Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bogatą Amerykankę Ellie i lekkomyślnego utracjusza Michaela połączyła miłość od pierwszego wejrzenia. Nikt więc nie przejmuje się mezaliansem i klątwą. A przecież gdyby posłuchano rad starej cyganki, zamiast kilku zgonów mielibyśmy romantyczny happy end. Wśród kandydatów na mordercę są: wdowiec, dama do towarzystwa, genialny architekt i prawnik rodziny – każdy równie oddany ofierze.
Jest nastrój, wiarygodny portret psychopaty, autorka gra z czytelnikiem fair play, nic zatem dziwnego, że to jedna z najbardziej cenionych książek Agaty Christie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 238
„U mojego początku jest mój kres...”[1] Tak mówią. To cytat. Brzmi ładnie, ale co właściwie znaczy?
Czy kiedykolwiek możemy wskazać palcem i stwierdzić: „To zaczęło się właśnie wtedy, w tamtym miejscu, od tamtego wydarzenia”?
Może początku mojej historii należy szukać w dniu, kiedy to ujrzałem na ścianie pubu Pod Świętym Jerzym i Smokiem zapowiedź przetargu posiadłości o nazwie Wieże. Przeplatały się tam liczby podające akry i mile, a opis Wież, mocno naciągnięty, pasował w najlepszym razie do okresu ich świetności, czyli czasów sprzed osiemdziesięciu, stu lat.
Nie miałem nic szczególnego do roboty, dla zabicia czasu wałęsałem się po głównej ulicy w Kingston Bishop, niczym niewyróżniającej się mieścinie. Traf chciał, że spojrzałem na anons o sprzedaży Wież. Przekleństwo losu? Uśmiech szczęścia? Można na to popatrzeć i tak, i tak.
Albo, powiecie, wszystko zaczęło się wtedy, kiedy poznałem Santonixa i wiodłem z nim długie rozmowy. Zamykam oczy i widzę jego płonące policzki, pałające oczy, ruch jego silnej, a zarazem delikatnej dłoni, kiedy kreśli plany i elewacje domów, a szczególnie jednego domu. Piękny dom, który cudownie byłoby mieć na własność!
Wtedy to zakiełkowała we mnie tęsknota. Zatęskniłem za wspaniałym domem, takim, na jaki nigdy w rzeczywistości nie mogłem mieć cienia nadziei. Rozkoszne marzenie, które snuliśmy wspólnie: Santonix zbuduje dla mnie dom, jeśli życia mu starczy...
Dom moich marzeń, w którym mieszkałbym ze swoją ukochaną, w którym, jak w bajce dla dzieci, żylibyśmy długo i szczęśliwie. Czysta fantazja, chimera, a jednak wyzwoliła we mnie falę tęsknoty. Tęsknoty za czymś, co było zupełnie nierealne.
Albo inaczej... Jeśli jest to historia miłosna – a przysięgam, że jest – dlaczego nie zacząć od chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzałem Ellie stojącą w cieniu jodeł w Cygańskim Gnieździe?
Cygańskie Gniazdo. Tak, powinienem chyba jednak wrócić do tego momentu, gdy odwróciłem się od tablicy z ogłoszeniem, zadrżałem lekko, bo czarna chmura właśnie przesłoniła słońce, i od niechcenia zapytałem miejscowego wieśniaka, który w pobliżu niedbale przycinał żywopłot:
– Co to za dom te Wieże?
Wciąż widzę nieprzeniknioną twarz starego. Spojrzał na mnie spode łba i mruknął:
– My tu tak nie mówimy. A o co chodzi? – I po chwili burknął niechętnie: – Szmat czasu będzie, jak ktoś tam mieszkał i mówiło się Wieże. – Znowu się żachnął.
Zapytałem go, jakiej on w takim razie używa nazwy. Jego oczy w pomarszczonej twarzy spoglądały gdzieś poza mnie. Chłopi mają taki dziwny sposób rozmowy: nie zwracają się wprost do ciebie, ale patrzą ci przez ramię albo w bok, jakby widzieli coś, czego ty nie widzisz. Odparł:
– Tutaj powiadamy Cygańskie Gniazdo.
– Skąd się wzięła ta nazwa?
– Ano, krążą opowieści... nie wiem dokładnie. Jedni gadają to, drudzy tamto. – I dodał: – Zresztą co tu dużo mówić. Tam się zdarzają wypadki.
– Samochodowe?
– Różne. Teraz to przeważnie samochodowe. Paskudny zakręt, powiadam panu.
– No tak – rzekłem na to. – Skoro jest tam paskudny zakręt, trudno się dziwić, że tak często zdarzają się wypadki.
– Rada gminna ustawiła tam znak ostrzegawczy, ale to wszystko mało. Wypadki, jak były, tak są.
– No dobrze, ale co mają z tym wspólnego Cyganie? Znowu spojrzał w bok i odparł mętnie:
– Różnie gadają... Ale podobno kiedyś była to ziemia Cyganów. Wygnano ich, a oni rzucili na ziemię klątwę.
Roześmiałem się.
– Może pan się śmiać – rzekł. – Ale są miejsca wyklęte. Tacy miastowi cwaniacy jak pan nic o tym nie wiedzą. Ale my tutaj wiemy, że są miejsca wyklęte. I to jest właśnie takie miejsce. Dlaczego zginęli ludzie przy pracy w kamieniołomie? A stary Geordie, który obsunął się tam kiedyś po ciemku i skręcił kark?
– Był pijany? – podsunąłem.
– Może i był. Lubił się napić, nie powiem. Ale pijacy często się przewracają, i to paskudnie, a przecież nic im się nie dzieje. Tymczasem Geordie skręcił kark. Tam – pokazał za siebie na porośnięte sosnami wzgórze – w Cygańskim Gnieździe.
Tak, tak się chyba wszystko zaczęło. Wtedy był to dla mnie incydent bez znaczenia. Po prostu zapamiętałem go, i tyle. Myślę – oczywiście jeśli się porządnie zastanowię – że go sobie trochę podkoloryzowałem. Nie pamiętam, w jakim momencie – wcześniej czy później – zapytałem starego, czy w okolicy są jeszcze jacyś Cyganie. Odparł, że niewielu się teraz kręci. Policja ich zawsze przegania.
– Dlaczego nikt nie lubi Cyganów? – zagadnąłem znowu.
– Złodziejskie plemię! – prychnął, po czym spojrzał na mnie bacznie. – A pan może też jaki Cygan? – zapytał, mierząc mnie surowym wzrokiem.
Odparłem, że nic mi o tym nie wiadomo. Prawda, wyglądam trochę jak Cygan. Chyba dlatego zaintrygowała mnie nazwa Cygańskie Gniazdo. I kiedy tak stałem, uśmiechając się do starego wieśniaka, ubawiony naszą rozmową, przyszło mi do głowy, że może rzeczywiście mam w żyłach kroplę cygańskiej krwi.
Cygańskie Gniazdo. Ruszyłem krętą drogą, która wiodła z miasteczka pod górę, wijąc się pośród ciemnych drzew. Wreszcie stanąłem na wierzchołku wzgórza, skąd rozpościerał się wspaniały widok na morze i statki. Wtedy, jak to bywa w takich razach, pomyślałem sobie: „A gdyby Cygańskie Gniazdo było rzeczywiście moje?...”. Ot, tak mi po prostu przyszło na myśl... Kupa śmiechu...
Kiedy wracałem tą samą drogą koło żywopłotu, wieśniak rzucił w moją stronę:
– Jak pan chce spotkać Cyganów, to niech pan idzie do starej Lee. Mieszka w domu, który dostała od majora.
– Kto to taki ten major?
– No jakże, major Phillpot! – odparł zgorszony. Nie posiadał się z oburzenia, że zadaję takie pytania.
Domyśliłem się, że major Phillpot jest miejscowym bogiem. Stara Lee musiała być w jakiś sposób na usługach majora, a co za tym idzie, pod jego pieczą. Phillpotowie mieszkali tu zapewne przez całe życie i niewątpliwie wodzili rej w miasteczku.
Stary powiedział mi jeszcze na odchodnym:
– Ona mieszka w ostatnim domu, na samym końcu ulicy. Pewno będzie na dworze. Nie lubi siedzieć w czterech ścianach. Oni już tacy są, ci Cyganie.
Szedłem więc sobie, pogwizdując i rozmyślając o Cygańskim Gnieździe. Słowa wieśniaka wyleciały mi już niemal z pamięci, kiedy naraz ujrzałem wysoką czarną staruchę, która gapiła się na mnie zza żywopłotu. Domyśliłem się, że to właśnie stara Lee. Przystanąłem więc i odezwałem się do niej:
– Pani podobno wie wszystko o Cygańskim Gnieździe?
Popatrzyła na mnie spod rozczochranej czarnej grzywy i odparła:
– Trzymaj się od tego miejsca z daleka, młodzieńcze. Pamiętaj. Boś chłopak do rzeczy. A nic dobrego nikogo tam nie spotka. Nigdy.
– Cygańskie Gniazdo wystawiono na sprzedaż.
– Tak, tak, ale tylko głupi je kupi.
– A są jacyś chętni?
– Jest jeden budowniczy. I są inni. Pójdzie za tani pieniądz. Zobaczysz.
– Dlaczego ma iść tanio? To piękna posiadłość.
Nie odpowiedziała.
– No dobrze – podjąłem. – Przypuśćmy, że jakiś budowniczy ją kupi. Za tani pieniądz. Co dalej?
Zachichotała pod nosem. Był to śmiech nieprzyjemny, złośliwy.
– Co dalej? Oczywiście zrówna z ziemią starą ruderę i zacznie się budować na nowo. Ale niech się buduje do woli, klątwa jak była, tak będzie.
Puściłem mimo uszu ostatnie słowa kobiety i powiedziałem zgodnie z własnym przeświadczeniem:
– Byłaby to szkoda. Wielka szkoda.
– Niech cię o to głowa nie boli. Z Cygańskiego Gniazda nie będą mieli pożytku ani ci, co je kupią, ani ci, co będą kłaść cegły i cement. Ktoś się obsunie z drabiny, rozbije się ciężarówka z ładunkiem, dachówka spadnie komuś z góry na łeb, zerwie się wichura i powyrywa drzewa. Zobaczysz! Nic dobrego z tego nie wyniknie. Trzymaj się z dala. Sam zobaczysz, zobaczysz... – I z przekonaniem kiwała głową. Po czym powtórzyła cicho, jakby do siebie: – Cygańskie Gniazdo nikomu szczęścia nie przyniosło. Tak jak nie przyniosło...
Roześmiałem się. Zareagowała gwałtownie.
– Nie śmiej się, chłopcze. Bo może niezadługo twój śmiech w płacz się obróci. To pechowe miejsce. I ten dom, i cała ta ziemia.
– Co tam się stało? – spytałem. – Dlaczego dom był tak długo niezamieszkany? Dlaczego popadł w taką ruinę?
– Ci, co mieszkali w nim ostatni, pomarli. Wszyscy co do jednego.
– Jak umarli? – Nie mogłem się powstrzymać od pytania.
– Lepiej do tego nie wracać. Dość że nikt już potem nie chciał tam zamieszkać. Dom zostawiono na pastwę losu, zbutwiał i zgnił. Teraz nikt już o nim nie pamięta. I tak jest najlepiej.
– Ale pani może mi opowiedzieć. Pani przecież wie o nim wszystko – przypochlebiałem się.
– Nigdy nie biorę na język Cygańskiego Gniazda, zapamiętaj. – I nagle zmieniła ton. Mówiła teraz fałszywym, proszącym głosem jak żebraczka. – Powróżyć, kochanieńki, powróżyć... Włóż mi do ręki srebrną monetę, a powiem ci, co cię czeka. Widzę po tobie, że daleko możesz zajść w życiu.
– Wróżby to brednie – stwierdziłem. – Zresztą nie mam srebrnych monet. W każdym razie na zbyciu.
Zbliżyła się i podjęła przymilnie:
– Sześć pensów starczy. Tylko sześć pensów. Powiem ci za szóstaka. Co to za pieniądz? Śmieszny pieniądz. Powróżę ci za szóstaka, boś ładny chłopak, wygadany, i masz podejście do ludzi. Możesz zajść daleko.
Wyjąłem w końcu z kieszeni sześciopensówkę, nie dlatego, że wierzyłem w te głupie przesądy, ale dlatego, że z jakiegoś powodu czułem sympatię do starej oszustki, którą przejrzałem na wylot. Zgarnęła monetę i powiedziała:
– Daj mi rękę. Obie ręce.
Ujęła moje dłonie w swoje, stare i zwiędłe, po czym przyglądała im się chwilę w skupieniu. Raptem wypuściła je gwałtownie, niemal odepchnęła od siebie. Cofnęła się o krok i zawołała ostrym głosem:
– Wiesz, co masz robić? Zostaw Cygańskie Gniazdo w spokoju, bierz nogi za pas, teraz, zaraz, i niech twoja stopa tu więcej nie postanie. Dobrze ci radzę. Nigdy tutaj nie wracaj!
– Dlaczego? Z jakiego powodu?
– Bo czeka cię tu tylko rozpacz, niebezpieczeństwo, zguba. Zgryzota, ciężka zgryzota. Ot, co cię czeka. Zapomnij o tym miejscu. Ostrzegam cię.
– Przecież...
Kobieta jednak już się odwróciła i szła w kierunku domu. Wreszcie zniknęła wewnątrz, zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Nie jestem przesądny. Wierzę w szczęście, to jasne, każdy wierzy. Ale nie w brednie o starych domach, na których ciąży klątwa. Mimo to odniosłem przykre wrażenie, że złowieszcza starucha rzeczywiście wyczytała coś z mojej ręki. Odwróciłem dłonie i przyglądałem im się badawczo. Co można wyczytać z ręki? Takie wróżby to wierutna bzdura, chwyt mający na celu wyłudzenie pieniędzy, żerowanie na ludzkiej naiwności. Spojrzałem w niebo. Słońce zniknęło, dzień wydawał się zupełnie inny niż przedtem. Legł na nim jakiś cień, w powietrzu wisiała groźba. Jakby nadchodziła burza, pomyślałem. Zerwał się wiatr, zatargał drzewami, liście poruszały się z szelestem. Dla dodania sobie otuchy pogwizdywałem, idąc ulicą miasteczka.
Spojrzałem jeszcze raz na ogłoszenie. Zanotowałem sobie nawet datę przetargu posiadłości. Nigdy nie brałem udziału w takiej licytacji. Postanowiłem przyjechać. Byłem ciekaw, kto kupi Wieże. Inaczej mówiąc, kto zostanie właścicielem Cygańskiego Gniazda. Tak, chyba tak się to właśnie zaczęło... Uległem fantastycznemu marzeniu. Przyjadę, wcielę się w człowieka, który zabiega o Cygańskie Gniazdo. Stanę do licytacji z miejscowymi inwestorami. Odpadną, zawiedzeni, że cena wzrosła.
Kiedy już zostanę właścicielem, pójdę do Rudolfa Santonixa i powiem mu: „Zbuduj mi dom. Miejsce już mam”. Potem spotkam dziewczynę, wspaniałą dziewczynę, i będziemy żyć razem długo i szczęśliwie.
Tego rodzaju marzenia snułem często. Nic z nich oczywiście nie wynikało, ale sprawiały mi radość. Radość! Mój Boże! Gdybym był wiedział!
[...]