Nikt nie odpisuje - Jang Eun-jin - ebook + książka
BESTSELLER

Nikt nie odpisuje ebook

Jang Eun-jin

4,3

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Młody mężczyzna podróżuje ze swoim wiernym psim towarzyszem przez Koreę Południową. W plecaku ma tylko empetrójkę, książkę i przybory do pisania. Codziennie przed zaśnięciem pisze list adresowany do osoby, którą poznał podczas podróży. Każdemu, z kim przez krótką chwilę dzieli się opowieściami, nadaje numer: 32, 239, 412, 751… 

Jest wśród nich nastolatka, która przyłapała swoich rodziców na zdradzie, sprzedawca słodyczy w pociągu, artysta tworzący instalacje z gum do żucia i pisarka, która próbuje sprzedać swoje książki, akompaniując sobie na harmonijce. 

Czy wędrówka Jihuna będzie miała swój kres, gdy otrzyma pierwszą listowną odpowiedź?

Nikt nie odpisuje 
to bestseller Jang Eun-jin, laureatki prestiżowej nagrody Munhak Dongne. Wzruszająca i ciepła opowieść o potrzebie rozmowy i różnych sposobach komunikacji urzeka swoją bezpretensjonalnością. Mówi też o więziach, które tworzymy – i o tym, że te chwilowe czasem okazują się bardzo silne, a te, które powinny trwać przez całe życie, bywają przerażająco kruche. To książka, którą powinien przeczytać każdy, kto potrzebuje pocieszenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (623 oceny)
331
197
74
19
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kamila21061985

Dobrze spędzony czas

Po przeczytaniu opinii na temat książki ,postanowiłam że warto by było ją przeczytać chociaż nie jest to moja ulubiona forma literacka.Nie zawiodłam się,książka jest super.Ciekawa,inna niż wszystkie czytałam do tej pory.Polecam😉
30
malgaa

Dobrze spędzony czas

Ta książka jest naprawdę niesamowita. Takiego obrotu wydarzeń w życiu bym się nie spodziewała. Koncepcja pisania listów w dobie internetu jest naprawdę ciekawa i nostalgiczna. Pozycja dająca do myślenia.
20
Maya198

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka zmieniła niektóre moje spostrzeżenia na podróż. wzruszająca pod koniec
10

Popularność




Nikt nie odpisuje

아무도 편지하지 않다

Dla Mint

Włożyłem do wysłużonego plecaka empetrójkę i książkę, po czym wyszedłem z domu. Razem z Choćkiem.

1. Hotele są pełne sekretów.

A oprócz tego również od czasu do czasu — albo nie, w sumie to bardzo często — obsceniczne. Ludzie traktują je jak miejsca, gdzie uprawia się seks, albo, cytując właścicieli takich przybytków, jak miejsca, w których się odpoczywa — i tak też o tych miejscach myślą. Nigdy nie zabrałem żadnej dziewczyny do hotelu, bo jeszcze do niedawna i ja tak o nich myślałem. Teraz jednak ja też, tak jak i inni, chodzę tam odpocząć. Z tym że ja tam naprawdę tylko odpoczywam. „Odpoczywam” w sensie takim, że zatrzymuję się zwykle na jeden dzień i korzystam z możliwości wypoczęcia.

Kiedy jednak wszedłem razem z Chociem do hotelu Iris, mój planowany wypoczynek nie został wzięty za tak niewinny. Chcąc wynająć pokój, w ramach zapłaty musiałem najpierw przedstawić odpowiednie wyjaśnienie. Moje słowa — w zależności od osoby, do której je kierowałem — mogły zostać przyjęte zarówno jako wyzute z emocji wytłumaczenie, jak i jako zwykła wymówka. W recepcji siedziała rozczochrana, przysypiająca kobieta, która zupełnie nie pasowała do hotelu o nazwie Iris.

— Przyszedł pan odpocząć czy będzie pan nocował? — odezwała się automatycznie na nasz widok.

Nadeszła chwila wyboru. Miałem wrażenie, że w recepcjach wszystkich hoteli w całym kraju stoją roboty z tym jednym zaprogramowanym zwrotem. Oczywiście wiem, że nawet posiłkując się słownikiem, trudno byłoby wymyślić inne zwroty powitalne dla osoby wchodzącej do hotelu. Te dwie opcje wystarczają. Kto wie, może klienci w swoim zażenowaniu lub irytacji woleliby nie słyszeć nawet tego.

Recepcjonistka, jeszcze nie w pełni rozbudzona, wpatrywała się to we mnie, to w Chocia bezpruderyjnym wzrokiem, który rezerwowała dla „par”. Dla pracujących w recepcji hoteli wszystkie pary musiały mieć w sobie coś sprośnego. Dla nas jednak odpoczynek oznaczał odpoczynek, a sen był tylko snem, tak więc było zupełnie nieistotne, którą z opcji wskażę w odpowiedzi, ale nasze hotelowe doświadczenie nauczyło mnie już, jaka odpowiedź będzie dla nas w danym momencie korzystniejsza. I tego, że wybór był tu konieczny.

— Będziemy nocować — odpowiedziałem pewnym głosem.

Co dziwne, kobieta chyba odebrała tę opcję jako wyjątkowo obleśną. Zaczęła się w nas wpatrywać coraz bardziej podejrzliwym wzrokiem. Była w nim też odrobina konsternacji. Nie miałem wyboru, musiałem się tłumaczyć. Było to jak opłata, którą musieliśmy wnieść, zanim zapłacę za pokój.

— To samiec.

Mądry Choć, jak na zawołanie, zwrócił się w stronę kobiety i szczeknął dwukrotnie. Następnie stanął na tylnych łapach, obnażając swoje niemałe przyrodzenie, a właścicielka aż się wzdrygnęła na ten widok. W końcu podała nam klucz do pustego pokoju. Zdobycie noclegu zawsze kosztuje nas dwa razy tyle wysiłku, co innych.

2. Mimo całej tej sytuacji recepcjonistka była nawet sympatyczna. Osoby z recepcji zazwyczaj strasznie się krzywią, gdy tylko słyszą, że chcę zatrzymać się z psem. Od razu narzekają, że pokój potem śmierdzi i mają przez to problem albo że sprzątanie sierści to tak dużo roboty. Dopytują też, czy pies nie ma problemów z załatwianiem swoich potrzeb. Mówią, że taka sytuacja to dla nich nowość, że muszą dopytać szefa i takie tam. Z doświadczenia wiem już, co mogę zrobić, żeby je uciszyć. Świetnie działa na przykład dorzucenie do rachunku za pokój dziesięciu tysięcy wonów. Mimo że pokoje w hotelach i motelach zwykle są dwuosobowe, my i tak musimy dorzucać dziesiątkę, bo dla nich Choć nie jest osobą i jako psa traktują go co najwyżej jak jakiś dodatkowy bagaż. I nigdy nie potrafią odmówić sobie tej dodatkowej dziesiątki. Niektórzy nawet otwarcie się jej domagają. A dla mnie oczywiście lepszym wyjściem jest dopłacić niż odejść z niczym.

W takich sytuacjach cenię te osoby dużo mniej niż psy. Chociek jest mądrzejszy i ode mnie, i od nich, rozumie wszystko, co się do niego mówi, nieraz przewyższa w tym ludzi. Muszę przyznać, że jest ponad nami. A czasami sam też jest człowiekiem. Dlatego nie żal mi ani trochę tej dodatkowej dziesiątki, którą muszę wydać przez ich chciwość. Ostatnio często płacę, nawet zanim zdążą zapytać. Bez problemu oceniam ich charakter, widząc, jak patrzą na Chocia, i słysząc, jak o nim mówią. Właścicielka Irisa dostanie osiemdziesiąt punktów. Dwadzieścia punktów zabieram jej za to, że doszukiwała się między nami jakiejś dziwnej relacji.

3. Jak możecie się domyślić, jestem podróżnikiem zatrzymującym się w różnych motelach. Ta podróż sprawiła, że z wielu rzeczy musiałem zrezygnować, wiele również musiałem przełożyć na później. Dom, rodzinę, pracę, miłość. Początkowo celem tej podróży nie było zdobycie czegoś konkretnego. Wręcz przeciwnie, zakładałem raczej, że nie rozpocząłbym jej, póki bym się paru rzeczy nie pozbył. Ale na pewno też miałem małą nadzieję, że u kresu wędrówki coś jednak z niej wyniosę. Jeżeli tak się stanie, zapewne będzie to uczucie niczym niezmąconej stabilności. To proste pragnienie. Prawdę mówiąc, myślę, że nie sposób nie wynieść niczego z tak długiej podróży. Gdybym nic nie zyskał, czułbym się oszukany, a ci wszyscy, którzy w swoich przewodnikach namawiają do podróży i głoszą, jakie to one są wartościowe, najedliby się wstydu. Ale to też nie tak, że przeczytałem te badziewne podróżnicze książeczki i wyruszyłem w drogę pod ich wpływem. Nie lubię, kiedy ich połowę stanowią zdjęcia. Bo wtedy już w sumie nie wiadomo, czy to podróż zainspirowała tę książkę, czy tę podróż odbyto tylko po to, żeby opowiedzieć o niej w druku. A tak w ogóle to nie lubię ludzi, którzy obnoszą się z tym, gdzie to niby byli. Bo wtedy też już nie wiadomo, dla kogo podróżują: czy dla samych siebie, czy dla innych. Tak naprawdę te osoby, które chwalą się swoimi przygodami, zupełnie nic z nich nie wynoszą. Z tego powodu nigdy nie robię zdjęć w miejscach turystycznych. Nie kupuję też pamiątek. To by mi tylko zakłócało podróżowanie. Podróżowanie jest wolnością.

Lubię za to w miejscach turystycznych pisać. Pisanie jest bardziej dystyngowane, szczere i przemyślane niż zdjęcia czy pamiątki. Taki tekst powstały u celu podróży nigdy nie będzie kłamstwem, czymś napisanym tylko po to, żeby pochwalić się przed innymi. Służy raczej przyjrzeniu się sobie, zaopiekowaniu się sobą. Powiedziałbym nawet nieco zuchwale, że to właśnie podczas podróżowania nasze serca i głowy są najbardziej otwarte. To czas, kiedy najgłębiej nad wszystkim się zastanawiamy. Czas, kiedy możemy przemyśleć sobie sprawy, którym w innym przypadku nigdy nie poświęcilibyśmy ani jednej myśli albo na które do tej pory nie potrafiliśmy znaleźć chwili. Niespisanie tych wyjątkowych myśli, niemożliwych do doświadczenia w innych okolicznościach, byłoby życiowym błędem, stratą nie do odrobienia. Zdjęcia można zrobić i kolejnym razem, kiedy gdzieś się pojedzie. Pamiątki też zawsze można kupić przy innej okazji. Ale te myśli, które nas natchnęły w podróży, już więcej do nas nie powrócą. Nawet jeżeli udamy się ponownie w to samo miejsce, towarzyszące nam uczucia i doznania będą już zupełnie inne niż przy poprzedniej wizycie.

4. Właśnie dlatego, kiedy tylko kończy się dzień i rozkładam się ze swoimi rzeczami w hotelu albo innym miejscu noclegu, od razu zabieram się za pisanie listów. Prysznic, posiłek, odpoczynek — wszystko to może poczekać. Mam wrażenie, że jeżeli najpierw pójdę się umyć albo coś zjeść, to wszystkie doświadczenia, które przyniósł mi dany dzień, znikną od razu w odpływie prysznicowym albo w moim przełyku. A odpływ i przełyk są miejscami mi nieznanymi. Wiem tylko, że jest tam ciemno i nic nie widać, a do tego śmierdzi i droga jest długa. Nie chcę, aby moje podróże lądowały w takich miejscach.

Takiego problemu nie mam jednak z listami. Przynajmniej doskonale wiem, jaką drogę będą one musiały przebyć. A jeżeli mają konkretny adres, to ich droga jest dla mnie jeszcze mniej ciemna i cuchnąca. Dlatego też, gdy tylko znajdę miejsce, w którym mogę zatrzymać się na noc, muszę od razu usiąść do pisania, przez co hotele i motele zawsze kojarzą mi się z listami. Listy są dla mnie codzienną koniecznością. Wyciągam z plecaka papier listowy, ołówek z gumką i rozkładam się na ziemi. Czuję się, jakbym stał się ośmiornicą. Wymęczony podróżą Choć kładzie się niedaleko mnie, obok łóżka. Mimo że sam z siebie nie potrafi pisać listów, to doskonale wie, co robię. Zna szelest papieru, dźwięk skrobania ołówka po papierze czy pocierania papieru gumką, kiedy wymazuję niewłaściwe słowo albo jakieś zdanie, które nie do końca mi się podoba. Gdy tylko słyszy dźwięki moich listów, unosi lekko swoje zwisające uszy. W takich chwilach mam wrażenie, że to psisko doskonale wie, jakie zdanie akurat zapisuję. Chociek w ciszy przysłuchuje się mojemu pisaniu, ale jeżeli jakieś zdanie mu się nie spodoba, daje mi od razu znać pojedynczym szczeknięciem. Biorę sobie jego opinię do serca i przyglądam się temu, co akurat napisałem. Oczywiście zawsze się okazuje, że coś z tym zdaniem jest nie tak albo że czegoś mu brakuje. W ten sposób chociaż w jakimś małym stopniu udaje mi się oddać opinie Chocia w moich listach. W końcu to nasza wspólna podróż, moja i Chocia, i jeżeli miałbym nadać jej jakiś tytuł, nazwałbym ją „listową tułaczką”. Dlatego to psisko też ma prawo do współtworzenia listów.

Zastanawiam się, do kogo najlepiej będzie wysłać list wypełniony dzisiejszymi przeżyciami. Próbuję zdecydować, kto będzie dzisiejszym głównym bohaterem. W mojej głowie pojawiają się kolejne osoby z numerami zapisanymi na piersi po lewej stronie. Potrzebuję osoby, której charakter będzie zgodny z istotą odbytej dziś podróży, a więc kogoś, kto najlepiej zrozumie otrzymany list i nie wyrzuci go, tylko postanowi go zachować. 239.

5. 239 to licealistka, którą spotkałem na przystanku, czekając na autobus jadący do nieznanego mi miasta. 239 to numer, który jej nadałem. Jest to mój system zapamiętywania spotykanych w drodze osób i kiedy o nim myślę, zawsze wyobrażam sobie jedną z tych maszyn w bankach, które wypluwają z siebie kolejne numerki. Numery nie tylko są najprostszym sposobem zachowania kolejności, ale też łatwo je zapamiętać. A co najważniejsze, ciągną się w nieskończoność, a więc nie muszę się martwić o to, że kiedyś mi ich zabraknie. Numery to sposób, w jaki widzę ludzi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to bardzo uproszczony system, jednak w każdym numerze może się mieścić nieskończenie wiele informacji. Zupełnie jak w kodzie kreskowym na towarze. Przykładam czytnik do kodu kreskowego numeru 239. Wraz z piknięciem czytnika na ekranie w mojej głowie pojawią się wszystkie informacje na jej temat. Skupiam się na tych wypełnionych danymi linijkach.

Najbliższe przyjaciółki: dwie. Nigdy nie miała chłopaka. Ma czarnego kota. Wyniki w nauce: przeciętne. Nauczyciel matematyki to druga najbardziej znienawidzona przez nią osoba. Pierwszą jest jej ojciec. Wymarzone studia: na wydziale teatralno-filmowym. Niestety, nie jest wystarczająco ładna na aktorkę. Chciałaby zostać chociaż dublerką. Bycie aktorką porno też jest w porządku. Ojciec często ją bije. Matka ma od dwóch lat romans z chirurgiem plastycznym, który poprawiał jej kształt szczęki. 239 o nim wie. Aktualnie męczy matkę o operację plastyczną powiek. Jeżeli matka odmówi, planuje opowiedzieć o tym romansie ojcu. Idole: Beatlesi i Robert De Niro. Nie czyta zbiorów wierszy, bo wydają jej się książkami bez końca. Książki muszą się kończyć, żeby i rozpacz mogła się kiedyś skończyć. Rozważała samobójstwo.

6. Tak jak wszyscy w jej wieku, 239 rozdarta była pomiędzy młodością a rozpaczą. Jako że młodość jest piękna sama w sobie, kiedy z jej ust padło słowo „rozpacz”, czułem, że zasmakowałem rozpaczy ostatecznej. Przypomniałem sobie nagle siebie w jej wieku. Źródłem mojej rozpaczy była wtedy jedna rzecz: jąkanie się. Ale będąc w jej wieku, zrozumiałem również, że ta pojedyncza rozpacz ciągnie za sobą hałasujący na wybojach wózek wypełniony innymi niezliczonymi rozpaczami.

Przez moje jąkanie się nigdy nie miałem więcej niż dwóch przyjaciół. Nauczyciel koreańskiego często kazał mi na lekcjach czytać podręcznik na głos. Nienawidziłem go za to tak bardzo, że najchętniej bym go wtedy zabił. Na przekór wszystkim często mówiłem, że w przyszłości chciałbym zostać prezenterem wiadomości. Rodzina i inne dzieciaki zawsze reagowały na to spojrzeniem pełnym współczucia. Doszedłem w końcu do wniosku, że usatysfakcjonowałoby mnie zostanie aktorem głosowym specjalizującym się w jęczeniu. Wielokrotnie byłem bity przez starszego brata, który wstydził się mojego jąkania. Ojciec obwiniał o nie matkę, mówił, że urodziłem się taki, ponieważ kiedy była ze mną w ciąży, za bardzo skupiała się na swoim zawodzie nauczycielki matematyki i ciągle zajmowała się tylko całkami i różniczkami. Odpowiadała mu na to, że wdałem się w niego i jego fizykę, przez co często się kłócili. Ja naturalnie coraz mniej się odzywałem. Chowałem się tylko w swoim ciasnym pokoiku z plakatem Olivii Hussey na ścianie i czytałem na głos powieści. Wybierałem te najgrubsze. Na grubych książkach mogłem bez końca ćwiczyć swoje mówienie. Czasami zastanawiałem się też, czy nie lepiej by było po prostu przegryźć sobie język i umrzeć.

7. Dwoje nastolatków, jeden w rozpaczy teraz i jeden w rozpaczy kiedyś — wydaje się, że wiele nas łączy. Możliwe, że wcale nie ma aż tak wielu rodzajów rozpaczy, jak mogłoby nam się wydawać. Tak samo jak i nie ma wielu opcji do wyboru przy pytaniu: „Przyszedł pan odpocząć czy będzie pan nocował?”. Z tym że, oczywiście, rozpacz nie podlega tak prostemu wyborowi jak hotelowa opcja A lub B. Ale na szczęście istnieje ten jeden sposób, dzięki któremu można uporać się z rozpaczą. W ten sposób nie trzeba sobie łamać głowy nad żadnymi wyborami. Jest to zaciśnięcie zębów i nie wybieranie śmierci, a jak najmocniejsze staranie się żyć dalej.

Wodzę ołówkiem po papierze, pisząc list do 239. Otwieram go opowieścią o 750, którą dziś spotkałem. Ścierający się grafit pozostawia brudne ślady na kartce. Końcówka ołówka coraz bardziej się tępi. Piszę, póki nie stępi się całkowicie.

750 spotkałem na boisku zamkniętej szkoły podstawowej. Na boisku nie było nikogo oprócz nas. 750 siedziała na najwyższym z drążków gimnastycznych i machała nogami, wpatrując się w coś intensywnie. W ręce trzymała książeczkę nie większą niż dłoń. Chwyciłem niższy drążek obok niej i spytałem, w co się tak wpatruje.

— W salę klasy piątej c — odpowiedziała.

— Tam się uczyłaś?

— Tak, tam się uczyłam i tam wypchnęłam przyjaciółkę przez okno.

— Co? Jak…? Zginęła?

— Można by tak powiedzieć.

— Czyli?

— Jest warzywkiem. Od dwudziestu lat.

— Za co jej to zrobiłaś?

— Schowała gdzieś moje buty.

— I nie mogłaś bez nich wrócić do domu?

— Spędziłam noc w klasie. Była wtedy zima i straszliwie zmarzły mi stopy.

— Nie dziwię się, że byłaś na nią wściekła.

— Teraz ona musi być wściekła na mnie. Chciałabym, żeby mi wybaczyła. Dlatego odwiedzam ją i czytam jej wiersze, prosząc o przebaczenie.

— Od dwudziestu lat?

— Tak. Marzyła o zostaniu poetką.

— Musiałaś jej przeczytać już naprawdę dużo wierszy.

— Mam wrażenie, że znam już wszystkie wiersze, jakie są na świecie. Jutro jej przeczytam ostatni.

— Gdzieś wyjeżdżasz?

— To ona odchodzi… Dzisiaj zdecydowali, że ją odłączą od respiratora.

— To w takim razie twoje cierpienie też wreszcie się skończy.

— Parę dni temu w miejscu, gdzie upadła, pochowałam swojego pierwszego kota.

— Zdechł?

— Weterynarz polecił go uśpić.

— Więc ty też kończysz już z wierszami?

— Nie. Będę tu siedzieć i czytać je dalej. Dla niej i dla mojego kota.

— Jak długo?

— Aż mnie też włożą do ziemi — odpowiedziała 750, otwierając swoją książeczkę z wierszami.

Tak jak zbiory wierszy nie mają końca, tak i rozpacz 750 miała go nigdy nie mieć. Ale na szczęście ciągle będą pojawiać się nowi poeci i nowe wiersze. Poezja, tak jak i liczby, będzie się ciągnąć w nieskończoność. Przeszło mi wtedy przez myśl, że w tym pojedynczym tomiku poezji zawarte jest w skondensowanej formie całe życie.

8. Piszę listy nie tylko dlatego, że chciałbym przekazać dalej historie napotkanych osób, ale też przez to, że chciałbym podzielić się z kimś informacją o tym, że taki dzień miał miejsce w moim życiu. W pewnym sensie te listy są dla mnie jak pamiętnik. W ten sposób te dni nie ograniczają się tylko do mnie, a udaje mi się przekazać je również komuś innemu. Pamiętnik jest przeznaczony tylko dla osoby, która go pisze, a listy są czymś, czym dzielimy się z innymi. Pamiętnik przechowuje się samotnie, a listy przechowuje dwoje lub więcej ludzi. To właśnie ten koncept „dwojga” zapoczątkował moją obsesję na punkcie listów. W podróży dociera to do człowieka jeszcze bardziej. Więc możliwe, że to właśnie dlatego zacząłem podróżować.

Na końcu listu proszę o szybkie przesłanie odpowiedzi, tak aby dotarła w przeciągu dwóch dni, i załączam podpis „Hotel Iris, pokój 203”, po czym zaklejam kopertę. Mój dzień znika w jej wnętrzu. Listy z jakiegoś powodu zawsze wyglądają na coś ważnego. Tak samo mój dzień, teraz zamknięty już w prostokątnej kopercie, wydaje się nabierać powagi.

Na kopercie zapisuję adres 239, a potem też mój. Imię odbiorcy zapisuję jako „239”. Kiedy odbierze mój list, przypomni sobie kod kreskowy, który jej nadałem. Przypomną jej się moje słowa, zupełnie jakby przyśniły się jej one zeszłej nocy: „Jesteś dwieście trzydziestą dziewiątą osobą, którą spotykam. Twój numer to 239, nie zapomnij go”. Na koniec jeszcze ostrożnie przyklejam znaczek, tak żeby nie odpadł. Może pewnego dnia opiszę historię 239 numerowi 750.

W ten oto sposób kończy się ten męczący dzień. Moje dni zaczynają się od listów i na listach się kończą. Teraz, kiedy już skończyłem pisać, rozpoczyna się dla mnie nowy dzień, zupełnie jakby zegar właśnie wybił północ. Przez to moje dni kończą się szybciej niż u innych i wcześniej niż inni witam dzień kolejny. Kto wie, może w takim razie na mojej twarzy szybciej pojawią się zmarszczki i szybciej od innych będę się starzeć. Jeżeli to by naprawdę tak działało, to oprócz wcześniejszych zmarszczek zyskałbym również szybciej od innych poczucie rezygnacji i szybciej zdałbym sobie sprawę z tego, jaka naprawdę jest rzeczywistość. Tak więc koniec końców te zmarszczki wcale nie byłyby najgorsze.

Kiedy tylko wkładam list do koperty, ogarnia mnie zmęczenie po długim dniu i powoli zaczynam robić się senny. Nieważne, jak bardzo jestem zmęczony, jeżeli nie ukończę listu, nie mogę zasnąć. Teraz, przed położeniem się spać, przydałoby się jeszcze coś zjeść. Nic by mi się nie stało, gdybym przegapił jeden posiłek, ale Choć koniecznie musi się posilić. Nakarmienie Chocia było najważniejszą rzeczą dla mojego dziadka, kiedy jeszcze żył. Było to też jego ostatnie życzenie.

9. Chyba powinienem ruszyć się do całodobowego sklepiku przed hotelem i kupić sobie coś do jedzenia. W pudełku z karmą Chocia też już praktycznie widać dno. Nie ma szans, żeby się tym najadł.

Kiedy wstaję i zabieram się za zakładanie butów, Choć też nagle się podnosi, zaczyna węszyć i strzyc uszami. Raczej nie zrozumie, że to właśnie ze względu na niego próbowałem się po cichu wymknąć z pokoju. Jego nos i uszy są teraz trzy–cztery razy bardziej czułe niż kiedyś. Nie rozumie, że człowiek też może robić rzeczy z troski o niego. Wie tylko, że to on musi troszczyć się o ludzi. Nie mam wyboru, muszę zabrać go ze sobą.

Zastanawiam się, czy ta psina kiedyś zapomni o swojej naturze. W odróżnieniu od ludzi, psy zdają się nie potrafić zapominać. Czy jeżeli psa wytrenowano za młodu, żeby dobrze pamiętał, co ma robić, nie powinno się go teraz nauczyć, jak ma zapomnieć o swoim treningu, kiedy nie jest mu już dłużej potrzebny? Psi żywot to życie jak każde inne, a że w którymś momencie żywota zawsze przychodzą zmiany, to czy pies nie powinien zostać dostosowany do swojej nowej sytuacji?

Przyczepiam smycz do obroży Chocia i wspólnie wychodzimy z hotelu.

10. Szyld nad sklepem świeci jasno. Czasami te szyldy wydają mi się najjaśniejszym punktem w całym mieście. Za każdym razem, kiedy przechodzę pod takim szyldem i przekraczam próg sklepu, przypominam sobie numer 56. Spotkałem go, kiedy jadłem ramyeon1, siedząc przy sklepowym stoliku.

— Kiedy najbardziej się czuje, że jest się właśnie w całodobowym sklepiku? — zagadał do mnie 56 w momencie, kiedy rozdzielałem jednorazowe drewniane pałeczki.

Byłem tak zafrapowany, że krzywo je rozłamałem. Nierówno rozdzielone pałeczki zawsze bardzo mnie drażnią. Jeżeli nie ma balansu w pałeczkach, to i posiłku nie da się zjeść w zbalansowany sposób.

— Pewnie wtedy, kiedy mnie w nim obsługują, w końcu to sklep — odpowiedziałem zirytowany, nie dbając nawet o dobre pierwsze wrażenie.

Kiedy tak zareagowałem, 56 spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym przysiadł się bliżej. Dla mnie to jego reakcja była nieoczekiwana. Jestem podróżnikiem, a podróż to czynność, podczas której w prostszy i swobodniejszy sposób zawiera się nowe znajomości. Ma ona wartość jedynie wtedy, kiedy ktoś potrafi z łatwością wciągnąć innych w rozmowę. Ja wcale nie podróżuję po to, żeby podziwiać widoki czy architekturę. Oczywiście widoki i architektura również są istotne, ale dla mnie zawsze zajmowały drugie miejsce. Na pierwszym miejscu są ludzie. 56 wyjaśnił, że jestem pierwszą osobą, która odpowiedziała na jego pytanie, i zaczął dzielić się ze mną swoimi przemyśleniami na temat sklepów.

— Pudło. Prawidłową odpowiedzią jest: wtedy, kiedy jesz w nim ramyeon. Taki sklep bez ramyeonu jest jak trup. Czy to nie wspaniałe, że płaci się tylko za zupkę, a wrzątek dostaje się za darmo, a do tego można sobie usiąść i zjeść ją na miejscu i jeszcze posprzątają, kiedy się skończy? Nie rozumiem ludzi, którzy jedzą je w domu. To wbrew powodowi, dla którego istnieją ramyeony.

— A więc według pana symbolem całodobówek są ramyeony?

— Doskonale powiedziane. Czasami wręcz myślę, że takie sklepiki powinny sprzedawać wyłącznie ramyeon.

— Często je pan jada?

— Prawie codziennie. W końcu są tanie, łatwe do przygotowania, gorące, no i oczywiście przepyszne, nie?

— No i jeszcze jest dużo rodzajów.

— Zgadza się. Jeżeli oferują wybór, to znaczy, że nie patrzą na klienta z góry.

— Nigdy ich pan nie jadł w domu?

56 na to pytanie nie odpowiedział. Nasza rozmowa o zupkach ciągnęła się, dopóki jedliśmy. Odkryłem wtedy, jak wiele można powiedzieć na temat czegoś tak prostego jak zupki błyskawiczne.

— Mógłbym panu za jakiś czas wysłać list? — zapytałem nagle, kiedy już pochłonęliśmy nasze zupy do ostatniej kropli.

— List? Jasne. Aż zrobiło mi się teraz ciepło na sercu, zupełnie jak wtedy, kiedy jem ramyeon.

— W takim razie mogę prosić o adres?

— Mój adres mejlowy to…

— Nie, nie, mam na myśli adres zamieszkania.

56 zamilkł. Wtedy do mnie dotarło, że nie posiadał adresu. On zawsze musiał w pełni czuć, że właśnie jest w całodobówce. Jedną z rzeczy, które sobie postanowiłem na czas tej podróży, było to, że będę przyznawał numery tylko osobom, które podadzą mi swój adres. Ale jemu i tak nadałem numer: 56. W jego przypadku zasady nie miały znaczenia, po prostu bardzo chciałem, aby też miał numer. Dlatego 56 jest jedyną osobą, która otrzymała numer, mimo że nie podała mi swojego adresu. I w związku z tym jest też jedyną osobą, która nigdy nie otrzyma ode mnie listu. Możliwe, że i właśnie w tej chwili 56 krąży od sklepiku do sklepiku i zajada ramyeon.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

1 ramyeon — koreańska zupka błyskawiczna.

PRZEMÓWIENIE

Z OKAZJI ODEBRANIA NAGRODY

Dostępne w wersji pełnej

WYŚLĘ LIST

JEONG HANA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU아무도 편지하지 않다

© Copyright by Jang Eun-jin, 2009 Original Korean edition published by Munhakdongne Publishing Group Polish translation rights arranged with Munhakdongne Publishing Group, Paju

TŁUMACZENIE © Copyright for the Polish translation by Marta Niewiadomska, 2022

KOLACJONOWANIE TŁUMACZENIA Karolina Ignaczak

REDAKCJA Tomasz P. Bocheński / Wiele Kropek Anna Wołcyrz / Tajfuny

KOREKTY Agnieszka Urbańczyk / Wiele Kropek

PROJEKT GRAFICZNY SERII Masaomi Fujita / tegusu Inc.

ILUSTRACJA NA OKŁADCE © Copyright by Byun Younggeun, 2022

OPRACOWANIE GRAFICZNE OKŁADKI Karolina Korbut

This book is published with the support of the Literature Translation Institute of Korea (LT I Korea).

TAJFUNY ul. Chmielna 12 00-020 Warszawatajfuny.pl / [email protected]

ISBN 978-83-67034-15-9

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska