byś sobie męża znalazła, to by nie było takich akcji – skwitowała matka.

– Już ci, Helena, dawno mówiłem, że baby to się nie nadają za kółko.

– Nawet nie zapytaliście, czy jestem w jednym kawałku! – Zdenerwowałam się wkońcu.

– Raczej nic ci nie jest, wyglądasz jakbyś z randki wróciła, policzki masz zarumienione, uśmiech na twarzy – odparła matka. – Słuchaj, dzisiaj rano w warzywniaku spotkałam Kasię Juszczyk, wiesz, że wyszła za mąż? Ma bliźniaki, dwóch chłopców! Słuchaj, Weronika, weź no ty sobie chłopaka poszukaj, kiedy w końcu będziesz gotowała ten rosół na niedzielny obiad dla męża i dzieci? Teraz to i tak dobrze, że nie trzeba makaronu ręcznie robić…

Drzwi do mojego pokoju trzasnęły tak, że o mało nie wyleciały z futryny. Zawsze to samo: jakby mąż i dzieci były sensem życia każdej kobiety. Nie widziałam siebie w roli ani żony, ani matki, nie interesowało mnie to zupełnie! Już nie mogłam się doczekać, aż wyjadę do Poddąbia na te dwa miesiące. Zawsze było tam trochę zabawy, niezobowiązujący seks, czasem wyjście do restauracji na koszt bogatego biznesmena. Nie byłam grzeczną dziewczynką podczas wakacji, o nie! Lubiłam zaszaleć, czasem nawet za bardzo.

Otworzyłam szafę, przebiegając wzrokiem po ubraniach. Chyba muszę dokupić jakiś nowy strój kąpielowy, ten z poprzedniego sezonu wyglądał kiepsko przeżarty chlorem z basenu, gdzie chodziłam namiętnie dwa razy w tygodniu. Muszę wybrać się na zakupy. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk przychodzącejwiadomości.

Nieznany numer: Sprawdziliśmy samochód. Niestety, jest za dużo elementów do naprawy, powinnaś zgłosić szkodę całkowitą. Nie opłaca się naprawiać twojego punta. Hubert.

Ja: Dobrze, tak zrobię. Dziękuję za wszystko. A co zwrakiem?

Hubert: Załatwię wszystkieformalności.

Ja: Jeszcze raz za wszystkodziękuję.

Czekałam na kolejną wiadomość od Huberta, ale nie nadeszła. Patrzyłam w telefon jak sroka w kość, ale ten uparcie milczał. Na myśl o jego pocałunku zrobiło mi się gorąco. To był facet jak z Hollywood, boski, przystojny, ale nie dla mnie. Nie szukałam partnera, nie chciałam zobowiązań, ale zabawy, słońca i plaży. A Paterson był groźny. Miał w sobie to coś, czego się obawiałam. Nie, nie jego samego. Bardziej siebie. Mogłoby się zdarzyć, że zakochałabym się w nim, a wtedy… Obawiałam się, że tylko by mnie zranił, zostawił i na tym skończyłaby się ta znajomość. Po co mi złamane serce, we wrześniu znowu wracam do szkoły, do sterty zeszytów i wypracowań. Szkoda, że przez ten wypadek mieszkanie nie wypaliło, ale przynajmniej poznałam Patersona. Punta też jakoś szczególnie nie żałowałam.

Wieczorem zadzwoniła do mnie z zaproszeniem koleżanka ze szkoły, Dorota. Podobnie jak ja nie miała zobowiązań w postaci męża i trójki dzieci. Miała za to atut w postaci małej kawalerki w sąsiednimbloku.

Nie myśląc za wiele zeszłam do osiedlowej Żabki, kupiłam winko i stanęłam pod jejdrzwiami.

– Cześć, dawno się nie widziałyśmy! – Puściłam do niejoczko.

– Tak, masz rację, weekend przed nami – odparłarozbawiona.

– Dorota, włączaj Beyonce i pijemy winko, muszę ci opowiedzieć, jak rozjebałam dziś punciaka, ale przy okazji spotkałam idealnego faceta na jednorazowe bzykanko – rzuciłam w przedpokoju, po czym po chwili tańczyłyśmy z kieliszkami wypełnionymi po brzegi słodkimtrunkiem.

– Przecież ciebie nie interesują stałe ani przelotne znajomości, w zasadzie nigdy nie widziałam cię z facetem – rzuciła lekkozdziwiona.

Dobrze, że nie wiedziała o moich ekscesach nad morzem.

Pewnych rzeczy lepiej było nie mówić, zważywszy na fakt, że pracowałyśmy w takim, a nie innym miejscu. Zatrudnienie w krakowskiej podstawówce zobowiązywało do posiadania nienagannej opinii. Pokrótce opowiedziałam jej, co zaszło w centrum miasta.

– Czyli mówisz, że punto na złomie, kawa i śniadanko z panem przystojnym, osiłek wymachujący scyzorykiem i co jeszcze? – pytała Dorota. – Jeszcze mi powiedz, że miałaś na sobie tę białą sukienkę bez stanika, to chybapadnę.

– Tak, dokładnie tę miałam na sobie! – Śmiałam się doprzyjaciółki.

– Coś ty, kurwa, cycki wywaliła i myślałaś, że nie zrobi to na nim wrażenia? SłuchajWerka…

– Nie mów do mnie Werka, to brzmi jak ścierka – powiedziałam mocno wkurzona. Nienawidziłam tego zdrobnienia.

– Przepraszam. Posłuchaj, Weroniko, wystawiasz to swoje zajebiste, ponętne ciałko na pożarcie takiemu fagasowi i czego oczekujesz? Że nie zaglądnie w twój rowek? Że mu nie stanie? Urwałaś się z choinki, dziewczyno? Ja bym go wykorzystała. Zaraz przeprowadzimy małą inwigilację. Wpisz w Internet jego nazwisko, gdzie jest tenwarsztat?

Niewiele myśląc, już buszowałyśmy w sieci, poszukując ciekawostek o panu Patersonie. Znalazłyśmy tylko kilka zdawkowych informacji, adres warsztatu, dane kontaktowe, kilka fajnych zdjęć z dużego warsztatu na kilka stanowisk. Nie miał żadnego konta na profilu społecznościowym, chyba był typem ceniącym prywatność. To dobrze o nim świadczyło, przynajmniej w moimodczuciu.

– Ma kasę, widać po warsztacie – rzuciła Dorota. – Na biedaka nietrafiłaś.

– Nie interesują mnie jego pieniądze – odcięłam sięostro.

– Ale kutas jużtak.

– Ty to powiedziałaś. Wiesz, że nie chcę sięangażować.

– Dobre sobie. Ja bym zaraz pisała esemesa, żeby się spotkać na jakieś małe rendezvous.

– Dobra, dobra, pomyślę o tym jutro. Gdzie masz drugą butelkę wina? – zapytałam.

– Poszukaj w barku, powinno być coś jeszcze w moich zapasach – powiedziała, wchodząc do kuchni po przekąski. – On ci się podoba, jesteś na niego napalona, nie zaprzeczaj, przecież znam cię tylelat.

– Może, może… Ale daj spokój, nie chcę mieć problemów, zresztą zaraz wyjeżdżam nad morze. I chcę mieć czas na zabawę, a nie na jakieś bzdurne randki – odparłam już mocnowstawiona.

– Ja już nie piję, niedobrze mi. Idę włączyć sobie Netflixa – powiedziała Dorota, po czym zniknęła za drzwiami.

– A ja się poczęstuję, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedziałam, ruszając w stronę starodawnej meblościanki. Otworzyłam dobrze zaopatrzony barek, po czym wzięłam jakiegoś taniego winiacza z Lidla. Odkorkowałam butelkę i nie żałując sobie, nalałam pełny kieliszek.

Musiałam się mocno znieczulić, bo rano obudził mnie potężny kac. Nie tylko fizyczny, ale również moralny. Zapiłam się w trupa tak, że padłam jak szmata na kolorową kanapę i nie mogłam odpalić co najmniej do południa. Dorotka ratowała mnie piwkiem oraz wodą, ale mój stan niewiele miał wspólnego z dobrym samopoczuciem. W końcu spróbowałam napisać do mamy esemesa, że wrócę dopiero pod wieczór, ale na ekranie smartfona zobaczyłam nieodczytaną wiadomość odHuberta:

Myślę, że powinniśmy się spotkać, żeby sobie wszystko wyjaśnić. Dobranoc, Weroniko.

Co mamy sobie wyjaśniać? O co chodzi? Otworzyłam historię rozmów z Hubertem i doznałam zawału serca. Esemesy ciągnęły się w nieskończoność. Pisałam do niego po pijaku, pomyślałam. Mój oddech przyśpieszył, a krew zagotowała się w żyłach, kiedy zobaczyłam, co wysłałamPatersonowi.

ROZDZIAŁ III

Ja: Podobają ci się moje cycki? :D

Hubert: Skąd takie pytanie? Jeszcze ich nie widziałem na żywo :D

Ja:A chciałbyśzobaczyć?

Hubert: Może…

Ja: Siedzimy z koleżanką przy winku i tak się zastanawiam, dlaczego mnie podrywasz. Nic z tego nie będzie. Jestem wredna i mam paskudnycharakter.

Hubert: Naprawdę? Nie zauważyłem tego. Podobasz misię.

Ja: Nieżartuj.

Hubert: Dasz się zaprosić jutro nakolację?

Ja: Pewnie, najpierw kolacja, a potem szybkie bzykanko i dalej w rejs. Znam takich jak ty. Wytatuowanych dupków z dużym portfelem, z przerośniętym ego, którzy mogą mieć każdą. Zostawią, porzucą, upodlą.

Hubert: Serio uważasz mnie za dupka? Chyba nie zasłużyłem na takie traktowanie. Weroniko, nie pij więcej, rano będziesz źle sięczuła.

Ja: Nie rozkazuj mi, nie lubiętego…

Hubert:A colubisz?

Ja: Ostry seks i pizzęhawajską.

Hubert: A więc myślę o pizzy z tobą. Może być w łóżku. Będę jadł ananasa z twojegobrzucha.

Ja: Ej serio ty chcesz żreć pizzę w pościeli? To nienormalne spać w okruszkach. Jakmożesz…

Hubert: Idź spać. Jutro porozmawiamy. Na trzeźwo.

Ja: <wysyłam zdjęcie moich cycków>

Hubert: Myślę, że powinniśmy się spotkać, żeby sobie wszystko wyjaśnić. Dobranoc, Weroniko.

Gdybym stała, pewnie upadłabym. Co ja najlepszego narobiłam! Obraziłam Patersona, wyzywałam go od dupków i Bóg wie co jeszcze. I oczywiście wysłałam zdjęcie gołych cycków. Piękny przykład, pani profesor. Muszę go przeprosić, nie zasłużył na takie traktowanie. Cały czas mi pomagał, nawet proponował, że mnie odwiezie nad morze, a ja po raz kolejny wyszłam na totalną debilkę. Chyba weszło mi to w krew. Jednak obiektywnie rzecz biorąc, zdjęcie cycków było całkiem ładne, biorąc pod uwagę, że robiłam je kompletnie zalana.

– Dorota, kurwa, tragedia! – Prawie płakałam, rozmazując tym samym resztki resztek mojego makijażu z dnia wczorajszego.

– Będziesz rzygać? – zapytała z nietęgąminą.

– Gorzej. ObraziłamHuberta…

– Huberta powiadasz? Już nie Patersona tylko Huberta? Coznowu?

Bez słowa podałam jej telefon. Po chwili Dorotaprzemówiła.

– Weronika, jesteś idiotką. Co ten facet ci zrobił, że masz na niego takie uczulenie? Spoko facet, miły, zachował się w porządku, nie pisał nic niewłaściwego. A że ma kasę? Nie wszyscy zarabiają najniższą krajową, ludzie mają firmy, zatrudniają pracowników i stać ich na fajny samochód. Ty masz jakiś problem z tym wszystkim! Zrezygnuj z pracy w szkole, załóż firmę. Każdy jest kowalem swojego losu. Dziewczyno, lepiej idź pod prysznic i wracaj do domu – zakończyła reprymendę i zabrała się za przygotowywanieobiadu.

Dorota miała rację, jestem głupia. Muszę przeprosić za swoje zachowanie. Z miną zbitego psa poszłam do łazienki i wlazłam do kabiny, fundując sobie najgorętszy prysznic, jaki zdołałam wytrzymać. Muszę coś wymyślić, żeby wyjść z tej całej paskudnej sytuacji. Szkoda, że w szkole jestem dla młodzieży alfą i omegą, a robię takie bzdury w swoim prywatnym życiu.

Pożegnałam się z Dorotą, przeprosiłam ją jeszcze raz za swoje zachowanie i poczłapałam do domu. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło, potrzebowałam ruchu po takiej ilości alkoholu. Było ciepło, przyjemny, letni wietrzyk owiewał mi twarz. Na trzepaku młodzi grali na telefonach, dzieci krzyczały w piaskownicy, życie toczyło się leniwie. Dobrze, że Dorotka pożyczyła mi swój T-shirt i nieco za duże dżinsowe spodenki, które trzymały się na słowo honoru. Bielizna bezpiecznie spoczywała w mojej torebce, czekając na wrzucenie do kosza na pranie. Lubiłam chodzić bez stanika, zwłaszcza latem, bo czułam się wolna i niczymnieskrępowana.

Wstąpiłam do osiedlowego warzywniaka, żeby po chwili wyjść z siatką pełną owoców. Przyda mi się trochę witamin po takiej ilości procentów, stwierdziłam. Głowa nadal pękała, paracetamol niewiele pomógł, ale miałam za swoje. Nie musiałam tyle pić, wystarczyło zachować odrobinę umiaru. Spojrzałam na blok skąpany w słońcu. Mój pokój będzie teraz przypominał wylęgarnię kurcząt. Smażalnię frytek. Południowa strona. Nic więcej do dodania, tylko siąść i płakać. Letnie dni w naszym mieszkaniu przypominały grzanie dupska na gorących kamieniach w saunie. Nie było przyjemnie, ojnie.

– Dzień doberek, pani Weroniczko, mamusia z tatusiem pojechali na działeczkę. – Usłyszałam znajomy głos. To była pani Jadzia, nasza sąsiadka, która mieszkała naprzeciwko. W naszym bloku nie zamontowano kamer; mieliśmy panią Jadzię. Wiedziała wszystko, kto, gdzie, z kim. Myślę, że minęła się z powołaniem i zamiast pracy w szwalni nadawałaby się do KGB.

– Dzień dobry, pani Jadziu, witam serdecznie – powiedziałam miło do staruszki.

– Pani Weroniczko, ja nie wiem, czy pani powinna iść na górę, tam jakiś ciemny typ łazi od południa, morderca jakiś czy co? – wyszeptałakonspiracyjnie.

– Ale że gdzie chodzi? – dopytywałam.

– No, najpierw pod klatką się pałętał, a potem wszedł na górę – kontynuowałastaruszka.

– Może do tego młodego Filipka poszedł, on ma różnych kolegów – rzuciłam, byleby tylko uwolnić się od tejrozmowy.

– Ale Weroniczko, kochanie, on miał ciuszki jak z Pewexu, drogie takie. Gdzieżby do tego biednego Filipka lazł, to nie ta liga. Ale kryminalista na pewno – odparła.

– Po czym pani to wnosi? – zapytałam zciekawością.

– Cały w tatuażach, a to przecież tylko tacy takie malunkirobią!

– Pani Jadziu kochana, ja też mam tatuaże, a czy wyglądam na kryminalistkę? – zapytałam zprzekąsem.

– Weroniczko, bój się Boga, toż to grzech! Toż to rysunki samegoczarnego…

– Pani tyle do kościoła nie chodzi, bo proboszcz jakieś bzdury na kazaniu prawi – odparłam najspokojniej jak mogłam. Ze względu na podeszły wiek nie chciałam jej bardziejwnerwiać.

Pani Jadzia spojrzała na mnie z pogardą, uczyniła znak krzyża i tyle było jąwidać.

Cała spocona, ciągle użerając się ze spadającymi spodenkami i siatką z owocami, dotarłam na czwarte piętro. Winda znów zepsuta, akurat dzisiaj. Trzeba było nie chlać tyle, powiedziałam sama do siebie, wkładając klucz wzamek.

– Cześć! – Usłyszałam za plecami i niemal doznałamzawału.

Nie, to nie mogło się dobrze skończyć. Siatka wypadła mi z rąk, jabłka i pomarańcze potoczyły się po korytarzu, ale najgorsze dopiero miało się wydarzyć. Spodenki! Czułam, jak lecą mi z tyłka, odsłaniając najbardziej newralgiczne miejsce.

– Pomogę ci! – zadeklarował, tłumiąc śmiech, ale chwilowo nie miałam czasu na odpowiedź. Z prędkością światła zaczęłam naciągać szorty na moje odkrytepośladki.

– Eeeee, dzięki, ale sama sobie poradzę – rzuciłam wreszcie, paląc buraka natwarzy.

– Nie chciałem cię wystraszyć, przepraszam – powiedział Hubert, śmiejąc się już na cały głos. – Piękny widok mi zafundowałaś, no no. Wyglądasz prześlicznie, a po kacu chyba nie ma śladu.

– A więc to ty jesteś tym mordercą, co grasuje w naszej klatce – wydusiłam, nadal czerwona jakcegła.

– Jakim mordercą? – zapytał zzaciekawieniem.

– Nieważne. – Wzruszyłamramionami.

– Daj, pomogę ci z zakupami – powiedziałHubert.

– Dziękuję, wejdź. Na szczęście moi rodzice wyjechali na działkę. Chyba musimy porozmawiać.

ROZDZIAŁ IV

Kuchnia mojej matki mogła służyć za wzorzec wszystkich kuchni w Polsce. Czystość biła od progu, a zapach octu i cytryny drażnił nos. Ozdobna ściereczka wisiała na drzwiczkach piekarnika, ułożona równo haftowanym ornamentem w stronę wejścia. Firanki z taniego szyfonu układały się w wymyślny wzór, a na lodówce wisiały magnesy znadmorza.

– Chcesz coś do picia? – zapytałam.

– Kawę, sypaną, z dwóch łyżeczek, bez cukru – wyrecytował bezzająknięcia.

Włączyłam czajnik, nasypałam do kubków taniej, dobrej Primy i usiadłam koło Huberta. W kuchni przy małym, drewnianym stoliku nie było dużo miejsca, siedzieliśmy naprzeciwko siebie, niemal stykając się kolanami.

– Chciałam cię przeprosić. Przede wszystkim za to, że pisałam do ciebie po pijaku, że nazwałam cię dupkiem – powiedziałam, patrząc mu prosto woczy.

– Wybaczę ci pod jednym warunkiem. Daj się zaprosić na kolację – powiedziałHubert.

– Yyyy… – jąkałam się jak małolata, nie odrywając wzroku od twarzymężczyzny.

– Nie daj się prosić.

– Jasne, pójdziemy. Kiedy?

– Dzisiaj wieczorem. Zarezerwowałem stolik w knajpce na rynku – rzuciłPaterson.

– Tak to sobie wymyśliłeś? I już zarezerwowałeś stolik? – zapytałamzdziwiona.

– Tak, właśnie tak to sobie wymyśliłem i zaplanowałem. – Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przepiękne, białe zęby.

Hubert wstał i zbliżył się do mnie. Zaczęłam coś mówić, ale mój głos został stłumiony przez pocałunek, ale zupełnie inny niż poprzedni. Ten nie miał nic wspólnego z delikatnością, był niezwykle intensywny i porywający. Język Huberta tańczył z moim, splątany w miłosnym uniesieniu. Zaparło mi dech w piersiach, sutki nabrzmiały, a w dole brzucha poczułam niebezpieczne choć bardzo miłe skurcze. Jak ten facet mnie podnieca, zupełnie tracę kontrolę nad sobą, przeleciało mi przez głowę.

Hubert złapał mnie w pół i posadził na stole.

– Co ty sobie myślisz, dziewczyno? Rozbiłaś mi volvo, potem wsiadłaś do samochodu taka gorąca i ze sterczącymi sutkami, wysłałaś bezwstydne zdjęcie, a na sam koniec pokazałaś ten twój słodki tyłeczek. Wiesz, ile kosztuje mnie to, żeby cię tu nie przelecieć na tym stole? Powstrzymuję się ostatkiem sił. Jestem na granicy – warknął mi doucha.

– Ale ja nie chcę! – rzuciłam i próbowałam zejść, ale Paterson przytrzymał mnie swoimi mocnymi rękami.

– Zaufaj mi. Czy ktoś kiedyś cię skrzywdził, jakiś mężczyzna? – zapytałcicho.

– Nie, to nie to, ja po prostu nie potrafię być w związku, nie umiem – odparłam cicho. – Jestem wariatką, zobacz, co robię. Upijam się, wypisuję głupoty, nawet podziękować za pomoc niepotrafię.

– Jesteś jak dziki ptak, wolna i niezależna. Nie chcę cię usidlić, po prostu pójdziemy na kolację jak zwykli, cywilizowani ludzie, a potem zobaczymy – stwierdziłPaterson.

– Dobrze, tak zrobimy – zgodziłam siępotulnie.

– Muszę jeszcze tylko coś sprawdzić – powiedział i włożył mi rękę wspodenki.

To niesamowite uczucie czuć jego palce, które delikatnie ocierały się o moją cipkę. Byłam mokra, gorąca i doskonale wiedział, że to za jego sprawą. Głośno jęknęłam, kiedy dotarł do łechtaczki i rozmasowując moje soki, zataczał powolne kręgi. Czułam się jak w innej, lepszej rzeczywistości, nawet przestała boleć mnie głowa. Ruchy stawały się coraz pewniejsze i szybsze, ale omijały wnętrze. Chciałam, żeby we mnie wszedł, ale nagle zabrał dłoń.

– Wiedziałem – skwitował. – Chcesz mnie, pożądasz, ale chociaż stwarzasz pozory, to nie uda ci się oszukać własnegociała.

– Jak mam się ubrać? – starałam się odwrócić od siebie uwagęHuberta.

– Ubrać? – zapytałskołowany.

– Powiedz, dokąd mnie zabierasz, nie chcę się wystroić jak szczur na otwarcie kanałów, jeśli nie ma takiej potrzeby – wyjaśniłam.

– Niespodzianka. Ubierz się po prostu elegancko, może w sukienkę – zaproponował Paterson. – Jest tam dość, hmm, luksusowo.

– Okej, nie ma problemu. Postaram się ogarnąć nawieczór.

– Weroniko?

– Tak?

– Załóż, proszę, majtki. Następnym razem nie wiem, czy zdołam się powstrzymać.

Paterson wstał, delikatnie mnie pocałował i wyszedł. Woda w czajniku już wystygła, a dwie niezalane kawy i ulotny zapach wody kolońskiej były jedynym śladem, że tubył.

***

Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a ja nie przypominałam sex-bomby, jakiej z pewnością oczekiwał Hubert. Wszystkie moje sukienki były albo zbyt szkolne, albo zbyt wyzywające. Chciałam wyglądać ładnie, z klasą, nie jak polonistka i nie jak ulicznica. Tonęłam w ubraniach, miałam ich zdecydowanie za dużo. Muszę część sprzedać, przecież nie chodzę w dwóch trzecich tych ciuchów, a kaska się przyda, pomyślałam. Zabiorę się za to, jak wrócę znadmorza.

W końcu zrezygnowana weszłam do kuchni i wypiłam szklankę wody. Wzięłam telefon do ręki i z nudów zaczęłam przeglądać najnowsze wiadomości.

Czy to koniec imperium Henryka Dobrowolskiego? Zarzut i wniosek o aresztowanie dla AndrzejaZ.

Prokuratora Krajowa zatrzymała Andrzeja Z., najbliższego współpracownika posła na Sejm RP, Henryka Dobrowolskiego. Zarzuty dotyczą przyjmowania łapówek na kwotę kilku milionów złotych. Czy zeznania najbliższego współpracownika posła Dobrowolskiego wskażą nowe tropy w sprawie handlu drogimi samochodami i wyłudzeń finansowych? Przypominamy, że poseł Dobrowolski jest właścicielem kilku salonów samochodowych luksusowych marek, posiada dwa przedsiębiorstwa budowlane, kilka restauracji i udziały w spółkach państwa. Dwa lata temu próbowano uchylić jego immunitet oraz przedstawić zarzuty, jednak brak dowodów i zeznań świadków skutecznie uniemożliwiły prokuraturze podjęcie krokówprawnych.

Muszę powiedzieć tacie o Dobrowolskim, pomyślałam i zapisałam artykuł w pamięcitelefonu.

Kto by pomyślał, że mój ojciec kiedyś mógł zostać jego prawą ręką. Poznali się jeszcze w szkole, razem kończyli technikum budowlane i na praktykach wspólnie układali płytki. Bardzo się zaprzyjaźnili. Z jego synem jeździłam na kolonie na Mazury. Wszystko załatwiał Dobrowolski, miał pieniądze, znajomości i kontakty. Kiedy miałam dziesięć lat, tata założył własną firmę budowlaną, bo stwierdził, że Henkowi coś odwaliło i tak skończyła się ich przyjaźń. Dobrowolski zainwestował większe pieniądze, stworzył pierwszą firmę, potem następną, kupił knajpy. Był człowiekiem interesu, węszył tam, gdzie były pieniądze. Kochał je bardziej niż rodzinę czy przyjaciół. Dlatego mój tata zerwał z nim kontakty, mimo że proponował mu intratną synekurę. Ojciec podjął właściwą decyzję. Teraz czytałabym w każdym serwisie informacyjnym o Stanisławie F., którego zakuto w kajdanki.

Z zamyślenia wyrwał mnie zgrzyt klucza. Wrócili rodzice.

– Dziecko drogie, czy ty wiesz, że nasze truskawki z działeczki wywołały furorę? Dałam pani Jadzi małe wiaderko. Takich gigantów już dawno nie było – raportowała rozpromienionamama.

– No tak, ale czereśnie to te pierdolone ptaszory zeżarły co do jednej! Taką miałem na nie ochotę – rzuciłojciec.

– Stanisław! Nie przeklinaj przydziecku!

– Mamo, nie jestem już dzieckiem, mam….

– Ja wiem, ile ty masz lat, ale zawsze będziesz moim dzieckiem – skwitowała matka. – Daj no jakąś miskę, bo mi brakło na działce, do reklamówki musiałamzapakować…

– Mamo, którą sukienkę założyłabyś na randkę? – zapytałamnieoczekiwanie.

Helena wypuściła reklamówkę z rąk, a pieczołowicie zebrane truskawki nadawały się już tylko nakoktajl.

– Stanisław, ty na mszę daj w niedzielę za nawrócenie córki. Nareszcie! Załóż tę w kolorze butelkowej zieleni. Wyglądasz w niejolśniewająco.

– Dziękuję, mamo, że też nie pomyślałam o niej! – wykrzyknęłamentuzjastycznie.

– Weroniko? Załóż stanik jak normalna, dobrze wychowana kobieta – rzuciła z przekąsem, patrząc na moją koszulkę i zaczęła wypakowywać resztę owoców zdziałki.

Punktualnie o dwudziestej Hubert zjawił się pod drzwiami z bukietem róż dla mnie i dla mojej matki. Nie wspomnę o trunku dla ojca, który rzucając mi krótkie spojrzenie, miał wilgotne oczy. Po krótkiej oficjalnej rozmowie zeszliśmy nadół.

Miałam na sobie sukienkę w kolorze butelkowej zieleni, której założenie doradziła mi mama. Cienkie ramiączka i delikatny dekolt podkreślały jej lekkość. Nie była wyzywająca, raczej dodawała mi uroku i elegancji. Całość dopełniłam czarnym żakietem ze złotymi guzikami i sandałkami na niewysokim obcasie. Hubert założył białą, taliowaną koszulę i granatowe, proste spodnie. Wyglądał cudownie, pachniał obłędnie, nie mogłam wyobrazić sobie lepszej randki. Idąc przez nasze osiedle, czułam się jak księżniczka. Dzieciaki machały do mnie z trzepaka, a ja odmachiwałam imuśmiechnięta.

– Lubią cię, wiesz? – powiedziałHubert.

– Tak, zwłaszcza jak nie wstawiam im jedynek za brak zadania.

– Mówiłem ci, że wyglądaszprzepięknie?

– Tak, chyba z dziesięćrazy.

– Powtórzę jeszcze raz. Jesteś piękna, Weroniko. Masz prześliczne włosy, uśmiech, dołeczki w policzkach… – wyliczał.

– Nie myśl, że dam się zaciągnąć do łóżka dzisiejszej nocy. Mam zamiar dobrze się bawić. A poza tym mam na sobie bieliznę. Nie ma takiej możliwości. – Śmiałam się tak, że obawiałam się, co zostanie z mojego niezbyt profesjonalnegomakijażu.

Kilkanaście minut później dotarliśmy do „Tarasowej”. Chyba nie muszę dodawać, że nigdy nie byłam w takiej ekskluzywnej restauracji. Na drzwiach dostrzegłam gwiazdkęMichelin.

W pomieszczeniach dominowały kolory beżu, złota i bieli, które sięprzenikały.

Nastrojowe oświetlenie tworzyło niepowtarzalny nastrój, było w tym coś magicznego i ulotnego zarazem. Miękkie, obite beżowym aksamitem fotele zachęcały, aby w nich usiąść, z sufitu zwisały kryształowe żyrandole. Blask świec odbijał się w drobnych kryształkach, tworząc na suficie niezwykły teatr migocących cieni. „Tarasowa” wyglądała jak z okładki luksusowego czasopisma.

Czy ja chcę należeć do takiego świata?, zapytałam siebie w myślach. Drogiego, ekskluzywnego… To nie moja bajka… Ale ten jeden raz… Dam szansęHubertowi.

– Weroniko, chciałbym ci tylko powiedzieć, że przeważnie nie bywam w takich miejscach, ale chciałem cię zabrać tam, gdzie jest wyjątkowo… – rzucił lekko speszonyHubert.

Kolacja była wyborna, a wino odprężało i relaksowało. Smakowaliśmy przegrzebki, ośmiornicę i kalmary. Mimo że jadłam to wszystko pierwszy raz w życiu, byłam otwarta na nowe doznania jak nigdy dotąd. Chłonęłam atmosferę spotkania, śmiałam się z żartów Huberta i już się nie czerwieniłam, kiedy mnie komplementował. Czułam się wyśmienicie, nikogo nie udawałam, byłam sobą.

– Dlaczego wysłałaś mi zdjęcie twoich nagich piersi? – zapytał nieoczekiwanieHubert.

– Sama nie wiem, byłam zbyt pijana, żeby kontrolować swoje dzikie pomysły – odparłamzawstydzona.

– Wiesz, że podnieciłaś mnie tym na maksa i chciałbym kiedyś zobaczyć je na żywo, pocałować, pieścić…

– Hej, nie pozwalaj sobie! Jesteśmy na kolacji, a nie włóżku.

– Myślę, że to kwestia czasu – skwitował Paterson. – Weroniko? – Nagle nachylił się nade mną i wyszeptał: – Mam do ciebie prośbę. Idź za tą kobietą do łazienki i po prostu słuchaj, co mówi, miej uszy i oczy szeroko otwarte, to dla mnieważne.

– Mam być twoim szpiegiem? – zapytałam zciekawością.

– Proszę, idź szybko. Potem wszystkowyjaśnię.

Niewiele myśląc, weszłam do łazienki i zaczęłam poprawiać makijaż. Kątem oka dostrzegłam elegancką kobietę w wieku mojej matki, która rozmawiała w niezamkniętej kabinie przeztelefon.

– Kaziu, przecież wiesz, że Henek może być na podsłuchu. Jesteśmy umówieni na jutro, na osiemnastą tam, gdzie zawsze. Tylko gotówka, pamiętaj. Muszę kończyć, pa!

Chciałam szybko wyjść z toalety, ale nie zdążyłam. Stanęłam oko w oko z Marią Dobrowolską. Miała na sobie dopasowany kostium markowego projektanta, krótką, modną fryzurę, złote kolczyki i drogi zegarek. Wyglądała jak postać wycięta z okładki czasopismamodowego.

– Weronika? Czy to ty, skarbie? – Usłyszałam jej ociekający fałszem głos. – Jak ty wyrosłaś, pewnie już masz męża i dzieci. Nasz Stefan jeszcze się nie ożenił, ale wiadomo, jak to jest z dzisiejszymi mężczyznami, tylko hulanki im w głowie. Pozdrów rodziców, pa!

Nie zdążyłam nic z siebie wykrztusić ani dzień dobry, ani do widzenia, no nic. Maria Dobrowolska zniknęła na sali wśród gości. Wróciłam doHuberta.

– Chyba musimy porozmawiać – rzuciłam doPatersona.

– Nie teraz. Zbierajmy się. Rachunek jużzapłacony.

– Ale…

– Weroniko, mam sprawę do załatwienia. Szybko! – ponaglałmnie.

Złapał mnie za rękę i poprowadził do wyjścia, gdzie na parkingu czekało volvo. Hubert dał mi coś do ręki.

– Stań przy tym czerwonym samochodzie i przyczep to pod zderzak. Tylko poczekaj chwilę, zaraz będzie tuwypadek.

Oszołomiona całym zdarzeniem wykonywałam polecenia Huberta niemalmachinalnie.

Nagle usłyszałam huk zderzających się samochodów, aż podskoczyłam. Zrobiło się zamieszanie, wszyscy przechodnie patrzyli na kraksę. Jedno auto miało rozbity bok, a z drugiego odpadł przedni zderzak, a na dodatek miał chyba strzaskany reflektor. Z pojazdów wysiadło dwóch facetów, którzy zaczęli na siebie wrzeszczeć.

– Teraz! – Hubert dał znak. Czym prędzej kucnęłam i włożyłam małe, czarne pudełeczko pod spód samochodu. Serce biło mi jak oszalałe, ręce miałam spocone. Wiedziałam, że muszę zrobić to szybko, niepostrzeżenie. W końcu udało się, magnes złapał i wypuściłam urządzenie z ręki. Gotowe, przemknęło mi przez głowę. To chyba wino dodało mi odwagi, a może obecność Huberta? Sama niewiem.

– Jedźmy stąd – rzuciłam i wsiadłam do volvo.

Hubert szybko wycofał z parkingu i odjechał w przeciwną stronę niż droga, na której doszło do zderzenia. Mimo później pory ruch był spory, a w centrum dość tłoczno. Na skrzyżowaniu minęliśmy się z lawetą MT AUTO, a