Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na malowniczej Gotlandii, podczas sezonu turystycznego, zostaje zamordowana młoda dziewczyna. Podejrzenie pada na jej męża, jako że poprzedniego wieczora widziano, jak doszło między nimi do burzliwej kłótni. Inspektor Anders Knutas, po zapoznaniu się ze sprawą, rozpoczyna rutynowe dochodzenie. Parę dni później zostaje odnalezione ciało innej młodej kobiety zamordowanej w podobny sposób. Śledztwo zaczyna się komplikować, a inspektor musi pogodzić się z faktem, iż przyjdzie mu się zmierzyć z szalejącym na wyspie psychopatycznym zabójcą. Jego wysiłki wspierać będzie dociekliwy dziennikarz Johan Berg, który pomoże mu zebrać w całość fragmenty tej skomplikowanej i przerażającej układanki, a także dołoży wszelkich starań, aby poznać logikę mordercy i odtworzyć historię ofiar. PONAD 1,5 MILIONA SPRZEDANYCH EGZEMPLARZY W SAMEJ TYLKO SZWECJI! Seria siedmiu kryminałów Marii Jungstedt, z inspektorem Andersem Knutasem w roli głównej. Akcja rozgrywa się na Gotladii. Sprzedana do większości krajów europejskich - teraz po raz pierwszy w Polsce! Na podstawie serii powstał serial w telewizji niemieckiej, który ogląda regularnie po 5 milionów widzów. Twórczość autorki przyrównuje się to stylu mistrzów szwedzkich kryminałów - Camilli Lackberg i Henninga Mankella MARI JUNGSTEDT urodziła się w 1962 roku, jest znaną szwedzką dziennikarką, prowadzi w telewizji popularny program rozrywkowy dla kobiet. W 2003 roku ukazała się jej debiutancka powieść: "Niewidzialny", pierwsza część siedmiotomowej serii kryminałów z inspektorem Andersem Knutasem w roli głównej, które zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków. Seria ta zagwarantowała jej miejsce wśród najwybitniejszych twórców gatunku: Camilli Lackberg, Asy Larsson, Stiega Larssona i Henninga Mankella.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Tytuł oryginału
DEN DU INTE SER
Tłumaczenie:
TERESA JAŚKOWSKA-DREES
Projekt okładki i stron tytułowych
ANNA DAMASIEWICZ
Redaktor merytoryczny i korekta
EWA GRABOWSKA
Redaktor prowadzący
ZOFIA GAWRYŚ
Redaktor techniczny
BOŻENA NOWICKA
© Copyright for the Polish edition and translation
by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2010
© Copyright Mari Jungstedt 2003
Published in agreement with Stilton Agency
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl
Nasz adres: Bellona SA
ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa
Dział Wysyłki: tel. 22 457 03 06, 22 652 27 01
fax 22 620 42 71
www.bellona.pl
ISBN 978-83-11-12182-9
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.
Mojej mamie Kerstin Jungstedt, która uczyła mnie widzieć światło w sobie i w życiu.
Wieczór zapowiadał się lepiej, niż oczekiwała. Z pewnością była trochę spięta, gdyż właściwie bardzo dawno się nie widzieli. Teraz jednak opuścił ją niepokój. Mocny drink na powitanie, białe wino do przystawki, kilka lampek czerwonego wina do ciepłych dań i trochę porto do deseru rozluźniły nastrój przy stole.
Kristian opowiadał dowcipy o swoim pracodawcy i w czterech ścianach starego domu coraz to dało się słyszeć salwy śmiechu.
Za oknem kołysały się pola zbóż i łąki, na których właśnie rozkwitały maki. Za polami w zapadającym zmroku migotało morze.
Helena i Per wzięli kilka dni urlopu na Zielone Świątki, aby wyjechać do letniego domku na Gotlandii. Zwykle właśnie w to święto spotykali się tu z przyjaciółmi Heleny z dzieciństwa, gdyż był to jedyny dzień wolny dla nich wszystkich.
Było niezwykle zimno jak na tę porę roku, tylko dziesięć stopni na plusie. Wiatr wichrzył włosy i zginał korony drzew.
Helena śmiała się głośno i radośnie, gdy Per zaintonował starą gotlandzką piosenkę o chłopakach z lądu polujących na gotlandzkie dziewczęta w czasie letnich wakacji. Sama go jej nauczyła. Refren śpiewali wszyscy siedzący wokół stołu: najlepsza przyjaciółka Heleny Emma z mężem Ollem, para sąsiadów Eva i Rikard, Beata ze swoim mężem Johnem ze Stanów Zjednoczonych, nowym w towarzystwie, i Kristian, jedyny, który wciąż jeszcze był singlem, miły, przystojny, wiecznie młody facet, robił wrażenie. Jeszcze nigdy z nikim nie mieszkał, mimo że skończył trzydzieści pięć lat. Helena latami dziwiła się, jak to możliwe. Świece płonęły w metalowych świecznikach w rogach okna, ogień igrał w otwartym piecu. Pies leżał na kamiennej posadzce przykrytej skórą i lizał łapy, westchnąwszy, skulił się w cieple ognia i światła.
Helena wyszła do kuchni, aby otworzyć kilka butelek wina. Kochała ten mały, ciasny dom, w którym spędzała wszystkie swoje dziecięce wakacje. Właściwie chciała być z Perem sam na sam, móc z nim wreszcie spokojnie porozmawiać, bez komórki, komputera, budzika. No tak, ale jeden dzień ze starymi kumplami nie jest w końcu niczym złym, pomyślała i poczuła nagle, jak bardzo jej ich brakowało. Z zamyślenia wyrwało ją czyjeś dotknięcie. Czyjś palec zsuwał się wzdłuż jej kręgosłupa.
– Jak leci? – usłyszała za sobą niski głos Kristiana.
– Dobrze – odpowiedziała i uśmiechnęła się delikatnie.
– Jak właściwie jest między wami? Tobą i Perem? – Złapał ją ostrożnie za nos. – Jesteście szczęśliwi, co?
– Tak sobie. Nie można mieć ciebie, trzeba brać pierwszego lepszego – powiedziała i wyszła przed nim z kuchni.
– Teraz musimy potańczyć – mamrotała Beata, która wydawała się już nieźle wstawiona. Odskoczyła od stołu i zaczęła przerzucać płyty. Jedynym śladem nowoczesności w tym domu była wieża grająca, absolutny warunek, dla którego Per zgadzał się spędzić tu więcej niż dobę.
Z głośników popłynęła piosenka Håkana Hellströma, a Per, naśladując Beatę, zaczął kołysać się wraz z nią. Pozostali również wstali od stołu i zaczęli tańczyć, podłoga lekko zadrżała.
Nikt później nie potrafił powiedzieć, co się właściwie potem stało. Niespodziewanie Per wyrwał Helenę z objęć Kristiana i oboje zniknęli na werandzie. W pokoju tańczono nadal. Po chwili dał się słyszeć trzask otwieranych drzwi od ogrodowej altany. Helena wbiegła z zakrytą rękami twarzą i zniknęła w toalecie. Z górnej wargi ciekła jej krew. W jednym momencie miły nastrój zamienił się w przygnębienie i konsternację. John wyłączył muzykę. W pokoju zrobiło się cicho. Tylko pies stał i szczekał przed drzwiami do toalety, warcząc na każdego, kto się zbliżył. Helena uchyliła drzwi i wciągnęła go do środka.c.
Kristian wyszedł na zewnątrz, aby pogadać z Perem, za nim wyszli inni.
Cios padł tak szybko, że Per nie zdążył zareagować, dostał prosto w nos.
Rikard i John mocnym pociągnięciem odebrali Kristianowi szansę wykonania następnego uderzenia. Odciągnęli go z werandy na wilgotny od rosy trawnik. Wiatr ucichł i tylko szara mgła unosiła się wokoło. Emma i Beata zajęły się Heleną. Eva pomogła Kristianowi zetrzeć krew z wargi Heleny i nałożyć na nią okład z lodu, aby nie spuchła. Olle zadzwonił po taksówki. Impreza zakończyła się definitywnie.
Helena otworzyła oczy o siódmej rano następnego dnia i poczuła okropny ból głowy. Zawsze kiedy piła alkohol, budziła się następnego dnia bardzo wcześnie. Leżała teraz na łóżku wyprostowana, na plecach, z rękami odrzuconymi na boki. Leżała bez ruchu, jakby w pozycji na baczność, bała się, aby przypadkiem nie dotknąć leżącego obok niej o kilkadziesiąt centymetrów Pera. Spojrzała na niego. Spał spokojnie, oddychał miarowo, dokładnie zawinięty w kołdrę, spod której wystawały tylko jego ciemne kręcone włosy.
W domu było cicho, od podłogi dało się słyszeć jedynie cichutkie chrapanie Spencera. Pies nie zauważył jeszcze, że się obudziła. Była spięta i czuła się źle. Gapiła się bez sensu w biały sufit. Minęło kilka dobrych sekund, zanim przypomniała sobie, co właściwie wydarzyło się wczoraj.
O nie, pomyślała, nie, nie, nie, nie znowu. Zazdrość Pera dała się jej już parokrotnie we znaki, chociaż ubiegłego roku było jakby trochę lepiej. To należy przyznać. I nagle znowu klapa, jak gigantycznie płaski skok do wody. Ogarnął ją piekący ból na myśl o tym, co się znowu stało. Nie tylko między nią i Perem, ale pomyślała również o przyjaciołach. A tak dobrze się zaczęło.
Po obiedzie zaczęli tańczyć. Czuła, jak ręka Kristiana delikatnie zsuwa się po jej plecach w dół, czuła, jak ich ciała zlewają się w ciepłym dotyku. Właściwie chciała cofnąć jego rękę, ale za bardzo szumiało jej w głowie, aby zwracać na to uwagę.
Per bez namysłu oderwał ją brutalnie od partnera i mocnym szarpnięciem za ramiona pchnął na werandę. Była tak zaskoczona, że nawet nie próbowała się bronić. Obrzucił ją wyzwiskami i przekleństwami. Ona też wrzeszczała na niego, pieniła się z wściekłości. Potrząsał nią, uderzyła go, drapała, gryzła. Wreszcie i on ją uderzył, dostała siarczysty policzek. Pobiegła do toalety. Zaszokowana stanęła przed lustrem i przerażona wpatrywała się w odbicie swojej twarzy zastygłej w cichym grymasie. Jedną dłonią przytrzymywała na pół otwarte usta, a końcami palców dotykała opuchniętej górnej wargi, z której ciekła krew. Nigdy wcześniej jej nie uderzył.
Słyszała, jak goście rozmawiali za drzwiami. Stłumione, lecz podenerwowane głosy. Słyszała, jak uspokajali Pera i Kristiana, dzwonili po taksówki.
Emma i Olle zostali dłużej. Odjechali dopiero wtedy, gdy Per zasnął i mogli mieć pewność, że jest bezpieczna. Spała z Perem pomimo wszystko w jednym łóżku.
Teraz leżał obok niej i nadal nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do takiego szaleństwa. Rozmyślała nad dniem, który właśnie się zaczął i mieli go wspólnie spędzić. Jak teraz będą ze sobą rozmawiać? Awantura z zazdrości, czysta, klasyczna bijatyka. Zachowali się jak para smarkaczy, którzy nie potrafią napić się wina, aby zabawić się z przyjaciółmi. Głupota. Wstydziła się sama siebie, czuła, jakby jakiś ciężki kamień leżał jej na żołądku.
Ostrożnie wyślizgnęła się z łóżka w obawie, by nie obudzić Pera. Po cichu poszła do toalety, spojrzała w lustro na swą bladożółtą twarz, obejrzała swoje ciało, szukając śladów pobicia poprzedniego wieczora, ale nic nie było widać. Nawet opuchlizna górnej wargi zeszła. Ten cios pewnie nie był taki mocny, pomyślała, jakby to miała być jakaś pociecha. Poszła do kuchni, wypiła pół puszki coca-coli, po czym wróciła do łazienki, aby umyć zęby. Pod bosymi stopami czuła przyjemny chłód podłogi. Spencer sunął za nią wszędzie jak cień. Ubrała się i ku niezmierzonej radości psa nałożyła w holu sportowe buty. Chłodne powietrze poranka orzeźwiło ją, gdy otworzyła drzwi.
Poszła w kierunku morza. Spencer biegł posłusznie obok z radośnie podniesionym ogonem, skacząc na boki w trawę, załatwiając swoją potrzebę to tu, to tam. Regularnie odwracał się, popatrując na panią. Ten lśniąco czarny retriver był wspaniałym psem obrończym i nieodłącznym towarzyszem Heleny. Idąc, wdychała głęboko powietrze w płuca, aż oczy wilgotniały od porannego chłodu.
Gdy przeszła przez piaszczystą mieliznę w kierunku plaży, spowiła ją biała mgła unosząca się nad ziemią jak cukrowa wata. Pies zniknął w tej cichej, miękkiej bieli. Nie można było dostrzec nawet horyzontu. Tylko woda w morzu miała ciemnostalowy kolor i była prawie nieruchoma. Na plaży panowała nieprawdopodobna cisza. Zaledwie jedna samotna mewa, skrzecząc, krążyła nad wodą w oddali. Pomimo złej widoczności Helena postanowiła pójść na drugą stronę plaży i z powrotem. Najlepiej wzdłuż brzegu, pomyślała.
Ból głowy ustępował i powoli próbowała zbierać swoje poszarpane myśli.
Wiosna była stresująca dla nich obojga. Chcieli wyjechać, pobyć trochę razem, tylko ze sobą. Po wczorajszym nieudanym wieczorze nie wiedziała już nic, niczego nie mogła zrozumieć. Sądziła jed nak, że pomimo wszystko to właśnie z Perem chce być, chce z nim żyć. Była pewna, że on ją kocha. W przyszłym miesiącu miała skończyć trzydzieści pięć lat i była świadoma, że Per czeka na jej odpowiedź. Długo zastanawiał się nad datą ślubu, nad przerwaniem antykoncepcji, nad dzieckiem. Ostatnio, kiedy się kochali, często mówił jej, że bardzo chciałby, aby zaszła w ciążę.
Jeszcze nigdy dotąd nie czuła się tak bezpiecznie, tak kochana, jak właśnie z nim. Może nie należało oczekiwać więcej, może tylko dni dzieliły ją od podjęcia decyzji. Wcześniej nie miała szczęścia w miłości. Nie czuła się też nigdy naprawdę kochana i nie miała żadnej pewności, że to się kiedyś zmieni. Może sama nie umiała kochać.
Z zamyślenia wyrwało ją szczekanie psa. Spencer szczekał tak, jakby złapał trop jakiegoś królika, jednego z tych maluchów żyjących na Gotlandii.
– Spencer! Chodź tutaj! – zawołała. Pies przyszedł posłusznie z mordą ubrudzoną ziemią. Helena przykucnęła i otrzepała brud. Chciała popatrzeć na morze, ale nadal niewiele było widać. W pogodne dni dało się stąd dostrzec kontury skał, wyspy Dużą i Małą Karlsö, aż trudno w to teraz uwierzyć.
Helena drżała z zimna. Z pewnością wiosna na Gotlandii bywa chłodniejsza, ale tak zimny czerwiec był czymś niezwykłym. Wilgotne, chłodne powietrze przenikało ją coraz bardziej. Miała na sobie T-shirt, sweter i kamizelkę, ale pomimo to było jej zimno. Owinęła się mocniej kamizelką, zawróciła i tą samą drogą poszła z powrotem. Miała nadzieję, że Per już się obudził i będą mogli porozmawiać.
Po spacerze poczuła się zdecydowanie lepiej. Miała wciąż nadzieję, że może jeszcze nie wszystko stracone. Do przyjaciół mogła przecież zadzwonić, przeprosić, porozmawiać, oni zapomną i wszystko będzie jak dawniej. Z zazdrością Pera było coraz lepiej, przecież faktycznie to ona pierwsza zaczęła bić i drapać.
Kiedy wróciła do końca plaży, mgła zaczęła gęstnieć. Biało, biało, biało. Odwróciła się i wzrokiem zaczęła szukać psa. Uświadomiła sobie, że nie widziała Spencera od dłuższej chwili. Jedyne, co dostrzegała we mgle, to były jej sportowe buty zanurzone do połowy w piasku. Zawołała psa kilka razy, ale się nie pojawił. Dziwne.
Zrobiła kilka kroków i wytężyła wzrok. Chciała dojrzeć coś we mgle.
– Spencer! Chodź tutaj!
Żadnej reakcji, cholerny pies. To niepodobne do niego.
Coś było nie tak. Zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Jedynie fale uderzały o brzeg. Poczuła paraliżujący ją strach.
Nagle ciszę przerwało krótkie szczeknięcie psa i skowyt, potem jakby skomlenie. To Spencer.
Coś się stało? Helena zastygła w bezruchu i próbowała opanować panikę. Z przerażenia nie mogła oddychać. Mgła spowijała ją nadal, czuła się tak, jakby zawisła w próżni. Jeszcze raz krzyknęła z całej siły: – Spencer, do nogi!
Nagle poczuła za sobą jakiś ruch, ktoś stał za nią całkiem blisko. Obejrzała się.
– Czy ktoś tu jest? – wyszeptała.
W redakcji Wiadomości Regionalnych znajdującej się w okazałym budynku telewizji państwowej panowała nerwowa atmosfera. Zakończyło się właśnie poranne spotkanie. Tu i tam siedzieli redaktorzy z filiżankami kawy przed sobą, niektórzy z telefonem przy uchu, inni wlepiali wzrok w monitory komputerów lub z podniesionymi głowami prowadzili ożywione rozmowy.
Kilku fotografów kartkowało apatycznie wieczorne i poranne wydanie gazety.
Wszędzie piętrzyły się stosy papieru i gazet, porozstawiane nadpite kubki z kawą, telefony i komputery, kosze z faksami, segregatory i teczki.
Przy głównym pulpicie, centralnym punkcie redakcji wczesnym przedpołudniem siedział jedynie redaktor Max Grenfors.
Ludzie nie mają pojęcia, jak dobrze tu mają, pomyślał, wklepując na klawiaturze komputera zaplanowany na dzisiaj program dnia.
Po zakończonym właśnie długim weekendzie należało spodziewać się raczej pewnego zadowolenia i entuzjazmu, a nie zmęczenia i apatii. Nie dość, że na porannym spotkaniu reporterom zabrakło pomysłów, to jeszcze narzekali na tę pracę, którą należało wykonać.
Max Grenfors ukończył właśnie pięćdziesiąt lat i robił, co mógł, aby to ukryć. Swoje lekko siwiejące włosy farbował regularnie u najlepszych fryzjerów w mieście, postawę utrzymywał w należytej formie, poświęcając jej wiele uwagi. Na obiad jadał serek i jogurt, na ogół przed komputerem, a nie jak jego koledzy tłuste dania serwowane w gwarnych stołówkach telewizji.
Max Grenfors uważał, że większość reporterów nie miała reporterskiego ducha i mocnych łokci, czym sam się szczycił, zanim jeszcze awansował na redaktorski stołek.
Jako redaktor mógł decydować o treści emisji, rodzaju i jakości robionych reportaży. Wtrącał się chętnie i żądał przeróbek, co nierzadko irytowało autorów. Do niego zawsze należało ostatnie słowo.
Może to długa, mroźna zima, a po niej mokra, wietrzna wiosna, zimna jak nigdy dotąd, powodowały to zmęczenie, które jak stęchły wełniany koc okryło redakcję. Upragnione ciepło lata zdawało się być gdzieś bardzo daleko.
Grenfors zredagował rubrykę reportaży przewidzianych do emisji i umieścił ją w planie audycji. Hitem dnia miał być reportaż o katastrofalnej sytuacji ekonomicznej Szpitala Akademickiego w Uppsali, później strajk, nocna strzelanina w Södertälje i kot Elsa, który uratował dwóch dwunastoletnich chłopców od niechybnej śmierci w zsypie na śmieci w Alby. Prawdziwie human touch , pomyślał zadowolony i choć na chwilę zapomniał o swoim pesymizmie. Dzieci w roli bohaterów i zwierzęta zawsze przyciągają widza.
Kątem oka zauważył, że dyrektor programowy wszedł do redakcji. Było to dzień przed dyskusją, jakiego gościa należy zaprosić do wieczornego studia. Taka dyskusja przeradzała się zwykle w prawdziwą dysputę lub nawet w kłótnię.
Erik Andersson, sześćdziesięciotrzyletni pensjonariusz z Eksta w środku wyspy, przebywający z wizytą u swojej siostry we Fröjel, spacerował po plaży. Najpierw zobaczył psa. Oboje z siostrą miewali w zwyczaju odbywać długie spacery plażą wzdłuż morza niezależnie od pogody, nawet przy takiej mgle jak ta.
Dzisiaj siostra postanowiła zostać w domu. Była przeziębiona i męczył ją uciążliwy kaszel.
Erik miał ochotę na spacer. Po zjedzonym wspólnie obiedzie składającym się z zupy rybnej z chlebem, który sam upiekł i borówek, włożył gumowe buty, na plecy kurtkę przeciwdeszczową i wyszedł z domu.
Nad polami i łąkami rozpościerającymi się po obu stronach wąskiej ścieżki powietrze było dość przejrzyste. Poranna mgła opadła. Było zimno i wilgotno.
Erik postanowił zejść nad wodę. Żwir zgrzytał pod stopami. Czarnowełnista owca, którą minął, pasąc się, spoglądała na niego ciekawie. Na starej, na wpół zbutwiałej bramie na skraju lasu przed plażą siedziały dwie wrony. Kiedy się do nich zbliżył, uniosły się z wrzaskliwym krakaniem.
Właśnie wtedy, gdy chciał zamknąć za sobą zardzewiały skobel bramy, jego wzrok przyciągnął dziwny widok na skraju fosy. To niezidentyfikowane coś miało wygląd części jakiegoś zwierzęcia. Erik podszedł bliżej fosy i zaczął przyglądać się dokładniej. Na fosie leżała zakrwawiona zwierzęca łapa. Jak na łapę królika była stanowczo za duża. Może to lis? Nie, łapa miała kolor czarny.
Popatrzył dokładnie na ślady krwi, które prowadziły nieco dalej. Zobaczył dużego, czarnego psa. Leżał na boku z szeroko otwartymi ślepiami. Głowa była dziwnie skręcona, a sierść przesiąknięta krwią. Pies miał puszysty, błyszczący ogon. Gdy podszedł bliżej, zauważył, że głowa psa jest odcięta od tułowia. Zrobiło mu się niedobrze, usiadł na kamieniu, oddychał ciężko przez otwarte usta. Serce waliło mu w piersi. Dookoła było niesamowicie cicho. Po chwili pozbierał się powoli i mozolnie, popatrzył dookoła.
Co tu się mogło stać? Na miłość boską, co się tu stało?
Erik Andersson nie zdążył jeszcze zebrać myśli, gdy zauważył martwe ciało kobiety. Leżała na ziemi na pół przykryta igliwiem i gałęziami. Była naga. Jej ciało pokrywały duże, krwawe, cięte rany. Ciemne kręcone włosy spadały jej na czoło, a wargi straciły wszelki kolor. Usta miała na wpół otwarte, gdy podszedł bliżej, zauważył, że tkwił w nich jakiś kawałek materiału jak knebel.
Policję w Visby powiadomiono o godzinie trzynastej dwie. Trzydzieści pięć minut później dwa samochody policyjne pędziły z wyjącymi syrenami na Svea Johanssons Gårdsplan we Fröjel. Po około pięciu minutach przybył tu też ambulans i sanitariusze zajęli się starszym panem, który siedział w kuchni na taborecie i w szoku kiwał się to w przód, to w tył. Jego starsza siostra pokazywała palcem skraj lasu, gdzie brat odkrył ponure znalezisko.
Komisarz policji Anders Knutas i jego koleżanka Karin Jacobsson kroczyli pośpiesznie przez las tuż za technikiem kryminalnym Erikiem Sohlmanem w towarzystwie czterech innych policjantów z psami.
Przy drodze przy zejściu na plażę leżał zabity pies. Miał odrąbaną głowę i brakowało mu jednej przedniej łapy. Na ziemi dookoła widoczne były plamy krwi.
Sohlman pochylił się nad psem. Zabity, skonstatował. Rany wyglądają tak, jakby były zadane jakimś ostrzem, na przykład siekierą.
Karin Jacobsson drżała. Była wielkim przyjacielem zwierząt. Kawałek dalej leżały zwłoki kobiety. Popatrzyli na nie w milczeniu. W przerażającej ciszy słychać było jedynie fale morza uderzające o brzeg.
Kobieta leżała naga pod drzewem w niewielkim zagajniku, ciało jej było zakrwawione, gdzieniegdzie przebłyskiwała przerażająco blada skóra. Głębokie rany od ciosów widniały pod szyją, na piersiach, brzuchu. Miała szeroko rozwarte oczy i wyschnięte, spękane wargi, rozwarte usta. Knutasowi zrobiło się niedobrze. Pochylił się do przodu, aby przyjrzeć się bliżej. Do ust ofiary sprawca wepchnął kawałek materiału w paski wyglądającego jak para damskich majtek.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki Knutas wyjął bez słowa swój telefon komórkowy i zatelefonował do wydziału medycyny sądowej w Solna, by jak najszybciej przysłano lekarza.
Pierwszy telegram nadano o godzinie szesnastej siedem. Informacja była krótka:
VISBY
„Znaleziono zwłoki kobiety na plaży na zachodnim wybrzeżu Gotlandii. Według informacji policji kobieta została zamordowana. O okolicznościach popełnienia morderstwa policja nie chce jeszcze udzielać żadnych informacji. Drogi zostały zablokowane. Jeden podejrzany jest obecnie przesłuchiwany przez policję”.
Upłynęło kilka minut, zanim Max Grenfors zauważył telegram na ekranie swojego monitora. Podniósł słuchawkę i zadzwonił do dyżurnego policjanta na Gotlandii.
Nie dowiedział się niczego więcej, oprócz potwierdzenia, że znaleziono zwłoki kobiety urodzonej w 1966 roku, zamordowanej na plaży w parafii Gustavs we Fröjel na zachodnim wybrzeżu Gotlandii. Kobieta została zidentyfikowana, pochodziła ze Sztokholmu. Jej konkubenta przesłuchiwała właśnie policja. Okolicę przeszukują policjanci z psami. Poszukuje się ewentualnych świadków zdarzenia.
Na biurku reportera Johana Berga zadzwonił telefon. Berg był jednym z najdłużej pracujących w redakcji. Minęło dziesięć lat zanim dostał tę pracę. Przypadek sprawił, że od początku został reporterem kryminalnym. W pierwszym dniu jego pracy brutalnie zamordowano pewną prostytutkę w Hammarbyhamnen. Johan był jedynym reporterem w redakcji, więc przydzielono mu ten temat. Audycja, którą zrobił, przyniosła mu popularność. Potem zajmował się już wyłącznie reportażem kryminalnym. Był zdania, że to najciekawsza dziedzina dziennikarstwa.
Gdy zadzwonił telefon, siedział pochłonięty swoim rękopisem o strajku na Österåker i dopieszczał tekst na ekranie monitora. Chciał zredagować cały materiał, a potem wstawić zdjęcia, tekst spikera i kawałki wywiadów na przemian z wypowiedziami redaktora. Podniósł nerwowo słuchawkę.
– Johan Berg, Wiadomości Regionalne.
– Znaleziono zamordowaną kobietę na Gotlandii – w słuchawce syczał dziwny głos. – Morderca zarąbał ją prawdopodobnie siekierą, a w usta wetknął jej własne majtki. To prawdziwy szaleniec.
Telefonujący informator miał zawsze ciekawe wieści dla Johana. Był nim emerytowany policjant mieszkający w Nynäshamn. Po operacji nowotworu krtani oddychał przez rurkę tkwiącą w tchawicy.
– Co ty do cholery gadasz?
– Znaleziono ją dzisiaj na plaży we Fröjel, na zachodnim wybrzeżu.
– To pewne? – zapytał Johan i poczuł, jak przyspiesza mu puls.
– Na bank.
– Co wiesz jeszcze?
– Zamordowana pochodzi z Gotlandii, lecz dawno już wyjechała stąd do Sztokholmu. Przyjechała tu teraz na kilka dni ze swoim facetem. Jest właśnie przesłuchiwany.
– Kto ją znalazł?
– Jakiś dziadek spacerujący po plaży. Odwieziono go do szpitala. Był w szoku, ale nic o nim więcej nie wiem. Musisz sam sprawdzić.
– Dzięki, dzięki. Masz u mnie parę piw w pubie – odparł Johan, podnosząc się z krzesła i odłożył słuchawkę.
Leniwa atmosfera w redakcji zmieniła się w gorączkową aktywność. Johan opowiedział nerwowo redaktorowi wszystko, czego się dowiedział, a ten zdecydował, że obaj z fotografem mają najbliższym samolotem polecieć na Gotlandię. Ktoś inny miał poskładać reportaż o strajku na Österåker. Teraz ta sprawa była najważniejsza.
Właściwie Max Grenfors powinien był poinformować o wszystkim naczelnego przy centralnym pulpicie, który miał oko na redakcje w całym budynku telewizji, ale nie spieszył się z tym.
Przyda się nam trochę przewagi, pomyślał, rozdzielając instrukcje. Spojrzał na listę z planem dnia. Kogo dziś obchodzi ekonomia uniwersytecka? Johan przekazał wszystkie materiały swojej koleżance, która raz dwa wmontowała tekst spikera w podane informacje. Poza tym przygotowała dla niego wywiad telefoniczny z dyżurnym policji w Visby, który potwierdził znalezienie zwłok kobiety i podejrzenie popełnienia morderstwa.
Po kilku minutach redaktorzy najważniejszych programów informacyjnych telewizji tłoczyli się gwarnie w redakcji Wiadomości Regionalnych.
– Po co wysyłacie reporterów na Gotlandię? To morderstwo jest takie nadzwyczajne? – zapytał naczelny.
Podobnie jak inni przeczytał on jedynie telegram, ale już zdążył się dowiedzieć, że Wiadomości Regionalne wysyłają tam swoich reporterów. Cztery pary oczu wpatrywały się w Grenforsa. Poczuł się zmuszony wszystko opowiedzieć. Kobietę zamordowano brutalnie, prawdopodobnie siekierą, a w usta morderca wetknął jej majtki. Ponieważ w serwisie wiadomości ze świata było dzisiaj niezwykle spokojnie, reakcja redaktorów na tę wiadomość była nadzwyczaj mocna i ożywiona. Był to prawdziwy news, który mógł uratować cały program. Wszyscy rozumieli doskonale, że nie było to zwykłe morderstwo, stąd prowadzili między sobą ożywione rozmowy. Redaktor naczelny po krótkim namyśle postanowił wysłać na miejsce zdarzenia tylko jednego reportera.
Johan Berg cieszył się tak dużym zaufaniem, że wybór padł na niego. Miał zabrać ze sobą fotografa Petera Bylunda, z którym zazwyczaj współpracował. Musieli zdążyć na samolot do Visby odlatujący o dwudziestej piętnaście.
W taksówce w drodze do domu opanowało Johana dobrze mu znane uczucie podniecenia. Czuł się tak zawsze, gdy mógł być na miejscu jakiegoś zdarzenia.
Brutalny mord na kobiecie powodował w nim chęć wzięcia udziału w tym, co się stało i opowiedzenia o tym innym. Dziwne, jak człowiek funkcjonuje, pomyślał, gdy samochód przejeżdżał przez Västerbron. Spojrzał na Riddarfjärdet z ratuszem i na Stare Miasto. To jest dokładnie tak, jak gdyby człowiek odłożył na bok wszystkie ludzkie uczucia i wykonywał jedynie zawodowy obowiązek.
Przypomniał sobie noc, kiedy zatonął prom pasażerski Estonia, we wrześniu 1994 roku. W dzień po tej strasznej katastrofie, w której zginęło ponad osiemset osób, jak szalony biegał tam, w terminalu portowym w Värtan, między członkami rodzin poszkodowanych a załogą żeglugi Estline, pasażerami, którzy przeżyli katastrofę, politykami i sztabem kryzysowym. Przychodził do domu jedynie się przespać i biegł znowu do pracy. Kiedy był tam wśród tych ludzi, z dystansem słuchał opowiadanych przez nich historii. Wyłączył wszystkie uczucia. Reakcja przyszła dopiero długo potem, kiedy pierwsze wyłowione ciała przewieziono do Szwecji, z lotniska na Arlandzie do kościoła Riddarholmen na Starym Mieście, aby oddać im hołd, zanim rozwieziono je dalej do ich rodzinnych miejscowości. Kiedy usłyszał w Radiu Sztokholm niski, poważny głos reportera prosto stamtąd, załamał się. Upadł w mieszkaniu na podłogę i płakał jak dziecko. To było tak, jakby wszystkie stłumione wtedy w sobie uczucia wybuchły w nim równocześnie.
Widział przed sobą ciała ludzkie pływające dokoła łodzi, ludzi krzyczących, uwięzionych pod pokładem i pod półkami, panikę, która wśród nich wybuchła. Czuł się wtedy tak, jakby sam tonął. Otrząsnął się z zamyślenia.
W mieszkaniu zastał bałagan. Nie zdążył posprzątać. Dwupokojowe mieszkanie przy Heleneborgsgatan na Södermalm znajdowało się na parterze od strony ogrodu. Z mieszkania nie było widać zatoki Riddarfjärden znajdującej się zaraz naprzeciwko, ale to nie miało znaczenia. Był bardzo zadowolony z tego miejsca. Centralny punkt miasta, dużo sklepów i knajpek w odległości paru kroków, poza tym zielona wyspa Långholmen z wieloma spacerowymi ścieżkami i skałkami. Nie można było mieszkać lepiej.
Teraz panował tu wielki nieporządek. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia, kosz na bieliznę był pełen, na podłodze w salonie leżały zużyte opakowania po pizzy. Klasyczny nieład kawalera. Powietrze też nie najświeższe. Johan popatrzył na zegarek. Miał jeszcze pół godziny, aby się spakować. Musiał też trochę posprzątać. Telefon zadzwonił dwa razy, gdy w pośpiechu zmywał, wietrzył, ścierał stół, wyniósł śmieci, podlał kwiatki i spakował walizkę. Nie odbierał. Włączył automatyczną sekretarkę i słuchał głosu mamy, potem Vanji. Pomimo że zerwali jakiś miesiąc temu, nie chciała się z tym pogodzić.
Jak dobrze byłoby zniknąć.
Daleko stąd biegnie przez las jakiś mężczyzna. Jego wzrok jest dziki i wbity w ziemię. Na plecach niesie worek. Czarny worek na śmieci. Na czoło spadają mu mokre od potu włosy. Ale już nie ma odwrotu. Absolutnie za późno. Ogarnia go wewnętrzny spokój. Jest w drodze do celu. Pojawia się morze. Dobrze. Jest prawie na miejscu. Buda rybacka jest tam, szara i spróchniała od złej pogody, sztormu i deszczu. Obok rozeschnięta łódka. W łódce jest dziura. To może zrobić później, najpierw należy uporać się z bagażem. Długo próbuje otworzyć zardzewiały zamek. Latami nie używano tego klucza. Wreszcie udaje się go otworzyć. Najpierw chce zakopać zawartość worka. Ale właściwie po co? Przecież nikt tu nie przyjdzie. Poza tym nie jest do tego przygotowany. Chce ją mieć na wierzchu, przychodzić tu, popatrzeć, powąchać. W budzie stoi stara sofa kuchenna ze schowkiem. Otwiera schowek, leży tu kilka starych gazet i książka telefoniczna. Wkłada zawartość worka do schowka, zamyka. Jest zadowolony.
Budynek policji w Visby znajduje się zaraz za kolistym murem. Jest to osobliwa i brzydka budowla. Czworokątny, podłużny i płaski, jasnoniebieski dom przypomina raczej fabrykę przetwórstwa ryb gdzieś na dalekiej Syberii aniżeli budynek policji w pięknym średniowiecznym miasteczku Szwecji. Nazywają go Łysa Góra.
Wewnątrz budynku w pokoju przesłuchań Per Bergdal pochylił się nad stołem, zakrywając twarz rękami. Włosy miał nieuczesane, był nieogolony i czuć było od niego kwaśny odór wina. Nie wydawał się bardzo zdziwiony, gdy policjanci zapukali do drzwi. Jego przyjaciółki nie było. Zniknęła bez śladu. Policjanci go zatrzymali. Był przesłuchiwany.
Teraz siedział tu, z papierosem w drżących palcach, przepity i żałosny, wyraźnie zszokowany.
Właściwie nie można powiedzieć, jak się to stało, pomyślał komisarz Knutas, siadając po drugiej stronie stołu. Przecież to była jego dziewczyna, on nie miał alibi, a na jego twarzy, szyi i ramionach widniały wyraźne ślady zadrapań.
Popielniczka stojąca przed Bergdalem była pełna niedopałków, pomimo że właściwie nie palił.
Karin Jacobsson usiadła na krześle obok Knutasa, nic nie mówiąc, po prostu była.
Per Bergdal podniósł głowę i spojrzał przez jedyne w tym pokoju okno. Rzęsisty deszcz uderzał o szyby. Wiał wiatr, po drugiej stronie Norra Hansegatan, za parkingiem widać było fragmenty kolistego muru Wschodniego Portu. Obok przejechało czerwone volvo. Per Bergdal poczuł, jak wielka dzieli ich odległość.
Anders Knutas postawił na stole magnetofon, chrząknął i wcisnął klawisz nagrywania.
– Przesłuchanie Pera Bergdala, przyjaciela zamordowanej Heleny Hillerström, godzina szesnasta dziesięć piątego czerwca. Przesłuchanie prowadzi komisarz Anders Knutas i świadek przesłuchania inspektor kryminalny Karin Jacobsson.
Knutas spojrzał na Bergdala, który siedział na wpół zgięty, ze wzrokiem utkwionym w stół.
– Kiedy zauważył pan nieobecność Heleny?
– Obudziłem się przed dziesiątą. Nie było jej już w łóżku. Wstałem, ale nie było jej w domu. Pomyślałem, że wyszła z psem. Jest rannym ptaszkiem i zawsze wstaje wcześniej ode mnie. Wyprowadza Spencera na spacer. Ja mam mocny sen, nie słyszałem, jak wyszła.
– Co robił pan potem?
– Rozpaliłem ogień w piecu i przygotowałem śniadanie, piłem kawę i przejrzałem wieczorne wydanie dziennika.
– Nie zastanawiał się pan, gdzie ona może być?
– Kiedy usłyszałem w radiu wiadomości o jedenastej pomyślałem, że to dziwne, że jeszcze nie wróciła. Wyszedłem na zewnątrz. Można stamtąd zobaczyć morze, ale dzisiaj była bardzo gęsta mgła i widać było tylko na kilka metrów. Ubrałem się więc i poszedłem jej szukać. Poszedłem na plażę, wołałem, ale nie znalazłem ani jej, ani Spencera.
– Jak długo ich pan szukał?
– Musiało to trwać co najmniej godzinę. Pomyślałem, że może w międzyczasie wróciła i poszedłem z powrotem do domu. W domu nadal było pusto – powiedział – tylko głos odbijał się od pustych ścian. – Schował twarz w dłoniach.
Anders Knutas i Karin Jacobsson milczeli.
– Jest pan gotów mówić dalej?
– Nie mogę pojąć, że ona nie żyje – wyszeptał.
– Co pan robił po powrocie do domu?
– Ponieważ Helena nadal nie wracała, pomyślałem, że może poszła do kogoś z przyjaciół z sąsiedztwa. Zadzwoniłem więc do kilku z nich, ale tam też jej nie było.
– Do kogo pan zadzwonił?
– Nazywają się Larssonowie, Eva i jej mąż Rikard. Eva jest dawną przyjaciółką Heleny jeszcze z dzieciństwa. Mieszka na stałe w sąsiednim domu, kawałek od nas.
– Nie wiedzieli, co się mogło stać?
– Nie.
– Kto odebrał?
– Eva.
– Jej mąż był wtedy w domu?
– Nie, mają własne gospodarstwo, nie było go w domu, pracował w polu.
Per Bergdal zapalił kolejnego papierosa, zakaszlał i zaciągnął się.
– Co robił pan potem?
– Położyłem się na łóżku i myślałem jeszcze o kilku miejscach, gdzie mogłaby pójść. Przyszło mi do głowy, że może gdzieś upadła, uderzyła się i nie może wstać. Wyszedłem znowu jej szukać.
– Dokąd?
– Na plażę. Mgła trochę opadła. Widziałem jej ślady na piasku. Szukałem też w lesie, ale nie znalazłem. Wróciłem więc do domu.
Twarz Pera skurczyła się. Zaczął płakać cicho i spokojnie. Łzy spływały mu bezgłośnie po policzkach. Karin nie wiedziała, co ma robić. Postanowiła zostawić go w spokoju. Bergdal wypił kilka łyków wody i odzyskał równowagę.
Knutas kontynuował przesłuchanie.
– Skąd ma pan te zadrapania na szyi?
– Jakie zadrapania, te tutaj? – Per Bergdal dotknął z zakłopotaniem swojej szyi.
– Tak, właśnie te. Wygląda to tak, jakby pana ktoś podrapał – powiedział Knutas.
– To było tak. Wczoraj wieczorem zaprosiliśmy kilku przyjaciół Heleny. Zjedliśmy obiad, było miło. Wszyscy wypiliśmy trochę za dużo. Ja mam pewien problem. Jestem o Helenę bardzo zazdrosny. Właściwie tylko czasami, a tak właśnie było wczoraj. Jeden z zaproszonych facetów, Kristian, obłapywał Helenę, gdy tańczyli.
– Jak to?
– Obmacywał ją… kilka razy. Byłem pijany i wkurzony, po prostu. Odepchnąłem Helenę na bok i powiedziałem jej, co o niej myślę. Była wściekła. Też za dużo wypiła. Krzyczała, biła mnie i podrapała.
– Co wydarzyło się potem?
– Uderzyłem ją. Dostała w twarz, pobiegła do toalety i zamknęła się. Nigdy wcześniej jej nie uderzyłem – zapewniał Per i spojrzał pokornie na Knutasa. – Potem przyszedł do mnie Kristian. To on tańczył z Heleną. Chciałem go też walnąć, ale nie miałem szans, bo nas rozdzielono. Wkrótce było po sprawie i wszyscy pojechali do domu.
– Co pan wtedy zrobił?
– Przyjaciółka Heleny Emma ze swoim mężem została u nas, Olle odprowadził mnie do łóżka i zaczekał, aż zasnę. Potem już nic nie pamiętam, dopiero jak się rano obudziłem.
– Dlaczego nie powiedział pan tego od razu?
– Nie wiem.
– Kto jeszcze był na tym przyjęciu?
– Wszyscy przyjaciele Heleny z dzieciństwa. Emma i Olle, jak mówiłem, sąsiedzi Eva i Rikard, też znali się od dawna, jeszcze jedna koleżanka, Beata, z mężem Johnem. Mieszkają w USA, wcześniej ich nie znałem. I Kristian, na którego byłem wściekły. Jest singlem, znają się z Heleną od dawna. Myślę, że kiedyś byli ze sobą.
– Jak to byli ze sobą?
– No, po prostu byli kiedyś parą. Helena zaprzeczała, ale ja tak myślę.
– Czy to nie pańska zazdrosna wyobraźnia?
– Nie sądzę.
– Jak długo byliście razem z Heleną?
– Sześć lat.
– To kawałek czasu. Ila ma pan lat?
– Trzydzieści osiem.
– Jak to możliwe, że do tej pory nie pobraliście się albo nie macie dziecka?
– Ja chciałem już dawno, ale Helena się wahała. Chciała najpierw intensywnie popracować, zanim założymy rodzinę. Właśnie teraz mieliśmy się pobrać. Rozmawialiśmy już o tym.
– Był pan niepewny tego związku i dlatego był pan zazdrosny?
– Nie, nie wiem. Było właściwie coraz lepiej. Kiedyś dawno temu wściekałem się dużo bardziej.Wczoraj tylko tak mi odbiło.
– Wie pan coś o tym, czy Helena miała jakichś wrogów na wyspie? Czy był ktoś, kto jej nie lubił?
– Nie, ją wszyscy lubili.
– Może ktoś jej kiedyś groził?
– Nie.
– Utrzymywała z kimś kontakt na wyspie poza tymi gośćmi wczoraj, o których pan mówił?
– Miała tu kilku krewnych. Ciotkę w Alva i paru kuzynów w Hemse. Najczęściej jednak bywaliśmy sami. Przyjeżdżaliśmy tu, aby odpocząć i odreagować stres, a teraz to się stało… – Głos uwiązł mu w gardle.
Knutas odniósł wrażenie, że dalsza rozmowa nie ma sensu i zakończył przesłuchanie.
Po przesłuchaniu Pera Bergdala komisarz Anders Knutas, szef policji w Visby, zamknął się w swoim gabinecie i na kilka minut pogrążył się w myślach. Ciężko usiadł w starym, wysłużonym fotelu przy biurku. Ten fotel był z nim od samego początku, przez wszystkie lata. Zrobiony był z dębowego drewna, miał wysokie oparcie i miękkie siedzenie obite prawdziwą skórą. Komisarz zakołysał się powoli, przechyliwszy się mocno w stronę oparcia. Miał wrażenie, że przez ten długi czas fotel dopasował się do jego ciała i właśnie tu najlepiej mógł się skupić.
Anders Knutas był bardzo dokładny w takich chwilach jak ta, bardzo ważnych, dramatycznych. Bogate doświadczenie policjanta nauczyło go badać każdy detal, każdy szczegół od samego początku dochodzenia. W przeciwnym wypadku łatwo było w zapale przeoczyć ważne fakty, mogące mieć wpływ na rozwiązanie sprawy lub wręcz o nim decydujące. Sięgnął po fajkę. W myślach powróciły wrażenia, jakie odniósł na miejscu morderstwa. Zakrwawione ciało. Majtki w ustach ofiary. Zabity pies. Co mówił mu ten makabryczny widok? Czy morderstwo było zaplanowane, czy nie, trudno było powiedzieć. Ponad wszelką wątpliwość jednak było morderstwem popełnionym ze szczególnym okrucieństwem.
Lekarz sądowy przybył po południu samolotem ze Sztokholmu. Był już na miejscu. Knutas postanowił udać się tam dzień później.
Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Karin Jacobsson wsunęła głowę.
– Wszyscy już są. Przyjdziesz?
– Oczywiście – odparł i podniósł się z fotela.
Policja w Visby liczyła dwunastu funkcjonariuszy. Większość ich udała się w okolice Fröjel, nieopodal miejsca zbrodni, aby zebrać zeznania świadków i zabezpieczyć ślady.
Knutas i jego najbliżsi współpracownicy umówili się na spotkanie z prokuratorem Birgerem Smittenbergiem, aby ustalić, jakie fakty można przekazać prasie, a czego dla dobra śledztwa nie powinno się ujawniać. Usiedli dookoła sosnowego stołu w sali konferencyjnej naprzeciwko gabinetu Knutasa. Pokój miał oszklone ściany, tak że z łatwością można było zobaczyć przechodzących korytarzem ludzi.
Teraz jednak zaciągnięto ciężkie, żółte bawełniane zasłony.
Knutas usiadł po krótszej stronie stołu i przyglądał się z uwagą swoim kolegom. Lubił ich. Karin Jacobsson, najbardziej zaufana i najlepsza współpracownica, mała, bystra, brązowooka, miała trzydzieści siedem lat i mieszkała sama. Obok Karin siedział o dziesięć lat młodszy Thomas Wittberg, bardzo zdolny policjant mający szczególną umiejętność prowadzenia przesłuchań. Zawsze w jakiś sposób potrafił dowiedzieć się więcej niż pozostali. Lars Norrby, rozwiedziony, ojciec dwóch synów, z którymi mieszkał. Miał prawie dwa metry wzrostu, pociągający, układny, perfekcyjny, szczególnie w kontaktach z prasą. Erik Sohlman, technik, zuchwały i pełen temperamentu, często wybuchowy i impulsywny. Wreszcie prokurator Birger Smittenberg, doskonały i szlachetny szef prokuratury przy Sądzie Okręgowym na Gotlandii. Pochodził ze Sztokholmu, ale ożeniwszy się z gotlandzką piosenkarką, zakochał się zarówno w żonie, jak i w wyspie. Mieszkał tu już dwadzieścia pięć lat. Knutas od zawsze twierdził, że współpraca z nim układała się wspaniale.
– Krótko mówiąc – zagaił Knutas, otwierając zwołane naprędce zebranie. – Pracujemy nad morderstwem, równocześnie musimy uporać się z prasą. Już dzwonią. Zarówno tu w lokalnych mediach, jak i tam na lądzie. To nieprawdopodobne, w jakim tempie rozchodzą się takie wiadomości. – Potrząsnął głową. – Chcą wiedzieć, jak nam idzie. Nie możemy podać żadnych danych ofiary. Prasa się dowie, wcześniej czy później. Mówimy, że wszystko wskazuje na morderstwo, ale nie możemy wyjawiać szczegółów. Nie mówimy nic o psie, majtkach, ciosach. Nie mówimy nic o prawdopodobnym narzędziu zbrodni, nie wyjawiamy żadnych szczegółów o znalezionych śladach. Na pewno dziennikarze będą dzwonić, do kogo tylko można, by zdobyć jakieś informacje. Odsyłajcie wszystkich do mnie albo do Larsa. Nikt nic nie mówi. Zgoda? Okej?
Dało się słyszeć stłumione pomrukiwania.
– Po zebraniu wyślę intranetem informacje z instrukcjami – powiedział Norrby. – Najważniejsza zasada: trzymajcie dziennikarzy z daleka. Będą was nękać zarówno tu, jak i w mieście. Nic im nie mówcie, figa z makiem.
– Chciałbym, byśmy się zebrali zaraz po konferencji prasowej w moim gabinecie, żeby omówić szczegóły działania – kontynuował Knutas. – Uważajcie, aby niczego nie ujawnić. Będziemy pracować całą noc. Skontaktowałem się już z Centralnym Biurem Śledczym. Przyślą jutro kogoś do pomocy. Nie mamy czasu do stracenia. Musimy szybko znaleźć mordercę.
Zbrodnia była wyjątkowo ohydna, ale go podniecała. Czuł dziwny ucisk w żołądku, kiedy o niej myślał. Był to pewien rodzaj oczekiwania na coś, co może człowieka pochłonąć bez reszty. Jak to nazwać? Zadowolenie z pracy? Był to paradoks, którego sam sobie nie potrafił wytłumaczyć. Jakaś przedziwna siła napędowa.
Było jeszcze jasno, gdy samolot lądował na lotnisku w Visby zaraz po dziewiątej wieczorem. Podróż taksówką do miasta nie trwała długo, lotnisko leży jakieś trzy kilometry na północ od Visby.
– Jaki solidny mur!
Peter jeszcze nigdy nie był na Gotlandii.
– Zbudowano go w dwunastym wieku – wyjaśnił Johan. – Ma ponad trzy i pół kilometra długości i należy do najlepiej zachowanych w Europie. Zobacz, ile ma bram. Zaraz wjedziemy w Norderport, żeby dostać się do hotelu. Jest też kilka innych bram, większe z nich noszą nazwy stron świata: Österport, Söderport i Norderport. Västerport nigdy nie odnaleziono. Na zachód jest morze i port w Visby. – Pokazał palcem przez okno. – Tam jest katedra Najświętszej Marii Panny też z dwunastego wieku. – Na tle nieba wznosiły się trzy potężne wieże kościoła.
Obiad zjedli w samolocie. Do hotelu wpadli tylko na chwilę, żeby zostawić walizki i pojechali dalej, wprost do budynku policji, gdzie na godzinę dziesiątą zapowiedziano konferencję prasową.
W taksówce Johan składał tekst materiału o dotychczas zebranych wiadomościach, jaki mieli zredagować. Odkąd ponad pół roku temu przeniesiono stąd lokalne wiadomości Telewizji Szwedzkiej, w budynku pozostał cały sprzęt redakcyjny, który mogli wykorzystać.
Wewnątrz budynku policji ludzie biegali po korytarzach. Powietrze wibrowało od napięcia i podniecenia. Przyjechało wielu dziennikarzy i fotografów z lokalnych mediów: Radio Gotland, „Gotlands Tidningar”, „Gotlands Allehanda”. Johan i Peter przywitali się z kolegami i poszli do sali, gdzie miała odbyć się konferencja prasowa. Anders Knutas i Karin Jacobsson usiedli po krótszej stronie stołu.
– Witam wszystkich – powiedział Knutas i chrząknął.- Proszę państwa, znaleźliśmy na plaży Gustav w parafii Fröjel martwą kobietę, urodzoną w 1966 roku. Wszystkim nietutejszym wyjaśniam, że to jest na zachodnim wybrzeżu Gotlandii, około czterech mil [1] na południe od Visby. Ciało znalazł dzisiaj w południe, dokładnie między godziną dwunastą trzydzieści a dwunastą czterdzieści pięć, przypadkowy spacerowicz. Ofiara pochodzi z Gotlandii, ale od piętnastu lat mieszkała w Sztokholmie. – Knutas łyknął trochę wody i spojrzał na stos kartek, które trzymał w ręku. – Kobieta przebywała na Gotlandii razem ze swoim konkubentem i chciała spędzić kilka dni w letnim domku należącym do jej rodziny tu, na wyspie. Rano wyszła z psem na spacer, wtedy została zamordowana.
– Jak została zamordowana? – zapytał kobiecy głos reporterki z Radia Gotland.
– Tego nie możemy ujawnić – odpowiedział komisarz.
– Jakiej użyto broni?
– Tego nie mogę skomentować ze względu na dobro śledztwa.
– Skąd macie pewność, że to było morderstwo? – spytał reporter z Gotlands Allehanda.
– Rany na ciele ofiary musiały być zadane przez drugą osobę. Nie znamy jeszcze przyczyny śmierci, ale wychodzimy z założenia, że ktoś ją zabił.
– Czy została zgwałcona? – spytał Johan.
– Jeszcze za wcześnie, aby odpowiedzieć na to pytanie.
– Czy są jacyś świadkowie zdarzenia? – pytał wysłannik Gotlands Tidningar.