Nowa rzeczywistość - Puzio Magda - ebook + książka

Nowa rzeczywistość ebook

Puzio Magda

3,3

Opis

Przerażająca wizja popandemicznej rzeczywistości, w której nikt nie może być pewny, co przyniesie jutro

Cztery przyjaciółki z małego miasteczka Nowogłos dorastały razem, odliczając czas do osiągnięcia upragnionej dorosłości i wolności. Ta jednak nie nadeszła. W dniu, w którym zaczynamy śledzić ich losy, żyją już w nowej rzeczywistości – restrykcje i obostrzenia, konieczność planowania codziennych spraw z wyprzedzeniem – począwszy od wyjść do restauracji czy galerii handlowej po trasy spacerów czy joggingu to dla nich codzienność. W popandemicznym świecie spontaniczne wyjazdy czy spotkania w większym gronie są niemal nierealne.
Wanda, Matylda, Zuza i Hanna żyją w zastraszonym, nieustannie inwigilowanym społeczeństwie. Doskonale zdają sobie sprawę, że na co dzień ulegają manipulacji władzy. Aby stworzyć sobie namiastkę niezależności, zaczynają działać w podziemnym ruchu oporu. Kim są wykluczeni, którym chcą pomóc? Czy to naprawdę niebezpieczni obłąkani? A może wykluczonym jest każdy, kto nie potrafi odnaleźć się w otaczającym świecie, niezależnie od daty, otoczenia i ustroju politycznego?

Odkażanie miasta oznaczało trzydniowy lockdown – kilka otwartych sklepów z rzeczami pierwszej potrzeby, możliwość krótkiego wyjścia z własnym psem, praca możliwie zdalna, jeśli nie, to docieranie do niej wyłącznie pod parasolem i w kombinezonie. Rząd nigdy nie określił precyzyjnego składu rozpylanej substancji. Stworzył z niej coś na kształt narzędzia do siania niepokoju, a wręcz postrachu wśród społeczeństwa. Mówiono, że substancja odkażająca jest czymś pochodnym od żrących kwasów, czymś, co w zetknięciu z człowiekiem przyśpiesza, a nawet powoduje zakażenie. Wszystkie pogłoski były przedziwne, jednak to właśnie takie złowrogie informacje kodowały się w umysłach zalęknionego społeczeństwa najłatwiej. Oczywiście istniała grupa alternatywnych naukowców, którzy chcieli rozwiązać zagadkę składu substancji na odkażanie. Niestety takie osoby były traktowane jak rewolucjoniści, a rewolucjonista w oczach rządu to synonim zdrajcy stanu.

Magda Puzio
Rodowita jarosławianka, która z życia w małym mieście uczyniła swoje główne źródło inspiracji. Niepoprawna marzycielka, wierząca, że dzięki ciężkiej pracy i dobrej energii zrealizuje swoje wszystkie plany. Na kilka dni przed swoimi trzydziestymi urodzinami dowiedziała się, że jej marzenie z dzieciństwa się spełni – wyda swoją debiutancką powieść. Wychodzi z założenia, że każde, nawet przykre doświadczenie niesie ze sobą naukę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (6 ocen)
2
1
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madlenna1

Nie polecam

Covidowe pierdy ...
00

Popularność




Dla wszystkich,

Rozdział 1

Obudziła się pięć minut przed codziennym budzikiem. Rozejrzała po mieszkaniu – na tacy obok stał kieliszek pełny białego wina i butelka wody gazowanej, a bliżej okna, na parapecie, popielnica i kilka niedopałków. Spojrzała na telefon – 1 stycznia 2035 roku, godzina 7:02. Kolejny sylwester spędzony w domu, na wirtualnej imprezie z paczką znajomych. A tak liczyła, że tym razem będzie inaczej… Bezpodstawna kwarantanna skończyła się właśnie dzisiaj.

Ostatni wieczór w roku rząd umilił retransmisją telewizyjną programu sylwestrowego z dziewięćdziesiątego siódmego roku, podczas którego jedna z prezenterek totalnie upiła się na wizji. Teraz trudno sobie coś takiego wyobrazić, ponieważ wszystkie programy na żywo były nagrywane wcześniej. Telewizja Narodowa nawet tego skrzętnie nie tuszowała – przecież obywatele i tak się temu nie sprzeciwią, nie zmienią kanału, bo właściwie nie mają wielkiego wyboru. Inne stacje telewizyjne były zablokowane, można je oglądać wyłącznie nielegalnie.

W tych niby niezależnych stacjach telewizyjnych, ale kontrolowanych przez rząd, puszczano tylko filmy, i to w kółko te same. W Narodowej przynajmniej miało się wrażenie tego, że ogląda się, jak kraj świętuje. Kraj… Kraj świętował wtedy, gdy można było wyjść na ulice, na imprezy, koncerty… Kiedy to było?

Imprezy sylwestrowe sprzed pierwszej fali wirusa ledwo co pamiętała. Słyszała jeszcze wspomnienia rodziców – co roku ci sami artyści, którzy przestali się starzeć w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, wystąpienia rządzących, życzenia noworoczne. Ani słowa o wirusie. Jeszcze w 2019 było podobno normalnie – fajerwerki, imprezy plenerowe, bale w lokalach, domówki. Dowolna liczba ludzi, dowolna forma rozrywki. Od 2020 wszystko się zmieniło. Ludzie myśleli, że to tylko jeden rok z wirusem i bez dużych, hucznych zabaw. Trwało to jednak parę lat, które zupełnie wystarczyły, by zmienić ich mentalność. Mimo że wirus nie atakował mózgu, to wpływał na psychikę bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Mówiło się o przypadkach depresji, problemach z socjalizacją… Trudno się dziwić, skoro ona sama miała parę lat przerwy od normalnej szkoły – większość podstawówki spędziła na zdalnym nauczaniu, dopiero do liceum poszła normalnie. „Normalnie” w rozumieniu na przykład jej rodziców. Dla niej szkoła pełna ludzi, spędzanie kilku godzin dziennie nie przed monitorem, a przed tablicą, przerwy z koleżankami, nie online, a tak naprawdę twarzą w twarz… To dla niej nie było normalne, to było przedziwne.

Prawie każdy z jej rocznika musiał spędzić kilka godzin u psychologa, by poradzić sobie z tym, że kontakt z ludźmi nie jest zabroniony. Wręcz przeciwnie – te kilka lat pomiędzy jedną a drugą falą wirusa obfitowało w pasmo wymogów i nakazów, by się socjalizować. Nie było już hasła „Zostań w domu”, a „Wyjdź z domu”. Każdy uczeń poza zajęciami szkolnymi musiał chodzić na przynajmniej jedne dodatkowe – w większych miastach były większe możliwości, ale nie tutaj – poza siatkówką, pływaniem, crossfitem i klubem szachowym nie było zbyt wielu opcji. Nie można było wybierać zajęć online, bo rząd chciał doprowadzić do zacieśnienia więzi społecznych, które zostały mocno nadwyrężone po paru latach covida.

Druga fala wirusa nadeszła jeszcze przed maturą, ale lockdown ogłosili w ostatni dzień egzaminów. Zrobiło się dużo trudniej i dużo bardziej złowrogo. Ludzie myśleli, że znają chorobę i wiedzą, jak się zachować. Nie tak łatwo było nimi sterować. Tylko że… to nie był ten sam wirus, co na początku lat dwudziestych. Rząd potwierdził, że dotychczasowe szczepionki przed nim nie chronią. Był gorszy, zmutowany, a jeśli dopadł kogoś, kto chorował ostatnim razem…

Świat się zmienił. Nie chodziło o zrujnowaną gospodarkę, o niż demograficzny czy duże upośledzenie społeczeństwa w kwestii kontaktów, nomen omen, społecznych. Było jak w filmie postapokaliptycznym – mniej ludzi, bardziej lub mniej określone zło, które zabija albo bezpowrotnie zmienia człowieka. Co najgorsze, wszyscy się do tego już przyzwyczaili. Do inwigilacji, do konieczności zgłaszania wszelkich aktywności, zapisywania się na wizyty w takich miejscach, jak restauracja, sklep czy kościół. Każdy miał swoje patenty, by oszukać system, w podziemiu krążyły bardziej lub mniej skuteczne leki na objawy wirusa.

Właściwa szczepionka podobno jeszcze nie istniała, chociaż średnio raz na pół roku mówiono o innowacyjnych odkryciach, które okazywały się totalnym fiaskiem.

Przeciągnęła się na łóżku.

Nowy rok, dawna rutyna, pomyślała.

Zajmowała małe mieszkanie na parterze kamienicy przy jednej z głównych ulic miasta. Pamiętała czasy, gdy było umeblowane zupełnie inaczej – jakieś kilkanaście lat temu, gdy mieszkała tu jej matka chrzestna.

Miało niewiele ponad czterdzieści metrów kwadratowych. Wchodziło się do niego przez ciemny przedpokój z olbrzymią szafą na buty i płaszcze. Przy drzwiach znajdował się wieszak na maseczki i stolik z płynem do dezynfekcji. Znalazło się tu także miejsce na kuwetę dla kota – tuż przy drzwiach do łazienki.

Łazienka była niewielka, z nieproporcjonalnie ogromną wanną. Można było stamtąd przejść do mniejszego pokoju, który pierwotnie pełnił funkcję sypialni, jednak od kilku lat była to piękna, kobieca garderoba, pełna ubrań. Po jednej stronie wisiały eleganckie koszule i marynarki, a po drugiej był istny miszmasz kolorów i wzorów. W garderobie nie panował bałagan, ale było widać, że porządek nie był najistotniejszy w tym pomieszczeniu. Na środku stał okrągły puf, na którym leżało kilka sukienek, które musiały być mierzone przed internetową imprezą sylwestrową. Mimo że odbyła się w formie online, to jednak trzeba znaleźć okazję do włożenia imprezowych stylizacji. Chociaż w ten sposób można było zachować normalność. Przy drugich drzwiach, które były przejściem do salonu, połączonego z kuchnią, stała niewielka toaletka, a na niej mały kuferek – zapakowany jakby do wyjazdu.

Salon był dobrze oświetlonym, białym pomieszczeniem. Teraz duży pokój dzienny do przyjmowania gości był zupełnie niepotrzebny, ponieważ rzadko były do tego okazje.

Zamiast pokaźnego narożnika, jak kiedyś, w centralnym miejscu pomieszczenia stało wysokie łóżko. Pościel – dość infantylna jak na dwudziestokilkuletnią właścicielkę, już była przykryta ciężką narzutą w kolorze ecru.

Dziś miało być wyjątkowo, nie było czasu na marnowanie wolnego dnia – rząd zezwolił wszystkim niezainfekowanym obywatelom na dodatkowe wyjście lub wyjazd. Oczywiście na spontaniczną wizytę w restauracji czy kinie na co dzień nie było opcji – na to trzeba się zapisać odpowiednio wcześniej. Dużo łatwiej było wyjechać na wieś do rodziców. Wyjazd za miasto, zmiana krajobrazu i… I wyjście na zewnątrz bez maseczki. Ratanowicze to jedno z niewielu miejsc, gdzie można było poczuć się naprawdę swobodnie.

Wstała, założyła szlafrok, przywitała się z kotem Harrym, otworzyła lodówkę… Sadzone czy w koszulce? Włączając ekspres do kawy stojący na parapecie w części kuchennej, zastanawiała się, jak inaczej i nietypowo byłoby spędzać Sylwestra w prawdziwym towarzystwie, a nie na konferencji online. Pamiętała czasy, kiedy rodzice organizowali przyjęcia u siebie, ale tylko kilka razy, w przerwie pomiędzy falami wirusa. Ona była wtedy dzieckiem, bawiła się z nimi, czekała na zimne ognie i życzenia noworoczne, a teraz… Musiała przyzwyczaić się do imprez przez internet. Podobnie jak do programów sylwestrowych z kroniki telewizyjnej w Telewizji Narodowej. Czemu to służyło? Miało pokazać, że kiedyś było normalnie? Nie, dla rządu dopiero teraz było normalnie, a hasła typu: „Masowe imprezy bez żadnego reżimu sanitarnego ani społecznego były pożywką dla bakterii, wirusów oraz eksponowania różnych dewiacji” miały to tylko podkreślać i wmawiać ludziom, że teraz jest lepiej, i to bardziej niż kiedykolwiek.

Siedząc przy szklanym stole, na jednym z czterech różnych, na pozór niepasujących do siebie krzeseł, przyglądała się temu, co dzieje się za oknem. Jak na noworoczny poranek było bardzo słonecznie i ciepło. Chodnikiem przeszło kilka osób – wszystkie z psami. No tak, spacery z psem nigdy nie były zabronione, a w dniu, gdy wszystkie sklepy zamknięto, to była niemal jedyna forma wyjścia, której nie kontrolowały policja, straż miejska ani Służby Sanitarne. Pomachała przez szybę do sąsiadki, której często pomagała, a która dzisiaj sama wyszła na spacer ze swoim pudlem Koko.

Po zjedzonym śniadaniu weszła do garderoby, by przygotować niewielką torbę na wyjazd. Włożyła bluzę po swojej mamie, luźne jeansy i sportowe buty. Spakowała Harry’ego do transportera, włożyła kurtkę i maskę, wyszła z mieszkania i skierowała kroki w stronę samochodu. Samochód też był po mamie. Było to jej pierwsze auto, ale nadal w całkiem niezłym stanie. Zresztą dalsze trasy rzadko wchodziły w grę, więc zielony volkswagen beetle wydawał się idealny.

Włączyła muzykę, bo słuchanie radia i informacji o kolejnych zakażeniach, zapewne wynikających z nielegalnych zgromadzeń w święta, w ogóle nie poprawiłyby jej nastroju. Skierowała się w stronę wschodniego wyjazdu z miasta.

Ulice wyglądały jak zawsze, a ona robiła to co zwykle – liczyła napotkanych ludzi. Na głównej krzyżówce minęła jakąś parę i starszego pana z pieskiem, a koło swojego dawnego liceum dostrzegła trzyosobową grupkę nastolatków – jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na podejrzane nielegalne zgromadzenie. Służby Sanitarne, nazywane także Eskami, mogły określić takim mianem nawet tak małe grupy.

Przy miejskim szpitalu jak zwykle było więcej funkcjonariuszy i ratowników w ochronnych skafandrach niż potrzebujących, a na skraju miasta na przystanku autobusowym minęła grupę ludzi najprawdopodobniej kończących pracę w lokalnej hucie szkła. Poza tym miasto wyglądało na zupełnie opustoszałe. Wiedziała, że to nie wynik hucznej zabawy sylwestrowej i syndromu dnia kolejnego, tylko przykrej codzienności i obostrzeń zabraniających swobodnego poruszania się po ulicach.

Zjechała z ronda i skierowała się w stronę granicy Nowogłosu.

Wyjazd z miasta wiązał się z przejechaniem przez specjalne bramki, podobne do tych na autostradach, okazaniem dowodu tożsamości i sprawdzeniem stanu zdrowia, by nie było wątpliwości, że miasto opuszcza czysta.

– Dokąd to? – zapytał zza pancernej szyby tęgi pracownik o ciemnych oczach w ochronnym kombinezonie.

– Do rodziców, do Ratanowiczów – odpowiedziała mechanicznie. – Na jedną, może dwie noce.

– To na jedną czy na dwie?

– W takim razie na pewno na dwie – odparła lekko poirytowana, ale stwierdziła, że lepiej nie wchodzić w jakąkolwiek polemikę, bo to przedstawiciel Ochrony Granic jest górą i może bez podania powodu cofnąć jej zgodę na wyjazd z miasta.

– Rodzice zdrowi? – zapytał podejrzliwie.

Nie było w tym ani krzty troski, to rutynowe pytanie. Chodziło o to, by żaden mieszkaniec miasta, wracając, nie przywiózł doń wirusa.

Prawda była taka, że wszystkie dane dotyczące stanu zdrowia wszystkich obywateli były w wirtualnej bazie, więc prędzej ona dowiedziałaby się o chorobie rodziców od Służb niż Służby od niej. Najwyraźniej chciano zachować pozory prawa do prywatności obywateli.

– Oczywiście.

– Nazwisko rodziców i dokładny adres?

– Dokładnie taki, jak ten zarejestrowany w dowodzie jako adres rodziców.

– Panią pytam.

Oho, chyba pan ma gorszy dzień, pomyślała.

Odpowiedziała spokojnie i szczegółowo, bojąc się, że poproszą ją o zrobienie dodatkowych badań przed wyjazdem z miasta. Trwałoby to za długo, zresztą kontakt ze Eskami to nic miłego… Ostatnio badała się zgodnie z wymaganiami niewiele ponad tydzień temu, przed Wigilią, ponieważ zaprosiła rodziców do Nowogłosu. Wedle procedury należało wprowadzić do Panelu Aktywności informacje na temat stanu zdrowia ich wszystkich. Mimo że jej mieszkanie było dużo mniejsze i nie tak komfortowe jak dom rodziców, akurat wtedy było dużo łatwiej zaprosić ich do miasta niż z miasta wyjechać. W okresach wyjazdowych, na przykład w święta, rząd kontrolował każdy ruch. Bezpieczniej, a raczej wygodniej i dla świętego spokoju, było zostać w mieście. Wtedy było w nim mniej ludzi, więc istniała możliwość zaproszenia kogoś spoza Nowogłosu, a nawet wyjścia na spacer bez konieczności wcześniejszego informowania o jego trasie. Rodzice, jako prawni właściciele mieszkania, mogli przyjeżdżać do córki, ale jedynie po uprzednim zgłoszeniu wizyty i wykonaniu badań kontrolnych.

***

Mijała kolejne osnute marazmem wioski, pogrążona w ponurych myślach o tym, że kolejny rok zapewne nie przyniesie zmian w kraju, a co za tym idzie, w jej prywatnym życiu również. Nadal będzie musiała odnajdywać się w tej niekomfortowej rzeczywistości i szukać w niej miejsca dla siebie. Czy uśmiechnie się do niej szczęście? Oto jest wyzwanie – w nowej rzeczywistości zapewnić je sobie na co dzień.

Do tej pory często bywała szczęśliwa, nawet w takim świecie. Znała go lepiej niż normalny świat sprzed wirusa. Jednak czuła, że czegoś jej brakuje, że nie jest całkiem spełniona. A przecież dopiero samoakceptacja i spełnienie to gwarancja szczęścia – trwającego cały czas, a nie tylko chwilami. Czy można to osiągnąć w dzisiejszych czasach?

Po pół godzinie leniwej jazdy była pod bramą wjazdową do Ośrodka Ratanowicze. Rodzice prowadzili bazę turystyczną, do której regularnie przyjeżdżali rozchwiani emocjonalnie ludzie z większych miast, by popracować zdalnie w otoczeniu pięknych widoków Pogórza Karpackiego. Mieli tutaj kilka małych domków i jurt, budynek do prowadzenia warsztatów tematycznych – wirus nie panoszył się tu tak bardzo, więc pozwalano na ich organizację, by zachować pozory normalności i dać ludziom możliwość socjalizacji. Ostatnie takie zajęcia odbyły się kilka miesięcy temu, sezony jesienno-zimowe są najbardziej niebezpieczne, a obostrzenia największe.

Dom rodziców stał pośrodku posesji, u podnóża niewielkiego wzniesienia. Wokół las. Brama Bieszczad, a dla przyjezdnych z innych części kraju praktycznie góry.

– No dzień dobry, Wanda! Nie spodziewaliśmy się ciebie tak szybko, mama szaleje w kuchni na twój przyjazd – przywitał ją ojciec bawiący się z psami obok drewutni.

– Hej, tatuś! – wykrzyknęła z samochodu, podjeżdżając przed sam dom.

W pierwszej chwili chciała wykonać gest przypominający o maseczce, ale od razu się zreflektowała, że tutaj maseczka jest zbędna – mimo że to teren ośrodka, obowiązek jej noszenia był nakładany tylko na część, gdzie mogło być na raz więcej gości. I to głównie w pomieszczeniach zamkniętych, zależnie od liczby wczasowiczów.

Zaparkowała pod gankiem. Przy samochodzie już kręciły się psy, Bongo i Łapa, które uwielbiała. Oba mieszkały u niej, gdy były mniejsze – stanowiły przepustkę na spacery dla Wandy i często jedyne towarzystwo przez całe dnie.

W miastach na każdego psa przypadała określona liczba kilometrów do dziennego spaceru, często też można było zdobyć zgodę na wyjścia bez limitu, a każde zwierzę posiadało przy obroży specjalny czip synchronizowany tylko z osobami zgłoszonymi do opieki nad nim. Gdy dalmatyńczyki dorosły, zostały przewiezione do Ratanowiczów, a ona zdecydowała się na kota. Teraz wyprowadzała psa sąsiadki, która nie wyrabiała limitu spacerów ze swoją Koko i mogła do opieki zgłosić kolejną osobę. Dodatkowe dwa, trzy kilometry dziennie i zupełna dowolność w wyborze trasy – to prawie jak niezależność.

Lekko przytuliła tatę. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Ojciec nigdy zbyt wiele nie mówił, ale gdy zobaczyła znajomy błysk w jego szarych, nieco smutnych oczach, wiedziała, że wszystko dobrze, a odwzajemniając go, przekazała, że u niej też.

Z samochodu wyjęła kota i torbę z ubraniami, a w progu domu automatycznie zdezynfekowała dłonie i z zaskoczeniem odkryła, że wcale nie musi zdejmować maseczki – przecież to strefa wolna od nich i nie ma żadnej na sobie…

– Mamuś! Jestem!

– No widzę, widzę, że jesteś, beetelka słychać od bramy! – odezwała się w progu kuchni Maria, ściągając fartuch kucharski i wycierając ręce w białą ściereczkę.

Kobieta miała na oko czterdzieści kilka lat. Dbała o to, by jej styl był niemal młodzieżowy – kolorowy komplet dzianinowych dresów i śmieszne futrzane klapki. No i jak zwykle lekko zabrudzone okulary – z roku na rok szkła były coraz grubsze, a oprawki coraz bardziej ekstrawaganckie. Uwielbiała je i traktowała jako swój znak rozpoznawczy, podobnie zresztą jak córka.

Przytuliły się akurat przy dużym, wysokim do samego sufitu lustrze. Spojrzały na siebie. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że w tafli odbijają się matka i córka.

Były do siebie bardzo podobne. Wanda była ewidentnie młodszą wersją swojej matki.

Nieco niższa od niej – brakowało jej dobrych dziesięciu centymetrów do wzrostu modelki wybiegowej. Była szczupłą i drobną blondynką z włosami opadającymi do połowy pleców, niesfornie układającymi się w nieregularne fale. Jej twarz przypominała delikatną porcelanową lalkę z dużymi brązowymi oczami i wydatnymi ustami.

Wanda lubiła siebie. Lubiła swoje okulary, wiecznie nieułożone włosy i dość chłopięcą sylwetkę. Mimo że najbardziej lubiła nosić luźne ubrania i daleko jej było do hołdowania tym kanonom piękna i stylu, których rząd nie nazywał kobiecymi, a bezpruderyjnymi, miała w sobie dużo powabu i swoistej słodyczy, którą potrafiła przekuć w nieoczywisty seksapil.

– Wypuścili cię bez problemu? – zapytała, tuląc ją znacznie mocniej niż ojciec.

– Jasne, powiedziałam, że mama szaleje z tęsknoty, bo nie widziała mnie kilka dni, poza tym muszę zrobić obchód po wszystkich zakamarkach ośrodka, mając serdecznie gdzieś noszenie maseczki i zgłaszanie liczby kroków, które zamierzam przejść – odpowiedziała z uśmiechem Wanda.

To, za co kochała mamę najbardziej, to jej emocjonalność, dokładnie taka jak jej. Uściski zawsze musiały być tak mocne, jakby jutro mieli wprowadzić kolejny reżim, wzruszenia tak silne, jakby można było limit łez smutku przełożyć na łzy wzruszenia. Obie potrafiły popłakać się nawet przy archiwalnych programach kulinarnych czy podczas oglądania setny raz ich ulubionego serialu, który przenosił ich myślami do starej rzeczywistości…

W domu Wandy nikt nigdy nie wstydził się łez. Ani tych, w których objawiał się ból i troska, ani tym bardziej łez szczęścia i rozrzewnienia. Mimo że od lat sytuacja na świecie jakby nakazywała nałożyć na siebie zbroję i odstawić emocjonalność na bok, rodzice Wandy zawsze pielęgnowali w niej to, by mówić i okazywać uczucia, nie pozwalać na tłumienie ich w sobie, niezależnie czy są pozytywne czy negatywne.

W świecie, gdzie masowa śmierć i choroba stanowiły codzienność, trzeba było starać się to zrozumieć, a nie wypierać. W świecie, gdzie propaganda i inwigilacja nie były już nawet maskowane, tym bardziej trzeba było znać swoje emocje i umieć je przekazywać bez słów. Wandzie wystarczyło tylko spojrzeć na rodziców i wiedziała, jak jest. Oni z kolei dbali o swoją, jak to często mówiła mama, higienę psychiczną, starając się jak najmniej angażować w to, co dzieje się w Polityce Wirusowej, mieli swoje zajęcia, mieli siebie. Tryskali szczęściem jak para nastolatków, patrząc na siebie z płomienną miłością, której dziewczyna czasem wręcz im zazdrościła.

Maria i Łukasz poznali się w czasach, kiedy wirusa w ogóle nie było. Mogli się spotykać i zaznajamiać ze sobą do woli. Wanda nie mogła uwierzyć w ich opowieści, zwłaszcza te, że za ich czasów praktycznie nie było zbyt wielu aplikacji do wirtualnego kontaktu. Mogli się odwiedzać, pomieszkiwać u siebie, gdy studiowali, zamieszkać razem bez konieczności wzięcia ślubu ani określania jakiejkolwiek relacji między nimi.

– Wanda, coś w pracy? – zapytała mama, popijając kawę, przyglądając się badawczo córce.

– W której pracy, mamo? Sprzedaż pewnie spadnie na chwilę w styczniu, ale wiesz, że jest super. Biznes online zawsze jest super. A w gazecie… piszę niemal tylko to, co mi każą, więc trudno popełnić błąd – odpowiedziała zdawkowo.

– Piszesz, co ci każą, a nie jest to zgodne z prawdą? – dopytywała.

To z kolei denerwowało ją w matce – ona zawsze wiedziała, kiedy Wanda miała gorsze dni. A jeśli nie była co do tego pewna, nie krępowała się dopytywać i dociekać.

– No… wydaje mi się, że naczelny dostaje tematy i rozwinięcia chwilę przed kolegium i sam przed sobą udaje, że wszystko jest w porządku. Ale przecież od lokalnej gazety do niezależnej prasy jest spory kawałek, prawda? Ja to wiem, ty to wiesz, redakcja też. A moje propozycje innych tematów na stronie internetowej… Nie przejdzie. Ale chyba nikogo to nie dziwi – ucięła temat.

– Czyli nie chodzi o pracę – wtrącił ojciec, bawiąc się smartfonem.

– Rodzice… wszystko po staremu. Nadal. Nic się nie zmieniło od kilku dni. Nadal mieszkam sama, między świętami nie mogłam się z nikim spotkać. Brakuje mi Matyldy, Hanki, Zuzy…

– No to wzywaj je tutaj! – wykrzyknęła mama. – Mogą przyjechać, mamy paru gości, stołówka jest zamknięta, zameldujemy je w osobnych domkach, spędzicie razem trochę czasu, a ja wproszę się na lampkę wina albo praktykę jogi.

– Nie wiem, czy mają wolne dni na wyjazd, musiałbym się dopytać i ustalić termin… – odpowiedziała, uświadamiając sobie, że to naprawdę dobry pomysł, a nawet lepiej – pomysł genialny, możliwy do zrealizowania.

Od razu zadzwoniła do swoich najbliższych przyjaciółek, ogłaszając, że jeśli nie spotkają się na żywo możliwie jak najszybciej, ona rozsypie się psychicznie, a pyszne słoiki od jej matki do nich nie dotrą.

Przyjaciółki miały sprawdzić kalendarz i wybrać najbliższy wolny termin, w którym w ośrodku w Ratanowiczach nie będzie wielu gości, po czym jak najszybciej zgłosić wyjazd w Panelu Aktywności. Padło na drugi weekend stycznia. Matylda miała dojechać jeszcze dzisiaj wieczorem, korzystając z rządowego dnia wolnego z okazji Nowego Roku.

Zuza była na wyjeździe ze swoimi rodzicami, który zgłosili kilka miesięcy temu. Miała wrócić w przyszłym tygodniu do Rzeszowa, gdzie mieszkała na co dzień, ale także nie mogła doczekać się spotkania w Ratanowiczach.

Hanna nie miała pewności, czy uda jej się w ogóle przyjechać – była pod Krakowem u rodziców, wysłała Wandzie wiadomość, że w Małopolsce jest sporo nowych zakażeń, a odkażanie powietrza nie przynosi zadowalających skutków, ze względu na to, że środek na wirusa działa mniej intensywnie przez smog. W Nowogłosie też był taki problem jakiś czas temu. Nim go rozwiązali, miasto było objęte wszelkimi restrykcjami, a obywatele pozbawieni jakichkolwiek wolności.

– Tutaj na wsi robią odkażanie raz na dwa, nawet trzy miesiące, omijając las i pola. Zakaz wyjścia jest tylko przez dobę po rozpylaniu. Ale spokojnie, do odkażania jeszcze jakieś trzy, no, może dwa tygodnie… – urwał tata. Dołożył sobie frytek, po chwili przemówił ponownie, bo zobaczył niepokój na twarzy córki. – Nigdy nie latają w weekend. Na pewno będą rozpylać odtrutkę po weekendzie, zwłaszcza że zobaczą, że w regionie będzie więcej osób, tutaj to biorą pod uwagę. Wrócicie bezpiecznie. A nawet jeśli miałoby być inaczej, zawsze wcześniej informują, by przygotować się do zamknięcia.

– A w razie czego zostaniecie o noc dłużej – podsumowała z uśmiechem mama. – Wiesz, że uwielbiam, jak dziewczyny przyjeżdżają, a przy okazji będę miała grono recenzentek…

– Recenzentek? Piszesz czy projektujesz? – zapytała ożywiona Wanda.

Jej matka była pisarką oraz od lat pracowała w branży modowej. Razem ze swoją przyjaciółką, a jednocześnie matką Hani, wiele lat temu, gdy pierwsza fala wirusa dopiero atakowała świat, założyły sklep online z ubraniami z drugiej ręki. Później przerodziło się to w platformę do sprzedaży ciuchów i innych rzeczy używanych. Obok powstała ich marka odzieżowa. Dodatkowo mama od lat pisała – głównie o kuchni i o modzie, ale, znając ją, w tym czasie mogła zmienić branżę.

– Zaczęłam myśleć o kolejnej kolekcji. Linię na wiosnę mam już gotową, ale chcę popracować nad kolekcją letnią, może uda się to zrobić na luzie i jak za dawnych lat. Mam pomysł, jak ominąć wymogi wirusowe.

No tak… Wymogi sanitarne od kilku lat uderzały nawet w branżę modową – rząd określał, w co się ubierać, ile procent ciała zasłaniać… Mówili, że jest to podyktowane bezpieczeństwem, ponieważ wirus oraz preparaty do odkażania powietrza mogą wpływać na skórę i organizm człowieka. Tak naprawdę chodziło o to, by wpływać na ludzi oraz nie pozwalać na budzące tak zwane oburzenie społeczne negliż i bezpruderyjność.

Poza tym te najbardziej zgodne z wymogami ubrania były produkowane przez tak zwane firmy narodowe, co wcale nie było synonimem polskich producentów. Były to ogromne koncerny, których dochody były przekazywane państwu, a państwo z kolei wykorzystywało je, oczywiście tylko oficjalnie, na walkę z wirusem. Dla większości obywateli stanowiło to synonim pogłębiania inwigilacji.

Wanda od kilku lat pracowała z mamą. Gdy rodzice na dobre wyprowadzili się z miasta, przejęła część obowiązków, jak na przykład wysyłkę, obsługę klienta i inne sprawy biurowe. Wiedziała, że być może to pójście na łatwiznę, taka praca z mamą, jednak dziewczyna była pewna, że to, co stworzyły jej Maria z ciotką Lilianą, było tym, co ona sama kochała i doskonale zna.

Studiowała na jednej z uczelni w Krakowie, ale przez lata bywała tam sporadycznie – studia były online. Życie studenckie istniało tylko w sieci, ze znajomymi z roku widziała się na żywo dosłownie kilka razy. To było dla niej niemal naturalne.

Raz na jakiś czas obostrzenia były luzowane, ale mimo to problematyczne było zapisanie się na wyjście do knajpy w większej grupie, zwłaszcza na dłużej. Wyjście do kina, teatru czy do muzeum było znacznie łatwiejsze. Jednak od kilku lat krajowa kinematografia stała praktycznie w miejscu. Powstawały przede wszystkim filmy na zlecenie rządu. A że rząd miał wpływ na to, co jest wyświetlane w kinach, zamiast zagranicznych nowości emitowano wyłącznie filmy z propagandowym przekazem – od dotyczących epidemii, przez biografie polityków i innych zasłużonych dla kraju, ale tylko w kontekście obecnego ustroju, po filmy hołdujące wprost aktualnej polityce i postawie prorządowej.

Na szczęście od czasu do czasu na peryferiach Nowogłosu organizowano kina samochodowe – puszczano tam filmowe klasyki. Podczas takich seansów ważniejsze było to, że stanowiły okazję do spotkań towarzyskich, choć tylko dla posiadaczy aut. Nie były to wydarzenia legalne, jednak względnie tolerowane przez Służby.

Wanda cieszyła się, że wczesne lata nastoletnie spędziła w starej rzeczywistości. Obecna młodzież miewała ogromne kłopoty ze znalezieniem okazji do socjalizacji. Co prawda kontrolowanie osób do końca szkoły podstawowej było mniejsze, ale to dlatego, że dzieci były młodsze i opiekę sprawiali nad nimi rodzice bądź opiekunowie, których to ewentualnie dosięgały kary za wybryki ich podopiecznych. Później nastolatkowie mieli utrudnione możliwości spotkania. Oczywiście organizowano różne zajęcia sportowe na świeżym powietrzu, do których zapisy były obowiązkowe, jednak treningi często zawieszano, gdy ilość wirusa była za wysoka albo trenujący lub trenerzy chorowali.

Co do spontanicznych wyjść i spacerów młodzieży – nie było jednoznacznego zakazu, jednak Eski miały prawo do rozgonienia spacerowiczów – bez podania uzasadnienia, nawet jeśli były to dwie, trzy osoby. Oczywiście powstało wiele sposobów na oszukiwanie przymusowych nawigacji. Pocztą pantoflową roznosiły się adresy miejsc, gdzie zasięg rządowej nawigacji był słabszy, ale też gdzie nadajniki nie były zbyt wiarygodne, na przykład w miejscach, gdzie zawsze jest dużo osób – albo w biurowcach lub innych budynkach publicznych bądź na blokowiskach, gdzie elektroniczny system wariował. Jednak w Nowogłosie poza dużymi zakładami produkcyjnymi nie było zbyt wiele biurowców, a na osiedlach często patrolowały Służby, policja lub straż miejska.

Z terenami podmiejskimi bywało różnie. Wszystko zależało od gęstości zaludnienia i ilości wirusa oraz smogu w powietrzu. Codziennie rano trzeba było sprawdzać jego jakość przez specjalny nadajnik, który każdy musiał mieć w swoim mieszkaniu. Wiele osób liczyło się z tym, że poza pomiarem czystości powietrza takie urządzenie może mieć funkcję kontrolowania obywateli. Sygnał nadajnika był wrażliwy na niektóre słowa i sformułowania. Można to było zaobserwować, oglądając dzienniki informacyjne Telewizji Narodowej, gdy niewygodni politycy czy nawet zwykli obywatele byli oskarżani o rzeczy, do których telewizja dotarła dzięki „niezależnemu źródłu”. Podejrzane było też, jak Służby Sanitarne docierały do osób z objawami chorobowymi, gdy osoba jeszcze nigdzie się nie zgłosiła.

Coś takiego zdarzyło się parę dni temu Matyldzie, gdy zadzwoniła do Wandy i poprosiła o zrobienie zakupów, bo sama źle się czuła. Miała okres, a przez to gorączkę, która musiała być słowem kluczem dla nadajnika. Eski pojawiły się z testem na wirusa szybciej niż Wanda z tamponami.

Dziewczyna od razu została eskortowana do domu i na obie, bez przeprowadzenia żadnych badań, została nałożona absurdalna, kilkudniowa kwarantanna – dlatego dziewczęta musiały spędzić Sylwestra osobno i bez towarzystwa.

By przekazywać między sobą informacje, trzeba było nauczyć się używać odpowiednich szyfrów i obchodzić bokiem niektóre tematy, kiedy miało się obok nadajnik. Podobnie było z telefonami i najpopularniejszymi komunikatorami internetowymi.

Bycie szczerym i prawdziwym, prowadząc rozmowy, w czasach nowej rzeczywistości stanowiło wyjątkowe wyzwanie. Przez łącza trzeba było uważać na słowa, a na żywo nie zawsze można było zdjąć maseczkę, więc nawet mimika i wyraz twarzy nie pomagały.

– Córeczko, co powiesz na mały spacer? – zagadnęła Maria pogrążoną we własnych myślach Wandę.

Ojciec stał już w przedpokoju, ściągał z wieszaka podwójną smycz dla psów, które czekały, grzecznie siedząc przy nim. Kobiety prędko się ubrały. Wyszli i ruszyli w stronę wzgórza, na którym stały domki i gościnne jurty.

Teren należący do Marii i Łukasza kończył się na polanie, na górce, dalej był las – ojciec znał go jak własną kieszeń i traktował jak swój. Gdy kilka lat temu, chwilę po nadejściu drugiej fali, pojawił się nakaz zapisów na spacery po lesie oraz wchodzenia do nich po pomiarach temperatury i wydolności płuc oraz noszenia na ich terenach maseczek ochronnych, ojciec bardzo aktywnie wspomagał strajki przeciwko tym restrykcjom. Rząd powoływał się na obostrzenia z 2020 roku oraz na nieporównywalnie niższy wskaźnik zachorowań, co było zupełnie nielogiczne, bo od tamtych czasów wirus przybrał zupełnie inną postać, prawie każdy był w jakiś sposób zainfekowany, a poza tym szkodliwe były też niektóre składniki wirusobójcze, których nawet w lasach nie rozpylano.

Strajkujący walczyli o możliwość odwiedzania terenów zielonych bez maseczek, tym bardziej że pozostało naprawdę niewiele obszarów, gdzie można było pooddychać nieskażonym przez wirusowe chemikalia powietrzem.

Wrócili dopiero o zmroku, gdy Wanda dostała informację od przyjaciółki, że pomyślnie przeszła test i wyjechała z miasta. Czuła lekki zawrót głowy, chyba właśnie od świeżego powietrza.

– Też tak miałam, jak przyjeżdżałam ze studiów z Krakowa na Podkarpacie – powiedziała mama, wkładając cytrynowca do piekarnika. – Tylko że wtedy w Krakowie problemem był jedynie smog. To było dla mnie takie śmieszne, jak niektórzy nosili maski smogowe i sprawdzali jakość powietrza… A teraz nie zaczynam bez tego dnia – westchnęła, po czym uśmiechnęła się i palcem wskazała na okno. Wanda obejrzała się natychmiast.

Za oknem zobaczyła światła samochodu, usłyszała dźwięk klaksonu i jednocześnie telefonu. Dzwoniła, by ją wpuścić.

– Matylda!

Rozdział 2

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11

Nowa rzeczywistość

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-828-7

© Magda Puzio i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Kinga Dolczewska

Okładka: Joanna Oszczepińska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek