Śpiączka - Graham Masterton - ebook + audiobook + książka

Śpiączka ebook

Graham Masterton,

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kalifornia, rejon Gór Kaskadowych. Młoda kochająca się para – Michael i Tasha – pada ofiarą psychopaty, który taranuje ich samochód, z premedytacją spychając go na przeciwległy pas autostrady. Kobieta ginie na miejscu. Michael odzyskuje przytomność w prywatnej klinice pourazowej u podnóża góry Shasta. Jego obrażenia są poważne – doznał uszkodzenia kręgosłupa, przez dwa miesiące pozostawał w śpiączce. Nie pamięta wypadku, nie wie, kim jest. Z dokumentów wynika, że nazywa się Gregory Merrick. Rodzina (matka i siostra) została o wszystkim poinformowana, na bieżąco interesuje się przebiegiem leczenia. Terapia ma potrwać kilka miesięcy: Michael przez krótki okres pozostanie w klinice, a następnie zamieszka w domu Isobel, jednej z mieszkanek pobliskiej osady Trinity. Mężczyzna stopniowo odzyskuje sprawność fizyczną. Z kliniki przeprowadza się do pięknej Isobel, która – jak się okazuje – jest obdarzona niepohamowanym apetytem seksualnym. Przyjemność uprawiania z nią seksu psuje jednak lodowaty chłód, jaki przenika wtedy całe jego ciało. W miarę upływu czasu Michaelowi wraca pamięć: nabiera pewności, że wcale nie nazywa się Gregory. Zaczyna zadawać coraz więcej pytań; niestety odpowiedzi niczego nie wyjaśniają. Wydaje się, że wszyscy wokół kłamią – zarówno lekarze, jak mieszkańcy Trinity. W osadzie niewątpliwie dzieje się coś dziwnego. Mieszkańcy wydają się istotami nie z tego świata: chodzą, nie zostawiając śladów na śniegu, nocą zaś ustawiają się w milczeniu pod oknem jego sypialni. Michael próbuje uciec z Trinity. Droga, którą opuszcza osadę, prowadzi go z powrotem do punktu wyjścia. Pozostaje mu tylko jedno – pozostać w wiosce i rozwiązać przerażającą zagadkę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 295

Oceny
4,1 (640 ocen)
297
189
98
48
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

dobra fabuła
00
washingtoniene

Nie oderwiesz się od lektury

mega ciekawie poprowadzona akcja
00
Violetta80

Dobrze spędzony czas

Lekka lektura, którą czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Nie jest to jakiś straszny horror, ale historia została opowiedziana w sposób, który nie pozwala się nudzić , a czytelnik chce się jak najszybciej dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi ☺️
00
Jacobs7

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, Masterton na wysokim poziomie. czyta się jednym tchem. Bardzo ciekawa historia, warto zastanowić się czy warto żyć po swojej śmierci.
00
Vampi22

Z braku laku…

Jak na Masterona to słaba. Ale w wolnej chwili przeczytać można.
00

Popularność




DOSKONAŁY HORROR, W KTÓRYM NAJBARDZIEJ PRZERAŻA TO, CO NIEWYPOWIEDZIANE.

Mężczyzna, który obudził się ze śpiączki w sennym górskim miasteczku, nie potrafi odróżnić rzeczywistości od dręczących majaków.

Czy to skutki amnezji, czy może… drobiazgowo zaplanowany przerażający eksperyment?

Michael przeżywa wypadek samochodowy, w którym ginie jego ukochana. Po dwóch miesiącach odzyskuje przytomność w prywatnej klinice w stanie Montana. Nie pamięta, co się stało, i nie wie, kim jest. Z dokumentów wynika, że nazywa się Gregory Merrick. Odbywając terapię w pobliskim miasteczku Trinity, nawiązuje romans z Isobel, inteligentną i piękną kobietą, w której jest jednak jakiś chłód... Mężczyzna stopniowo nabiera pewności, że wcale nie nazywa się Gregory, i zaczyna zadawać coraz więcej pytań. Ale odpowiedzi niczego nie wyjaśniają...

Wydaje się, że lekarze kłamią, a w miasteczku dzieje się coś dziwnego. Michael ma wrażenie, że zamieszkują je istoty nie z tego świata: nie zostawiają śladów na śniegu, nagle znikają i nikt ich nie szuka, a nocami ustawiają się w milczeniu pod oknem jego sypialni. Zaczyna dochodzić do przerażającego wniosku, że w rzeczywistości nie żyje, a mieszkańcy Trinity są tylko duchami. Ale prawda okazuje się znacznie bardziej szokująca...

GRAHAM MASTERTON

Urodził się w 1946 r. w Edynburgu. Po ukończeniu studiów pracował jako redaktor w „Mayfair” i brytyjskim wydaniu „Penthouse’a”. Autor horrorów, romansów, powieści obyczajowych, thrillerów – w tym 11 kryminałów z cyklu Katie Maguire – oraz poradników seksuologicznych. Zdobył Edgar Allan Poe Award, Prix Julia Verlanger i był nominowany do Bram Stoker Award. Debiutował w 1976 r. horrorem Manitou (zekranizowanym z Tonym Curtisem w roli głównej). Jego dorobek literacki obejmuje ponad 100 książek – powieści i zbiorów opowiadań – o całkowitym nakładzie przekraczającym 20 milionów egzemplarzy, z czego ponad dwa miliony kupili polscy czytelnicy. O popularności Grahama Mastertona w Polsce może świadczyć choćby to, że w 2021 roku w sierpniu stanie we Wrocławiu przed Art Hotel jego „krasnal” – Mastertonek.

Tego autora

Sagi historyczne

WŁADCY PRZESTWORZY

IMPERIUM

DYNASTIA

Katie Maguire

BIAŁE KOŚCI

(książka wcześniej ukazała się pt. KATIE MAGUIRE)

UPADŁE ANIOŁY

CZERWONE ŚWIATŁO HAŃBY

UZNANI ZA ZMARŁYCH

SIOSTRY KRWI

POGRZEBANI

MARTWI ZA ŻYCIA

TAŃCZĄCE MARTWE DZIEWCZYNKI

ŚWIST UMARŁYCH

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ

DO OSTATNIEJ KROPLI KRWI

Beatrice Scarlet

SZKARŁATNA WDOWA

SABAT CZAROWNIC

Rook

ROOK

KŁY I PAZURY

STRACH

DEMON ZIMNA

SYRENA

CIEMNIA

ZŁODZIEJ DUSZ

OGRÓD ZŁA

Wojownicy Nocy

ŚMIERTELNE SNY

POWRÓT WOJOWNIKÓW NOCY

DZIEWIĄTY KOSZMAR

Manitou

MANITOU

ZEMSTA MANITOU

DUCH ZAGŁADY

KREW MANITOU

ARMAGEDON

INFEKCJA

Inne tytuły

STUDNIE PIEKIEŁ

ANIOŁ JESSIKI

STRAŻNICY PIEKŁA

DEMONY NORMANDII

ŚWIĘTY TERROR

SZARY DIABEŁ

ZWIERCIADŁO PIEKIEŁ

ZJAWA

BEZSENNI

CZARNY ANIOŁ

STRACH MA WIELE TWARZY

SFINKS

WYZNAWCY PŁOMIENIA

WENDIGO

OKRUCHY STRACHU

CIAŁO I KREW

DRAPIEŻCY

WALHALLA

PIĄTA CZAROWNICA

MUZYKA Z ZAŚWIATÓW

BŁYSKAWICA

DUCH OGNIA

ZAKLĘCI

ŚPIĄCZKA

SUSZA

DOM STU SZEPTÓW

Tytuł oryginału:

COMMUNITY

Copyright © Graham Masterton 2013

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Małgorzata Rybarczyk 2014

Redakcja: Beata Słama

Projekt graficzny okładki: Agnieszka Drabek

Zdjęcie na okładce: Zdjęcie i ilustracje na okładce: Nomad_Soul/Shutterstock (łóżko); OOK-design/Shutterstock (ręce); David Youngs/Shutterstock (tło)

ISBN 978-83-6775-759-1

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.comwydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz

Rozdział 1

Pick-up po raz pierwszy pojawił się w lusterku wstecznym Michaela dwadzieścia kilometrów na północ od Weed. Utrzymywał odległość niecałego kilometra. Za daleko, by Michael mógł ustalić markę samochodu, ale wystarczająco blisko, by długie światła oślepiały go, odbijając się w lusterku.

– Palant – burknął Michael, ale tylko do siebie, bo Tasha spała. Przestawił lusterko na pozycję antyodblaskową, ale światła i tak raziły go w oczy.

Około piętnastu kilometrów przed Weed zaczął padać śnieg: lekkie, wirujące w powietrzu płatki, które spadały na przednią szybę i skośnie uciekały z autostrady. Niebo było niebieskoszare. Kiedy dojechali do kolejnego zakrętu, sosnowy las nieco się przerzedził i ukazała się góra Shasta z ośnieżonymi szczytami, zalanymi pomarańczową poświatą zachodzącego słońca.

– Hej! – Michael szturchnął Tashę. – Góra Shasta.

Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na niego.

– Co powiedziałeś?

– Góra Shasta. O, tam!

– O Boże! To niewiarygodne. Zupełnie nierealne!

– Piąty, najwyższy szczyt Gór Kaskadowych – powiedział Michael.

– Mądrala!

– Ma cztery tysiące trzysta dwadzieścia dwa metry wysokości i około ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów sześciennych objętości.

Tasha uderzyła go w ramię.

– Czy zawsze musisz wszystko zamieniać w liczby? Popatrz, to takie nastrojowe.

– O, przepraszam, mogę też powiedzieć ci coś nastrojowego. Modokowie wierzą, że duch niebios Skell zstąpił na ziemię i zamieszkał na górze Shasta. Rasa przybyszów z kosmosu zwanych Lemurianami ma rzekomo w środku góry swój dom, w plątaninie podziemnych tuneli. A wyznawcy New Age są przekonani, że to jedno w centrów energii psychicznej w Ameryce.

– Dla mnie jest piękna, taka pogodna.

Góra co chwilę znikała za drzewami, a za każdym razem, gdy znowu się pojawiała, pomarańczowa poświata była coraz bledsza, aż do chwili, kiedy słońce zaszło i widać było tylko wyższe zbocza, zimne i białe w zapadających ciemnościach. Jak ktoś kiedyś napisał: góra Shasta była tak samotna jak Bóg i biała jak zimowy księżyc.

Michael nie miał zamiaru jechać po zmroku przez okręg Siskiyou, szczególnie kiedy padał śnieg albo wiał silny wiatr, ale tuż za Yreka złapali gumę i mieli godzinę opóźnienia. Pokój w zajeździe Comfort w Weed zamówili na osiemnastą, a była już dziewiętnasta piętnaście.

Tasha się przeciągnęła.

– Mogłeś mnie wcześniej obudzić. Teraz nie będę mogła w nocy spać – zaczęła marudzić.

– A kto mówi o spaniu?

Walnęła go w ramię.

– Kogo chcesz nabrać? Przecież cię znam. Dziesiąta trzydzieści, zamykasz oczy i nawet Mormoński Chór Tabernakulum cię nie obudzi.

Michael ponownie spojrzał w lusterko. Pick-up wciąż był za nimi, cały czas z włączonymi długimi światłami. Gdyby tak nie zależało mu na czasie, pewnie by zwolnił i pozwolił się minąć.

Nie zamierzał sprzeczać się z Tashą, bo wiedział, że ma rację. Wystarczyło, że przyłożył głowę do poduszki, i od razu zasypiał. Miał jednak prawo, bo codziennie pokonywał prawie pięćset kilometrów. Przejechał całą nadmorską autostradę sto jeden aż do Renton koło Seattle, żeby odwiedzić siostrę Tashy, Rody, i jej nudnego męża Davida. Teraz wracali do domu do San Francisco, ale już szybszą międzystanową piątką. Ta podróż miała być czymś, co żartobliwie nazywali falstartem miesiąca miodowego. Dwa tygodnie temu postanowili, że zamieszkają razem, ale ślub planowali dopiero w kwietniu.

– Jestem głodna – powiedziała Tasha. – Nie wiem dlaczego, bo przecież ten cheeseburger w Black Bear Diner był ogromny.

– Nie mam pojęcia, gdzie ty to wszystko mieścisz. Jesteś taka chuda, a pochłaniasz takie ilości, jakbyś była w ciąży.

– Mam fantastycznie szybką przemianę materii. Wszystko, co jem, zamienia się w czystą energię.

Co miał powiedzieć! Tasha była niezmordowana. Prowadziła sklep z rękodziełem artystycznym przy Mission Street. Sprzedawała świeczki zapachowe, ręcznie malowane kartki i ubranka dla dzieci. Była drobną, ładną kobietą o słowiańskiej urodzie, miała proste blond włosy, niebieskoszare oczy i mały zadarty nos. Michael zakochał się w niej już pierwszego wieczoru, kiedy ją poznał, choć nie mogli bardziej się różnić.

Michael lubił spędzać czas w ciszy na rozmyślaniach. Tasha biegała, chodziła na zumbę i robiła przedmioty, które sprzedawała w sklepie. I śpiewała. Cały czas śpiewała. Zwykle smutne, tęskne piosenki, takie jak I Can’t Make You Love Me.

W lusterku znowu odbiły się halogenowe światła i Michael podniósł rękę, by osłonić oczy.

– Ten kretyn już od kilku kilometrów jedzie za mną z włączonymi długimi.

Tasha odwróciła się na siedzeniu.

– Może nie zdaje sobie z tego sprawy? Dlaczego go nie przepuścisz?

– Bo musiałbym zwolnić, a i tak jesteśmy spóźnieni.

– I co z tego? Przecież nikt na nas nie czeka. Patrz, i tak nas dogania.

Michael zerknął w lusterko, mrużąc oczy.

– Masz rację. Niech mnie minie.

Pick-up zbliżał się do nich z ogromną prędkością. Teraz był już siedem metrów za nimi i całe wnętrze pontiaca torrenta Michaela wypełniło jasne, oślepiające światło.

Michael zjechał na prawą stronę autostrady, żeby pick-up miał dużo miejsca na wyminięcie. Nadal siedział im na ogonie. Był tak blisko, że prawie ich dotykał.

– Co on robi? – zdenerwował się Michael. – Ten facet to jakiś szaleniec!

Wcisnął pedał gazu i zaczęli się oddalać, ale już po kilku sekundach pick-up był tuż za nimi. Michael gwałtownie skręcił w lewo, potem w prawo i znowu w lewo, opony pontiaca głośno zapiszczały. Pick-up wciąż sunął za nimi jak atakujący pies.

– O Boże! – krzyknęła Tasha. – On chce nas zabić!

Michael przesunął nogę na hamulec i w tym momencie pick-up w nich uderzył. Rozległ się pusty, głęboki huk. Na ułamek sekundy Michael stracił panowanie nad kierownicą i pontiakiem rzuciło kilka razy.

– Michael! – krzyknęła Tasha, jedną ręką chwytając za klamkę, a drugą opierając o klapę schowka.

Pick-up znowu w nich uderzył, tym razem mocniej. Pontiakiem zaczęło rzucać na wszystkie strony, choć Michael rozpaczliwie próbował utrzymać kierownicę. Teraz widział tylko zmieniające pozycję światła i padający śnieg. Prawie stanął na hamulcu, ale pick-up staranował ich od strony pasażera i zepchnął na trawę oddzielającą pasy jezdni, z której wystawały kamienie.

Po ogłuszającym huku nastąpiła seria szarpnięć, skrzypnięć i pisków. Michaelem i Tashą rzucało z jednej strony na drugą. Potem pontiac przekoziołkował raz, i jeszcze raz. W sumie trzy razy. Dach się wygiął, drzwi wgniotły do środka, a szyby popękały.

Michael widział, że nogi i ręce Tashy niemal fruwają w powietrzu. Poczuł się, jakby nagle znalazł się w ogromnej pralce, która wirowała i nigdy nie miała się zatrzymać. Zderzyli się ramionami. Stuknęli głowami. Potem głowa Tashy uderzyła o sufit.

Pontiac przekoziołkował na północną stronę autostrady, gdzie przychylił się na jedną stronę, a potem przekręcił i zatrzymał na dachu.

Było ciemno. Michael wisiał zapięty w pasie. Widział tylko lewy bok Tashy. Jej chude ramię w bladoniebieskim rękawie było przytrzaśnięte oparciem. Próbował się unieść i znaleźć zapięcie pasa. Kiedy to robił, zobaczył tył głowy Tashy. Po blond włosach spływała krew i wydawało mu się, że widzi wystający trójkątny kawałek kości.

– Tasha? – odezwał się ochrypłym głosem. Pas uciskał mu gardło i ledwie mógł oddychać. – Tasha, słyszysz mnie?

Nie odpowiedziała. Michael znowu się uniósł i tym razem lewą ręką udało mu się znaleźć zapięcie pasa. Nacisnął przycisk, ale był zablokowany.

– Tasha? – powtórzył. – Tasha, powiedz, że wszystko w porządku. Proszę.

Bardzo powoli zniszczone i zniekształcone wnętrze pontiaca zaczęło wypełniać się światłem.

Michael próbował spojrzeć przez okno, ale widok zasłaniała zwisająca część winylowej podsufitki. Chyba ten pick-up nie wraca? Czy już nie wyrządził wystarczająco dużo szkód?

Znowu uderzył w zapięcie pasa, ale to ani drgnęło. Pewnie się wygięło albo nie chce się otworzyć, ponieważ Michael wisi na pasie całym swoim ciężarem.

Światło robiło się coraz jaśniejsze. Teraz widział wyraźnie, że Tasha ma zmiażdżoną czaszkę. Wisiała bez ruchu i wszystko wskazywało na to, że nie żyje. Ale przecież ludzie z poważnymi urazami czaszki przeżywają. Może żyje? O Boże, spraw, żeby żyła! Mogę opiekować się nią przez całe życie, tylko proszę, pozwól jej żyć.

Michaelowi udało się nieco unieść. Teraz jego lewe ramię było oparte o drzwi. Spróbował przechylić się na bok, aby zmniejszyć nacisk na zapięcie pasów. Za trzecim razem pasy puściły, a on spadł na ręce i kolana na dach samochodu.

Natychmiast zajął się Tashą.

– Tasha, kochanie, słyszysz mnie? Tasha, to ja, Michael. Proszę, ocknij się!

Ostrożnie wyciągnął jej chudą rękę spomiędzy oparć foteli i podciągnął rękaw swetra, by sprawdzić puls. Nie mógł niczego wyczuć, ale wytłumaczył sobie, że nie jest ratownikiem medycznym i może nie sprawdza tam, gdzie trzeba. Tasha wciąż była ciepła.

Obiema rękami sięgnął do zapięcia jej pasa, żeby ją uwolnić. Nie chciał, żeby spadła na dach z taką siłą jak on, żeby uderzyła się w głowę i odniosła kolejne obrażenia. Mogła przecież mieć uszkodzony kręgosłup.

– Spokojnie, kochanie, zrobimy to powoli.

Nagle światło stało się tak intensywne, że wszystko straciło kolor, a wnętrze pontiaca wyglądało jak prześwietlona fotografia. Zanim Michael zdążył odpiąć pas Tashy, rozległ się obezwładniająco głośny ryk klaksonu i donośny warkot silnika diesla. Klakson zabrzmiał jeszcze kilka razy, a potem Michael usłyszał pisk ślizgających się po asfalcie zablokowanych kół.

Wydawało się, że to ślizganie nie ma końca, stawało się coraz głośniejsze, aż zaczęło przypominać piskliwy i przenikliwy śmiech. Potem Michael poczuł silne uderzenie, które rzuciło leżącego na dachu pontiaca na środek autostrady i obróciło nim kilka razy.

Samochód zatrzymał się na skraju drogi, zgnieciony jak źle spakowana paczka.

Kierowca ogromnej czerwonej ciężarówki Kenworth przewożącej traktory zaparkował na skraju autostrady i zgasił silnik. Teraz słychać było tylko wiatr, który zwiewał śnieg spod kół ciężarówki. Kierowca wziął do ręki CB-radio.

– Bear Baiter, tu Bear Baiter, słyszysz mnie? Trafiłem na niezły pasztet, dziesięć kilometrów na północ od Weed, na piątce. Musi przyjechać karetka, i to szybko. Zawiadom też policję!

Zakończył rozmowę, wysiadł z szoferki i pobiegł przez pas trawy do rozbitego samochodu. Nie zdążył pokonać nawet połowy drogi, kiedy usłyszał syrenę karetki pogotowia i w padającym śniegu dostrzegł migające czerwone i białe światła.

Rozdział 2

– Dzień dobry! – powiedział ciepły kobiecy głos.

Michael spróbował podnieść głowę, żeby zobaczyć, kto to jest, ale nie mógł. Jego szyja tkwiła w wysokim, różowym, plastikowym kołnierzu. Kiedy chciał podnieść ręce, okazało się, że nie może ruszać ramionami. Nogi w kostkach również miał unieruchomione.

Leżał na plecach i widział tylko bladozielone kafelki na suficie, w których odbijały się promienie zimowego słońca, oraz dwie jarzeniówki i kawałek zasłony w ogromne zielone lilie wodne.

– Gdzie jestem? – wykrztusił chrapliwym głosem. Gardło miał suche i czuł, jakby jego język był trzy razy większy niż normalnie, na dodatek pokryty piaskiem.

Usłyszał mężczyznę mamroczącego coś głębokim głosem i nagle pojawiła się nad nim twarz kobiety. Miała rude włosy, zielone oczy i kilka piegów na nosie. Michael ocenił, że ma około czterdziestu lat. Była ubrana w biały fartuch z zielonymi literami TSC na lewej górnej kieszeni.

Uśmiechnęła się i powiedziała:

– Jak się pan czuje? A może powinnam zapytać, co pan czuje?

Michael wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, próbując ustalić, czy ją zna. Nie widział ostro i trudno mu było skupić się na jej twarzy. Było w niej coś znajomego. Ale nie, nie wiedział, kim jest ta kobieta. Wyglądała jak lekarz albo pielęgniarka.

– Czuję się… zmęczony. Czy długo spałem?

Kobieta odgarnęła mu grzywkę z czoła takim gestem, jakby był małym chłopcem.

– Tak… długo. Ale teraz obudził się pan, i to jest najważniejsze.

Znowu usłyszał głos mężczyzny. Mówił bardzo spokojnie, ale do Michaela dotarł tylko jeden fragment „…tak, myślę, że będzie, ale nie w ciągu najbliższych kilku tygodni”.

– Gdzie ja jestem? – zapytał, znowu próbując podnieść głowę. – Nie wiem, gdzie jestem.

Teraz pojawił się jakiś mężczyzna. Również miał na sobie biały fartuch z literami TSC na kieszeni. Był wysoki, o urodzie Araba, ze świecącą łysą głową i krzaczastymi czarnymi brwiami. Był nawet przystojny, choć miał trochę kartoflowaty nos. Jego ciemnobrązowe oczy błyszczały, jakby właśnie skończył liczyć złote monety w jaskini Ali Baby.

– To jest Klinika Trinity-Shasta, niedaleko góry Shasta. Nazywam się Hamid. Doktor Hamid. Został pan poważnie ranny w wypadku i to prawdziwy cud, że jest pan tutaj z nami – powiedział zachrypniętym, ale uspokajającym głosem.

– Wypadek? Jaki wypadek?

– Wypadek samochodowy na autostradzie. Pański samochód dachował i cudem uniknął pan śmierci.

Michael spróbował po raz trzeci unieść głowę, ale lekarz przycisnął mu czoło.

– Proszę się nie ruszać. Ma pan uszkodzony kręgosłup. Musieliśmy pana zoperować, żeby połączyć dwa kręgi i wyprostować kręgosłup. Mamy nadzieję, że pan wyzdrowieje, ale to może potrwać długie miesiące.

– Czuję się, jakby ktoś mnie pobił, a potem jeszcze kopał.

– Wcale mnie to nie dziwi – odparł doktor Hamid. – Jednym z częstych symptomów poważnych urazów szyi jest chroniczny ból w różnych miejscach ciała. Podajemy panu dożylnie środki przeciwbólowe i będziemy to robili tak długo, jak będzie trzeba.

– Proszę mi przypomnieć, gdzie jestem? – Michael ściągnął brwi.

– Klinika Trinity-Shasta, niedaleko góry Shasta.

– Góra Shasta? Co miałbym tutaj robić?

Ruda kobieta przysunęła sobie krzesło i usiadła obok łóżka Michaela.

– To najbliższy miejsca wypadku szpital z oddziałem urazowym. Miał pan szczęście w nieszczęściu. Ten wypadek to prawdziwa tragedia, ale Trinity-Shasta ma jeden z najbardziej nowoczesnych oddziałów urazów kręgosłupa w kraju. Gdyby trafił pan na izbę przyjęć szpitala w małym miasteczku, z pewnością już by pan nie żył albo był sparaliżowany od szyi w dół.

– Wciąż próbuję ustalić, co robiłem koło góry Shasta. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam…

Michael umilkł. Co jest ostatnią rzeczą, którą może pamiętać? Rozmowa z kimś o czymś w jakimś barze. Mógł pamiętać witrażowe okno nad drzwiami, głośny śmiech ludzi. Nie potrafił ustalić, gdzie to mogło być, z kim i o czym rozmawiał.

– Proszę się tym nie martwić. To nieistotne. Wszystko wróci. Coś do picia? Woda czy sok z żurawin? – spytała ruda kobieta.

– Rozmawialiśmy o… o czymś związanym ze światłem. Tak, o prędkości światła. Dlaczego rozmawialiśmy właśnie o tym? – zastanawiał się Michael.

– Z kim pan rozmawiał? – zainteresowała się kobieta.

Michael zacisnął powieki i starał się wyobrazić sobie okno z witrażem i twarz mężczyzny, z którym tam siedział i rozmawiał. Widział jednak tylko niewyraźną, zamazaną plamę i słyszał dziwną stłumioną paplaninę.

– Nie. Nie jest dobrze. Nic nie pamiętam.

– A przy okazji, nazywam się Catherine. Doktor Catherine Connor – przedstawiła się rudowłosa kobieta.

– Och, tak – mruknął Michael. Wydała mu się nawet atrakcyjna jak na kobietę z rudymi włosami, choć musiała być cztery albo pięć lat starsza od niego. – Lekarz jakiej specjalności?

– Terapia pourazowa, zarówno fizyczna, jak i psychologiczna. Pomagam ludziom dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach, takich jak głębokie wstrząsy, i po urazach – uszkodzeniach mózgu czy złamaniach kręgosłupa. Dlatego jestem tutaj i z panem rozmawiam.

– Proszę się nie obrazić, ale to wszystko chyba dużo kosztuje. Jak ja za to zapłacę?

Doktor Connor uśmiechnęła się i pokiwała głową.

– Proszę się nie martwić. Nie będzie musiał pan płacić. Klinika Trinity-Shasta jest fundacją badawczą non profit, finansowaną ze źródeł prywatnych. Może pan w to nie wierzyć, ale to my dostaniemy od pana dużo więcej niż pan od nas.

– Jak długo będę musiał tak leżeć? Czuję się jak potwór Frankensteina.

– To zależy od doktora Hamida. Kiedy kręgi szyjne się przesuwają, zerwaniu ulegają mięśnie szyi, naczynia krwionośne, więzadła, nerwy i przełyk. Oczywiście będziemy regularnie robili tomografię komputerową i gdy tylko nabierzemy pewności, że może pan poruszać się bez bólu, postawimy pana na nogi. Moim zdaniem pacjenci powinni rozpoczynać terapię ruchową jak najszybciej.

– Dziękuję. – Michael odchrząknął. – Czy teraz mógłbym dostać coś do picia? Jak mam się do pani zwracać? Doktor Connor czy Catherine?

– Będziemy się często widywali, więc może Catherine.

– Przepraszam, że nie mogę podać ci ręki, Catherine. Nazywam się…

Urwał. Poczuł się, jakby w środku jego głowy ktoś nagle zatrzasnął czarną okiennicę. Nie potrafił sobie przypomnieć, jak się nazywa. Co więcej, nie przychodziło mu na myśl żadne imię, nawet takie, które powinien pamiętać.

Wpatrywał się w doktor Connor, mrugając nerwowo. Dlaczego nie pamięta swojego imienia? Miał pustkę w głowie.

Doktor Connor pogładziła go po włosach.

– Masz na imię… – próbowała delikatnie zachęcić Michaela do myślenia. – Nie skupiaj się na tym zbyt mocno. Lepiej pomyśl o swojej matce, jak się do ciebie zwracała. Pomyśl o swoich przyjaciołach, jak śpiewali ci Sto lat na urodziny. Sto lat, sto lat, niech żyje nam kochany la, la, la! – zanuciła. – Czy pamiętasz tort i świeczki? Pamiętasz, jak ci śpiewali? Czy możesz to odtworzyć?

Michael słuchał lekarki, ale w głowie nadal miał pustkę. Pustkę i ciszę. Nie pamiętał swojej matki. Nie pamiętał jej głosu. Nie mógł sobie przypomnieć, jak wyglądała.

Po chwili zaczerpnął powietrza jak pływak.

– Nie wiem, Catherine. Nie potrafię nic wymyślić.

– Nie denerwuj się. Po wypadku ludzie często mają amnezję. Są metody, za których pomocą odbudujemy twoją pamięć. Będziemy to robili razem, kroku po kroku.

– Ale jak, do cholery, mogę nie pamiętać swojego imienia?

– Takie przypadki zdarzają się dość często. Pracuję z młodymi żołnierzami, którzy wrócili z Iraku i cierpią na to samo. Twój mózg doznał tak ogromnego wstrząsu, że po prostu się wyłączył. Tak jak ktoś, kto chowa się pod kołdrą i nie chce stamtąd wyjść.

– Podaj mi kilka imion.

– Słucham?

– Powiedz mi kilka imion i może będę mógł ustalić, które jest moje.

– To tak nie działa. Wybierzesz to, które z czymś ci się kojarzy. A to wcale nie musi być twoje imię i jeszcze bardziej się pogubisz.

Michael leżał wpatrzony w sufit. Potem zerknął w bok na doktor Connor. Słońce oświetlało jej włosy i wyglądała jak anioł. Choć poznał ją przed chwilą, czuł, że jest od niej zależny. Jak inaczej dowie się, kim jest i co robi tutaj, niedaleko góry Shasta?

– Mój wypadek… Czy wiesz, co się stało? – odezwał się.

– Nie znam szczegółów. Ratownicy z karetki powiedzieli, że twój samochód zjechał na przeciwny pas i zderzył się z nadjeżdżającą ciężarówką.

Michael zamknął oczy i starał się to sobie przypomnieć. Nie mógł. Czarna okiennica wciąż była zamknięta. Jak można zderzyć się z ciężarówką i tego nie pamiętać?

Nagle przyszła mu do głowy myśl: Przecież kiedy karetka mnie tu przywiozła, musiałem mieć jakiś dokument. Portfel, karty kredytowe, prawo jazdy. I komórkę. Przecież samochód miał tablice rejestracyjne. Policja może ustalić moją tożsamość.

– Catherine…

Kobieta notowała coś w żółtym notesie. Spojrzała na Michaela, a ten wyczytał z jej twarzy to, co za chwilę powie.

– Ty wiesz, jak się nazywam – stwierdził.

– Tak, ale chciałam cię zachęcić, byś sam sobie przypomniał. To ważna część twojej terapii poznawczej.

– Możesz mi powiedzieć?

– To w niczym nie pomoże.

– Nieważne. Chcę wiedzieć, jak się nazywam. Proszę, Catherine. I nie tylko to. Kim jestem? Gdzie mieszkam? Czy rodzina wie, co się ze mną stało? Czy ktoś przyjdzie mnie odwiedzić?

Doktor Connor przerzuciła kilka stron w notesie.

– Nie powinnam ci tego mówić. To wbrew moim zasadom. Powinnam przeprowadzić z tobą wywiad dotyczący pamięci autobiograficznej. Dopiero wtedy będę mogła ocenić, jak poważna jest twoja amnezja wsteczna i podjąć odpowiednie leczenie.

– Proszę, powiedz mi, jak się nazywam!

– Dobrze. – Catherine zajrzała do notatek. – Nazywasz się Gregory John Merrick. Mieszkasz w San Francisco przy Pine Street czterdzieści cztery. Dzielisz apartament z kolegą z pracy, Kennethem Gearym. Jesteś mechanikiem okrętowym i pracujesz w Moffatt i Nichol. Twoja siostra Sue mieszka w Oakland, z mężem Jimmym i dwójką dzieci. Ojciec zmarł dwa lata temu. Matka mieszka teraz w Baywood Apartments, blisko siostry. Siostra przywiozła ją tutaj tuż po wypadku i obydwie interesują się twoim zdrowiem.

Przerzuciła dwie kartki i dodała:

– Twoja siostra była tutaj wczoraj po południu i rozmawiała z pielęgniarką Sheringham.

Michael milczał.

– Pomogło? – zapytała po chwili doktor Connor.

Michael nie mógł poruszyć głową, bo przeszkadzał mu plastikowy kołnierz. Z jego oczu płynęły łzy.

– Wciąż nic nie pamiętam. Nadal nie wiem, kim jestem.

– Przykro mi, ale tak działa twój mózg. Może sterować pamięcią tak, żeby omijała uszkodzone obszary, ale to ty musisz rozpocząć ten proces.

Catherine wstała. Wyjęła chusteczkę z pudełka stojącego na szafce przy łóżku i osuszyła mu oczy, a potem pomogła wydmuchać nos.

– Jak długo spałem? – zapytał Michael.

Catherine przyglądała mu się uważnie przez chwilę, tym razem bez uśmiechu.

– Do wypadku doszło jedenastego listopada. Dziś jest szósty lutego. A więc dwa miesiące, trzy tygodnie i cztery dni.

Rozdział 3

Kiedy Catherine po raz pierwszy zabrała Michaela na dwór, był jasny i bardzo zimny dzień. Po bezchmurnym niebie nad górą Shasta płynęło kilka pierzastych obłoków.

Bliskość góry nieco Michaela zaskoczyła. Mogła być oddalona najwyżej o osiem, dziewięć kilometrów.

– Weszłaś na nią kiedyś? – zapytał Catherine.

– Raz, latem dwa lata temu. Razem z grupą z kliniki. Wszystko, co o niej mówią, to prawda. Cóż mogę powiedzieć? Na szczycie panuje nieziemska atmosfera. Czujesz się bliżej Boga, Buddy, czy w kogo tam wierzysz.

– To piąty pod względem wysokości szczyt Gór Kaskadowych – oznajmił Michael.

Zdziwił się tym, co powiedział. Odwrócił wózek i rzucił do Catherine:

– Skąd, to wiem? – Podniósł rękę. – Zaczekaj… Wiem też, że ma cztery tysiące trzysta dwadzieścia dwa metry wysokości i około ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów sześciennych objętości.

– Doskonale, to już coś. Zaczyna wracać ci pamięć. Jesteś mechanikiem, więc nic dziwnego, że radzisz sobie z liczbami.

Zawiozła go ścieżką z czerwonej kostki na koniec ogrodu różanego. Klomby przykryte były śniegiem, a róże wyglądały jak zamarznięte patyki. Michael miał na sobie granatową ocieplaną kurtkę z kapturem, ciepłe buty i był przykryty grubym kocem w szkocką kratę. Catherine włożyła futro z lisa i białą czapkę z pomponem.

Zatrzymali się i lekarka usiadła na ławce. Było tak zimno, że z nosów leciała im para. Z daleka wyglądali, jakby palili papierosy.

– Rozmawiałaś z doktorem Hamidem dziś rano? – zapytał Michael. – Jak długo chce mnie tu trzymać?

Catherine pokiwała głową.

– Trudno powiedzieć. Fizycznie doskonale dajesz sobie radę, choć doktor Hamid wciąż martwi się o twój kręgosłup. Całkowite wyleczenie może zająć jeszcze długie miesiące. Najbardziej jednak niepokoi nas twoja amnezja. Nie możemy wypuścić cię do domu, bo nie pamiętasz, gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz i nawet nie wiesz, czym się zajmujesz. Twoja siostra Sue zaproponowała, że się tobą zaopiekuje, ale ty potrzebujesz specjalistycznej terapii, którą prowadzimy tylko tutaj. A z Oakland trudno byłoby codziennie dojeżdżać.

– A więc nie wiesz, jak długo to potrwa?

– Gregory, sądząc po moich ostatnich pacjentach, trzy do czterech miesięcy. Nie mogę być bardziej precyzyjna. Być może twój system nerwowy zareaguje wcześniej i pamięć powróci. Jednak będę z tobą szczera: to zdarza się bardzo rzadko.

Wózek, na którym siedział Michael, zaskrzypiał pod jego ciężarem. Wciąż był zmęczony, wszystko go bolało, szczególnie ramiona i plecy, a kiedy próbował stanąć, czuł taki ból kolan, że musiał zagryzać wargę, żeby nie krzyczeć.

Najbardziej jednak męczyło go to, że nie mógł sobie przypomnieć, kim jest. Wydawało mu się, że uderza głową w mur, jakby cierpiał na autyzm. Pod koniec dnia był wyczerpany psychicznie. Poza tym bolała go nie tylko głowa, ale całe ciało.

Choć widok częściowo zasłaniały bezlistne drzewa otaczające ogród różany, Michael wyraźnie widział oszałamiająco piękne ośnieżone szczyty góry Shasta.

Przez ułamek sekundy poczuł coś w rodzaju wspomnienia. Błysk światła, strzępek czyjegoś głosu i, a to było najbardziej sugestywne, bardzo delikatny zapach lekkich kwiatowych perfum.

– Gregory, dobrze się czujesz? – spytała Catherine. – Wyglądasz jak… Sama nie wiem. Jakbyś czegoś nie rozumiał.

Michael pokręcił głową.

– Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zdezorientowany. Przecież pierwszy raz od trzech miesięcy wyszedłem na dwór, nawet jeśli większość tego czasu przespałem.

– Chciałabym ci coś pokazać – powiedziała Catherine. – Tak naprawdę tylko dlatego cię tu przywiozłam.

Wstała i zaczęła pchać go po kamiennej ścieżce. Gdyby był małym dzieckiem, z pewnością otworzyłby buzię, wydając dźwięk „rrrrrrrrrrr”. Czy to wspomnienie z dzieciństwa, jak matka woziła go w wózku? W wyobraźni próbował się odwrócić, aby zobaczyć jej twarz. Niestety, nie mógł.

Na końcu ogrodu różanego minęli łuk z cegieł i zjechali na mały betonowy zjazd. Znaleźli się tuż obok białych ścian kliniki. Za rogiem ciągnęła się ulica z zadbanymi parterowymi domkami. Wszystkie w pastelowych kolorach, jedne różowe, inne żółte. Przed każdym stał zaparkowany samochód zasypany śniegiem, a na chodnikach nie było śladów opon. Michael doszedł do wniosku, że żaden z mieszkańców nie wychodził dziś z domu.

Jezdnię odśnieżono i posypano piaskiem, więc Catherine pchała Michaela samym jej środkiem. Świeciło słońce i panowała cisza, którą czasami przerywały dochodzące z domów odgłosy telewizorów.

Po obu stronach drogi rosły drzewa, teraz zupełnie nagie. Michaelowi przypomniała się fraza: Tak oto w zimie stoi samotne drzewo, ale nie pamiętał dlaczego i skąd ją zna.

– To jest Trinity – rzekła Catherine. Zatrzymała się, żeby wytrzeć nos. – To nasza lokalna społeczność.

– Bardzo spokojna, choć przyznam, że nieco senna.

– Dlatego ludzie się tutaj sprowadzają. Chcą spokoju, świeżego powietrza i miłych sąsiadów. A przede wszystkim spokoju. – Catherine znów zaczęła pchać wózek.

– A gdzie pracują? Jakie jest najbliższe miasto?

– Niektórzy z nich są na emeryturze, ale większość pracuje w domu. Jedna czy dwie osoby mają biznesy w Redding i Yreka. Chyba jedna z nich jest prawnikiem od odszkodowań powypadkowych. Dziś nikt nie pracuje, bo przecież jest sobota.

Catherine dalej pchała wózek. Skręcili i doszli do dużego placu przypominającego boisko, który otaczały domy. Jego skrajem szła dziewczynka w czerwonej budrysówce z kudłatym, białym psem pasterskim. Inna dziewczynka w różowej wiatrówce jeździła na rowerze. Podjechała do Michaela i Catherine i zaczęła jeździć wokół nich. Kręcone włosy miała związane w dwa kucyki. Była bardzo blada, a na jej lewej skroni widać było wyraźnie świeżą bliznę. Wyglądała tak, jakby ktoś uderzył ją maczetą.

– Kto ty jesteś? Nigdy cię tu nie widziałam – zwróciła się do Michaela. – Jesteś kaleką?

– Ma na imię Gregory, Jemimo, i został ranny w wypadku samochodowym, ale czuje się już lepiej i niedługo będzie chodził. Więc uważaj, co mówisz, bo już wkrótce stłucze cię na kwaśne jabłko.

Jemima nadal jeździła wokół nich.

– Niech tylko spróbuje, to powiem mamie.

– Jem, chodź już, bo się spóźnimy! – krzyknęła dziewczynka z psem.

– Dokąd idziesz? – zapytał Michael.

Jemima postukała palcem w nos.

– Pilnuj swojego nosa, panie Ciekawski! – I zaczęła szybko pedałować, żeby dogonić koleżankę.

– Ach, te dzieciaki! – westchnęła Catherine. – Pewnie byłam jeszcze gorsza, gdy miałam tyle lat, co ona. Zawsze pakowałam się w tarapaty.

Michael bardzo chciał powiedzieć „Ja też”, ale nie mógł sobie przypomnieć swojego dzieciństwa. Nic nie pamiętał. Nie pamiętał, czy miał rower lub wrotki. Nie pamiętał, czy chodził po drzewach.

Tak oto w zimie stoi samotne drzewo.

Catherine pchała wózek przez boisko. Słońce odbijało się od śniegu i raziło w oczy. Kiedy Michael podniósł rękę w rękawiczce, żeby osłonić oczy, znowu poczuł coś w rodzaju wspomnienia, podobnego do tego z ogrodu. Tym razem był to głos, chyba głos kobiety. Błysk światła, słaby zapach kwiatowych perfum. A wszystko to trwało ułamek sekundy.

Na boisku Michael dostrzegł dwa samotne kosze do koszykówki z siatkami zasypanymi śniegiem. Pomyślał, że to dość dziwne, że nigdzie nie ma żadnych śladów na śniegu, ani ludzkich, ani zwierzęcych. Żadnych śladów po nartach czy sankach, a przecież w miejscowości położonej tak blisko zimowego kurortu u podnóża góry Shasta każdy powinien mieć narty albo sanki, a już na pewno sanki dla dziecka.

Chciał powiedzieć o tym Catherine, ale coś go powstrzymało, choć nie wiedział co.

– Catherine! Dokąd ty mnie ciągniesz? Czy też mi powiesz, żebym pilnował swojego nosa? – zażartował Michael.

– Chciałam cię przywieźć właśnie tutaj. – Zatrzymali się przed bladożółtym domem. Catherine przejechała wózkiem obok pokrytego śniegiem jeepa compassa. Kiedy dojechali do werandy, w drzwiach pojawiła się młoda uśmiechnięta kobieta i do nich pomachała.

– Cześć, Isobel! – zawołała Catherine. Ustawiła wózek Michaela tak, by łatwiej go było wciągnąć dwa stopnie wyżej. Młoda kobieta chwyciła wózek z jednej strony i razem wniosły do przedpokoju.

– Teraz poczułem się jak kaleka – powiedział Michael.

– Nie wygłupiaj się – zrugała go Catherine. – Przecież wracasz do zdrowia!

Odwróciła wózek i zawiozła Michaela do salonu. Kretonowe rolety w dużym wykuszowym oknie opuszczono aż do parapetu, co sprawiało, że światło było stonowane i przymglone.

Michael się rozejrzał. W pokoju stały dwa fotele i masywna kanapa, a wszystko obite tkaniną w kwiaty. Po lewej stronie był gazowy kominek z piaskowca z płonącymi polanami. Nad kominkiem wisiał ogromny, oprawiony w ramy obraz przedstawiający chatę w mrocznym lesie, przed którą stoi czwórka traperów.

Pod obrazem, na sosnowej półce stała kolekcja małych porcelanowych figurynek. Pieski, Indianie w skórach, postacie z bajek Disneya, takie jak Bambi i Tuptuś, choć jeśli ktoś zapytałby Michaela, z pewnością nie przypomniałby sobie tych imion.

– Może pomogę ci zdjąć tę kurtkę? – zapytała Isobel. – Tutaj jest naprawdę ciepło. Tak jak lubię.

Podeszła do niego i odwinęła go z koca. Potem zaczęła odpinać zatrzaski kurtki pod szyją.

– Isobel, przestań. Przecież mogę wstać, może mi się uda. Tak będzie o wiele prościej – powiedział Michael.

Podjął dwie próby i w końcu udało mu się stanąć. Z trudem utrzymywał równowagę tuż przez płonącym kominkiem, przestępując z nogi na nogę jak pijak. Isobel uśmiechnęła się i rozpięła zamek jego kurtki.

– Będziesz chodził, zanim się spostrzeżesz. A to się przyda, szczególnie jesienią, kiedy trzeba będzie grabić liście.

Kiedy to powiedziała, Michael zamrugał i spróbował lepiej jej się przyjrzeć. Była szczupła, nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Brunetka o równo obciętych włosach z długą grzywką. Była ładną kobietą, miała wydatne kości policzkowe i duże brązowe oczy, a także prosty nos i kształtną brodę. Pełne, różowe usta sprawiały wrażenie, jakby była nadąsana albo zaraz miała go pocałować.

Ubrana była w obcisły fioletowy golf i czarne spodnie rurki. Jak na kobietę tak niską i szczupłą, o wąskich biodrach, miała bardzo duży biust.

– Przepraszam, Isobel – odezwał się Michael. – Nie przedstawię się z bardzo prostego powodu: nie pamiętam, kim jestem.

Isobel pomogła mu wyciągnąć ręce z rękawów kurtki, po czym położyła ją na parapecie.

– Catherine powiedziała, że masz na imię Gregory. Albo Greg, jak mówi twoja siostra.

– Też mi to powiedziała, ale nie czuję się jak Gregory. Nie pamiętam, żeby ktoś nazywał mnie Gregory czy Greg. Nikt nigdy nie śpiewał Gregory. Gdybyś poprosiła mnie teraz o autograf, nie wiedziałbym, co mam napisać.

– Co takiego kryje się w imieniu? – zastanawiała się Isobel. – Wiesz, co kiedyś powiedział William Butler Yeats?

– Nie, nie wiem. Kto to jest William Butler Yeats?

– Słynny irlandzki poeta. Powiedział, że wytwory pisarza są jedynie odzwierciedleniem nastrojów i pasji jego serca, którym on nadaje chrześcijańskie imiona i nazwiska i zsyła je, żeby chodziły po ziemi.

– Chyba nie rozumiem.

– A ja wierzę, że właśnie tacy jesteśmy, Greg. My, ludzkie istoty. Wszyscy jesteśmy niczym innym, jak tylko nastrojami czy pasjami Boga, który nadaje nam imiona, a potem wysyła nas, abyśmy czynili to, co On chce. Liczy się to, jakim nastrojem czy pasją jesteśmy, a nie, jak się nazywamy.

– Można i tak na to spojrzeć – zgodził się Michael. – Ale ja chciałbym widzieć, jak mam na imię. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jestem pewny, że nazywam się Gregory. Chyba tak. To imię widnieje na moim prawie jazdy i kartach kredytowych. Ale i w sercu, i w głowie nie czuję, bym nazywał się Gregory.

– Ale nie będziesz się denerwował, jeśli będę cię tak nazywała?

– Oczywiście, że nie. Jeśli o mnie chodzi, możesz się do mnie zwracać, jak chcesz. Wspominałaś o sprzątaniu liści jesienią.

– O, żartowałam. Chyba że lubisz pracować w ogrodzie, to zapraszam.

– Nie pamiętam, czy lubię ogrodnictwo czy nie. Zresztą jesienią chyba już mnie tutaj nie będzie. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Zapadła długa, kłopotliwa cisza. Isobel spojrzała na Catherine, a ta powiedziała:

– Niestety, Gregory, ale bardzo prawdopodobne, że będziesz.

– Co? Nie mówisz tego poważnie.

– Nie chciałam cię martwić przed wizytą u Isobel, ale doktor Hamid sądzi, że najwcześniej będzie cię mógł wypisać dopiero pod koniec lata.

Michael usiadł na wózku.

– Dopiero? Mówiłaś trzy, cztery miesiące. Przecież pamięć zacznie mi wracać wcześniej.

– Wszyscy mamy taką nadzieję. Ale właśnie dlatego cię tu przywiozłam. Chciałam cię przygotować.

– Przygotować na co, Catherine? Nie rozumiem.

– Chciałam, żebyś poznał Isobel. Gdy tylko staniesz się sprawny fizycznie i nie będziesz wymagał całodobowej opieki, zamieszkasz tutaj, z nią. Będziesz mógł prowadzić normalne życie, ale blisko kliniki, żebyś dwa razy dziennie mógł chodzić na terapię leczącą amnezję pourazową. Jeśli nie podoba ci się ten pomysł albo wydaje ci się, że nie dogadacie się z Isobel, powiedz mi. Zrobimy wszystko, żeby znaleźć kogoś, kto będzie ci odpowiadał.

– Jestem pewna, że się dogadamy. – Isobel się uśmiechnęła. – Mam nadzieję, Greg, że lubisz lasagne, to moja specjalność.

Michael pokręcił powoli głową.

– Sam nie wiem, czy lubię, czy nie. Nie pamiętam. Nawet nie wiem, co to są lasagne.

– Ale nie masz nic przeciwko zamieszkaniu z Isobel? – zapytała Catherine.

– Nie, chyba nie.

– Doskonale. Proszę, zaczekaj tutaj chwilę. Szybko ustalę z Isobel kilka spraw.

– Jasne, przecież i tak nigdzie nie pójdę – mruknął.

Catherine i Isobel wyszły do kuchni. Michael usłyszał słowa: „nie oczekiwać za dużo”, ale po chwili zamknęły drzwi i zapadła cisza.

Michael siedział na wózku i się rozglądał. Choć Isobel wydała mu się kobietą zadbaną i atrakcyjną, to co do wystroju wnętrza i jej gustu miał pewne wątpliwości. Chyba długo musiała szukać tak ponurego i przygnębiającego obrazu, nie wspominając o porcelanowych figurkach…

A może on też miał porcelanowe figurki na kominku, w swoim mieszkaniu przy Pine Street? A obrazy wiszące na jego ścianach były bardziej posępne i smętne niż ten? Nie mógł sobie przypomnieć.

W kącie pokoju stał stolik, a na nim kolorowe zdjęcie poważnego mężczyzny o ziemistej cerze, w okularach bez oprawek i zaczesanych do tyłu siwych włosach. Być może był to ojciec Isobel, ale Michael nie dostrzegł podobieństwa. Mężczyzna na fotografii miał urodę Latynosa.

Po kilku minutach Michael postanowił sam włożyć kurtkę. Stękając z wysiłku, wstał z wózka i pokuśtykał do okna. Kiedy się schylał, żeby podnieść kurtkę, usłyszał silnik samochodu. Uchylił roletę i wyjrzał na dwór.

Na ulicy, tuż przed domem Isobel, stał zaparkowany czarny cadillac escalade. Miał przyciemnione szyby, ale okno pasażera było do połowy otwarte i Michael zobaczył siedzącego w samochodzie mężczyznę o dziwnie białych włosach i białej twarzy, w ciemnych okularach. Kiedy uniósł roletę nieco wyżej, aby lepiej się przyjrzeć, okno natychmiast się zamknęło i cadillac odjechał, zostawiając chmurę spalin.

Rozdział 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 18

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 19

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 20

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 21

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 22

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 23

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 24

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 25

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 26

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 27

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 28

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Epilog

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej