Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Iza, czyli Bella, jest przykładną żoną, matką, przyjaciółką, pracowniczką. Jej życie na pierwszy rzut oka jest takie, jakie być powinno. Ma dobrą pracę w banku (która ją całkowicie wypala i stresuje), kochanego męża (który dotyka ją tylko wtedy, kiedy podaje jej swoje skarpetki do prania), zaufane koleżanki (które… no dobra, na nie zawsze może liczyć), słodkich synków (którzy wyfrunęli z gniazda i wpadają do domu tylko wtedy, kiedy skończyła się kaska). Iza coraz bardziej czuje, że jej życie zaczyna przypominać życie… o Boże!… jej matki. A choć ją kocha, to nigdy w życiu nie chciałaby się nią stać. I wtedy przydarza się coś strasznego (a może nie?…) – Bella przechodzi udar, który paradoksalnie pozwala jej wybudzić się z życiowego marazmu. Teraz Bella chce więcej, mocniej, silniej i bardziej intensywnie. Chce poczuć, jak smakuje prawdziwe życie, podróżować, odkrywać siebie i swoje pasje. Tylko co na to jej mąż Zdzisław, który najbardziej lubi wygodny fotel i gorącą herbatę? Czy odnajdzie się w nowym świecie Belli? Czy nadąży za jej pragnieniami? A może ich drogi się rozejdą? Zabawna opowieść o poszukiwaniu samej siebie, spełnianiu marzeń bez względu na wiek i ogromnej sile przyjaźni.
Izabela Zeiske – gwiazda programów telewizyjnych Googlebox i 99 – gra o wszystko. Przez trzydzieści dwa lata pracowała w banku.Matka sześciorgasynów – dwóchbiologicznych: MateuszaiJoachima, i czterech, dla których została rodziną zastępczą: Adama, Bartka, Olka i Adama. Po ponad trzech dekadach małżeństwa wciąż jest zakochana po uszy w swoim mężu Boguszu. Kocha też psy i koty, w swoim życiu miała ich aż szesnaście (Kidi, Burtek, Fuks, Dogi, Argo, Duduś, Emil, Saba, Sara, Pucia, Afi, Kesil, Sisi, Dino, Oxi, Tila). Uwielbia tańczyć i bawić się do białego rana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 209
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 32 min
Lektor: Lucyna Malec
Copyright © Izabela Zeiske, 2024
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce i skrzydełku
Wojciech Robakowski
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Dagmara Ślęk-Paw
Korekta
Katarzyna Kusojć
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8352-692-8
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
ROZDZIAŁ 1
Bella grubo posmarowała usta błyszczykiem o smaku arbuza. Zdecydowanie był to jej ulubiony owoc i uwielbiała go pod każdą postacią, nieważne, czy do jedzenia, czy jako wzór na sukience, czy też zamknięty w podłużnym pudełeczku z napisem lipgloss. Pomyślała, że może ten smak pozwoli jej na chwilę zapomnieć o uporczywym bólu głowy, który doskwierał jej od rana. Próbowała już wszystkiego – kawy z cytryną, automasażu, przykładania do skroni zimnej łyżki na przemian z gorącą, podwójnej aspiryny, a nawet uciskania konkretnych punktów akupunkturowych na stopie, dokładnie według zaleceń Google.
Niestety nic nie pomogło.
Westchnęła tylko ciężko i doszła do wniosku, że albo ból sam minie, albo po prostu będzie musiała umrzeć.
– Nie może mnie boleć ząb albo chociaż nerka? – mruczała ze złością pod nosem.
Na dodatek ta cholerna lampa.
Nic tak nie wyprowadzało jej z równowagi jak migająca jarzeniówka. Zimne, ostre, przeszywające mózg światło w miejscu pracy uważała za skrajną głupotę. A w dni takie jak dzisiaj, kiedy ból głowy nie odpuszczał, wydawało jej się to przejawem wyjątkowego okrucieństwa. Jak ludzie mają się skupić na swojej pracy, kiedy takie jaskrawe paskudztwo doprowadza ich do szału? Wściekła chwyciła za telefon, by wybrać numer do administracji.
– Czy ktoś w końcu łaskawie przyjdzie do trójki i wymieni tę cholerną żarówkę? – powiedziała tonem, który mógłby zabić. Takim, którego użyła w swoim życiu zaledwie kilka razy, ostatnio chyba podczas porodu najmłodszego syna.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła długa, zbyt długa cisza, po czym pani Jola cieniutkim, płaczliwym głosem oznajmiła, że już kogoś wysyła. Belli jednak nie zrobiło się głupio. Ile razy można prosić o to samo? Czasami odnosiła wrażenie, że otacza ją banda głupców, która nie rozumie najprostszych poleceń.
Wzmagający się ból ledwo pozwalał na wypowiedzenie kilku zdań, a co dopiero na popchnięcie do działania przyśrodkowej kory przedczołowej odpowiedzialnej za empatię. Spojrzała jeszcze raz na migające światło nad jej biurkiem i przypomniał jej się artykuł, który przeczytała w poczekalni u dentysty. Dotyczył krajów nordyckich, a konkretnie Danii, którą uznano za najszczęśliwsze państwo świata. Tak wysoką ocenę zawdzięczała wszystkiemu, co hygge, oraz ciepłemu, nieagresywnemu światłu. Zdecydowanie innemu niż to, które pochodziło z jarzeniówki. Pod artykułem było pokazanych kilka duńskich lamp, jej spodobał się kultowy model PH5 marki Louis Poulsen. Nawet sprawdziła jego cenę, ale kwota pięciu tysięcy złotych spowodowała tylko zmarszczenie czoła i prychnięcie. Przykre, że po trzydziestu latach pracy w zawodzie urzędnika nie stać człowieka na głupią lampę.
– Pocieszam się myślą, że niektórych nie stać nawet na żarówkę – powiedziała wtedy na głos, żeby jakoś zagłuszyć własne rozczarowanie.
Prawda była jednak taka, że na ich koncie leżała całkiem przyjemna kwota, która miała osłodzić emeryturę. Całe życie oboje ze Zdzisławem ciężko pracowali i każdego miesiąca odkładali jedną piątą swoich dochodów właśnie na ten czas. W przypadku Belli „ten czas” miał nadejść za dwa miesiące. Tak naprawdę poza remontem kuchni nie mieli żadnych innych planów, co wcale jej nie cieszyło.
Człowiek musi mieć marzenia. Plany.
Musi wiedzieć, czego chce. Co to za życie, jeśli twoim jedynym zmartwieniem jest zakup nowych szafek do kuchni i ewentualnie wymiana piekarnika?
Kiedy byli młodzi i w Polsce szczytem luksusu były wakacje w Bułgarii, obiecywali sobie, że na emeryturze będą zwiedzać świat. Potem komuna się skończyła, burząc wiele granic i dając nowe możliwości, także te turystyczne. Ich poszerzająca się o kolejne urodzone albo adoptowane dziecko rodzina chętnie z tych możliwości korzystała. Wakacje za granicą raz w roku stały się dla nich normą, a co za tym idzie – z każdym kolejnym egzotycznym krajem wzbudzały coraz mniejszą ekscytację.
Jak to wytłumaczyć? Przede wszystkim należy wyjaśnić, że Bella nie była nieszczęśliwa, do Laury Brown, jednej z jej ulubionych bohaterek z książek Virginii Woolf, sporo jej jeszcze brakowało. Na szczęście. Po prostu lubiła swoje uporządkowane, wypełnione stałymi czynnościami życie. Hałas w domu, który robili jej chłopcy, a potem psy, pracę dającą jej poczucie sprawczości i bezpieczeństwa oraz swojego męża Zdzisława, kochającego ją dziś tak samo mocno jak w dniu ślubu. Tego była pewna. Naprawdę nie miała na co narzekać, patrząc z boku, była „cholerną szczęściarą” i dobrze o tym wiedziała. Jednak teraz sytuacja nieco się zmieniła. Obowiązki związane z dziećmi zeszły na drugi plan, wprawdzie były jeszcze dwa psy i kot, ale to dało się jakoś ogarnąć, a poza tym…?
No właśnie.
A przecież człowiek musi coś robić – i nie chodzi tu wyłącznie o pracę.
– Ostatnia godzina i fajrant – mruknęła pod nosem ulubione zdanie swojej matki. – Zasłużony fajrant po ciężkim tygodniu siedzenia pod migającą jarzeniówką – dodała.
W domu czekają na nią czworonogi. Zawsze głodne i zawsze spragnione spaceru włochate potomstwo, bo tak o nich myślała. Odkąd jej dzieci wyprowadziły się z domu na swoje, te małe piszczące i skrzeczące stworki zastępowały rodzinę. Gdyby nie one, pewnie umarliby ze Zdzisławem z nudów. Albo ona by umarła, bo jedyne, o czym marzył jej mąż – którego, ustalmy, kochała i zdradzała tylko w myślach i tylko z młodym Robertem Redfordem – to święty spokój. Teraz Zdzisław przez dwa tygodnie był w delegacji, więc na jej głowie został cały dom.
I dobrze. Zafunduje sobie babski wieczór. Nałoży maseczkę na twarz, zrobi kąpiel w wannie z bąbelkami, a potem usiądzie przed telewizorem i włączy jedną z ulubionych komedii romantycznych z lat osiemdziesiątych, które oglądała już ze sto razy i które nieustannie ją wzruszały. Może też zamówi coś do jedzenia? Jakoś nie miała ochoty dzisiaj spędzać czasu w kuchni. Człowiek powinien się od czasu do czasu porozpieszczać.
Spojrzała na zegar wiszący na ścianie, pokazywał za dwie minuty szesnastą. Jeszcze raz zerknęła na jarzeniówkę, która, była tego pewna, bezczelnie śmiała jej się w twarz, migając w najlepsze nad jej głową. Tego było już za wiele. Bella zaklęła pod nosem i szybko wpisała adres sklepu z duńskimi lampami. Kupiła dwie. Tak właśnie trzeba żyć. Akcja, reakcja. Czasem należy sprawić sobie przyjemność, a nie wiecznie rozważać wszystkie za i przeciw. Ludziom zdecydowanie brakuje w życiu spontaniczności.
Wylogowała się, wstała od biurka i ruszyła w kierunku drzwi.
Do domu jednak nie dotarła.
*
– Skacze pani czy nie? – zapytał mężczyzna z wąsem, który z twarzy do złudzenia przypominał Józefa Piłsudskiego. Bella spojrzała na wielką, stromą zjeżdżalnię, którą zamierzała zjechać na dół.
– Nie wiem, boję się – powiedziała do niego pewna, że zrozumie jej strach.
Mężczyzna zbliżył się do niej i szepnął do ucha:
– Po przewrocie majowym w tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym roku też się bałem, że nie wykorzystam historycznego momentu i nie stanę na wysokości zadania. I wiesz, co wtedy zrobiłem? – Bella była niemal pewna, że mówi do niej pierwszy marszałek Polski, ten sam, w którego portret wgapiała się na wywiadówkach synów.
– Co pan zrobił? – zapytała niepewnie.
– Skoczyłem i był to chlust, o jakim mówiła cała Europa – powiedział z dumą.
– No to skoczę.
– Zuch-dziewczyna! – krzyknął w ramach dopingu Piłsudski i puścił do niej oko.
Tego Bella jednak nie zauważyła, bo już mknęła w wielkiej czerwonej rurze, która zawijała się, rozwijała i zdawała nigdy nie kończyć. Podobał jej się ten pęd w nieznane, nutka ekscytacji wymieszana ze strachem. W końcu nie wie, co na nią czeka na dole – ocean, morze, basen? Nagle przypomniała sobie, że przecież nie umie pływać, i zaczęła głośno krzyczeć.
– Panie Piłsudski, pomocy, ja nie umiem pływać!
– Nic nie szkodzi. Sufrażystki cię złapią! – odpowiedział jej głos z oddali.
– Sufrażystki? – zdziwiła się.
Nic z tego nie rozumiała, czuła tylko, że coraz ciężej jej się oddycha, że nie może złapać powietrza, że zaraz utonie.
W zasadzie to już tonie!
ROZDZIAŁ 2
Spokojnie, kochanie, jestem tutaj. Już wołam lekarza – usłyszała znajomy głos, ale już nie marszałka Polski.
Chwilę później do sali wbiegło kilku ludzi. Bella ich nie widziała, ale słyszała zamieszanie, szepty, kroki, coś pikało, coś mrugało, brzęczało i wydawało dziwne dźwięki. Otworzyła niepewnie oko, ale cholerne światło jarzeniówek znowu wbiło jej się w mózg. Szybko zacisnęła powieki.
– Halo, pani Izabello, czy pani mnie słyszy? – zapytał aksamitny głos.
Ostrożnie skinęła głową, ale to był błąd, bo znowu poczuła ten przeszywający ból. Chyba najlepiej będzie, jak przestanie się w ogóle ruszać.
– Proszę nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, jest pani w szpitalu, miała pani udar mózgu – kontynuował aksamitny głos.
Chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła, bo w jej gardle tkwiła czerwona, plastikowa rurka do intubacji. Przerażona spojrzała na lekarza.
– Już wszystko dobrze, najgorsze za nami. Mamy panią. – Tym razem usłyszała słowa płynące z damskich ust.
„Sufrażystka?”, pomyślała.
– Kochanie, wróciłaś do mnie. – Przez tłum medyków przebił się jeszcze jeden głos, tym razem dobrze jej znany.
Zaczęła powoli szukać wzrokiem jego właściciela. Stał w rogu łóżka, za lekarzami, i płakał. Miał wymiętą koszulę, tę samą, której nie znosiła prasować. Był nieogolony, a jego zawsze zadbane wąsy wyglądały jak gniazdo, w które uderzył piorun. Każdy włos sterczał w inną stronę. Mimo wszystko Bella na jego widok poczuła miłe ciepło. Takie samo, jakie odczuwa się, kiedy człowiek pije z dziećmi w deszczowy dzień kakao albo widzi odciśnięty ślad swojego psa na łóżku w sypialni.
– Zdzisław… – Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobyło się tylko jakieś charczenie.
– Bella, skarbie, myślałem, że cię straciłem – szlochał jej mąż.
Te męskie łzy powinny ścisnąć ją za gardło, ale jakoś za bardzo była wystraszona tym, co się dzieje. Poza tym jej mąż zawsze był bardzo uczuciowy, wzruszał się przy każdej świątecznej reklamie Coca-Coli i zawsze, ale to zawsze na filmie Uwolnić orkę.
Dobra, nie pora o tym teraz myśleć. Coś się wydarzyło, jeszcze nie ogarnęła do końca, co takiego, ale najważniejsze, że nadal żyje. Nieplanowana śmierć byłaby najgorszym, co mogłoby jej się przydarzyć. Psy, mąż, remont kuchni, a niedługo jej urodziny. Absolutnie beznadziejny moment. Niech jej tylko wyjmą tę rurkę z gardła i dadzą coś, co postawi ją szybko na nogi.
Nie ma nic gorszego, niż utknąć na szpitalnym łóżku. Stąd to już tylko prosta droga na cmentarz.
*
Rurka została wyjęta, ale Belli nie wypuszczono tak szybko do domu, chociaż robiła dobrą minę do złej gry i próbowała wszystkich przekonać, że czuje się wyśmienicie. Jak kasztan w łupinie. Jabłko w koszu. Poduszka na sofie. No, generalnie bezpiecznie i niemal cudownie.
Lekarz jednak był nieubłagany.
– Pacjent po udarze przebywa na oddziale średnio od siedmiu do dwunastu dni. Po tym okresie, jeżeli stan jest stabilny i nie ma przeciwwskazań do wypisu, możemy poprosić rodzinę o przejęcie dalszej opieki nad chorym – wyrecytował niczym wiersz na akademii.
Bella przygryzła wargę. Nie ma mowy, żeby została tu dwanaście dni!
– Ale to nie był taki straszliwy udar, prawda? Taki, po którym nie można się ruszać i człowiek cały czas się ślini? – Próbowała jakoś przekonać lekarza, ale ten tylko pokręcił głową.
– Udar to udar. Musi pani zostać na obserwacji.
Zgrzytnęła zębami.
Dobrze, ale w takim razie potrzebuje innej koszuli nocnej. W tym sinym czymś, co na nią założyli, wygląda jak zepsuta wątrobianka. Sięgnęła po telefon i wysłała SOS razy trzy, doskonale wiedząc, że tylko to może ją jakoś uratować.
I nie myliła się.
Punktualnie o godzinie osiemnastej w Rehabilitacyjnym Szpitalu Klinicznym pojawiły się trzy efektowne Gracje, z których każda zrobiła piorunujące wrażenie nie tylko na pacjentach, lecz również na personelu medycznym.
Wika, Hela i Kaśka.
Przyjaciółki Belli, żelazne trio, bez którego nie wyobrażała sobie życia.
– Jezusie, co ty masz na sobie? – Wika na widok szpitalnej koszuliny, w którą odziano Bellę, tylko złapała się za głowę. – To wygląda jak brudny żagiel z jakiejś przedwojennej łodzi.
– A, faktycznie, był kiedyś taki jacht „Wojewoda Pomorski”, popierdzielał w latach trzydziestych po Bałtyku – przytaknęła Kaśka i szybko wyjęła z torby różowe cudo z wyhaftowanymi arbuzami. – Wkładaj to, zanim ktoś pomyśli, że też się urodziłaś przed wojną.
Belli nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Była wdzięczna, że przyjaciółki od razu zrozumiały, o co jej chodzi, i że stanęły na wysokości zadania. Wiedziała, że zawsze może na nie liczyć. Znały się od ponad czterdziestu lat i chyba nie zdarzyło się, aby ich kłótnie kiedykolwiek trwały dłużej niż kilka dni. Wszystkie były w podobnym wieku, chociaż Kaśka uważała się za dużo młodszą, a to tylko dlatego, że miała pięćdziesiąt dziewięć lat, podczas gdy pozostałe skończyły już sześćdziesiątkę. Oczywiście Kaśka uwielbiała na każdym kroku podkreślać, że ma dopiero pięćdziesiąt kilka lat i długo jeszcze nie będzie musiała kupować kremów sześćdziesiąt plus. Nosiła fryzurę bob i uwielbiała kolorowe cienie do powiek. Najstarsza z nich była Hela, która kilka miesięcy temu skończyła sześćdziesiąt dwa lata i z tej okazji pofarbowała sobie włosy na różowo. Szybko jednak okazało się, że farba dobrze wyglądała tylko przez pierwsze dwa tygodnie, a z każdym kolejnym myciem przypominała wyżętego mopa połączonego ze spraną koszulką, co zmusiło Helenę do podjęcia drastycznych kroków, a mianowicie zgolenia wyblakłego różu i przestawienia się na krótką, zadziorną fryzurkę, tym razem w kolorze platynowy blond. Hela miała jednak plan, że kiedy włosy jej trochę odrosną, zrobi sobie delikatnego irokeza, a następnie, kto wie, może nawet skusi się na tatuaż.
Wika z kolei miała sześćdziesiąt jeden lat, farbowała się na ogniście rudy kolor i ciągle nosiła warkocz. Oznajmiła też, że nigdy nie zetnie włosów, bowiem kojarzyło jej się to z przypieczętowaniem starości, czyli stanem, który jej zdaniem nigdy nie powinien się wydarzyć. Nikomu.
– Kobiety same sobie to robią – tłumaczyła kiedyś. – W momencie, w którym obcinają włosy, decydują się na trwałą i te durne loczki, wyglądające niczym przyklejone do głowy kawałki waty, tym samym wkraczają w okres zwany starością. To wtedy też rezygnują z kolorowych ciuchów i wkładają na siebie jakieś nijakie ubrania albo, nie daj Boże, te wszystkie beżowe i brązowe wdzianka, które mi osobiście przypominają kolor gówna gołębia.
Bella absolutnie się z nią zgadzała. W jej szafie dominowały zatem wściekłe kolory, począwszy od limonki, przez ognisty pomarańcz, a skończywszy na wszelkiego rodzaju odcieniach różu i czerwieni. Wydawało jej się, że w tego rodzaju ciuchach nie dość, że wygląda młodziej, to jeszcze czuje się tak, jakby ktoś dodał jej energii. I to musiało być prawdą. Ostatecznie każda kobieta stawała się bardziej dynamiczna w czerwonej sukience niż buraczanych spodniach, które na dodatek podkreślają wszystkie niedoskonałości ciała.
– Dziewczyny, nie chcą mnie stąd wypuścić – obwieściła teraz Bella ponurym głosem. – Podobno przeszłam udar, ale kiedy próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, to szybko okazało się, że nie był zbyt groźny. A to oznacza, że w dalszym ciągu mogę poruszać wszystkimi kończynami, mogę normalnie mówić, ślina nie cieknie mi z kącika ust, na dodatek rozumiem, co się do mnie gada. Uznałam, że to wystarczający powód, żeby wrócić do domu, ale okazało się, że procedury są inne.
– Procedury można ominąć. – Kaśka wzruszyła ramionami. – Jak chcesz, to cię po prostu porwiemy albo wypisz się na własne życzenie. Możliwe, że ta druga opcja jest zdecydowanie prostsza – dodała po chwili, drapiąc się po głowie.
– Tak właśnie zrobię – skinęła Bella. – To znaczy zostanę tu jeszcze dwa, góra trzy dni na tak zwanej obserwacji, a przy okazji spróbuję przekonać lekarza, że skoro już tutaj jestem, to może mogliby mi pomóc pozbyć się cellulitu. Albo nieco podnieść cycki, co sądzicie? – Spojrzała pytająco na przyjaciółki.
Widać było, że poważnie się nad tym zastanawiają, ale po chwili Hela bezradnie rozłożyła ręce.
– Obawiam się, że tego nie pokrywa żadne ubezpieczenie. I potem okaże się, że nawet jeżeli ci zrobią operację, to dostaniesz rachunek, a wtedy będziesz musiała sprzedać dom, i to prawdopodobnie razem ze Zdzisławem – powiedziała po chwili Wika.
Bella zmarszczyła czoło.
– Zdzisława nie oddam. Jest, jaki jest, ale ciągle go kocham.
Trzy przyjaciółki spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– Możliwe, że za jakiś czas będziecie mogli zgłosić się do Księgi rekordów Guinnessa – wtrąciła nagle Hela.
– Z jakiego powodu? – zdumiała się Bella.
– Długości związku. Zdaje się, że w dzisiejszych czasach to prawdziwy ewenement.
Wszystkie trzy pokiwały znacząco głowami. Dwie z nich były już wdowami, a Wika miała za sobą bardzo niemiły rozwód. Jej mąż, Janusz, pewnego dnia usiadł naprzeciwko niej w kuchni, a potem zaczął znacząco wzdychać. Wika najpierw myślała, że coś mu dolega albo że chciałby, aby kupili nowy telewizor, bo już od dłuższego czasu o tym wspominał. Problem polegał jednak na tym, że ona wolałaby te pieniądze wydać na coś zupełnie innego, na przykład na kurs walca lub tanga, na małą korektę powiek, które zaczęły niebezpiecznie opadać, albo po prostu na jakiś szalony wypad. „Chyba się zakochałem” – poinformował wtedy Janusz, a Wika na moment straciła oddech. Kiedy z powrotem go odzyskała, próbowała nawet się roześmiać, wychodząc z założenia, że to tylko jakiś obrzydliwy żart ze strony jej męża. Nie dość, że głupi, to jeszcze mało zabawny. Szybko okazało się jednak, że żart miał na imię Żaneta, trzydzieści siedem lat i długie nogi. „Przecież to oznacza, że jesteś od niej dokładnie o trzy dekady starszy. Nie czujesz się z tym jakoś idiotycznie?”, spytała zszokowana, a Janusz tylko dumnie wypiął pierś i oznajmił: „Żaneta uważa, że jestem doświadczonym, wspaniałym mężczyzną, który niejedno w życiu już widział i wie, jak zaopiekować się kobietą”.
Ostatecznie Janusz faktycznie wyprowadził się z domu, a następnie przysłał Wice pozew rozwodowy. Skończyło się na szczęście na dwóch rozprawach, mieszkanie zostało w jej posiadaniu, bowiem była jego właścicielką jeszcze przed ślubem, ale całą resztę Janusz chyłkiem wyniósł z mieszkania, tłumacząc później oburzonej Wice, że Żaneta pochodzi z ubogiej rodziny i nie stać jej nawet na ekspres do kawy. „Ale czy z tego powodu musi mieć mój?” – próbowała odzyskać stracone rzeczy, niestety bezskutecznie.
Wtedy też z odsieczą przyszły jej przyjaciółki, które nie dość, że pomogły uporać się Wice z traumą porozwodową, to jeszcze odkupiły ukradzione sprzęty, a następnie zabrały ją do spa, gdzie przez najbliższy tydzień była masowana, wyszczuplana i odmładzana. Trudno powiedzieć, czy to przyniosło zamierzony efekt, z całą pewnością jednak Wika poczuła się lepiej i poinformowała Helę, Kaśkę oraz Bellę, że jest na tyle dobrze, iż z całą pewnością nie popełni samobójstwa.
To wszystko wydarzyło się dwa lata temu i od tego czasu Wika faktycznie stanęła na nogi, chociaż zarzekała się, że nigdy już nie zaufa żadnemu mężczyźnie, gdyż większość z nich to szuje, podłe gady oraz wyrachowane knury.
Hela i Kaśka nawet się z nią zgadzały, chociaż ta druga od czasu do czasu nawiązywała przelotny romans z kimś z Tindera, twierdząc, że „w jej wieku” absolutnie należy korzystać z tego rodzaju portalów randkowych. Jedyną mężatką z całej czwórki była Bella, która ponad trzydzieści siedem lat temu wyszła za mąż za Zdzisława i w dalszym ciągu nie uważała tego za pomyłkę.
– Dziękuję wam – wyszeptała teraz w stronę przyjaciółek i z przyjemnością dotknęła miękkiej, różowej piżamki w arbuzy, która z całą pewnością dodawała jej cerze blasku i powodowała, że Bella wreszcie poczuła się seksownie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI