Oaza - Adrian Gołębiewski - ebook + audiobook + książka

Oaza ebook i audiobook

Adrian Gołębiewski

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wyobraź sobie miejsce, w którym zakazane jest czytanie książek, oglądanie telewizji czy zdobywanie wiedzy. Miejsce, którego nie można opuścić. Pomyśl o społeczeństwie podzielonym na grupy społeczne, które tworzą prostą hierarchię – jest w niej miejsce dla niewolników, ludzi pozornie wolnych oraz kontrolującej każdy ruch władzy. Tak właśnie zorganizowana jest Oaza – miasto, które miało być wolnym od grzechu rajem dla nowego pokolenia.

Do czego może doprowadzić obsesja władzy? Czy grupie kilku zdeterminowanych ludzi uda się zburzyć ład pozornie idealnego świata, w którym przyszło im żyć? I czy w takiej rzeczywistości jest jeszcze miejsce na miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 20 min

Lektor: Adrian Rozenek
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział1

Minął już miesiąc od momentu, kiedy ojciec Adalberta leżał w śpiączce. Dochodzenie w tej sprawie wciąż trwało, ale niestety nie przynosiło skutków. W mieście działo się coraz gorzej. Tego dnia Adalbert nie poszedł do szkoły. Był na trzecim roku budownictwa władzy i gospodarki w technikum – jedynym w mieście, tylko dla dzieci czarnych płaszczy, ponieważ to im potrzebna była edukacja, gdyż mieli oni później rządzić Oazą. Tego dnia miało się odbyć spotkanie rady czarnych płaszczy, aby podsumować całą zaistniałą sytuację i zaradzić coś na częstsze łamanie prawa przez obywateli po ataku na Alberta.

Spotkanie zaczęło się punktualnie o godzinie siedemnastej, jak zwykle w domu Adalberta, w gabinecie jego ojca. Gabinet był dość duży, miał dwa wielkie okna, zawsze zasłonięte żaluzjami, i znajdowało się w nim dziesięć bogato zdobionych skórzanych foteli, które tworzyły koło przy dużym drewnianym, czarnym stole. Wyglądał on jak okrągły stół z baśni o Arturze, a czarne płaszcze byli niczym rycerze walczący ze złem.

Adalbert nie należał jeszcze do rady, ale od momentu pogorszenia się stanu jego ojca chłopak go zastępował.

– Odkąd nie ma z nami Alberta, jest tylko coraz gorzej, w mieście zaczynają krążyć plotki o organizacji zwalczającej „propagandę, którą siejemy” – powiedziała ironicznie Amanda. – Moim zdaniem powinniśmy skazać tych, którzy dopuścili się jakiegokolwiek wykroczenia. Niech to będzie nauczka dla wszystkich – kontynuowała.

Amanda, jedna z pierwszych kobiet w radzie, miała pięćdziesiąt lat, długie aż po sam pas siwe, zazwyczaj zawiązane w kitkę włosy, gładką cerę i długie nogi.

– Rozumiem cię, Amando, i jestem tego samego zdania – powiedział Cezary, prawa ręka ojca Adalberta, który jako drugi dołączył do rady. Był to wysoki, przystojny, silny mężczyzna mający trzydzieści lat.

Rada liczyła jedenastu członków. Wielkie głowy nowego państwa. Amanda, Cezary, wuj Tomasz, Anastazja, kobieta o kruczych włosach i zielonych oczach, Adam, najmłodszy w radzie, dwudziestoczterolatek, który dwa lata temu po śmierci swojego ojca, zmarłego na raka, zajął jego miejsce, i ojciec Adalberta – to główne osoby należące do rady. To od nich zależało najwięcej. Byli jeszcze Miłosz, Magdalena, Oskar, Aleksander i Ambroży – po to, żeby pomagać innym członkom w dokonywaniu decyzji.

Adalbert siedział na krześle ojca, słuchając, jak członkowie wymieniają swoje za i przeciw.

– Adalbercie, a ty co masz do powiedzenia w tej sprawie? – rzuciła Amanda.

Chłopak pierwszy raz był na radzie, było mu niezręcznie, czuł się zagubiony.

– Ja…

Nagle przerwał mu wuj:

– Zostawmy go w spokoju, chłopak się jeszcze nie pozbierał po stracie ojca.

– A czy ja straciłem ojca? – powiedział zaintrygowany Adalbert, rzucając wujowi lodowate spojrzenie, które przeniknęło go całego. – Z tego, co mi wiadomo, stan mojego ojca jest stabilny. Nie umarł. Wracając do sprawy brudnych płaszczy… – Tak Adalbert nazywał pozostałych, którzy nie nosili czarnych szat. – Myślę, że trzeba dać wszystkim nauczkę – powiedział odważnie. – Nie pozwólmy, żeby sądzili, że jesteśmy na wszystko ślepi. Myślą, że jeżeli nie ma mojego ojca, to rada jest głucha. Wręcz przeciwnie, pokażmy im, że jesteśmy tak samo silni, jak byliśmy, kiedy był z wami mój ojciec. Moim zdaniem wszyscy powinni stanąć przed sądem. Takie jest moje stanowisko w tej sprawie.

Rada długo dyskutowała nad tym, co powiedział chłopak. Zgodziła się, przyjęła decyzje Adalberta.

Następnego dnia Adalbert zdecydował, że rzuca szkołę, miał ważniejsze sprawy na głowie. Tak jak ustalili na radzie, od godziny ósmej zaczęły się pościgi za przestępcami minionego miesiąca. Wszystkich zaprowadzono pod sąd rady. Całe pomieszczenie było pełna, oskarżonych było około dwudziestu. Sala sądu rady była dla wszystkich z miasta najstraszniejszym miejscem, miejscem, do którego nikt nie chciał trafić. Nikt nigdy nie widział jej od środka, chyba że musiał usiąść na ławie oskarżonych. Były tam drewniane ławki, a na wprost nich znajdowały się miejsca dla rady sądu, do której należeli członkowie głównej rady Oazy.

– Jestem pewna, że wiecie, dlaczego tutaj jesteście. Jest mi niezmiernie przykro, że znajdujemy się w tym miejscu tak liczną gromadą, ale nie możemy się zgadzać na wasze wykroczenia. Jeżeli ktoś nie wie, dlaczego tutaj jest, to oczywiście zaraz się dowie – powiedziała z kamienną twarzą Amanda.

Tomasz wstał ze swojego miejsca, wziął do ręki karty oskarżonych i zaczął czytać oskarżenia:

– Pani Łucja należąca do białych płaszczy z domu państwa Grożynów utraci dzisiaj parę oczu za spoglądanie na innych mężczyzn z żądzą rozkoszy. Para dziewcząt z tej samej hierarchii: panią Annę z domu państwa Rożylskich i panią Laurę z domu państwa Pikuss za degeneractwo, które nazywały miłością, skazuję się na śmierć przez ukamienowanie.

Mogło się zdawać, że oskarżeniom nie było końca. Wszystkie egzekucje miały się odbyć godzinę po przedstawieniu oskarżeń i uchwaleniu ich przez sąd. Na sam koniec Adalbert wstał i skończył proces.

– Żeby wszystko było jasne. Wasza kara będzie pokazana całemu nowemu państwu. To będzie nauczka dla wszystkich. Nie tylko dla was. Niech Bóg ma w opiece wasze zabłąkane dusze. Mam nadzieję, że wiecie, jak nagannie się zachowaliście. Nie mamy wyjścia. Musimy was ukarać – powiedział z powagą.

Godzinę później ogłoszono przez głośniki przyczepione do każdej latarni apel w głównym centrum miasta. Zebrali się wszyscy. Czarne płaszcze siedziały tuż przy samej scenie rozłożonej na szybko, reszta stała z tyłu. Nikt nie wiedział do końca, po co ich zwołano. W centrum miasta najczęściej odbywały się apele i egzekucje, ale zawsze wszyscy dowiadywali się o nich dzień lub dwa dni przed. Ulice Oazy były czyste, nie było żadnego śmiecia, który by leżał na którymś trawniku, zadeptanej trawy i pomazanych bloków. Wszystko musiało być perfekcyjne, zieleń zdawała się tam bardziej zielona niż gdziekolwiek indziej na całym świecie.

– Drodzy sąsiedzi, drodzy bracia i siostry – zaczął mówić przez mikrofon, który stał na statywie, Adalbert. Był zestresowany, trzęsły mu się ręce. Zawsze oglądał ojca z tej drugiej strony, ze strony słuchacza, i wtedy zdawał mu się większy niż zazwyczaj. Dzisiaj to on przejął pałeczkę. – Nadeszły lepsze czasy, wybudowaliśmy nową ojczyznę na gruzach starej. Dlaczego mielibyśmy teraz to wszystko zaprzepaścić? Czy chcemy, aby znowu spotkał nas gniew Boży? Oczywiście, że nie. Przez ten miesiąc wróciliście znowu do starych obyczajów. Ale nie martwcie się, złapaliśmy ludzi, którzy są odpowiedzialni za zbrodnie, i wyznaczyliśmy im karę. Jestem pewny, że na widowni znajdują się rodziny oskarżonych. Zaraz odnajdziecie na tej scenie swoich bliskich. – Adalbert wskazał na kurtynę za nim, a ta po chwili opadła. Wszyscy skazani klęczeli z głowami w dół, cali w siniakach. Na widowni można było usłyszeć szlochanie i krzyk.

– Zamknąć się! – wrzasnęła Anastazja. – Na waszych oczach po kolei odbędzie się proces każdego więźnia. Żadne z was nie może opuścić centrum. – Z każdej strony stanęli oficerowie, tworząc przy tym zamknięty krąg.

Wszystko trwało dwie godziny. Rodziny zakrywały oczy, dzieci płakały, matki prosiły o litość nad ich synami i córkami, ale rada była nieugięta. Miała to być nauczka dla wszystkich, którzy chcieliby znowu złamać prawo.

Jeszcze dziesięć lat temu było normalnie, wszyscy ludzie mieli takie same uprawnienia, nie było żadnych płaszczy, aż do dnia, kiedy dwudziestego siódmego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku na terenach całej Polski w tym samym czasie wybuchły aż trzy różne klęski żywiołowe – na południu, północy i wschodzie. Na północy spadł deszcz tak toksyczny, że większość ludzi poumierała od toksyn – dziś jest tam główna siedziba Oazy, tam właśnie mieszka Adalbert. Na wschodzie nadeszło trzęsienie ziemi tak silne, że zniszczyło całe miasta. Na południu, w trzech różnych miejscach, pojawiły się ogromne trąby powietrzne. Aż w końcu w Poznaniu, na zachodzie Polski, nie stało się nic. Zachód żyje cały czas tak samo, bez żadnych płaszczy. Powstało tam wiele organizacji, które starały się, jak mogły, pomóc ludziom, którzy chcieli opuścić Oazę. Garstka osób, którym udało się dotrzeć na zachód, dostała nowe imiona, nowe życie.

Skąd wzięła się idea czarnych płaszczy? Kiedy atmosferyczne ataki zniszczyły prawie całą Polskę, osoby, którym udało się przeżyć, zaczynali się zastanawiać, dlaczego tak się stało. W Poznaniu spotkało się wielu ludzi, żeby razem rozwikłać ten problem – uczonych, ministrów, księży i innych.

– Badamy całą sprawę i mamy nadzieję, a raczej wszystko wskazuje na to, że to się już nie powtórzy. Mówi o nas cały świat, wszyscy się zastanawiają, dlaczego tak się stało. Obecnie nie da się tych zjawisk naukowo wytłumaczyć – powiedział jeden z naukowców.

– Potrzebujemy więcej czasu, amerykańskie organizacje chcą nam przyjść z pomocą – powiedział drugi.

– Oczywiście, że nie da się tego naukowo wytłumaczyć! – powiedział jeden z księży. – To nie była anomalia pogodowa, to znak od Boga, to jego gniew, widzi w naszych oczach wiele zła. Spójrzcie na siebie. Co zostało z Polski, jaką dostaliśmy jako dzieci?

– Nie zgadzam się z księdzem. Proszę nie karmić nas swoimi chorymi poglądami. Natura z nas zadrwiła, ale wszystko da się wyjaśnić – wtrącił jeden z posłów.

– A jednak nie da się. – Z trzeciego rzędu wstał wysoki mężczyzna o blond włosach, ubrany w elegancki garnitur. Albert. – Drodzy państwo, nie sądzicie, że to jest coś w rodzaju plagi? Egipcjan też dosięgnął gniew Boga, bo z niego zadrwili. My robimy to regularnie. Tylko na nas spójrzcie.

– Dość! Nie mam zamiaru słuchać tych pierdół. Powariowaliście? – powiedział ktoś z rzędu znajdującego się obok Alberta.

– To prawda! Zobaczycie, Bóg nas wszystkich ukarze! – powiedziała Amanda.

Z miejsca wstała również kobieta siedząca obok Alberta. Szczupła, niska, z długimi blond włosami sięgającymi jej do bioder. Była to żona Alberta, matka Adalberta.

– Moi poprzednicy mają rację. Ludzie, spójrzcie na siebie. Tylko zachód Polski stoi cały. A dlaczego? Jestem przekonana, że to znak. To właśnie tutaj musimy zacząć od nowa, musimy zbudować czystą oazę wolną od grzechu, raj dla nowego pokolenia.

Ludzie zostali podzieleni, tak samo jak zdanie na ten temat. Jedni wierzyli, że to gniew Boży, a drudzy, że to zwykłe anomalie, które można wyjaśnić, ale potrzeba na to więcej czasu. W końcu wszystkich ocalałych ludzi ze wszystkich miast w Polsce wywieziono busami do miasta, w którym nie stało się nic poważnego, czyli do Elbląga, a osoby, które były obywatelami Poznania, zostały w swoim mieście. Kiedy dotarli na miejsce, Albert przeczekał jeden dzień i zaczął wypatrywać ludzi, którzy go popierali. Zgromadził ich wszystkich w jedno miejsce i zaczął ich napędzać swoimi słowami, aż w końcu ci uwierzyli mu w stu procentach, stworzyli Oazę. Później przekonywali do tego następnych, aż w końcu została niewielka garstka, która chciała się sprzeciwić, ale ile może zdziałać garstka przeciwko setkom.

 

Reszta dnia była dla Adalberta zwyczajna. Zjadł w samotności kolejny raz, zawsze ojciec siedział po drugiej stronie stołu i rozmawiali o nowych wieściach, teraz musiał nauczyć się jeść w ciszy. Osoby, które mieszkały razem z nim, nie mogły z nim, a tym bardziej jeść w jego obecności. Brakowało mu czegoś, może towarzystwa? Położył się wcześniej niż zwykle, z nadzieją, że jutro stanie się coś, co wprowadzi nowe nadzieje w sprawie jego ojca.

I tak też się stało.

Dzień zaczął się dla niego szybko. Już o siódmej rano zapukano do jego drzwi. Chłopak obudził się dopiero przy czwartej próbie. Adalbert lekko otworzył oczy i spojrzał na duży zegar, który wisiał nad drzwiami prowadzącymi na korytarz.

– Żartujesz sobie ze mnie? Czy wiesz, która jest godzina? – krzyknął do osoby znajdującej się po drugiej stronie drzwi.

– Przepraszam, że pana budzę, ale oficerowie… – powiedziała przejętym głosem Beata, która służyła rodzinie Adalberta od samego początku. Miała trzydzieści siedem lat, była szczupła i bardzo niska, dlatego spytała kiedyś Alberta, czy może pewne rzeczy, które są dla niej zbyt wysoko, postawić niżej, żeby było jej wygodniej zajmować się domem. – Czekają na dole – dokończyła.

Adalbert ucieszył się z tych wieści, a na jego twarzy ukazał się szczery uśmiech. Wiedział, że to znak, że czegoś się dowiedzieli. Wstał z łóżka i był gotowy, żeby powitać gości w ciągu pięciu minut.

Przy drzwiach stało dwóch wysokich, silnych mężczyzn w mundurach i ciężkich butach.

– Panowie – uśmiechnął się lekko do nich – miło mi was widzieć. Co jest tak pilnego, że musieliście z tym przyjść z samego rana?

– Są nowe dowody – odezwał się jeden z mężczyzn.

– W sprawie pana ojca. Łuska naboju, który trafił pana Alberta, była mosiężna, co więcej, była oznaczona znakiem Oazy. Istnieje możliwość, że to któryś z naszych, żaden oficer ani czarny płaszcz nie zgłaszał zaginięcia lub kradzieży broni.

Adalbert stał zszokowany ich słowami.

– To straszne, jak ludzie potrafią być niewdzięczni. Macie odebrać wszystkim broń i sprawdzić, kto używał jej ostatnio – powiedział zdecydowanie.

– To niemożliwe – odezwał się drugi. – Z tego względu, że oficerowie tak na dobrą sprawę używają broni codziennie.

– A czarne płaszcze? Chyba nie musimy jej używać, skoro mamy was. Poza tym nie doszła do mnie żadna informacja, żeby ktoś z czarnych płaszczy prosił o nowy magazynek nabojów. Jeżeli to ktoś ode mnie, to będzie brakowało w jego magazynku jednej kuli – powiedział z zastanowieniem Adalbert. – Odbierzcie pistolety wszystkim czarnym płaszczom i sprawdźcie to jeszcze dzisiaj.

– Zaczniemy od razu – powiedział jeden z oficerów.

Po tych słowach wyszli z domu Adlaberta. Chłopak chciał jeszcze na chwilę zasnąć, ale był za bardzo nabuzowany, żeby do tego doszło.

Adalbert chodził po całym domu, czekając, aż oficerowie przyjdą zdać mu raport ze śledztwa. Dom jego rodziny miał dwa piętra. Dolne składało się z dwóch biednie urządzonych pokoi, w których mieszkali Beata oraz mężczyzna o imieniu Wiktor, kuchni, jednej łazienki z prysznicem i toaletą, jadalni oraz salonu. Na drugim piętrze były trzy pokoje, jeden Adalberta, drugi jego ojca, a trzeci pokój stał pusty, była tam też toaleta oraz łazienka z prysznicem i wanną. W domu były długie korytarze, po których rozciągnięty był pluszowy brązowo-biały dywan, było dużo roślin i obrazów, z które w większości były podróbkami Pabla Picassa, Stanisława Wyspiańskiego i ulubionego malarza Adalberta Botticellego – w domu nie mogło zabraknąć obrazu „Narodziny Wenus”, zdaniem Adalberta jednego z najpiękniejszych obrazów świata. Często zatrzymywał się na chwilę przy obrazie, który znajdował się w salonie nad kominkiem, i dużo rozmyślał.

Pod wieczór usłyszał pukanie do drzwi. Beata otworzyła i zaprosiła gości do środka. Adalbert od razu zbiegł na dół ze swojego pokoju.

– No więc? – zapytał zniecierpliwiony oficerów.

– Mamy go. Do niczego jeszcze się nie przyznał, ale kiedy poszliśmy sprawdzić jego pistolet, tłumaczył się, że wyrzucił swój magazynek, bo stwierdził, że nie będzie mu potrzebny – powiedział oficer.

– Kto to jest? – dopytywał się chłopak.

– Najlepiej będzie, jak się pan ubierze i pojedzie z nami.

Adalbert w pewnym momencie myślał, że droga nigdy się nie skończy. Czuł się, jakby jechał już całe tysiąclecie.

Dojechali na miejsce. Weszli do głównego posterunku przesłuchań. Adalbert szedł wąskim korytarzem, co jakiś czas patrząc w okna, które mijał, aż w końcu doszedł do szarych drzwi.

– To tutaj, za tymi drzwiami, jest osoba, która była zamieszana w zamach na życie pańskiego ojca – powiedział oficer.

Chłopak złapał za klamkę i otworzył drzwi.

Pusty, ciemny pokój. Jedynie jakaś osoba siedząca na krześle – ręce i nogi miała skrępowane, a na głowę założono jej worek. Chłopak podszedł do tajemniczej postaci i odsłonił jej twarz. Była zmasakrowana, cała w siniakach, ale dało się ją rozpoznać. Był to Tomasz Joras.

– Ale jak to? – zapytał zszokowany chłopak. – Jak mogłeś? Tak się odpłacasz za to wszystko, co mój tata dla ciebie zrobił? Sądziłeś, że się nie dowiem? Masz mnie za idiotę? Może i jestem młody, ale na pewno mądrzejszy niż ty. Zawsze chciałeś być od niego lepszy, przeszkadzało ci, że mojemu tacie coś się udało. A tobie nic. – Patrzył na niego z pogardą i ochotą zemsty.

– Ty nie rozumiesz, dzieciaku – powiedział Tomasz. – Twój ojciec zniszczył życie tak wielu osobom. Zniewolił ludzi. Tylko dobrze urodzeni są coś warci, reszta to tylko ozdoba. To przez niego Polska zmieniła się w jakąś pierdoloną Oazę! – krzyczał Tomasz cały we łzach. – Albert nie jest wspaniały, to psychopata, a ty jesteś jeszcze gorszy. Widziałem, jak ci się podobało, kiedy ci ludzie umierali na twoich oczach. Wiedziałeś, że masz nad nimi władzę, że nikt ci nie zabroni, że możesz z nimi zrobić, co chcesz.

Adalbert nie wytrzymał, podszedł do wuja i walnął go z otwartej ręki z taką siłą, że Tomasz splunął krwią na podłogę.

– Jesteś wrakiem człowieka, nic niewartym śmieciem, a jutro wszyscy się o tym dowiedzą. Mój ojciec to człowiek honoru, gdyby nie on, ci ludzie by poumierali. Wszyscy są mu wdzięczni – powiedział Adalbert.

– Ty tak sądzisz, Adalbercie. Dla ludzi żyjących w Oazie lepsza jest śmierć niż życie tutaj.

Adalbert nie dał się sprowokować. Kierował się już do wyjścia, kiedy odwrócił się jeszcze na moment do Tomasza i uśmiechnął się, żegnając się z nim.

– Na tym świecie jest wiele zła, cierpienia i zemsty. Ty jutro poczujesz to na własnej skórze – powiedział chłopiec.

Adalbert wiedział, że wuj mówił prawdę – podobało mu się to. Nawet bardzo, ta kontrola i władza były dla niego podniecające. Wszystko się skończy, kiedy Albert wybudzi się ze śpiączki. Ale kto powiedział, że musi się z niej budzić? Wtedy chłopak zaczął się bać samego siebie, bo przez jego głowę przeszła myśl pozbycia się ojca raz na zawsze.