Noc skorpiona - Graham Masterton - ebook + książka

Noc skorpiona ebook

Graham Masterton,

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Boże, to jest naprawdę dobre!” - Stephen King.

W tajemniczych okolicznościach umiera początkująca młoda aktorka, a policja twierdzi, że to samobójstwo. Tymczasem były policjant Nemo Frisby łączy siły z jej przyjaciółką, Trinity Fox, aby wspólnie dojść do prawdy. Prywatne śledztwo prowadzi ich do luksusowej rezydencji w Los Angeles, której właściciel odkrył na swoim terenie potężnego indiańskiego demona. Potrafi on napełnić niewyobrażalną mocą tego, kto przywrócił go do życia, i zapewnić mu olbrzymi sukces. Ale nie za darmo – domaga się ofiar z ludzi. Do posiadłości w Bel Air ściągają więc hollywoodzcy celebryci żądni jeszcze większej sławy i zwabiane są niewinne ofiary, aby dopełnić mrocznego rytuału.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 397

Oceny
4,2 (25 ocen)
13
6
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kundziawznz

Nie oderwiesz się od lektury

dla mnie mistrzostwo 😊 aż skreca jak się przerwie na chwilę czytanie 😁
00
Hanka173

Dobrze spędzony czas

Los Angeles. Trinity Fox ma ciężkie życie. Mama nie żyje, tato pije. Dziewczyna matkuje dwójce rodzeństwa. Ojciec alkoholik nie daje wsparcia. Bieda zagląda do okien, bo rodzina żyje od zasiłku do zasiłku i pieniędzy zarobionych przez Trinity na sprzątaniu. Życie to nie bajka. Pewnego dnia w dziwnych okolicznościach ginie przyjaciółka Trinity, piękna, młoda aktorka Margo Shapiro. Detektyw Jim Bryce prowadzi oficjalne śledztwo. Niestety z jego wynikami nie zgadza się ani Trinity ani były policjant Nemo Frisby, którego dziewczyna poznała w barze gdzie zginęła Margo. Ta dwójka sama rozwiąże tę sprawę skoro policja ją zamknęła. Spółka Fox&Frisby zabiera się do pracy choć wszyscy ich zniechęcają. Nawet straszą, by tego nie robili bo…. To co odkrywają jest straszne i smutne zarazem….. Centrum zdarzeń stanowi posiadłość w Bel Air. Kto się tam spotyka na ekskluzywnych przyjęciach i z kim? Co dzieje się za wysokim murem? Dlaczego zginęła Margo? Kim jest Takoor Hikaayey? Książka obfituje w opisy...
00
Lafko

Z braku laku…

Straszliwy gniot.
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

– Tri­nity? Tu Margo. Muszę się z tobą zoba­czyć. Bar­dzo się boję. Ni­gdy w życiu nie byłam taka prze­ra­żona.

– Margo? Co się dzieje? Gdzie jesteś?

– Pamię­tasz Pey­ton’s Place przy Reseda? Ten bar, w któ­rym świę­to­wa­ły­śmy uro­dziny Trudy? Możemy się tam spo­tkać?

– Muszę ode­brać Rosie ze szkoły, spo­tkajmy się, jak tylko zawiozę ją do domu. O czwar­tej?

– Dobrze. O czwar­tej. Spo­tkajmy się tam o czwar­tej. Ale przyj­dziesz na pewno? Obie­caj mi.

– Tak, przyjdę. Obie­cuję.

Margo się roz­łą­czyła, a Tri­nity jesz­cze przez chwilę wpa­try­wała się w ekran tele­fonu. Nie kon­tak­to­wała się z Margo Sha­piro od ponad roku, od ostat­niej imprezy rocz­ni­co­wej ich klasy z John R. Wooden High School. Margo błysz­czała wtedy w towa­rzy­stwie: rudo­włosa, przy­cią­ga­jąca wzrok męż­czyzn i pod­eks­cy­to­wana epi­zo­dyczną rolą, jaką miała zagrać w naj­now­szej kome­dii Howarda Bri­ghta Hila­rity Jones.

Cóż ją mogło tak prze­ra­zić? Tri­nity ni­gdy nie zda­rzyło się roz­ma­wiać przez tele­fon z kimś tak spa­ni­ko­wa­nym.

Prze­szła do wąskiego przed­po­koju, stą­pa­jąc ponad kar­to­nami z Ama­zona przy­go­to­wa­nymi do zwrotu. Z wie­szaka na drzwiach zdjęła dżin­sową kurtkę i zawo­łała:

– Tato! – Nie docze­kała się odpo­wie­dzi, usły­szała nato­miast przy­tłu­miony głos Steve’a Wil­kosa z tele­wi­zora, dla­tego krzyk­nęła jesz­cze raz: – Tato! Jadę ode­brać Rosie ze szkoły!

Ojciec znowu nie zare­ago­wał, poszła więc do salonu. Męż­czy­zna sie­dział zgar­biony na znisz­czo­nej czer­wo­nej kana­pie z puszką piwa Rol­ling Rock pomię­dzy owło­sio­nymi nogami i cicho chra­pał. Pode­szła i potrzą­snęła jego ramie­niem.

– Tato, jadę po Rosie!

Otwo­rzył oczy i przez chwilę wpa­try­wał się w córkę takim wzro­kiem, jakby nie mógł się zorien­to­wać, gdzie się znaj­duje i kim ona jest. W grun­cie rze­czy mógł w tej chwili nie być pewny nawet wła­snej toż­sa­mo­ści. Szorst­kie siwe włosy ster­czały mu na gło­wie, jakby prze­pły­nął przez niego prąd elek­tryczny, oczy miał pod­krą­żone, a na policz­kach kil­ku­dniowy srebrny zarost. Nie­bie­ski T-shirt zna­czyły brą­zowe pio­nowe smugi; na śnia­da­nie zjadł bur­gera z wczo­raj­szej kola­cji i w koszulkę wytarł palce uba­brane sosem bar­be­cue.

– Tri­nity – powie­dział, pró­bu­jąc usiąść pro­sto i nie wylać na kolana piwa z puszki. – Jesteś anio­łem, Trin, klnę się na Boga. Powi­nie­nem… powi­nie­nem sam ją ode­brać, ale po wczo­raj­szym… sama wiesz, jaki wczo­raj był dzień. Przy­się­gam, że odbiorę ją jutro. A nawet wstanę wcze­śnie i ją zawiozę do szkoły. Co ty na to?

– Jutro jest sobota, tato.

– Aha… Bóg mnie strzeże. Ale na pewno odbiorę ją w ponie­dzia­łek.

Tri­nity poki­wała głową.

– Dobrze, tato, możemy tak zro­bić.

Nie przy­po­mniała mu, że przez ostat­nie trzy i pół roku tylko raz zawiózł Rosie do szkoły, a przy oka­zji wje­chał samo­cho­dem w reklamę Arby’s Roast Beef San­dwich przy Reseda Boule­vard, powo­du­jąc szkody wyce­nione na 400 dola­rów.

Tri­nity nie była pamię­tliwa. A wczo­raj… obcho­dzi­liby uro­dziny jej matki, gdyby trzy lata temu, w wieku czter­dzie­stu sied­miu lat, nie zmarła na raka jaj­ni­ków.

Matka spo­glą­dała na nią nawet w tej chwili z okrą­głej foto­gra­fii w ramce usta­wio­nej na kli­ma­ty­za­to­rze. Miała krót­kie brą­zowe włosy, sło­wiań­skie wyso­kie kości policz­kowe i zadarty nos, który ojciec czę­sto porów­ny­wał do skoczni nar­ciar­skiej. Kobieta uśmie­chała się z foto­gra­fii, w jej uśmie­chu można się było jed­nak dopa­trzeć śla­dów trwogi – spra­wiała wra­że­nie, że jest szczę­śliwa, a jed­no­cze­śnie nie wie­rzy, że to szczę­ście potrwa długo.

Na pierw­szy rzut oka Tri­nity i jej matka wyglą­dały jak sio­stry, cho­ciaż Tri­nity miała dłu­gie włosy, swo­bod­nie opa­da­jące na ramiona, i była znacz­nie chud­sza. Obie jed­nak miały cha­rak­te­ry­styczne kości policz­kowe, a w ich oczach widoczna była nie­ustanna czuj­ność, jak u jele­nia wędru­ją­cego samot­nie przez las.

– Będziesz mijać sklep przy Vano­wen, prawda? – krzyk­nął ojciec do Tri­nity, kiedy już otwie­rała drzwi.

– Tato, wła­śnie zapła­ci­łam czynsz. Nie mam centa przy duszy.

– Jim na pewno da ci sze­ścio­pak. Powiedz mu, że zapłacę w następny pią­tek.

– Dobrze, popro­szę go. Ale spie­szę się. Umó­wi­łam się na czwartą z przy­ja­ciółką, Margo.

– Margo? Co to za jedna?

Tri­nity nie odpo­wie­działa. Zatrza­snęła drzwi i poszła do samo­chodu ojca, mer­cury’ego monar­cha sto­ją­cego na pod­jeź­dzie. Auto miało wybla­kłą srebrną karo­se­rię, ale przed­nie drzwi po stro­nie pasa­żera poma­lo­wane były na zie­lono. Zaj­mu­jąc miej­sce za kie­row­nicą, dostrze­gła, że wol­nym kro­kiem zmie­rza ku niej Kenno z sąsied­niego domu. Spe­cjal­nie prze­rwał mycie poma­rań­czo­wego chal­len­gera.

– Tri­nity! Jak się masz, laleczko?

Kenno był zapa­lo­nym kul­tu­ry­stą. Nosił bor­dowy T-shirt bez ręka­wów, pre­zen­tu­jąc bicepsy jak balony, gęsto upstrzone tatu­ażami przed­sta­wia­ją­cymi czaszki, goryle i kobiety o obfi­tych kształ­tach. Był przy­stojny, przy­po­mi­nał Josha Hut­cher­sona; nie wyglą­dał na swoje dwa­dzie­ścia sie­dem lat ze względu na policzki pokryte trą­dzi­kiem i kok skrę­cony z pło­wych wło­sów. Nogi w poprze­cie­ra­nych dżin­sach były nie­pro­por­cjo­nal­nie paty­ko­wate, abso­lut­nie nie­pa­su­jące do nabi­tego kor­pusu.

– Śpie­szę się, Kenno. Muszę ode­brać Rosie ze szkoły.

– Schu­dłaś, dzie­cino, wiesz o tym?

– Mylisz się. To tylko obci­słe dżinsy robią takie wra­że­nie – odparła.

Trza­snęła drzwiami samo­chodu i włą­czyła sil­nik, opu­ściła jed­nak na chwilę szybę.

Kenno oparł się o dach auta, ści­ska­jąc w ręku mokrą gąbkę.

– Wiesz, co zro­bię? Zabiorę cię do Tama­les House i zamó­wię tyle bur­rito z kur­cza­kiem, ile potra­fisz zjeść. Wtedy tro­chę odży­jesz. – Przy­ło­żył dłoń z ocie­ka­jącą gąbką do piersi, żeby pod­kre­ślić swoje słowa.

– Kenno, jestem wege­ta­rianką. I muszę już jechać, bo nie zamie­rzam się spóź­nić.

Uśmiech­nął się. W gór­nej szczęce bra­ko­wało mu jedynki.

– Dobrze, dobrze, zapo­mnijmy o bur­ri­tos z kur­cza­kiem. Zjemy rajas con queso.

– Po ostrych daniach mam zgagę. Cześć.

Z piskiem sta­rych opon zje­chała z pod­jazdu i ruszyła na Kit­tridge Street, do Reseda Char­ter High School. Było gorące popo­łu­dnie, świe­ciło jaskrawe słońce, a ona zapo­mniała oku­la­rów sło­necz­nych, musiała więc przez cały czas mru­żyć oczy przed pro­mie­niami odbi­ja­ją­cymi się od maski samo­chodu. Musiała też jechać bar­dzo ostroż­nie, ponie­waż z monar­cha wycie­kał płyn prze­kła­dniowy i auto­ma­tyczna skrzy­nia miała ten­den­cję do nie­spo­dzie­wa­nego redu­ko­wa­nia bie­gów, przez co autem szar­pało.

Rosie cze­kała na nią pod drze­wami na Eti­wanda Ave­nue, roz­ma­wia­jąc z dwiema kole­żan­kami. Tri­nity naci­snęła klak­son, zawró­ciła i zatrzy­mała się obok. Rosie otwo­rzyła drzwi i wrzu­ciła tor­ni­ster na tylne sie­dze­nie, po czym usia­dła obok Tri­nity. Jej pierw­sze słowa brzmiały:

– Co będzie na obiad?

Czter­na­sto­let­nia Rosie była cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem Tri­nity. Była niska, pulchna i bar­dzo przy­po­mi­nała bab­cię ze strony ojca, Lily. Była blon­dynką o krę­co­nych wło­sach, a oczy miała nie­bie­skie jak zawilce. Była prze­ślicz­nym dziec­kiem i Tri­nity przy­pusz­czała, że kiedy straci parę kilo­gra­mów, które przy­brała w okre­sie doj­rze­wa­nia, zaczną się za nią oglą­dać chłopcy. Tym­cza­sem chwi­lowy brak urody kom­pen­so­wała sobie dzie­cinną aro­gan­cją, sta­now­czo­ścią i bez­u­stan­nymi kapry­sami.

Tri­nity nie powie­działa jej, że ma za grube uda, żeby nosić krót­kie spód­niczki. Praw­do­po­dob­nie wywo­ła­łaby w ten spo­sób tyradę, która z prze­rwami mogłaby trwać aż do póź­nego wie­czora.

„Dla­czego? Dla­czego twier­dzisz, że moja spód­nica jest za krótka? Uwa­żasz, że moje nogi są za grube? Tak sądzisz? Tylko bądź ze mną szczera!”

– Na obiad? Nie wiem – odparła, zatrzy­mu­jąc samo­chód przed skle­pem przy Vano­wen Street. – Myśla­łam o spa­ghetti.

– Znowu? Prze­cież spa­ghetti jedli­śmy w ponie­dzia­łek.

– Rosie, dopóki nie wpły­nie zasi­łek ojca, stać nas tylko na spa­ghetti.

– To dla­czego zatrzy­ma­łaś się przy skle­pie?

– A jak myślisz? Tato chce poży­czyć tro­chę piwa.

Tri­nity wysia­dła i weszła do sklepu. W środku było bar­dzo zimno i pach­niało serem. Zadrżała. Miała nadzieję, że za ladą będzie stał sym­pa­tyczny Jim, ale natra­fiła na jego mło­dego asy­stenta, Jesúsa, z fry­zurą à la madame de Pom­pa­dour i dłu­gimi boko­bro­dami. Miał roz­piętą koszulę i złote meda­liki na pier­siach. Z miną uzbro­jo­nego ban­dyty met­ko­wał paczki salami.

– Hej, nawet mnie o to nie proś – powie­dział, kiedy Tri­nity pode­szła do lady.

– Tylko jeden sze­ścio­pak. Ojciec zapłaci w czwar­tek, kiedy dosta­nie czek.

– To samo powie­dział w zeszłym tygo­dniu i do dzi­siaj tego nie zro­bił.

– On bar­dzo tego potrze­buje, Jesús, pro­szę.

Jesús odło­żył pisto­let z nalep­kami i popa­trzył na Tri­nity prze­ni­kli­wymi oczyma osło­nię­tymi gęstymi rzę­sami. Tro­chę przy­po­mi­nał jej Prince’a.

– Coś ci powiem. Dasz mi dotknąć cipki, a ja dam ci sze­ścio­pak.

– Jesús!

Wyszedł zza lady i pod­szedł do niej pew­nym, lekko roz­ko­ły­sa­nym kro­kiem, pstry­ka­jąc pal­cami.

– Mówię poważ­nie, zorra. Wsa­dzę ci tam palec, a potem dam sze­ścio­pak i nawet nie będę chciał tych pie­nię­dzy. No? Skoro pre­zy­dent Trump mógł się tak zaba­wiać, to dla­czego nie ja?

Uwagi Tri­nity nie umknęło, że Jesús powie­dział do niej „zorra”. Wie­dział, że nazywa się Fox, czyli lis, „zorra” po hisz­pań­sku. Jed­nak słowo to u Hisz­pa­nów odnosi się także do dziew­czyn, które bar­dzo lubią chłop­ców.

Zro­biła krok do tyłu i rozej­rzała się po skle­pie. Zer­k­nęła ku drzwiom. Zoba­czyła, że Rosie w samo­cho­dzie wpa­truje się w ekran tele­fonu. W skle­pie było zbyt ciemno, żeby dziew­czyna mogła zoba­czyć, co się dzieje w środku, zresztą w szy­bach odbi­jało się słońce.

Pomy­ślała o ojcu, leżą­cym na kana­pie, pija­nym i ośli­nio­nym, zła­ma­nym żałobą, poraż­kami i bez­u­stan­nymi roz­cza­ro­wa­niami. Odwró­ciła się do Jesúsa. Uśmie­chał się sze­roko i obser­wo­wał ją badaw­czo, jakby chciał zapy­tać: to co?

W tym momen­cie roz­legł się dzwo­ne­czek przy drzwiach i do sklepu weszła potęż­nej postury kobieta ubrana w kwie­ci­stą suk­nię. Z tru­dem łapała oddech i cią­gnęła za sobą wózek na zakupy, jakby był nie­po­słusz­nym psem na krót­kiej smy­czy.

– Pie­przę to piwo – rzu­ciła Tri­nity.

Ruszyła do drzwi, ale Jesús pospie­szył za nią.

– Możesz je wziąć. Zapła­cisz następ­nym razem.

– Powie­dzia­łam: pie­przę to piwo.

Szarp­nęła drzwi. Nie wie­działa, czy jest bar­dziej zła na Jesúsa z powodu jego pro­po­zy­cji, czy na sie­bie za to, że przez uła­mek sekundy poważ­nie ją roz­wa­żała. Jesús wzru­szył ramio­nami, uniósł ręce i powie­dział:

– Twoja strata, calaca. Pieprz się!

Calaca. To słowo Tri­nity także znała, ponie­waż wołano tak na nią, kiedy cho­dziła do szkoły. To po hisz­pań­sku szkie­let.

Wsia­dła do samo­chodu i trza­snęła drzwiami. Rosie wciąż gapiła się w tele­fon i stu­kała w ekran poma­rań­czo­wymi tip­sami. Nawet nie pod­nio­sła głowy.

– Muszę się spo­tkać z przy­ja­ciółką – powie­działa Tri­nity, sta­ra­jąc się oddy­chać mia­rowo, żeby Rosie się nie zorien­to­wała, że jest zde­ner­wo­wana. – Odwiozę cię do domu, a po powro­cie pomy­ślę o jakimś lep­szym obie­dzie.

– A nie możesz mnie zabrać ze sobą? Nie­na­wi­dzę być sama w domu z ojcem.

– Ona ma jakiś poważny pro­blem. Nie wiem, o co cho­dzi, ale odnio­słam wra­że­nie, że jest roz­trzę­siona.

– Zostanę w samo­cho­dzie.

Tri­nity popa­trzyła na zegar. Była już pra­wie za pięć czwarta, spóź­ni­łaby się na spo­tka­nie z Margo, gdyby naj­pierw zawio­zła Rosie do domu. Wie­działa też, że ojciec albo będzie teraz chra­pał, albo zacznie nama­wiać Rosie, żeby się z nim bawiła w „przy­tu­lanki”. Nie miało to pod­tek­stu sek­su­al­nego, ale dziew­czyna ze wstrę­tem przyj­mo­wała jego nie­zdarne uści­ski i całusy śmier­dzące piwem. Ona także tęsk­niła za matką.

– Dobrze – powie­działa.

Włą­czyła sil­nik i skrę­ciła na połu­dnie, w stronę Pey­ton’s Place, odda­lo­nego od Reseda Boule­vard o zale­d­wie pięć prze­cznic. Zatrzy­mała się na par­kingu przed rzę­dem restau­ra­cji, barów i pralni, po czym zacią­gnęła hamu­lec ręczny.

– Na pewno nie będziesz się nudzić? Nie wiem, ile czasu mi to zabie­rze.

Rosie znowu nie pod­nio­sła głowy znad tele­fonu.

– Wszystko w porządku, Trin. Jeżeli będę się nudzić, wrócę do domu pie­szo.

Tri­nity wysia­dła z samo­chodu i sta­nęła na chod­niku przed Pey­ton’s Place. Miała wła­śnie pchnąć cięż­kie szklane drzwi, gdy ktoś pocią­gnął je od środka. Z restau­ra­cji wybiegł zwa­li­sty męż­czy­zna w czar­nej krót­kiej kurtce i czar­nej weł­nia­nej czapce. Wyma­chi­wał brą­zo­wym juto­wym wor­kiem. Potrą­cił Tri­nity, pra­wie ją prze­wra­ca­jąc.

– Hej! – zawo­łała, jed­nak męż­czy­zna ją zigno­ro­wał.

Tro­chę powłó­cząc nogami, pobiegł Reseda Boule­vard i po chwili znik­nął za rogiem.

Tri­nity pode­szła do baru. W środku było ciemno, lokal roz­ja­śniały jedy­nie słabe lampy na sto­li­kach i przy­tłu­mione poma­rań­czowe świe­tlówki za barem. Na ścia­nach wisiały czarno-białe foto­gra­fie Resedy z lat dwu­dzie­stych XX wieku, kiedy pro­du­ko­wano tutaj wię­cej sałaty niż gdzie­kol­wiek indziej w kraju, a wywo­ziły ją pociągi Southern Paci­fic Rail­road torami Sher­man Way.

W środku było tylko trzech klien­tów, męż­czyzn w śred­nim wieku, któ­rzy zaj­mo­wali jeden ze sto­li­ków w rogu. Łysy bar­man gme­rał w dużym opa­ko­wa­niu Fla­min’ Hot Che­etos i gapił się w tele­wi­zor na powtórkę wczo­raj­szego meczu Ram­sów. Tri­nity pode­szła do niego i powie­działa:

– Cześć. Mam się tu spo­tkać z przy­ja­ciółką.

Bar­man wierz­chem dłoni zgar­nął resztki che­etosa z gęstych wąsów. Zmie­rzył uważ­nym wzro­kiem Tri­nity ubraną w wybla­kłą dżin­sową kurtkę i obci­słe białe dżin­sowe rybaczki, jakby się zasta­na­wiał, czy jest wystar­cza­jąco doro­sła, żeby prze­by­wać w tym miej­scu.

– Z taką rudą? W zie­lo­nej sukni?

– Nie wiem, jaką suk­nię dzi­siaj wło­żyła, ale ow­szem, jest ruda. Jesz­cze nie przy­szła?

Bar­man wska­zał kciu­kiem na drzwi z tyłu.

– Już przy­szła. Jest w toa­le­cie.

– Aha. Zaj­rzę tam i krzyknę, że już jestem.

Bar­man wzru­szył ramio­nami i wró­cił do pako­wa­nia che­eto­sów do ust.

Tri­nity pode­szła do drzwi z napi­sem TOA­LETY. Kiedy tylko je otwo­rzyła, poczuła kwa­śny dym, jakby się palił wybie­lacz, i usły­szała jakieś ostre trza­ski. Wyszła na krótki kory­tarz, który oddzie­lał dwie toa­lety, po czym otwo­rzyła drzwi z napi­sem DLA KOBIET. Całe pomiesz­cze­nie zasnu­wały kłęby gęstego dymu, a nad środ­kową kabiną uno­siły się przej­rzy­ste nie­bie­skie języki ognia.

– Margo! – krzyk­nęła.

Dosko­czyła do kabiny i spró­bo­wała ją otwo­rzyć. Drzwi były zbyt gorące, więc z całej siły je kop­nęła. W środku zoba­czyła Margo sie­dzącą na sede­sie. Jej ciało pło­nęło. Spa­liły się już rude włosy, a z zie­lo­nej sukni zostały czarne strzępy. Jej twarz zdą­żyła się zamie­nić w strasz­liwą maskę. Oczy miała matowe, a wargi cof­nęły się pomię­dzy zęby. Ręce miała unie­sione w odru­chu wła­ści­wym wszyst­kim, któ­rzy zgi­nęli w pło­mie­niach – stra­ża­kom, wiet­nam­skim wie­śnia­kom, świę­tym i cza­row­ni­com.

ROZDZIAŁ 2

Kiedy Nemo pod­szedł do Tri­nity, dziew­czyna sie­działa za kie­row­nicą monar­cha i piła wodę ze szklanki, którą przy­niósł jej bar­man. Drzwi kie­rowcy były sze­roko otwarte.

Na par­kingu przed Pey­ton’s Place pano­wał chaos. W odle­gło­ści zale­d­wie trzech metrów od monar­cha stał wóz straży pożar­nej. Miał włą­czone syreny i sil­nik, dla­tego Tri­nity pra­wie nie sły­szała, co się do niej mówi. Czuła otę­pie­nie i szok. Nie mogła uwie­rzyć, że znaj­duje się w tym miej­scu, a dookoła bie­gają i krzy­czą ludzie. Par­king zaj­mo­wały także trzy radio­wozy, usta­wione przy­pad­kowo, biały samo­chód koro­nera i fur­go­netka sta­cji tele­wi­zyj­nej ABC7.

Kiedy Tri­nity opo­wie­działa sio­strze, co się wyda­rzyło, sytu­acja raczej ją zachwy­ciła, niż nią wstrzą­snęła. Dziew­czyna nie znała Margo, a ta śmierć była dla niej naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nym wyda­rze­niem od listo­pada ubie­głego roku, kiedy to jej kolega z klasy, Mike Wol­len­ski, zgi­nął tra­gicz­nie na Sati­coy Street, roz­pę­dziw­szy dodge’a cali­bra do stu czter­dzie­stu kilo­me­trów na godzinę. W tej chwili Rosie kon­tak­to­wała się ze wszyst­kimi zna­jo­mymi i mówiła im, żeby oglą­dali wie­czorne wia­do­mo­ści, ponie­waż z pew­no­ścią jej syl­wetka mignie gdzieś w tle.

Nemo odbył roz­mowę z John­nym Casca­rel­lim, wła­ści­cie­lem Pey­ton’s Place, niskim męż­czy­zną w bla­do­nie­bie­skiej dwu­rzę­do­wej mary­narce i z czar­nymi wło­sami zacze­sa­nymi do tyłu w mod­nej fry­zu­rze à la madame de Pom­pa­dour. Od czasu do czasu Casca­relli wska­zy­wał głową w stronę Tri­nity. Nemo, zdjąw­szy oku­lary prze­ciw­sło­neczne, popa­trzył w końcu na nią ze zmarsz­czo­nym czo­łem, tak jak ojciec spo­gląda na córkę, w któ­rej życiu wyda­rzyło się coś bar­dzo złego. Wresz­cie pokle­pał Casca­rel­lego po ramie­niu i zbli­żył się do dziew­czyny, żeby z nią poroz­ma­wiać.

– Johnny powie­dział mi, że to ty ją zna­la­złaś – ode­zwał się lekko ochry­płym, ponu­rym gło­sem.

Tri­nity unio­sła wzrok. Zoba­czyła przed sobą dobrze zbu­do­wa­nego męż­czy­znę w wieku mniej wię­cej czter­dzie­stu pię­ciu lat, z czar­nymi wło­sami ścię­tymi na jeża, tro­chę już siwie­ją­cymi, o sze­ro­kiej, kan­cia­stej twa­rzy i wklę­słych policz­kach, jak u eme­ry­to­wa­nego bok­sera. Ubrany był w szarą skó­rzaną kurtkę z atła­so­wym emble­ma­tem na lewej kie­szeni, przed­sta­wia­ją­cym jakie­goś czar­nego ptaka, i luźne dżinsy.

– Była twoją przy­ja­ciółką, prawda?

Dziew­czyna poki­wała głową. Wciąż chciało jej się pła­kać, jed­nak jej kana­liki łzowe już cał­ko­wi­cie wyschły.

Męż­czy­zna pod­szedł jesz­cze bli­żej.

– To Johnny do mnie zadzwo­nił. Jeste­śmy ami­gos już od wielu lat. Byłem kie­dyś poli­cjan­tem, ale obec­nie jestem detek­ty­wem, wol­nym strzel­cem… mię­dzy innymi. Johnny się oba­wia, że ta cała histo­ria może źle wpły­nąć na jego biz­nes. Nie ufa gli­nom tak samo jak ja, dla­tego chce, żebym dodat­kowo spraw­dził, co się przy­tra­fiło two­jej przy­ja­ciółce. Tak na wszelki wypa­dek, gdyby gli­nia­rze prze­ga­pili coś waż­nego, jak to mają w zwy­czaju.

Tri­nity upiła łyk wody.

– Rozu­miem – powie­działa, cho­ciaż tak naprawdę led­wie coś poj­mo­wała.

– Nazy­wam się Nemo – kon­ty­nu­ował męż­czy­zna. – Nemo Frisby. Sier­żant Wel­ler powie­dział mi, że poli­cja zadała ci już naj­waż­niej­sze pyta­nia i wła­ści­wie możesz jechać do domu. Zasta­na­wiam się, czy jesteś w sta­nie pro­wa­dzić.

W tej chwili otwo­rzyły się drzwi Pey­ton’s Place i w progu poja­wili się dwaj ludzie z biura koro­nera pcha­jący wózek przy­kryty zie­loną płachtą z pla­stiku. Tri­nity popa­trzyła w tym kie­runku i wtedy nagle po jej policz­kach znowu popły­nęły łzy.

Nemo wyjął jej z ręki szklankę.

– Posłu­chaj – ode­zwał się łagod­nym gło­sem. – Zawiozę cię do domu. To twoja kole­żanka? Ją też trzeba odwieźć?

– Jestem jej sio­strą – spro­sto­wała Rosie. – Wszystko w porządku. Usiądę z tyłu.

Tri­nity wstała, poru­sza­jąc się jak auto­mat, i Nemo zapro­wa­dził ją na fotel pasa­żera.

– Nasz adres to Zelzah 6844 – powie­działa Rosie.

Nemo usiadł za kie­row­nicą, włą­czył sil­nik i tyłem wyje­chał z par­kingu. Kiedy wyjeż­dżał na ulicę, zasa­lu­to­wał mu poli­cjant i Nemo odpo­wie­dział iden­tycz­nym gestem.

– Sytu­acji, jakiej dzi­siaj byłaś świad­kiem, młoda damo, nikt ni­gdy nie powi­nien oglą­dać – ode­zwał się po chwili. – Uwierz mi, potrze­bu­jesz czasu, żeby ochło­nąć, więc na razie nawet się nie sta­raj zapa­no­wać nad przy­gnę­bie­niem. Wypłacz się do woli, nie hamuj łez, bo to ni­gdy nie pomaga. Zna­łem świad­ków kosz­mar­nych wyda­rzeń, któ­rzy pró­bo­wali przed sobą uda­wać, że nic nad­zwy­czaj­nego nie widzieli. Po pro­stu zamy­kali się w sobie. Ale hor­ror zawsze do nich powra­cał, naj­czę­ściej wtedy, gdy się tego naj­mniej spo­dzie­wali, cza­sami po dłu­gich mie­sią­cach, a nawet latach, i nagle… bam!, roz­kle­jali się cał­ko­wi­cie, roz­pa­dali na kawałki. Men­tal­nie i emo­cjo­nal­nie. – Skrę­cił z Lin­dley Ave­nue w Vano­wen. – Na pewno będziesz musiała z kimś o tym poroz­ma­wiać, Tina. Zosta­wię ci mój numer. Dzwoń, kiedy tylko zechcesz.

– To nie jest Tina, tylko Tri­nity – wtrą­ciła się Rosie, nie odry­wa­jąc wzroku od tele­fonu.

– Och, prze­pra­szam. Zdaje się, że tak przed­sta­wił cię sier­żant Wel­ler. Tri­nity, weź sobie moje słowa do serca. Niczego w sobie nie duś. Dwa­dzie­ścia dwa lata słu­ży­łem w poli­cji w Los Ange­les i wiem, jak ważne jest dzie­le­nie się uczu­ciami z ludźmi, któ­rzy potra­fią słu­chać i zro­zu­mieć traumę. Nie musisz roz­ma­wiać aku­rat ze mną. Naj­waż­niej­sze, żebyś niczego w sobie nie tłu­miła, rozu­miesz?

– Tak – odparła Tri­nity, wpa­tru­jąc się w boczną szybę.

Miała wra­że­nie, że wciąż czuje swąd pło­ną­cych wło­sów Margo.

Kiedy przy­je­chali na miej­sce, Nemo otwo­rzył jej drzwi, a Rosie popro­wa­dziła ją do domu. Kenno, który wła­śnie wosko­wał swo­jego chal­len­gera, popa­trzył na Nemo podejrz­li­wie, jed­nak nie pod­szedł i nie zapy­tał, co się dzieje. Nemo wycią­gnął tele­fon i zadzwo­nił do żony.

– Sherri, to ja. Potrze­buję trans­portu. Wiem. Tak, wiem, ale zosta­wi­łem wóz na miej­scu prze­stęp­stwa i odwio­złem do domu pewną młodą kobietę. Nie. Oczy­wi­ście, że nie. Postą­pił­bym tak samo, gdyby była face­tem. Jest w szoku. Dosko­nale. Dosko­nale. Zelzah 6844. Tuż za Har­tland.

Pisał wła­śnie SMS-a z adre­sem, kiedy w drzwiach sta­nął ojciec Tri­nity, mru­żąc oczy przed słoń­cem. W ręce trzy­mał puszkę rol­ling rocka.

– Rosie mi powie­działa, co się stało. Jezu Chry­ste.

Nemo pod­szedł do niego. Ojciec Tri­nity wytarł wolną rękę w spodenki i wycią­gnął ją do Nemo, ten jed­nak jej nie przy­jął.

– Nemo Frisby – przed­sta­wił się. – Były poli­cjant, detek­tyw z West Val­ley Area. Pań­ska córka prze­żyła poważny wstrząs, jest w szoku. Przez co naj­mniej kilka dni, jeśli nie tygo­dni, będzie potrze­bo­wała opieki i zro­zu­mie­nia.

– Tak – odpo­wie­dział ojciec. – Zro­zu­mia­łem. – Zamilkł na chwilę, obli­zał usta, a potem ski­nął głową w stronę monar­cha.

– Nie zauwa­żył pan przy­pad­kiem… czy zdą­żyła kupić sze­ścio­pak, zanim się zna­la­zła w tym… szoku?

Nemo popa­trzył na niego, jakby prze­mó­wił w obcym języku. Następ­nie bez słowa się odwró­cił, odda­lił, sta­nął na chod­niku i kon­ty­nu­ował pisa­nie SMS-a. Ojciec Tri­nity stał jesz­cze przez chwilę w progu, opie­ra­jąc się o fra­mugę. Kiedy zdał sobie sprawę, że Nemo nie ma ochoty na poga­wędki, wró­cił do salonu. Nemo usły­szał, jak potknął się i gło­śno zaklął:

– Kurwa mać!

Rosie deli­kat­nie zapu­kała do drzwi. Kiedy weszła do pokoju, Tri­nity leżała na ple­cach na łóżku, wpa­tru­jąc się w sufit.

– Trin? Przy­szła Sabina. Chce zamie­nić z tobą słowo.

Dziew­czyna usia­dła. Ze ściany naprze­ciwko z poważną miną i nachmu­rzo­nym czo­łem spo­glą­dał na nią z pla­katu młody praw­nik z Firmy, Tom Cru­ise.

– Powiedz jej, że nie czuję się dobrze.

Rosie bawiła się klamką.

– Ona mówi, że to ważne. Doty­czy tera­pii Buddy’ego.

– Dobrze – odparła Tri­nity i zsu­nęła nogi z łóżka.

– Myśla­łaś już o obie­dzie? – zapy­tała sio­stra, odpro­wa­dza­jąc ją do przed­po­koju.

Tri­nity na moment zamknęła oczy i nagle się zatrzy­mała. Nie wie­działa, czy za chwilę zacznie krzy­czeć z fru­stra­cji, czy prze­wróci się na pod­łogę i będzie uda­wać, że zemdlała. Ale zaraz otwo­rzyła oczy i zoba­czyła Buddy’ego w salo­nie, sie­dział na pod­ło­dze przed tele­wi­zo­rem ze skrzy­żo­wa­nymi nogami. Wyszcze­rzył nie­równe zęby i poma­chał do niej.

Głę­boko ode­tchnęła, żeby się uspo­koić, i też mu poma­chała, cho­ciaż twarz miała odrę­twiałą i nie potra­fiła się zdo­być na uśmiech. Dostrze­gła za Bud­dym owło­sione nogi ojca; znowu się upił.

– O obie­dzie? Nie, jesz­cze nie – odpo­wie­działa Rosie, która znowu bawiła się tele­fo­nem. – Ale jeśli nie chcesz spa­ghetti, spró­buję wymy­ślić coś innego.

Sabina stała na pod­jeź­dzie. Wyglą­dała na pie­lę­gniarkę, wciąż ubrana w jasno­nie­bie­ską suk­nię zapi­naną od góry do dołu na guziki, którą nosiła w trak­cie tera­pii z dziećmi w cen­trum kształ­to­wa­nia mowy Small Talk. Jej włosy sple­cione były w cien­kie war­ko­czyki i uło­żone dookoła głowy, a usta miała szkar­łatne i lśniące. Rosie powie­działa kie­dyś, że wygląda jak bliź­niaczka Rihanny, któ­rej tro­chę mniej poszczę­ściło się w życiu.

– Cześć, Tri­nity! Co u cie­bie?

– Prawdę mówiąc, nie jestem w naj­lep­szym nastroju.

– Och, prze­pra­szam. Co się stało?

– Wła­ści­wie już wszystko w porządku. Prze­ży­łam szok. Ale nie chcę o tym roz­ma­wiać.

Sabina ze współ­czu­ciem prze­chy­liła głowę.

– Jesteś pewna? Tro­chę zbla­dłaś, moja droga.

– Chcia­łaś ze mną poroz­ma­wiać o Bud­dym. Co się dzieje? Masz z nim jakiś pro­blem?

– Jeśli cho­dzi o tera­pię, to wszystko w porządku. Jestem pewna, że sama zauwa­ży­łaś postępy. Mówi coraz wyraź­niej. W ciągu ostat­nich trzech mie­sięcy popra­wił arty­ku­la­cję. Mam raczej kło­poty z jego zacho­wa­niem.

– Zacho­wa­niem?

Tri­nity zauwa­żyła, że Kenno prze­stał wosko­wać chal­len­gera i wpa­truje się w nią z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Cią­gle wdaje się w awan­tury z dwoma innymi chłop­cami z grupy. I nie są to takie oka­zjo­nalne sprzeczki, jakie zda­rzają się dzie­cia­kom w jego wieku. To trwa od dobrych dwóch tygo­dni. Pyta­łam go, o co cho­dzi, ale mnie zbywa. Pomy­śla­łam, że może ty wycią­gniesz coś z niego.

– Spró­buję. Przy mnie Buddy jest wesoły, ale wiem, że ma swoje sekrety.

– Dzięki. Oni tak się szar­pią, że oba­wiam się o ich bez­pie­czeń­stwo. Po pro­stu mogą sobie wyrzą­dzić krzywdę.

Tri­nity zer­k­nęła za sie­bie, aby się upew­nić, że ojciec śpi i nie sły­szy roz­mowy.

– Sabino… mogła­byś mi oddać przy­sługę? – zapy­tała. – Jeste­śmy spłu­kani, zasi­łek dla bez­ro­bot­nych ojciec dosta­nie dopiero w naj­bliż­szy czwar­tek, a ja muszę nakar­mić Rosie i Buddy’ego.

– Oczy­wi­ście – odparła dziew­czyna. – Ile potrze­bu­jesz?

– Cóż… wystar­czy dwa­dzie­ścia dola­rów, jeżeli dostanę w Pizza Hut pię­cio­do­la­rowy rabat.

Sabina pode­szła do czer­wo­nego sonica, otwo­rzyła drzwi po stro­nie pasa­żera i się­gnęła po czer­woną torebkę. Wró­ciła do Tri­nity i dała jej bank­not pięć­dzie­się­cio­do­la­rowy.

– Pro­szę. Zamów im skrzy­dełka kur­czaka i jakieś kok­tajle mleczne.

– Oddam ci w czwar­tek. Obie­cuję.

– Nie ma pośpie­chu, dziew­czyno. Naprawdę. Masz prze­cież więk­sze zmar­twie­nia. No i to, co dzi­siaj prze­ży­łaś, cokol­wiek się stało… mam nadzieję, że szybko się otrzą­śniesz.

Tri­nity zaci­snęła usta i kil­ka­krot­nie zamru­gała, żeby powstrzy­mać łzy. Chciała podzię­ko­wać Sabi­nie za pie­nią­dze, ale wie­działa, że jeśli otwo­rzy usta, natych­miast się roz­pła­cze.

Sabina wró­ciła do samo­chodu. Zanim usia­dła za kie­row­nicą, poma­chała do Tri­nity i zawo­łała:

– Daj mi znać, jak się cze­goś dowiesz od Buddy’ego, dobrze?

Tri­nity poki­wała głową. Po śmierci matki wie­rzyła, że da sobie radę z tra­gicz­nymi nie­spo­dzian­kami, jakie bez­u­stan­nie gotuje jej los. W tej chwili czuła się jed­nak słaba i miała wra­że­nie, że jest blada jak duch. Kiedy Kenno zawo­łał do niej, zdzi­wiła się, że chło­pak ją widzi.

– Hej, Tri­nity! Masz ochotę na tamala?

Zigno­ro­wała go i weszła do domu. Kenno jesz­cze przez chwilę wpa­try­wał się w drzwi, jakby miał nadzieję, że dziew­czyna zawróci, w końcu jed­nak wzru­szył ramio­nami, mruk­nął coś pod nosem i wró­cił do wosko­wa­nia samo­chodu.

Wszy­scy sie­dzieli w salo­nie z otwar­tymi kar­to­nami pizzy na kola­nach, cze­ka­jąc na wie­czorne wia­do­mo­ści. Tri­nity w ogóle nie była głodna, zamó­wiła jed­nak sobie pizzę Gar­den Party – ze szpi­na­kiem, pomi­do­rami i papryką – ponie­waż wie­działa, że jeśli położy się do łóżka z pustym żołąd­kiem, nie będzie mogła zasnąć. A tej nocy koniecz­nie chciała mocno spać, naj­le­piej bez snów.

Ojciec sie­dział przy­gar­biony nad swoim kar­to­nem, z kawał­kami pizzy w obu rękach, i poże­rał je na zmianę z lewej i pra­wej dłoni. Kiedy bra­ko­wało mu alko­holu, dopa­dał go wil­czy ape­tyt. Zaczął jeść nie­mal w tej samej chwili, w któ­rej Tri­nity go obu­dziła i posta­wiła przed nim pizzę. Nie ode­zwał się do niej ani sło­wem, nie zapy­tał, skąd wzięła pie­nią­dze.

Jede­na­sto­letni Buddy wciąż sie­dział na pod­ło­dze przed tele­wi­zo­rem. Do dwu­na­stych uro­dzin bra­ko­wało mu zale­d­wie mie­siąca, był jed­nak wyro­śnięty ponad swój wiek i miał sporą nad­wagę. Pomi­ja­jąc zadarty nos i krót­kie brą­zowe włosy, był bar­dzo podobny do ojca. Miał na sobie T-shirt z wize­run­kiem Char­ger­sów. Wyrósł już z tej koszulki i ponad spoden­kami widać mu było kawa­łek brzu­cha.

Rosie przy­cup­nęła na opar­ciu kanapy, byle naj­da­lej od ojca, a Tri­nity zaj­mo­wała swoje zwy­kłe miej­sce na pod­nisz­czo­nym wikli­no­wym krze­śle, na któ­rym sia­dy­wała matka, kiedy hafto­wała. Korzy­sta­nie z tego krze­sła było jedyną zewnętrzną oznaką roli, jaką przy­jęła w rodzi­nie po śmierci matki.

Zegar z kukułką w przed­po­koju zaskrze­czał, brzęk­nął i wydał sześć nie­okre­ślo­nych dźwię­ków, wybi­ja­jąc pełną godzinę. Jego wewnętrzny mecha­nizm był uszko­dzony, dla­tego odgło­sów już od dawna nie spo­sób było koja­rzyć z kuka­niem kukułki.

– Prze­łącz na wia­do­mo­ści! – powie­działa Rosie. – Buddy, prze­łącz na wia­do­mo­ści. Zoba­czysz mnie w tele­wi­zji!

Buddy się­gnął po pilota i prze­łą­czył na lokalne wia­do­mo­ści. Pro­gram roz­po­czął się od infor­ma­cji o wybu­chu gazu w Van Nuys, jed­nak jego dru­gim punk­tem była rela­cja z Pey­ton’s Place, gdzie Margo spło­nęła w toa­le­cie.

Repor­terka, Rachel Brown, rela­cjo­no­wała:

– Młoda kobieta spa­liła się w takim stop­niu, że tylko dzięki przy­ja­ciółce, z którą miała się tego dnia spo­tkać w Pey­ton’s Place, poli­cja była w sta­nie natych­miast ją ziden­ty­fi­ko­wać. Ofiara to Margo Sha­piro, dwu­dzie­sto­trzy­let­nia aktorka, która ostat­nio wystą­piła w fil­mie Hila­rity Jones, a także w serialu tele­wi­zyj­nym Class of Angels.

Sier­żant Wel­ler z poli­cji w West Val­ley powie­dział, że praw­do­po­dob­nie ktoś celowo ją pod­pa­lił, ale dopiero śledz­two wykaże, kto jest sprawcą pod­pa­le­nia i jakie motywy kie­ro­wały zabójcą.

Na ekra­nie uka­zała się Margo w sce­nie z filmu Howarda Bri­ghta; była uśmiech­nięta i trzy­mała w ręku sznurki kil­ku­na­stu kolo­ro­wych balo­nów. Kiedy Tri­nity zoba­czyła przy­ja­ciółkę, jej żołą­dek się skur­czył i zwy­mio­to­wała pizzą na kolana.

Rosie obej­rzała się, zmarsz­czyła nos i powie­działa:

– Fuj, Trin! Zamó­wi­łaś sobie za dużą por­cję.

ROZDZIAŁ 3

Rano przy śnia­da­niu, sma­ru­jąc grzankę masłem, Tri­nity zwró­ciła się do Buddy’ego:

– Powiedz mi, o co cho­dzi z tymi bija­ty­kami.

Buddy zli­zał z łyżeczki fruit loops, lecz mil­czał. Zamiast niego ode­zwała się Rosie:

– Cho­dzi o tę Imeldę, prawda? Tę małą, hardą sukę z dużymi cyc­kami.

– Nie, to nie dzieje się w szkole, tylko na lek­cjach mówie­nia. Sabina powie­działa mi, że od kilku tygo­dni masz na pieńku z jaki­miś chło­pa­kami. Podobno cię o to pytała, ale niczego się nie dowie­działa.

Buddy wzru­szył ramio­nami. Miał usta pełne jedze­nia.

– Powie­działa mi, że ty i ci chło­pacy cią­gle się bije­cie. Boi się, że doj­dzie do jakiejś poważ­nej kon­tu­zji albo cze­goś jesz­cze gor­szego.

Rosie zja­dła płatki, wstała i wło­żyła miskę do zmy­warki.

– Pew­nie biją się o to, który z nich jest naj­więk­szym kre­ty­nem.

– O nic się nie bijemy! – zapro­te­sto­wał Buddy nie­wy­raź­nie.

Cier­piał na łagodne pora­że­nie mózgowe, sku­tek trud­nego porodu. Był bystrym chłop­cem, zabu­rze­nie nie miało nega­tyw­nego wpływu na jego spraw­ność fizyczną, jed­nak mówił tak, jakby znaj­do­wał się pod wodą.

– Och, daj spo­kój, na pewno musi być jakiś powód – powie­działa Tri­nity. – Cho­dzi o dziew­czynę? Zdaje się, że w two­jej gru­pie jest pewna śliczna Por­to­ry­kanka? Jak jej na imię?

Buddy ener­gicz­nie pokrę­cił głową.

– Cla­rita? Wcale nie cho­dzi o nią. W ogóle o nic nie cho­dzi. Ja, Jet i Fredo po pro­stu tro­chę sobie doku­czamy. Bo się nie lubimy.

– Skoro się nie lubi­cie, to może lepiej trzy­maj­cie się od sie­bie z daleka? Naprawdę dener­wu­je­cie Sabinę, a ona prze­cież na to nie zasłu­guje. No i jeżeli się nie uspo­ko­icie, to w końcu któ­re­muś z was sta­nie się krzywda.

– Idę dzi­siaj do Sally – oznaj­miła Rosie. – Mogła­byś mnie pod­wieźć po dro­dze do pracy?

– Dobrze – odparła Tri­nity. – A ty, Buddy, co dzi­siaj zamie­rzasz? Masz jakieś zada­nia domowe?

– Nie. Razem z José powłó­czymy się tro­chę po mie­ście.

– Tylko nie wpa­kuj­cie się w jakieś kło­poty. Nie lubię tego José. To dzi­wak.

– Nie jesteś moją mamą.

Tri­nity patrzyła, jak Buddy wybiera łyżeczką resztki fruit loops, po czym rzuca łyżeczkę na stół i sior­bie resztkę mleka wprost z miski.

– Nie. Nie jestem twoją mamą. Nie jestem też mamą Rosie. Ani swoją mamą.

Wyno­siła wła­śnie mopa i wia­dro z domu Mel­lo­rów przy Andora Ave­nue, kiedy zza rogu wyje­chał czer­wony che­vro­let impala. Doje­chał aż do fur­go­netki z logo firmy Merry Maids i się zatrzy­mał. Gdy do fur­go­netki na pod­jeź­dzie dotarła Tri­nity, drzwi impali otwo­rzyły się i wysiadł Nemo Frisby.

– Tri­nity! Wresz­cie cię zna­la­złem! Wydzwa­niam od dwóch godzin, ale nie odbie­ra­łaś.

– W pracy muszę wyłą­czać tele­fon. Klienci nie lubią, kiedy nasze komórki dzwo­nią w ich domach.

– Chcia­łem spraw­dzić, czy wszystko u cie­bie w porządku, i prze­ka­zać ci naj­now­sze infor­ma­cje o śmierci two­jej przy­ja­ciółki.

– Nic mi nie jest. Zasta­na­wia­łam się, czy nie zadzwo­nić dzi­siaj do firmy, że jestem chora, ale potrze­buję pie­nię­dzy. A praca pozwala mi ode­rwać myśli od tra­ge­dii Margo.

– Dzwo­ni­łem na poli­cję i roz­ma­wia­łem z detek­ty­wem Jimem Bryce’em. To on pro­wa­dzi śledz­two. Tak się składa, że jest moim sta­rym dobrym kum­plem.

Tri­nity otwo­rzyła tylne drzwi fur­go­netki, po czym scho­wała mopa i wia­dro. Z ulgą ścią­gnęła z dłoni gumowe ręka­wice. Minęła wła­śnie trze­cia po połu­dniu. Sprzą­ta­nie domu Mel­lor­sów było tego dnia jej czwar­tym i ostat­nim zada­niem. Dołą­czyły do niej Tri­sha i Medal­lia, obie tak jak ona ubrane w iden­tyczne różowe dresy z napi­sem Merry Maids wyha­fto­wa­nym czer­woną nicią na kie­szeni. Medal­lia nio­sła odku­rzacz elek­tryczny, a Tri­sha kosz ze środ­kami do czysz­cze­nia okien i do dezyn­fek­cji.

– Skoń­czy­łaś na dzi­siaj? – zapy­tał Nemo. – Mam nadzieję, że dasz się zapro­sić na kawę albo coś innego. Chciał­bym z tobą poroz­ma­wiać.

– To twój nowy chło­pak, Trinny? – zapy­tała Medal­lia, paku­jąc sprzęt do fur­go­netki.

Słowo „chło­pak” powie­działa zna­czą­cym tonem, jakby chciała dać do zro­zu­mie­nia, że Nemo mógłby raczej być jej ojcem.

Tri­nity ją zigno­ro­wała. Zwy­kle się prze­ko­ma­rzały, jed­nak dzi­siaj nie miała na to ochoty.

– Oczy­wi­ście – powie­działa do męż­czy­zny. Potem zwró­ciła się do Tri­shy: – Na dzi­siaj koń­czymy. Ten pan odwie­zie mnie do domu. Do zoba­cze­nia w ponie­dzia­łek.

Nemo otwo­rzył drzwi samo­chodu i Tri­nity usia­dła w fotelu pasa­żera. Kiedy odjeż­dżali, Tri­sha i Medal­lia uśmiech­nęły się głup­ko­wato, po czym pogro­ziły jej pal­cem. Tri­nity nie miała wąt­pli­wo­ści, o czym roz­ma­wiają.

– Jak się czu­jesz? – zapy­tał Nemo. – Może jesteś głodna?

– Tro­chę. Zja­dłam grzanki na śnia­da­nie i od tego czasu nie mia­łam nic w ustach.

– Może wybie­rzemy się na pączki? Masz ochotę?

Tri­nity uśmiech­nęła się i poki­wała głową.

Doje­chali do Sher­man Way i Nemo zapar­ko­wał przed Miss Donuts. Weszli do środka i usie­dli przy szkla­nym kon­tu­arze. Tri­nity zamó­wiła pączka z dże­mem mali­no­wym, a Nemo wybrał niedź­wie­dzią łapę z cyna­mo­nem.

– Mam nadzieję, że nie uwa­żasz zapro­sze­nia tutaj za gru­biań­stwo z mojej strony? – zapy­tał Nemo, kiedy cze­kali na kawę.

– Nie. Dla­czego?

– Och, nie wiesz? Cóż, pew­nie nie oglą­da­łaś Boogie Nights. Krę­cono tutaj scenę strze­la­niny, dokład­nie w miej­scu, w któ­rym sto­imy. Do środka wbiega zło­dziej, żeby obro­bić kasę, i bam! Krew się lała.

– W takim razie cie­szę się, że tego nie oglą­da­łam. Nie znio­sła­bym niczego okrut­niej­szego od Fro­zen.

Usie­dli na żół­tych ławecz­kach przy oknie. Tri­nity obser­wo­wała, jak Nemo wsy­puje do kawy cukier z trzech sasze­tek i inten­syw­nie mie­sza.

– Och… – Uśmiech­nął się, napo­tkaw­szy jej spoj­rze­nie. – Sło­dzę wszystko, co się da. Chyba dla­tego, że przez wiele lat zaj­mo­wa­łem się gorzką robotą.

– Kiedy prze­sze­dłeś na eme­ry­turę?

– Wcale nie prze­sze­dłem. Otrzy­ma­łem pro­po­zy­cję nie do odrzu­ce­nia. Odkry­łem, że moich prze­ło­żo­nych łączą brudne inte­resy z gan­giem Zin­geli. Sły­sza­łaś o Zin­ge­lach? Oskar­że­nia o oszu­stwa po cichu wyco­fano. A ja roz­gry­złem mecha­nizm lewych płat­no­ści, zorien­to­wa­łem się, kiedy pie­nią­dze prze­cho­dzą z rąk do rąk. Kiedy zło­ży­łem szcze­gó­łowy raport, abra­ka­da­bra, w moim samo­cho­dzie nie­spo­dzie­wa­nie zna­le­ziono czy­stą koka­inę wartą osiem tysięcy dola­rów.

– Naprawdę? Wro­bili cię?

– Moja wina. Nie powi­nie­nem się wychy­lać. Nie można zadzie­rać z takimi ludźmi jak Zin­ge­lo­wie. Zaczy­nali w Niem­czech, ale od dawna pro­wa­dzą inte­resy także w Los Ange­les. Wymu­sze­nia oku­pów, lichwiar­stwo, hazard, wyłu­dze­nia, han­del ludźmi, pro­sty­tu­cja, prze­myt nar­ko­ty­ków. Pomyśl o jakimś prze­stęp­stwie, a Zin­ge­lo­wie na pewno je mają w swoim port­fo­lio.

Tri­nity ugry­zła pączka i powoli zaczęła żuć. Ucie­szył ją słodki smak, przy­po­mi­nał jej pączki, które sma­żyła matka, kiedy Tri­nity była dziew­czynką.

– Nie mogę zro­zu­mieć, dla­czego ktoś się uparł, żeby zabić Margo – powie­działa. – To była prze­cież uro­cza dziew­czyna. Nie skrzyw­dzi­łaby nawet muchy.

– Poza tym, że chcia­łem spraw­dzić, jak się czu­jesz, zamie­rza­łem z tobą poroz­ma­wiać o niej – odparł Nemo. – Jim powie­dział mi, że dostał już z biura koro­nera wstępny raport na temat przy­czyny jej śmierci. Począt­kowo zakła­dano, że ktoś ją zaata­ko­wał, ale obec­nie skła­niają się do wer­sji, że dziew­czyna popeł­niła samo­bój­stwo.

– Samo­bój­stwo?! Prze­cież ona się spa­liła! Pło­nęła jak pochod­nia! To nie mogło być samo­bój­stwo! Kto się zabija w taki spo­sób?

– Nie wiem… Może mnisi bud­dyj­scy?

– To sza­lony pomysł. Margo nie ode­bra­łaby sobie życia! Miała tyle pla­nów! Grała w fil­mach, sta­wała się roz­po­zna­walna w tele­wi­zji! No i nie zapo­mi­najmy o tym face­cie, który wybiegł z restau­ra­cji i pra­wie mnie prze­wró­cił! Powie­dzia­łam o nim poli­cjan­tom. Dla­czego ucie­kał, jeżeli to nie on pod­pa­lił biedną Margo?

– Tri­nity, powta­rzam tylko to, co mi powie­dział Jim. Oczy­wi­ście odbę­dzie się sek­cja zwłok z udzia­łem pato­lo­gów, ale na jej wyniki jesz­cze pocze­kamy. To zwy­kle trwa kilka dni. Tym­cza­sem jed­nym z dowo­dów wska­zu­ją­cych zda­niem śled­czych na samo­bój­stwo jest pla­sti­kowa butelka z reszt­kami ben­zyny, którą zna­le­ziono w toa­le­cie.

– Nie widzia­łam tam żad­nej pla­sti­ko­wej butelki.

– Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że leżała za drzwiami. Na posadzce za sede­sem była także tania zapal­niczka. Butelka i zapal­niczka zostaną dokład­nie zba­dane w poszu­ki­wa­niu odci­sków pal­ców i śla­dów DNA, jed­nak poli­cja zamie­rza ogło­sić, że twoja przy­ja­ciółka popeł­niła samo­bój­stwo, i zamknąć sprawę.

– Ale ten facet…

– Gdyby to on ją pod­pa­lił, to nie sądzisz, że zabrałby butelkę i zapal­niczkę ze sobą? Zosta­wie­nie ich w toa­le­cie można porów­nać do pozo­sta­wie­nia pisto­letu albo noża na miej­scu zbrodni, co, przy­znasz, jest cho­lerną głu­potą.

– Ale dla­czego on tak się śpie­szył?

– Kto to wie? Johnny Casca­relli powie­dział mi, że według bar­mana wszedł do restau­ra­cji zaraz za twoją przy­ja­ciółką, zamó­wił piwo i zapła­cił. A bar­man za bar­dzo był zain­te­re­so­wany meczem Ram­sów w tele­wi­zji, żeby się nim dalej zaj­mo­wać. Więc nie widział, czy ten czło­wiek poszedł za Margo do toa­lety, czy kiedy ewen­tu­al­nie stam­tąd wyszedł.

Tri­nity patrzyła przez okno. Życie na ulicy toczyło się zwy­czaj­nym ryt­mem, jeź­dziły samo­chody, trzech nasto­lat­ków mknęło chod­ni­kiem na desko­rol­kach, lawi­ru­jąc mię­dzy prze­chod­niami. Nie potra­fiła sobie wyobra­zić cier­pie­nia pło­ną­cej Margo. Nawet jeżeli miała myśli samo­bój­cze, dla­czego nie pocze­kała tam na nią, prze­cież mogłaby jej się zwie­rzyć. A jeżeli naprawdę się zabiła, dla­czego zro­biła to w tak maka­bryczny i spek­ta­ku­larny spo­sób: pod­pa­la­jąc się w dam­skiej toa­le­cie w Pey­ton’s Place? Mogłaby po pro­stu zażyć środki nasenne w zaci­szu swo­jego miesz­ka­nia.

– Nie wie­rzę, że to było samo­bój­stwo – powie­działa. – Nie wie­rzę ani tro­chę. Margo powie­działa mi przez tele­fon, że cze­goś się boi. Powie­działa, że ni­gdy w życiu nie była tak prze­ra­żona. To dla­tego chciała się ze mną spo­tkać.

– A nie powie­działa ci, czego się boi? Niczego nie zasu­ge­ro­wała?

– Nie. Ale skoro poli­cja twier­dzi, że popeł­niła samo­bój­stwo, mam zamiar sama się tego dowie­dzieć.

Nemo upił łyk kawy, nie odry­wa­jąc wzroku od dziew­czyny.

– Tak? A w jaki spo­sób?

– Na razie nie mam poję­cia. Ale sporo wiem, cho­ciażby o medy­cy­nie sądo­wej.

– Naprawdę?

– Obej­rza­łam pra­wie wszyst­kie odcinki CSI: Kry­mi­nalne zagadki Miami. I potra­fię się wczuć w postać Cal­le­igh Duqu­esne. Wiesz, o kim mówię?

– Jasne. Ja też oglą­dam ten serial. A Cal­le­igh jest spe­cja­listką od broni pal­nej. Blon­dynka, bar­dzo ładna. I jej ojciec był pija­kiem.

– To dla­tego tak się z nią iden­ty­fi­kuję. Poza tym podoba mi się jej pro­fe­sjo­na­lizm i pozy­tywne podej­ście do spraw, nawet jak przy­bie­rają bar­dzo zły obrót. Cal­le­igh wie­rzy w karmę i nie daje się zdo­mi­no­wać męż­czy­znom. Odkąd oglą­dam ten serial, mam wielką ochotę zostać tech­ni­kiem kry­mi­na­li­stycz­nym. Prze­czy­ta­łam już na ten temat trzy książki. Prac­ti­cal Homi­cide Inve­sti­ga­tion, Foren­sic Patho­logy i Inter­pre­ta­tion of Blo­od­stain Evi­dence.

– Jestem pod wra­że­niem, Tri­nity. Naprawdę zamie­rzasz zawo­dowo badać miej­sca zbrodni?

– Pew­nego dnia. Kiedy Rosie skoń­czy szkołę, a Buddy na tyle doro­śnie, że nie będę mu już musiała poma­gać. Pew­nie będę wtedy bar­dzo doj­rzałą stu­dentką, ale dopnę swego, nauczę się zawodu.

– A co z twoim dro­gim tatą?

Tri­nity nie odpo­wie­działa i odwró­ciła wzrok. Nemo odcze­kał kilka chwil, a potem dodał:

– Jesteś pewna, że twoja przy­ja­ciółka się nie zabiła?

– Oczy­wi­ście. Popro­siła mnie, żebym się z nią spo­tkała o czwar­tej, a ja się nie spóź­ni­łam. Kiedy cho­dzi­ły­śmy do liceum, ze wszyst­kiego mi się zwie­rzała. Naprawdę ze wszyst­kiego. Mówiła mi nawet ze szcze­gó­łami, co wyczy­niali w łóżku ze swoim chło­pa­kiem.

– Jasne. Załóżmy, że nie popeł­niła samo­bój­stwa i ktoś z jakie­goś powodu pra­gnął jej śmierci. Johnny Casca­relli chce, żebym się dowie­dział, co naprawdę się stało. Może więc razem zaj­miemy się tą sprawą? Spró­bujmy się dowie­dzieć, kto zabił twoją przy­ja­ciółkę i dla­czego.

– Mówisz poważ­nie?

Nemo uniósł rękę, jakby skła­dał przy­sięgę przed sądem. Tri­nity nie­spo­dzie­wa­nie ujrzała w wyobraźni Margo tań­czącą na spo­tka­niu absol­wen­tów, poka­zu­jącą, jak się przy­go­to­wy­wała do epi­zo­dycz­nej roli w Hila­rity Jones. A potem przy­po­mniała sobie, jak Margo pła­kała jej w rękaw, ponie­waż jej chło­pak, Mike, spra­wił jej ból, gdy upra­wiali seks. Kochała go, a on był nie­de­li­katny.

Oczy Tri­nity zaszły łzami. Nemo przy­bił z nią piątkę, żeby pod­nieść ją na duchu, po czym się ode­zwał:

– Tak, mówię poważ­nie. Stwo­rzymy zespół: Fox i Frisby. Frisby i Fox.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Soul Ste­aler

Copy­ri­ght © Gra­ham Master­ton, 2022

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Piotr Kuś, 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne serii: Iza­bella Mar­ci­now­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Krzysz­tof Rych­ter

Ilu­stra­cja na okładce

© Ivan Baby­dov/Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Noc skor­piona, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-938-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer